Rozdział piętnasty

W dzień po pogrzebie wszystko wróciło do normy. Nieobecność Jessiki przy śniadaniu nie zwróciła niczyjej uwagi, bo przecież od wielu miesięcy jadała w swoim pokoju. Nawet w salonie, w którym spędziła ostatnie godziny w Sunbridge, nie został po niej żaden ślad, ani jeden płatek z setek kwiatów.

Agnes siedziała przy stole i otwierała listy dostarczone ranną pocztą. Ciemne włosy upinała teraz w surowy kok, tylko kilka artystycznie rozburzonych kosmyków opadało na czoło. Po raz pierwszy Billie dostrzegła ślady siwizny na jej skroniach.

– Jedz szybciej, kochanie – mruknęła Agnes, nie podnosząc głowy. – Mam dzisiaj dużo pracy i potrzebuję stołu.

– Dlaczego otwierasz korespondencję Setha? Czy listy Mossa również czytasz przede mną?

– Billie, co za pytanie! Oczywiście, że nie czytam listów Mossa! Skąd ci to przyszło do głowy?

– Czy pokazujecie mi każdy list Mossa do Setha? – Billie nie dawała za wygraną. – Czy tylko te, które zdaniem Setha mogę zobaczyć? Dlaczego nalegasz, żebym czytała mu moje listy? Czy nie uważacie, że Moss i ja mamy prawo do odrobiny prywatności?

Obie podskoczyły, słysząc głos Setha:

– Colemanowie nie mają przed sobą żadnych tajemnic, dziewczyno. Aggie, co się dzieje z twoją małą? Odkąd wróciła z Hawajów, zachowuje się jakby ją giez ukąsił.

Agnes szybko przeniosła wzrok z córki na mężczyznę, jakby chciała go o czymś poinformować.

– Seth, Billie bardzo przeżyła śmierć Jessiki. Młode mamy są często nadpobudliwe.

Na oczach Billie gniew Setna zniknął, teść wyglądał teraz jak przekłuty balon:

– W porządku, dziewczyno – rzucił wielkodusznie.

Billie nie wierzyła własnym uszom. Dlaczego, co jej wybacza? Przecież zadała tylko kilka pytań.

– Jakie masz plany na dzisiaj? – Agnes znowu zajęła się korespondencją. Oddzielała listy handlowe od kondolencji.

– Chyba wyskoczę do miasta. Mamo, nie potrzebujesz dzisiaj samochodu, prawda? Chciałam sobie kupić kilka drobiazgów.

Agnes już – już miała zwrócić jej uwagę, jak niestosowne jest robienie zakupów w dzień po pogrzebie członka rodziny, ale spojrzała Billie w oczy i wiedziała, że córka kłamie. W każdym razie nie mówi całej prawdy. Agnes bardzo dobrze ją znała.

– Jak myślisz, ile czasu ci to zajmie? Zjesz lunch wmieście? A może chcesz, żebym z tobą pojechała?

– Nie, wrócę na lunch. Przecież mówiłaś, że masz dzisiaj dużo pracy. Nie chcę ci przeszkadzać, mamo.

A więc, wywnioskowała Agnes, rozcinając następną kopertę, Billie jedzie do miasta bez żadnego konkretnego powodu. Wróci na pierwszą, na lunch, i chce jechać sama. Odpowiedź nasuwała się sama: Billie jedzie do doktora War da.

Niecałą godzinę później, gdy tylko samochód zniknął za bramą, Agnes podniosła słuchawkę i zadzwoniła do szpitala.

– Halo? Tu Agnes Ames. Czy może mi pani powiedzieć, o której moja córka ma wizytę? Zupełnie wypadło mi to z głowy… Tak, pani Coleman. Zdaje mi się że coś na ten temat wspominała… o dziesiątej? Tak, dziękuję bardzo. Nie, nie, nie trzeba. Chciałam się tylko upewnić, że wróci na lunch.


* * *

Pielęgniarka w recepcji gabinetu doktora Warda powitała Billie serdecznym uśmiechem. Pani Coleman była najlepiej ubraną kobietą w poczekalni, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Aż trudno uwierzyć, że elegancka dama w cytrynowej sukience i dziewczyna w luźnym swetrze, która przyszła tu rok temu, to jedna i ta sama osoba. Pani Coleman wypracowała sobie własny styl, którego imitacja kosztowałaby tysiące dolarów. Recepcjonistka westchnęła. Niektórzy mają szczęście!

Billie była kłębkiem nerwów. Wiedziała, że jest w ciąży. Dzisiejsza wizyta miała to tylko potwierdzić.

