Minęły dwa dni i Gendibal stwierdził, że jest nie tyle przygnębiony, ile wściekły. Nie było żadnego powodu, żeby zwlekać ż przesłuchaniem go. Gdyby był nieprzygotowany, gdyby potrzebował czasu, o, to wtedy — był całkowicie tego pewien — przesłuchanie zarządzono by natychmiast.
No, ale skoro Druga Fundacja stanęła w obliczu czegoś tak nieistotnego jak największy kryzys od czasów Muła, mogli sobie pozwolić na zwłokę. Marnowali czas po to tylko, żeby go zirytować.
I faktycznie, zirytowali go, ale, na Seldona, skutek tego będzie taki, że jego kontratak będzie tym silniejszy. Był na to całkowicie zdecydowany.
Rozejrzał się. Przedpokój był pusty. Sytuacja ta trwała od dwóch dni. Był człowiekiem napiętnowanym, Mówcą, który — jak wszyscy wiedzieli — utraci wkrótce, w wyniku akcji nie mającej precedensu w całej, pięćsetletniej historii Drugiej Fundacji, swoje stanowisko i pozycję. Zostanie zdegradowany do roli zwykłego, szeregowego członka Drugiej Fundacji.
I owszem, status szeregowego członka Drugiej Fundacji, szczególnie jeśli towarzyszył mu godny tytuł, a Gendibal mógł zachować swój tytuł nawet po procesie, to nie było byle co, ba, to był zaszczyt. Ale zostać zdegradowanym ze stanowiska Mówcy do roli szeregowego członka, to była zupełnie inna sprawa. Ale — myślał z wściekłością Gendibal — nigdy do tego nie dojdzie, nawet jeśli od dwóch dni wszyscy go starannie unikali. Tylko Sura Novi traktowała go tak, jak poprzednio, lecz ona była zbyt naiwna, aby orientować się w sytuacji. Dla niej Gendibal nadal był „panem”.
Gendibala irytował fakt, że była ona dla niego pewną pociechą w tych dniach. Ogarnął go wstyd, kiedy zauważył, że jej bałwochwalcze spojrzenie dodaje mu ducha. Czyżby zaczynał już być wdzięczny za tak niewiele?
Z izby posiedzeń wyszedł urzędnik, aby poinformować go, że Stół czeka na niego. Gendibal wkroczył do środka. Urzędnik był dobrze znany Gendibalowi, należał on do gatunku tych, którzy dokładnie wiedzieli, ile szacunku należy się temu, a ile innemu Mówcy i z jaką — w związku z tym — dozą uprzejmości można się do każdego z nich odnosić. W tej chwili jego szacunek dla Gendibała był przerażająco mały. A więc nawet urzędnik uważał, że jego los jest już przesądzony.
Wszyscy siedzieli już wokół stołu w czarnych togach wkładanych specjalnie na proces. Mieli poważne miny. Pierwszy Mówca Shandess sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego, ale pilnie baczył, aby na jego twarzy nie pojawiła się nawet najmniejsza oznaka sympatii. Delarmi — jedna z trzech kobiet wśród Mówców — nawet nie spojrzała na Gendibala.
Pierwszy Mówca zaczął:
— Mówco Storze Gendibalu, jesteś oskarżony o zachowanie niegodne Mówcy. W obecności nas wszystkich tu zebranych oskarżyłeś Stół o zdradę i o usiłowanie popełnienia morderstwa, nie przedstawiając na to żadnych dowodów. Dałeś jasno do zrozumienia, że umysły wszystkich członków Drugiej Fundacji, włączając w to Mówców razem z Pierwszym Mówcą, powinny zostać poddane dokładnej analizie w celu stwierdzenia komu spośród nas nie można już ufać. Takie zachowanie niszczy łączące nas więzy, więzy, bez których Druga Fundacja nie byłaby w stanie kontrolować skomplikowanej i potencjalnie wrogiej nam Galaktyki, bez których nie moglibyśmy z pewnością stworzyć zdrowego Drugiego Imperium.
Ponieważ wszyscy byliśmy świadkami tego zniesławienia, pominiemy tu przedstawienie formalnego aktu oskarżenia. Możemy zatem przejść od razu do następnej fazy. Mówco Storze Gendibalu, czy masz coś na swoją obronę?
W tym miejscu Delarmi — nadal nie patrząc na niego — pozwoliła sobie na złośliwy uśmieszek.
— Jeśli prawda może świadczyć na moją korzyść — rzekł Gendibal — to mam coś na swoją obronę. Są powody, by przypuszczać, że istnieją stąd przecieki. Może t o się łączyć z poddaniem przez kogoś kontroli psychicznej jednego lub więcej członków Drugiej Fundacji, nie wykluczając osób tu obecnych, a to stawia Drugą Fundację w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Jeśli faktycznie przyspieszyliście ten proces, gdyż nie chcecie tracić czasu, to być może wszyscy niejasno zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji, ale dlaczego w takim przypadku zmarnowaliście dwa dni, mimo iż złożyłem formalny wniosek o natychmiastowy proces? Proszę łaskawie wziąć pod uwagę, że właśnie to śmiertelne niebezpieczeństwo zmusiło mnie do powiedzenia tego, co powiedziałem. Zachowałbym się w sposób niegodny Mówcy, gdybym tego nie zrobił.
— On po prostu powtarza zniesławienie, Pierwszy Mówco — powiedziała słodko Delarmi.
Krzesło Gendibala ustawiono w większej odległości od stołu niż krzesła pozostałych Mówców, co samo w sobie było już oznaką degradacji. Odsunął je jeszcze dalej, jak gdyby nie dbał o to, i powstał.
— Oskarżycie i skarzecie mnie z miejsca, mając prawo za nic, czy mogę kontynuować swoją obronę? — spytał.
Odpowiedział mu Pierwszy Mówca.
— To nie jest posiedzenie zwołane wbrew prawu czy niezgodne ,z prawem, Mówco. Chociaż nie ma zbyt wielu precedensów, którymi moglibyśmy się kierować w tej sprawie, to jednak dajemy ci pełną możliwość wypowiedzenia się. Uważamy bowiem, że gdyby nasze ponadludzkie zdolności miały doprowadzić nas do pogwałcenia zasad sprawiedliwości, to lepiej by było uniewinnić winnego niż skazać niewinnego. Dlatego, aczkolwiek sprawa, którą tu rozpatrujemy, jest zbyt poważna, byśmy pochopnie mieli uwolnić z zarzutów winnego, pozwalamy ci przedstawić tu twoje argumenty w taki sposób, jaki uznasz za stosowny i mówić tak długo, jak będziesz potrzebował, dopóki wszyscy, włączając w to mnie (zaakcentował to, podnosząc głos), nie uznamy jednomyślnie, że usłyszeliśmy już dosyć.
— Pozwólcie zatem, że zacznę od informacji, iż Golan Trevize, ten radny z Pierwszej Fundacji, który został skazany na wygnanie i który — zdaniem Pierwszego Mówcy i moim — jest ostrzem nadciągającego niebezpieczeństwa, oddalił się w nieoczekiwanym kierunku.
