Rozdział drugi

– Wigilijnym Duchem Przeszłości – powtórzył jak echo. – Dalekiej przeszłości?

– Nie – odpowiedziała gorzko. – Naszej przeszłości.

Po chwili skinął głową.

– Nie poznałem cię dzisiejszego popołudnia. Wyszłaś ze śniegu i weszłaś w śnieg, zupełnie jakbyś była duchem. Modliłem się, abyś już nigdy nie przyszła…

– Czy właśnie dlatego zamknąłeś furtkę?

– Chyba tak.

Podniósł się do pozycji siedzącej i nalał sobie do szklanki whisky z karafki, stojącej na małym stoliku.

– Dużo pijesz? – zapytała łagodnie.

Opróżnił szklankę jednym haustem.

– To, co robię, to moja sprawa – mruknął.

– Kiedyś nie sięgałeś po alkohol.

Wzruszył ramionami.

– Kiedyś! Kiedyś wszystko było inaczej, niż jest teraz. – Westchnął ciężko. – Nie powinnaś była przychodzić. Wszystko powinno pozostać tak, jak było.

– Musiałam się upewnić, czy to, co widziałam po południu, nie było tylko zjawą. Zmieniłeś się. Trudno cię poznać.

– Zgadza się. – Uśmiechnął się ponuro. – Kiedy widziałaś mnie po raz ostatni, nie byłem takim niedołęgą.

– Ostatni raz widziałam cię tuż przed twoim wyjazdem do domu. Pożegnaliśmy się…

Zamilkła, kiedy przypomniała sobie tamten pocałunek, ból kilkudniowego rozstania, wyznania wiecznej miłości. Podniosła wzrok i z wyrazu twarzy Bena zorientowała się, że on także o tym pamięta.

– Tak, pożegnaliśmy się – przyznał obojętnie. – Nie wiedzieliśmy, że to nasze ostatnie pożegnanie, ale tak właśnie wyszło.

Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

– Czy naprawdę tak łatwo ci o tym mówić?

Wzruszył ramionami.

– To wydarzyło się osiem lat temu. Byliśmy innymi ludźmi. Dzisiaj nawet się nie poznaliśmy.

– Tylko przez chwilę… z powodu śniegu. Potem cię rozpoznałam, zresztą, ty mnie także. – Kiedy nic nie odpowiedział, zawołała z bólem: – Nie pozwolę się zbyć, Ben. Winien jesteś wyjaśnienia, które należały mi się już osiem lat temu.

– Przypuszczam, że sporo się domyśliłaś.

– Być może. Chcę jednak wiedzieć, kiedy to się stało – powiedziała, wskazując na laskę.

– Osiem lat temu bez jednego tygodnia – wyjaśnił spokojnie.

– Co się wtedy stało? Chcę wiedzieć wszystko.

– Byłem zaledwie o dwie mile od domu rodziców… – Patrzył gdzieś w dal, jakby chciał lepiej przypomnieć sobie tamte chwile. – Myślałem o tobie… o nas… o naszym ostatnim pocałunku. Nagle mój samochód wpadł w poślizg. Droga była oblodzona. Obudziłem się dopiero w szpitalu. W moim ciele nie pozostało zbyt wiele całych kości.

– O Boże…

Był spokojny i obojętny.

– Dowiedziałem się potem, że przez trzy godziny wydobywano mnie z wraku samochodu.

– Dlaczego mnie nie powiadomiłeś? – zawołała gwałtownie.

– Przez tydzień traciłem i odzyskiwałem przytomność. Nie wiedziałem, gdzie jestem, i nie rozpoznawałem nikogo z bliskich. Kiedy w końcu odzyskałem świadomość, zorientowałem się, że jestem sparaliżowany od pasa w dół. Przypuszczałem wtedy, że już nigdy nie będę chodził.

Pomyślała o młodej, pogodnej twarzy mężczyzny, którego kochała, i łzy napłynęły jej do oczu.

– Hej, przestań! – zawołał z irytacją. – To już przeszłość.

– Tak – zgodziła się pośpiesznie. – To już przeszłość.