Po badaniu lekarz wskazał jej krzesło przy biurku. Nie ukrywał niepokoju:

– Sprawiła mi pani zawód, Billie. Naprawdę nie powinna pani była zachodzić ponownie w ciążę, a przynajmniej nie tak szybko. To moja wina, najwyraźniej nie byłem dość przekonywający, uprzedzałem panią po narodzinach Maggie, że może to być niebezpieczne. Billie, pomyślmy o aborcji. Pani ryzykuje własnym zdrowiem.

Nie wiadomo dlaczego zwracał się do niej po imieniu. A może postępowali tak wszyscy lekarze, mający dla pacjentów złe nowiny?

– Dlaczego pan mnie straszy? To chyba nie jest aż tak poważne.

– Owszem. Proszę posłuchać: nie donosiła pani Maggie do końca, bo wywiązało się zatrucie ciążowe. Poród pośladkowy bardzo panią wyczerpał. Rezultatem poprzedniej ciąży jest obsunięcie macicy. Niewykluczone, że nie donosi pani tego dziecka dłużej niż do piątego miesiąca. Poronienia są bardzo niebezpieczne. Istnieje duże ryzyko infekcji i gorączki połogowej. W pani wypadku aborcja byłaby chyba najlepszym wyjściem.

– A jeśli będę ostrożna, nie przybiorę zbyt wiele na wadze i będę dużo leżała, czy to pomoże? – zapytała cicho. Nerwowo zwijała w palcach nitkę z rękawiczki.

Serce Adama Warda wypełniła fala współczucia. Musiała podjąć bardzo trudną decyzję. Jej mąż walczy na wojnie, a teść domaga się wnuka. Biedna kobieta, nie gra w swojej lidze. On sam miał już serdecznie dość Setha Colemana i jego żądań. Gdyby nie świadomość, że stary patriarcha może darować pieniądze innym instytucjom niż szpitalowi, w którym Ward był ordynatorem na oddziale ginekologicznym i położniczym, lekarz dawno kazałby mu iść do diabła. Po policzku Billie spływała pojedyncza łza. Miał ochotę osuszyć ją delikatnie. Jest jeszcze młoda i niedoświadczona, nie oszuka go złudny blask jej wyrafinowanej elegancji.

– Billie, musi pani podjąć trudną decyzję. Serdecznie jednak pani odradzam tę ciążę. Proszę zapomnieć o nakazach religijnych i sytuacji rodzinnej. Stawką jest pani życie. Zaraz wezwę kolegę i porozmawia pani także z nim, zobaczymy, czy się ze mną zgodzi.

– To nie jest konieczne, ufam panu. Ale, jak pan powiedział, to ja mam podjąć decyzję. Muszę to przemyśleć, nie mogę zdecydować od razu.

– Nie ma pani zbyt wiele czasu, Billie. Najwyżej trzy tygodnie.

– Muszę to przemyśleć! Proszę mnie nie poganiać! W tej chwili nie mogę się skoncentrować. Maggie ząbkuje, Jessica umarła, od miesiąca nie dostałam listu od Mossa. Miałabym ukryć coś takiego przed nim? Nie, nie mogłabym. Muszę wiedzieć, co on o tym sądzi. A Seth nigdy mi nie wybaczy. Muszę to przemyśleć!

– Billie, pozwolę sobie zwrócić pani uwagę na fakt, że wszystko pozostałoby między nami. Nikomu o tym nie powiem, nawet pani teściowi. Zwłaszcza jemu.

– Rozumiem i dziękuję… Ja także nikomu nie mówiłam o tej ciąży. – Patrzyła na niego z wdzięcznością. Teraz cieszyła się nawet, że zwraca się do niej po imieniu. Rozumiał ją, a w tej chwili właśnie tego potrzebowała.

W drodze powrotnej Billie przyglądała się krajobrazom nie widzącym wzrokiem. Aborcja. To słowo wracało uparcie, przynosiło ponure wizje wiecznego potępienia. Zabieg. Po chwili wahania dotknęła brzucha, w którym rozwijało się nowe życie. Ta istotka nie była abstrakcyjnym, nierealnym stworzeniem jak Maggie, zanim się urodziła. Ta sama siła, która stworzyła Maggie, stworzyła i to maleństwo. Billie niemal czuła ciężar dziecka, czuła jego zapach. W jej wyobraźni było bardzo podobne do Maggie. Aborcja byłaby równoznaczna z zabiciem córeczki.

