21 Posłuchaj wiatru

Promienie słońca wschodzącego nad Arinelle dotarły do kotliny nie opodal brzegu rzeki, gdzie siedziała Nynaeve oparta plecami o pień młodego dębu i oddychała głęboko przez sen. Jej koń również spał, zwiesiwszy łeb i rozłożywszy nogi. Kiedy słońce padło na jego powieki, zwierzę otworzyło oczy i podniosło łeb, szarpiąc wodze, które Nynaeve owinęła sobie wokół nadgarstka. Wiedząca przebudziła się gwałtownie.

Przez chwilę wytrzeszczała oczy, zastanawiając się, gdzie jest, a potem potoczyła dookoła oszalałym wzrokiem, kiedy wróciła jej pamięć. Zobaczyła jednak tylko drzewa, swojego konia i dywan z suchych liści zalegający dno kotliny. Tam, gdzie utrzymywał się najgłębszy cień, zeszłoroczne grzyby tworzyły kręgi na powalonej kłodzie.

— Niech cię Światłość strzeże, kobieto — mruknęła, rozluźniając się — skoro choć jednej nocy nie potrafisz czuwać.

Odwiązała wodze, wstała i rozmasowała sobie przegub dłoni:

— Mogłaś się obudzić w garnku trolloków.

Gdy wspinała się do krawędzi kotliny, uschłe liście szeleściły pod jej stopami. Wyjrzała na zewnątrz. Od rzeki dzieliła ją rzadka kępa jesionów. Popękane pnie i nagie gałęzie sprawiały wrażenie zupełnie martwych. Za nimi widać było rozległe, toczące się niebieskozielone wody. Pustka. Zupełna pustka. Na drugim brzegu rosło kilka drzew wiecznie zielonych, wierzby i choinki, ale było ich prawdopodobnie jeszcze mniej niż tutaj. Jeśli jest tu gdzieś Moiraine albo któreś z młodych, to nieźle się ukryli. Z pewnością nawet nie próbowali przeprawić się na drugi brzeg w takim miejscu. Mogli zresztą być zupełnie gdzie indziej, oddaleni o dziesięć mil w górę lub w dół rzeki.

„O ile w ogóle przeżyli ostatnią noc.”

Zła na siebie za takie myśli, zsunęła się z powrotem na dno kotliny. Nawet przeżycia Zimowej Nocy, ani bitwa przed Shadar Logoth, nie przygotowały jej na coś takiego, jak ten Mashadar. Była zła na całą tę szaleńczą galopadę, gorączkowe zastanawianie się, kto jeszcze przeżył, oczekiwanie, że stanie zaraz twarzą w twarz z Pomorem albo trollokiem. Słyszała dobiegające z oddali wycia i krzyki trolloków oraz przenikliwe dźwięki ich rogów, które przeszywały ją głębszym dreszczem niż jakikolwiek wiatr. Jednakże prócz tego pierwszego spotkania w ruinach widziała trolloki tylko raz, a wtedy nie jej się nie stało. Tuż przed nią, jakby spod ziemi, wyrosło dziesięć potworów, które wyły, krzyczały i potrząsały chwytakami. Kiedy jednak zawróciła konia, umilkły i uniosły pyski, wciągając powietrze nozdrzami. Zbyt zaskoczona, by uciekać, patrzyła, jak odwracają się od niej i znikają w mroku. I to właśnie przeraziło ją najbardziej.

— Znają zapach tych, których chcą złapać — powiedziała do swojego konia — a to nie jestem ja. Aes Sedai ma chyba rację, niech ją Pasterz Nocy pochłonie.

Podjąwszy decyzję, ruszyła w dół rzeki, prowadząc za sobą konia. Szła wolno, czujnie obserwując otaczający ją las. To, że trolloki nie tknęły jej ostatniej nocy, nie oznaczało wcale, że ją puszczą, jeśli znowu się na nie natknie. Równie uważnie jak las, badała grunt, bo jeśli inni dotarli tutaj nocą, to powinna wypatrzyć ich ślady, niedostrzegalne z końskiego grzbietu. Może nawet znajdzie ich jeszcze na tym brzegu. Jeśli nie, to dotrze tą drogą do Białego Mostu, stamtąd do Caemlyn i potem, jeśli zajdzie taka potrzeba, pojedzie aż do Tar Valon.

