Joanna pokiwała głową, nie kryjąc dumy. Wspaniały pod wieloma względami Matthew był też niewątpliwie świetnym fachowcem.

Za to ona sama miała powody do niepokoju.

– A co z moim dochodzeniem? – spytała niepewnie. – Mogę dalej je prowadzić?

– To już twoja sprawa – odparła Pugh, nawet nie podnosząc na nią wzroku. – Bylebyś tylko nie wchodziła mi w drogę. Najlepiej zacznij od jego rodziny, a dopiero potem zajmij się współpracownikami i potencjalnymi spadkobiercami. Ale najpierw zajrzyj w jego akta – dodała, siląc się na wymuszony uśmiech. – Z tego, co wiem, Selkirk i jego partner mieli na pieńku z wydziałem przestępstw gospodarczych. Nie znam jeszcze szczegółów – dodała, podnosząc dłoń.

Przynajmniej tu jestem lepsza od niej, pomyślała Joanna.

– Rzeczywiście – odparła. – Wyłudzali pieniądze za lewe porady prawne.

– To sztuczki stare jak świat – rzuciła obojętnie Pugh.

Jedna rzecz wciąż nie dawała Joannie spokoju.

– A co pani sądzi o tym liście?

Pugh zmarszczyła czoło.

– I to mi właśnie do niego nie pasuje. Wszystko inne wskazuje na niego oprócz tego listu – dodała, spoglądając na Joannę. – Widocznie stoi za tym ten, kto wystawił mu czek.

Przy biurku Mike’a Joanna zacisnęła triumfalnie pięść.

– No, możemy działać dalej – oznajmiła przyciszonym głosem, oglądając się na zamknięte drzwi. – Ona szuka sprawcy. Nie interesuje jej, kto wystawił mu zlecenie. Chodź, przejedziemy się, a po drodze zajrzymy do Wilde.

Mike potrząsnął kluczykami od auta i posłał jej szeroki uśmiech. Ale wtedy to drzwi do biura Joanny otworzyły się z rozmachem i stanęła w nich Pugh.

– Chcę zobaczyć tego trupa.

Oboje westchnęli, poirytowani.

– Podrzuć mnie do prosektorium, Korpanski. A ty, Piercy, dopilnuj, żeby przywieźli mi ze szpitala te drzwi – rzuciła przez ramię.

Joanna otworzyła szeroko oczy.

– Ale po co? Przecież mamy już wszystkie odciski i zdjęcia – odparła. – To drzwi do wyjścia awaryjnego.

– A wasi ludzie ciągle tam są? – To przywieźcie mi te cholerne drzwi – nakazała i wyszła, a za nią Mike.

Joanna czuła, jak gotuje się w niej krew.

Cały ranek spędziła w szpitalu, gdzie z trudem udało jej się przekonać funkcjonariuszy z ekipy śledczej, by zdjęli z zawiasów awaryjne drzwi. Potem zadzwoniła do Colclougha, poirytowana, że straciła cenny czas.

– Potrzebny mi Mike – oznajmiła. – Musi mnie zawieźć w parę miejsc. Mam rękę w gipsie i bez jego pomocy nic nie zrobię. – Ręka swędziała ją niemiłosiernie.

Ale Colclough był nieugięty.

– Nie zawracaj mi głowy, Piercy – burknął.

– Bez Mike’a nie mogę jednak prowadzić śledztwa.

– Przecież wiesz, że teraz sprawą zajmuje się Pugh…

– Już z nią rozmawiałam. Pozwoliła mi działać dalej – oznajmiła mu.

– Rozumiem – mruknął. – Jutro rano przyślę ci Korpanskiego.

– Ale ja potrzebuję go jeszcze dziś.

– Dziś popracuj w biurze i jedź do domu – nakazał. – A jutro pomoże ci Korpanski.

Joanna posłusznie usiadła za biurkiem i zaczęła bawić się długopisem. Po głowie krążyły jej różne myśli. Zastanawiała się, czy nie powinna przyjrzeć się bliżej matactwom Selkirka i Wilde’a, bo może właśnie tam tkwią jakieś ważne wskazówki. Myślała też o tym, co mówiła sama Sheila Selkirk o jakimś człowieku skazanym przed kilkoma laty za użycie broni. Patrząc gdzieś przed siebie, zadawała sobie pytanie, czy to może mieć jakikolwiek związek z zabójstwem Jonathana. Sprawdziła szybko bazę danych, ale nic się nie zgadzało. Wiedziała, że ten, kto wynajął zabójcę Selkirka, nie żałował pieniędzy, byleby tylko nie splamić sobie rąk. Kto mógłby posunąć się do czegoś takiego, zastanawiała się. Ktoś o słabych nerwach, kto miał powody, by nienawidzić Selkirka, lecz bał się otwarcie do tego przyznać. Ktoś zamożny, kogo było stać na to, by lekką ręką wydać osiem tysięcy funtów.

Pogrążona w myślach, Joanna skupiła się na jednym: trzeba jak najwięcej dowiedzieć się o zamordowanym.

Zawołała posterunkową Dawn Critchlow.

– Sprawdź mi tego Selkirka i daj mi znać, jeśli coś znajdziesz – poleciła jej.

Dziewczyna spojrzała na nią pytająco.

– A co dokładnie pani ma na myśli, pani inspektor?

– Cokolwiek – rzuciła Joanna. – Chcę o nim wiedzieć dosłownie wszystko, każdą najdrobniejszą rzecz. Jeśli w sądzie podczas rozprawy puścił bąka, to też masz mi o tym powiedzieć. A przy okazji, Dawn, sprawdź wszystkie przestępstwa z użyciem broni palnej sprzed ośmiu do dziesięciu lat.

Po jej wyjściu Joanna wciąż rozmyślała o dochodzeniu w sprawie przestępstw gospodarczych kancelarii Selkirka i Wilde’a. W raporcie wstępnym wyczytała, że wyłudzili od państwa kilkaset tysięcy za fikcyjne porady prawne. Bez cienia wstydu okradali kraj dla własnych korzyści. Joanna przejrzała akta: najwięcej pieniędzy ściągnęli za rzekome rozwody i obronę. Z akt wynikało, że wydział przestępstw gospodarczych bada każde ich zlecenie. Teczka była gruba i mieściła akta spraw sięgających pięć lat wstecz.

W duchu zadawała sobie pytanie: na co Selkirkowi potrzebne były te pieniądze, skoro miał wspaniały dom, rodzinę i drogie samochody i nie musiał nikogo utrzymywać? Skoro miał dobrą pracę i stałe dochody, to po co chciał mieć jeszcze więcej? Może to czysta zachłanność? A może obrońcy prawa też mieli jakieś słabości i, na przykład, zażywali narkotyki? Joanna szybko odrzuciła tę myśl i uznała, że dodatkowe pieniądze były tylko produktem ubocznym jego pracy, a oszukiwanie systemu, który finansował jego karierę, sprawiało mu dziką przyjemność.

Joanna przymknęła oczy i przywołała w pamięci fotografię Jonathana Selkirka: zimne spojrzenie, usta wykrzywione w ironiczny uśmiech, małe, przenikliwe oczy i drobny, krótko przystrzyżony wąsik. Była to twarz nieciekawa, pozbawiona wszelkiej radości, o wyniosłym, aroganckim wyrazie. Ktoś taki nie zawahałby się przed oszustwem. A co miał z tego jego partner, Rufus Wilde, zastanawiała się. Czy też robił to dla przyjemności, czy powodowała nim zwykła chciwość? Joanna odłożyła akta na biurko. Selkirk i Wilde byli przecież na tyle inteligentni, by się domyślić, że prędzej czy później ich machlojki wyjdą na światło dzienne. A może po prostu wpadli w nawyk, który trudno im było wykorzenić?

Zerknęła na zegarek: była trzecia, sam środek popołudnia. Bez Mike’a czuła dziwną pustkę. Podnosząc się z miejsca, postanowiła, że nazajutrz wybiorą się do Rufusa Wilde’a. W złamanej ręce zaczął dokuczać jej ból. Od wypadku minęły zaledwie trzy dni. Widocznie środek przeciwbólowy przestał działać, pomyślała. Przez resztę dnia straciła chęć i entuzjazm do pracy i poczuła się bardzo zmęczona. Tego dnia Matthew też miał na głowie swoje sprawy. Uznała, że nic tu po niej. Kilku policjantów jechało akurat w stronę Cheddleton i Joanna zabrała się z nimi do domu.

W domu włączyła magnetowid. Przydatny wynalazek, pomyślała. Z półki ze starymi taśmami wybrała film stosowny do nastroju, nalała do kieliszka czerwonego francuskiego wina, położyła się wygodnie na sofie i przymknęła oczy. Donośne pukanie do drzwi wyrwało ją z głębokiego snu. Za oknem było już ciemno. Przez chwilę leżała, zdezorientowana. Tego wieczoru Matthew był u córki. Kto to może być, zastanawiała się, może Tom?

Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Pukanie powtórzyło się, tym razem jeszcze głośniej.

W świetle księżyca ujrzała znajome blond loki i natychmiast otworzyła drzwi.

– Och, to ty, Caro! – Uściskała przyjaciółkę. – Skąd się tu wzięłaś? Przyszłaś w samą porę.

– Pomyślałam, że może cię zastanę.

– Przyjechałaś do Toma?

Caro mocno objęła ją ramionami i przytuliła.

– Strasznie się cieszę, że znów cię widzę – rzekła. – Tak, przyjechałam do Toma. Mój kochany, wspaniały, wierny Tom! Co ja bym bez niego zrobiła? Zaraz ci powiem, skąd się wzięłam. Którą chcesz wersję: oficjalną czy nie?

– Najlepiej obie.

– No dobrze. – Caro opadła na krzesło. – Tom mówił mi o twoim wypadku. – Zmierzyła Joannę surowym wzrokiem. – Powinnaś bardziej uważać.

– Może to wcale nie z mojej winy.

– No, w każdym razie chciałam się z tobą zobaczyć – rzuciła Caro. – Musiałam się upewnić, że wszystko w porządku.

– A w wersji oficjalnej? – dociekała Joanna podejrzliwie.

– Piszę artykuł – odparła beztrosko Caro. – Wybłagałam szefa, żeby dał mi ten temat – dodała, szczerząc zęby w uśmiechu. – Fatalna historia, co? – Przyglądała się uważnie Joannie, jakby chciała wyczytać z jej twarzy całą prawdę. – Niewinny człowiek, miejscowy prawnik, ląduje w szpitalu z zawałem serca, a potem dostaje kulkę w łeb. – Rzuciła Joannie przenikliwe spojrzenie. – Słuchaj, a może on wcale nie był taki niewinny, co?

Joanna rozłożyła bezradnie ręce.

– Daj spokój, Caro – odparła. – Wiesz dobrze, że nie mogę ci nic powiedzieć.

Caro skrzyżowała długie, zgrabne nogi i oparła się wygodnie.

– Jasne. Chyba lepiej zajrzę do jego żony, trocheja poczaruję…

– No dobrze, zdradzę ci to i owo, jak przyjaciółka przyjaciółce – odrzekła Joanna. – Możesz to wykorzystać w swoim artykule. – Wzięła głęboki oddech. – Wiesz, że sprawą zajęła się komenda okręgowa?

Caro zamrugała powiekami.

– Podejrzewają, że Selkirka załatwił poszukiwany przez nich płatny zabójca.

– A jak się nazywa? – spytała Caro, unosząc brwi.

Joanna znów rozłożyła ręce.

– Tego ci nie powiem, ale daję głowę, że lada chwila go złapią i postawią przed sądem.

– To świetnie. – Caro notowała swoim kanciastym, zamaszystym pismem. – No, mów dalej.

– Hm… Selkirk i Wilde podpadli wydziałowi przestępstw gospodarczych, ale nie mogę ci zdradzić szczegółów.

Caro uśmiechnęła się.

– Cudownie. Dzięki!

– A teraz nastaw czajnik – rzuciła Joanna szorstko. – Ja z moją ręką w gipsie nie dam rady.

Caro znikła w kuchni i wróciła z dwiema filiżankami kawy.

Na stole spostrzegła pudełko, owinięte w ozdobny papier.

– Czy to prezent ślubny, Joanno? – spytała, patrząc na nią radośnie szeroko otwartymi oczami. Podeszła bliżej i usiadła obok niej. – Wychodzisz za mąż, kochanie? I nic nie mówisz? Aleś ty tajemnicza!

– Nie wychodzę za mąż. Matthew kupił mi nowy kask na rower.

Caro zawsze szybko podejmowała rzucony temat. Przymrużyła oczy.

– Aha, rozumiem – rzekła, rozglądając się po pokoju. – A gdzie on właściwie jest?

Joanna wypiła łyk kawy.

– Jane ma na niego haka – odparła ponuro.

Caro spojrzała na nią pytająco.

– Matthew spędza dziś wieczór z Jane – wyjaśniła.

– Hmmm – mruknęła Caro z niedowierzaniem.

– Eloise gra na flecie na szkolnym koncercie – dodała Joanna beznamiętnym tonem. – Jane zawsze wykorzystuje ją jako argument, żeby zobaczyć się z Matthew. Udaje, że chodzi jej o córkę, a tak naprawdę nie chce, żeby zapomniał, że ma żonę. Sama rozumiesz – dodała z goryczą. – Pamiętaj, że masz jeszcze córkę, powtarza mu, jak można tak zaniedbywać własne dziecko? A Matthew w poczuciu winy dwoi się i troi, żeby tylko udowodnić, jakim dobrym jest ojcem.

– Hmmm – mruknęła znowu Caro. – A jak ci się układa z tą małą?

– Nienawidzi mnie z całego serca – odparła Joanna. – A Jane, oczywiście, strasznie się z tego cieszy. Matthew jeździ do niej sam, nigdy mnie ze sobą nie zabiera. Właściwie to wcale jej nie widuję. Chyba trochę na to za wcześnie – dodała, jakby na swoje usprawiedliwienie.

Bystre, inteligentne oczy Caro wpatrywały się badawczo w jej twarz.

– Wiesz, mam wrażenie, że nie tylko Matthew ma poczucie winy – zauważyła, trafiając w samo sedno. Jej szczupła twarz przybrała surowy wyraz. – Ale nie tylko o to chodzi, prawda, Joanno? Za dobrze cię znam. Widzę, że coś cię gryzie.

Joanna zmarszczyła czoło i szybko odrzuciła obawy, o których nigdy nikomu nie mówiła, nawet Matthew. W duchu wiedziała jednak, że wkrótce będzie musiała się z nimi zmierzyć. Popatrzyła bezradnie na przyjaciółkę.

– No, mów, o co chodzi? – ponagliła ją łagodnie Caro.

Joanna westchnęła głęboko.

– To strasznie skomplikowana sprawa. Nie wiem nawet, czy umiem ci to wyjaśnić.

– No, to spróbuj.

– Wiesz, kiedy Matthew odszedł od żony i córki, wcale się tym nie przejmowałam, bo wiedziałam, że i tak nie był z nimi szczęśliwy – zaczęła, marszcząc brwi. – Ale teraz wiem, że gdyby nie ja, to nigdy by ich nie zostawił, nawet za cenę własnego szczęścia.

– No cóż, minęło już pół roku, a wy wciąż mieszkacie osobno – zauważyła Caro.

Joanna skinęła głową. Słowa przychodziły jej coraz trudniej.

– Mam wrażenie, że każde z nas dąży do czegoś innego – ciągnęła. – Jemu zależy na stałym związku, na nowej rodzinie… Kilka razy wspomniał nawet o dzieciach. – Po tych słowach Joanna nagle poczuła ulgę. Ta myśl gnębiła ją już od dłuższego czasu. – On chyba myśli o małżeństwie.

– A ty?

– Nie chcę być kurą domową – ucięła. – Chcę zostać w mojej pracy.

– Możesz przecież pracować na pół etatu.

– O nie – pokręciła głową. – Nie ma mowy. Praca w policji nie dzieli się na etaty. Tu w każdej chwili trzeba być gotowym do akcji. Nie ma czasu na małżeństwo i rodzinę.

– I jak ty to sobie wyobrażasz?

– Nie wiem. Ale za nic w świecie nie chcę mieć dzieci – dodała.

Caro opadła na sofę.

– O rany – jęknęła.

– Najbardziej boję się tego – mówiła dalej Joanna, czując pod powiekami piekące łzy – że jeśli powiem o tym Matthew, to odejdzie i wróci do żony. Matthew źle się czuje sam w pustym mieszkaniu – dodała po chwili. – Namawia mnie, żebym sprzedała swój dom, a potem pobierzemy się, znajdziemy własny kąt i tak dalej. – Zaśmiała się cicho. – A ja nic nie robię w tym kierunku i próbuję grać na zwłokę. – Podniosła się z miejsca. – Tyle że nie mogę zwlekać w nieskończoność, Caro.

Matthew nie zadzwonił ani wieczorem, ani następnego ranka, ale Joanna wiedziała, że za kilka dni się odezwie. Błagalne prośby Jane i łzy Eloise zawsze powodowały mu mętlik w głowie i przyprawiały go o poczucie winy, dlatego po wizycie w domu nigdy nie jechał prosto do Joanny, tylko znikał na parę dni, żeby dojść do siebie.

Joanna nie spala przez całą noc, za to ranek przyniósł wiele nowych odkryć. Był to przełomowy dzień w śledztwie w sprawie zabójstwa Jonathana Selkirka. O wpół do dziewiątej przyjechał Mike. Jego twarz promieniała w szerokim uśmiechu.

– Nie wiem, co powiedziałaś szefowi, ale kazał mi pracować z tobą, a Pugh przydzielił kogoś innego.

– Świetnie – rzuciła Joanna.

To był dobry początek udanego dnia.

W samochodzie podzieliła się z nim swoimi przemyśleniami, wdzięczna za jego skupioną uwagę, zwłaszcza gdy przytaczała mu szczegóły raportu z wydziału przestępstw gospodarczych.

– Sprawa jest o wiele poważniejsza, niż myślałam – mówiła. – Nie rozumiem tylko, na co Selkirkowi potrzebne były te pieniądze.

– Widocznie lubił wystawne życie.

– Możliwe – rzuciła, zerkając w jego stronę. – Cieszę się, że jesteś, Mike – dodała. – Przy tobie łatwiej mi się myśli.

Zaczerwienił się aż po szyję.

– Tym lepiej dla mnie – odparł szorstko. – Całe szczęście, że Colclough nie przydzielił mnie jej na stałe. Jak sobie pomyślę, że miałbym jeździć na nocny patrol z tą wąsatą babą… – zaśmiał się głupawo.

– Uważaj, bo zaraz ci przyłożę tym gipsem – ostrzegła zadziornie.

Na komendzie czekała na nią kolejna ważna wiadomość.

Przy biurku zastała posterunkową Dawn Critchlow.

– Mam dla pani niespodziankę, pani inspektor – oznajmiła. – Sama nie wierzyłam, że znajdę cokolwiek o tym Selkirku, ale komputer coś wyszukał. Okazuje się, że poza wyłudzeniami Selkirk ma na swoim koncie jeszcze inne przestępstwo.

Joanna wbiła w nią wzrok.

– Naprawdę?

Posterunkową skinęła głową.

– Pięć lat temu spowodował wypadek. Na przejściu dla pieszych przed szkołą potrącił dwie osoby, dziewczynkę i opiekunkę, która przeprowadzała dzieci przez jezdnię. To był straszny wypadek. Kobieta straciła obie nogi, a dziecko zmarło na miejscu, na oczach swoich koleżanek. Sekcja zwłok wykazała poważne obrażenia. Doskonale pamiętam tę sprawę, nie wiedziałam tylko, że to ten sam człowiek. Dziewczynka była w domu w czasie przerwy na lunch i w drodze do szkoły wpadła pod samochód.

Joanna czuła, że kryje się za tym coś więcej.

– No i co dalej? – dociekała.

– Selkirk nawet się nie zatrzymał. Odjechał, jakby nigdy nic, ale świadkowie wypadku zapamiętali jego auto i spisali numer. Policja i mieszkańcy uznali, że w chwili wypadku Selkirk był pijany – dodała po chwili zawahania. – Wcześniej zjadł obiad ze znajomymi, którzy twierdzili, że Selkirk wypił dwie szklaneczki czystej whisky. Godzinę po wypadku policja zastała go w domu, jak pił z butelki. Niestety – Dawn skrzywiła się – prokurator nie mógł udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że Selkirk przekroczył wcześniej dopuszczalny poziom zawartości alkoholu we krwi. Selkirk miał świetnego obrońcę, który twierdził, że po wypadku jego klient był w szoku i nie mógł się zatrzymać. Powiedział, że Selkirk działał pod wpływem silnego stresu traumatycznego. Sąd dał się na to nabrać, ale nie ludzie. Po ogłoszeniu wyroku tłumy wyszły na ulicę. Selkirka oskarżono o ucieczkę z miejsca wypadku, ukarano go grzywną i wyrokiem w zawieszeniu – oznajmiła, marszcząc brwi. – Ludzie tak się buntowali, że omal nie doszło do aresztowań… Krewni dziewczynki grozili mu nawet śmiercią. – Spojrzała na Joannę. – I tu znalazłam coś, co na pewno panią zainteresuje, pani inspektor: jej rodzina pisała do niego anonimowe listy z pogróżkami. Kilka z nich trafiło do akt. – Przygryzła wargę. – Wszystkie wydrukowane były z komputera w formacie A4, bez nagłówka. W jednym z nich kazali Selkirkowi spisać testament.

Joanna opadła na krzesło i otworzyła usta ze zdziwienia.

– Testament? – powtórzyła, rzucając Mike’owi triumfalne spojrzenie. – Rzeczywiście, to bardzo prawdopodobny motyw. Dzięki, Dawn, świetnie się spisałaś. A widziałaś te listy? – spytała po chwili.

– W aktach znalazłam ich kserokopie. Na oko wyglądały identycznie jak ten ostatni.

– W takim razie musimy koniecznie jechać do rodziny tej małej, Mike.

– I jeszcze jedno – dodała Dawn z ociąganiem. – Rodzina dziecka otrzymała oficjalne upomnienie w sprawie tych listów. Ze względu na ich stan psychiczny nie wniesiono oskarżenia i wkrótce potem skończyli z anonimami. To było jakieś trzy lata temu. Nie rozumiem, dlaczego teraz znów dają o sobie znać.

Wymienili spojrzenia, a Joanna wzruszyła ramionami.

– Dowiemy się w swoim czasie – orzekła. – A jak się nazywała ta mała?

– Rowena Carter – odparła Dawn. – Jej rodzina nadal mieszka w tym samym domu przy Emily Place czternaście, na tym nowym osiedlu.

– Zaraz tam jedziemy.

– A Wilde? – przerwał jej Mike.

– Wilde może zaczekać – skwitowała. – Zajrzymy do niego później, po południu. Mam przeczucie, że od Carterów dowiemy się więcej niż od niego.

Emily Place była ulicą na ładnym, nowym osiedlu, wybudowanym jakieś pięć lat temu. Widocznie dziewczynka zginęła w wypadku krótko po tym, jak Carterowie wprowadzili się do nowego domu. Gdy Mike zatrzymał wóz, Joanna zauważyła lśniące panoramiczne okno i maleńkie rabatki. Na podjeździe stał kilkuletni vauxhall. Dom wyglądał na czysty i zadbany, a jednak różnił się od pozostałych. Brakowało tu dziecięcych rowerów, kolorowych zabawek, piaskownicy i odpowiednio zabezpieczonej furtki. Joannę raził ten idealny porządek. Pomyślała, że odrobina nieładu ożywiłaby ten dom.

– Nie bardzo wiem, jak zacząć – przyznała, a Mike pokiwał głową ze zrozumieniem. – No, ale chodźmy już – ponagliła.

Oboje ruszyli ścieżką i zapukali do drzwi.

Otworzył im młody mężczyzna średniego wzrostu w dżinsach i kamizelce. Mógł mieć około trzydziestu lat. Był ogolony prawie na łyso, na ramionach miał wytatuowane smoki i syrenę, a w jego prawym uchu tkwił złoty kolczyk. Obrzucił spojrzeniem Joannę, potem Mike’a i oblał się rumieńcem.

– Wiem, skąd jesteście – oznajmił. – Macie to wypisane na twarzach – dodał, cofnął się i wpuścił ich do środka. – Wiedziałem, że przyjdziecie.

– PanCarter?

Spuchnięta, pomarszczona, wykrzywiona twarz dodawała mu lat. Wyglądało na to, że sporo pije.

– A jak myślicie?

– Inspektor Joanna Piercy i sierżant Mike Korpanski – wyrecytowała Joanna. – Nie zaskoczyliśmy pana?

Pokręcił głową, wykrzywiając wargi.

– Dobrze mu tak, Kiedyś sam chciałem go załatwić. Byłem nawet gotów pójść do paki.

Odwrócił się i zaprowadził ich do salonu, połączonego z jadalnią. Było tam ciasno, ale czysto. W jednym rogu stał wypolerowany drewniany stół, a w drugim komplet wypoczynkowy, telewizor i magnetowid. Nad kominkiem wisiało pięć portretów, a obok nich haczyk, z którego widocznie zdjęto szósty. Wszystkie przedstawiały ładną, ciemnowłosą, roześmianą dziewczynkę.

Carter powiódł wzrokiem za ich spojrzeniem.

– Tak, to ona – oznajmił. – Nasza mała Row.

Joanna poczuła się skrępowana.

– Czy ma pan jeszcze inne dzieci, panie Carter?

Mężczyzna przetarł dłonią twarz.

– Kiedy ten drań zabił Rowenę, Ann była w ciąży – odparł. – Ale na wiadomość o wypadku poroniła – dodał stanowczym, na pozór opanowanym tonem. – A potem już nie staraliśmy się o następne. Chyba nie jest nam przeznaczone mieć dzieci, skoro straciliśmy już dwoje.

Joanna spojrzała na Mike’a, a potem znów na Cartera. Nie wiedziała, co powiedzieć.

– Ja i Ann nigdy mu tego nie wybaczymy – ciągnął. – Odebrał nam wszystko, co mieliśmy. Żyjemy jak para staruszków, którym nie chce się nawet otworzyć ust. Przez niego nasze życie jest gówno warte.

Milczeli, a Carter mówił dalej:

– Gdyby chociaż sąd wydał sprawiedliwy wyrok i ten drań trafił do pierdla, byłoby nam dużo łatwiej. Ale sędzia trzymał jego stronę.

– Z tego, co wiem, to nie było dowodów na to, że Selkirk spowodował wypadek po pijanemu – zauważyła ostrożnie Joanna.

Carter spiorunował ją wzrokiem.

– Wszyscy wiedzieli, że był pijany – wycedził z goryczą. – Wszyscy, łącznie z sędzią. Widziałem to w jego oczach. Ale Selkirk i ten cwaniak, jego obrońca, to jego znajomi i nic nie można było zrobić – przerwał i nagle jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech. – Chodźcie, coś wam pokażę – oznajmił.

Oboje skinęli głowami, nie bardzo wiedząc, jak zareagować.

– Tędy – rzucił i ruszyli za nim schodami na górę.