Była już zdecydowana donosić ciążę, kiedy przypomniała sobie inne argumenty lekarza. Według niego, prawdopodobieństwo poronienia jest duże, ba, nawet jej życie może znaleźć siew niebezpieczeństwie. Poczuła lodowate palce strachu. Dotychczas nigdy nie myślała o śmierci, nie uważała jej za możliwą. Kiedy w końcu nadejdzie, przyjdzie nie do niej, lecz do starej kobiety, którą się kiedyś stanie. Wydawało się to tak dalekie i nierzeczywiste, że nigdy nie budziło w niej lęku. Nigdy… aż do tego dnia. Chciała żyć ze względu na Mossa, Maggie, na siebie samą. Nie pozwoli, by odebrano jej to, co się jej słusznie należy! Lata życia z Mossem, dorastanie Maggie. A jednak, gdy pomyślała o aborcji, znów usłyszała w wyobraźni płacz nie narodzonego dziecka.

Dojechali do Sunbridge, Carlos zatrzymał samochód. Biegiem rzuciła się do domu. Zatrzymała się dopiero na piętrze, przy pokoju dziecinnym. Gdy wyjęła śpiącą Maggie z kołyski i przytuliła do piersi, surowa piastunka Jenkins nie protestowała.


* * *

– Seth, chciałabym z tobą porozmawiać – oznajmiła Billie stanowczo.

– Wal śmiało – burknął, nie podnosząc głowy znad rachunków. Udawał, że je sprawdza, o czym Billie doskonale wiedziała. Księgowością bowiem zajmowała się Agnes.

– Czy zadzwonisz do Czerwonego Krzyża, żeby przekazać Mossowi wiadomość o śmierci matki?

Ho, ho proszę, proszę, nie mogła tego powiedzieć bardziej obcesowo. Kawę na ławę i już.

– W swoim czasie. Nie chcę, żeby się niepotrzebnie narażał. Powiem, kiedy wejdą do portu.

– Przykro mi, Seth, ale się z tobą nie zgadzam. Nie będę uczestniczyć w oszustwie. Skoro Moss jest w stanie walczyć na wojnie, upora się także ze śmiercią matki. Nie wolno ci tego przed nim ukrywać. Nie wierzę, że ci to wybaczy. Nie mogę nie wspomnieć o tym, pisząc do niego, co by sobie o mnie pomyślał?

– To nieważne.

– Cóż, moim zdaniem, to bardzo ważne. Żądasz, żebym okłamywała męża. Nie zrobię tego.

Seth energicznie odwrócił się na krześle. Splótł ramiona za głową i popatrzył Billie w oczy:

– Nie znasz mojego chłopaka tak dobrze jak ja.

– Moss nie jest już chłopakiem. To dorosły mężczyzna, mój mąż. Nalegam – odparła zimno.

– Nalegaj sobie, ile chcesz, i tak nie zmienię zdania. Mógłby zrobić jakieś głupstwo, zamyślić się w nieodpowiednim momencie, cokolwiek.

Mogłaby przysiąc, że słyszy panikę w jego głosie. Umiejętnie wykorzystała przewagę:

– W takim razie wyjdziesz na głupca. Przed godziną wysłałam telegram do Czerwonego Krzyża. Zaufaj mi, Moss się z tym pogodzi. Znam mojego męża.

– Zrobiłaś to mimo mojego wyraźnego zakazu? – Seth nie dowierzał własnym uszom.

Serce Billie waliło jak oszalałe. Seth jej nie przestraszy. Nie pozwoli mu na to. Przynajmniej tyle może zrobić dla Jessiki:

– Tak, do cholery, i gdyby było trzeba, zrobiłabym to jeszcze raz.

– Na Boga, gdyby nie to, że jesteś żoną Mossa, przepędziłbym cię stąd gdzie pieprz rośnie.

– Proszę, zrób to. Jestem w stanie spakować się w godzinę. Zdecyduj się.

– Nie miałaś prawa.

– Miałam. Jestem jego żoną.

– Zapamiętam to.

– Ja nie. Stało się. To przeszłość. Musimy żyć dalej. Jak? To zależy od ciebie.

– Dziewczyno, skąd ci się wziął w ostatnich czasach taki charakterek, tyle tupetu?

– Od ciebie – rzuciła. – To zaraźliwe. Nie powiem, żebym była tym zachwycona. A ty?

Seth prychnął coś niezrozumiale, zanim odpowiedział:

– Idź już, zostaw mnie. Pomyśl, może wpadnie ci do głowy następna bzdura, żeby mnie zdenerwować. Jestem starym człowiekiem. Zostaw mnie w spokoju – jęczał, jakby chciał wzbudzić w niej współczucie.

– Starym człowiekiem o paskudnym charakterze – poprawiła Billie.

– Wynocha! – ryknął.