— W kwestii formalnej — rzekła słodko Delarmi. — Skąd ten mówca (intonacja wyraźnie wskazywała na to, że słowo „mówca” wypowiedziała z małej litery) wie o tym?
— Zostałem o tym poinformowany przez Pierwszego Mówcę — rzekł Gendibal — ale potwierdzam to na podstawie swojej własnej wiedzy. Jednak w obecnej sytuacji, mając na względzie fakt, że — jak już powiedziałem — nie ma gwarancji, iż nic z tego, co się tu mówi, nie przedostanie się poza ściany tej sali, nie mogę ujawnić źródeł swoich informacji.
— Na razie wstrzymujemy się od osądu w tej sprawie — powiedział Pierwszy Mówca. — Będziemy kontynuować bez tej informacji, jednak jeśli — w opinii Stołu — okaże się to konieczne, Mówca Gendibal będzie musiał ujawnić swoje źródła.
— Jeśli ten mówca nie ujawni ich teraz — odezwała się Delarmi — to będę miała powody przypuszczać, że ma on swojego prywatnego agenta, którego zatrudnił dla swych własnych celów i o którym Stół nic nie wie. Nie możemy mieć pewności, czy taki agent przestrzega zasad obowiązujących personel Drugiej Fundacji.
Pierwszy Mówca rzekł z lekką irytacją:
— Zdaję sobie doskonale sprawę z wszystkich implikacji stwierdzenia Mówcy Gendibala, Mówco Delarmi. Nic musisz mi ich tu wykładać jak dziecku.
— Wspominam o tym, Pierwszy Mówco, tylko dlatego, by umieszczono to w aktach sprawy. Jest to dodatkowa okoliczność obciążająca, nie ma jej jednak w akcie oskarżenia, który — nawiasem mówiąc — nie został tu w pełni przedstawiony. Zgłaszam zatem wniosek, by uzupełniono oskarżenie o tę okoliczność.
— Proszę umieścić ten punkt w akcie oskarżenia — rzekł Pierwszy Mówca, zwracając się do urzędnika. — Zostanie rozwinięty i sformułowany zgodnie z literą prawa w odpowiednim czasie. … Mówco Gendibal (on przynajmniej wymawiał jego tytuł z dużej litery), jak dotąd, twoje wyjaśnienia faktycznie pogarszają tylko twoją sytuację. Mów dalej.
— Trevize — podjął na nowo Gendibal — nie tylko udał się w nieoczekiwanym kierunku, ale w dodatku podróżuje z nieznaną dotąd prędkością. Z moich informacji, których nie zna jeszcze Pierwszy Mówca, wynika, że przebył blisko dziesięć tysięcy parseków w czasie niespełna godziny.
— Jednym skokiem? — spytał z niedowierzaniem któryś z Mówców.
— Nie jednym, lecz ponad dwudziestoma skokami, następującymi jeden po drugim, bez prawie żadnych przerw między nimi — odparł Gendibal — co nawet trudniej sobie wyobrazić niż jeden tak wielki skok. Nawet jeśli uda się teraz ustalić jego położenie, to dotarcie do niego zajmie sporo czasu, a jeśli nas wyśledzi i będzie chciał nam umknąć, to absolutnie nie będziemy w stanie go dogonić… A wy tu tracicie czas na zabawy w oskarżenia i procesy i nawet zwlekacie z tą sprawą dwa dni, żeby się nią jeszcze bardziej delektować.
Pierwszemu Mówcy udało się ukryć zniecierpliwienie. — Proszę, Mówco Gendibalu — powiedział — żebyś wyjaśnił nam, jakie to, twoim zdaniem, ma znaczenie.
— Świadczy to wymownie, Pierwszy Mówco, o niesłychanym postępie technologicznym, który nastąpił w Pierwszej Fundacji. Są oni teraz o wiele potężniejsi niż w czasach Preema Palvera. Gdyby nas odkryli i mogli swobodnie działać, to nie mielibyśmy żadnych szans.
Mówca Delarmi podniosła się z miejsca. — Pierwszy Mówco — powiedziała — szkoda naszego czasu na słuchanie takich rzeczy. To nie ma nic wspólnego ze sprawą. Nie jesteśmy dziećmi, żeby nas tu straszyć bajkami Babci Czarnej Dziury. Dopóki jesteśmy w stanie kontrolować ich wolę i umysły, fakt, że posiadają fantastyczne maszyny, nie ma żadnego znaczenia.
— Co na to powiesz. Mówco Gendibal? — spytał Pierwszy Mówca.
— Tylko to, że kontrolą woli i umysłu zajmiemy się w odpowiednim czasie. Na razie chcę po prostu podkreślić ogromną — i stale rosnącą — przewagę technologiczną Pierwszej Fundacji.
— Przejdź do następnego punktu, Mówco Gendibal — rzekł Pierwszy Mówca. — Muszę ci wyznać, że to, co powiedziałeś do tej pory, nie wydaje mi się zbytnio związane z zarzutami zawartymi w akcie oskarżenia.
Zachowanie reszty Mówców wymownie świadczyło, że zgadzają się w pełni ze zdaniem Pierwszego Mówcy.
— Proszę bardzo, już przechodzę — powiedział Gendibal. — Trevize nie podróżuje sam. Towarzyszy mu niejaki — przerwał na chwilę, zastanawiając się jak wymawia się to nazwisko — Janov Pelorat, uczony bez jakichś specjalnych osiągnięć, który poświęcił całe życie na zbieranie mitów i legend dotyczących Ziemi.
— Widzę, że wiesz o nim wszystko — wtrąciła się Delarmi, która z widoczną przyjemnością przyjęła na siebie rolę oskarżyciela. — Pewnie to znowu owo tajemnicze źródło informacji?
— Owszem, wiem o nim wszystko — odparł spokojnie Gendibal. — Kilka miesięcy ternu burmistrz Terminusa, zdolna i energiczna kobieta, zainteresowała się nim bez żadnego wyraźnego powodu, a więc siłą rzeczy ja też się nim zainteresowałem. Zresztą nie robiłem z tego tajemnicy. Wszystkie informacje, które udało mi się uzyskać, przekazałem Pierwszemu Mówcy.
— Potwierdzam to — rzekł cicho Pierwszy Mówca.
Jeden ze starszych Mówców spytał:
— A co to takiego ta Ziemia? Czy to ten znany z baśni świat, z którego jakoby wywodzi się ludzkość? Ten, wokół którego było tyle zamieszania w starym Imperium?
Gendibal skinął twierdząco głową.
— Znany z bajek Babci Czarnej Dziury, jak by powiedziała Mówczyni Delarmi… Podejrzewam, że marzeniem Pelorata była podróż na Trantor i przeszukanie Biblioteki Galaktycznej w celu znalezienia informacji dotyczących Ziemi, informacji, których nie mógł uzyskać za pośrednictwem działającej na Terminusie międzygwiezdnej wymiany bibliotecznej.