Na piętrze był mały przedpokój. Na podłodze leżał kwadratowy dywanik. Na jednych z czworga drzwi widniała ceramiczna tabliczka z napisem „pokój Roweny”. Litery oplecione były długą łodygą, zakończoną ciemnoczerwoną różą.

Carter pchnął drzwi i w środku ujrzeli rozrzucone na podłodze zabawki, o których marzy każda mała dziewczynka: dom lalki Cindy, samochód lalki Barbie i kolorowe kucyki z serii „My Little Pony”. Pod łóżkiem, okrytym kolorową kapą, stała para czerwonych, skórzanych sandałków z porozpinanymi paskami. Przez uchylone okno wiał lekki wiatr, poruszając firankami. W powietrzu unosił się świeży, dziecięcy zapach talku. Joanna rozejrzała się po pokoju i zatrzymała wzrok na Carterze. Miał łzy w oczach.

– Ślicznie tu, prawda? – spytał.

Przytaknęła mu ruchem głowy.

– Kiedyś zawieźliśmy Rowenę do babci – zaczął. – A potem pojechaliśmy do supermarketu i kupiliśmy tę tapetę po okazyjnej cenie. W niedzielę, kiedy nasza mała Row wróciła do domu, jej pokój był już gotowy. – Przetarł oczy wytatuowaną ręką. – Ann sama uszyła tę kapę, a ja wymalowałem ściany i położyłem tapetę. Row tak się cieszyła, że od razu chciała położyć się do łóżka, chociaż była dopiero czwarta po południu.

– I od tamtej pory nie zmienialiście nic w jej pokoju?

Carter pokręcił głową.

– Na cmentarzu ma piękny nagrobek ze swoim imieniem, ale to mi jakoś do niej nie pasuje – odparł. Jego ściągnięte brwi wyrażały bezmiar cierpienia. – Nasza mała Row lubiła to, co ładne i kolorowe. Tu jest jej miejsce – dodał powoli, rozglądając się po pokoju. – Wszystko jest tak, jakby ciągle tu była. Czuć nawet jej zapach, prawda? – spytał, zerkając na Joannę. – Co by pani zrobiła, gdyby zabito pani rodzone dziecko? – rzekł, wykrzywiając twarz w grymas nienawiści. – Rozjechał ją na miazgę – dodał łamiącym się głosem. – Trzeba było zbierać ją z jezdni. – I nagle zaczął wylewać z siebie całą gorycz. – Ja i Ann świetnie się ustawiliśmy. Miałem porządną, stałą pracę. Kiedy urodziła się Row, kupiliśmy ten dom. A potem miało się urodzić następne… Ale ten cholerny drań odebrał nam to wszystko – rzucił wściekle. – Jakim prawem, do diabła?

Gdy zeszli na dół, Carter zaproponował im herbatę. Zgodzili się, wiedząc, że na tę rozmowę potrzeba czasu. Carter przyniósł filiżanki i cukier.

– Pana żony nie ma w domu? – zagadnęła Joanna.

Carter zerknął na zegarek.

– Poszła do szkoły. Zaraz wróci.

– Mówił pan, że nie macie więcej dzieci.

– Bo nie mamy – uciął.

– A więc pana żona pracuje w szkole?

Pokręcił głową.

– Dajcie już spokój – rzucił gniewnie. – Jeśli macie coś do mnie, to mówcie albo spadajcie stąd i nie zawracajcie nam głowy. I tak nic nie wiemy. Mam do was tylko jedną prośbę.

Joanna milczała wyczekująco.

– Muszę poznać faceta, który kazał temu gnojkowi klękać i błagać o litość – wykrztusił, przełykając ślinę. – Chcę mu pogratulować.

Joanna wstrzymała oddech. Zerknęła przelotnie na Mike’a i od razu odgadła jego myśli.

Skąd Carter mógł wiedzieć, że zabójca zmusił Selkirka, by klęczał i błagał o litość? W prasie opisano tylko okoliczności i miejsce zbrodni. Na prośbę policji celowo pominięto informację o tym, że Selkirk zginął na kolanach.

– Będziemy musieli porozmawiać z pana żoną – nalegała. – Im szybciej, tym lepiej.

– Proszę bardzo – mruknął.

– A czy pan sam, panie Carter, miał coś wspólnego z zabójstwem Jonathana Selkirka?

– Nie – odparł, kręcąc głową.

Joanna mierzyła go badawczym wzrokiem, ale nawet po tym, czego właśnie się dowiedziała, nie liczyła na to, że Carter od razu się przyzna.

– A czy był pan w Gallows Wood, panie Carter?

Przytaknął.

– Raz czy dwa, nie pamiętam.

– I po co pan tam pojechał?

– Na spacer – odparł, krzywiąc się. – Żeby wyrwać się z domu.

– A kiedy ostatnio pan tam był?

– Parę miesięcy temu – odrzekł, poirytowany, podniósł się z miejsca i wyjrzał za okno. – Powiem pani, gdzie jest moja żona, pani inspektor.

Joannę przeszył potworny dreszcz i nagle zrozumiała.

– Codziennie w czasie każdej przerwy chodzi pod szkołę – wyrzucił, akcentując każde słowo. – Stoi na tym przeklętym skrzyżowaniu i przeprowadza dzieciaki przez jezdnię. A wie pani, dlaczego? – spytał i, nie czekając na odpowiedź, dodał: – Bo ma nadzieję, że któregoś dnia jakiś pijany psychol rozwali ją tak jak naszą córkę. Teraz pani rozumie? To nie ja zabiłem Selkirka, ale cieszę się, że przytrafiło mu się coś takiego. Zasłużył sobie na to. – Joanna dostrzegła, jak drżą mu kąciki ust. – Krótko po tym, jak ją zabił, przysłał nam czek na pięćset funtów – dodał, rozwścieczony. – Nie mogłem tego przeboleć i zacząłem wysyłać do niego anonimowe listy. – Popatrzył na Mike’a. – Ten potwór zrujnował nam życie. Molly straciła przez niego obie nogi. Selkirk zasługiwał na taki koniec, ale to nie ja go załatwiłem. Nie mam nawet broni.

Joanna pochyliła się i odstawiła filiżankę na mały, wypolerowany stolik.

– To i tak bez znaczenia – odparła. – Człowiek, który zastrzelił Selkirka, prawdopodobnie został przez kogoś wynajęty – dodała ściszonym głosem.

– Co? Zabójca był wynajęty? – zdziwił się Carter. – Mówi pani, że ktoś zapłacił za wykończenie Selkirka? – Podrapał się po głowie. – Pierwszy raz słyszę coś podobnego. W takim razie możecie mnie wykluczyć, bo ja na pewno nie odmówiłbym sobie takiej przyjemności. Gdybym tylko mógł, to sam bym gnoja załatwił.

– Naprawdę?

Carter skinął głową po namyśle.

– Wiedzielibyście, o czym mówię, gdybyście sami przeżyli taki koszmar – podsumował, pocierając ramiona, jakby chciał się rozgrzać. – Cholera, a więc ten drań miał jeszcze innych wrogów.

Przerwał na dźwięk klucza w zamku frontowych drzwi. Po chwili do domu weszła kobieta i zerknęła na Cartera.

– Policja? – spytała.

Skinął tylko głową. Kobieta była szczupła, miała bladą cerę i rozczochrane włosy. Ubrana była w obcisłe, czarne spodnie i długi, czarny sweter. Na ramieniu trzymała żółtą kamizelkę odblaskową z plastiku. Do swetra miała przyczepioną dużą, okrągłą plakietkę ze zdjęciem tej samej ładnej, ciemnowłosej, roześmianej dziewczynki, którą znali z portretów nad kominkiem.

Opadła na fotel i wpatrywała się w nich, uśmiechając się ironicznie.

– Myślicie, że to my, co?

– Badamy każdy trop… – zaczęła Joanna, ale kobieta nie dała jej skończyć.

– Jasne, mieliśmy powody, żeby go zabić – rzekła, odgarniając z czoła kosmyk włosów. Wyglądała na zmęczoną. – Nareszcie sprawiedliwości stało się zadość, ale my nie mieliśmy z tym nic wspólnego – dodała, zaciskając wargi. – Mam tylko nadzieję, że to była okrutna śmierć – syknęła z goryczą. – Zasłużył sobie na cierpienie.

Zaskoczona, Joanna odwróciła wzrok. Sięgnęła do torebki i wyjęła anonimowy list, który Selkirk dostał krótko przed śmiercią.

– Czy to od was? – spytała.

Ann Carter przyjrzała mu się uważnie, zmarszczyła czoło i pokręciła głową.

– Bardzo podobny do tych, które kiedyś wysyłaliśmy – przyznała. – Ale to nie od nas – dodała, zerkając na męża. – Policja nas upomniała i już dawno daliśmy z tym spokój.

Mężczyzna zawahał się przez chwilę, po czym powoli przytaknął, patrząc ufnie na żonę.

Mike bacznie ją obserwował.

– Mówiła pani, że ten list przypomina tamte, które kiedyś wysyłaliście.

– Rzeczywiście – przyznała. – To bardzo dziwne. – Zerknęła na kserokopię listu w dłoni Mike’a. – Wygląda dokładnie tak samo.

Tym razem Joanna postanowiła zaryzykować.

– A czy mówi coś państwu nazwisko Gallini? – spytała, ale oboje zaprzeczyli.

Milczała, dopóki nie wsiedli do wozu.

– No i co o tym sądzisz, Mike? – odezwała się wreszcie.

Skręcając w ulicę, popatrzył jeszcze raz na zadbany, smutny dom Carterów.

– Wreszcie mamy głównych podejrzanych – odparł.

– Tylko dlaczego tak długo zwlekali? Rowena zginęła pięć lat temu, a od trzech lat nie wysyłali Selkirkowi anonimowych listów.

– Może potrzebowali czasu, żeby uzbierać pieniądze – rzucił Mike nonszalancko. – Osiem tysięcy to spora suma.

– Tak. Masz rację – przyznała mu Joanna po namyśle.

Kancelaria Selkirk & Wilde mieściła się w georgiańskiej kamienicy w centrum miasta. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że firma nieźle prosperuje: do środka prowadził łukowy portyk, a ozdobne okna były gustownie pomalowane na czarny kolor. Na mosiężnej tabliczce widniały tylko dwa nazwiska: Jonathan Selkirk i Rufus Wilde.

W środku za mahoniowym biurkiem siedziała atrakcyjna blondynka, ubrana w skromną, a zarazem elegancką czarną garsonkę. Na ich widok wstała z miejsca i szybko zanotowała ich nazwiska. – Przyszli państwo z policji – oznajmiła przez interkom przejętym, ściszonym głosem. Zaraz potem otworzyły się drzwi gabinetu.

Rufus Wilde pod żadnym względem nie pasował do wyobrażeń Joanny o skorumpowanych prawnikach. W tradycyjnym krawacie, garniturze i okularach w złotych oprawkach wyglądał jak wytrawny adwokat, który na pierwszy rzut oka budzi zaufanie.

– Inspektor Piercy i sierżant Korpanski.

Wilde zamrugał na widok gipsu Joanny, ale taktownie przemilczał uwagę na ten temat. Jego głębokie westchnienie wyrażało współczucie zarówno dla Joanny, jak i dla zamordowanego przyjaciela.

– Potworna sprawa – zaczął, bawiąc się krawatem.

– Rzeczywiście, panie Wilde.

– Czy wiadomo już…? – spytał, ale głos mu zamarł.

Tymczasem blondynka usiadła za biurkiem.

– Zaparz nam herbatę, skarbie – zwrócił się do niej Wilde i mrugnął szelmowsko do Mike’a i Joanny. – To moja córka – wyjaśnił. – Nie ma to jak rodzina – dodał, odwracając głowę i światło od okna odbiło się w szkłach jego okularów. – Proszę się rozgościć – zawołał przyjaźnie, wskazując na drzwi, za którymi mieściło się osobne pomieszczenie, jego prywatny azyl.

Było to ciemne, stylowe biuro, wyłożone dębową boazerią. Rozsiedli się w głębokich, skórzanych fotelach.

– Czy wiadomo już, kto go zabił? – spytał wreszcie Wilde.

– Nie – odparła rozważnie Joanna. – To znaczy, mamy kilku podejrzanych, ale to jeszcze nic pewnego.

– Rozumiem. – Wilde rozsiadł się wygodnie na krześle, złączył opuszki palców i uśmiechnął się. – No więc w czym mogę pomóc?

– Jak długo pracował pan z Jonathanem Selkirkiem, panie Wilde?

– Prawie dwadzieścia lat – odparł smutnym tonem. – To szmat czasu. Nigdy bym się nie spodziewał, że czeka go tak tragiczny koniec. To straszny szok, prawda?

– Pewnie miał pan nadzieję, że skończy się tylko na więzieniu, co? – wtrącił Mike, poirytowany.

Powieki mu zadrgały za szkłami okularów. Odkaszlnął i poruszył się niespokojnie.

– Proszę posłuchać, sierżancie Pański czy jak panu tam… To prawda, że ściga nas wydział przestępstw gospodarczych – oznajmił, patrząc Mike’owi odważnie prosto w oczy. – Ale to jeszcze nie oznacza, że złamaliśmy prawo.

– Bo nie ma dowodów? – warknął Mike tonem ostrym jak brzytwa. – A może przejechanie dziecka na przejściu na pieszych to też nie jest złamanie prawa?

– Ja nie miałem z tym nic wspólnego.

– Ale wcześniej był pan z Selkirkiem w restauracji, prawda?

– Gadaj pan zdrów, sierżancie – odburknął mu Wilde. – Ale na miejscu wypadku mnie nie było.

Mike wzdrygnął się nerwowo.

– Nie uda wam się mnie zastraszyć – dodał bez zająknięcia Wilde. – I tak udowodnię, że jestem czysty. – Zerknął przelotnie na Joannę. – Już ja dobrze znam te wasze metody, w końcu jestem adwokatem. – Pochylił się do przodu i uderzył pięścią w biurko. – I nie dam się wam zastraszyć. Mam prawo do…

– Spokojnie – przerwała mu Joanna, wyraźnie znużona. – Wiem, że zna pan swoje prawa. Niech pan posłucha – dodała. – Pana machlojki mnie nie interesują, chyba że mają związek ze śmiercią Selkirka. Wiem, że jest pan podejrzany, i to mi wystarczy. Jestem tu tylko po to, żeby się dowiedzieć dwóch rzeczy. Po pierwsze: czy Selkirk dzwonił do pana w poniedziałek wieczorem, a jeśli tak, to czy powiedział panu cokolwiek, co mogłoby mieć związek z jego zabójstwem? A po drugie: czy pan wie, kto mógł nienawidzić go tak bardzo, by życzyć mu śmierci?

Wilde oparł się na krześle, wyraźnie odprężony.

– Odpowiem na pierwsze pytanie. Rzeczywiście, Jonathan dzwonił do mnie ze szpitala.

– A w jakiej sprawie?

Wilde wydął wargi. – Wiedział już, że jest ciężko chory, i chciał, żebym poprowadził kilka jego spraw – wyjaśnił, szczerząc zęby w uśmiechu. – To żadna wielka tajemnica, sama pani widzi.

Joanna nie spuszczała z niego wzroku.

– A czy powiedział coś, co pomogłoby nam wyjaśnić wydarzenia tamtej nocy?

Wilde pokręcił smutno głową.

– Niestety, nie – odparł.

– A czy obawiał się o swój stan zdrowia?

– Niezupełnie. – Z jego lakonicznych odpowiedzi wynikało, że Wilde wcale nie był skory do pomocy w śledztwie.

– Tamtego dnia rano dostał anonimowy list z pogróżką – oznajmiła Joanna. – Czy wspominał panu o tym?

Wilde zamarł na chwilę, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć.

– Jonathan dobrze wiedział, kto wysłał ten list – odparł wreszcie. – Prosił mnie, żebym podjął kroki prawne przeciwko jego autorom.

– To znaczy, przeciwko Carterom?

Wilde skinął głową.

– Widzę, że jest pani świetnie przygotowana, pani inspektor.

Joanna puściła tę sarkastyczną uwagę mimo uszu.

– A czy wie pan, panie Wilde, że Carterowie nie przyznają się do tego listu?

Wilde miał zdumioną minę.

– Jonathan był przekonany, że to oni. Już kiedyś przysyłali mu takie listy. Ten był dokładnie taki sam jak tamte. Pytał mnie, czy mógłbym zająć się tą sprawą.

– Zająć się? To znaczy jak?

Wilde spojrzał na Mike’a.

– To znaczy, że miałem wysłać im ostrzeżenie, sierżancie – odparł, otwierając szufladę. – Zdążyłem już nawet je nagrać – dodał i wyjął małą kasetę magnetofonową. – I wtedy dowiedziałem się o śmierci Jonathana.

– A wcześniej, kiedy Selkirk zaginął, to co pan sobie pomyślał?

Wilde zastanowił się przez chwilę, wpatrzony w sufit.

– Szczerze mówiąc, uznałem, że to zaburzenia pamięci po załamaniu nerwowym. Myślałem, że błąka się gdzieś po mieście. Przez ostatnie kilka miesięcy było mu naprawdę ciężko.

– Czy mógłby pan zdradzić nam coś więcej?

Wilde pochylił się konspiracyjnie do przodu.

– Chyba niezbyt dobrze układało mu się z żoną. Sheila to bardzo dziwna kobieta – dodał, marszcząc czoło i kręcąc głową. – A do tego jeszcze te piekielne przesłuchania. Wasi ludzie z wydziału przestępstw gospodarczych nie grzeszą uprzejmością, pani inspektor. Potrafią nieźle dać się we znaki. – Spojrzał błagalnie na Joannę. – Czy jest jakaś szansa, że teraz, po śmierci Jonathana, przerwą dochodzenie?

Popatrzyła na niego: jego twarz nagle rozpromieniała nadzieją.

– Nie wiem – odrzekła po namyśle. – Ale chyba nie. Jonathan Selkirk nie był jedynym podejrzanym, panie Wilde.

– Śledztwo dotyczyło firmy Selkirk and Wilde, która już nie istnieje – rzucił gniewnie. – Jonathan nie żyje, a prawo nie ściga zmarłych.

– Ale pan jeszcze żyje, panie Wilde.

Przygryzł wargę.

– Wiem.

Ta szybka wymiana zdań podsunęła Joannie pewną myśl: czyżby Rufus Wilde był aż tak naiwny, by całą winę zrzucić na swego zmarłego partnera?

Po chwili, obserwując go, jak nerwowo bawi się krawatem, szybko odrzuciła tę myśl, bo sam powód wydał jej się zbyt błahy, ale na wszelki wypadek bacznie obserwowała każdy jego ruch.

– Komu mogło zależeć na śmierci Selkirka, panie Wilde?

– Nikomu – odrzekł poważnie. – Absolutnie nikomu. Jonathan był wspaniałym człowiekiem, cieszył się dużą popularnością. Każdy, kto go znał, darzył go ogromną sympatią. – Przerwał, by zaczerpnąć tchu. – Był chyba najbardziej szanowanym prawnikiem w Leek.

Joanna jeszcze nigdy nie słyszała tak fałszywych pochwał.

– Ale bronił też różnych przestępców.

Posłał jej blady uśmiech.

– Na tym polegała jego praca.

Postanowiła zmienić taktykę.

– Pani Selkirk wspomniała, że jej mąż bronił kiedyś pewnego człowieka, oskarżonego o użycie broni. Podobno ten człowiek groził Selkirkowi.

– A kiedy dokładnie? – spytał Wilde, dotykając ramki okularów.

– Jakieś osiem czy dziesięć lat temu – wtrącił Mike.

Wilde zrobił obojętną minę i zamyślił się.

– A, tak. Chodzi o sprawę Wiltona. Rzeczywiście groził Jonathanowi, ale to nic poważnego. Chciał tylko trochę go postraszyć.

Żyły na szyi Mike’a były nabrzmiałe jak powrozy.

– Jest pan tego pewien?

– Ależ oczywiście – odparł Wilde pobłażliwie. – Przecież to zwykle od razu widać.

– A czy ten Wilton jeszcze żyje?

– Tego nie wiem.

– A więc nie zna pan nikogo, kto nienawidził Jonathana Selkirka?

– Nie.

– A może jego syn?

– Wykluczone – zaprotestował Wilde. – Chociaż muszę przyznać, że Jonathan bardzo się zawiódł na Justinie.

– A to dlaczego?

– Bo nie wykorzystał swoich możliwości. Jonathan miał nadzieję, że Justin pójdzie w jego ślady, opłacił mu naukę, jednak chłopaka wcale to nie interesowało.

– Wielka szkoda – rzucił ironicznie Mike, ale Wilde zbył jego uwagę wyniosłym spojrzeniem.

– Dobrze, w takim razie dziękujemy panu, panie Wilde. – Joanna podniosła się z miejsca. – Będziemy z panem w kontakcie.

Te ostatnie słowa wyraźnie nim wstrząsnęły. Spojrzał na nią z błyskiem przerażenia w oczach. Joanna zaczęła zastanawiać się, czy przestraszył się śledztwa w sprawie wyłudzeń, czy może odezwało się w nim sumienie. Tylko dlaczego, do diaska, mogło mu zależeć na śmierci Selkirka, zapytywała się w duchu.

W drzwiach omal nie wpadła na atrakcyjną blondynkę z tacą, na której stały porcelanowe filiżanki w bladoczerwone róże i duży, dymiący dzbanek.

– Wybacz, skarbie, spóźniłaś się – szepnął do niej Mike, po czym odwrócił się do Wilde’a. – Mam nadzieję, że to pan wygłosi mowę pożegnalną na pogrzebie Selkirka, bo tylko pan się do tego nadaje – rzekł. – Cała reszta nienawidziła jego bezczelnej gęby.

Na komendzie czekała na Joannę posterunkowa Dawn Critchlow.

– Mam trzy wiadomości: jedną dobrą, jedną zwyczajną, a jedną złą – oznajmiła. – Od której mam zacząć?

– Od tej dobrej, oczywiście – odparła Joanna.

– Dzwonił doktor Levin. Mówił coś o kolacji i prosił, żeby pani od-dzwoniła i potwierdziła, bo chciałby zarezerwować stolik – dodała z uśmiechem.

Joanna zamrugała.

Skoro Matthew rezerwuje stolik w restauracji, to znaczy, że szykuje się poważna rozmowa, pomyślała. Długo udawało jej się unikać poważnych rozmów, ale w duchu wiedziała, że prędzej czy później ją to czeka, a Matthew zawsze wolał omawiać ważne sprawy w cztery oczy.

Na razie odrzuciła od siebie tę myśl.

– A ta zwyczajna wiadomość?

– Tamtej nocy, około wpół do drugiej, w zatoczce przy Gallows Wood widziano samochód. Z relacji świadka wynika, że był to brązowy vauxhall cavalier. Spisano nawet numer i już go sprawdziliśmy.

– No i co?

– Należy do Dustina Hollowaya – odparła Dawn. – Na razie nie wiemy, kto to jest, ale zaraz go sprawdzimy.

– Świetnie. A kto widział ten wóz? – spytała Joanna od niechcenia. – Pewnie jakaś zakochana para?

Dawn Critchlow przytaknęła.

– Łatwo się domyślić, co? Mężatka z żonatym facetem, dlatego nie chcieli się ujawnić.

– W takim razie zaraz jedziemy do naszych szanownych świadków, a po drodze zajrzymy do tego Hollowaya – zwróciła się do Mike’a. – A ta zła wiadomość? – spytała, patrząc na Dawn.

– Pugh chce panią natychmiast widzieć w swoim… to znaczy, w pani biurze. I przepraszam – dodała. – To były jej słowa, a nie moje. Ale na pani miejscu najpierw zadzwoniłabym do doktora Levina – rzuciła, puszczając oko do Mike’a.

Joanna spuściła powieki i wzięła głęboki oddech. W tym momencie nawet spotkanie z Pugh stało się wybawieniem od poważnej rozmowy z Matthew.

Podczas ich drugiego spotkania Pugh nie zyskała na swojej atrakcyjności. Na dźwięk otwieranych drzwi podniosła głowę i spojrzała na Joannę swymi jasnymi oczami,

– Jutro wieczorem zwalniam twoje biuro – oznajmiła cierpko. – Mamy już Galliniego.

Tak szybko, zdziwiła się Joanna w duchu.

– A gdzie był? – spytała.

– Na lotnisku Heathrow. Miał ze sobą kupę forsy i wybierał się na Sycylię, na wakacje do rodziny, by przy okazji oddać pieniądze szefowi mafii.

– To może coś z niego wyciągniecie.

– Wątpię, ale za to mam coś dla ciebie, Piercy. Siadaj.

Joanna posłusznie opadła na krzesło.

– Nie mogłam pojąć – zaczęła Pugh – jak mu się udało oderwać Selkirka od aparatury, wyciągnąć go z łóżka i wywlec korytarzem tak, żeby nikt nic nie słyszał. – Popatrzyła na Joannę. – I trudno mi było w to uwierzyć.

Joanna milczała wyczekująco.

– Podobno jesteś tu najlepsza, Piercy, ale musisz się jeszcze sporo nauczyć. Zbadaliśmy te drzwi przeciwpożarowe. Okazuje się, że ktoś musiał otworzyć je od wewnątrz – podsumowała.

– To już ustaliliśmy.

Ale Pugh pokręciła głową.

– Sprawca miał wspólnika. Ktoś wpuścił go do szpitala.

Joanna wpatrywała się w nią bez słowa.

– Trzeba jechać do szpitala i jeszcze raz przesłuchać wszystkich, którzy mieli wtedy dyżur. Ktoś z nich wpuścił Galliniego do środka, a potem oderwał Selkirka od aparatury.

Z Matthew poszło jej o wiele trudniej. Już dwa razy wykręciła numer do laboratorium i za każdym razem odkładała słuchawkę, jeszcze zanim usłyszała jego głos. Za trzecim razem odezwała się jego sekretarka i od razu ją połączyła.

– Cześć, Matthew.

– Cześć – odezwał się przez ściśnięte gardło. – Wiesz, Jo, ostatnio miałem sporo czasu na myślenie – zaczął powoli.

– Pewnie to Jane daje ci tyle do myślenia, co? – rzuciła tonem zazdrosnej kochanki.

– Błagam cię, przestań – westchnął. – Wiesz, jak mi trudno – dodał, budząc niej poczucie winy. Po chwili spróbował jeszcze raz. – Joanno, musimy koniecznie porozmawiać. Mam ci wiele do powiedzenia. Bardzo mi zależy, żebyśmy byli razem, ale to się nie uda, jeśli nadal będziesz unikać tego tematu.

W duchu przyznała mu rację.

– Zarezerwuję stolik na ósmą

Podczas popołudniowej odprawy nie mogła się skupić. Po głowie krążyły jej różne myśli. Nie wyobrażała sobie życia ani bez Matthew, ani bez pracy, ale jak pogodzić jedno z drugim? Wciąż słyszała poważny ton Matthew, w którym brzmiała nuta determinacji. Wiedziała, że Matthew potrafi być bardzo uparty. Zamrugała i szybko skierowała uwagę na salę pełną policjantów, którzy czekali na jej wskazówki.