Taka perspektywa nieomal ją przerażała. Przedtem nie wyjeżdżała z Pola Emonda dalej niż chłopcy. Taren Ferry wydało jej się obce, na Baerlon patrzyłaby z podziwem, gdyby tak usilnie nie chciała odszukać Egwene i pozostałych. Niemniej jednak, nie pozwalała, by to wpłynęło na zmianę jej decyzji. prędzej czy później znajdzie Egwene i chłopców. Albo wymusi na Aes Sedai wyjaśnienie tego, co mogło się z nimi stać. Przysięgła sobie, że nie może stać się inaczej.

W niektórych miejscach znajdywała mnóstwo śladów, ale mimo największych starań, nie była w stanie określić, czy ci, który je zrobili, byli szukającymi, ścigającymi czy ściganymi. W niektórych rozpoznawała odbicia podeszew butów, mogły należeć zarówno do ludzi, jak i do trolloków. Widziała też ślady kopyt, jakby kozłów lub wołów, to były z pewnością ślady trolloków. Ale ani razu nie znalazła śladu z całą pewnością zrobionego przez któregoś z tych, których szukała.

Pokonała już jakieś cztery mile, gdy wiatr przywiał zapach dymu. Wahała się tylko chwilę, po czym przywiązała konia do świerku, rosnącego w sporej odległości od rzeki, wśród gęstego zagajnika, gdzie zwierzę było znakomicie ukryte. Dym mógł oznaczać obecność trolloków, ale żeby to sprawdzić, musiała się o tym przekonać naocznie. Starała się nie myśleć, na co trollokom mogło być potrzebne ognisko.

Skulona przemykała od drzewa do drzewa, przeklinając w duchu spódnice, które bezustannie musiała przytrzymywać. Zwolniła kroku, gdy usłyszała tętent kopyt, a gdy wreszcie odważyła się wyjrzeć zza pnia jesionu, na małej polance nieopodal rzeki zobaczyła Strażnika zsiadającego właśnie z czarnego wierzchowca. Na kłodzie obok niewielkiego ogniska siedziała Aes Sedai, woda w czajniku postawionym na ogniu zaczynała wrzeć: Wśród rzadkich chwastów pasła się biała klacz Moiraine. Nynaeve nie ruszyła się z miejsca.

— Wszyscy zniknęli — ponurym głosem obwieścił Strażnik. — Mniej więcej dwie godziny przed świtem czterech Półludzi wyruszyło na południe, nie zostawiając za sobą wyraźnych śladów, natomiast trolloki zniknęły. Nie ma nawet ciał, a trolloki na ogół nie zabierają ze sobą swych ofiar. Chyba że są głodne.

Moiraine wrzuciła garść czegoś do gotującej wody i odstawiła czajnik z ognia.

— Można jeszcze mieć nadzieję, że zawróciły do Shadar Logoth i dały mu się pochłonąć, ale to już by było aż za dobrze.

Nynaeve poczuła upojny aromat herbaty. Światłości, nie pozwól aby mi zaburczało w brzuchu.

— Nie ma żadnych wyraźnych śladów ani chłopców, ani reszty. To co widać, jest tak przemieszane, że trudno cokolwiek wyczytać.

Nynaeve uśmiechnęła się, porażka Strażnika usprawiedliwiała ją odrobinę.

— Ale jedna rzecz jest istotna, Moiraine — mówił dalej Lan, marszcząc czoło. Gestem dłoni odmówił herbaty i zaczął krążyć niespokojnie wokół ognia w swym mieniącym się płaszczu, dłonią obejmował rękojeść miecza. — Obecność trolloków w Dwu Rzekach mogła mnie nie zdziwić, nawet jeśli było ich stu. Ale tutaj? Wczoraj musiało polować na nas z tysiąc.

— Mieliśmy dużo szczęścia, że wszystkie nie zabrały się za przeszukiwanie Shadar Logoth. Myrddraale pewnie nie wierzyły, że moglibyśmy się tam ukryć, bały się jednak powrócić do Shayol Ghul bez sprawdzenia wszystkich możliwości. Czarny nigdy nie był wyrozumiałym panem.

— Nie zmieniaj tematu, wiesz, o czym mówię. Jeżeli te tysiące miały być wysłane do Dwu Rzek, to czemu tam nie dotarły? Jest tylko jedna odpowiedź. Zostały wysłane dopiero wtedy, gdy przeprawiliśmy się przez Taren, kiedy już było wiadomo, że jeden Myrddraal i setka trolloków nie wystarczą. Jak do tego doszło? Jak im się udało? Skoro tak szybko i niepostrzeżenie można wysłać tysiąc trolloków tak daleko na południe od Ugoru, nie wspominając już o tym, że zebrano ich w taki sam sposób, to pewnie można wyprawić ich dziesięć tysięcy do samego serca Saldei, Arafel albo Shienar. Całe Ziemie Graniczne mogą zostać opanowane w przeciągu roku.