Kiedy odlatywał z Trevizem z Terminusa, musiał być przekonany, że jego marzenie ma się właśnie spełnić. W każdym razie my spodziewaliśmy się ich przybycia i liczyliśmy na to, że będziemy mogli, dla naszego dobra, przebadać ich. Jak się okazuje, i jak już teraz wszyscy wiecie, nie przylecą tu. Nie wiadomo jeszcze dokąd i po co lecą.
Delarmi, z miną aniołka na swej pucołowatej twarzy spytała:
— A dlaczego ma to nas niepokoić? Z pewnością ich nieobecność na Trantorze nie pogorszyła naszej sytuacji. Prawdę mówiąc, fakt, że tak łatwo zrezygnowali z odwiedzenia Trantora, zdaje się wskazywać, iż Pierwsza Fundacja nie wie nic o jego prawdziwym charakterze. Możemy tylko podziwiać kunszt Preema Palvera.
— Gdybyśmy nie zastanawiali się nad tym głębiej, to faktycznie moglibyśmy dojść do takiego pocieszającego wniosku. Ale czy nie mogło być tak, że zmiana ich planów nie wynikła bynajmniej z braku orientacji co do roli Trantora? A może zmiana ta spowodowana została właśnie obawą, by Trantor — przebadawszy ich obu — nie zorientował się, jak ważną rolę odgrywa w tym wszystkim Ziemia? Wśród Mówców zapanowało poruszenie.
— Każdy — powiedziała zimno Delarmi — potrafi wymyślać znakomite hipotezy i przedstawiać je w sugestywnych zdaniach. Ale czy to znaczy, że są one tylko dlatego sensowne? Czy miałoby kogokolwiek obchodzić to, co Druga Fundacja myśli o Ziemi? To, czy jest ona naprawdę planetą, z której pochodzi rodzaj ludzki, czy tylko mitem, a przede wszystkim czy w ogóle jest jakaś jedna planeta, z której pochodzą ludzie, jest na pewno problemem, którym powinni się zajmować historycy, antropolodzy i zbieracze podań, tacy jak ten twój Pelorat. Ale dlaczego mielibyśmy się tym zajmować my?
— No właśnie, dlaczego? — podchwycił Gendibal. — A dlaczego w bibliotece nie ma żadnej wzmianki na temat Ziemi? Jak to możliwe?
Po raz pierwszy w atmosferze panującej wokół Stołu dało się odczuć coś innego niż wrogość.
— A nie ma? — powiedziała Delarmi.
— Kiedy dotarła do mnie wiadomość — rzekł zupełnie spokojnie Gendibal — że Trevize i Pelorat mogą przybyć tutaj w poszukiwaniu informacji dotyczących Ziemi, to oczywiście poleciłem naszemu komputerowi bibliotecznemu, żeby sporządził listę dokumentów zawierających takie informacje. Specjalnie się nie przejąłem, kiedy okazało się, że w bibliotece nie ma nic na ten temat. Zupełnie nic. Najmniejszej wzmianki… Nic!
Ale potem uparliście się kazać mi czekać dwa dni na ten proces i w tym samym czasie dowiedziałem się, że w końcu Trevize i Pelorat nie mają zamiaru tu przylecieć. To pobudziło moją ciekawość. Zresztą musiałem się jakoś rozerwać i czymś zająć. A więc podczas gdy — jak głosi stare porzekadło — siedzieliście tu popijając wino, a dom się walił, ja przejrzałem stare książki historyczne w swoich prywatnych zbiorach. Znalazłem w nich ustępy, które wyraźnie mówiły o badaniach dotyczących „Problemu Pochodzenia”, prowadzonych u schyłku Imperium. Powoływano się tam na konkretne dokumenty, zarówno druki, jak i mikrofilmy, a nawet cytowano niektóre z nich. Poszedłem więc raz jeszcze do biblioteki i sam próbowałem je znaleźć. Zapewniam was, że nie znalazłem nic.
— Nawet jeśli jest tak, jak mówisz — powiedziała Delarmi — to niekoniecznie musi być w tym coś dziwnego. Jeśli Ziemia jest faktycznie mitem…
— To znalazłbym coś na ten temat w dziale mitologii. Gdyby była to opowieść Babci Czarnej Dziury, to znalazłbym to w zbiorze opowieści Babci Czarnej Dziury. Gdyby był to wytwór chorego umysłu, to znalazłbym to w dziale psychopatologii. Jest faktem, ,że istnieje coś na temat Ziemi, bo w przeciwnym razie nikt z was nic by o tym nie słyszał, a tymczasem z miejsca zorientowaliście się, że jest to nazwa planety, z której przypuszczalnie pochodzi rodzaj ludzki. Dlaczego wobec tego nie ma na ten temat ani jednej wzmianki w bibliotece, i to w żadnym dziale?
Delarmi tym razem nic nie powiedziała, za to odezwał się inny Mówca. Był to Leonis Cheng, dość niski mężczyzna, o encyklopedycznej zaiste wiedzy na temat najdrobniejszych szczegółów Planu Seldona, ale o krótkowzrocznym stosunku do faktycznie istniejącej Galaktyki. Miał zwyczaj mrugać szybko powiekami, kiedy mówił.
— Jest rzeczą ogólnie znaną, że u swego schyłku Imperium starało się stworzyć kult imperatora, starannie tłumiąc wszelkie objawy zainteresowania czasami przedimperialnymi.
Gendibal skinął głową:
— Tłumienie to precyzyjny termin, Mówco Cheng. Nie jest to równoznaczne z niszczeniem dowodów. Powinieneś wiedzieć o tym lepiej niż ktokolwiek z tu obecnych, że inną charakterystyczną cechą okresu schyłkowego Imperium był nagły przypływ zainteresowania wcześniejszymi — i przypuszczalnie lepszymi — czasami. Mam tu na myśli wzrost zainteresowania „Problemem Pochodzenia” w czasach Hari Seldona. Cheng przerwał mu głośnym chrząknięciem:
— Wiem o tym bardzo dobrze, młody człowieku. O społecznych problemach okresu schyłkowego Imperium wiem o wiele więcej, niż przypuszczasz. Proces „imperializacji” wziął ostatecznie górę nad tymi dyletanckimi rozważaniami dotyczącymi Ziemi. Za rządów Cleona II, w ostatnim okresie pewnego ożywienia Imperium, proces ten osiągnął punkt kulminacyjny i ustały wszelkie spekulacje na temat Ziemi. Było to dwieście lat po Seldonie. W czasach Cleona został nawet wydany edykt, w którym zainteresowanie takimi rzeczami określano (myślę, że cytuję dokładnie) jako „jałowe i nieproduktywne spekulacje, które prowadzą do podważenia zaufania i miłości ludu do tronu Imperium”.
Gendibal uśmiechnął się.
— A zatem, Mówco Cheng, skłonny byłbyś datować zniszczenie wszystkich danych dotyczących Ziemi na okres panowania Cleona II?