– Musimy się skupić na czterech głównych wątkach – zaczęła, wskazując na tablicę z wykresami, i wzięła głęboki oddech. – Dzięki przedstawicielce komendy okręgowej mamy już sprawcę. Tak jak podejrzewano, jest nim Włoch o nazwisku Gallini, płatny zabójca, który ma na swoim koncie jeszcze inne morderstwa. Dowody balistyczne sugerują jego powiązanie z co najmniej trzema innymi zabójstwami z użyciem broni palnej. Jego modus operandi był łatwy do przewidzenia: Pugh twierdzi, że za zabójstwo Selkirka dostał jakieś osiem tysięcy – dodała i przerwała na chwilę. – Na razie nie wiemy, jakim samochodem wywiózł ofiarę, ale w noc zabójstwa około wpół do drugiej w okolicy Gallows Wood widziano brązowego vauxhalla cavaliera. Trzeba sprawdzić mężczyznę i kobietę, którzy to zgłosili. Wiemy już, że samochód zarejestrowany jest na nazwisko Dustin Holloway. Musimy zbadać każdy ślad – dodała. – Pugh dowiodła też, że ktoś z personelu szpitala wpuścił zabójcę do środka… Tak, to właśnie dzięki niej wyszło na jaw, że zabójca miał wspólnika – ciągnęła, ignorując falę drwiących pomruków, która przeszła po sali.

– Chwileczkę, Joanno… – wyjąkał Mike, zaskoczony.

– Pugh ma na to dwa dowody. Po pierwsze, wykazała brak śladów włamania na parapecie w sąsiedniej sali, gdzie w noc zabójstwa nikt nie leżał. – Rozejrzała się i uśmiechnęła na widok dwóch znajomych twarzy. – A dzięki Timmisowi i McBrine’owi, którzy zdjęli drzwi przeciwpożarowe, by przekazać je do analizy, dowiedzieliśmy się, że Gallini dostał się do szpitala wyjściem awaryjnym – dodała i przerwała, by nabrać tchu. – A po drugie, tylko ktoś ze szpitala mógł wyłączyć kardiomonitor. Niech kilkoro z was przyjrzy się bliżej trzem osobom z personelu szpitala, które miały wtedy dyżur. Zajrzyjcie w ich akta i konta bankowe, może znajdziecie jakieś dowody przestępstwa.

Mike dotknął jej łokcia.

– A co z tym facetem, który cierpiał na depresję i podobno wyskoczył z okna?

– Nie wiem – rzuciła, marszcząc brwi.

Mike nie spuszczał z niej wzroku.

– Przecież sama zawsze mówisz, że nie wierzysz w zbiegi okoliczności – zauważył.

Ale Joanna zwróciła się już do zebranych:

– Kolejna sprawa to życie zawodowe Jonathana Selkirka. Wiemy już, że firma prawnicza Selkirk & Wilde była podejrzana o wyłudzenia. Odniosłam dziwne wrażenie, że Rufus Wilde ucieszył się na wieść o śmierci partnera – dodała, wykrzywiając twarz. – Jakoś nie przekonał mnie jego nowy, czarny krawat ani żałobna garsonka jego córki. Wilde miał chyba cichą nadzieję, że z powodu śmierci Selkirka wydział przestępstw gospodarczych umorzy sprawę. Widocznie nie zna jeszcze naszych ludzi. Ta uwaga wyraźnie rozbawiła zebranych policjantów.

– Co ciekawe, Wilde przyznał też, że Selkirk telefonował do niego ze szpitala – kontynuowała, unosząc dłoń. – Możemy się tylko domyślać, co mu powiedział. Wilde twierdzi, że Selkirk prosił go, by przejął jego sprawy, ale kto wie, jak było naprawdę. – Znów powiodła wzrokiem po sali. – Dawn, skontaktuj się z wydziałem przestępstw gospodarczych i zdobądź szczegółowe informacje o firmie Selkirk & Wilde. Spróbuj też dowiedzieć się jak najwięcej o panu Wilde i jego ślicznej córeczce – dodała, marszcząc czoło. – Nie podobało mi się, jak odgrywała grzeczną dziewczynkę, a do tego jeszcze ta czarna garsonka…

– Nie wierzę, że to ona mogła wydębić osiem tysięcy, żeby pozbyć się partnera swego ojca – zauważył Mike.

Joanna przymrużyła powieki.

– Jasne, że nie. Ale mogła podsunąć tatusiowi czek do podpisu.

Spojrzała na tablicę.

– Kolejny krąg podejrzanych to wesoła rodzinka Selkirka: jego żona, syn, synowa oraz przyjaciel rodziny, Anthony Pritchard. Zachowują się tak, jakby śmierć pana domu wyraźnie ich uszczęśliwiła. – Joanna cmoknęła z niezadowoleniem. – Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby po śmierci bliskiej osoby rodzina zachowywała się tak beztrosko. – Popatrzyła po twarzach zebranych. – Sami rozumiecie, że to trochę podejrzane i bardzo źle o nich świadczy, dlatego wkrótce sama zajrzę do Justina Selkirka i jego żony i porozmawiam z Anthonym. Ostatni wątek to rodzina Carterów – zupełne przeciwieństwo Selkirków. Wciąż nie mogą pogodzić się ze stratą córki Roweny, która pięć lat temu zginęła pod kołami auta Jonathana Selkirka na przejściu dla pieszych przy szkole. Selkirk uciekł z miejsca wypadku. Podobno miał we krwi trzykrotnie więcej alkoholu, niż pozwalają na to przepisy.

Po sali przeszedł szmer niedowierzania.

– Przez jakiś czas Carterowie wysyłali Selkirkowi listy z pogróżkami, dopóki policja ich nie upomniała. Wilde twierdzi, że Selkirk prosił go, by wysłał Carterom ostrzeżenie po tym, jak rano w dniu swojej śmierci otrzymał anonim, który na oko przypominał dawne listy od Carterów. Wysłaliśmy go do analizy i jeszcze dziś powinniśmy dostać wyniki. – Jeszcze raz przebiegła wzrokiem po sali. – Śmierć małej Roweny Carter wstrząsnęła całym miastem i wszyscy współczujemy jej rodzicom, ale pamiętajmy o tym, że brutalne zabójstwo Jonathana Selkirka jest czynem równie karygodnym.

Gdy policjanci opuścili salę, Joanna zwróciła się do Mike’a:

– Wiesz, zastanawiają mnie ci Carterowie. Nie rozumiem dwóch rzeczy: skąd Carter mógł wiedzieć, że zabójca kazał Selkirkowi klęczeć, skoro nie podano tego w prasie?

– A ta druga rzecz?

– Pamiętasz te fotografie w ich salonie? – spytała, wyraźnie przejęta.

Mike skinął głową.

– Brakowało tam jednego portretu. Zastanawiam się, czy przypadkiem Carterowie nie zdjęli go po to, by przypomnieć Selkirkowi o wypadku.

Zadowolona, że Pugh zwolniła jej pokój, Joanna siedziała przy biurku w towarzystwie Mike’a. Jedli kanapki na późny lunch, popijając je piątą filiżanką kawy, gdy nagle zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się głos sierżanta dyżurnego.

– Ma pani gościa, pani inspektor.

– Powiesz mi, kto to jest, czy bawimy się w zgadywanki? – spytała z pełnymi ustami.

– Mówi, że nazywa się Pritchard – oznajmił, po czym zwrócił się do mężczyzny:

– A imię?

– Już wiem, o kogo chodzi – przerwała mu Joanna stanowczym tonem. – Przyślij go do mnie.

Na korytarzu rozległy się energiczne kroki, a po chwili ktoś zapukał do drzwi. Otworzył Mike.

– Witamy, panie Pritchard – przywitał go przesadnie grzecznym głosem. – Miło, że pan nas odwiedził. Pańska pomoc bardzo się przyda w śledztwie.

Ale „dziadek Tony” nie dał się nabrać na ten przyjazny ton. Wszedł i rozejrzał się nerwowo po pokoju.

– Dzień dobry, sierżancie – odezwał się oficjalnie. – Dzień dobry, pani inspektor.

– Proszę, niech pan siada – zachęciła go Joanna, a Mike swoim zwyczajem stanął w rozkroku, oparty o drzwi, i założył ręce.

Pritchard opadł na krzesło.

– No więc co pana do nas sprowadza?

– Postanowiłem sam do was przyjść i wyjaśnić parę spraw – odparł niepewnie.

Joanna uniosła brwi.

– Nawet Sheila nie wie, że tu jestem.

Zapadła wyczekująca cisza.

– Pomyślałem, że powinniście dowiedzieć się czegoś więcej o Jonathanie. Może to wam wyjaśni, dlaczego ktoś go zabił, i zrozumiecie, że jego rodzina nie ma szczególnych powodów do rozpaczy – orzekł, wpatrzony w Joannę. – Chociaż nie mieli z tym nic wspólnego i wcale nie życzyli mu śmierci.

– Naprawdę?

Pritchard poruszył nerwowo ustami.

– To mój przyjaciel, sami rozumiecie… – przerwał, szukając właściwych słów. – Ale nie był tym, na kogo wyglądał.

Tak jak większość z nas, podsumowała w myśli Joanna.

– W pracy potrafił świetnie udawać – dodał Pritchard i zarumienił się, zawstydzony. – Na nieszczęście, tylko rodzina znała jego prawdziwą naturę.

Mike i Joanna wymienili spojrzenia. Czy Pritchard był na tyle głupi, że nie wiedział, co robi, czy może próbował prowadzić podwójną grę, co szło mu bardzo niezręcznie? Joanna przyjrzała się uważnie jego twarzy. Co on kombinuje, zastanawiała się.

– No cóż, dziękuję panu, panie Pritchard – rzuciła beznamiętnym tonem. – Bardzo nam pan pomógł. – Oparła gips o biurko, ale mimo to złamana ręka wydawała się jeszcze bardziej dokuczliwa i ociężała. – W śledztwie liczy się każda informacja na temat ofiary.

– To miło z pana strony, że pofatygował się pan do nas – dodał Mike.

Pritchard natychmiast wyczuł w jego tonie sarkazm. Odwrócił się na krześle i spiorunował Mike’a wzrokiem, po czym znów spojrzał na Joannę.

– Proszę mówić dalej, panie Pritchard – ponagliła go.

Nie bardzo wiedziała, z kim ma do czynienia. Sheila Selkirk przedstawiła go jako przyjaciela rodziny, jednak jej słowa były dalekie od prawdy. Niewykluczone, że ten przystojny, dystyngowany, elegancki mężczyzna po prostu czekał na właściwy moment, bo przecież Sheila Selkirk była nie tylko urodziwa, ale właśnie została zamożną wdową. A skoro Pritchard też był wdowcem, to byłaby z nich idealna para. Tylko dlaczego w tajemnicy przed nią przychodzi na policję?

Joanna czekała na dalszy ciąg historii Pritcharda. Mężczyzna odkaszlnął.

– Nawet sobie pani nie wyobraża, jaki koszmar przeżyła z nim Sheila – zaczął. – To był podły tyran, lubił mieć nad wszystkimi kontrolę, a do tego często pił. Poznali się jeszcze na studiach.

Joanna pokiwała głową.

– Zazdrościł jej, bo była od niego lepsza. Nic dziwnego, że przy tak pięknej, inteligentnej żonie popadł w kompleksy – dodał, pochylając się naprzód, jakby chciał zdradzić jakiś sekret. – Dlatego zabronił jej otworzyć własną kancelarię. Przez całe lata ich małżeństwa ciągle ją krytykował i niszczył jej wiarę w siebie. – Wziął głęboki oddech. – A do tego był strasznym skąpcem. Proszę sobie wyobrazić, pani inspektor, że kiedy jechała do supermarketu, to sprawdzał jej listę zakupów. Musiała się tłumaczyć z każdego wydatku, bo inaczej w następnym tygodniu dawał jej mniej pieniędzy na życie.

Joanna słuchała w milczeniu.

– Justina też zadręczał. To nie do pomyślenia, żeby ojciec był tak okrutny dla własnego dziecka. Moja żona i ja nie mieliśmy dzieci i bardzo zżyliśmy się z Justinem. Traktowaliśmy go jak syna. Biedny Justin, tyle się nacierpiał w szkole…

Joanna nie spuszczała z niego wzroku.

– Wygląda na to, że jego zabójstwo było wam wszystkim na rękę – zagadnęła mimochodem.

Tony Pritchard zarumienił się.

– No, wie pani…

Zmierzyła go chłodnym wzrokiem.

– Wystarczyło zażądać rozwodu. Dlaczego Sheila tego nie zrobiła? – spytała, przekonana, że Pritchard kłamie.

– Ona nie uznaje rozwodów – odparł dumnie. – Nawet nie brała tego pod uwagę.

– A może brała pod uwagę wynajęcie płatnego zabójcy, panie Pritchard?

To pytanie wyraźnie rozgniewało „dziadka Tony’ego”.

– Nie macie prawa – syknął.

Wtedy wtrącił się Mike.

– Ktoś opłacił zabójcę Selkirka – rzucił jadowitym tonem. – A z pana słów wynika, że mógł to zrobić ktoś z jego rodziny, żona albo syn.

Pritchard miał przerażoną minę.

– Nie o to mi chodziło…

Joanna przyjrzała się jego szczupłej twarzy o regularnych rysach i orlim nosie. Anthony Pritchard pozornie wydawał się pewny siebie, ale jego mały podbródek zdradzał pewną słabość, a wąskie, wykrzywione wargi świadczyły o skłonności do okrucieństwa. Joanna uznała w duchu, że Sheila Selkirk nie miała szczęścia do mężczyzn.

Oparła się o biurko i pochyliła do przodu tak, że dzieliło ją od niego zaledwie parę centymetrów. – A może rozwód nie wchodził w grę dlatego, że Selkirk miał sporo pieniędzy? W końcu lepszy cały wół niż pół, co?

– To nie ma nic do rzeczy – odparł, święcie oburzony. – Chodzi o to, że Jonathan miał kochankę.

Joanna rzuciła Mike’owi przelotne spojrzenie. Ta uwaga zaskoczyła ją, zwłaszcza w porównaniu z tym, co Sheila Selkirk mówiła o życiu seksualnym swojego męża.

– A kim była ta jego kochanka? – spytała na pozór obojętnie, wpijając palce w biurko.

– Tego nie mogę powiedzieć.

– Panie Pritchard, przypominam panu, że zeznaje pan w śledztwie w sprawie zabójstwa.

– A może śliczna panna Wilde, co? – zagadnął chłodno Mike.

Pritchard wzdrygnął się.

– Ktokolwiek to był, ten romans pewnie przesądził o wszystkim, prawda, panie Pritchard? – Mike odsunął się od drzwi, podszedł do mężczyzny i posłał mu ciężkie spojrzenie. – Selkirk był prawnikiem, w dodatku bardzo inteligentnym. Łatwo mógł ukryć pieniądze i w razie rozwodu jego żona dostałaby o wiele mniej niż po jego śmierci, dlatego opłaciło się zainwestować w zabójstwo Selkirka…

– Proszę posłuchać – zaczął Tony Pritchard, znów się rumieniąc. – Przyjechałem tu sam, z własnej woli. Nikt mnie do tego nie zmuszał.

Unosząc gips, Joanna poczuła ból w ręce.

– I tu pana właśnie nie rozumiemy, panie Pritchard. Po co właściwie pan przyszedł?

Wiedziała już, że nie będzie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. O co mu chodziło? – dociekała, gdy Pritchard już wyszedł.

– Nie mam pojęcia – odparł ponuro Mike. – Ale teraz głównymi podejrzanymi są żona i syn Selkirka.

– Chyba nie myślisz, że Selkirk miał romans z Samanthą Wilde!

Mike zmarszczył czoło i spojrzał w stronę drzwi.

– Z jego zachowania wynikało, że tak.

– Nie rozumiem. Co ona mogła w nim widzieć? Chyba nie chodziło wyłącznie o seks.

Mike zaprzeczył ruchem głowy.

– A więc o pieniądze – podsumowała Joanna, rozglądając się wokoło. – Ale i tak czegoś tu nie rozumiem. Przecież ta dziewczyna to…

– Chciałaś powiedzieć, słodka idiotka?

– Właśnie, a Jonathan Selkirk nie należał do atrakcyjnych. Tyle że poza aluzją Pritcharda nie mamy żadnych dowodów na ich romans.

Mike pokiwał głową.

Joanna niezdarnym ruchem zarzuciła kurtkę na ramiona.

– A teraz skorzystajmy z rady Pugh i jedźmy do szpitala – rzuciła.

Na podjeździe zauważyli karetkę. Przez ciemne szyby widać było grupkę stłoczonych ludzi. Joanna przyjrzała im się niepewnie. Mike natychmiast wyczuł jej niepokój. – Co ci jest?

– Nawet nie pamiętam, jak mnie wieźli karetką – odparła. – Pamiętam tylko, że leżałam przy drodze i coś się wokół mnie działo, ale za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć karetki.

– Z czasem na pewno sobie przypomnisz – uspokoił ją Mike, wjeżdżając w wolne miejsce na parkingu nieopodal automatycznych drzwi szpitala.

Przełożona pielęgniarek nie kryła niechęci na ich widok.

– Bardzo mi zależy, żeby jak najszybciej zakończyć tę sprawę. Nie służy nam ten niezdrowy szum. Po co niepokoić pacjentów, ich rodziny i cały personel? – Zmierzyła Joannę surowym wzrokiem. – A poza tym chcielibyśmy dostać z powrotem nasze drzwi awaryjne.

– Lepiej wstawcie nowe na rachunek policji – odparła jej Joanna. – Stare mogą przydać się w sądzie jako dowód rzeczowy.

Przełożona zrobiła gniewną minę.

– No cóż, chyba nie mam innego wyjścia. A w jakiej sprawie państwo przyszli?

– Podejrzewamy, że ktoś z dyżurujących mógł wpuścić zabójcę do szpitala.

– To niemożliwe – odparła z naciskiem. – Mam do swoich pracowników pełne zaufanie. W ogóle nie bierzcie ich pod uwagę.

– Wszystkich musimy brać pod uwagę.

– Ale nie personel pielęgniarski.

– Tak jak w przypadku śmierci Frosta?

Tamta zamrugała nerwowo.

– To był tragiczny wypadek, który nie ma nic wspólnego z porwaniem pana Selkirka. – zaprotestowała. – Pan Frost był wrażliwym człowiekiem, cierpiał na silną depresję i stany lękowe. To tylko zbieg okoliczności… – dodała po chwili.

– Że w obu przypadkach ta sama pielęgniarka pełniła dyżur na oddziale? – dopowiedziała za nią Joanna. – To mały szpital. Jakoś trudno uwierzyć, że dwóch pacjentów zginęło tu przypadkowo tajemniczą śmiercią. Prawda, siostro? – spytała, wpatrując się w nią uważnie.

– To się zdarza – wyjąkała niepewnie i oboje wiedzieli, że coś ukrywa.

– A czy zastaliśmy dziś Yolande Prince?

– Nie, ale… – Jej twarz zastygła niczym maska. – Nie, to nie do pomyślenia… – zaczęła, ale głos jej się urwał.

Joanna i Mike patrzyli na nią wyczekująco.

– Nadal jest na zwolnieniu. Jeszcze z nią nie rozmawiałam – wykrztusiła wreszcie.

– A pozostałe dwie osoby?

– Tak. W tym tygodniu akurat pracują na dzienną zmianę i są na oddziale.

– Dobrze, w takim razie najpierw poprosimy pana O’Sullivana.

O’Sullivan nadszedł powłóczystym krokiem. Jego niebieskie oczy spojrzały zadziornie na funkcjonariuszy.

– Wiedziałem, że tu wrócicie – rzucił. – Chociaż zbytnio się nie spieszyliście.

Usiadł w fotelu, skrzyżował nogi i oparł się wygodnie.

– No, ale lepiej późno niż wcale, nie?

– Proszę nam opowiedzieć, co dokładnie wydarzyło się w noc zniknięcia Jonathana Selkirka – zaczęła Joanna. – Co dokładnie pan pamięta? Czy wchodził pan do sali obok, tam gdzie było otwarte okno?

O’Sullivan pokręcił głową.

– A niby po co miałem tam wchodzić, skoro nie leżał tam żaden pacjent? – zdziwił się, patrząc na nich jak na parę idiotów.

– A czy drzwi w sali obok były otwarte? Niech się pan dobrze zastanowi.

O’Sullivan teatralnym gestem przyłożył ręce do skroni, udając, że się koncentruje.

– Były zamknięte – odparł po chwili. – Inaczej w korytarzu byłby przeciąg i wiatr trzaskałby drzwiami.

Joanna przypatrywała mu się uważnie.

– A co dokładnie mówił Jonathan Selkirk?

O’Sullivan zamrugał.

– Że nie uda im się go dorwać.

– Wcześniej pan o tym nie wspomniał. A kogo miał na myśli?

Pielęgniarz zamyślił się na chwilę.

– Chyba swoją rodzinę. Powiedział, że jeszcze się zdziwią, bo on nie da się tak łatwo wpędzić do grobu – dodał, opierając ręce o biurko. – Ale oni wszyscy tak mówią. Każdemu choremu zdaje się, że krewni tylko czekają na jego śmierć, żeby dobrać się wreszcie do jego krwawicy.

Joanna pochyliła się do przodu.

– A więc Selkirk miał na myśli żonę i syna?

– A kogóż by innego?

Joanna zerknęła na Mike’a i znów zwróciła się do pielęgniarza.

– A pamięta pan dzień, kiedy zginął Frost? – Patrzyła mu prosto w oczy. – Co pan wtedy widział, panie O’Sullivan?

– To było późnym wieczorem – zaczął. – Najpierw długo z nim rozmawiała, a potem poszła rozdać pacjentom leki…

– Kto? Yolande Prince? – przerwała mu Joanna.

– Tak.

– Proszę mówić dalej.

– Jakąś godzinę później poszedłem na drugi koniec korytarza, gdy nagle usłyszałem głuche stuknięcie. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem na parkingu człowieka w piżamie. Leżał nieruchomo, a Yolande darła się wniebogłosy i popędziła do łazienki.

– I co pan wtedy zrobił? – spytała łagodnie Joanna.

– Pobiegłem za nią – odparł. – Mało butów nie pogubiłem.

Mike pochylił się i zajrzał mu w twarz z bliskiej odległości.

– Po co? – spytał. – Przecież jest pan pielęgniarzem, powinien był pan zadzwonić po pomoc i czym prędzej zejść do pacjenta.

O’Sullivan odchylił się na krześle do tylu tak mocno, że omal się nie przewrócił.

– Chciałem sprawdzić, co ona tam robi – odrzekł z namysłem.

– I nie widział pan, jak pacjent wyskoczył oknem?

O’Sullivan zaprzeczył ruchem głowy.

– Byłem wtedy na oddziale, a Frost wyskoczył z okna w łazience.

– Dlaczego? – dociekał Mike.

– Bo tylko w łazience okna są wystarczająco duże, by człowiek mógł się przez nie przecisnąć. Pozostałe są zakratowane albo przyblokowane gwoźdźmi. Kiedyś był tu szpital psychiatryczny.

– A co pan myślał, biegnąc do łazienki?

O’Sullivan wykrzywił usta w złośliwy grymas, od którego jego twarz wydała się jeszcze bardziej koścista. Spojrzał na nich ze złośliwą satysfakcją.

– Zastanawiałem się, jak facet sięgnął do parapetu. Okna w łazience są bardzo wysoko.

Joanna i Mike wymienili zdziwione spojrzenia.

– Czy wy nic nie rozumiecie? Oni też nie rozumieli. Nikt oprócz mnie tego nie zauważył, ale ja siedziałem cicho.

– Och, daj pan spokój – żachnął się Mike, zniecierpliwiony jego pokrętną taktyką.

Joanna uniosła rękę w gipsie i oparła ją o blat biurka.

– Czy zeznał pan to w trakcie przesłuchania?

O’Sullivan zerknął na nią chytrze.

– Tak – rzucił. – Ale to nie moja wina, że oni nie zrozumieli, co miałem na myśli.

– No więc co pan miał na myśli?

– To, że ten facet powinien był dostać tabletki nasenne i zasnąć na parę godzin.

Teraz Joanna zaczynała powoli rozumieć.

– Niech pan mówi dalej – zachęciła łagodnym tonem.

Ale O’Sullivan najwyraźniej nie był gotów powiedzieć wszystkiego.

– Myślałem, że Yolande wyskoczy za nim, ale gdy zobaczyła mnie, to przestała krzyczeć.

– No i co potem?

– Rozpłakała się. Mówiła, że on się jej zwierzał – dodał, zniesmaczony. – Za kogo ona się uważa? Przecież nie ma dyplomu psychologa…

– Niech pan nie odbiega od tematu – warknął Mike.

– Podobno zwierzył się jej z całego swego życia – ciągnął. – A ona wysłuchała go i uznała, że mu się poprawiło i że nie potrzebuje już leków. Sami widzicie, że zachowała się niefachowo. No i po odstawieniu leków Michael Frost był na tyle przytomny, by wspiąć się na krzesło i wyskoczyć z okna. A wszystko przez to, że jakiejś głupiej pielęgniarce zdawało się, że wyleczyła go, słuchając jego zwierzeń. – Pochylił się naprzód. – Powinienem był to wtedy zgłosić – dodał.

– A czy ona wiedziała, że się pan domyślił, co się stało?

– No cóż – mruknął O’Sullivan, wyraźnie zadowolony z siebie. – Powiedziałem tylko, że Frost musiał być bardzo pobudzony jak na kogoś, kto przyjmował silne środki uspokajające, a ona natychmiast podniosła wrzask. Pobiegłem do telefonu, a gdy wróciłem, widziałem, jak zabiera z łazienki krzesło i odnosi na salę, a więc – mówiąc waszym językiem – próbowała zafałszować dowody.

Joanna była wyraźnie wstrząśnięta jego słowami.

– Sugeruje pan, że Yolande pomogła mu się zabić?

O’Sullivan popatrzył niespokojnie po ich twarzach.

– Sami się domyślcie – odparł.

– A czy Yolande wspomniała panu, o czym rozmawiała z Frostem?

– O problemach rodzinnych – rzucił O’Sullivan od niechcenia. – Podobno Yolande próbowała mu pomóc. Ale jej słowa chyba tylko jeszcze bardziej go dobiły, skoro krótko potem zdecydował się na samobójczy skok.

Joanna wzdrygnęła się.

– A czy Frost zostawił list pożegnalny?

O’Sullivan założył ręce.

– No właśnie, list – powtórzył, zadowolony, że znajduje się w centrum uwagi. – Policja nie znalazła żadnego listu, ale ja dobrze widziałem, jak Yolande wzięła z jego szafki jakąś kopertę i schowała do kieszeni.

– I nikomu pan o tym nie powiedział?

– Nie chciałem za dużo gadać, żeby nie wpakować się w kłopoty.

– A więc do tej pory nikt oprócz pana o tym nie wiedział?