– Jeśli pomyślisz o tym rozsądnie, przekonasz się, że wyświadczyłem ci przysługę. Nie byłem wtedy zbyt przyjacielski. Miałem naprawdę podły charakter. Pielęgniarki zmieniały się nieustannie. Żadna nie mogła ze mną wytrzymać dłużej niż kilka godzin.

– W końcu jednak paraliż ustąpił.

– Tak. Przeszedłem tyle operacji, że już sam nie pamiętam ile, ale udało się. Od dwóch lat poruszam się o własnych silach.

Dawn aż zacisnęła pięści na myśl o chwilach, które musiał przeżywać, cierpiąc samotnie. Kochała go w zdrowiu, więc kochałaby i w chorobie. Nie dał jej jednak szansy. Odtrącił, kiedy pojawił się problem.

Otarła łzy i zdobyła się nawet na lekki uśmiech.

– I pomyśleć tylko, że przez wszystkie te lata sądziłam, że jesteś z Elizabeth.

– Elizabeth wyszła za maklera. Mają pięcioro dzieci. Dzięki Bogu, wszyscy wyszliśmy na tym stosunkowo dobrze.

– Dobrze? – W Dawn jakby wstąpił nowy duch. – Naprawdę uważasz, że dobrze na tym wyszliśmy?

– Robiłem to, co dyktował mi zdrowy rozsądek. Jakie miałem wyjście? Poprosić cię, abyś związała się z kaleką?

– Kochałam cię, Ben. Byliśmy ze sobą tak blisko, ale teraz zastanawiam się, czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy miłość. Gdyby naprawdę ci na mnie zależało, poprosiłbyś, abym przyjechała.

– I co potem? – zapytał oschle. – Minęłyby pierwsze dni szoku i pozostałabyś sam na sam z ludzkim wrakiem. Co wtedy?

– Kochałabym cię bez względu na wszystko. Powinieneś zaufać mojej miłości. Powinieneś zaufać mnie.

– Nic nie rozumiesz! – zawołał ze złością. – Nie chciałem wtedy twojej miłości. Pragnąłem tylko schować się gdzieś w mysią dziurę. Nie wiem, czy to było dobre dla mnie, ale na pewno było dobre dla ciebie.

– Mylisz się.

– Jakiekolwiek było twoje życie, to i tak było lepsze od tego, jakie miałabyś ze mną. Jesteś młoda i piękna. Ja uczyniłbym z ciebie siwą staruszkę. Byłem na tyle silny, aby podjąć tę decyzję za nas oboje. Powinnaś być mi za to wdzięczna.

– Och, Ben – szepnęła ze smutkiem. – Nie dość, że odrzuciłeś mnie, to jeszcze nie podałeś mi prawdziwych powodów. Kiedy przysłałeś mi pieniądze…

– Wiem, co sobie pomyślałaś – przerwał jej brutalnie. – W liście wyraziłaś się bardzo jasno. Czasem potrafisz być bezlitosna.

– Gdybym wiedziała, że jesteś chory, wolałabym sobie uciąć rękę, niż napisać ci takie słowa. Ale twój list był taki krótki i…

– Był krótki, ponieważ pisanie było dla mnie męką. Nie chciałem cię zbyć pieniędzmi, Dawn. Chciałem ci pomóc. Studia weterynaryjne wymagają funduszy, a ty nigdy nie miałaś ich w nadmiarze. Udało ci się skończyć uczelnię?

– Tak. Pracuję teraz w przychodni dla zwierząt w Hollowdale.

– To dobrze. Widzę, że ci się poszczęściło.

Pomyślała o dojmującym uczuciu samotności, które nie opuszczało jej od momentu ich rozstania. Pomyślała o swoim sercu, które nigdy nie biło dla nikogo innego.

– Poszczęściło mi się.

– Od jak dawna tutaj mieszkasz?

– Trochę ponad rok.

– Ale założę się, że zdążyłaś się już zadomowić. Pamiętam twoją zdolność do empatii.

– Rzeczywiście, zdążyłam już wrosnąć w Hollowdale. Kocham tych ludzi. Są szczerzy i uznają wartości przez innych zupełnie zapomniane. Jack mówi, że Hollowdale zatrzymało się w czasie po to, aby reszta świata mogła patrzeć, jak się powinno żyć.

– Kto to jest Jack?

