ROZDZIAŁ III

Kabina promu pozbawiona była urządzeń wizyjnych, pozwalających śledzić przebieg podróży. Było to zgodne z normalną, stosowaną tutaj praktyką. Według Tibora, nikomu spoza tego układu nie udało się dotychczas obejrzeć Paradyzji z zewnątrz, z bliska ani z daleka. Jej opisy, schematy i fotografie były jednakże szeroko znane i ogólnie dostępne. Rinah przestudiował je dokładnie przed odlotem z Ziemi i miał dość jasne wyobrażenie o budowie i wyglądzie satelity planety Tartar.

Przed wyruszeniem w podróż Rinah był wielokrotnie przestrzegany przez znawców przedmiotu, by mówiąc o Paradyzji starał się unikać określenia "satelita". Jej mieszkańcy są na tym punkcie niezmiernie wrażliwi. Według nich, Paradyzja jest faktycznym ośrodkiem ich cywilizacji i nie przystaje do niej dwuznaczne miano "satelity". Jest suwerenną planetą, sztuczną wprawdzie i stosunkowo niewielkich rozmiarów, lecz panująca nad bogactwami Tartaru, stanowiącego jej gospodarcze i surowcowe zaplecze.

Ostrość sformułowań dotyczących tej, formalnej na pozór, sprawy nazewnictwa, stawała się zrozumiała dopiero w świetle faktów historycznych, związanych z początkami tartaryjskiego osadnictwa. Współczesne Rinahowi realia astropolityczne nie uzasadniały jakichkolwiek obaw w kwestii uznania suwerenności Paradyzji przez pozostałe centra ludnościowe. Jednakże – z bliżej nie znanych powodów – Paradyzyjczycy wciąż nie mogli pozbyć się nieufności wobec wszystkich dokoła.

Nawet sprawa pozornie tak prosta, jak uzyskanie zezwolenia na odwiedzenie Paradyzji przez pisarza z Ziemi, okazała się problemem na miarę międzygwiezdnej dyplomacji…

Opuszczając prom Rinah czuł się niepewnie – jak człowiek wkraczający do wnętrza potężnego statku kosmicznego jakichś obcych istot. Na próżno usiłował perswadować sobie w myślach, że Paradyzja to po prostu sztuczna planeta, dzieło rąk ludzi takich samych jak on. Podświadomie czuł, że nie mogą być tacy sami, że stuletnia izolacja musiała spowodować istotne różnice – w sposobie myślenia, w obyczajach, języku – między mieszkańcami tego świata i ich dalekimi braćmi na Ziemi.

Ponadto odmienność warunków życia może sprawić, że niełatwo mu będzie nawiązać z nimi psychiczny kontakt, zrozumieć ich, poznać i opisać… Czuł się odpowiedzialny za obraz Paradyzyjczyków, jaki przedstawi Ziemianom w zamierzonej książce. Wiedział, że nikt inny nie miał dotychczas tak dogodnej okazji, takiej szansy poznania z bliska realiów życia w świecie, skrzętnie kryjącym, swe tajemnice przed oczyma obcych przybyszów.

Spodziewał się, że Paradyzyjczykom będzie zależało na tym, by ich portret był w miarę wierny i pełny. Jeśli po długim namyśle zgodzili się wreszcie przyjąć u siebie pisarza z Ziemi i pokazać mu przynajmniej wycinek swej codzienności, to zapewne postarają się nie utrudniać mu zadania.

Tymczasem – odkąd wysiadł z frachtowca na orbitalnej platformie tranzytowej – od świata Paradyzji oddzielały go wciąż przejrzyste ściany, głuszące nawet rozmowy przygodnych towarzyszy podróży.

W sali przylotowej paradyzyjskiego terminalu, która witała go barwnymi planszami, obrazującymi osiągnięcia z ostatniego okresu sprawozdawczego, znalazł się także w wydzielonym korytarzyku za przejrzystą ścianą. Widział pozostałych pasażerów, znikających w bramkach wyjściowych. Kobieta w długiej sukni wychodziła ostatnia. Spojrzała w stronę Rinaha, zatrzymała się na chwilę i pozdrowiła go ruchem dłoni. Skłonił się i uśmiechnął, a potem patrzył, jak oddalała się w kierunku wyjścia.