O’Sullivan zamilkł nagle i oboje zrozumieli, co ukrywa.

– Nikt oprócz pana i Yolande Prince, oczywiście – dodała uprzejmie Joanna. – Dlatego miał pan powody, by ją szantażować.

– Yolande to wredne babsko – fuknął, rozwścieczony. – Mówiła, że niczego jej nie udowodnię, ale gdybym tylko chciał, to narobiłbym jej smrodu.

– A w jakim nastroju była Yolande w tamten poniedziałek?

– Opieprzała się jak zwykle – syknął. – A potem przez cały tydzień wymigiwała się od roboty – dodał, patrząc wyzywająco na Joannę. – Czy pani wie, że od czasu zabójstwa Selkirka ani razu nie była w pracy?

W głowie Joanny zadźwięczał ostrzegawczy dzwonek. W śledztwie o morderstwo każde nietypowe zeznanie budziło podejrzenia.

– Pytałam pana, w jakim nastroju była w poniedziałek.

– Była roztrzepana – rzucił O’Sullivan pogardliwym tonem. – Jak zwykle zresztą.

– A czy zauważył pan u niej oznaki podenerwowania? – dociekała Joanna, niezadowolona, że musi naprowadzać świadka na właściwy tor.

– Niech pomyślę… Chyba tak – odparł po chwili.

– A jak się zachowywała? – spytał Mike, zdziwiony, że tak nagle wróciła mu pamięć.

– Ciągle spoglądała na zegarek, jakby na coś czekała.

– A czy tamtej nocy ktoś do niej dzwonił?

– Nie, ale na każdy dzwonek telefonu zrywała się jak oparzona.

Funkcjonariusze spojrzeli po sobie z niedowierzaniem.

– A co pan wie o jej życiu prywatnym? – naciskał go Mike.

– O jakim życiu prywatnym, do cholery? – zaklął głośno O’Sullivan.

– Niech pan nam powie wszystko, co pan o niej wie.

– Wiem, że ma małe mieszkanko na peryferiach miasta. Jest tam taka ciasnota, że nie ma się gdzie obrócić. Ale przynajmniej do szpitala ma blisko – dodał, patrząc gniewnie na Mike’a. – Codziennie chodzi do pracy pieszo. Z nikim się nie trzyma i zdaje się, że nie ma zbyt wielu przyjaciół, tylko papużkę – zaśmiał się, wstając z krzesła.

– Czy to wszystko?

O’Sullivan skinął głową i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Mógłbym tak gadać przez cały dzień, zamiast podsuwać staruszkom kaczkę, ale nic więcej nie wiem. – Oparł się o biurko i spojrzał na Joannę, a w jego niebieskich oczach pojawił się błysk. – Po co tracicie na mnie czas? Lepiej pogadajcie z Yolande.

Joanna wykręciła numer, ale po drugiej stronie nikt nie odbierał i odłożyła słuchawkę. Przełożona pielęgniarek zmierzyła ją wzrokiem.

– W domu jej pani nie zastanie – rzekła. – Kiedy Yolande ma kłopoty, zwykle jeździ do swojej matki.

– A gdzie mieszka jej matka?

– W Meir.

– Czy ma pani jej numer?

– Oczywiście.

Tym razem już po drugim sygnale w słuchawce zabrzmiał niepewny kobiecy głos.

– Halo? – padło starczym, nieco płaczliwym tonem.

– Dzwonię ze szpitala – zakomunikowała Joanna. – Czy zastałam Yolande?

– Powinna być w pracy – oznajmiła jej matka już radośniej. – Właśnie skończyła nocne dyżury i teraz pracuje w dzień. A kto mówi? – spytała po chwili, zaciekawiona.

Tym razem dzwonek alarmowy w głowie Joanny rozdzwonił się na dobre. Mieszkanie Yolande znajdowało się niecały kilometr od centrum miasta. Mike zawiózł Joannę na miejsce.

– Wciąż nie rozumiem, co łączy samobójstwo Frosta z morderstwem Selkirka – powiedziała, gdy zbliżali się do celu.

Mike energicznie skręcił w boczną ulicę.

– Może jedno z drugim po prostu nie ma nic wspólnego – odparł.

– Obyś miał rację – szepnęła, wzdrygając się. – Bo guzik mnie obchodzi życie prywatne Yolande Prince.

Mike niemal z piskiem opon zahamował przed ładnym, czteropiętrowym budynkiem. Mieszkanie Yolande Prince mieściło się w niedużym, pomysłowo zaprojektowanym bloku, przy skwerze porośniętym trawą i miniaturowymi drzewami. Stały tam huśtawka i karuzela, ale nie było widać żadnych dzieci. Joanna pomyślała, że wszystkie pewnie poszły już do domu zjeść podwieczorek i pooglądać telewizję. Wywieszone na balkonach pranie powiewało z każdym podmuchem lekkiego wiatru. Weszli po schodach, mijając skrzynki pustych butelek od mleka i zatrzymali się przy drzwiach, gdzie butelki były jeszcze pełne. W dwóch z nich mleko zdążyło już się zsiąść.

Mike zastukał pięścią do drzwi.

– Skoro jest chora, to musi być w domu – zauważył.

– To dlaczego nie otwiera?

Zajrzeli przez maleńkie okienko, ale przez szparę w zaciągniętych zasłonach nic nie było widać. Mike zapukał w szybę i stanął wyczekująco. Zza drzwi nie dobywał się żaden dźwięk.

Zrozumieli, że w mieszkaniu nikogo nie ma.

Joanna cofnęła się.

– Musimy ją znaleźć. To nasz główny świadek.

– Albo główna podejrzana – dodał stanowczo Mike.

Przymknęła powieki. Wszystko jedno, pomyślała, byleby tylko nie…

Mike wyczuł jej strach. Jeszcze raz zastukał do drzwi i zawołał Yolande przez otwór na listy.

Joanna dotknęła jego ramienia.

– Daj spokój, to nie ma sensu. I tak jej tam nie ma.

Z niezadowoloną miną popatrzył na drzwi. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa o butelkach z mlekiem.

– W takim razie musimy zdobyć nakaz, Joanno.

Skinęła głową.

– A Matthew nieźle się na mnie wkurzy. Umówiliśmy się na kolację. Czekaj, zadzwonię do niego.

Nietrudno było przewidzieć reakcję Matthew.

– Strasznie cię przepraszam, ale sprawy się trochę skomplikowały – zaczęła. – Mamy tu poważny problem i nie dam rady dziś przyjść.

Oczami wyobraźni widziała jego napiętą twarz bez cienia emocji, jego zielone oczy, pociemniałe z gniewu. Wiedziała, że patrzą gniewnie, pozbawione ciepła i entuzjazmu.

– Mnie też strasznie przykro, Joanno – odparł z goryczą.

– Proszę cię, nie gniewaj się. Do zobaczenia wkrótce.

Matthew natychmiast się rozłączył.

– Chyba się nie ucieszył – zauważyła, siląc się na uśmiech.

– Tak czy inaczej, w końcu będziesz musiała podjąć decyzję, Joanno – odparł Mike, unikając jej spojrzenia.

– Tak, wiem – odparła cicho.

W towarzystwie dwóch umundurowanych funkcjonariuszy wrócili do mieszkania Yolande Prince. Mike patrzył na Joannę bez słowa przez dłuższą chwilę.

– Czujesz to samo co ja? – spytał wreszcie.

Wyraźnie spięta, pokiwała głową.

– Aż mnie ściska w dołku – przyznała. – Czemu nie wpadliśmy na to wcześniej, Mike?

– Zaczekaj, Jo. Jeszcze nie wiemy wszystkiego – powstrzymał ją, kładąc jej dłoń na ramieniu, i oboje przyglądali się, jak z wyważanych drzwi sypią się drzazgi.

Były to masywne drzwi, o wiele trudniejsze do wyważenia niż każde inne i policjanci musieli użyć siekiery. Wreszcie puściły. Weszli do ciemnego przedpokoju i następnymi drzwiami przeszli do salonu. Zasłony wciąż były zasunięte.

W mroku dostrzegli leżącą na sofie sylwetkę pielęgniarki, a w powietrzu unosił się lekki trupi swąd.

Wszyscy czworo zamarli, bo choć w duchu spodziewali się najgorszego, to widok, który zastali, był dla nich wstrząsający. Wreszcie Joanna przerwała ciszę. Podeszła do denatki i dotknęła jej twarzy: była lodowato zimna.

– Wygląda na to, że tym razem morderca wykonał brudną robotę nie na zlecenie, ale żeby zadbać o własny interes – oznajmiła ściszonym głosem, po czym rzuciła kilka poleceń do krótkofalówki. Towarzyszyło jej przerażające poczucie deja vu. – Przyślijcie tu ekipę śledczą i patologa – nakazała i podała adres. Następnie zwróciła się do dwóch funkcjonariuszy: – Lepiej niczego tu nie dotykajmy, żeby nie zatrzeć dowodów. Rozejrzyjmy się tylko po mieszkaniu, a resztę zostawmy ekspertom. Sprawdźcie najwyżej, czy przy oknach nie ma śladów włamania. – W duchu dręczyło ją poczucie winy.

Jak zwykle, postanowiła podzielić się swoimi myślami z Mikiem.

– Mogliśmy być bardziej czujni…

Pokręcił energicznie głową.

– Daj spokój, Jo. Nawet nie zdążyła się przebrać. Zamordowano ją, jeszcze zanim dowiedzieliśmy się o śmierci Selkirka. Nie mogliśmy nic zrobić.

Ale widok martwej pielęgniarki prześladował ją uporczywie jak jakaś zjawa. Gdyby od razu się domyślili, że drzwi przeciwpożarowe zostały otwarte od wewnątrz, to baczniej obserwowaliby wszystkich troje dyżurujących – uznała w duchu. Zerknęła przelotnie na spuchniętą, zsiniałą twarz denatki i na język wystający spomiędzy jej warg. Tak naprawdę to ludzie niewiele wiedzą o swoich współpracownikach, pomyślała. Przełożona poręczyła za tę dziewczynę, a tymczasem Yolande Prince nie tylko miała współudział w porwaniu Selkirka, ale prawdopodobnie sama zaprowadziła Galliniego na salę, gdzie stało łóżko z pacjentem, wyłączyła kardiograf, pozrywała elektrody i pomogła wywlec chorego ze szpitala. Tylko co ją do tego skłoniło, zastanawiała się Joanna. Jedynym motywem musiały być pieniądze, bo skoro ktoś był gotów zapłacić sporą sumę za zabójstwo Selkirka, to na pewno nie zawahał się dorzucić trochę więcej za pomoc pielęgniarki.

A do tego jeszcze ten list, przez który Selkirk trafił do szpitala.

Gdy przechadzała się po mieszkaniu denatki, ogarnęło ją poczucie żałosnej klęski. Co z tego, że zebrała najważniejsze informacje, skoro wciąż nie znała powodów, dla których zamordowano Jonathana Selkirka i Yolande Prince. Rozmawiając z pielęgniarką, przekonana była, że zdołała ją rozgryźć i ani przez chwilę nie podejrzewała jej o współudział w porwaniu Selkirka.

Znów zerknęła w stronę martwego ciała. Tym razem jej wzrok padł nie na twarz dziewczyny, ale na jej ściemniały, pomięty fartuch, grube rajstopy, ciężkie buty. Dlaczego? To pytanie bębniło jej w głowie i gdyby nie towarzyszący jej policjanci, pewnie wykrzyczałaby je na głos. Dlaczego? Dziwnym trafem jedyna odpowiedź, która przychodziła jej na myśl, to śmierć Michaela Frosta.

Do pokoju weszło dwóch funkcjonariuszy.

– Znaleźliśmy martwą papugę – oznajmił ponuro jeden z nich. – Widocznie zdechła z głodu.

Mike rzucił Joannie badawcze spojrzenie. Jej oczy napotkały jego wzrok i oboje wiedzieli już, że prześladuje ich to samo pytanie.

– Po co dała się w to wciągnąć?

Wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia.

Czekanie na ekipę śledczą i patologa zawsze się dłużyło, więc dla zabicia czasu jeszcze raz obejrzeli miejsce zbrodni, ale nie dostrzegli nic, co pomogłoby znaleźć odpowiedź na nurtujące ich pytanie. Było tam jedynie kilka listów i zdjęć, które nie wyjawiły żadnych tajemnic.

Yolande żyła skromnie, ale potrafiła utrzymać czystość. Nie miała luksusów, nosiła gotowe ubrania, kupione w sieci popularnych sklepów, i używała niedrogich perfum ze średniej półki. To samo można było powiedzieć o jej kosmetykach i urządzeniach kuchennych. Mieszkanie urządzone było przyjemnie, ale bez polotu. Nic nie wskazywało na to, by jego właścicielkę cechowała chciwość.

– Wiesz, chyba jednak nie zrobiła tego dla pieniędzy. Mike zmarszczył czoło. – Jakoś nie widzę innego powodu.

– Nieważne, tak sobie tylko pomyślałam – odparła przepraszająco. – A może z jakichś moralnych pobudek?

– Myślisz, że chciała zemścić się za Rowenę Carter?

Joanna skinęła głową, a Mike zaśmiał się cierpko.

– Na pewno wiedziała o wypadku, ale chyba nie wydaje ci się, że przeistoczyła się w anioła zemsty.

Patrząc na niego, dostrzegła, jak po namyśle jego twarz nagle spoważniała.

– Wiesz, to całkiem możliwe – rzekł.

– A więc musiała kontaktować się z kimś, kto zlecił zabójstwo Selkirka.

– Na to wygląda – przyznał niepewnie.

– No i ten ktoś przekonał ją, żeby pomogła w porwaniu Selkirka ze szpitala. Ciekawe tylko, czy to był ktoś spośród jej znajomych. – Przerwała i zamyśliła się. – W każdym razie wiedział, jak ją przekonać.

– Może zwyczajnie ją zaszantażował.

– Właśnie. I przypomniał jej tragiczną śmierć Michaela Frosta. Wracamy do punktu wyjścia, Mike. – Spojrzała na niego bystrym wzrokiem. – Spokojna, skromna dziewczyna, ukochana córka i wzorowa pracownica bierze udział w płatnym zabójstwie. – Wypowiadając te słowa, Joanna kręciła głową z niedowierzaniem. – To niesamowite. Jakoś nie mogę w to uwierzyć – przyznała, zerkając na zwłoki pielęgniarki. – I pomyśleć, że dałam się jej nabrać…

Mike milczał, więc postanowiła wyrazić na głos swoje myśli.

– Pamiętasz, co mówił O’Sullivan? Podobno rozmawiała z Frostem godzinę przed jego samobójstwem. – Spojrzała Mike’owi w oczy. – Ciekawa jestem, co jej wtedy powiedział.

– Tego nigdy się nie dowiemy, Jo.

– Ale możemy się chyba domyślić, prawda, Korpanski?

Mike podrapał się w podbródek. Zawsze tak robił, kiedy próbował się skoncentrować, ale gdy tylko zorientował się, że skrobanie paznokciem o zarost irytuje Joannę, natychmiast przestał i podniósł na nią wzrok.

– Gdyby wiedziała, że ktoś chce zamordować Selkirka, to by się w to nie mieszała – orzekł. – Pamiętasz, jak mówiła, że Selkirk na pewno się znajdzie? Może myślała, że został porwany dla okupu – dodał niepewnie.

– Możliwe – przytaknęła mu.

Jeden z umundurowanych policjantów wszedł do mieszkania po przeszukaniu terenu wokół budynku.

– Żadnych śladów włamania – stwierdził. – Wygląda na to, że sama wpuściła zabójcę do domu.

Joanna schyliła się nad ciałem dziewczyny i przyjrzała się z bliska jej szyi: była owinięta nylonowymi rajstopami, które teraz zwisały luźno po bokach.

– Wyjdźmy na zewnątrz – rzuciła nagle.

Na dworze zapadał zmierzch, światła miasta lśniły fałszywym blaskiem, a któreś z nich oświetlało gdzieś twarz mordercy. W oddali słychać było nieustanny warkot ciągnących drogą aut, ale nigdzie ani śladu błyskających świateł wozów policyjnych.

– Trzeba zacząć wszystko od nowa, Mike – uznała stanowczym tonem. – Musimy jeszcze raz przesłuchać Selkirków, z dziadkiem Tonym włącznie. – Zamilkła, zgrzytając zębami. – Teraz jestem gotowa podejrzewać nawet tę małą śliczną Lucy i jej ciężarną mamuśkę.

Mike spojrzał na nią, zdziwiony.

– A potem jadę do Carterów – ciągnęła. – Wiem, że stracili dziecko, i bardzo im współczuję – dodała, widząc minę Mike’a. – Ale muszę odszukać zabójcę Selkirka, a ślad prowadzi do nich.

– Mylisz się, Joanno – zaprotestował. – Oni nie posunęliby się do tego, żeby zabić pielęgniarkę.

– Nawet za cenę zemsty na Selkirku?

Pokręcił głową.

– Od wypadku minęły trzy lata.

Była wściekła, że w duchu musiała przyznać mu rację. Carterowie nie mieli powodu, by zamordować pielęgniarkę. Cała ich nienawiść skierowana była przeciwko temu, który potrącił i zabił ich córkę, ale nie stracili jeszcze ludzkich odruchów i na pewno nie zamordowaliby Yolande Prince.

Sfrustrowana biernym czekaniem na Matthew i ekipę śledczą, wróciła do ciasnego pokoju. Tam zaczęła dręczyć ją inna koszmarna myśl.

– Jesteś pewien, Mike, że Michael Frost popełnił samobójstwo? – spytała.

Jego odpowiedź była jak zwykle prozaiczna.

– A co, morderstwo przez wypchnięcie z okna? Przecież to kompletna amatorszczyzna.

Znów musiała przyznać mu rację.

– Może powinniśmy skupić się na tym, dlaczego Frost to zrobił.

– Co masz na myśli? – spytała, poirytowana.

– Dlaczego popełnił samobójstwo.

Zmarszczyła czoło.

– Bo cierpiał na depresję.

– Zgadza się, ale z jakiego powodu?

Spojrzała mu w oczy.

– A skąd mam wiedzieć?

– Zawsze chyba jest jakiś powód. Kto wie, czy to nam czegoś nie wyjaśni.

– W takim razie zbadajmy to – zgodziła się, nie spuszczając z niego wzroku. – Może ktoś coś wie.

– Yolande na pewno wiedziała – zauważył. – W końcu to ona rozmawiała z nim na krótko przed jego śmiercią. Daję głowę, że wszystko jej powiedział. Na pewno wiedziała, co go gryzło, i może właśnie dlatego postanowiła pomóc zabójcy Selkirka. Wiem, że się nie mylę, Jo – dodał obronnym tonem.

– I ryzykowałaby własne życie?

Mike stanął tuż za nią.

– Nawet się nie broniła – stwierdził, rozglądając się wokoło. – Idealny porządek, wszystko na swoim miejscu. Siedziała sobie spokojnie, a on podszedł z tyłu i ją udusił.

Kiedy ekipa śledcza wreszcie dotarła na miejsce, Joanna z zadowoleniem obserwowała, jak sprawnie zabrali się do pracy: najpierw zbadali drzwi, potem dywan w przedpokoju, a następnie ściany. Rozprowadzali pędzelkiem po powierzchniach proszek daktyloskopijny i przy pomocy taśmy klejącej pobierali odciski palców z długich zasłon.

Był z nimi fotograf policyjny, który fotografował pokój z każdej strony i przedstawiał położenie wszystkich przedmiotów w pokoju na specjalnych diagramach, które miały posłużyć jako materiał dowodowy w sądzie. Tymczasem w korytarzu zaczęli gromadzić się sąsiedzi. Joanna poleciła dwóm umundurowanym funkcjonariuszom spisać zeznania.

– Porozmawiam z każdym, kto zezna, że cokolwiek widział.

Policjanci skinęli posłusznie głowami i wyszli z mieszkania.

Matthew przyjechał dopiero jakieś pół godziny później, do tej pory czas wlókł się niemiłosiernie. Wreszcie Joanna usłyszała za oknem warkot parkującego auta, następnie ktoś wbiegł na górę, przeskakując po dwa schody na raz, i wszedł do mieszkania. W drzwiach ujrzała jego sylwetkę: miał na sobie sportowe buty męskie, dżinsy i granatowy sweter. Jego włosy koloru miodowego były lekko zmierzwione. No i nareszcie ta znajoma twarz. Uśmiechał się.

– Dobrze, że odwołałaś nasze spotkanie – zauważył smutno.

Skinęła głową, krzywiąc się.

– Posłuchaj, Matthew – zaczęła przyciszonym głosem, nieco speszona obecnością tylu policjantów. – Wiem, że czeka nas poważna rozmowa, ale musimy z tym zaczekać, dopóki nie skończę tego śledztwa. Przepraszam cię, ale mamy teraz mnóstwo pracy.

Spojrzał na nią przelotnie z wyrzutem w oczach, jakby sugerując, że go lekceważy.

– Czy ty nie widzisz, Joanno, że nasz związek wisi na włosku? – spytał prawie szeptem. – Bardzo się o nas boję.

Zrobiła smutną minę, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Wybawił ją sierżant Barraclough, który stanął za nią i chrząknął znacząco.

Położyła dłoń na ramieniu Matthew.

– Gdy tylko to się skończy, wyjedziemy na weekend – rzuciła szybko. – Pojedziemy w jakieś cudowne miejsce, obiecuję ci to. Tylko proszę cię, Matthew, nie martw się tak…

Przez chwilę patrzył na nią bez mrugnięcia, po czym odwrócił się i podszedł do ofiary. Jego zachowanie od razu się zmieniło. Przyglądając się badawczo szczupłej twarzy denatki, założył rękawice chirurgiczne i otworzył swoją czarną torbę.

– Okropna sprawa – stwierdził, dotykając palcem owiniętych wokół szyi rajstop, po czym uniósł powiela i zajrzał w szkliste oczy. – Porobiły się wybroczyny – mruknął i obejrzał język ofiary.

Joanna już nie raz widziała go przy pracy. Robił to jak zwykle szybko i sprawnie.

Wszystko zabrało mu jakieś dziesięć minut.

– Na oko wygląda, że dziewczyna leży tu od trzech czy czterech dni – orzekł. – Zaczęła się już rozkładać – dodał i uśmiechnął się przepraszająco. – Wybacz – rzucił, unosząc dłonie. – Wiem, że tego nie cierpisz. Sama zgadnij, co było przyczyną śmierci – dodał, dotykając rajstop na szyi denatki. – Łatwo mu poszło. To solidny materiał, wystarczyło mocno pociągnąć. Nie musiał nawet wiązać pętli, tylko z całej siły pociągnął, a końce skrzyżował z tyłu. Facet działał z zaskoczenia i miał silne ręce.

– Facet? – zdziwiła się. – A więc to nie mogła być kobieta?

Pokiwał głową.

– Owszem. Wystarczy, że działała szybko i miała zwinne nadgarstki – wyjaśnił, stukając w gips Joanny. – Tobie na pewno by się to nie udało, Jo.

– Dzięki – fuknęła. – Przynajmniej jedną możemy wykluczyć.

– Pewnie miała coś wspólnego z zabójstwem Selkirka, co? – spytał, ściągając gumowe rękawice.

Joanna skinęła głową.

– Była wtedy w szpitalu na dyżurze nocnym i prawdopodobnie wpuściła zabójcę.

Matthew uniósł brwi.

– Czyli załatwił ją ten sam facet…

– Wykluczone – odparła stanowczo. – To kompletnie nie w jego stylu.

– No więc kto?

– A skąd mam wiedzieć?

– A kiedy widziano ją żywą po raz ostatni?

– Tego samego dnia, kiedy zaginął Selkirk. Sama ją przesłuchiwałam – dodała po chwili.

– W takim razie ktoś załatwił ją parę godzin po przesłuchaniu – podsumował, odwracając głowę. – A w szpitalu nikt się o nią nie pytał?

– Ktoś zadzwonił, podał się za jej matkę i zgłosił, że Yolande jest na zwolnieniu. Wszystko się zgadzało: dziewczyna była w takim szoku, że lekarz mógł zalecić jej parę dni odpoczynku. Nikt niczego nie podejrzewał.

– Wygląda na to, że została zamordowana krótko po tym, jak wróciła z pracy – podsumował, siląc się na blady uśmiech. – Wciąż ma na sobie fartuch.

Spojrzała na niego: w jego oczach pojawił się błysk.

– Jasne, zauważyliśmy.

– Och, przepraszam – rzucił, unosząc teatralnie rękę. – Nie miałem zamiaru cię pouczać.

– Całe szczęście.

– Skontaktuję się z koronerem i umówię go na sekcję zwłok na jutro na dziewiątą rano. Pasuje ci?

Skinęła głową.

– Ostatnio mam przez ciebie mnóstwo roboty – zauważył, posyłając jej czuły uśmiech.

– Strasznie mi przykro. – Spojrzała na ciało dziewczyny. – Bardzo mi jej żal. Dobra była z niej dziewczyna.

Joanna wyjrzała przez okno. Nawet w ciemności jej wzrok wyłonił znajome kształty wież kościelnych, światła nocnego supermarketu, a w oddali mroczne, opustoszałe wrzosowisko Staffordshire. Westchnęła głęboko.

Nagle coś ją tknęło i ruszyła do kuchni, gdzie zastała Mike’a.

– Tamtego dnia rano Selkirk dostał list – zaczęła powoli.

Mike kiwnął głową.

– Ktoś chciał go nastraszyć i udało mu się, bo facet natychmiast dostał zawału. Już miał zaprotestować, ale Joanna weszła mu w słowo: – Wcale nie twierdzę, że ten, kto wynajął Galliniego, na to liczył, ale Selkirk bardzo się tym przejął, zwłaszcza że już kiedyś dostawał podobne listy od rodziny Carterów – ciągnęła, czekając na jego reakcję.

Mike przytaknął jej ruchem głowy, zastanawiając się w duchu, do czego zmierza ta rozmowa.

Ale Joannie wcale się nie śpieszyło.

– Poprzednie listy dręczyły go do tego stopnia, że powiadomił policję, a ci upomnieli Carterów. Ten ostatni list też go zdenerwował, ale tym razem Selkirk nie dzwonił już na policję, tylko poprosił o pomoc Wilde’a.

– A Wilde zdążył już nawet napisać ostrzeżenie.

– Zakładając, że kiedy dzwonił ze szpitala, Selkirk mówił mu o liście, a nie o czymś innym…

Mike wziął głęboki oddech.

– Tylko jak udowodnić, o czym Selkirk z nim rozmawiał?

– I to jest główny problem w każdym śledztwie o zabójstwo: nigdy nie wiadomo, kto kłamie, a kto mówi prawdę. I do tego jeszcze niektórzy ludzie zupełnie bez powodu zatajają informacje.

– I co wobec tego dalej?

Joanna zaśmiała się nerwowo.

– Nie wiem, Mike. Ja tylko głośno myślę.

– No dobrze – odparł. – Wróćmy do tego listu: Carterowie twierdzą, że to nie oni go wysłali. Zresztą ktoś już nas uprzedzał, że będą się wypierać.