— Cały świat zostanie opanowany w pięć lat, jeśli nie znajdziemy tych chłopców — powiedziała Moiraine. — To pytanie także mnie martwi, ale nie znam odpowiedzi. Drogi są zamknięte i od Czasów Szaleństwa nie było Aes Sedai tak potężnej, by mogła podróżować. Niechaj Światłość nie dopuści, by tak było, teraz lub kiedykolwiek, ale o ile któryś z Przeklętych się nie uwolnił, nadal nie istnieje nikt, kto potrafiłby tego dokonać. W każdym razie nie sądzę, że wszyscy Przeklęci razem byliby w stanie przenieść tysiąc trolloków. Zajmijmy się jednak problemami, które musimy rozwiązać tu i teraz, wszystko inne może zaczekać.

— Chłopcy.

Nie było to pytanie.

— Nie próżnowałam podczas twej nieobecności. Jeden jest za rzeką, żyje. Jeśli chodzi o innych, to był niewyraźny ślad w dole rzeki, ale zanikł, kiedy go znalazłam. Więź została przerwana wiele godzin temu, zanim zaczęłam poszukiwania.

Nynaeve przycupnięta za drzewem zmarszczyła czoło w zdziwieniu.

Lan zatrzymał się.

— Myślisz, że Półludzie, którzy kierowali się na południe, dopadli ich?

— Być może.

Moiraine nalała sobie herbaty i ciągnęła dalej:

— Ale nie dopuszczam możliwości, że mogli zginąć. Nie mogę. Nie ośmielam się. Ty wiesz, jakie to jest ważne. Muszę mieć tych młodych ludzi. Spodziewam się, że Shayol Ghul będzie na nich polować. Akceptuję sprzeciw Białej Wieży, a nawet Tronu Amyrlin. Zawsze są takie Aes Sedai, które zgodzą się na jedno tylko rozwiązanie. Ale...

Nagle odstawiła filiżankę, skrzywiła się i wyprostowała.

— Kto za bardzo strzeże się wilka — powiedziała półgłosem — tego mysz ugryzie w łydkę.

Spojrzała prosto w stronę drzewa, za którym ukrywała się Nynaeve.

— Pani al’Meara, możecie stamtąd wyjść, jeśli chcecie.

Nynaeve zerwała się na nogi i pośpiesznie otrzepała uschłe liście, które przylgnęły do jej sukni. Lan odwrócił twarz w stronę drzewa w tym samym momencie, w którym Moiraine skierowała tam wzrok. Zanim wymówiła nazwisko Nynaeve, zdążył już wyjąć miecz, zaraz jednak go schował, gwałtowniej niżli było trzeba. Jego twarz pozostała równie beznamiętna jak zawsze, ale Nynaeve pomyślała, że w układzie jego ust widać smutek. Poczuła pewną satysfakcję, sam Strażnik nie wiedział, że ukrywała się za drzewem.

Zadowolenie trwało jednak tylko chwilę. Utkwiła wzrok w Moiraine i zdecydowanym krokiem ruszyła w jej stronę, Miała zamiar zachować lodowaty spokój, ale jej głos drżał gniewem:

— W co wyście wmieszali Egwene i chłopców? Do jakich to brudnych spisków Aes Sedai chcecie ich wykorzystać?

Aes Sedai podniosła filiżankę i spokojnie wypiła łyk herbaty. Jednak gdy Nynaeve podeszła bliżej, Strażnik wysunął ramię, aby jej zagrodzić drogę. Próbowała odsunąć tę przeszkodę i zdziwiła się, gdy ramię Strażnika, silne jak konar dębu, ani drgnęło. Ona sama nie była słaba, ale jego mięśnie wydawały się zrobione z żelaza.

— Herbaty? — zaproponowała Moiraine.

— Nie, nie chcę żadnej herbaty. Nie napiłabym się twojej herbaty, nawet gdybym miała umrzeć z pragnienia. Nie wykorzystasz nikogo z Pola Emonda do swoich brudnych planów.

— Masz niewiele powodów, by tak mówić, Nynaeve.

Moiraine zdawała się być bardziej zainteresowana gorącym płynem niż tą rozmową.

— Sama też mogłabyś jako tako władać Jedyną Mocą.

Nynaeve jeszcze raz pchnęła ramię Lana, które znowu nawet nie drgnęło, postanowiła je więc zignorować.

— A może na dodatek jestem trollokiem?

Uśmiech Moiraine był tak domyślny, że Nynaeve miała ochotę ją uderzyć.

