IV. O GRZECHU MILCZENIA

Tak kończy się historia, jaką opowiedział mi brat Jeremiasz. Spotykaliśmy się w rajskim ogrodzie klasztoru przez pięć dni. Przez pięć dni podobnych do pięciu dni Stworzenia Świata namalowanych ręką florentyńczyka, ukryty w drewnianym domku ogrodnika przysłuchiwałem się jego słowom, nie mając odwagi nigdy przerwać jego opowieści pytaniem. W ciągu tych pięciu dni klasztorny ogród, drewniany domek, a przede wszystkim brodaty mnich stali mi się bardzo bliscy. Także i brat Jeremiasz poczuł do mnie zaufanie. Jeżeli podczas pierwszego dnia mówił jeszcze z rezerwą, zacinając się, to potem, z dnia na dzień, jego słowa stawały się coraz bardziej płynne, a nawet wydawało się, iż zakonnik się spieszy, aby zakończyć swoje opowiadanie, jakby obawiał się, że w pewnej chwili zostaniemy odkryci.

Szóstego dnia ponownie wdrapałem się po kamiennych stopniach ogrodu. Padało, ale deszcz w niczym nie umniejszył piękna tego miejsca. Nasiąknięte wodą główki kwiatów ciężko zwisały ku ziemi. Byłem szczęśliwy, kiedy dotarłem do suchego, drewnianego domku. Postanowiłem solennie, że tego dnia zadam bratu Jeremiaszowi kilka pytań. Ale brat Jeremiasz nie pojawił się tym razem. Ponieważ nie wiedziałem, co mogło przeszkodzić mu w przyjściu do ogrodu, siedziałem w szopie cały czas samotnie, tylko ze swoimi myślami. Deszcz bębnił o dach. Co powinienem zrobić? Zapytać o niego w klasztorze? Wzbudziłoby to tylko podejrzenia i zaszkodziło bratu Jeremiaszowi.

Tak więc poczekałem do następnego, siódmego dnia. Znowu zaświeciło słońce i mogłem żywić nadzieję, iż zniknęła przeszkoda, jaką był deszcz. Ale zakonnik nie pojawił się także i siódmego dnia. Przypomniałem sobie słowa, które wypowiedział w pewnym momencie, że gdyby to było możliwe, uciekłby; ale w jaki sposób Jeremiasz mógł uciec mając sparaliżowane nogi?

Do moich uszu docierały dochodzące z klasztoru odgłosy pieśni śpiewanych podczas nieszporów. Czy Jeremiasz był pośród śpiewających mnichów? Poczekałem, aż zakończy się msza, i poszedłem prosto do budynku klasztoru. Jeden z zakonników, którego spotkałem w długich korytarzach, na moją prośbę wskazał mi drogę do celi opata. Opat, okazałej postury mężczyzna z pozbawioną włosów czaszką i w okularach bez oprawy, siedział chroniony podwójnymi drzwiami w wielkim pustym pomieszczeniu z wydeptaną, drewnianą podłogą, obłożony starymi foliałami i zasłonięty sięgającą niemal sufitu jakąś pokojową rośliną.

Z trudem usiłowałem opowiedzieć opatowi o moim spotkaniu z bratem Jeremiaszem. Zanim zdążyłem jednak skończyć mą zawiłą historię, zakonnik przerwał mi i zapytał, dlaczego mu to wszystko opowiadam… Nie zrozumiałem jego pytania.

– Ponieważ wszystko to – powiedziałem – miało miejsce podczas ostatnich siedmiu dni w tym właśnie klasztorze i dlatego, że brat Jeremiasz jest przetrzymywany w nim wbrew swojej woli.

– Brat Jeremiasz? W tym klasztorze nie ma żadnego brata Jeremiasza, a już tym bardziej zakonnika jeżdżącego w wózku inwalidzkim – odparł opat.

Poczułem się jak uderzony obuchem; zacząłem zaklinać opata, aby powiedział mi prawdę. Wiedziałem, że Jeremiasz jest ukrywany przed światem, że traktuje się go jak człowieka, który postradał rozum. Ale Jeremiasz nie był szalony, mogłem przysiąc.

Opat spojrzał na mnie małymi oczami i milczał, potrząsając jedynie głową. Nie poddałem się jednakże; wszystko to pasowało do tej strasznej historii, jaką opowiedział mi tajemniczy zakonnik.

– Wydaje mi się – powiedziałem – że brat Jeremiasz nosi to imię tylko w celu ukrycia swego prawdziwego nazwiska. Przeczuwam, iż za bratem Jeremiaszem ukrywa się w rzeczywistości kardynał Jellinek, prefekt Kongregacji Wiary. Kuria doprowadziła go do ostateczności, ale udało mu się przeżyć próbę samobójstwa.