– To o co właściwie chodzi w tym listem?

– Nie wiem. Komplikuje nam tylko całą sprawę.

– Albo przybliża nas do prawdy. W każdym razie nikt się chyba nie spodziewał, że po tym ostatnim liście Selkirk dostanie zawału i wyląduje w szpitalu. Absolutnie nikt – dodała z naciskiem. – Ani jego żona, ani lekarz, ani nawet Gallini. Więc kiedy Selkirk trafił do szpitala, trzeba było zmienić plan. Ktoś musiał pomóc Galliniemu dotrzeć do Selkirka i dopilnować, by nikt nie widział, jak Gallini wyprowadza go ze szpitala. – Joanna wskazała na drzwi salonu. – Biedna Yolande miała pecha, że padło akurat na nią. Zastanawia mnie tylko, dlaczego właśnie ona. Czy mieli na nią jakiegoś haka? W jaki sposób zmusili ją, by zrobiła coś wbrew swoim przekonaniom? I tu znów pojawia się sprawa Michaela Frosta – jedyna plama w jej wzorowym, prawie nieskazitelnym życiorysie. – Przerwała i wyjrzała za okno przez szpary między żaluzjami. – Gdyby chodziło tylko o wypadek Roweny Carter, wszystko byłoby jasne. Ale co ma do tego samobójstwo? – Wzięła głęboki oddech. – Musimy jechać do rodziców Yolande. Rozmowa z nimi na pewno wiele nam wyjaśni.

Gdy przeszli z powrotem do salonu, Joanna jeszcze raz spojrzała na ciało Yolande i zwróciła się do Mike’a:

– Trzeba ją stąd zabrać – nakazała. – Niech ekipa śledcza się tym zajmie. Zwołaj odprawę na ósmą wieczorem i zdobądź wszystkie akta w sprawie śmierci Frosta. A ten list wyślij do analizy. Niech porównają go z tymi sprzed trzech lat.

Droga do Meir zajęła im jakieś pół godziny. Zatrzymali się przy małym, ładnym domku, przed którym znajdował się starannie wypielęgnowany ogródek. Wewnątrz paliły się światła i ktoś obserwował ich przez szparę w zasłonach. Gdy tylko weszli na ścieżkę, od razu otworzyły się drzwi, wybiegł z nich mały, czarny terier szkocki i zaczął ich obszczekiwać.

W drzwiach stało dwoje starszych ludzi. Mężczyzna obejmował kobietę ramieniem. Oboje milczeli, żadne z nich nie zawołało nawet na psa.

Joanna pokazała im odznakę.

– Inspektor Piercy i sierżant Korpanski z posterunku policji w Leek – zaczęła łagodnym tonem. – Przykro mi, ale mamy dla państwa złą wiadomość. Czy możemy wejść?

Rozpoznała tych dwoje z fotografii w mieszkaniu Yolande. Jej ojciec był przygarbionym mężczyzną w podeszłym wieku i nosił wojskowy wąs, a jego żona – krępa kobieta – miała na sobie fartuch. Najpierw bawiła się paskami, aż w końcu silnym pociągnięciem rozwiązała je i błyskawicznym ruchem zdjęła go sobie przez głowę.

Usiedli w jadalni przy tanim stoliku, pośrodku którego widniało jasne koło – ślad po wazonie. Joanna odkaszlnęła.

– Co się stało? – zaczął mężczyzna. – Po pani telefonie dzwoniliśmy do niej, ale nikt nie odbierał – dodał, zakłopotany. – W szpitalu powiedzieli nam, że od tygodnia nie było jej w pracy. No więc co się stało? – powtórzył. – Co się z nią dzieje?

– Niestety, znaleźliśmy w mieszkaniu jej zwłoki – odparła Joanna delikatnie.

Doświadczenie nauczyło ją powiadamiać najpierw o tym najgorszym, a dopiero potem omawiać szczegóły. Rodzice muszą od razu wiedzieć, że ich córka nie żyje, by mogli oswoić się z tym faktem, zanim usłyszą o okolicznościach jej śmierci. Ojciec Yolande był twardym mężczyzną.

– A co się jej stało? – spytał otwarcie.

– Sami jeszcze nie wiemy – odparła ostrożnie Joanna. – Trzeba przeprowadzić…

– Sekcję zwłok – dopowiedział beznamiętnie mężczyzna.

Joanna przytaknęła ruchem głowy.

– Ale jak to się stało? – spytał, a jego szare oczy zaszkliły się od łez. – Nie mogła tak po prostu umrzeć. Była przecież całkiem zdrowa.

Joanna wzięła głęboki oddech.

– Podejrzewamy, że ktoś wszedł do jej mieszkania i ją udusił. Bardzo mi przykro – dodała po chwili.

Kobieta wybuchła płaczem.

– Nasza Yolande to taka kochana dziewczyna – szlochała. – Nie mamy nikogo oprócz niej. To nasze jedyne dziecko – dodała, pociągając głośno nosem.

Nie potrafiła jeszcze mówić o córce w czasie przeszłym.

– Jest taka dobra, życzliwa… I zawsze pomaga innym.

Mężczyzna mocno ścisnął dłońmi oparcia fotela, aż mu palce zbielały.

– Czy to jakiś zboczeniec?

– Tego jeszcze nie wiemy – odparła Joanna. – Wyniki sekcji zwłok wszystko wyjaśnią. Ale raczej nie było to zabójstwo na tle seksualnym. To się zdarzyło we wtorek.

Kobieta była przerażona.

– I przez cały czas leżała tam zupełnie sama?

Joanna skinęła głową.

– Nasza córeczka, nasze kochane dziecko… Zupełnie sama…

Mężczyzna spojrzał na Joannę.

– Kto to zrobił? – spytał stanowczym tonem. – Jak możemy pomóc wam go złapać?

– Później spiszemy zeznania.

– Możecie zrobić to teraz! – rzucił mężczyzna podniesionym głosem. – Pytajcie od razu.

– Zwykle w takich przypadkach czekamy aż…

Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.

– Niech pani pyta – syknął przez zaciśnięte zęby.

– Podejrzewamy, że śmierć Yolande ma jakiś związek z dwoma tragicznymi wypadkami, które zdarzyły się w szpitalu – zakomunikowała Joanna.

– Chodzi o tego prawnika?

– Właśnie. Czy córka wspominała o nim?

Ojciec Yolande przytaknął.

– Zadzwoniła do nas zaraz po tym, jak ją przesłuchaliście. Zdawało się, że była w dobrym nastroju. Mówiła, że ten prawnik na pewno się znajdzie – rzekł, wciąż kiwając głową. – Wierzyła, że nic złego mu się nie stanie, dlatego byliśmy zaskoczeni wiadomością o jego śmierci.

Przez chwilę Mike i Joanna w milczeniu rozważali jego słowa, aż wreszcie Joanna pochyliła się i oparła o stół.

– A co pan powie o kimś, kto się nazywał Michael Frost?

Mężczyzna był wyraźnie zdziwiony. Nie takiego pytania się spodziewał.

– Michael Frost? – powtórzył powoli. – Ten pacjent, który wyskoczył z okna? To stara historia. A co to w ogóle ma do rzeczy? – spytał, garbiąc się na krześle.

Jego żona położyła mu dłoń na ramieniu.

– Pamiętam tę sprawę bardzo dobrze – odezwała się cicho.

– No i co Yolande o nim mówiła? – zwróciła się do niej Joanna.

– Był jeszcze młody – odparła. – Przez chorobę żony popadł w depresję. Yolande rozmawiała z nim, próbowała go trochę pocieszyć. To było straszne. Tak bardzo wierzyła, że może mu pomóc. Podobno po rozmowie z nią poczuł się lepiej. Myślała, że wyzdrowiał. Twierdził, że niepotrzebne mu tabletki – dodała po chwili. – Czuł się coraz lepiej, aż w końcu sam postanowił odstawić leki. Yolande uznała, że chłopak da sobie radę i potem już nawet do niego nie zaglądała. Widziała tylko, że coś pisał, a chwilę później usłyszała, jak wyskoczył przez okno. Nie mogła w to uwierzyć. Przy jego łóżku znalazła list zaadresowany do jego żony. Wzięła go i schowała do kieszeni. Okropnie się wystraszyła – ciągnęła kobieta, patrząc smętnym, nieobecnym wzrokiem. – Ale po tym, jak zabrała ten list, nie mogła nic zrobić. Bała się pokazać go w sądzie. A ten list wyjaśniał wszystko.

– A co dokładnie w nim było?

– Tego mi Yolande nie powiedziała – odparła kobieta z dumą. – Była bardzo dyskretna, nigdy nie rozmawiała o problemach swoich pacjentów, chociaż akurat w przypadku tego Frosta bardzo by jej to pomogło, zwłaszcza po tym, jak ten drań O’Sullivan zaczął ją zadręczać złośliwymi uwagami…

Nietrudno im było to sobie wyobrazić.

Pani Prince popatrzyła po ich twarzach badawczym wzrokiem.

– Yolande czuła się winna. Rozmawiali na krótko przed jego śmiercią – ciągnęła. – Podczas przesłuchania w sądzie nikt jej nic nie zarzucał. Sam koroner przyznał, że dała z siebie wszystko, żeby pomóc pacjentowi. Tylko w szpitalu dziwili się, po co tamtego wieczoru poszła na oddział psychiatrii. Yolande była tak roztrzęsiona, że wzięła urlop. Dręczyło ją poczucie winy. Ona tylko chciała pomóc. Myślała, że się jej udało. Była bardzo wrażliwa na ludzką krzywdę – dodała i zakryła usta dłonią. – To nasza jedyna córka… O Boże, co my teraz zrobimy?

Joanna nie miała najmniejszej ochoty jechać do prosektorium, zwłaszcza w sobotę o dziewiątej rano, ale okazało się, że nie będzie tam sama. Mike zawiózł ją na miejsce. Na parkingu od razu zauważyła ludzi z ekipy śledczej oraz bmw Matthew. Jeden z funkcjonariuszy, sierżant Barraclough, pomachał do niej ręką.

– Doktor Levin już przyszedł – oznajmił.

Matthew w roboczym ubraniu czekał niecierpliwie na Joannę. Przywitał się z nią i od razu zabrał się do pracy.

Sekcja zwłok zawsze zaczynała się tak samo: od rozebrania ciała. Trzeba było porozcinać i zdjąć pielęgniarski fartuch Yolande i owinięte wokół szyi rajstopy, a potem powtórzyć tę samą czynność z jej spraną, wyblakłą bielizną. Uwagę Matthew przykuła szyja denatki. Nawet Joanna zauważyła na niej sińce w miejscu, gdzie zabójca zacisnął nylonowe rajstopy, a pod skórą widać było złamaną kość gnykową.

Pół godziny później Joanna siedziała w gabinecie Matthew i popijała kawę.

– Od razu widać, że to uduszenie – orzekł. – Próbowała się bronić. Ma otarcia na palcach i złamane paznokcie od chwytania rajstop. Niestety, nie miała szans. Zabójca zaatakował nagle w niespodziewanym momencie. Był silny i musiał działać z zaskoczenia, bo z taką krzepką i zdrową dziewczyną jak Yolande wcale nie poszłoby mu łatwo.

– A więc zabójcą jest mężczyzna?

Matthew westchnął.

– Równie dobrze może to być silna kobieta – odparł, zerkając figlarnie na Joannę. – Zaraz pewnie zapytasz mnie o nazwisko zabójcy, co?

– Przepraszam – rzuciła, unosząc dłoń.

– Ja mogę ci podać tylko przyczynę zgonu. Śmierć nastąpiła przez uduszenie.

Wkrótce potem sierżant Barraclough zawiózł ją na komendę, gdzie czekał na nią Mike.

– Zdobyłeś adres Justina Selkirka?

Skinął głową i mimowolnie posłał jej złośliwy uśmieszek.

– Dostałem go od LouLou – wyjaśnił. – Nie było mi łatwo, bo to zagorzała obrończyni praw człowieka. Chroni swego pracownika i chyba coś ukrywa.

Joanna zaśmiała się.

– Och, Mike, tobie się zawsze wydaje, że wszyscy coś ukrywają.

– Ja nie żartuję – odparł poważnie. – Ona naprawdę nie chciała, żebym porozmawiał z Justinem.

– A to szkoda – rzuciła Joanna. – Bo teraz kolej na niego. No więc gdzie on mieszka?

– Jak ci powiem, to i tak nie uwierzysz.

Zaparkowali wóz przy wejściu na pole, skąd żużlowy trakt zaprowadził ich do przyczepy kempingowej. W pogodny, słoneczny letni dzień byłby to zapewne sielankowy widok, przywołujący na myśl cygański styl życia, ale o tej porze roku, na tle szarych, deszczowych chmur, budził tylko przygnębienie. W przyczepie mieszkał Justin Selkirk.

Joanna popatrzyła na nią z niedowierzaniem.

– Jesteś pewien, że to tu, Mike?

– Tak przynajmniej twierdziła LouLou, a potem jeszcze sam to sprawdziłem.

– To niemożliwe, żeby w tak zamożnej rodzinie, którą stać na wielką posiadłość, ojciec skazywał własnego syna, synową i wnuczkę na takie warunki!

Mike zajrzał do notatnika.

– Tu jest napisane: przyczepa przy wjeździe na Dallow’s Farm – przeczytał i pchnął bramę. – Wszystko się zgadza. Spójrz tylko, to auto Justina Selkirka.

Tuż obok przyczepy stał zaparkowany żółty, trochę skorodowany citroen 2CV.

– Pritchard miał rację; z tego Selkirka musiał być niezły gnojek – przyznał Mike. – Wystarczy przyjechać i zobaczyć, jak mieszka jego własny syn. Nic dziwnego, że tak bardzo nienawidził ojca.

– Czy raczej to ojciec nienawidził jego – rzuciła Joanna, a gdy przeszli kilka kroków, dodała: -Ale tu chyba nie chodziło o czystą nienawiść. Selkirk chciał poniżyć syna, żeby czuł się od niego gorszy. Miał satysfakcję z tego, że Justin mieszka w takich warunkach. Uważał go za nieudacznika.

– Wcale się nie dziwię, że ktoś wpakował mu kulkę w łeb.

– Ciii – szepnęła Joanna, ale Teresa Selkirk widocznie usłyszała ich głosy, bo otworzyła drzwi, jeszcze zanim Joanna zdążyła zapukać.

Jej pobladła twarz nie zdradzała zaskoczenia.

– A, to wy. Dzień dobry – rzuciła, siląc się na lekki uśmiech, wyszła na zewnątrz i zamknęła za sobą drzwi. – Przyszliście nie w porę. Mamy tyle spraw na głowie.

– To zajmie tylko chwilę, pani Selkirk. Chcemy porozmawiać z pani mężem.

– Z Justinem? – zdziwiła się, unosząc brwi. – A po co chcecie z nim rozmawiać?

– Bo prowadzimy śledztwo w sprawie zabójstwa jego ojca – rzucił szorstko Mike.

– A w gazetach pisali, że morderca został już aresztowany – odparła, rozkładając ręce.

– Tak, pani Selkirk, ale musimy jeszcze się dowiedzieć, kto go wynajął, a pani mąż może nam w tym pomóc.

Teresa popatrzyła na nich badawczo inteligentnym spojrzeniem.

– Darujcie sobie te eufemizmy. Po prostu chcecie go aresztować.

– Nie, pani Selkirk. Gdybyśmy chcieli go aresztować, już dawno byśmy to zrobili, ale chcemy tylko porozmawiać. Czy pani mąż jest w domu?

Na twarzy Teresy pojawił się lekki wyraz rozbawienia. Oparła się o drzwi.

– Tak, jest w salonie.

Rzeczywiście mieli sporo spraw na głowie. W środku było mało miejsca, a na podłodze leżały sterty ubrań powiązanych sznurkiem. W rogu na brudnym, pomarańczowym fotelu siedział Justin i trzymał na kolanach córkę, która wodziła paluszkiem po jego dłoni, a po chwili klasnęła w dłonie i podniosła wzrok. Jej szeroko otwarte dziecięce oczka obserwowały ich nieufnie. Teresa opadła zaraz na koce, jedną ręką trzymając się za plecy, a drugą za brzuch.

– Ciągle mam skurcze – wyjaśniła.

– Po co przyszliście? – spytał Justin swym wysokim tonem. – Sami chyba rozumiecie, że w niczym wam nie pomogę. Rzadko widywałem ojca, nie wiem nic na temat jego zabójstwa.

– Z tego, co wiemy, między wami nie układało się za dobrze.

– To nie moja wina, że się mną nie interesował. Spytajcie Teresę.

– A od jak dawna tu mieszkacie?

– Od ośmiu miesięcy. Wpadliśmy w długi i nie spłaciliśmy kredytu, ale to nie moja wina – mówił drżącymi wargami. – Starałem się, jak mogłem, ale kiedy urodziła się Lucy, było nam coraz trudniej, a bank nie dawał nam spokoju. A teraz oczekujemy drugiego dziecka i nie jesteśmy już w stanie spłacać rat.

Teresa przytakiwała mu ruchem głowy.

– Nasz dom stracił na wartości. Musieliśmy go sprzedać, żeby spłacić dług – ciągnął Justin, ściskając żonę za rękę. – Właściciel tej farmy zgodził się, żebyśmy tu mieszkali, dopóki nie wyjdziemy na prostą. Mamy tu wodę, kanalizację i prąd. I jakoś sobie radzimy – dodał smutno.

– A nie mogliście zamieszkać u rodziców?

– Ojciec Justina się nie zgodził – wtrąciła chłodno Teresa. – Twierdził, że w naszym wieku trzeba umieć samemu sobie radzić. Chciał, żebyśmy stanęli na własnych nogach. Zawsze to powtarzał.

– To znaczy, że prosiliście go o pomoc?

Teresa schyliła głowę, a jej czarne włosy opadły jej na twarz niczym zasłona.

– Tak – odparła.

– Ale przecież mogliście zamieszkać u niego, choćby tymczasowo – wtrącił Mike z niedowierzaniem.

Teresa Selkirk podniosła wzrok i uśmiechnęła się blado.

– Pan go nie znał – odparła. – Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Niedługo się stąd wyprowadzimy, prawda, Justin?

Jej mąż spojrzał na nią z wdzięcznością i ukrył twarz w niesfornych lokach córki.

– I gdzie będziecie mieszkać?

– U teściowej – odparła Teresa.

– To świetnie się wszystko złożyło – zauważył ironicznie Mike.

Teresa Selkirk przyjrzała mu się badawczym wzrokiem.

– A co pan może o tym wiedzieć? – spytała delikatnie ciepłym tonem, jakby chciała go sprowokować. Mike natychmiast się zarumienił, a ona ciągnęła dalej: – Mieszkał pan kiedyś z żoną i dzieckiem w ciasnej przyczepie? Czy może ma pan duży, wygodny dom? Za parę tygodni nasza rodzina się powiększy. Na naszym miejscu wcale by się pan tak nie dziwił, sierżancie. Moja teściowa to dobra kobieta, zawsze chciała nam pomóc, tylko ten stary sukinsyn jej nie pozwalał. Justin miał przez niego naprawdę ciężkie życie.

Wszyscy troje spojrzeli na Justina: siedział, wpatrzony w córkę, która zasłaniała rączką oczka i chichotała, podglądając ich przez palce. Jej ojciec przyglądał się temu uważnie ze skupionym wyrazem na szczupłej, bladej twarzy. I wtedy właśnie Joanna dostrzegła jego prawdziwą naturę.

Justin podniósł nieśmiało wzrok, a gdy napotkał jej spojrzenie, wyraźnie mrugnął do niej okiem. Ciekawe, czy on rzeczywiście jest takim frajerem, na jakiego wygląda, czy tylko zgrywa głupka, zastanawiała się, obserwując, jak Justin bawi się włosami dziecka. Najpierw owijał złociste loki córki wokół swych długich, silnych, kościstych palców, aż nagle niespodziewanie pociągnął. Dziecko wrzasnęło z bólu, po czym znów się roześmiało, patrząc oczkami zaszklonymi od łez.

Teresa przyglądała się tej scenie beznamiętnym wzrokiem.

– Nie rób jej tego, Justin, proszę cię – odezwała się.

Justin Selkirk natychmiast odsunął ręce od włosów córki i opuścił je, a dziecko omal nie spadło mu z kolan, usiłując kurczowo chwycić się jego swetra. Joanna i Mike zauważyli, że twarz Teresy posmutniała nagle i kobieta od razu wydała im się starsza, zmęczona i przerażona. Szybko schyliła głowę, by pod zasłoną opadających włosów ukryć swe emocje. Joanna uznała, że lepiej wrócić do sprawy zabójstwa Jonathana Selkirka.

– Śmierć pana ojca była jednak dla pana dużym przeżyciem osobistym, prawda, panie Selkirk? – zaczęła.

– Rzeczywiście, to był straszny szok – odparł Justin, nagle przybierając teatralną pozę jak marny aktor, odgrywający jakąś słabą komedię. – Długo nie będę mógł się z tym pogodzić – dodał ze zbolałą miną i popatrzył im prosto w oczy. – Zachowamy go na zawsze w naszej pamięci.

– I niech tak zostanie – zauważyła cicho Joanna, a Teresa podniosła głowę i zmierzyła ją przenikliwym wzrokiem.

– Czy wy naprawdę nic nie rozumiecie?

Zapadła długa cisza, którą wreszcie przerwał Justin Selkirk:

– Często śni mi się teraz, że ojciec zostaje zamordowany. Śniło mi się już wtedy, gdy zaginął.

– Naprawdę? – spytał Mike, wyraźnie zaciekawiony.

– Jeszcze dziś zdaje mi się, że słyszę jego głos. – Selkirk rozejrzał się trwożliwie dookoła.

– A co takiego panu mówi?

Selkirk przymknął oczy.

– Słyszę tylko jego krzyk.

Wracając do wozu, brnęli przez błotniste pole. Mike odezwał się pierwszy.

– Coś mi się zdaje, że niedaleko spadło jabłko od jabłoni.

Joanna przyznała mu rację.

– Może się mylę – ciągnął – ale z tymi Selkirkami będzie więcej kłopotów niż z niejednym seryjnym zabójcą.

Podczas sobotniej odprawy funkcjonariusze wykazywali szczególne zainteresowanie śledztwem.

Wieść o zabójstwie Yolande Prince wywołała w nich poczucie winy, porażki i zawodu, a najgorsze było to, że morderca wciąż pozostawał na wolności. Przedstawiając swoje wnioski, każdy z zebranych miał ponury wyraz twarzy i spięty głos. Wszyscy pragnęli, by morderca został jak najszybciej ujęty i skazany, a zarazem obawiali się, że śledztwo znów zostanie zawieszone z powodu wysokich kosztów i innych naglących spraw. Policja mogła liczyć tylko na ograniczony budżet. Po odprawie Joanna obserwowała wychodzących funkcjonariuszy.

Na początku każdego śledztwa towarzyszyły im silne emocje i wiara w siebie, podczas odpraw padała niejedna żartobliwa uwaga, ale z czasem musieli schylić głowę przed przeciwnościami losu i pogodzić się z rzeczywistością. Nie mogli przecież ciągle pracować po godzinach, bo już po tygodniu byli przemęczeni, a niezadowolenie ich rodzin powodowało jeszcze większy stres.

Kiedy ostatni policjant wyszedł z sali, Joanna zwróciła się do Mike’a:

– A ty weź sobie wolne i idź na siłownię.

Otworzył usta, by zaprotestować, ale powstrzymała go, dotykając jego ramienia. Miała swój plan i przez resztę dnia nie potrzebowała jego towarzystwa.

– Proszę cię, Mike – nalegała. – Musisz uwolnić trochę energii. A ja w tym czasie zajmę się sprawą Frosta.

W teczce z aktami sprawy śmierci Michaela Frosta było zaledwie kilka kartek: po krótkim, oficjalnym śledztwie uznano, że należy wykluczyć, jakoby śmierć pacjenta nastąpiła z przyczyn innych niż samobójstwo wywołane chorobą psychiczną. Była tam też udokumentowana opinia psychiatry, który pisał o jego kryzysie i załamaniu nerwowym po długotrwałej opiece nad chorą żoną. Pisał też, że samobójstwo pacjenta było wielkim szokiem i tragedią i że pacjent w takim stanie powinien był znaleźć się pod specjalną opieką.

Czytając te banały, Joanna uśmiechała się półgębkiem. Dalej napisane było, że w przypadkach silnej depresji bardzo trudno jest odwieść pacjenta od samobójstwa i że los osoby cierpiącej na depresję jest już przesądzony. Oddział psychiatryczny mieści się na pierwszym piętrze, czytała. W oknach znajdują się kraty. Pracują tam trzy wykwalifikowane pielęgniarki, a w razie potrzeby jest ich więcej. Zostawianie chorych psychicznie pacjentów pod opieką osób nie mających odpowiedniego przygotowania medycznego jest niedopuszczalne. Energicznym ruchem Joanna położyła te kartki na biurku. Idealne wytłumaczenie, pomyślała, ciekawe tylko, co się za tym kryje.

Przejrzała raport patologa: Frost miał rozległe obrażenia głowy, klatki piersiowej i miednicy i złamał obie nogi.

Yolande na pewno poczuła się fatalnie, kiedy to wszystko usłyszała, uznała w duchu Joanna.

Jej uwagę przykuło jedno zdanie: u pacjenta nie stwierdzono wcześniej tendencji samobójczych.

Jeszcze raz przejrzała raport z sekcji zwłok, ale nie znalazła żadnych dokumentów analizy toksykologicznej. A więc jeśli – jak twierdzi O’Sullivan – Yolande rzeczywiście nie podała pacjentowi leku, to nikt oprócz ich dwojga o tym nie wiedział.

Ciekawe tylko, co było w tym liście – zastanawiała się Joanna.

Ta myśl nie dawała jej spokoju.

Do kogo był zaadresowany? Czy na pewno do chorej żony? Czy Yolande się go pozbyła?

Na spodzie leżał raport z przesłuchania pracowników szpitala. Była tam cała masa krytycznych uwag pod adresem Yolande Prince: że nie miała prawa rozmawiać z pacjentem na oddziale psychiatrii, że świadoma ciężkiego stanu psychicznego pacjenta powinna była wezwać pomoc, że miała obowiązek skontaktować się z inną dyżurną pielęgniarką, że nie sprawdziła, czy okno w łazience było zamknięte i zabezpieczone. O krześle nie wspomniano.

W sumie raport zawierał czternaście krytycznych uwag pod adresem tej jednej pielęgniarki i Joannie zrobiło się jej żal.

Wszystko wskazywało na to, że Yolande była kozłem ofiarnym. Zrzucono na nią całą winę za śmierć pacjenta. Została opluta i znieważona, zaszczuta przez miejscowych dziennikarzy, dopóki sprawa nie ucichła.

Ucichła? Ta sprawa nigdy nie ucichnie, zganiła samą siebie. Dziennikarze mają długą pamięć.

Wykręciła numer do mieszkania Matthew.

– Słuchaj, co jest przyczyną depresji?