– Jack Stanning. To mój szef.

– Stanning? Słyszałem już to nazwisko.

– Poznałeś go dzisiaj rano. Przyszedł zapytać o bal dla dzieci, a ty wyrzuciłeś go za drzwi.

– Teraz sobie przypominam. A więc to jest twój szef.

– Jeden z dwóch. Drugi to Harry. Młodszy wspólnik.

– Czy wyszłaś za mąż? – zapytał raptownie.

– Nie.

– Powinnaś. Jesteś wprost stworzona do małżeństwa.

– Mało brakowało, a kiedyś wyszłabym za mąż – przypomniała mu spokojnym tonem. – Zakochałam się w pewnym mężczyźnie. Zakochałam się do tego stopnia, że nic innego się dla mnie nie liczyło. Sądziłam, że on czuje to samo, ale pomyliłam się. Kiedy pojawiły się kłopoty, nie chciał mojej pomocy.

Aż podskoczyła, kiedy Ben z całej siły uderzył laską w podłogę. Poderwał się na równe nogi i zaczął chodzić po pokoju.

– Jesteś sentymentalna – mruknął. – Nic nie trwa wiecznie. Jedne związki umierają, tworzą się nowe.

– Stworzyłeś sobie jakiś? – zapytała prowokująco.

– Nie miałem głowy do takich spraw – odparł z ironią. – Świat nie wygląda już dla mnie tak jak kiedyś. – Roześmiał się ponuro. – Żartowaliśmy, że jestem Scrooge'em. Teraz nie jest to wcale takie dalekie od prawdy.

– Nie zgadzam się! – zawołała gwałtownie. – Nie wierzę w to, że mężczyzna, którego kochałam, zmienił się aż tak. Byłeś delikatny, uczuciowy… kochający… – Głos zaczął jej niebezpiecznie drżeć.

– Lubiłem się także śmiać. Niestety, zapomniałem już, jak się śmieje i zapomniałem, jak się kocha.

– Nie mów tak! – zawołała błagalnie. – Być może mnie nie kochasz… to bez znaczenia, ale kogoś musisz pokochać.

Spojrzał na nią pytająco.

– Dlaczego? Jakoś sobie radzę bez miłości.

– Chowając się przed ludźmi? Nienawidząc całego świata?

Wzruszył ramionami.

– Nie żywię do świata nienawiści.

– Nie, gorzej. Jesteś obojętny wobec świata. Chcesz o nim zapomnieć.

– Chcę, aby pozostawiono mnie samemu sobie.

– Ludzie nie powinni być sami. To nienaturalne.

– Ale mnie to odpowiada.

– Nie wierzę. Po prostu coś sobie wymyśliłeś.

– Każdy urządza swoje życie tak, jak chce.

– Czy naprawdę nazywasz to życiem?

– W każdym razie jest lepiej niż przed dwoma laty.

– I wystarcza ci to do szczęścia?

– A co myślałaś – wybuchnął nagle – że przestawię wskazówki zegara o osiem lat? Czas nigdy się nie cofa, jakkolwiek byśmy tego… – Wziął głębszy oddech. – Co się stało, to się nie odstanie. Na miłość boską, skończmy już tę rozmowę. Źle się stało, że się spotkaliśmy. Otworzyły się dawno zagojone rany. – Zmarszczył brwi. – Powiedzmy sobie szczerze. Nie myśleliśmy o sobie przed dzisiejszym spotkaniem.

– Naprawdę o mnie zapomniałeś? – zapytała po chwili szeptem.

– Całkowicie – odparł z wystudiowanym okrucieństwem.

Była zupełnie oszołomiona. Czuła, że powinna wstać i wyjść, ale nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tak brutalnego odrzucenia. Zebrała w sobie resztkę sił, wstała i wtedy list wysunął się z jej dłoni. Podniosła go pośpiesznie.

– Skąd to masz? – zapytał ze złością Ben.

– Kiedy spałeś, wypadł na ziemię.

Szybkim ruchem wyrwał jej kartkę. Stanęli twarzą w twarz. W jego oczach dostrzegła uczucia, które starał się ukryć. To nieprawda, że o niej zapomniał. List zadał kłam brutalnym słowom.