— Czy sądzisz, że nie jestem niczego świadoma, kiedy mam do czynienia z kobietą, która potrafi dotykać i przenosić moc Prawdziwego Źródła? Ty wyczułaś ten potencjał w Egwene. Skąd, twoim zdaniem, wiedziałam, że stoisz za tym drzewem? Gdybym nie była zaprzątnięta czym innym, zauważyłabym od razu, że się tu skradasz. Z całą pewnością nie jesteś trollokiem, bo nie wyczuwam w tobie zła Czarnego. Cóż więc takiego wyczułam, Nynaeve al’Meara, Wiedząca z Pola Emonda, nieświadomie władająca Jedyną Mocą?

Nynaeve nie podobał się sposób, w jaki Lan na nią patrzył, choć nic się nie zmieniło w jego twarzy, wyraz oczu mówił, że jest zaskoczony i coś obmyśla. Egwene jest wyjątkowa, Nynaeve zawsze to wiedziała. Byłaby z niej znakomita Wiedząca.

„One współpracują ze sobą — pomyślała — próbują mnie pozbawić wpływu.”

— Nie mam zamiaru dłużej tego słuchać. Ty...

— Musisz tego wysłuchać — powiedziała stanowczo Moiraine. — Miałam pewne podejrzenia względem Pola Emonda, zanim cię spotkałam. Ludzie mi opowiadali, jaka zmartwiona była ich Wiedząca, gdy nie przewidziała srogiej zimy i późnej wiosny. Opowiedzieli mi, jak znakomicie przepowiada pogodę i zbiory. Opowiedzieli mi, jak wspaniale leczy, że czasami uzdrawia rany, które miast okaleczyć na dobre, pozostawiają tylko ślad w postaci niewielkiej blizny. Jedyne złe słowa, jakie słyszałam na twój temat, pochodziły od tych, którzy uważali cię za zbyt młodą na branie na siebie takiej odpowiedzialności, a to tylko umocniło moje podejrzenia. Tyle umiejętności u tak młodej kobiety?

— Pani Barran była dobrą nauczycielką.

Próbowała spojrzeć na Lana, ale jego wzrok wciąż ją niepokoił, więc patrzyła ponad głową Aes Sedai na rzekę.

„Jak mieszkańcy wsi ośmielili się plotkować przed obcą!”

— Kto twierdził, że jestem za młoda? — zapytała ostrym tonem.

Moiraine uśmiechnęła się, nie dając zbić się z tropu.

— W odróżnieniu od większości kobiet, które twierdzą, że potrafią słuchać wiatru, ty czasami naprawdę potrafisz to robić, Choć oczywiście nie ma to nic wspólnego z wiatrem. To Powietrze i Woda. To nie jest coś, czego trzeba cię uczyć, z tym się urodziłaś, tak samo jak Egwene. Ale ty nauczyłaś się tym władać, a ona dopiero musi tego dokonać. Dwie minuty po pierwszym zetknięciu się z tobą, wiedziałam. Czy pamiętasz, jak zapytałam, czy to ty jesteś Wiedzącą? Dlaczego to zrobiłam, jak sądzisz? Byłaś taka sama jak inne piękne młode kobiety, przygotowujące się do święta. Szukając młodej Wiedzącej, spodziewałam się mimo wszystko ujrzeć kogoś trochę starszego.

Nynaeve znakomicie pamiętała to spotkanie, kobietę, znacznie bardziej opanowaną od innych w Kręgu Kobiet, ubraną w najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widziała i przemawiającą do niej jak do dziecka. Pamiętała, jak Moiraine nagle zamrugała, jakby czymś zdziwiona i ni stąd, ni zowąd, zapytała...

Zwilżyła językiem nagle wyschłe wargi. Obydwoje patrzyli na nią. Aes Sedai z sympatią, choć bardzo uważnie. Strażnik miał twarz równie nieodgadnioną jak kamień. Nynaeve potrząsnęła głową.

— Nie! To niemożliwe! Wiedziałabym o tym. Chcecie mnie oszukać, a to wam się nie uda.

— Oczywiście, że nic o tym nie wiesz — powiedziała lagodnie Moiraine. — Na jakiej podstawie mogłabyś to podejrzewać? Całe życie słyszałaś o słuchaniu wiatru. W każdym razie prędzej byś obwieściła całemu Polu Emonda, że jesteś Sprzymierzeńcem Ciemności, niż przyznała się, nawet przed sobą, w najgłębszych zakamarkach swego umysłu, że masz cokolwiek wspólnego z Jedyną Mocą albo tymi strasznymi Aes Sedai.

Na twarzy Moiraine przelotnie pojawił się błysk rozbawienia.