* * *

Billie niecierpliwie czekała na wiadomość od Mossa. Słysząc dzwonek telefonu, od razu zrywała się na równe nogi. Uważała, że postąpiła słusznie, przesyłając mu wiadomość o śmierci Jessiki, jednak Seth zaraził ją swoimi obawami. A co będzie, jeśli rozpacz spowolniła refleksy Mossa? A co, jeśli… jeśli…

Przy kolacji Seth ostentacyjnie ją ignorował, odzywał się tylko do Agnes. Billie, która śledziła matkę spod zmrużonych powiek, zaskoczyła jej nerwowość.

Kiedy podano kawę i deser, Agnes przestała bawić się perłami i oznajmiła jednym tchem:

– Seth, po południu dostałam telegram z Nowego Jorku. Od twojej córki. Jutro rano będzie w Austin. Prosi o wysłanie samochodu na lotnisko.

Filiżanka głośno uderzyła w spodeczek. Mężczyzna gwałtownie rzucił serwetkę na stół.

– Jej matka leży w grobie! Po co, do cholery, przyjeżdża do Sunbridge? Uciekła z domu, zostawiła matkę, a teraz wraca?

– Bądź rozsądny – łagodziła Agnes. – Nie mogłam nic na to poradzić. Nie było cię w domu. Nie odważyłam się sama zadzwonić do Nowego Jorku i zniechęcać Amelię do przyjazdu. Byłeś nieuchwytny. Nie wiedziałam, co robić…

– Nie obwiniam cię, Aggie. Jestem wściekły na tę dziewuchę. Była mi cierniem, od kiedy się urodziła, a teraz potrzebna mi tutaj jak dziura w moście! Zapewne przyciągnie też tego swojego męża.

– Nie było o tym mowy. Nie sądzę, żeby w czasie wojny brytyjski oficer dostał urlop na tyle długi, by mógł jechać do Stanów.

– Dobra, Aggie, co jeszcze? Gdzie ten cholerny telegram?

– Przeczytano mi go telefonicznie. Tylko tyle: jest w Nowym Jorku, ma zarezerwowany lot do Austin, prosi, żeby wysłać po nią samochód na lotnisko.

Seth wstał, ciężko opierając się na lasce.

– Jedno ci powiem, Aggie. Miałem nadzieję, że nigdy już nie zobaczę tej dziewuchy! Przez całe życie pchała się w kłopoty! Dopóki mieszkała tutaj, nie miałem chwili spokoju, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy znowu będę musiał świecić za nią oczami! Cokolwiek robiła, i tak mi się to nie podobało. I teraz też mi się nie podoba. Dlaczego, do cholery, nie została na końcu świata? Jestem za stary i zbyt zmęczony, żeby tolerować jej wybryki.

– Seth, to mężatka z dzieckiem…

– To nie jest jej dziecko! Chłopaka urodziła inna idiotka! Amelia nie miała nawet tyle oleju w głowie, żeby wyjść za Amerykanina, na rany boskie! Dzieciak nie jest z mojej krwi. Z jej też nie. – Z tymi słowami wyszedł.

– Nie do wiary! – Billie brakowało słów oburzenia. – Amelia to jego córka. A ty, mamo… broniłaś siebie, a nie jej! Jak możesz być tak okrutna? Czy naprawdę myślałaś o wysłaniu telegramu z zakazem wstępu do Sunbridge?

Oczy Agnes rozbłysły, zacisnęła usta w wąską linię.

– Tak, brałam takie wyjście pod uwagę i gdybym miała pewność, że to się na mnie nie skrupi, zrobiłabym to. Widzisz, Billie, musisz zrozumieć, że nie Wszyscy ojcowie kochają swoje dzieci, w każdym razie, nie wszystkie dzieci.

Amelia zawiodła Setha i on nie może jej tego wybaczyć. Stosunki Setha i jego córki to nie twój interes. Billie, czasami jesteś strasznie głupia. Zapominasz, czyja ręka cię karmi.

– A co to ma znaczyć?

– Krótko mówiąc, kochanie, niepokoi mnie przyjazd Amelii, bo od śmierci Jessiki Seth jest bardzo drażliwy. Gdyby pogodził się z córką, twoja pozycja w Sunbridge byłaby zagrożona, zwłaszcza jeśli coś stanie się Mossowi. Nigdy nie zapominaj, że więzy krwi są ważniejsze niż jakiekolwiek inne. Jeśli Amelia urodzi syna, Maggie będzie niepotrzebna. Gra się toczy o wielką stawkę, Billie. Nie czas na naiwność.

Billie miała wrażenie, że w pokoju zabrakło powietrza.