— Nie wyciągam żadnych wniosków. Po prostu stwierdziłem to, co stwierdziłem.
— Sprytnie się z tego wywinąłeś, nie wyciągając żadnych wniosków. Za czasów Cleona Imperium mogło przeżywać pewien renesans, ale przynajmniej Uniwersytet i biblioteka znajdowały się w naszych rękach, a w każdym razie w rękach naszych poprzedników. Usunięcie jakichkolwiek materiałów z biblioteki bez wiedzy Mówców z Drugiej Fundacji było niemożliwe. Prawdę mówiąc, zadanie to zostałoby powierzone właśnie Mówcom, choć ginące Imperium nie zdawałoby sobie z tego sprawy.
Gendibal przerwał, ale Cheng nie powiedział nic, spoglądając w jakiś punkt ponad jego głową.
— Wynika z tego — podjął Gendibal na nowo — że materiały dotyczące Ziemi nie mogły zostać usunięte z biblioteki za czasów Seldona, gdyż zainteresowanie Problemem Pochodzenia było wówczas zbyt duże. Nie mogły też zostać usunięte później, gdyż wówczas biblioteka znajdowała się już w pieczy Drugiej Fundacji. A mimo to nie ma ich teraz w bibliotece. Jak to możliwe?
— Może przestaniesz wreszcie rozwodzić się nad tym dylematem, Gendibal — wtrąciła niecierpliwie Delarmi. — Rozumiemy, o co chodzi. Jakie jest, twoim zdaniem, rozwiązanie? Że ty sam usunąłeś te dokumenty?
— Jak zwykle, Delarmi, zaskakujesz swą przenikliwością — Gendibal pochylił głowę w szyderczym ukłonie (na który odpowiedziała lekkim wydęciem ust). — Jedno z możliwych rozwiązań tej zagadki jest takie, że oczyścił bibliotekę z tych materiałów któryś z Mówców Drugiej Fundacji, czyli ktoś, kto wiedział, jak skłonić do tego kustoszy, nie zostawiając żadnego śladu o tym w ich pamięci, i jak skorzystać z komputerów, nie zostawiając żadnego śladu w ich danych.
Pierwszy Mówca Shandess poczerwieniał.
— To absurd, Mówco Gendibal. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby zrobił to jakiś Mówca. Czym miałby się w tym kierować? Nawet gdyby, z jakiegoś powodu, materiały dotyczące Ziemi zostały usunięte, to dlaczego miałoby to się odbyć w tajemnicy przed innymi Mówcami? Dlaczego ktoś miałby ryzykować całą swoją karierę robiąc jakieś machinacje w bibliotece, kiedy szansę, że się to nie wykryje, były tak nikłe? Poza tym, nie sądzę, żeby nawet najzdolniejszy Mówca był w stanie dokonać tego nie zostawiając żadnego śladu.
— A zatem, Pierwszy MÓWCO, nie zgadzasz się z sugestią Mówcy Delarmi, że zrobiłem to ja.
— Oczywiście, że nie — odparł Pierwszy Mówca. — Czasem mam wątpliwości, czy zachowujesz się rozsądnie, ale nie przypuszczam, żebyś kompletnie zwariował.
— Wobec tego, Pierwszy Mówco, coś takiego nie mogło w ogóle mieć miejsca. Ponieważ wyeliminowaliśmy wszystkie możliwe sposoby usunięcia z biblioteki materiałów dotyczących Ziemi, powinny się one tam nadal znajdować. A jednak nie ma ich.
— No dobrze już, dobrze, kończmy to — powiedziała Delarmi ze sztucznym znużeniem. — Powtarzam raz jeszcze, jakie jest — twoim zdaniem — rozwiązanie? Jestem pewna, że masz jakiś pomysł.
— Jeśli ty jesteś tego pewna, Mówco, to my też możemy być pewni. Moim zdaniem, biblioteka została wyczyszczona z tych materiałów przez kogoś z Drugiej Fundacji, kto znajdował się pod wpływem jakiejś subtelnie działającej siły spoza Drugiej Fundacji. Nie zauważono zniknięcia tych materiałów, ponieważ ta sama siła dopilnowała, żeby nikt z nas tego nie spostrzegł.
Delarmi roześmiała się.
— Aż wreszcie ty to odkryłeś! Ty — jedyna osoba, na którą nikt nie ma, bo nie może mieć wpływu! Jeśli ta tajemnicza siła naprawdę istnieje, to jak to się stało, że odkryłeś brak tych materiałów w bibliotece? Dlaczego nie wywarli na ciebie wpływu, żebyś niczego nie odkrył?
— Nie ma w tym nic do śmiechu, Mówco — rzekł poważnie Gendibal. — Może uważają, tak jak my, że wpływanie na innych i manipulowanie ich zachowaniami powinno ograniczać się do niezbędnego minimum. Kiedy kilka dni temu moje życie znalazło się w niebezpieczeństwie, to więcej myślałem o tym, jak powstrzymać się od ingerencji w umysł wieśniaka niż jak się bronić. Tak samo może być z nimi — jak tylko zorientowali się, że pora przestać, zaprzestali ingerencji. I to jest realne niebezpieczeństwo, śmiertelne niebezpieczeństwo. Fakt, że mogłem odkryć, co się stało z tymi materiałami, może oznaczać, że już im na tym nie zależy. A fakt, że już im na tym nie zależy, może oznaczać, że uważają, iż już wygrali. A my tu gramy w swoje gierki!
— Ale jaki mają w tym wszystkim cel? Jaki mogą mieć w tym cel? — nalegała Delarmi, szurając nogami i zagryzając wargi. Czuła, że jej wpływ słabnie w miarę jak Mówcy zaczynają odczuwać coraz większe zainteresowanie wywodami Gendibala.
— Pomyśl tylko… — rzekł Gendibal. — Pierwsza Fundacja, z jej niesłychanie potężnym arsenałem broni fizycznej, szuka Ziemi. Upozorowali wygnanie dwóch osób, mając nadzieję, że się na to nabierzemy, ale czy daliby im do dyspozycji statek o niewiarygodnych wręcz zaletach — statek, który może przebyć dziesięć tysięcy parseków w czasie niespełna godziny — gdyby byli to naprawdę wygnańcy?
Natomiast my, Druga Fundacja, ani nie szukaliśmy, ani nie szukamy Ziemi.” Co więcej, podjęto — o czym nie mieliśmy absolutnie żadnego pojęcia — odpowiednie kroki, aby nie dopuścić nas do żadnych informacji na temat Ziemi. Pierwsza Fundacja jest teraz tak blisko, a my tak daleko od znalezienia jej, że…
Gendibal przerwał i Delarmi natychmiast spytała:
— Że co? Kończ te swoje dziecinne gadki. Wiesz coś czy nie?
— Nie wiem wszystkiego, Mówco. Nie wiem, jak mocna jest ta sieć, która nas oplata, ale wiem, że ona istnieje. Nie wiem, jakie może mieć znaczenie znalezienie Ziemi, ale jestem pewien, że Druga Fundacja, a wraz z nią Plan Seldona i przyszłość całej ludzkości znalazły się w wielkim niebezpieczeństwie.