— Ale mogę ci powiedzieć, jak to się wszystko zaczęło.

— Nie mam zamiaru wysłuchiwać dłużej twoich kłamstw — oświadczyła, ale Aes Sedai nie przestała mówić:

— Być może stało się to osiem lub dziesięć lat temu. Zdarzają się różnice wiekowe, ale zawsze dzieje się to w młodości. Było coś, czego pragnęłaś bardziej niż czegokolwiek na świecie, coś, czego potrzebowałaś. I dostałaś to. Opadła nagle gałąź. po której mogłaś wydostać się ze stawu, zamiast utonąć. Mógł też wyzdrowieć przyjaciel albo ulubiony zwierzak, choć wszyscy uważali, że umrze.

— Nie czułaś wtedy nic wyjątkowego, ale tydzień lub dziesięć dni później zareagowałaś po raz pierwszy na dotknięcie prawdziwego Źródła. Być może nagle dostałaś gorączki i dreszczy, i musiałaś położyć się do łóżka, ale te objawy zniknęły po kilku godzinach. Żadna z tych ewentualnych reakcji nie trwa dłużej niż kilka godzin. Bóle głowy, odrętwienie i wyczerpanie mieszają się ze sobą i ulegająca im osoba postępuje tak, jak dyktuje jej przypadek albo beztroska. Potyka się, przy każdym ruchu czuje zawroty głowy, nie potrafi wymówić zdania, by nie poplątały się jej słowa. Bywają jeszcze inne objawy. Pamiętasz je?

Nynaeve siadła ciężko na ziemi, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Pamiętała, ale przekornie pokręciła głową. To mógł być zbieg okoliczności. A zresztą Moiraine mogła zadać znacznie więcej pytań w Polu Emonda. Ta Aes Sedai zadała całe mnóstwo pytań. Tak na pewno było. Lan podał jej dłoń, ale nawet tego nie zauważyła.

— Pójdę jeszcze dalej — powiedziała Moiraine, gdy Nynaeve w dalszym ciągu milczała. — Pewnego razu wykorzystałaś Moc, aby uzdrowić Perrina albo Egwene. Więzy umacniają się. Wyczuwasz obecność kogoś, kogo uzdrowiłaś. W Baerlon przyszłaś prosto do „Jelenia i Lwa”, chociaż ta oberża wcale nie znajduje się w pobliżu którejkolwiek z bram, przez które mogłaś wejść do miasta. Kiedy dotarłaś do oberży, byli w niej tylko Perrin i Egwene. Perrin czy Egwene? Może obydwoje?

— Egwene — wymamrotała Nynaeve.

Zawsze uważała za normalne, że potrafi powiedzieć, kto do niej się zbliża, nawet jeśli go nie widziała, dopiero teraz zorientowała się, że za każdym razem dotyczyło to osób, które uzdrowiła w cudowny nieomal sposób. Zawsze wiedziała, kiedy dane lekarstwo na pewno okaże się skuteczne, zawsze czuła pewność, kiedy twierdziła, że plony nadzwyczaj się udadzą, albo że pora deszczów opóźni się lub nastąpi wcześniej. Uważała jednak, że tak być po prostu powinno. Nie wszystkie Wiedzące potrafiły słuchać wiatru, ale najlepszym to się udawało: Tak zawsze twierdziła pani Barran, mówiąc jednocześnie, że Nynaeve będzie jedną z tych najlepszych.

— Zachorowała na dungę.

Nynaeve nie podnosiła głowy i przemawiała z wzrokiem wbitym w ziemię.

— Byłam nadal uczennicą pani Barran, ona kazała mi zająć się Egwene. Byłam młodziutka i nie miałam pojęcia, nad czym potrafi zapanować Wiedząca. Okropnie było obserwować przebieg tej choroby. Dziecko było całe zlane potem, jęczało i miało drgawki, wydawało mi się, że popękają jej kości. Pani Barran powiedziała, że gorączka przejdzie za jeden lub dwa dni, ale ja uważałam, że stara się mnie oszczędzić. Myślałam, że Egwene umrze. Czasami pilnowałam jej, gdy jeszcze była raczkującym niemowlakiem, kiedy jej matka była zajęta, i zaczęłam płakać, bo miałam teraz patrzeć na jej śmierć. Gdy Pani Barran wróciła godzinę później, gorączka opadła. Była zdziwiona, ale więcej uwagi poświęciła mnie niż Egwene. Potem wydawało mi się, że jej zdaniem dałam coś dziecku i tylko boję się przyznać. Zawsze uważałam, że pani Barran usiłuje mnie pocieszyć, przekonać, że nie zrobiłam krzywdy Egwene. Tydzień później upadłam na podłogę w jej salonie, trzęsłam się i jednocześnie płonęłam z gorączki. Położyła mnie do łóżka, ale do kolacji wszystko minęło.