– Nie znałam cię z tej strony, mamo. Nie wiedziałam, że jesteś taka zimna i wyrachowana. Nie miałam pojęcia…

– Przede wszystkim nie miałaś pojęcia – Agnes wpadła jej w słowo – jak oszczędzałam każdego centa, żeby zapewnić ci dostatnie życie, na poziomie należnym mojej córce. Jak myślisz, na jak długo starczyły polisa ubezpieczeniowa ojca i te grosze, które zostawiła babcia? A dom? Nie wiedziałaś, że jest obłożony podwójną hipoteką, prawda? Miałaś iść do college’u. Czy sądzisz, że czesne uiścił Duch Święty? Nie, Billie, to byłam ja. Żeby sfinansować twoje studia, byłam gotowa iść do pracy, a ty nazywasz mnie okrutną? Nie, moja droga. To ty jesteś okrutna. Przyjmowałaś wszystko bez mrugnięcia okiem, nie myśląc o mnie przez chwilę. To jest nasza jedyna szansa na dostatnie życie, a choć jesteś zbyt głupia, by to dostrzec, ja widzę to doskonale!


* * *

Następnego dnia Billie wypatrywała limuzyny. Setha i Agnes nie było w domu, toteż sama postanowiła powitać Amelię tak serdecznie, jak się powinno przyjąć córkę Jessiki.

Usłyszawszy chrzęst opon na żwirowym podjeździe, podeszła do okna. Carlos zatrzymał samochód, obiegł go dookoła, żeby otworzyć drzwi pasażerce. Z packarda wysiadła szczupła, wysoka kobieta o włosach ciemnych jak włosy Mossa. Była ubrana w pognieciony, ponury, szaro-czarny kostium. Przez chwilę stała bez ruchu, przyglądała się drzwiom wejściowym z dziwnym wyrazem twarzy, jakby się obawiała, że stanie w nich smok. Smok z siwą czupryną i laską w dłoni, uzupełniła w myślach Billie.

Potem Amelia podniosła głowę, by spojrzeć w okna Jessiki. Jej ramiona ugięły się pod niewidzialnym ciężarem. Uśmiechnęła się dopiero, kiedy podszedł do niej malutki, najwyżej trzyletni chłopczyk.

Billie otworzyła drzwi i przytuliła młodą kobietę, szepcząc słowa otuchy tak samo, jak Jessica, gdy witała ją na stacji kolejowej w Austin.

Malec czepiał się spódnicy Amelii, obserwował wszystko bacznym spojrzeniem piwnych oczu.

– Rand, skarbie, to twoja ciocia Billie – Amelia otarła łzy i wzięła go na ręce. – Biedaczek, ledwo się trzyma na nogach. Mamy za sobą koszmarną podróż, ale nie mogłam zostawić go w Anglii ze spokojnym sumieniem. To istne piekło na ziemi. Nawet poza Londynem, na wsi, nie jest bezpiecznie.

– Może zaprowadzimy Randa do pokoju dziecinnego? Gorąca kąpiel, obiad i drzemka od razu poprawią mu humor. On jest śliczny, Amelio.

– Tak, wykapany Geoffrey.

Niania Jenkins przywitała się z Amelią.

– Pani Jenkins, Rand to mój syn. – W głosie młodej kobiety była zaczepność, jakby z góry chciała odeprzeć wszelkie ataki.

Rand szarpał ją za spódnicę tak długo, aż pozwolono mu zajrzeć do kołyski, do małej Maggie, która smacznie spała z kciukiem w buzi.

– Śliczne dziecko – stwierdziła Amelia. – Po ciemnych włosach można poznać, że pochodzi z rodziny Colemanów. To skóra zdarta z Mossa, prawda?

– Tak, i jeszcze bardziej ją za to kocham. – Billie promieniała. – Może zostanę z Randem, a ty się odświeżysz? Carlos zaniósł bagaże do twojego pokoju. Rand chyba będzie spał tutaj, z Maggie.

Amelia podniosła głowę:

– Będzie spał w moim pokoju. W tym domu zbyt wiele dzieci oddzielano od rodziców.

– Jak chcesz, Amelio. Dobrze, zamieszka z tobą – zgodziła się pośpiesznie Billie. – Przecież to twój dom. Możesz robić, co ci się podoba.

Szwagierka posłuchała jej rady i poszła się wykąpać. W łazience szykowano także wannę dla chłopca, który tymczasem penetrował pokój dziecinny i oglądał zabawki Maggie. Krzyknął z radości, gdy na jednej z półek wypatrzył pozytywkę z wyskakującym potworkiem.

– To moje! Moje! – zawołał uszczęśliwiony.

– Nie, to nie twoje, młody człowieku – poprawiła niańka. – To Margaret!

– Rand na pewno ma w domu taką zabawkę. Proszę ją podać. Przypomina mu dom.

– Pani Coleman, nie należy psuć dziecka, dając mu wszystko, czego zapragnie. Jeśli mam się nim zajmować, od początku musi wiedzieć, co wolno, a czego nie.