Delarmi wstała z miejsca. Nie uśmiechała się już. Powiedziała napiętym, ale nie wymykającym się spod jej kontroli głosem:
— To bzdury! Pierwszy Mówco, połóż temu wreszcie kres! Zebraliśmy się tu po to, aby ocenić zachowanie oskarżonego. To, co nam tu opowiada, jest nie tylko zupełnie dziecinne, ale w dodatku nie ma nic do rzeczy. Nie może on usprawiedliwić swojego zachowania tworząc istną plątaninę teorii, które mają sens tylko w jego mniemaniu. Domagam się, abyśmy zaraz przystąpili do głosowania w tej sprawie, abyśmy jednomyślnie uznali, że jest winien.
— Chwileczkę! — rzekł ostro Gendibal. — Powiedziano mi, że będę miał możliwość obrony. Została mi jeszcze jedna sprawa… tylko jedna sprawa. Pozwólcie, że ją przedstawię, a potem możecie przystąpić do głosowania bez żadnego sprzeciwu z mojej strony.
Pierwszy Mówca przetarł oczy znużonym gestem.
— Możesz mówić dalej, Mówco Gendibalu — rzekł. — Pozwolę sobie zwrócić uwagę Stołu na fakt, że uznanie Mówcy za winnego zarzucanych mu w oficjalnym akcie oskarżenia czynów jest sprawą tak wielkiej wagi, zdarzeniem nie mającym precedensu w całej naszej historii, że nie możemy pozwolić na to, aby był choć cień podejrzenia, że nie dano oskarżonemu pełnej możliwości obrony. Pamiętajcie też o tym, że może się zdarzyć tak, że choć końcowy werdykt zadowoli nas, to nie zadowoli tych, którzy przyjdą po nas, a nie wątpię w to, że członek Drugiej Fundacji, zajmujący nawet najniższe stanowisko, zdaje sobie doskonale sprawę z wagi i roli perspektywy historycznej. Działajmy tak, abyśmy mogli być pewni uznania dla naszych postanowień ze strony Mówców, którzy przyjdą po nas.
— Ryzykujemy, Pierwszy Mówco, że potomność będzie śmiała się z nas za to, że niepotrzebnie traciliśmy czas na wyjaśnienie tego, co było zupełnie oczywiste — zauważyła zgryźliwie Delarmi. — To ty podjąłeś decyzję, żeby mógł kontynuować swą obronę.
Gendibal wziął głęboki oddech:
— Zgodnie zatem z twoją decyzją, Pierwszy Mówco, chcę powołać świadka — młodą kobietę, którą spotkałem trzy dni temu i bez której, zamiast się spóźnić na posiedzenie Stołu, nie dotarłbym tu w ogóle.
— Czy kobieta, o której mówisz, jest znana Stołowi? — spytał Pierwszy Mówca.
— Nie, Pierwszy Mówco. To rodowita mieszkanka tej planety.
Delarmi szeroko otworzyła oczy. — Tutejsza?
— Tak. Właśnie tak!
— A co mamy wspólnego z kimkolwiek z nich? To, co mogą mieć do powiedzenia, nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Oni dla nas nie istnieją!
Wargi Gendibala ściągnęły się, odsłaniając zęby. Na pewno nikt nie mógł wziąć tego za uśmiech.
— Fizycznie, wszyscy Tutejsi istnieją — rzekł ostro. — Są istotami ludzkimi i odgrywają odpowiednią rolę w Planie Seldona. Chroniąc pośrednio Drugą Fundację, odgrywają bardzo istotną rolę. Pragnę odciąć się zdecydowanie od nieludzkiej postawy Mówcy Delarmi. Mam nadzieję, że jej uwaga znajdzie się w dokładnym brzmieniu w protokole procesu i zostanie potraktowana jako dowód, że nie powinna sprawować funkcji Mówcy… A może reszta Stołu zgadza się z niesamowitą opinią Mówcy Delarmi i chce pozbawić mnie możliwości powołania świadka?
— Możesz wezwać swego świadka, Mówco — rzekł Pierwszy Mówca.
Wargi Gendibala rozluźniły się i jego twarz przybrała na powrót beznamiętny wyraz, charakterystyczny dla Mówcy w stanie napięcia. Jego umysł był skupiony w sobie i odgrodzony od innych, ale schowany za tą ochronną barierą czuł, że niebezpieczeństwo minęło i że już wygrał.
Sura Novi wyglądała na zdenerwowaną. Miała rozszerzone oczy, a jej dolna warga lekko drżała. Bez przerwy zaciskała i rozwierała dłonie, a jej pierś nieznacznie falowała. Włosy miała zaczesane do tyłu i zaplecione w kok. Spaloną słońcem twarz przebiegał co pewien czas skurcz. Przebierała dłońmi w fałdach długiej spódnicy. Zerkała szybko to na jednego, to na drugiego Mówcę przestraszonym wzrokiem.
Patrzyli na nią z mieszaniną pogardy i zażenowania. Delarmi spoglądała gdzieś ponad jej głową, jakby jej nie dostrzegała.
Gendibal delikatnie dotknął powłoki jej jaźni, uspakajając ją i dodając jej ducha. Mógłby to równie dobrze zrobić, głaszcząc jej dłoń lub gładząc policzek, ale w tych warunkach było to oczywiście niemożliwe.
— Pierwszy Mówco — powiedział — wyłączam jej świadomość, aby jej świadectwo nie zostało zniekształcone przez lęk. Może zechcesz — może wszyscy zechcecie — przyłączyć się do mnie i sprawdzić, że w żaden sposób nie zmieniam jej jaźni.
Novi cofnęła się w popłochu na dźwięk jego głosu. Gendibal nie był tym zaskoczony. Zdawał sobie sprawę, że nigdy nie słyszała rozmawiających ze sobą członków Drugiej Fundacji w tej randze. Nigdy przedtem nie miała okazji spotkać się z tą dziwną mieszaniną szybko rzucanych słów, min, gestów i myśli. Jednakże lęk znikł równie szybko, jak się pojawił, gdyż Gendibal uśmierzył go. Jej twarz rozpogodziła się.
— Za tobą stoi krzesło, Novi — powiedział Gendibal. — Usiądź na nim.
Novi niezgrabnie skłoniła się i usiadła sztywno.
Mówiła zupełnie wyraźnie, ale w momentach kiedy uciekała się do gwarowych określeń, Gendibal prosił ją o powtórzenie wypowiedzi. A ponieważ, z szacunku dla Stołu, sam posługiwał się językiem urzędowym, musiał też niekiedy powtarzać swoje pytania, by go zrozumiała.
Opisała spokojnie i dokładnie scenę jego walki z Rufirantem.
— Sama to wszystko widziałaś, Novi? — spytał Gendibal.
— Nie, panie, bo jak ja by widziała, to by szybciej go zatrzymała. Rufirant to dobry chłop, ale wolno myśli.