Skończywszy mówić, ukryła twarz w dłoniach.

„Aes Sedai wybrała dobry przykład — pomyślała. A niech ją Światłość spali! Używać Mocy jak Aes Sedai. Obrzydliwa Aes Sedai, Sprzymierzeniec Ciemności!”

— Miałaś dużo szczęścia — powiedziała Moiraine, a Nynaeve wyprostowała się.

Lan odsunął się, jakby to, o czym rozmawiały, nie interesowało go. Zajęty czymś u siodła Mandarba, nawet nie patrzył w ich stronę.

— Szczęścia!

— Udało ci się zapanować nad Mocą, mimo iż dotykałaś Prawdziwego Źródła nieświadomie. W innym przypadku Moc by cię zabiła. Tak wedle wszelkiego prawdopodobieństwa może się stać z Egwene, jeśli nie dopuścisz, by pojechała do Tar Valon.

— Skoro ja nauczyłam się ją kontrolować...

Nynaeve z trudem przełknęła ślinę. Zabrzmiało to jak przyznanie się, że potrafi robić to, o czym mówiła Aes Sedai.

— Skoro ja nauczyłam się ją kontrolować, to i jej się uda. Ona nie musi jechać do Tar Valon i mieszać się do waszych intryg.

Moiraine powoli pokręciła głową.

— Aes Sedai szukają dziewcząt, które spontanicznie potrafią dotykać Prawdziwego Źródła, tak samo jak szukamy mężczyzn, którzy to potrafią. Nie wynika to z pragnienia powiększania naszych szeregów, a przynajmniej nie tylko tym się kierujemy, ani też nie ze strachu, że te kobiety źle wykorzystają Moc. Zwykła kontrola nad Mocą, jaką mogą osiągnąć, jeśli Światłość im przyświeca, rzadko przyczynia się do powstania większych szkód, głównie dlatego, że prawdziwe dotykanie Źródła jest dla nich nieosiągalne bez nauczyciela i przydarza się zupełnie przypadkowo. I naturalnie nie ulegają temu szaleństwu, które powoduje, że mężczyźni czynią zło albo postępują bezrozumnie. Pragniemy ratować im życie. Życie tych, którym nigdy nie udaje się osiągnąć żadnej kontroli.

— Taka gorączka i dreszcze, jakie ja miałam, nie mogły mnie zabić — upierała się Nynaeve. — To trwało tylko trzy czy cztery godziny. Przydarzyły mi się również inne rzeczy i też trudno byłoby od tego umrzeć. A zresztą to wszystko ustało po kilku miesiącach. I co na to powiesz?

— To były tylko zwykłe reakcje — powiedziała cierpliwie Moiraine. — Za każdym razem taka reakcja zbliża do rzeczywistego dotknięcia Źródła, aż w końcu prawie że zbiegają się ze sobą. Potem występują już reakcje wyłącznie nie zauważalne, ale to jest tak, jak z tykaniem zegara. Rok. Dwa lata. Znam jedną kobietę, która przeżyła tak pięć lat. Na każde cztery kobiety, które mają takie wrodzone zdolności, jak ty i Egwene, trzy umierają, jeśli ich nie znajdziemy i nie wyszkolimy. Nie jest to taka straszna śmierć, jakiej ulegają mężczyźni, ale nie jest też piękna, o ile śmierć można nazwać piękną. Konwulsje. Krzyk. Trwa to wiele dni, a kiedy już się zacznie, nie mogą tego zahamować nawet wszystkie Aes Sedai z Tar Valon.

— Kłamiesz. Zadawałaś w Polu Emonda pytania. Dowie. działaś się o gorączce Egwene, o mojej gorączce i dreszczach, Całą resztę zmyśliłaś.

— Wiesz, że tak nie jest — powiedziała łagodnie Moiraine. Nynaeve skinęła głową z niechęcią, większą niźli odczuwała kiedykolwiek w życiu. Był to ostatni wysiłek zaprzeczenia temu, co było oczywiste i nie był zbyt przekonywujący, tak jakby w istocie wszystko nie było aż tak nieprzyjemne. Pierwsza uczennica pani Barran umarła właśnie w sposób opisany przez Aes Sedai, kiedy Nynaeve jeszcze się bawiła lalkami i to samo przydarzyło się młodej kobiecie w Deven Ride zaledwie kilka lat temu. Ona też była uczennicą Wiedzącej, też potrafiła słuchać wiatru.