– Nie będzie się pani nim opiekowała, pani Jenkins. Rand zamieszka ze swoją mamą. A teraz proszę dać mu zabawkę i przynieść świeże ręczniki.

– Zamieszka z matką! Tak, to cała ona: przyjeżdża i stawia cały dom na głowie. Wychowałam ją i pani męża. Od dziecka była samolubna i, jak widzę, wcale się pod tym względem nie zmieniła.

– A może nigdy nie poświęcała jej pani tyle uwagi, ile Mossowi, bo to on, a nie Amelia, był oczkiem w głowie Setha Colemana? Zdaje się, że prosiłam o ręczniki?

Niania wyszła. Billie zabawiała Randa i szykowała go do kąpieli. Chłopiec ani na chwilę nie wypuszczał pozytywki z rąk.

– Dobrze wiesz, czego chcesz, prawda? – uśmiechnęła się Billie.

– Posłuchaj – poprosił. Pokręcił korbką i pokój wypełniła dziecinna melodia. Rand cichutko nucił słowa, a potem złapał Billie za rękę:

– Patrz, ciociu! – uniósł pudełko do góry – Hop! i stworek wyskoczył! – Billie udała zaskoczenie i zaśmiewała się razem z małym. Brytyjski akcent wzruszał ją i bawił. Kiedy niania przyniosła ręczniki, chlapnął na nią wodą i wykrzywił się komicznie. Choć Amelia na pewno ma z nim pełne ręce roboty, panicz Nelson będzie w Sunbridge promykiem słońca.


* * *

Godzinę później wykąpany i nakarmiony chłopczyk zasnął w pokoju Amelii. Billie siedziała przy nim, dopóki nie zamknął oczu, potem wymknęła się na palcach. Myślała, że Amelia wróci i zaopiekuje się synkiem. Gdzie ona się podziała?

Znalazła ją w sypialni Jessiki. Spomiędzy zaciągniętych zasłon wpadał do pokoju nikły promień słońca.

– Amelio? Co tu robisz w ciemnościach? Rand śpi jak suseł.

– Jest wspaniały, prawda? Zupełnie jak jego ojciec. Mama pokochałaby go… – urwała. Rozpłakała się. Usiadła na łóżku Jessiki.

– Amelio, tak mi przykro – Billie chciała ją objąć, ale szwagierka podniosła ręce w obronnym geście:

– Nie, nie dotykaj mnie. Nie zniosę tego. Boję się, że rozsypię się na kawałki, jeśli ktoś okaże mi współczucie. Tak naprawdę straszna ze mnie płaksa.

– Na twoim miejscu każdy by płakał. Dopiero co straciłaś matkę, twój mąż walczy na wojnie… masz prawo do łez – zapewniała cicho Billie.

– W zeszłym miesiącu zestrzelili Geoffreya nad Francją – wykrztusiła Amelia przez łzy. – Widziano, jak jego samolot stanął w płomieniach… Nie miał szans.

Jej słowa sprawiły Billie fizyczny ból; ona także jest żoną pilota; jej mąż również walczy na wojnie.

Płakały razem długo. W końcu Amelia wstała i wzięła Billie za chłodną rękę.

– Nie martw się o Mossa. Ma szczęście Colemanów. Wróci do ciebie cały i zdrowy, zobaczysz.

– Ty także należysz do Colemanów, a jednak szczęście cię opuściło. – Billie myślała o śmierci, o niebezpieczeństwie, o piekle walki. Do tej pory wydawało się, że to nie dotyczy jej i Mossa.

– Nie jestem prawdziwą Coleman, nie w takim stopniu jak Moss. Chodźmy stąd. Mały drink dobrze nam zrobi. Rezygnuję z kąpieli, to może poczekać. Teraz potrzebuję rozmowy.

– Chodźmy do gabinetu, tam nikt nie będzie nam przeszkadzał. Twój ojciec wyszedł. Od śmierci Jessiki rzadko bywa w domu. Moim zdaniem w ten sposób stara się ułagodzić smutek.

– Naprawdę wierzysz w to, co mówisz? – Amelia była już na schodach. – Jesteś szlachetna, Billie. Staruszek chyba nie zauważy, że uszczknę jego zapasu burbona. Wszak nie zauważa niczego, co robię – dodała ze sztucznym uśmiechem.

Amelia i Billie zaszyły się w chłodnym półmroku gabinetu na trzy godziny. Rozmawiały i piły. Kochały tych samych ludzi, Jessikę i Mossa, i to sprawiło, że szybko zawarły ze sobą przyjaźń.