— Ale opisałaś wszystko. Jak to możliwe, skoro nie widziałaś wszystkiego?
— Rufirant mnie potem opowiedziała jak ja go pytała. Wstydził się.
— Wstydził? Czy widziałaś wcześniej, żeby tak się zachowywał?
— Rufirant? Nie, panie. On je duży, ale spokojny. Z niego nie je żaden zabijaka i on się boi badawców. Czensto mówi, że oni so mocne i rzondzo tu.
— Dlaczego nie czuł strachu, kiedy mnie spotkał?
— To dziw. Nie idzie zrozumieć. — Potrząsnęła głową. — Nie wie, co się z nim zrobiło. Ja go pytała „Ty tempa głowo, jak ty mog chcieć zabić badawce?” A on mnie mówi „Ja nie wiem, jak to się stało. Ja czuje, jakby ja stał z boku i patrzał, jakby to nie był ja”.
Przerwał jej Mówca Cheng.
— Pierwszy Mówco, jaką wartość ma dla nas to, co ta kobieta opowiada? Relacjonuje, co jej powiedział jakiś człowiek. Czy tego człowieka nie można przesłuchać?
— Można — odparł Gendibal. — Jeśli Stół będzie życzył sobie nowych dowodów, kiedy ta kobieta złoży swoje zeznania, to chętnie wezwę Karolla Rufiranta, mojego byłego przeciwnika, na rozprawę. Jeśli nie, to Stół będzie mógł wydać wyrok, jak tylko skończę z tym świadkiem.
— Bardzo dobrze — powiedział Pierwszy Mówca. — Pytaj dalej swego świadka.
— A ty, Novi? — spytał Gendibal. — Czy to do ciebie podobne, żeby w taki sposób mieszać się do bójki?
Przez chwilę Novi nie odpowiadała. Między jej gęstymi brwiami pojawiła się i zaraz znikła niewielka zmarszczka. Powiedziała:
— Nie wiem. Ja nie chce, coby badawcom się co stało. Coś mnie pchło i ja nawet nie myślała, co robię. — Przerwała na chwilę, a potem dodała: — Zrobię to jeszcze raz jak będzie trza.
— Novi, teraz zaśniesz — powiedział Gendibal. — Nie myśl o niczym. Odpoczniesz i nawet nie będzie ci się nic śnić.
Novi coś wymamrotała, a potem oczy jej się zamknęły i głowa przechyliła się na oparcie krzesła. Gendibal odczekał chwilę i powiedział:
— Pierwszy Mówco, bardzo proszę, żebyś wniknął ze mną w głąb umysłu tej kobiety. Przekonasz się, że jest niezwykle prosty i symetryczny, co jest szczęśliwą okolicznością, gdyż w przeciwnym razie to, co zobaczysz, mogłoby umknąć obserwacji. … Tutaj… tutaj. Widzisz to? Może reszta Mówców też zechce się zagłębić… będzie łatwiej, jeśli zrobi się to za jednym razem.
Wśród Mówców podniósł się szmer, który coraz bardziej się potęgował.
— Czy ktoś z was ma jakieś wątpliwości? — spytał Gendibal.
— Ja mam — powiedziała Delarmi — bo… — Przerwała, gdyż nawet dla niej było to nie do wypowiedzenia.
Zrobił to za nią Gendibal:
— Myślisz, że specjalnie manipulowałem w jej umyśle, aby uzyskać fałszywe dowody mojej niewinności, tak? A więc uważasz, że potrafię dokonać tak delikatnej zmiany? Że potrafię odkształcić tylko jedno włókno, nie naruszając w najmniejszym nawet stopniu jego otoczenia? Czy musiałbym urządzać takie przedstawienia, gdybym potrafił to zrobić? Czy dopuściłbym do tego poniżającego dla mnie procesu? Czy wysilałbym się, żeby was przekonać? Gdybym potrafił zrobić to, co widzicie w umyśle tej kobiety, to zanim zdołalibyście się zorientować, bylibyście już wszyscy w mojej mocy… Jest niepodważalnym faktem, że nikt z was nie potrafiłby wywołać takiej zmiany, jaką wywołano w umyśle tej kobiety. Ja też tego nie potrafię. A mimo to, ktoś to zrobił.
Przerwał, popatrzył po kolei na każdego z Mówców, a potem utkwił wzrok w Delarmi.
— A teraz — rzekł wolno — jeśli chcecie dodatkowych dowodów, wezwę tego wieśniaka, Karolla Rufiranta, którego umysł też zbadałem i z którym zrobiono to samo, co z tą kobietą.
— To nie będzie potrzebne — powiedział Pierwszy Mówca. Na jego twarzy widać było trwogę. — To, co zobaczyliśmy, jest przerażające.
— W takim razie — rzekł Gendibal — mogę chyba zbudzić i odprawić tę Tutejszą? Postarałem się, żeby na zewnątrz czekał na nią ktoś, kto pomoże jej dojść do siebie.
Gendibal odprowadził Novi, delikatnie trzymając ją za łokieć, do drzwi, a kiedy wyszła, powiedział:
— Postaram się teraz szybko wszystko podsumować. Można, jak widać, wpływać na umysły metodami, które są dla nas niedostępne. W taki sam sposób być może postąpiono z kustoszami, którzy usunęli z biblioteki materiały odnoszące się do Ziemi. Nie wiedzieliśmy o tym ani my, ani oni. Wiemy teraz, w jaki sposób postarano się o to, żebym spóźnił się na posiedzenie Stołu. Zagrożono memu życiu, a potem mnie uratowano. W wyniku tego zostałem oskarżony. W rezultacie tego pozornie naturalnego zbiegu okoliczności mogę zostać odsunięty od udziału w podejmowaniu decyzji i gorąco propagowana przeze mnie zmiana kursu naszej polityki, zmiana, której ci ludzie się obawiają, może nie dojść do skutku.
Delarmi pochyliła się do przodu. Była wyraźnie wstrząśnięta.
— Jeśli ta tajemnicza organizacja jest tak sprytna, to jak ci się udało wpaść na jej trop?
Teraz Gendibal mógł się już swobodnie uśmiechnąć.
— To nie jest żadna wielka zasługa z mojej strony — powiedział. — Nie uważam się za lepszego od innych Mówców, a już na pewno nie od Pierwszego Mówcy. Po prostu ta organizacja anty — Mułów — jak ich trafnie określił Pierwszy Mówca — nie składa się ani z nieskończenie mądrych, ani z zupełnie niezależnych od przypadku ludzi. Być może wybrali akurat tę Tutejszą właśnie dlatego, że potrzebna była tylko niewielka zmienna, aby dostosować jej umysł do ich celów. Była z natury nastawiona przychylnie do tych, których nazywa badawcami i bardzo ich podziwiała.