— Moim zdaniem dysponujesz wielkim potencjałem ciągnęła Moiraine. — Po wyszkoleniu możesz się stać jeszcze potężniejsza od Egwene, a sądzę, że ona jest-jedną z najpotężniejszych Aes Sedai, jakie żyły w ciągu ostatnich stuleci.

Nynaeve odsunęła się od Aes Sedai, jakby to była żmija. — Nie! Nie mam nic wspólnego z...

„Z czym? Ja?”

Skuliła się, a jej głos przepełniło wahanie.

— Bardzo cię proszę, abyś nikomu o tym nie mówiła. Dobrze?

Słowa nieomal więzły jej w gardle. Wolałaby chyba zobaczyć teraz trolloki, niż prosić o cokolwiek tę kobietę. Jednak gdy Moiraine skinieniem głowy wyraziła zgodę, wróciła jej odrobina zwykłej hardości.

— Ale nadal nie rozumiem, czego chcecie od Randa, Mata i Perrina.

— Czarny chce ich dopaść — odparła Moiraine. — A jeśli Czarny czegoś chce, to ja się temu sprzeciwiam. Czy może być prostszy albo lepszy powód?

Dopiła swoją herbatę, obserwując Nynaeve znad brzegu filiżanki.

— Lan, musimy ruszać. Chyba na południe. Obawiam się, że Wiedząca nie zechce nam towarzyszyć.

Nynaeve zacisnęła usta słysząc, jak Aes Sedai wypowiada słowo „Wiedząca”. Zabrzmiało tak, jakby ona odwracała się od ważnych spraw na rzecz czegoś mało istotnego.

„Ona nie chce mnie zabrać. Próbuje mnie odstraszyć, żebym wróciła do domu i pozostawiła jej chłopców oraz Egwene.”

— Ależ oczywiście, że pojadę z wami. Nie możecie mnie przed tym powstrzymać.

— Nikt cię nie próbuje powstrzymać — powiedział Lan, który właśnie wrócił do nich.

Wylał zawartość czajnika do ogniska i rozgrzebał popioły patykiem.

— Część Wzoru? — spytał Moiraine.

— Być może — odparła z zadumą w głosie. — Powinnam była porozmawiać z Min.

— Zrozum, Nynaeve, cieszymy się, że jedziesz z nami.

Lan wypowiedział jej imię z wahaniem, jakby chciał do niego dodać „Sedai”.

Nynaeve zjeżyła się, uważając to za drwinę, nie spodobał jej się nadto sposób, w jaki rozmawiali o różnych sprawach w jej obecności — o rzeczach, o których nie miała pojęcia nie racząc jej nic wyjaśnić. Nie powinna jednak dać im satysfakcji, zadając pytania.

Strażnik rozpoczął przygotowania do odjazdu, jego oszczędne ruchy były tak pewne i szybkie, że wszystko trwało tylko chwilę, sakwy, koce i pozostały dobytek zostały przywiązane do siodeł Mandarba i Aldieba.

— Przyprowadzę twojego konia — powiedział do Nynaeve, skończywszy wiązać ostatni rzemień.

Ruszył w górę rzeki, a ona pozwoliła sobie na zjadliwy uśmieszek. Sądząc po tym, jak się do tego zabierał, miał zamiar znaleźć konia bez jej pomocy. Przekona się jednak, że nie zostawiła po sobie prawie żadnych śladów. To będzie przyjemność, kiedy wróci z pustymi rękami.

— Dlaczego na południe? — spytała Moiraine. — Słyszałam, jak mówiłaś, że jeden z chłopców jest na drugim brzegu. Skąd to wiesz?

— Każdemu z chłopców dałam monetę. To stworzyło między nami swoistą więź. Dopóki żyją i mają te monety przy sobie, będę potrafiła ich odnaleźć.

Oczy Nynaeve zwróciły się w kierunku, w którym poszedł Strażnik, a Moiraine potrząsnęła głową.

— Nie w taki sposób. Dzięki temu wiem tylko, czy żyją i mogę ich znaleźć, gdyby nas oddzielono. Roztropne w naszej sytuacji, nie uważasz?

— Nie podoba mi się, że cokolwiek łączy cię z ludźmi z Pola Emonda — twierdziła uparcie Nynaeve. — Ale jeśli to ma nam pomóc w ich odnalezieniu...

— Na pewno pomoże. Gdybym mogła, sprowadziłabym najpierw tego chłopca, który jest na drugim brzegu.

Przez chwilę w głosie Aes Sedai brzmiało przygnębienie.