– Bardzo kochałam Geoffa – zwierzała się Amelia. – Był dla mnie wszystkim: przyjacielem, kochankiem, mężem. Dzięki niemu nie przeżywałam tak bardzo rozstania z Mossem. I w większym stopniu, niż śmiem się do tego przyznać, zastępował mi ojca, dawał miłość i troskliwość, której nigdy nie zaznałam od Setha. Teraz, kiedy odszedł, zostaliśmy we dwójkę, Rand i ja. Wiesz, naprawdę dotarło do mnie, jak bardzo mnie kocha, w dniu kiedy zapytał, czy adoptuję jego syna. Świata poza nim nie widział.

– Czy miał rodzinę w Anglii?

– Tak, łączą ich bardzo silne związki rodzinne. Oczywiście ja jestem wyłączona z ich kręgu, obca dla nich, tylko Rand mnie z nimi wiąże. Geoff był najstarszym synem, odziedziczył więc tytuł i majątek, duży nawet na teksaskie warunki. Teraz to wszystko należy do Randa. – Roześmiała się gorzko. – Wyobraź sobie, ten malec nosi teraz tytuł lorda: Randolph Jamison Nelson, hrabia Wickham. Nawet mój ojciec wytrzeszczyłby oczy, gdyby wiedział, ile chłopczyk jest wart. Oczywiście, i na szczęście, majątkiem zarządzają pełnomocnicy. Bezwstydnie przyznaję, że nie mam głowy do interesów. Oto kolejny dowód na to, że nie jestem prawdziwą Coleman.

– W takim razie nie wrócisz do Stanów na stałe? Skoro Rand ma w Anglii zapewnioną przyszłość?

– Dzięki Bogu, nie. Za kilka tygodni wracamy do Anglii, jeżeli tylko będzie to możliwe. Podróż w tę stronę była koszmarna. Bóg jeden wie, kiedy i jak, ale tam wrócimy. – W jej oczach, błękitnych jak oczy Mossa, widniała pewność siebie i determinacja.

– Kiedy się dowiedziałam, że przyjeżdżasz do Sunbridge, pomyślałam, że chcesz opłakiwać matkę tutaj, gdzie wspomnienia są najsilniejsze.

– Masz rację, ale tylko częściowo – Amelia opróżniła swoją szklankę jednym haustem. – Tak naprawdę przyjechałam tu, żeby usunąć ciążę.

Billie nie była pewna, czy dobrze słyszała:

– Usunąć ciążę? Nie… nie rozumiem. Dlaczego, skoro przed chwilą mówiłaś, że bardzo kochałaś Geoffreya? Dlaczego chcesz zabić jego dziecko?

– To jedyne wyjście. Muszę myśleć o Randzie. Billie, odpowiedzialność za niego mnie przytłacza. Rand to dziecko Geoffa, on mi go powierzył, a jeśli chcę go zatrzymać, muszę walczyć. Krewni Geoffa wstępują na drogę sądową. Chcą uzyskać prawo opieki nad Randem. Nie mogę na to pozwolić. Rand to mój syn, jeszcze nie w obliczu prawa, ale to się wkrótce zmieni. Zrobię wszystko, co można osiągnąć pieniędzmi i znajomościami. Tej lekcji nauczył mnie ojciec: dostają ci, którzy mają. Pozostali zbierają okruchy. Umilkła na chwilę, ale zaraz ciągnęła dalej:

– Nie będę w stanie walczyć z tymi sępami, będąc w ciąży i martwiąc się o kolejne dziecko. Byłabym zbyt słaba, zbyt podatna na ciosy. Geoff mnie kochał, powierzył mi Randa. Nie zawiodę jego zaufania.

Spojrzała Billie prosto w oczy:

– Milczysz. Zaszokowałam cię, tak? Dobrze się czujesz? Jesteś taka blada.

– Tak, tak, dobrze się czuję… chyba. Amelio – wybuchła – ja też jestem w ciąży. Lekarz radzi mi ją usunąć w swojej klinice. – W kilku słowach streściła ostatnią rozmowę z Wardem.

– Ojciec o niczym nie wie, prawda? Zapewne nauczyłaś się już, że dla niego świat kończy się i zaczyna na Mossie. Mówię to z bólem serca, ale nie wahałby się ani chwili i poświęcił twoje zdrowie i życie, gdyby to była cena za wnuka. Odkąd Moss dorósł, Seth tylko o tym rozprawiał.

– Wiem. Nawet mała Maggie się nie liczy.

– Skąd ja to znam? I pewnie miał dużo do powiedzenia na temat mego przyjazdu z Randem.

Rumieniec Billie udzielił jej nader wyczerpującej odpowiedzi.

– Podjęłaś już decyzję?