Ale nie przewidzieli tego, że krótkotrwały kontakt ze mną pobudzi jej fantazję i że sama zapragnie zostać uczoną. Przyszła do mnie nazajutrz po incydencie z tym właśnie zamiarem. Zaintrygowała mnie ta jej ambicja zostania uczoną i zbadałem jej umysł, czego z pewnością w innej sytuacji bym nie zrobił. I tak, raczej przez przypadek, odkryłem tę zmianę i zrozumiałem jej znaczenie. Gdyby wybrali inną kobietę, o słabszych skłonnościach do nauki, to być może musieliby się więcej napracować, żeby ją przystosować do swoich potrzeb, ale nie miałoby to takich następstw ł nigdy bym się o tym nie dowiedział. Organizacja anty — Mułów przeliczyła się albo — nie była w stanie wszystkiego przewidzieć. Fakt, że zdarzają im się błędy, napełnia mnie otuchą.
— Pierwszy Mówca i ty — odezwała się Delarmi — nazywacie tę organizację anty — Mułami dlatego, jak przypuszczam, że starają się, aby Galaktyka kroczyła drogą wytyczoną przez Plan Seldona, zamiast, jak Muł, próbować ten Plan zniweczyć. Jeśli tak postępują, to dlaczego mają być dla nas niebezpieczni?
— A dlaczego starają się to robić? Muszą mieć w tym swój cel. Nie wiemy, co jest tym celem. Cynik mógłby powiedzieć, że mają zamiar wkroczyć w jakimś momencie i zwrócić bieg wydarzeń w kierunku, który będzie bardziej dogodny dla nich niż dla nas.
Ja sam tak uważam, mimo iż cynizm jest mi z natury obcy. Czyżby Mówca Delarmi, kierując się miłością i ufnością, które — jak wszyscy wiemy — tworzą zasadniczy zrąb jej charakteru, chciała nam powiedzieć, że są to jacyś kosmiczni altruiści, którzy wykonają za nas naszą pracę, nie myśląc nawet o nagrodzie?
Cały Stół zareagował na to cichym śmiechem i Gendibal wiedział już, że wygrał. A Delarmi wiedziała, że przegrała, gdyż przez szorstką zasłonę opanowania skrywającą jej umysł przebił się, jak promień słońca przez gęste listowie, błysk wściekłości.
— Kiedy spotkał mnie ten incydent z Tutejszym — podjął na nowo Gendibal — doszedłem, zbyt pospiesznie, do wniosku, że kryje się za tym inny Mówca. Kiedy jednak dostrzegłem zmianę w umyśle tej kobiety, zrozumiałem, że miałem rację widząc w tym spisek, ale myliłem się co do osoby spiskowca. Przepraszam za błędną interpretację wypadków i proszę, byście potraktowali niezwykły charakter tej sytuacji jako okoliczność łagodzącą.
— Myślę — powiedział Pierwszy Mówca — że możemy to uważać za przeprosiny…
Przerwała mu Delarmi. Doszła już do siebie i była znowu spokojna i łagodna — jej twarz promieniowała życzliwością, a głos miała słodki jak sacharyna:
— Jeśli wolno mi coś wtrącić, Pierwszy Mówco… Zostawmy już sprawę oskarżenia. W tej chwili nie mogłabym już głosować za uznaniem go za winnego i przypuszczam, że reszta uważa tak samo. Proponowałabym nawet usunąć wszelkie wzmianki o tym procesie z naszych, będących dotąd bez skazy, akt. Mówca Gendibal znakomicie oczyścił się z wszelkich zarzutów. Gratuluję mu tego, jak również odkrycia grożącego nam niebezpieczeństwa, na które zapewne nikt z nas nie zwróciłby uwagi. Pociągnęłoby to za sobą zupełnie nieobliczalne skutki. Przepraszam Mówcę Gendibala z całego serca za niechęć, którą mu przedtem okazałam.
Dosłownie promieniowała życzliwością dla Gendibala, który — mimo całej niechęci do niej — nie mógł się oprzeć uczuciu podziwu dla zręczności, z jaką nagle zmieniła swoje nastawienie, ratując w ten sposób twarz. Był pewien, że to, co zaraz nastąpi, nie będzie bynajmniej przyjemne.
Kiedy Mówca Delora Delarmi starała się być czarująca, używała zawsze tych samych sposobów. Przemawiała miękkim, łagodnym głosem, uśmiechała się życzliwie, patrzyła promiennie i w ogóle cała zamieniała się w jedną wielką słodycz. W takich razach nikt nie śmiał jej przerywać i każdy czekał na cios.
— Dzięki Mówcy Gendibalowi — mówiła teraz — wszyscy, myślę, wiemy, co mamy robić. Nie znamy tych anty — Mułów i nic o nich nie wiemy. Jedynym dowodem ich istnienia i działania są te ulotne ślady, które zostawili w umysłach ludzi właśnie tutaj, w głównej twierdzy Drugiej Fundacji. Nie wiemy, co knuje ośrodek władzy Pierwszej Fundacji. Możemy nagle stanąć wobec sojuszu tych anty — Mułów i Pierwszej Fundacji. Nie wiadomo, co się może jeszcze zdarzyć.
Wiemy natomiast, że ten Golan Trevize i jego towarzysz, którego nazwiska nie mogę sobie teraz przypomnieć, lecą w nieznanym kierunku i że Pierwszy Mówca i Gendibal uważają, iż Trevize ma w swym ręku klucz do zażegnania grożącego nam Wielkiego Kryzysu. Co zatem mamy robić? Jest oczywistym, że musimy dowiedzieć, ile się da o Trevizem, dokąd zmierza, co obmyśla, jaki może mieć cel, czy w ogóle leci w jakieś konkretne miejsce, czy coś obmyśla, czy w rzeczywistości nie jest tylko narzędziem w rękach kogoś potężniejszego od siebie.
— Jest pod obserwacją — powiedział Gendibal. Delatmi uśmiechnęła się pobłażliwie:
— Pod czyją obserwacją? Któregoś z naszych agentów spoza Trantora? Czy można liczyć na to, że tacy agenci oprą się potędze, której próbkę możliwości właśnie zobaczyliśmy? Na pewno nie. W czasach Muła, a także później, Druga Fundacja nie wahała się wysłać, a nawet poświęcić ochotników rekrutujących się spośród jej najzdolniejszych członków, gdyż inni mogliby nie dać sobie rady. Kiedy trzeba było ratować Plan Seldona, sam Preem Palver przemierzył, w przebraniu handlarza trantorskiego, Galaktykę i sprowadził tu tę dziewczynkę, Arkady. Teraz, kiedy grozi nam może większe jeszcze niebezpieczeństwo niż w przypadku tych dwóch poprzednich kryzysów, nie możemy siedzieć tu z założonymi rękami i czekać. Nie możemy liczyć na podrzędnych funkcjonariuszy — obserwatorów i posłańców.
— Chyba nie proponujesz, żeby i tym razem zrobił to Pierwszy Mówca? — powiedział Gendibal.