Wybuchnął śmiechem.

– Jesteś niemożliwa, Joanno! Najpierw odwołujesz nasze spotkanie, a potem dzwonisz na drugi dzień i zamiast mnie przeprosić i zaproponować jakiś wspólny intymny wieczór, wypytujesz mnie o depresję?!

– To dlatego, że cię kocham – odparła. – I wiem, że zawsze mogę na tobie polegać, bo nie ma takiej rzeczy, której byś nie wiedział.

– Hmm – mruknął. – Depresja to ostatnio gorący temat. Według najnowszej teorii depresja nie ma żadnej konkretnej przyczyny, może być jedynie skutkiem jakichś życiowych wydarzeń – stwierdził tonem naukowca, który hołduje logicznemu myśleniu i precyzji języka. – Ale najgorsze jest to, że rodzina chorego rzadko kiedy zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. U osób z depresją każdy najmniejszy problem urasta do rozmiaru tragedii. Depresja powoduje skłonność do przesady, co tylko pogarsza sprawę. To jest jak błędne koło.

– A czy każdy samobójca już wcześniej próbował odebrać sobie życie?

– Nie zawsze.

– Okej, dzięki.

– A co twoje śledztwo ma wspólnego z depresją?

– Całkiem sporo – ucięła. – A przynajmniej tak mi się wydaje.

– I jak sobie radzisz?

– Chyba wreszcie zaczynam coś z tego rozumieć – przyznała powoli.

– Mam po ciebie przyjechać? Odwiozę cię do domu.

– Nie, dzięki – odparła niepewnie. – Jesteś kochany, ale dam sobie radę. Czeka mnie jeszcze sporo pracy, a jutro rano muszę wcześnie wstać. Ktoś na pewno mnie podwiezie.

– Tylko nie przesadzaj z tą pracą.

Wzruszyła się jego troskliwym tonem. Oczami wyobraźni ujrzała, jak jego poważna, męska twarz nagle przybiera czuły, delikatny wyraz. Milczała, a Matthew, który intuicyjnie wyczuł jej nastrój, odczekał chwilę, zanim zadał jej kolejne pytanie.

– Obiecałaś mi wspólny wyjazd, pamiętasz?

– Jasne, że pamiętam – odparła.

– Obiecaj mi jeszcze, że zastanowisz się nad tym, co ci proponowałem – poprosił cicho.

– Dobrze, obiecuję.

– To świetnie – odparł, wyraźnie zadowolony. – Do zobaczenia wkrótce.

– Na razie.

Joanna miała szczęście. Na komendzie zastała posterunkową Critchlow, która tego wieczoru pełniła dyżur. Stała przy automacie z kawą i rozmawiała z dyżurnym sierżantem.

– Wybacz moje feministyczne podejście – zagadnęła, a Dawn Critchlow spojrzała na nią pytająco. – Potrzebuję kogoś do towarzystwa.

– A Korpanski?

Joanna pokręciła głową.

– To musi być ktoś nieco bardziej subtelny, najlepiej kobieta.

– Umieram z ciekawości – szepnęła Dawn i zdjęła z tablicy kluczyki do wozu. – To dokąd jedziemy?

– Na Emily Place czternaście.

Co kierowca, to inny styl jazdy, myślała Joanna w drodze. Mike zbyt gwałtownie naciskał gaz i klął jak szewc, za to Dawn Critchlow sprawiała, że wóz sunął równo jak wodolot.

Na Emily Place było pusto, w oknach wisiały ciasno zaciągnięte zasłony. Widocznie w ten szary, zimny wieczór mieszkańcy zaszyli się w swoich domach, siedząc w przytulnym cieple przed telewizorami. Nic dziwnego, że nikomu nie chciało się wyściubić nosa na zewnątrz. Joanna i Dawn ruszyły betonową ścieżką, wymijając skorodowane auto. Z domu Carterów dobiegały odgłosy telewizora.

– Ładnie tu – zauważyła Dawn. – Mam pójść z panią czy zaczekać?

– Chodź ze mną – poprosiła Joanna. – Chcę, żebyś była świadkiem tej rozmowy.

Zapukała i Andy Carter otworzył drzwi. Zmierzył obie kobiety wrogim spojrzeniem.

– To znowu wy?! – zdziwił się. – Już raz tu byliście i wszystko wam powiedzieliśmy. Miałem nadzieję, że więcej się nie zobaczymy. – Jego grdyka poruszała się nerwowo na chudej szyi. – I grubo się jednak pomyliłem – dodał, cofając się do tyłu, a Joanna i Dawn weszły do środka.

Ann Carter leżała na sofie i oglądała telewizję. Na widok funkcjonariuszek podniosła leniwie głowę.

– Czyżbyście mieli dla nas jakieś dobre wieści?

Dawn przysiadła na krześle kuchennym o cienkich, wykrzywionych nogach, a Joanna opadła na sofę tuż przy nogach Ann.

– A co chciałaby pani usłyszeć, pani Carter?

Kobieta nawet na nią nie spojrzała, tylko rozchyliła suche wargi, ale nie odezwała się już ani słowem.

Andy usiadł obok żony i oboje mierzyli Joannę podejrzliwym wzrokiem.

Joanna poczuła się przytłoczona wiszącymi na ścianie fotografiami dziewczynki.

Przez chwilę wpatrywała się w największy z portretów.

– Śliczna – zauważyła.

Andy Carter podniósł wzrok do góry.

– Tak, wiem – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Uwagę Joanny przykuło puste miejsce na ścianie. Carterowie od razu to zauważyli i wyczuli jej ciekawość. Spojrzeli po sobie, ale żadne nic nie powiedziało.

– Pewnie bardzo wam jej brakuje.

Andy Carter poruszył nerwowo ręką.

– A jak się pani wydaje? – spytał, rozwścieczony. – Jak pani myśli? O rany! – jęknął niecierpliwie. – Przecież i tak nic nam jej nie zwróci!

– Nawet śmierć Selkirka, prawda? – spytała Joanna, wpatrując się w portret dziewczynki.

– Nie mamy z tym nic wspólnego – rzucił gniewnie, poczerwieniały na twarz.

Taktyka Joanny zadziałała. Oburzony, wstał z miejsca.

– O co wam chodzi? Czy tak trudno wam pojąć, że nie możemy się pogodzić ze stratą naszego dziecka?

– Właśnie wracam od innych rodziców, którzy też stracili córkę – oznajmiła Joanna spokojnym tonem.

– To przyślijcie im kogoś z Towarzystwa Pomocy – rzuciła rozgoryczona Ann Carter. Smutek wykrzywił jej twarz. – Nam też ich przysłaliście. Bardzo dziękuję za taką pomoc!

Joanna zaczekała, aż emocje opadną.

– Może nawet znaliście tę dziewczynę – dodała po chwili.

Ale żadne z nich nie okazało najmniejszego zainteresowania.

– Była pielęgniarką.

– No i co z tego? – Andy Carter zaczął skubać kolczyk w uchu. – Nasza Row była jeszcze dzieckiem.

– Wszyscy jesteśmy dziećmi dla naszych rodziców, bez względu na wiek.

Oblał się rumieńcem.

– Bardzo im współczuję – mruknął pod nosem, ale Ann Carter była nieugięta.

– Po co właściwie pani tu przyszła, pani inspektor? – spytała drwiąco. – Żeby pooglądać zdjęcia?

Joanna nic nie odpowiedziała. Telewizor w kącie pokoju migał i wył.

Dlaczego go nie wyłączą, pomyślała, poirytowana. Widocznie im jakoś nie przeszkadzał.

– Ta dziewczyna nazywała się Yolande Prince – oznajmiła głośno. – Pracowała w szpitalu.

Andy Carter gwizdnął cicho.

– Ja skądś znam to nazwisko – zakomunikował. – Gdzieś już o niej czytałem – dodał, spoglądając na Joannę tak, jakby spojrzeniem chciał przewiercić ją na wskroś. – Była na dyżurze, jak porwali tego Selkirka, nie?

Joanna skinęła głową.

Oboje patrzyli na nią, zaciekawieni.

– A co wam mówi nazwisko Frost? – spytała nagle, pochylając się do przodu.

Ann Carter szybko opuściła stopy na podłogę, wstała i wyłączyła telewizor. W pokoju zrobiło się przeraźliwie pusto, ciemno, szaro i cicho. Wszystko wydało się nagle beznadziejnie ponure.

Kobieta zdjęła ze ściany jedno ze zdjęć i przez chwilę patrzyła na nie bez słowa.

– Tamtego dnia, kiedy ten drań Selkirk wjechał po pijanemu na pasy i zabił naszą Rowenę, Molly Frost przeprowadzała dzieci przez ulicę. Straciła wtedy obie nogi. Michael, jej mąż, bardzo ciężko to zniósł.

Bardzo oględnie powiedziane, pomyślała Joanna. Nareszcie wszystko zaczynało się składać w jedną całość. Słuchając Ann Carter, poczuła ulgę.

– Michael był cudownym człowiekiem – ciągnęła Ann. – Zrezygnował z pracy, żeby zająć się Molly. Opiekował się nią jak dzieckiem – dodała, zmuszając się do uśmiechu. – Nasza Rowena zginęła, ale to nie była wina Molly. Zrobiła, co mogła, próbowała ją ratować. Będziemy jej za to wdzięczni do końca życia.

Andy Carter wstał, objął ją ramieniem i pocałował w policzek, po czym przetarł kącik oka i znów usiadł.

– Michaelowi było bardzo trudno opiekować się nią na co dzień i patrzeć, jak cierpi – zaczął. – Miała uszkodzony kręgosłup i stale potrzebowała pomocy. Zdecydowali się na hospicjum, żeby zapewnić jej porządną opiekę, a tydzień później Michael trafił do szpitala z ciężką depresją. Czuł się winny. Istny cyrk – zaśmiał się nerwowo. – On robił sobie wyrzuty z powodu Molly, a Molly z powodu Roweny. A tak naprawdę wszystkiemu winien był ten drań Selkirk – rzucił gniewnie. – Ale on miał to gdzieś i jakoś się wymigał. Powinni mu zabrać prawo jazdy, a jeszcze kilka tygodni temu widziałem, jak jeździł tym swoim… – Urwał nagle i zerknął przepraszająco na żonę.

Joanna zamarła. W ojcu zabitego dziecka szalała rozbudzona na nowo nienawiść.

Popatrzyła po twarzach Carterów: oboje mieli tajemnicze miny, jakby coś ukrywali. W uszach brzęczały jej ostrzegawcze głosy.

– A potem ta pielęgniarka zaniosła Molly list od Michaela – dokończył szybko Andy Carter. – Przed śmiercią wszystko jej wyjaśnił.

Joanna siedziała bez ruchu.

– A gdzie jest teraz Molly? – dociekała.

– W domu opieki – odparła Ann. Atmosfera w pokoju nieco się rozładowała. – Jeździ na wózku inwalidzkim, ale przynajmniej ma dobrą opiekę. Niepotrzebnie Michael tak się zamartwiał, niepotrzebnie…

Niepotrzebnie… To słowo brzmiało Joannie w uszach przez całą drogę do domu.

Nazajutrz rano ucieszyła się na widok Mike’a. Celowo się spóźnił, by wyrazić w ten sposób swoją niechęć do pracy w niedzielę. Przez pół godziny Joanna krążyła przy oknie, ale nie chciała szukać go w domu. Jego żona, Frań, nie lubiła, gdy ktoś z policji zawracał im głowę telefonami, a szczególną niechęć miała do Joanny, zwłaszcza gdy to przez nią jej mąż musiał pracować w weekendy. Joanna podnosiła słuchawkę, ale ani razu nie odważyła się wykręcić numeru państwa Korpanskich. Dlatego odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, jak żwir przed jej domem za-chrzęścił pod kołami auta. Szybko otworzyła drzwi.

– No, nareszcie jesteś – zawołała. – Już wiem, co łączy sprawę Frosta i Selkirka.

Wyskoczył z samochodu.

– Skąd wiesz? – dociekał. – Kto ci powiedział?

– Wczoraj wieczorem byłam u Carterów.

– To dlatego przedtem mnie spławiłaś? – spytał urażonym tonem.

– Nie chciałam ich denerwować.

– Aha – mruknął, nadąsany. – No dobrze, w takim razie wszystko mi opowiedz.

– To dziecinnie proste – podsumowała. – Żona Frosta przeprowadzała dzieci przez ulicę koło szkoły. Została ciężko ranna, kiedy Selkirk przejechał tę małą. Straciła obie nogi.

Mike patrzył na nią bez mrugnięcia.

– No dobrze, Joanno, ale co z tego wynika?

– Posłuchaj dalej – rzuciła stanowczym tonem. – Ta Molly Frost jest inwalidką i jeździ na wózku. Nie mogła sama załatwić Selkirka, więc może wynajęła zabójcę.

Ale Mike miał niepewną minę.

– Coś mi tu nie pasuje. Nie rozumiem, po co tak długo by z tym czekała. Od wypadku minęło pięć lat, a od śmierci jej męża rok. Niby skąd miała wiedzieć, że tamtego dnia Selkirk trafi do szpitala? No i co z Yolande Prince? Przecież nie współdziałałaby z kimś, kogo obwiniono za śmierć jej męża.

– Masz rację – przyznała ostrożnie.

Mike miał też jeszcze inne wątpliwości.

– I niby jak udało jej się dostać na pierwsze piętro i zamordować Yolande? Przecież w jej bloku nie ma windy – dodał, a oczy mu pociemniały z emocji. – Oboje widzieliśmy zwłoki. Osoba na wózku inwalidzkim na pewno nie dałaby rady jej udusić.

– Jest tylko jeden sposób, żeby się upewnić. – Joanna zatrzasnęła za sobą drzwi do sali i przekręciła klucz w zamku. – Jedziemy do niej zaraz po odprawie, może coś się wyjaśni.

Odprawę zaplanowano wstępnie dopiero na wpół do jedenastej, żeby uszanować prawo do niedzielnego odpoczynku. Ale zanim Joanna podążyła na salę przesłuchań, zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się zadowolony głos Pugh.

– Mam tu w areszcie Galliniego – zakomunikowała. – Właśnie go przesłuchiwałam – dodała, wybuchając swym donośnym, szczekliwym śmiechem. – Nie pierwszy raz zresztą. Niestety, za wiele nam nie powiedział. – Przerwała, by nabrać tchu. – A już miałam nadzieję, że będę mogła podać wam rozwiązanie tej zagadki na talerzu i zaoszczędzić wam cennego czasu.

– A jest szansa, że się czegoś od niego dowiemy?

– On sam za wiele nie wie – odparła Pugh. – Jednak coś niecoś już z niego wyciągnęłam.

Joanna uśmiechnęła się i przycisnęła słuchawkę mocniej do ucha.

– No przecież nie chciał mówić.

– Mamy swoje sposoby – zaśmiała się głucho Pugh.

– Nie rozumiem…

– Daj spokój, jesteśmy ludźmi – uspokoiła ją Pugh. – Wykorzystałam twój pomysł. Proponowałam mu układy, negocjowałam i zapewniłam, że będzie miał szansę odsiedzieć część wyroku w swojej ukochanej Sycylii. Nie rozumiem tylko, dlaczego woli tamtejsze więzienia od naszych – dodała, wyraźnie zgorszona. – Słyszałam, że tam trzyma się więźniów w nieludzkich warunkach.

– Ale u nas wcale nie jest lepiej.

– Możliwe – rzuciła pośpiesznie Pugh. – No, ale do rzeczy: Gallini porozumiewał się ze zleceniodawcami listownie, podając tylko numer skrytki pocztowej. Nie uwierzysz, Piercy, ale on ma nawet to nowe cacko, telefon komórkowy, jak prawdziwy biznesmen!

– A jak się poznali?

– Z początku nie chciał mi powiedzieć, ale dość sprytnie to sobie wymyślili – wyjaśniła Pugh. – Gallini odpowiedział na ogłoszenie w jakimś magazynie dla zawodowych strzelców. W rubryce „kupię” zauważył wzmiankę o tym, że ktoś w północnej Anglii poszukuje oryginalnego pistoletu zamachowca, oferując za niego sporą sumę pieniędzy. O dziwo, Gallini zrozumiał tę aluzję i odpisał, że nie posiada oryginalnego egzemplarza broni, ale jego pistolet jest bardziej nowoczesny i sprawny i kosztuje dziesięć tysięcy funtów. I nie podał adresu, tylko numer tej swojej komórki…

– I kto oddzwonil? Kobieta czy mężczyzna?

– Kobieta – fuknęla Pugh, zirytowana, że Joanna jej przerywa. – Ta sama, która w poniedziałek rano zadzwoniła do niego z informacją, że zaszła drobna zmiana i że Selkirka trzeba zabrać ze szpitala. Powiedziała też, że jedna z pielęgniarek wpuści go bocznym wejściem. Gallini pojechał tam i przez całe popołudnie krążył po szpitalu w przebraniu. A nie mówiłam? – dodała z dumą.

– Jasny gwint – rzuciła Joanna.

Nie mogła w to uwierzyć i gdy tylko słowa Pugh do niej dotarły, przypomniała sobie o śmierci Yolande.

– A słyszała pani o kolejnym zabójstwie? Zamordowano pielęgniarkę, którą przesłuchiwaliśmy krótko po tym, jak Selkirk zniknął ze szpitala.

– Tak – warknęła Pugh. – Ale to już nie była robota Galliniego. Był wtedy w drodze do Londynu, żeby oddać wynajęte auto, fiata pandę. Dojechał tam przed dziewiątą i czekał, aż otworzą. Nie uwierzysz, ale nieźle się namęczyli, żeby potem wyczyścić tylne siedzenie z krwi – zachichotała. – Co za brak finezji, nie? Ale to nie on załatwił tę dziewczynę, Piercy – dodała. – To robota kogoś miejscowego.

Joanna zmarszczyła brwi.

– Jest pani pewna, że Gallini rozmawiał z kobietą?

– Z tego, co mówi, to tak – odparła stanowczo Pugh. – A ta zamordowana dziewczyna była pielęgniarką w szpitalu?

– Tak, została uduszona.

– Aha – mruknęła Pugh. – Czyli miałam rację. To musiał być ktoś miejscowy.

– Na to wygląda.

– Od razu wiedziałam, że ktoś wpuścił go do szpitala. Ślady na drzwiach przeciwpożarowych tylko to potwierdziły. I wiesz, co Gallini powiedział Selkirkowi? – dodała. – W obecności pielęgniarki poinformował, że przenoszą go na inny oddział. Ten Selkirk długo myślał, że Gallini to sanitariusz. Dopiero w samochodzie Gallini przystawił mu lufę do głowy i zakleił taśmą usta… Aha, i jeszcze jedno.

Joanna zesztywniała.

– Chyba wystarczy już tych potworności.

– To nie Gallini wybrał Gallows Wood, tylko jego zleceniodawcy. Uznali, że to idealne miejsce.

– Rozumiem. Dzięki za informację – odparła Joanna i nagle ogarnęła ją ciekawość. – A jaki on jest, ten Gallini?

– Jak na bezwzględnego zabójcę jest trochę mało rozgarnięty – westchnęła Pugh. – Angielski zna na tyle, żeby mniej więcej dogadać się za granicą. Ma chłodne spojrzenie i jest pozbawiony wszelkich emocji. Nie rozumie, co to litość – dodała po chwili. – Takiemu nie można przemówić do uczuć, bo po prostu ich nie ma. Rosły, barczysty mężczyzna, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, czarne włosy. Trochę podobny do tego twojego kolegi, sierżanta Korpanskiego. Sprawia wrażenie kogoś, kto jednym ciosem powali każdego na ziemię, i źle mu patrzy z oczu, czego nie można powiedzieć o Korpansldm. Wierz mi, nie chciałabyś spotkać go na ulicy nawet w biały dzień.

Joanna odłożyła słuchawkę, a w drzwiach pojawiła się głowa Mike’a.

– No, co z tą odprawą? – spytał, zniecierpliwiony.

– Właśnie miałam telefon od Pugh – wyjaśniła.

– A co? Znów przyjeżdża na wizytę?

Pokręciła głową.

– Nie w najbliższym czasie.

– Uff! Całe szczęście.

– No wiesz! A mówiła o tobie tyle miłych rzeczy. Masz już raport w sprawie tego listu?

– Jeszcze nie.

– To się pośpiesz, błagam cię.

Niespodziewanie odprawa przyniosła nowe rezultaty.

Podając najnowsze informacje, Joanna zauważyła wśród zebranych rosnący zapał. Okazało się, że posterunkowy Timmis też zdążył się czegoś dowiedzieć.

– Wczoraj byłem u Dustina Hollowaya – oznajmił, nie kryjąc zadowolenia. – Przyznał się, że polował na borsuki. Niby nic nowego, ale jak dotąd nie mieliśmy żadnych dowodów. Dopiero wczoraj w jego samochodzie znaleźliśmy martwego borsuka. Był nieźle pokiereszowany.

– Biedny borsuk – wtrąciła Joanna. – A czy Holloway zauważył w lesie coś podejrzanego?

Timmis skinął głową.

– Mówi, że krótko po pierwszej w nocy z lasu wyszedł jakiś mężczyzna. Wysoki, szczupły, ciemnowłosy. Wsiadł do samochodu…

– Niech zgadnę: pewnie do fiata pandy?

– Tak. Holloway zapisał nawet numer. Trzeba przyznać, że spisał się na medal. Straż sąsiedzka byłaby zadowolona. – Podał Joannie kartkę papieru, a ona schowała ją, notując w pamięci, by później sprawdzić numer z autem z wypożyczalni. – Holloway obiecał, że potwierdzi wszystko, jeśli wycofamy oskarżenie przeciwko niemu.

Joanna popatrzyła na niego bez mrugnięcia.

– Też mi coś – prychnęła. – Szlachetny z niego człowiek, nie? Powiedz mu, żeby się wypchał. Nie pójdziemy na żaden układ. Odsiedzi za kłusownictwo z nawiązką, a do tego jeszcze wlepimy mu karę za próbę przekupstwa.

– Spokojnie, Jo – szepnął Mike, dotykając jej ramienia.

Zgromiła go wzrokiem.

– Szlag mnie trafia – rzuciła. – Mam już serdecznie dość tych drobnych cwaniaczków i ich zakichanych układów.

– A Gallini? Sama proponowałaś Pugh, żeby zawarła z nim układ.

Spojrzała na niego.

– Tak, ale to co innego. Szukamy prawdziwego zabójcy Selkirka, tego drania, który zapłacił Galliniemu.

– Chwileczkę – Mike nie dawał za wygraną. – Zabójcą jest Gallini. Zleceniodawca tylko wyłożył forsę, ale sam by go nie zabił. To Gallini jest winny.

– A jednak to nie on zabił Yolande Prince – odparła.

– I tu masz rację – przyznał, posyłając jej szeroki uśmiech.

Joanna zwróciła się do funkcjonariuszy w kącie sali:

– Przeszukaliście mieszkanie Yolande Prince?

Pokiwali głowami.

– I znaleźliście coś?

– Około południa sąsiadka obok słyszała, jak Yolande Prince wchodziła do mieszkania – zakomunikował posterunkowy Jenkins.

Joanna skinęła głową.

– A więc to było krótko po tym, jak ją przesłuchaliśmy. No i co dalej? – spytała.

– Podobno brała prysznic. Ściany są cienkie i wszystko słychać – wyjaśnił. – A około drugiej ktoś zadzwonił dzwonkiem. Trzy razy.

– No i co?

– Sąsiadka usypiała akurat dziecko i bała się, że hałas je obudzi.

– A widziała, kto dzwonił?

– Nie.

– I co dalej?

– Usłyszała głosy. Rozmowa trwała jakieś dziesięć minut. Mieli włączone radio i nie było słychać, o czym mówią, ale po paru minutach ktoś widocznie je wyłączył i zrobiło się cicho.

Joanna spojrzała w stronę ekipy śledczej.

– Wiem, że wymagam za wiele, ale czy na przełącznikach radia były jakieś odciski palców?

– Niestety, nie – odparł jeden z funkcjonariuszy. – Nic nie znaleźliśmy.

Wzięła głęboki oddech i zwróciła się znów do Jenkinsa:

– No i co potem?

– Zrobiło się cicho, dziecko zasnęło, sąsiadka wykąpała się i zaczęła oglądać telewizję. Cieszyła się, że wreszcie ma święty spokój.

– A może widziała, że ktoś wychodził z mieszkania obok?

– Chwilę po tym, jak wyłączyli radio, wyjrzała na korytarz i zauważyła, że ktoś zbiega po schodach. Jakiś mężczyzna w długim płaszczu i czapce z daszkiem. Widziała go tylko z tyłu – dodał przepraszająco.

Joanna westchnęła.

– Był wysoki czy niski?

– Wzrost około metra sześćdziesięciu, średnia budowa ciała, koloru włosów nie było widać.

– I pewnie miał wysoko podniesiony kołnierz, co?

Jenkins uśmiechnął się smutno.

– Okej, dzięki – rzuciła. – To musiał być zabójca, tym razem nie wynajęty z zagranicy, tylko ktoś miejscowy, kto zrobił to z pobudek osobistych. Yolande na pewno go znała. I to właśnie on wynajął Galliniego – dodała, wodząc wzrokiem po twarzach zebranych.

Dom opieki, gdzie mieszkała Molly Frost, mieścił się w małym, parterowym budynku. Drzwi otworzyła jakaś kobieta na wózku.

– Molly? A, tak. – Poszli za nią jasnym, słonecznym korytarzem, na końcu którego były zamknięte drzwi.

W którymś z pokojów grało radio i Joanna usłyszała melodię jakiegoś hymnu. Przymknęła powieki i przez chwilę miała wrażenie, że znów jest małą dziewczynką i wpatruje się w oświetlone słońcem witraże, a kiedy już otworzyła oczy, poczuła smakowity zapach niedzielnego obiadu. Molly Frost siedziała w kolejnym pokoju, na wózku, i nagle Joanna zdała sobie sprawę z ogromu jej cierpienia. Zrozumiała, że złamana ręka w gipsie po zderzeniu z ciężarówką to nic w porównaniu z tym, co przeszła ta kobieta. Minęło już pięć lat, odkąd potrącił ją samochód, ale Molly wciąż cierpiała i była na to skazana przez resztę życia.

Twarz miała wykrzywioną z bólu, a na jednym policzku widniała głęboka szrama. Na widok policjantów kobieta wskazała na krzesła, z trudem poruszając ręką. Joanna spuściła wzrok i spojrzała na koc, leżący płasko na wózku. Ale Molly Frost była twarda i odważnie spojrzała Joannie w oczy.

– Inspektor Joanna Piercy? – spytała, zerkając na stertę gazet w kącie pokoju.

Joanna skinęła głową.

– Dużo o pani czytałam. Podobno nieźle sobie pani radzi z przestępcami.

– Jak dotąd, miałam chyba szczęście – odparła Joanna powściągliwie. – Ale to śledztwo nadal jest dla mnie zagadką.

– I dlatego przychodzi pani do mnie? – Molly Frost spojrzała pytająco na Joannę. Miała ładne, brązowe, kręcone włosy. – Do beznogiej kobiety na wózku inwalidzkim?