– Nie. Z jednej strony nie mam siły ani ochoty na kolejną ciążę, w każdym razie nie teraz. Poza tym lekarz powiedział, że mogę stracić dziecko. To ryzykowne. Z drugiej strony, jeśli Mossowi coś się stanie, a ja usunę ciążę, nigdy sobie nie daruję. Nie wiem, co mam robić.

Teraz Amelia ją pocieszała:

– Zrobisz, co będzie trzeba, Billie. Przemyślisz to i podejmiesz decyzję, własną decyzję. Możesz liczyć na moje wsparcie, ale nie obawiaj się, że będę usiłowała na ciebie wpłynąć, tak czy inaczej.

Nagle w pokoju rozbrzmiał gniewny głos Setha:

– Co, urządzacie sobie imprezę w moim gabinecie? I na dodatek wypijacie najlepszego burbona. Macie cały dom do dyspozycji, do tego pokoju wstęp jest wzbroniony!

– Dzień dobry, tato. To miło, że się cieszysz na mój widok. Jak widzę, jesteś uroczy jak zawsze. Dziękuję za wspaniałe powitanie w cieple domowego ogniska.

– Nie igraj ze mną, córko. Nie ma już matki, żeby cię broniła – ryknął w odpowiedzi. – Mnie też nalej. Jak długo chcesz tu zostać?

– Tyle czasu, ile będę musiała, tato. – Amelia sięgnęła po butelkę. – Trzy palce czy cztery?

– Trzy, na początek. Jezu Chryste, wyglądasz jak psu z gardła wyciągnięta. Nie mów, że to najnowsza londyńska moda.

– Masz na myśli moje ubrania? Nie, nie są najmodniejsze, ale też trudno się tego spodziewać po wdowich szatach.

Seth napił się whisky, podszedł do biurka i ciężko opadł na fotel.

– Więc ten człowiek, który się z tobą ożenił, oberwał, tak? Zaginiony w akcji czy zabity?

– Zabity. Widzieli, jak spada i płonie. To się stało nad Francją.

– Mam nadzieję, że nie zostawił cię bez grosza. W dniu, w którym za niego wyszłaś, skończyła się moja odpowiedzialność. Jess zapisała ci okrągłą sumkę. O ile oczywiście uda ci się położyć na niej rękę.

– Nie przyjechałam po to, co mama mi zostawiła, i ty dobrze o tym wiesz, tato. Pierwszy lepszy prawnik mógłby załatwić, żebym dostała, co mi się należy.

– Tylko Bóg może załatwić, że dostaniesz, co ci się należy, Amelio. Nie powiem, że cieszę się, że wróciłaś, bo to nieprawda, a nie jestem hipokrytą. Już mnie rozbolał żołądek. Co zrobiłaś z tym twoim pasierbem? Mam nadzieję, że zostawiłaś go tam, gdzie jego miejsce?

– Rand jest na górze, śpi. O właśnie, przypomniałeś mi, że miałam do niego zajrzeć. Biedaczek, ledwo żyje – ostatnie zdanie skierowała do Billie, która przysłuchiwała się ich rozmowie z rosnącym zdumieniem.

– Amelio! – zawołał Seth, gdy była już w drzwiach. – Właściwie to dobrze, że twój mąż zginął! Oszczędził ci wstydu zostania porzuconą żoną!

Przez chwilę wydawało się, że tego ciosu Amelia nie zniesie, jednak oparła się o framugę drzwi i zebrała resztki sił.

– No tak, ty doskonale o tym wiesz, tato. Wszak mama zrobiła ci tę samą przysługę.

Wyszła. Billie nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia. W końcu spojrzała na Setha. Popijał spokojnie drinka, uśmiechał się szeroko.

– Na co się gapisz, dziewczyno? Co, przeżyłaś szok, widząc rodzinną scenkę? Niepotrzebnie. Wiedziałaś, że między mną a Amelią nie ma miejsca na uczucia. Teraz, po śmierci Jess, nie musimy niczego udawać. Nie musimy się nawet silić na uprzejmość, co robiliśmy ze względu na nią.

I jeszcze coś, dziewczyno. Ciągle się zastanawiam, o czym myślał facet Amelii, kiedy dał się zestrzelić! O kłopotach w domu? Odpowiedzialności? Złych nowinach? Ostrzegam cię, jeśli coś złego spotka mojego chłopaka, dlatego że zawiadomiłaś go o śmierci Jessiki, pożałujesz, że się w ogóle urodziłaś. To, co widziałaś, będzie niewinną rodzinną sielanką w porównaniu z tym, co ciebie czeka. Rozumiesz? Nie lubię, gdy mi się krzyżuje plany. Nieważne, kto to robi. A ty, dziewczyno, będziesz nikim, jeśli Mossa spotka coś złego.

Загрузка...