Moje słowa nie wywarły na opacie żadnego wrażenia. W końcu podniósł się, podszedł do regału z książkami i wyjął zeń gazetę. Położył ją przede mną na stole i bez słowa wskazał na artykuł na pierwszej stronie. Gazeta pochodziła sprzed dwóch dni. Artykuł nosił tytuł:

„Inskrypcja sykstyńska fałszerstwem.

Rzym. – Jak wynika z oficjalnego oświadczenia, inskrypcja którą konserwatorzy odkryli na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej w Rzymie, jest fałszerstwem. Jak już donosiliśmy, podczas oczyszczania fresków namalowanych na sklepieniu przez Michelangela konserwatorzy natknęli się na pozbawione sensu litery, które dały powód do różnego rodzaju spekulacji w kręgach watykańskich, a także doprowadziły do powołania specjalnego consilium. Według krążących pogłosek Michelangelo miał jakoby pozostawić w tej zbudowanej za czasów papieża Sykstusa IV (1475-1480) kaplicy jakąś tajemniczą wiadomość. Jak oświadczył wczoraj podczas konferencji prasowej w Rzymie przewodniczący consilium, kardynał Joseph Jellinek, prefekt Kongregacji Wiary, owe niezrozumiałe litery zostały umieszczone na sklepieniu podczas prac konserwatorskich prowadzonych w ubiegłym stuleciu. Z tego też powodu należy wykluczyć jakikolwiek ich związek z malarzem Michelangelo Buonarrotim. W trakcie prac konserwatorskich litery te zostały usunięte. Jako nowy kierownik prac konserwatorskich prowadzonych w Kaplicy Sykstyńskiej został przedstawiony dziennikarzom prof. Antonio Pavanetto, zwierzchnik Dyrekcji Generalnej Pomników, Muzeów i Galerii Papieskich.”

Umieszczona obok artykułu fotografia ukazywała kardynała Jellinka podczas konferencji prasowej. Nagle zabrakło mi powietrza i zacząłem ciężko dyszeć.

Opat zapytał, czy przypadkiem to wszystko, ów tajemniczy zakonnik i opowiadana przezeń historia, nie przyśniły mi się jedynie. Czasami człowiek często śni o pewnych rzeczach, a potem wydaje mu się, że przeżył je naprawdę.

– O nie! – zawołałem. – Przez pięć dni siedziałem naprzeciwko tego zakonnika i słuchałem jego słów. Mogę opisać każdą zmarszczkę na jego twarzy; odróżnię jego głos od setki innych. To nie był sen, brat Jeremiasz istnieje naprawdę, jest sparaliżowany i bezradny. Codziennie jakiś inny zakonnik wtaczał jego wózek inwalidzki do klasztornego ogrodu. I taka jest, Bóg mi świadkiem, prawda.

– Musiał się pan pomylić – odparł opat. – Jeżeli byłby w tym klasztorze jakiś sparaliżowany braciszek, to musiałbym przecież o tym wiedzieć! A ponieważ nic mi na ten temat nie wiadomo, mogę sądzić, że uległ pan złudzeniu.

Owładnęła mną bezsilna wściekłość; uświadomiłem sobie, że tak samo musiał czuć się brat Jeremiasz. Bez pożegnania opuściłem celę opata i pośpiesznie ruszyłem, długim korytarzem, a potem zszedłem kamiennymi schodami na parter. Przez wąską, wysoką bramę wszedłem do ogrodu, w którym jak każdego dnia cicho pluskała fontanna. Dwaj zakonnicy w szarych, roboczych habitach starali się grabiami usunąć ślady, jakie pozostawiły na wysypanej żwirem ścieżce koła inwalidzkiego wózka.

Od tamtego dnia ciągle zadaję sobie pytanie, czy lepiej mówić, czy też milczeć. Czy powinienem opisać to, co opowiedział mi tajemniczy zakonnik? Mowa może być zapewne grzechem – ale milczenie także.

Wiele z rzeczy, o jakich opowiada ta historia, pozostało w mroku, i zapewne nigdy nie zostaną ujawnione. Do dzisiaj nie znalazłem wyjaśnienia, dlaczego „A”, pierwsza litera nazwiska ABULAFIA, znajdująca się na zwoju pergaminu leżącym u stóp proroka Jeremiasza, nie została usunięta. Kto ma oczy i potrafi się nimi posługiwać, może ją zobaczyć również i dzisiaj… Każdego dnia.

Загрузка...