Joanna nic nie odpowiedziała.

Molly Frost wzięła głęboki oddech.

– Pani może mówić o szczęściu, a ja już nie. I wcale mi nie żal tego Selkirka – dodała powoli. – Wiem, że to była okrutna śmierć, ale ten człowiek zniszczył życie tylu ludziom, że trudno mu współczuć. – Przełknęła nerwowo ślinę. – Odebrał nam wszystko: Carterowie stracili córkę. Rowena była naprawdę kochanym dzieckiem. A ja straciłam przez niego zdrowie i radość życia – dodała. – Ale najbardziej przeżył to Michael…

Przerwała im pielęgniarka, która szybkim krokiem weszła do pokoju.

– Czas na morfinę, Molly – oznajmiła, manipulując przy strzykawce połączonej z cienką, plastikową rurką.

Molly przyglądała się jej beznamiętnym wzrokiem.

– Morfina złagodzi ból w moim strzaskanym kręgosłupie – wyjaśniła spokojnym tonem. Nagle w jej oczach zabłysnął gniew. – Ale to i tak nic w porównaniu z tym, co przeszedł mój biedny Michael. – Popatrzyła na Joannę, potem na Mike’a. – Czasami pocieszam się tym, że wyskoczył z okna, by doświadczyć tego co ja i przekonać się, jak to jest żyć w ciągłym bólu, z połamanym kręgosłupem. Ale w głębi duszy wiem, że to nieprawda. Skoczył, bo chciał się zabić – podsumowała, przymykając powieki. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, a Molly Frost rzuciła im cierpkie, ironiczne spojrzenie. – Wniosłam potem oskarżenie i szpital wypłacił mi odszkodowanie – dodała, przełykając ślinę.

– A który adwokat prowadził tę sprawę?

Molly Frost wykrzywiła twarz w grymas.

– Na szczęście nie Selkirk – odparła. – To był ktoś z firmy prawniczej O’Donnell’s – dorzuciła z zaciętą miną. – Doradził mi, żebym żądała odszkodowania, i zapewnił mi pomoc prawną.

– I ile pani wypłacili?

– Dwanaście tysięcy – szepnęła Molly, usiłując powstrzymać emocje. – Tyle mój Michael był dla nich wart. Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. – Zamrugała oczami. Łzy spływały jej po policzkach. – Ale chyba nie przyszliście po ty, by wysłuchiwać moich dramatów, prawda? – Obrzuciła ich chłodnym, bystrym spojrzeniem.

– Tyle pewnie już sami wiecie.

Joanna skinęła głową.

Molly Frost spojrzała jej odważnie prosto w oczy.

– No więc po co przyszliście?

Joanna wytrzymała jej spojrzenie. Pochyliła się bliżej.

– Pani Frost, co łączy samobójstwo pani męża z morderstwem Selkirka?

– Nie wiedziałam, że te dwie sprawy mają ze sobą coś wspólnego – odparła, zdziwiona.

– Właśnie próbujemy to ustalić. – Joanna postanowiła nakłonić kobietę, by ta zrobiła następny ruch. – A jak pani myśli?

– Bardzo chciałabym w to wierzyć – odparła Molly. – W końcu należało mu się za tę biedną małą Rowenę, za moje kalectwo, a przede wszystkim za Michaela. Ucieszyłabym się, gdyby ta parszywa świnia zapłaciła za swoje krzywdy, ale niestety, nic nie wiem – przyznała, skubiąc koc, który zwisał płasko zamiast nóg. Obróciła się na wózku twarzą do Joanny. – Niech pani sama powie, pani inspektor: czy nie chciałaby pani zemścić się na człowieku, który spowodował wypadek i złamał pani rękę?

– A skąd pani o tym wie?

– Czytałam w gazecie. Niech mi pani powie: chciałaby się pani zemścić czy nie?

Joanna zrozumiała, że jej wypadek był niczym w porównaniu z tym, przez co przeszły te dwie rodziny z winy Selkirka. Zaskoczona, pokiwała głową.

Molly nie spuszczała z niej wzroku.

– Selkirk został zastrzelony, prawda?

– Tak, przez płatnego zabójcę – wtrącił niedelikatnie Mike.

– I myślicie, że to ja go wynajęłam?

Żadne z nich nic nie odpowiedziało. Molly oparła się na wózku.

– Rozumiem – rzekła powoli.

– Czy po samobójstwie męża kontaktowała się pani z Yolande Prince?

Zamiast udawać, że nie wie, o kim mowa, Molly Frost przytaknęła.

– Biedaczka, chciała dla nas jak najlepiej – powiedziała, zerkając na Mike’a. – Rozmawiałam z nią po śmierci Michaela. Była zdruzgotana. Twierdziła, że to jej wina – dodała po chwili zawahania.

– Bo nie podała mu leków?

Molly skinęła głową.

– Próbowałam jej tłumaczyć, że to nie przez nią Michael się zabił. Mówiła, że zrobi wszystko, żeby nam pomóc. No i dotrzymała słowa – dodała smutno.

– Co pani ma na myśli? – spytała łagodnie Joanna.

Molly poruszyła się nerwowo na wózku.

– Podobno była zamieszana w zabójstwo Selkirka.

– Skąd pani wie?

– Carterowie mi mówili, że znaleziono ją martwą w jej mieszkaniu, a wcześniej czytałam, że w nocy, kiedy zginął Selkirk, miała dyżur w szpitalu, no i wyciągnęłam wnioski. Carterowie to dobrzy ludzie – dodała obronnym tonem. – Zaprzyjaźniłam się z nimi. Często tu do mnie wpadają, a kiedy nie mogą przyjść, to zawsze dzwonią. – Wskazała na telefon na szafce. – Tyle razem przeżyliśmy. Byłam przy ich córce, kiedy… – Głos jej się urwał i nie dokończyła.

Joanna spojrzała na Mike’a: siedział przygarbiony. Postanowiła zadać jeszcze jedno pytanie.

– A co pani mąż napisał w pożegnalnym liście?

– To już nie pani interes – rzuciła Molly, zirytowana. – To są sprawy osobiste między mną a Michaelem i nikt nie ma prawa się do tego wtrącać. Zapewniam panią tylko, że nie mam nic wspólnego z zabójstwem Selkirka – dodała.

Siedzieli potem oboje w biurze Joanny, popijali kawę i omawiali każdego z podejrzanych.

– Czy wiadomo już coś o ich kontach bankowych? ‘- Joanna zwróciła się do Mike’a z nadzieją w głosie.

– Nikt ostatnio nie przelał żadnej większej kwoty.

– Tak myślałam. To byłoby zbyt naiwne – zauważyła.

Pochyliła się do przodu i dłonią podparła podbródek.

– No i co sądzisz o tej Molly?

Mike utkwił w niej swoje ciemne oczy.

– Myślisz, że mogła wynająć zabójcę?

Pokiwał głową.

– Całkiem możliwe – odparł powściągliwie.

– Właściwie to nawet nie miałaby wyboru – kontynuowała Joanna. – Bo przecież sama nie mogła go zabić.

– Tylko po co tak długo z tym zwlekała? – dziwił się. – Od jej wypadku i samobójstwa męża minęło już tyle czasu. Dlaczego zdecydowała się dopiero teraz?

– Może czekała na przypływ gotówki – zasugerowała Joanna. – Niedawno dostała odszkodowanie.

– Ale to nie ona zabiła Yolande.

Joanna przyznała mu rację.

– I to mnie właśnie gryzie. Można by ją podejrzewać, ale wiem, że to nie ona. Nie miała powodu. Cała jej nienawiść skierowana była przeciw Selkirkowi, ale odniosłam wrażenie, że z natury to dobra kobieta.

– Yolande nie brałaby w tym udziału, gdyby Selkirk nie wylądował w szpitalu z zawałem serca. A poza tym Pugh wspominała coś o tym, że Gallini nigdy nie zmienia terminu zlecenia, a w razie jakichkolwiek zmian rezygnuje.

– Jakoś nie wyobrażam sobie, że Molly Frost i Yolande wspólnie uknuły plan, by wystraszyć i ukarać Selkirka. Czuję, że chodzi tu o jakąś wyszukaną zemstę, a Molly Frost jakoś mi do tego nie pasuje.

Przez chwilę oboje milczeli.

– Za to Yolande tak – dodała Joanna po chwili.

Siedzieli, nie mogąc zapomnieć widoku niskiej, tęgiej kobiety na wózku inwalidzkim, okaleczonej w wypadku i w duchu oboje pragnęli wykluczyć ją z kręgu podejrzanych.

– Myślałam jeszcze o tych Carterach – zaczęła Joanna. – Ale Andy chyba jest czysty. Pamiętasz, jak powiedział, że sam chętnie zabiłby Selkirka, zamiast zlecić to komuś innemu? Myślę, że facet mówił prawdę. Zrobiłby to pięć lat temu, zaraz po śmierci córki, nie zważając na konsekwencje, zamiast przygotowywać misterny plan i angażować w to jakąś obcą pielęgniarkę. Po co tak długo czekać, skoro czas leczy rany?

– A jego żona?

Joanna dopiła kawę i odstawiła filiżankę na biurko.

– Jasne, to mogła być ona, tylko jakim cudem zdobyła te osiem tysięcy?

Mike wstał z miejsca, zrobił kilka kroków i zatrzymał się przy biurku. Zawsze czuła się skrępowana, gdy jego krzepka sylwetka górowała nad nią.

– Na litość boską, może jednak byś usiadł! – rzuciła, zirytowana. – Wkurzasz mnie, kiedy tak łazisz tam i z powrotem jak tygrys w klatce.

Opadł posłusznie na fotel.

– A ja nie rozumiem, jak można myśleć na siedząco – odparł obronnym tonem. – Spójrz na siebie: nic nie robisz, tylko siedzisz i bawisz się ołówkiem.

Postukała się w czoło.

– Bo ja pracuję głową – zaśmiała się. – Może tego nie widać, ale to bardzo intensywna praca.

Uśmiechnął się tylko szeroko.

– Słuchaj, Mike, weźmy to na logikę – zaczęła. – Ten, kto zaplanował to całe zabójstwo, musi być bezwzględnym draniem. Yolande była dla niego tylko środkiem do celu i gdy już wykonała swoje zadanie, postanowił się jej pozbyć. To musi być ktoś wyjątkowo podły, o silnym charakterze.

– Taki jak Pritchard?

Skrzywiła się.

– Dziadek Tony? Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to on wynajął mordercę – przyznała. – Wygląda mi na kogoś, kto nie lubi brudzić sobie rąk. Zastanawiam się tylko, jak mu się udało namówić Yolande Prince do pomocy przy wyprowadzeniu Selkirka ze szpitala. Poza tym, czy Yolande tak po prostu wpuściłaby go do mieszkania?

– Raczej nie.

– Właśnie. Nawet się nie znali. No i co Pritchard by z tego miał?

– Wdowę po Jonathanie i jej forsę.

Jego słowa przekonały Joannę.

I do tego jeszcze wiedział, że Selkirk trafił do szpitala.

– A więc to nasz główny podejrzany?

– A jak myślisz?

– Sam już nie wiem – nachmurzył się Mike. – Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to on tak sprytnie wszystko zaplanował.

– Mnie też nie. No więc kogo jeszcze mamy?

– Całą rodzinę Selkirków – odparł powoli. – Żonę, syna i synową.

– Tyle że żonie Selkirka niczego nie brakowało. Skoro miała pieniądze i mogła robić, co jej się żywnie podoba, to po co miałaby planować zabójstwo męża?

– Może z czystej nienawiści – zaśmiał się Mike.

– Rzeczywiście, dobry powód – przyznała, posyłając mu szeroki uśmiech. – I zdaje się, że korzenie tej nienawiści sięgały bardzo głęboko.

– Co masz na myśli? – popatrzył na nią pytająco.

– Sama jeszcze nie wiem – odparła szczerze. – Po prostu mam jakieś niejasne przeczucie.

– Ale Sheila Selkirk sama przyznała, że nie ma zamiaru opłakiwać męża.

– Niby tak, ale czasami ludzie skłonni są manipulować półprawdami, byleby tylko ukryć swoją winę.

– Nie rozumiem.

– Sheila dała nam tylko do zrozumienia, że za nim nie przepadała, ale ani słowem nie wspomniała o nienawiści.

– No, racja.

– I jego syn też nie – ciągnęła. – Mówił tylko, że ojciec budził w nim strach, za to jego ciężarnej żonie Selkirk był całkiem obojętny, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie.

– Co innego Sheila. Oboje ją wychwalali…

– Bo liczą na jej pomoc.

Mike przytaknął ruchem głowy.

– No i jest jeszcze nasz uroczy pan Wilde – dodała Joanna.

– Dlaczego on? – zdziwił się nagle Mike.

– Może miał nadzieję, że po śmierci partnera wydział przestępstw gospodarczych umorzy dochodzenie przeciwko ich firmie – wyjaśniła.

– Daj spokój, to słaby argument – zaprotestował.

– Tak, wiem – westchnęła i spuściła wzrok. – Ale mamy jeszcze jego córeczkę o urodzie lalki Barbie – dodała po chwili, podnosząc wzrok.

– A co ona takiego zrobiła? – Mike uniósł brwi.

– Pomyśl tylko, Mike. To ona mogła wszystko zaplanować. Najpierw zwodziła staruszka, żeby wyciągnąć od niego forsę, a potem ściągnęła Galliniego i zleciła mu morderstwo. Całkiem możliwe, że ten ostatni anonim to też jej sprawka, a Yolande też raczej wpuściłaby ją do swego mieszkania. No i jak ci się podoba moja teoria?

– Rzeczywiście, to ma sens. Załóżmy, że panna Wilde była kochanką Selkirka. O rany, i tego właśnie najbardziej nie znoszę – jęknął. – Ta praca zaczyna pozbawiać mnie wiary w ludzi, a zwłaszcza w kobiety.

Jego słowa wyraźnie ją ubawiły.

– Wiesz, ja to chyba nawet bym chciała, żeby moja teoria z panną Wilde się sprawdziła!

– Ale z ciebie sadystka.

– A w ogóle jak ona ma na imię?

– Nie pamiętasz? – zaśmiał się Mike. – Samantha.

– No tak. A jak to wszystko razem widzisz?

– Nieźle – odparł. – Jak na kobietę z ręką w gipsie, naprawdę nieźle kombinujesz.

– W takim razie jutro musimy jechać do paru miejsc – postanowiła.

Mike podszedł do drzwi.

– Odwieźć cię do domu? – spytał.

Pokręciła głową.

– Jeszcze trochę tu posiedzę i pomyślę.

– O pannie Wilde?

– Nie, o Selkirku.

Cicho zamknął za sobą drzwi.

Przez chwilę siedziała bez ruchu. Selkirk musiał być naprawdę podłym typem, podsumowała w myślach. Niszczył wszystko na swojej drodze. Zrujnował życie dwóm rodzinom i uniknął kary, bo myślał, że jest sprytny. Tamtego dnia, gdy na pasach przed szkołą przejechał małą Rowenę Carter, nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia. Nie obchodziło go zabite dziecko ani jego rodzina – bał się tylko o własną skórę. Z Yolande Prince łączyło go bardzo niewiele. Yolande była wzorową pielęgniarką, ukochaną córką i przyzwoitą dziewczyną, ale samobójstwo Michaela Frosta pozostawiło głęboki uraz w jej psychice i zaburzyło jej sposób myślenia do tego stopnia, że dała się złapać w pułapkę. To Selkirk był sprawcą całego zła, a Yolande zapłaciła swoim życiem za to, że ktoś zagrał na jej emocjach i zrobił z niej kozła ofiarnego.

Ale kto mógł posunąć się do czegoś takiego?

Tego popołudnia na komendzie panowała nietypowa cisza. Joanna siedziała sama pośród uporządkowanych biurek i pustych ekranów monitorów. Otaczały ją tylko sterty dokumentów i zapisanych tablic – pozostałości po karkołomnym śledztwie. Świadomość, że Matthew na cały dzień pojechał do Eloise, potęgowała w niej poczucie odosobnienia. Przechadzając się między rzędami biurek, Joanna walczyła z narastającą w niej samotnością, aż wreszcie zadzwoniła po taksówkę i pojechała do domu.

Nie był to jednak najlepszy pomysł. W domu przez cały wieczór towarzyszyły jej niepokój i rozdrażnienie. Sprawną ręką zdołała jedynie zaparzyć wodę na kawę, bo przygotowanie kolacji przekraczało jej możliwości.

Zastanawiała się, co będzie, gdy zdejmą jej gips. Tak bardzo się do niego przyzwyczaiła, że od pewnego czasu przestał jej ciążyć i zawadzać, a obraz kół rozpędzonej ciężarówki powoli zacierał się w jej pamięci. W ferworze pracy przy śledztwie jej powypadkowy uraz zszedł na dalszy plan i bała się, że kiedy znów wsiądzie na rower, przykre wspomnienia powrócą.

Włączyła telewizor i trafiła akurat na jakąś komedię, która oderwała ją od ponurych myśli. Wypiła dwa kieliszki czerwonego wina i po półtorej godziny zmógł ją sen, ale w łóżku wierciła się i kręciła, a po głowie tłukły jej się różne myśli: to o wypadku, to o zabójstwie Selkirka, to o zamordowanej pielęgniarce. Około drugiej w nocy usiadła w końcu na łóżku, długo nie mogąc zasnąć.

Rano o wpół do dziewiątej zjawił się niezawodnie Mike i natychmiast wyczuł, że coś ją gnębi.

– No, mów, o co chodzi – nalegał, gdy już wsiedli do wozu.

– O tę wesołą wdówkę Sheilę – odparła poważnym tonem. – Wciąż nie daje mi spokoju. Nie rozumiem, dlaczego została z Jonathanem, zamiast zwyczajnie się z nim rozwieść. To wykształcona kobieta i wcale nie była na niego skazana, a dla syna nie musiała tego robić.

– To jak myślisz, dlaczego?

– Jedyny sensowny powód to pieniądze i przyzwyczajenie do luksusu – odparła. – Nie mam wprawdzie na to żadnych dowodów, ale za to mogę podać całą masę przekonujących argumentów przeciwko niej. Wpadłam na to dziś o drugiej w nocy.

Zaśmiał się.

– No i co? Doznałaś olśnienia i rozwiązałaś naszą zagadkę?

Ale Joanna pokręciła smutno głową.

– Raczej wyciągnęłam nowe wnioski. Zdaje się, że Sheila jakoś z nim wytrzymywała, dopóki Jonathan nie znalazł sobie jakiejś kochanki. Musiał ją nieźle zaskoczyć, bo tego się po nim nie spodziewała. No i zaczęła się bać, że po tych wszystkich latach może wszystko stracić.

– Sam nie wiem – przyznał niepewnie Mike. – Mam wrażenie, że Sheila Selkirk jest zbyt inteligentna na to, by posłużyć się płatnym zabójcą. Taka kobieta jak ona użyłaby trucizny, uszkodziłaby mu samochód czy coś w tym rodzaju – dorzucił bez przekonania.

Joanna spojrzała na niego, wyraźnie rozbawiona.

– Zaczekaj, psychologia to przecież moja działka.

– Tak jest – zgodził się z przekąsem. – To pani inspektor wie wszystko, a ja jestem tylko skromnym sierżantem.

Przechyliła głowę na bok, nie wiedząc do końca, ile prawdy mieści się w jego na pozór niewinnych żartach, ale jego skupiona twarz nie zdradzała żadnych emocji.

– Mamy kilka ważnych tropów, które trzeba jeszcze dokładnie zbadać – oznajmiła spokojnym tonem.

– Na przykład co?

– Ten ostatni list. Po co go napisano? Czy mogła go wysłać Sheila Selkirk? A w ogóle to gdzie, do diabła, jest ten raport?

– Spokojnie, znajdę go. – Położył jej dłoń na ramieniu. – Tylko nie wyciągaj pochopnych wniosków.

– No wiesz, skoro po trzech latach Selkirk tak się przejął, że dostał zawału…

– Może to tylko zbieg okoliczności.

– Och, daj spokój, Mike – rzuciła, zrezygnowana. Nie miała ochoty się z nim wykłócać. – A Yolande? Czy dała się w to wrobić tylko dlatego, że była niewinna i naiwna? – Joanna skrzywiła się. – Jakoś nie chce mi się wierzyć, że była na tyle głupia, by zgodzić się na udział w porwaniu pacjenta. A więc dlaczego?

Mike wzruszył tylko ramionami.

– Na pewno nie można zwalać na nią całej winy. Niby skąd miała wiedzieć, że szykuje się morderstwo? – Spojrzała na Mike’a. – Ta Sheila mogła wszystko zaplanować, ale Yolande nie byłaby taka głupia, żeby dać się w to wrobić. – Joanna przywołała w pamięci szczery, poczciwy wyraz twarzy dziewczyny.

Mike nic nie odpowiedział, tylko cudem ominął jakieś zaparkowane auto, którego pasażer nagle otworzył drzwi.

– A poza tym jest jeszcze parę innych rzeczy, których nie rozumiem – ciągnęła Joanna.

Mike spojrzał na nią ukradkiem.

– Na przykład co?

– Na przykład to, skąd Andy Carter wiedział, że zabójca kazał Selkirkowi klękać.

Mike zesztywniał nagle.

– I dlaczego u Carterów brakuje na ścianie jednego z portretów Roweny.

Znów wzruszył ramionami.

– O rany, może po prostu trzeba było wymienić ramę albo szkło.

– Możliwe.

– Dlaczego sama ich o to nie spytasz?

– Chyba będę musiała – przyznała, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Pomyśl tylko, Mike, siedzimy nad tym już prawie cały tydzień, a tak niewiele wiemy.

– Ale przynajmniej mamy już Galliniego.

Joanna skrzywiła się.

– To Pugh go ma, a nie my. Gdy tylko tu przyjechała, od razu wiedziała, że to on. To już nie nasza zasługa.

Wyraźnie zasmucony spytał:

– No dobrze, to dokąd teraz?

– Do Selkirków. Złożymy im nieoczekiwaną wizytę.

Na podjeździe do domu Selkirków stały trzy samochody: jaguar Pritcharda, peugeot Sheili i stary citroen Justina. Joanna i Mike z trudem się przez nie przecisnęli.

– Wygląda na to, że facet gustuje w drogich cackach – zauważyła Joanna, muskając ręką jaguara.

– I wszyscy się nagle zjechali – dorzucił cierpko Mike. – Jakby jakaś rodzinna impreza. Do diabła, wierzyć się nie chce!

– Może mają jakąś naradę rodzinną.

Jesienne słońce oświetlało stary dom, odbijając się w oknach ciepłym radosnym blaskiem. Drzwi wejściowe były lekko uchylone. Mike zapukał lekko, po czym oboje weszli do środka.

W salonie rzeczywiście odbywała się narada rodzinna. Pritchard i Sheila siedzieli na sofie, Justin w kącie, Teresa przy pianinie, a mała Lucy na podłodze na samym środku pokoju. To właśnie ona pierwsza dostrzegła funkcjonariuszy. Popatrzyła na nich poważnym wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Wtedy Sheila Selkirk zauważyła jakiś ruch przy drzwiach i zdziwiona, odwróciła głowę.

– Chyba państwo nie słyszeli, jak pukaliśmy – odezwała się Joanna łagodnym tonem.

W pokoju zapanowała krępująca cisza. Wszyscy nagle zamarli jak na stopklatce.

Nie było słychać nawet oddechu dziecka.

Po chwili odezwał się Pritchard.

– Wybaczcie, ale… – zaczął, szykując naprędce jakieś kłamstwo, ale Sheila Selkirk, jak zwykle, nie owijała w bawełnę.

– Nie uwierzycie, co zrobił ten parchaty gnojek – rzuciła i nie czekając na reakcję, dodała: – Zaskarżę ten cholerny testament.

Joanna domyśliła się, o co chodzi.

– A więc Jonathan Selkirk zmienił testament? – spytała, przekonana, że tylko to mogłoby wyprowadzić Sheilę z równowagi.

Sheila Selkirk zerknęła na nią podejrzliwie.

– A skąd pani wie?

– Po prostu zgadłam.

O dziwo, następny odezwał się Justin, sapiąc ciężko przez nos.

– Nie dość, że ojciec ginie, brutalnie zamordowany, to teraz jeszcze kpi sobie z nas zza grobu – zajęczał, wyrzucając w górę ręce, aż dziecko się skuliło ze strachu.

– Może ktoś mi wreszcie wyjaśni, co się stało – wtrąciła szybko Joanna.

– Wie pani, komu ten podły drań zapisał wszystkie pieniądze? – spytała Sheila Selkirk.

Joanna uniosła brwi.

– Tej zarozumiałej, wytapetowanej zdzirze – syknęła. – Jakim prawem ta wredna, zakłamana dziwka przystawiała się do mojego męża! Niech ją tylko dorwę!

Mike zrobił krok naprzód.

– I co wtedy, pani Selkirk? Co jej pani zrobi?

Po raz pierwszy dostrzegli na jej twarzy zawahanie, jakby nagle zdała sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziała. Szybko jednak się opanowała.

– Zaskarżę ten testament – powtórzyła. – Nic mnie nie obchodzi, że jej ojciec jest prawnikiem. Ja też znam się na prawie. – Zerknęła gniewnie na Joannę. – Proszę sobie wyobrazić, pani inspektor, że mój mąż zapisał wszystkie swoje pieniądze tej małej jędzy Wilde, która podaje się za jego kochankę. – Przerwała, rozglądając się po salonie. – Dzięki Bogu, że mam jeszcze rodzinę – dodała cicho z niespodziewanie dumną miną.

W tej samej chwili Teresa Selkirk ciężko podniosła się z miejsca, podeszła do Sheili, objęła ją ramionami i przytuliła policzek do jej twarzy.

Joanna miała wrażenie, że ogląda jakiś spektakl teatralny, w którym kiepscy aktorzy sztucznie odgrywają kochającą się rodzinkę. Wszystko to trąciło manipulacją. Tylko kto tu kim manipuluje, zastanawiała się w duchu.

Wtedy znów odezwał się Justin.

– Tyle ostatnio przeszliśmy – zaczął, ocierając ręką czoło. – Sami widzieliście, w jakich warunkach musiałem mieszkać z żoną i córką. Na szczęście mama zgodziła się, żebyśmy zamieszkali u niej – dodał.

Sheila przytaknęła ruchem głowy.

– A kiedy będzie już po wszystkim, Tony i ja weźmiemy ślub – oznajmiła, spoglądając czule na Pritcharda.

Ten spuścił wzrok na podłogę.

– Najpierw zabójca pani męża musi stanąć przed sądem – wtrąciła Joanna. – Dopiero wtedy będzie po wszystkim, pani Selkirk – dodała, wyraźnie zadowolona, bo zwracanie się do Sheili po nazwisku sprawiało jej dziwną przyjemność.

Sheila Selkirk uśmiechnęła się wyniośle.

– Podobno już go macie. To jakiś Włoch, prawda?