– W porządku – zgodził się niechętnie. – Czytałem twój list. Nasze spotkanie przypomniało mi wiele rzeczy i dlatego po niego sięgnąłem. Myśl o tym, co chcesz.

– Nie w tym rzecz, że czytałeś. Najważniejsze jest to, że przechowywałeś go przez te wszystkie lata.

– Był bardzo użyteczny – wyjaśnił. – Przypominał mi, jak bardzo mnie znienawidziłaś i że wszystko już między nami skończone. Potrzebowałem przypomnienia. Czy to chciałaś usłyszeć? Kochałem cię bardzo długo. Powtarzałem sobie, że to nonsens, ale nie mogłem przestać. Byłem zdesperowany, marzyłem, abyś mnie objęła, pocieszyła. Kilka razy chciałem nawet zadzwonić i błagać cię, żebyś przyjechała…

– Ale nie zrobiłeś tego. – Westchnęła ciężko. – Powinieneś był do mnie zadzwonić. Przyjechałabym.

– Przyjechałabyś – zgodził się bez wahania. – Ale po co? Żeby związać się z kaleką, który cię potrzebuje, a nie może dać nic w zamian?

– Największą nagrodą byłoby to, że mnie potrzebujesz – powiedziała zduszonym głosem.

– Wiem. Widziałem, jak opiekowałaś się chorym psem, pamiętasz? Masz dużo współczucia dla chorych, ale, na szczęście, miałem na tyle szacunku do samego siebie, aby nie pozwolić ci zaopiekować się mną.

– Szacunku do samego siebie? – zapytała. – A może raczej głupiej dumy?

– Zapewne jedno i drugie. Kiedy głupia duma jest twoją jedyną ostoją, staje się bardzo istotna. Nigdy bym nie pozwolił, aby tragedia mojego życia stała się także twoją tragedią. Za bardzo cię kochałem. Nie osądzaj mnie zbyt surowo. Pamiętaj, ilu cierpień ci oszczędziłem. A teraz myślę, że będzie lepiej, jeśli już pójdziesz.

– Czy nie możemy jeszcze porozmawiać? Jest tak wiele rzeczy, które chciałabym zrozumieć.

– Co tutaj jest do rozumienia? Kochaliśmy się, ale los nie był dla nas łaskawy. To nie nasza wina. Po prostu się stało. Już po wszystkim.

– Po wszystkim – powtórzyła szeptem, jakby lepiej chciała pojąć znaczenie tych słów. – Nie, Ben, to nieprawda. Dopóki żyjemy, nic nie jest skończone. Dopóki będziesz przechowywał mój list, a ja… – Położyła rękę na sercu. Ból, który odczuwała, stawał się coraz silniejszy.

Patrzył na nią, miotany zupełnie przeciwstawnymi uczuciami. Spotkanie po latach było dla niego niezwykle radosne, ale i bolesne. Starał się tłumić w sobie wszystkie uczucia, ale nie było to możliwe. Wykonał krok, aby podejść do niej, ale nie zauważył niskiego stolika na swojej drodze. Zachwiał się i pochylił niebezpiecznie. Podtrzymała go w ostatniej chwili i mocno przytuliła. Bez słowa posadziła Bena na sofie i usiadła tuż obok.

– Widzisz? – zapytał z ironią.

– Każdy może się potknąć o stolik – odpowiedziała z udawaną obojętnością.

– Ja się ciągle potykam – powiedział z goryczą. – Poruszam się wyłącznie o lasce i nie mogę zbyt długo chodzić. Pod wieczór potwornie bolą mnie nogi, a głowa po prostu pęka. Ale to jeszcze nie wszystko. Co pewien czas mam napady depresji. To tak, jakbym pogrążał się w wielkiej, czarnej dziurze. Nie jestem już normalnym człowiekiem. Nie potrafię z nikim żyć. Nie potrafię znieść współczucia, smutku, chyba nawet miłości. Nie rozumiesz, Dawn? Nie chcę, żebyś była moją pielęgniarką!

Ostatnie słowa były krzykiem udręki. Po chwili pochylił się i skrył twarz w dłoniach. Drżał na całym ciele. Zachowywał się jak zwierzę w stanie szoku. Bez zastanowienia objęła go, przytuliła i zaczęła delikatnie głaskać po głowie.