"Pasażerowie spoza układu proszeni są do odprawy paszportowej" – powiedział głos z megafonu.

Zaraz za drzwiami, które rozwarły się przed nim u końca przejścia, czekał go pierwszy, dość intensywny kontakt z tubylcami. Kolejno pozbawiony został walizki, paszportu, a w następnym pomieszczeniu – także całej odzieży wraz z zawartością kieszeni. Tutaj nie było już przejrzystych ścian pomiędzy nim a urzędnikami komory kontrolnej, choć wyczuwało się innego rodzaju przegrodę – niematerialny mur nieufności i podejrzliwości. Funkcjonariusze rzucali pojedyncze słowa, popierając je wymownymi gestami wyciągających się ku niemu dłoni, a oddawane im przedmioty błyskawicznie znikały gdzieś z oczu Rinaha.

Stojąc pod natryskiem, który niespodziewanie chlusnął na niego deszczem zbyt chłodniej i dziwnie pachnącej wody, zastanawiał się, co z osobistych rzeczy uda mu się zachować. Strumyki wody ustały nagle, ciepły podmuch owiał jego ciało i włosy, po chwili drzwiczki kabiny otworzyły się. Rinah przeszedł do szatni, gdzie znalazł swoje ubranie. Nakładając je stwierdził, że miejscami nadpruto niektóre szwy, gdy zaś chciał się uczesać, nie znalazł w kieszeni grzebienia. Pomacał inne kieszenie – wszystkie były puste. Z rozwichrzonymi, wilgotnymi jeszcze włosami przeszedł następne drzwi, kierowany zieloną strzałką migocąca na ścianie. W pomieszczeniu przedzielonym szerokim blatem przypominającym sklepowa ladę, siedział gruby funkcjonariusz w srebrnoszarym uniformie. Na blacie rozłożona była cała zawartość walizki i kieszeni Rinaha.

– Rinah Devi – odczytał powoli grubas wertując paszport, a potem przyjrzał się uważnie twarzy przybysza.

– To ja – uśmiechnął się Rinah.

Funkcjonariusz mruknął coś pod nosem i schował paszport dc szuflady.

– Zwrot dokumentów przy wyjeździe – powiedział szorstko. – Masz zezwolenie na czterotygodniowy pobyt w Pierwszym Segmencie, poziom dziesiąty. Oto twój identyfikator.

Na pulchnej dłoni podał Rinahowi plastykową obrączkę.

– Nosi się w ten sposób – pokazał swój identyfikator, nałożony na środkowy palec prawej dłoni. – To możesz zabrać, a tamto zostanie w depozycie.

Dłonią nakreślił linię w poprzek blatu. Rinah spojrzał na zakwestionowane drobiazgi: zegarek, grzebień, dwa motki nici z przybornika do szycia, stalowa sprężynka z długopisu, jedna z książek – kolorowy album z widokami architektury, przywieziony jako ewentualny podarunek dla kogoś spośród gospodarzy – oraz kawałek cienkiej aptecznej gumki, który widać przypadkiem zaplątał się gdzieś na dnie walizki.

– Czy tutaj nie wolno się czesać? – spytał Rinah z lekką irytacja.

– Twój grzebień nie odpowiada naszym przepisom. Musisz pobrać inny z magazynu.

– A zegarek?

– Nie używamy tu indywidualnych czasomierzy. Czas miejscowy podawany jest przez system informacyjny. Czy używasz peruki szkieł kontaktowych?

– Nie! – Rinah szarpnął dłonią rozwichrzone włosy, by udowodnić, że nie są peruka, a potem nachylił się w kierunku grubasa i wytrzeszczył oczy, by ten mógł przekonać się, że nie ma w nich soczewek.

– Dobrze, dobrze! – funkcjonariusz odsunął się nerwowo. – Możesz to zabrać, resztę zwrócimy przy wyjeździe.

Rinah zgarnął do walizki część swoich rzeczy, pozostałe upchał po kieszeniach.

– Czy… to już wszystko?

– U mnie, tak. – Grubas uśmiechnął się ironicznie. – Przejdź do następnego pokoju.

Kolejny urzędnik – młody, energiczny cywil – posadził Rinaha przy pulpicie z mikrofonem i zarzucił go serią szybkich pytań, pozornie bez związku. Rinah starał się odpowiadać spokojnie i rzeczowo. Potem został poinformowany o bezwzględnej konieczności podporządkowania się miejscowym prawom i przepisom i dowiedział się, że za wykroczenia może być ukarany zgodnie z miejscową procedurą.