– Tak, pani Selkirk, ale nie mamy jeszcze tego, kto go wynajął – odparł Mike. – No i wciąż szukamy zabójcy Yolande Prince.

– No tak, to ta pielęgniarka – rzuciła Sheila, znudzona.

– Właśnie – zauważyła Joanna.

W oczach Sheili przemknął jakiś dziwny błysk. Przełknęła nerwowo ślinę.

– Ale przecież – zaczęła, poirytowana – sami widzieliście ten list, który przyprawił Jonathana o zawał. Już przedtem takie dostawał. Chodziło o tę biedną dziewczynkę, którą kiedyś potrącił – przyznała, a pozostali skinęli zgodnie głowami.

– Badamy każdy ślad – zapewniła Joanna spokojnie. – A skoro już tu jestem, to muszę zadać państwu to pytanie: gdzie byliście w zeszły wtorek?

– W domu – odparła Sheila. – Sama pani dobrze wie, że siedziałam tu przez cały dzień i czekałam na wiadomość o mężu. – Słowa przychodziły jej z trudem.

– A pan, panie Selkirk?

– Byłem w pracy. Widziało mnie tam wiele osób.

– Na przykład kto? LouLou? – spytał Mike, nie mogąc opanować uśmiechu.

– Ona i parę innych osób – odparł wyniośle.

A więc edukacja w prywatnych szkołach nie poszła na marne, podsumowała w duchu Joanna. Justin Selkirk miał w sobie coś z despoty. Po raz drugi Joanna dostrzegła w nim jego ojca i znów doznała tego samego niemiłego wrażenia co przedtem.

Teresa strząsnęła do popielniczki popiół z papierosa.

– Ja byłam wtedy w szpitalu na badaniach – dorzuciła cicho.

– A o której miała pani te badania, pani Selkirk?

– O jedenastej, ale przeciągnęły się na cały dzień. Proszę spytać położnej. – Zdusiła papierosa i posłała funkcjonariuszom tajemniczy uśmiech.

– A pan, panie Pritchard?

Zaśmiał się, zażenowany.

– Grałem w golfa. Najpierw jedna partia, potem lunch i następna partia. Mam na to wielu świadków.

Joanna zmarszczyła czoło. Ciekawe, jak ten Tony Pritchard zarabia na życie, pomyślała.

– A dlaczego pyta pani o wtorek, skoro mój mąż został porwany ze szpitala w poniedziałek wieczorem? – dociekała Sheila.

– We wtorek rano zamordowano pielęgniarkę – wtrącił Mike. – To było krótko po tym, jak z nią rozmawialiśmy.

Joanna przyjrzała się ich twarzom. Wszyscy patrzyli na nią wyczekująco, czujni jak lisy, które słyszą w dali jazgot psów gończych i są gotowe w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Nawet mała Lucy podniosła się z miejsca i stała, pochylona lekko do przodu, jakby czekała na jakiś sygnał.

Joannie przyszła do głowy pewna myśl: skoro każde z nich nienawidziło Selkirka i życzyło mu śmierci, to czy któreś zdobyłoby się na opłacenie zabójcy? Czy Justin Selkirk, zgarbiony, nerwowy mężczyzna o pobladłej twarzy i drgających powiekach, chciał dokuczyć ojcu anonimowym listem?

Joanna powiodła wzrokiem po pokoju i spojrzała na Teresę o twarzy świętej Madonny, której ręce obejmowały łono z nienarodzonym dzieckiem. Czy w swej nienawiści do teścia nie miała dla niego ani odrobiny współczucia, gdy ten dostał zawału, tylko natychmiast powiadomiła zabójcę, by udał się do szpitala? A dumna, pewna siebie Sheila Selkirk, która miała kontrolę nad wszystkim oprócz własnego małżeństwa?

A Tony Pritchard, który lubi drogie rzeczy, choć nie wiadomo, skąd bierze na nie pieniądze?

Jedno było pewne – że w tej rodzinie nikt nikogo nie zdradzi. Łączyła ich jakaś silna, solidarna więź. Nawet mała Lucy siedziała cicho na podłodze, wpatrzona w Joannę oczkami wielkimi jak spodki.

Joanna zastanawiała się, co mogłoby ich rozdzielić. Może jeśli w grę wchodziłby własny interes każdego z nich, to łatwiej byłoby ich poróżnić, myślała.

– A czy znali państwo Michaela Frosta? – zaryzykowała.

– Nie, nie znaliśmy go – rzuciła gniewnie Sheila w imieniu całej rodziny. – Ale wiemy, kim był. To małe miasto, pani inspektor. Złe wieści szybko się rozchodzą. Po jego samobójstwie w mediach znów huczało o sprawie Carterów, a w prasie pojawiło się pełno krzykliwych nagłówków. To była kolejna straszna tragedia – dodała, kręcąc głową. – Znaliśmy go tylko z nazwiska, nie mieliśmy okazji go poznać – ciągnęła beznamiętnym głosem, pozbawionym wszelkich emocji, nie zdradzając cienia współczucia dla zmarłego i jego trudnej sytuacji, za którą winę ponosił jej mąż.

Joanna zrozumiała, że nic tu po niej i postanowiła skończyć rozmowę.

– No cóż, dziękuję wam wszystkim – rzuciła pogodnie. – To było bardzo ciekawe spotkanie.

Po wyjściu z domu Selkirków siedzieli w wozie przez całe pięć minut.

– Tyle czasu w plecy, niech to szlag – rzucił Mike.

– No wiesz, Mike! – Uniosła drwiąco brwi. – Tego się po tobie nie spodziewałam. Dowiedzieliśmy się przecież tylu nowych rzeczy, na przykład, komu Jonathan Selkirk zapisał pieniądze.

– No i co nam to daje?

– Mamy kolejny trop, który trzeba zbadać. Zapalił silnik.

Budynek firmy prawniczej Selkirk & Wilde ze swoją elegancką fasadą w stylu georgianskim wyglądał równie imponująco jak w dniu ich pierwszej wizyty.

– Nawet do głowy by mi nie przyszło, że taka profesjonalna firma może być zamieszana w jakieś machlojki – zauważył Mike.

– To tylko kolejny dowód na to, że pozory mylą – odparła Joanna, pchnięciem otwierając drzwi.

Najwyraźniej śmierć współpartnera nie odbiła się negatywnie na interesach. W holu naprzeciwko biurka Samanthy siedziało już dwoje klientów.

Tym razem zamiast czarnego, żałobnego ubrania dziewczyna miała na sobie czerwoną spódnicę mini i mnóstwo złotej biżuterii. Rzuciła Joannie wyzywające spojrzenie.

– Słyszałam, że odziedziczyła pani fortunę, pani Wilde – zaczęła Joanna. – Gratuluję! Czy możemy porozmawiać na osobności?

Dziewczyna zamrugała nerwowo oczami i nagle wydała się dużo młodsza i lekko onieśmielona. Ciekawe, czy jej kochany tatuś dopomógł szczęściu, zastanawiała się w duchu Joanna. Samantha tymczasem zaprowadziła ich do jakiegoś niewielkiego pomieszczenia.

– Niech nam pani powie, jaką sumę pani odziedziczyła?

– Nie wiem. Nie mam pojęcia – odparła, patrząc na Joannę niewinnym wzrokiem. – Nawet do głowy mi nie przyszło… Ani przez chwilę. To dla mnie kompletny szok.

– Nie wątpię.

Dziewczyna zrobiła nadąsaną minę, wykrzywiając swe błyszczące, czerwone wargi i w jednej chwili jej ładna buzia zmieniła się w groteskową maskę. Joanna obserwowała ją bardzo uważnie. To nie uroda, pomyślała, to sztuczny blichtr. Ta dziewczyna jest strasznie nienaturalna, a taka forsa to dla niej wszystko. Samantha znów zamrugała.

– A co pani Selkirk… – zaczęła.

– No właśnie. Pani Selkirk nie darzy pani sympatią – dopowiedziała Joanna.

– Twierdzi, że zabawiała się pani z jej mężem – dorzucił z tyłu Mike.

Dziewczyna zrobiła oburzoną minę.

– To nieprawda – zaprotestowała. – To kompletna bzdura. Między nami nigdy nic nie było.

– A może to był tylko niewinny flirt? – drążyła uparcie Joanna. – Taka drobna kokieteria?

– Nie ma pani prawa jej o to posądzać – odezwał się męski głos.

W drzwiach zjawił się Rufus Wilde. Miał groźną, zaciętą minę, jak na prawnika przystało.

– To są insynuacje.

– Ja tylko tak z czystej ciekawości – odparła Joanna. – Bo niby z jakiego powodu Jonathan Selkirk zapisał pana córce wszystkie swoje pieniądze? – spytała wprost, nawet nie siląc się na delikatny ton. – Czym sobie zasłużyła na taką nagrodę?

– Tylko nie tym tonem, pani inspektor – zagrzmiał Wilde, mrużąc oczy. – Jonathan bardzo polubił moją Samanthę. Byliśmy mu bliżsi niż jego własna rodzina.

– Polubił? – Mike zacisnął szczękę. – Ja też polubiłem wiele osób, ale nawet nie przyszłoby mi do głowy zapisywać im w spadku pieniądze.

Joanna odkaszlnęła znacząco.

– Drodzy państwo – zaczęła, uświadamiając sobie, że czeka ją konfrontacja z kolejną rodziną. Wiedziała, że bez względu na konsekwencje, ojciec i córka będą trzymali się razem. Zastanawiała się tylko, czy to typowa cecha prawników. – To bardzo podejrzana sprawa, że Jonathan Selkirk zapisał pani wszystkie pieniądze, skoro łączyła was jedynie przyjaźń. Przypominam wam, że tu chodzi o podwójne morderstwo.

Wilde popatrzył na córkę.

– Czy pani wiedziała, że pan Selkirk zamierzał zapisać pani pieniądze?

Dziewczyna pokręciła głową, rzucając ojcu przelotne spojrzenie, jakby szukała u niego aprobaty, a ten niepostrzeżenie skinął głową.

– A gdzie państwo byli w zeszły wtorek rano?

– W firmie – odparli niemal jednogłośnie.

Rufus Wilde odchrząknął nerwowo.

– Przez chorobę Jonathana mieliśmy mnóstwo pracy – wyjaśnił. – Ktoś musiał zająć się sprawami firmy.

– No tak, rzeczywiście – przyznała Joanna, mierząc Rufusa Wilde bacznym spojrzeniem. – Przecież wydział przestępstw gospodarczych depcze wam po piętach. Panie Wilde, jeśli pani Selkirk zaskarży testament, to jakie ma szansę na to, by wygrać sprawę? Niech mi pan powie szczerze, w końcu jest pan prawnikiem.

Wilde odkaszlnął.

– Córka jest skłonna pójść na ugodę… – zaczął.

– I zamknąć usta pani Selkirk? – dorzuciła szorstko Joanna. – Proszę odpowiedzieć na moje pytanie.

– W świetle prawa każdy testament jest ważny, chyba że istnieją dowody na to, że jego autor był niezrównoważony psychicznie – wyrecytował.

Joanna dostrzegła na jego twarzy wyraźny niepokój, który sprawiał jej dziwną satysfakcję. Dobrze mu tak, pomyślała.

– A czy Jonathan Selkirk był niezrównoważony psychicznie? – spytał oschle Mike.

Wilde popatrzył po nich i otworzył usta, ale zaraz je zamknął.

– Aha, rozumiem – rzuciła Joanna przyjaznym tonem. – Jak w japońskim przysłowiu: nie widzę, nie słyszę i nie mówię nic złego. Ale oboje wiemy, panie Wilde, że Selkirk spisał testament w pełni władz umysłowych, a pan doskonale wie, że w sądzie nie da się go podważyć.

Wilde skinął głową.

– Przypuśćmy, że żona Selkirka zażąda połowy, a wy odpalicie jej jakąś symboliczną sumkę, byleby tylko nie poszła do sądu – ciągnęła Joanna, czując, że zmusza swój mózg do pracy po godzinach. – A pana córka pracuje tu tylko jako sekretarka i nie odpowiada za machlojki w firmie. Sprytnie pan to wymyślił – dodała obojętnie. – Chyba że wydział przestępstw gospodarczych zdążył już przejąć aktywa Jonathana Selkirka…

– Proszę posłuchać. – Wilde był wyraźnie zdenerwowany, a Joanna posłała Mike’owi przelotny, triumfujący uśmiech. – Jonathan mógł zrobić ze swoimi pieniędzmi, co mu się żywnie podobało. Postanowił zapisać je mojej córce. Długo razem pracowali i darzył ją ogromną sympatią.

Dziewczyna mrugała nerwowo oczami i patrzyła po ich twarzach, usiłując nadążyć za tokiem rozmowy.

– Kiedy został spisany ten testament, panie Wilde?

– Miesiąc temu – odparł niepewnie.

– Rozumiem. No cóż, bardzo panu dziękuję za pomoc.

– Czy to już wszystko? – spytał. – Mam sporo pracy.

– Tak, to wszystko – odparła Joanna. – I niech pan uważa na wydział – rzuciła na odchodnym. – Podobno są jak lwy: lubią bawić się swoją ofiarą, zanim ją zjedzą. – dodała, nie odwracając głowy.

I wyszła, zadowolona, zostawiając za sobą rozkołysane drzwi. Stamtąd udali się z powrotem na komendę.

Joanna usiadła za biurkiem, a przy niej Mike i Dawn Critchlow.

– Coś mi już świta w głowie – oznajmiła – ale potrzebuję jeszcze paru szczegółów. Macie już raport biegłych z badania tego listu, który Selkirk dostał na kilka godzin przed śmiercią?

Mike podał jej jakiś dokument.

– Przyszedł dziś rano – oznajmił. – List wydrukowany został na innej drukarce niż listy Carterów. Taka jest oficjalna opinia biegłych.

– Świetnie – ucieszyła się Joanna. – Na to właśnie liczyłam.

Oboje spojrzeli wyczekująco na Dawn.

– Nasi chłopcy zajrzeli do spraw majątkowych Justina Selkirka. Okazuje się, że pół roku temu sprzedał dom.

– Po tym, jak jego kredyt przerósł cenę nieruchomości – mruknął Mike, ale Dawn miała dla nich w zanadrzu kilka zaskakujących informacji.

– Wcale nie – odparła. – Miał trzydzieści tysięcy długu, a dom sprzedał za trzydzieści osiem tysięcy.

Joanna otworzyła usta ze zdziwienia.

– Co? – wyjąkała, przywołując w pamięci ciasną, obskurną przyczepę.

– Nie wiem – odrzekła Dawn – ale posterunkowy Phil Scott twierdzi, że na jego koncie brakuje tych ośmiu tysięcy.

– No, no – mruknął Mike z zadowoleniem. – A więc mamy ptaszka.

Joanna rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.

Dawn zawahała się, po czym ciągnęła dalej:

– Chcę wam coś pokazać. Kupiłam to w kiosku.

I rzuciła na biurko jakieś czasopismo kobiece, na okładce którego widniała ładna, roześmiana buzia dziecka. Na fotografii napisane było: Pięcioletnia Rowena Carter – kolejna ofiara pijanego kierowcy, a pod spodem czarnymi literami: Uciekł z miejsca wypadku, ale los okazał się sprawiedliwy. Czytaj dalej na stronie…

Joanna podniosła głowę.

– To ten brakujący portret ze ściany. Już teraz wiem, po co go zdjęli.

Otworzyła czasopismo na podanej stronie. Artykuł podpisany był nazwiskiem Ann Carter, a obok zamieszczono zdjęcie zrozpaczonej matki w objęciach męża. Joanna dwa razy przeczytała tekst. Był napisany w nieco zjadliwym tonie z nutą wyniosłości, ale autorka nie pałała nienawiścią czy żądzą zemsty. U dołu strony było zdjęcie Selkirka i krótki opis tego, co zaszło w Gallows Wood, a w ostatnim zdaniu podsumowano, że „dostał to, na co zasłużył”.

Joanna wróciła do okładki czasopisma i zauważyła aktualną datę. Zamyślona, podała je Mike’owi, a on przeczytał artykuł bez słowa. Po chwili Joanna wstała, zdjęła kurtkę z oparcia krzesła i narzuciła ją na ramiona. Nauczyła się już radzić sobie z ręką w gipsie, która z każdym dniem ciążyła jej coraz mniej.

– No, to przynajmniej wiemy już, co się stało z brakującym portretem – podsumowała. – To niesamowite. Odkąd byliśmy u Carte-rów po raz pierwszy, miałam jakieś dziwne przeczucie – dodała, ale ani Mike, ani Dawn nie mieli pojęcia, o czym mówi. Wyczytała to w ich oczach. – Ale wy pewnie i tak nic nie rozumiecie. Chodź, Korpanski, zapraszam cię na lunch. Okazałeś się naprawdę niezłym szoferem.

Gdy byli już w drzwiach, zadzwonił telefon. Joanna wahała się, czy odebrać, ale poczucie obowiązku zwyciężyło.

– Czy to pani inspektor Joanna Piercy?

– Tak. Witam, panie Prince.

Mówił donośnym, stanowczym głosem. Widocznie nie chciał okazywać smutku po stracie córki. Ludzie różnie reagują po śmierci bliskich, pomyślała Joanna.

– Chcemy się wypowiedzieć w imieniu naszej córki – zaczął. – W gazetach piszą o niej różne rzeczy.

Joanna odparła, że nie warto nawet komentować tekstów z prasy brukowej. Dziennikarze to cwane sztuki, podsumowała w myślach. Nic dziwnego, że gdy tylko dowiedzieli się o śmierci Yolande, natychmiast zwietrzyli sensację i zaczęli snuć domysły, a tacy to już dobrze wiedzą, jakich użyć słów, by zwykłe przypuszczenia zabrzmiały jak fakty.

– Nasza córka nigdy by tego nie zrobiła – ciągnął Price. – Za dobrze ją znaliśmy. Opiekowała się troskliwie każdym swoim pacjentem, bez względu na jego przeszłość. Nie miała żadnych uprzedzeń do innych ludzi…

Joanna usiłowała dopatrzyć się w jego słowach uczuć kochającego ojca, którego nie stać na obiektywną ocenę, ale głos Prince’a nie zdradzał żadnych emocji – on po prostu stwierdzał fakty.

– Zamiast winić naszą córkę za porwanie pacjenta – mówił dalej – powinniście przyjrzeć się bliżej innym, którzy byli wtedy na dyżurze. Z naszej córki zrobiono kozła ofiarnego – dodał wyniośle.

– No i co o tym sądzisz, Mike? – spytała, kiedy wysłuchał jej relacji.

Na biurku piętrzyły się przed nią akta sprawy, komputer był włączony, a Joanna właśnie skończyła przeglądać kolejny raz zeznania. Mike słuchał w zamyśleniu.

– Jeśli ojciec Yolande mówi prawdę, to chyba wszystko zmienia, co? – zasugerowała.

Powoli skinął głową.

Pochyliła się do przodu, opierając się łokciem o czasopismo, aż na okładce zrobiło się wgłębienie.

– Wygląda na to, że jesteśmy już bardzo blisko. Musimy jeszcze raz wpaść do Carterów, może wreszcie coś się wyjaśni, a potem trzeba omówić parę rzeczy.

Mike podniósł się z miejsca, a jego wysoka sylwetka pochyliła się nad Joanną.

– Już prawie mamy ich w garści – orzekła.

Ściągnął brwi tak mocno, że niemal zetknęły się nad jego nosem.

– A mamy jakieś dowody?

– Nastawimy ich przeciwko sobie i wygadają się ze strachu.

W samo południe Emily Place świeciło pustkami – wokół nie było ani żywego ducha i panowała martwa cisza.

Tylko z domu numer czternaście dobiegały jakieś odgłosy.

Andy Carter stał na drabinie i malował okno na piętrze. Zauważył ich z góry.

– Kiedy dacie nam wreszcie święty spokój, do cholery? – krzyknął.

– Mamy tylko dwa pytania, panie Carter. Zszedł z drabiny, ale nie zaprosił ich do środka.

– Przychodzicie tu i rozdrapujecie rany – rzucił, urażony. – Odkąd zaczęliście nas dręczyć, Ann nie może spać.

– My rozdrapujemy rany? – spytała Joanna spokojnie. – To nie my zabiliśmy Selkirka. Za to musimy badać każdy ślad, dopóki nie znajdziemy sprawcy. Nie mamy innego wyjścia. Rozumie pan?

Carter zamrugał.

– Chyba rozumiem. Taką już macie pracę. No, to o co chcieliście spytać?

– Skąd pan wie, że zabójca kazał Selkirkowi klękać?

To pytanie wyraźnie go zdenerwowało. Zaczął niespokojnie wodzić wzrokiem po ich twarzach.

– No mów, Carter – ponaglił go Mike.

Ale mężczyzna zacisnął wargi.

– W takim razie pojedzie pan z nami na komendę.

– Nie, błagam! Muszę tu zostać… Ann się wścieknie, jeśli nie zastanie mnie w domu…

Czekali, aż się uspokoi.

– Mój kolega często tamtędy chodzi – wykrztusił wreszcie. – Widział zwłoki. Mówił, że Selkirk leżał na boku ze związanymi rękami. Miał ugięte kolana.

Joanna wzięła głęboki oddech. Powoli wszystko zaczęło składać się w jedną całość.

– A czy ten pana kolega nie nazywa się przypadkiem Holloway?

– Tego nie mogę powiedzieć – odparł obronnym tonem. – Ale przysięgam, że mówię prawdę – dodał, odwracając się tyłem.

Joanna czekała, aż zrozumie swój błąd, i po chwili Carter spojrzał na nią.

– A to drugie pytanie?

– Czy w ciągu ostatnich pięciu lat kupiliście nową drukarkę?

Zrobił gwałtowny wdech.

– Błagam, zostawcie nas w spokoju – jęknął.

– A gdzie jest teraz pana żona, panie Carter?

– W pracy. A niby gdzie ma być?

To był niezwykły widok: Ann stała przy przejściu dla pieszych w jaskrawozielonej kamizelce, trzymając w ręce wielki lizak z napisem UWAGA – DZIECI. Obserwowali ją przez chwilę, dobrze wiedząc, po co to robi.

Przy przejściu zebrała się grupka dzieci. Ann Carter czekała jeszcze. Powoli nadjechał jakiś samochód, a ona wciąż czekała. Inny kierowca jechał za nim rozpędzonym autem. Przyśpieszył, jakby nie miał zamiaru się zatrzymać. Pędził w stronę pasów. Wtedy Ann zebrała dzieci i odważnie weszła na jezdnię. Samochód zatrzymał się z piskiem opon, a kierowca pokazał środkowy palec znad kierownicy.

Ann Carter tylko się uśmiechnęła, a dzieci bezpiecznie przeszły na drugą stronę.

Joanna i Mike poczekali na nią na chodniku.

Na ich widok zasępiła się.

– Po co tu przyszliście?

Joanna obserwowała ją bez słowa.

Kobieta popatrzyła na funkcjonariuszy, po czym odwróciła głowę w stronę przejeżdżających aut i matek z dziećmi przy przejściu dla pieszych.

– Muszę tam już pójść – oznajmiła.

Joanna położyła jej dłoń na ramieniu.

– Nie, teraz pójdzie pani z nami.

Mike wezwał przez radio policjanta, by zapewnić bezpieczeństwo na przejściu dla pieszych i wraz z Joanną zawieźli Ann na komendę. Nie broniła się ani nie protestowała i, o dziwo, nie prosiła nawet, by zawiadomić jej męża, jakby wcale nie obchodziło jej, że Andy może się o nią niepokoić. Patrząc na jej szczupłą, napiętą twarz, Joanna i Mike wiedzieli, że Ann myśli tylko o córce. Po półgodzinie kobieta przerwała milczenie.

– Widziałam, jak zabiera go karetka – oznajmiła nagle ściszonym głosem.

– Tak też myślałam – przyznała Joanna.

To przeczucie dręczyło ją już od jakiegoś czasu.

– A wcześniej wysłała pani list?

W odpowiedzi przekrzywiła głowę.

– Żeby przypomnieć mu o Rowenie?

Przytaknęła, patrząc na Joannę w osłupieniu. Łzy ciekły jej po policzkach.

– Chciałam, żeby wiedział, że to za nią.

– I tak długo odkładała pani pieniądze?

Ann Carter uśmiechnęła się.

– Czekałam, aż los sam zadecyduje, czy pierwszy zginie on, czy ja – odparła spokojnym tonem. – Życie jest jak loteria. – Pokręciła smutno głową. – A mnie było wszystko jedno, bo i tak nie mam już po co żyć – dodała, podnosząc wzrok na Joannę.

Ta dotknęła lekko jej ramienia.

– Załatwimy pani adwokata, pani Carter – rzekła.

Mike ruszył za nią korytarzem.

– No i co z tymi listami?

– Napisała je wszystkie, tyle że ten ostatni wydrukowała na innej drukarce. Użyła nawet tych samych słów. Zdrowy rozsądek bije na głowę nawet najbardziej szczegółowe ekspertyzy, Mike.

– I tę pielęgniarkę też załatwiła?

Joanna odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.

– Nie żartuj – skwitowała.

– No więc jeśli nie ona, to kto?

Zaczekała, aż wejdą do jej biura, by móc spokojnie rozmawiać za zamkniętymi drzwiami.

– O’Sullivan – odparła wreszcie. – Połasił się na forsę i wpuścił Galliniego, a potem bał się, że Yolande pokojarzy fakty i go wyda.

– Ale po co to zrobił? – spytał Mike, opadając na krzesło.

– Jak to, po co? – zdziwiła się. – Też mi pytanie! – prychnęła lekkim tonem, czując, jak wreszcie schodzi z niej napięcie. – Dla forsy, oczywiście. Carterowie przyjaźnili się z Frostami i na pewno odwiedzali Michaela w szpitalu, a więc musieli znać O’Sullivana i Yolande, skoro ci pracowali na oddziale. Kiedy Selkirk dostał list, Ann czekała gdzieś na zewnątrz, ale na widok karetki wpadła w panikę i szybko powiadomiła Galliniego o zmianie planu, a potem skontaktowała się z O’Sullivanem i wynajęła go do pomocy. Niestety, O’Sullivan okazał się dość sprytny i przewidział, że ktoś wykryje udział osób trzecich w porwaniu Selkirka, i uznał, że zabójstwo Yolande odciągnie od niego uwagę policji, bo wszelkie podejrzenia padną na nią. Przez chwilę daliśmy się nawet na to nabrać. Naprawdę nieźle to sobie wymyślił.

Mike nie spuszczał z niej wzroku.

– A jakie mamy dowody? – spytał.

W odpowiedzi powtórzyła to, co przedtem:

– Nastawimy ich przeciwko sobie i wygadają się ze strachu. – Zerknęła w stronę drzwi. – Kiedy Ann Carter usłyszy całą prawdę o Yolande, to na pewno wszystko wyśpiewa, bo w przeciwieństwie do O’Sullivana ta kobieta przynajmniej ma jakieś sumienie – stwierdziła z przekonaniem. – Zastanawia mnie tylko jedno: co, do diabła, Justin Selkirk zrobił ze swymi pieniędzmi?

Загрузка...