— Dzieli nas odległość zaledwie kilku mil. Ale nie mogę sobie pozwolić na stratę czasu. Powinien bezpiecznie dostać się do Białego Mostu, skoro już nie gonią go trolloki. Ci dwaj, którzy kierują się w dół rzeki, mogą mnie bardziej potrzebować. Stracili swoje monety i Myrddraale albo są na ich tropie, albo będą starali się przeszkodzić nam wszystkim w dotarciu do Białego Mostu. — Westchnęła. — Najpierw muszę się zająć tym, co najważniejsze.

— Myrddraale mogli ich zabić — powiedziała Nynaeve.

Moiraine potrząsnęła lekko głową, zaprzeczając tej sugestii, jakby była zbyt trywialna, aby ją w ogóle rozpatrywać. Nynaeve zacisnęła usta.

— No a gdzie jest Egwene? Nawet o niej nie wspomniałaś.

— Nie wiem — przyznała Moiraine — ale mam nadzieję, że nic się jej nie stało.

— Nie wiesz? Masz nadzieję? Twierdziłaś, że zabierasz ją do Tar Valon, aby uratować jej życie, a tymczasem ona już może nie żyje!

— Mogłabym jej teraz szukać i przez to dać więcej czasu Myrddraalom, zanim przyjdę z pomocą tym dwóm chłopcom, którzy podążają na południe. To ich chce dopaść Czarny, nie Egwene. Nie będą się interesowali dziewczyną dopóty, dopóki nie zrealizują głównego celu polowania.

Nynaeve przypomniała sobie własne spotkanie z trollokami, ale nie chciała dostrzec sensu w tym, co mówiła Moiraine.

— Więc jedyne, co możesz mi ofiarować, to przekonanie, że ona żyje, jeśli miała szczęście. Żyje, prawdopodobnie jest sama, może nawet ranna, o wiele dni oddalona od najbliższej wsi, od możliwości uzyskania jakiejś pomocy. I ty masz zamiar ją tak zostawić.

— Równie dobrze może być z tym chłopcem za rzeką. Albo razem z pozostałymi dwoma właśnie podąża do Białego Mostu. W każdym razie trolloki jej nie zagrażają, a ona jest silna, inteligentna i zdolna samodzielnie znaleźć drogę do Białego Mostu, jeśli zajdzie taka potrzeba. Czy wolisz obstawać przy możliwości, że to ona potrzebuje pomocy, czy też chcesz pomóc tym, którzy tego naprawdę potrzebują? Czy chcesz, żebym jej szukała i pozwoliła chłopcom paść łupem Myrddraali, którzy z pewnością ich ścigają? Tak samo jak pragnę bezpieczeństwa Egwene, Nynaeve, walczę z Czarnym i to wyznacza moją drogę.

Moiraine ani razu nie straciła panowania nad sobą, kiedy wykładała te potworne rozwiązania; Nynaeve miała ochotę krzyknąć. Tłumiąc łzy odwróciła twarz, aby Aes Sedai nie zauważyła, że płacze.

„Światłości, Wiedząca powinna opiekować się wszystkimi ludźmi ze swej wioski. Dlaczego muszę dokonywać takiego wyboru?”

— Oto Lan — powiedziała Moiraine, zarzucając płaszcz na ramiona.

Kiedy Strażnik wyprowadził jej konia zza drzew, dla Nynaeve był to już tylko łagodny cios. Niemniej jednak zacisnęła wargi, gdy podał jej wodze. Gdyby zamiast tego nieznośnego, kamiennego spokoju zobaczyła choć ślad zainteresowania na Jego twarzy, jej nastrój polepszyłby się odrobinę. W jego oczach rozbłysło wyraźne zdumienie, kiedy zobaczył jej twarz, więc odwróciła się, aby obetrzeć łzy.

„Jak on śmie naigrawać się z moich łez?”

— Zbierasz się do drogi, Wiedząca? — spytała chłodno Moiraine.

Ostatni raz popatrzyła uważnie w głąb lasu, zastanawiają się, czy jest tam gdzieś Egwene, zanim ze smutkiem dosiadła konia... Lan i Moiraine już to zrobili. Ruszyli na południe, Sztywno wyprostowana pojechała za nimi, nie oglądając się za siebie, nie spuszczała natomiast wzroku z Moiraine. Aes Sedai jest pewna swej mocy i planów, myślała, ale jeśli nie znajdą Egwene i wszystkich trzech chłopców, żywych i całych, cała moc już nie wystarczy, aby ją ochronić. Nawet cała Moc.

„Umiem ją wykorzystać, kobieto! Sama mi to powiedziałaś. Potrafię jej użyć przeciwko tobie!”

Загрузка...