– Już wszystko będzie dobrze – szepnęła. – Jestem przy tobie.

Nagle poczuła, że schwycił ją mocno za nadgarstek. Skrzywiła się z bólu, ale nic nie powiedziała. Kiedy pomyślała o latach, które stracili, żyjąc osobno, łzy zaczęły jej spływać po policzkach. Odrzucił ją, wybrał samotną walkę, ale kosztowało go to wiele sił. Był wyczerpany fizycznie i nerwowo. Teraz nie mógł już jej odtrącić.

Nagle poruszył się niespokojnie, jakby uświadomił sobie, co się stało. Poczuła, jak jego mięśnie sztywnieją, i przypomniała sobie słowa: „Nie chcę, żebyś była moją pielęgniarką!”

– Czuję się już dobrze – powiedział oschłym tonem. – To bardzo miło z twojej strony… zapewniam cię… Dawn…

Ostatnie słowa zostały wypowiedziane prawie szeptem. Wzięła jego twarz w dłonie i złożyła na ukochanych ustach delikatny pocałunek. Był to najłagodniejszy pocałunek w jej życiu. Nie było w nim gwałtowności, siły, namiętności. Ben był jak bezbronne zwierzę, które należy uspokoić przed zabiegiem. Kiedy odsunęła się lekko, zorientowała się, że jego twarz jest mokra od łez. Jej łez.

Mówił z wyraźnym trudem.

– To nieprawda, że cierpienie uszlachetnia. Mnie nie uszlachetniło. Stałem się podłą świnią. To bardzo miło z twojej strony, że jesteś dla mnie taka dobra po tym, co ci zrobiłem.

Zdobyła się na lekki uśmiech.

– Byłam twoją najlepszą przyjaciółką, nadal nią jestem i będę także w przyszłości.

Westchnął ciężko.

– Dziękuję, ale naprawdę będzie lepiej, jeśli już pójdziesz.

Uświadomiła sobie, że nie udało jej się dokonać tego, co planowała. Nie pozostawało nic innego, jak tylko spełnić prośbę Bena. Pochyliła głowę i skierowała się w stronę przeszklonych drzwi, którymi weszła.

– Nie tędy! – zawołał. – Odprowadzę cię do frontowych drzwi. Zachowałem jeszcze jakieś resztki dobrych manier.

Kiedy weszli do holu, spotkali tam gospodynię, panią Stanley.

– Och, proszę pana, zastanawiałam się już, czy nie wezwać policji. Na zewnątrz stoi jakiś mężczyzna. Wygląda bardzo podejrzanie.

Ben odchrząknął i otworzył drzwi. Mężczyzna odwrócił się i podszedł do światła.

– To Harry! – zawołała zdumiona Dawn.

– To ty, Dawn? – zapytał głos z zewnątrz.

– Chodź tutaj – mruknął Ben. – O co ci właściwie chodzi?

Harry podszedł bliżej, tak że oboje dobrze widzieli jego twarz.

– Chcę, aby Dawn mogła bezpiecznie wrócić do domu – wyjaśnił, po czym zwrócił się do niej bezpośrednio. – Widziałem, jak tutaj szłaś… Jest ciemno, a droga staje się śliska.

– Jakie to rycerskie – parsknął ironicznie Ben. – Panna Fletcher właśnie wychodziła. Dobranoc.

Dawn odpowiedziała „dobranoc” i podeszła do Harry'ego. Odwróciła się, ale Ben zamknął już drzwi.

– Nie gniewasz się, że czekałem? – zapytał weterynarz. – Martwiłem się o ciebie.

– To miło z twojej strony – powiedziała ciepło.

– Hej, co się stało? Płaczesz?

– Nie płaczę! – zawołała zduszonym głosem.

– Czy on jest aż taki podły? A niech go diabli! – Otoczył Dawn ramieniem i objęci podeszli do furtki. – Chodź, kochanie. W domu poczujesz się lepiej.

Objął ją mocniej i wyprowadził na drogę. Nie obejrzeli się, więc nie zobaczyli zasłony, która niespokojnie poruszyła się w oknie.

Загрузка...