– Nie znam tutejszych praw – zauważył Rinah. – Czy mógłbym otrzymać jakiś informator?

– To żaden problem – uśmiechnął się urzędnik. – W każdej chwili możesz poznać aktualny stan prawny, korzystając z teleinformacji. Przecież i tak nie nauczysz się całego kodeksu na pamięć, nie mówiąc już o wszystkich zmianach i uzupełnieniach. Twój przewodnik wyjaśni ci jutro, na czym polega nasz system prawny. Poza tym chcę zauważyć, że przybyłeś tutaj jako literat, by zbierać informacje o naszym społeczeństwie. Czy jest to jedyny cel twojego pobytu w Paradyzji?

– Oczywiście. Podałem to w formularzu wizowym.

– W porządku. Wobec tego wszelkie próby zbierania informacji na inny temat, jak również rozpowszechnianie jakichkolwiek informacji nie mieszczą się w ramach zezwolenia i mogą być podstawą do wydalenia cię z Paradyzji. Co najmniej wydalenia. Czy dobrze to rozumiesz?

– Tak sadzę. Czy mam podpisać jakieś oświadczenie w tej sprawie? – spytał Rinah chłodno, zniecierpliwiony już tą przydługa rozmową i zmęczony podróżą.

– Unikamy tutaj zbędnych papierków. Rozmowa została zarejestrowana, zgodnie z naszym prawem wystarcza to jako dowód. Ponadto informuję cic, że głos twój został utrwalony w centralnym rejestrze fonicznym i każda twoja wypowiedź może być w razie potrzeby zidentyfikowana i przypisana tobie na podstawie indywidualnych cech mowy. Czy przywiozłoś papier do pisania?

– Tylko jeden notatnik. Uprzedzono mnie, że notatki mogę prowadzić jedynie w formie zapisu fonicznego, więc zabrałem dyktafon.

– Uprzedzam, że strony twojego notatnika zostały policzone i specjalnie oznakowane. Przy wyjeździe nie może brakować ani jednej z nich. W Paradyzji nie używamy papieru. Do przekazu i zapisu informacji dopuszczone są tylko środki audiowizualne.

– A książki? Nie używacie książek?

– Tylko w formie zapisu dźwiękowego. Dla przybyszów z zewnątrz robimy wyjątek, ale przywiezione książki musisz stąd zabrać przy wyjeździe.

Urzędnik patrzył chwilę na Rinaha, jakby usiłując jeszcze coś sobie przypomnieć, lecz widocznie dostrzegł na twarzy przybysza zmęczenie i senność, bo wstał i, uśmiechając się z przymusem, powiedział:

– To wszystko. Proszę zaczekać w następnym pokoju. Za chwilę przyślemy porządkowego, który zaprowadzi cię do twojego mieszkania.

– Czy mógłbym dostać coś do jedzenia? Nie jadłem kolacji… – bąknął Rinah.

– Niestety. O tej porze już nie dostaniesz. Wszystkie jadłodajnie otwierają się dopiero o szóstej rano. O tej porze – urzędnik wskazał na cyfrowy zegar na ścianie, wskazujący dwudziestą trzecia pięćdziesiąt – nikt z mieszkańców nie korzysta już z posiłków, a gości miewamy tu bardzo rzadko.

Ziewnął ukradkiem, a Rinah uświadomił sobie, że cały personel komory kontrolnej zmobilizowano o tak późnej porze specjalnie dla niego: jednego jedynego przybysza.

Oczekując na porządkowego notował w pamięci przebieg całej długiej procedury kontrolnej oraz wszystko to, czego dowiedział się od chwili przybycia do Paradyzji. Niektóre szczegóły mogły wywoływać zdziwienie – jak na przykład owa nieszczęsna sprężynka od długopisu albo grzebień, zarekwirowane przez celnika. Ale – ogólnie biorąc – wszystko to nie wnosiło wiele nowego do jego zasobu wiedzy o świecie Paradyzji – poza tym, że potwierdzało pogłoski o drobiazgowej przezorności jej gospodarzy, częstokroć niezrozumiałej dla przybysza.

Загрузка...