— Oczywiście, że nie — odparła Delarmi. — Tutaj jest bardziej potrzebny. Ale przecież mamy ciebie, Mówco Gendibal. To ty wyczułeś i trafnie oceniłeś zagrażające nam niebezpieczeństwo. To ty odkryłeś w bibliotece i umysłach Tutejszych ślady ingerencji z zewnątrz. To ty broniłeś twardo swego stanowiska przed zmasowanym atakiem całego Stołu i wygrałeś. Nikt nie widział tego tak jasno jak ty i na nikim nie można w tej sprawie polegać tak jak na tobie. Moim zdaniem, to ty musisz udać się w podróż i stawić czoła wrogowi. Czy mogę sprawdzić, jakie jest w tej sprawie stanowisko Stołu?
Nie było trzeba przeprowadzać formalnego głosowania, żeby poznać stanowisko Stołu. Każdy z Mówców znał myśli pozostałych i stało się nagle przeraźliwie jasne dla oszołomionego Gendibala, że w momencie jego zwycięstwa i klęski Delarmi ta niezwykła kobieta zdołała odwrócić sytuację i zesłać go nieodwołalnie na wygnanie, że udało się jej obarczyć go zadaniem, którego wykonanie może nie wiadomo jak długo trzymać go z dala od Trantora, gdy tymczasem ona zostanie tu i zdominuje cały Stół, skazując być może tym samym Drugą Fundację, a przez to całą Galaktykę na zagładę.
A gdyby Gendibalowi udało się jednak w jakiś sposób zebrać informacje, dzięki którym Druga Fundacja mogłaby uniknąć niebezpieczeństwa, to cała chwała za to spadłaby na Delarmi, która wpadła na pomysł wysłania go z tą misją, i jego sukces utwierdziłby tylko jeszcze bardziej jej władzę.
Był to wspaniały manewr, niewiarygodne zwycięstwo.
Nawet teraz tak zdominowała resztę Mówców, że panoszyła się pr,zy stole, jakby to ona była Pierwszym Mówcą. Gendibal właśnie myślał o tym, gdy wyczuł falę wściekłości płynącą od Pierwszego Mówcy. Obrócił się w jego stronę. Pierwszy Mówca nie starał się nawet ukryć swego gniewu i stało się jasne, że dopiero co szczęśliwie zażegnany kryzys wewnętrzny ustępuje miejsca nowemu.
Quindor Shandess, dwudziesty piąty Pierwszy Mówca, nie miał żadnych złudzeń co do swej osoby.
Wiedział, że nie jest jednym z tych kilku dynamicznych Pierwszych Mówców, którzy dodawali blasku pięćsetletnim dziejom Pierwszej Fundacji, ale w końcu nie musiał takim być: Nie było takiej potrzeby. Okres, w którym przewodniczył Stołowi, okres spokoju i dobrobytu panującego w całej Galaktyce, nie wymagał od przywódców dynamizmu. Wydawało się, że jest to czas, kiedy wystarcza pilnować tego, co się ma i Shandess świetnie nadawał się do tej roli. Z tego właśnie powodu wybrał go jego poprzednik.
— Nie jesteś poszukiwaczem przygód. Jesteś badaczem — powiedział dwudziesty czwarty Pierwszy Mówca. — Ochronisz Plan, podczas gdy poszukiwacz przygód mógłby go — zniszczyć. Chronić! Niech to słowo stanie się hasłem przewodnim w czasie twojej kadencji.
I starał się to robić, choć oznaczało to bierność, a czasami poczytywane było za przejaw słabości. Co pewien czas pojawiały się plotki, że zamierza zrezygnować ze swej funkcji i otwarcie snuto intrygi, aby zapewnić sukcesję tej czy innej orientacji.
Shandess nie miał żadnych wątpliwości, że prym w tych walkach wiodła Delarmi. Była najsilniejszą osobowością w składzie Stołu i nawet Gendibal, mimo swej młodzieńczej pasji i bezkompromisowości, rejterował przed nią tak, jak to zrobił teraz. Lecz on, Shandess, może być bierny, może być nawet słaby, ale, na Seldona, jest jedna prerogatywa tego urzędu, której nigdy nie oddał żaden z Pierwszych Mówców, i której on także nie zamierza oddać. Podniósł się, aby przemówić i od razu zrobiło się cicho. Kiedy Pierwszy Mówca podnosił się, aby przemówić, nie mógł się nikt wtrącić. Nawet Delarmi i Gendibal nie ośmieliliby się mu przerwać.
— Mówcy! — powiedział. — Zgadzam się, że stoimy wobec wielkiego niebezpieczeństwa i musimy podjąć odpowiednio silne przeciwdziałanie. To ja powinienem wyruszyć na spotkanie wroga. Mówca Delarmi, z wrodzoną sobie szlachetnością, chce uwolnić mnie od tego obowiązku, twierdząc, że jestem potrzebny tutaj. Prawda jednak jest taka, że nie jestem potrzebny ani tutaj, ani tam. Starzeję się, moje obowiązki zaczynają mi już za bardzo ciążyć. Od dawna oczekuje się, że lada dzień złożę rezygnację ze swego urzędu i być może powinienem to zrobić. Kiedy szczęśliwie przezwyciężymy obecny kryzys, zrezygnuję.
Ale, oczywiście, jest przywilejem Pierwszego Mówcy wyznaczyć swego następcę. Mam zamiar zrobić to teraz. Jest wśród nas Mówca, który od dawna nadaje ton posiedzeniom Stołu, Mówca, który z racji siły swej osobowości często przejmował przewodnictwo z moich rąk. Wszyscy wiecie, że myślę o Mówcy Delarmi.
Przerwał na chwilę, a potem mówił dalej:
— Mówco Gendibalu, ty jeden wyrażasz dezaprobatę dla moich słów. Czy mogę spytać dlaczego? — Usiadł, tak że Gendibal miał teraz prawo odpowiedzieć.
— Nie wyrażam dezaprobaty, Pierwszy Mówco — powiedział cicho Gendibal. — Jest twoim przywilejem wybrać następcę.
— I skorzystam z niego. Kiedy powrócisz zapoczątkowawszy proces, który doprowadzi do przezwyciężenia tego kryzysu, nadejdzie pora, abym złożył rezygnację. Ten, kto nastąpi po mnie, będzie wówczas mógł prowadzić taką politykę, jaka okaże się konieczna dla pomyślnego zakończenia tego procesu… Czy masz coś do powiedzenia, Mówco Gendibal?
— Kiedy uczynisz Mówcę Delarmi swoim następcą — odparł cicho Gendibal — mam nadzieję, że będziesz uważał za stosowne poradzić jej, aby…
Pierwszy Mówca przerwał mu szorstko:
— Mówiłem o Mówcy Delarmi, ale nie nazwałem jej swoim następcą, A teraz co masz jeszcze do powiedzenia?
— Przepraszam, Pierwszy Mówco. Powinienem był powiedzieć „zakładając, że uczynisz Mówcę Delarmi swoim następcą po moim powrocie z tej misji, czy będziesz uważał za stosowne poradzić jej, aby…”
— Nie uczynię jej swoim następcą również w przyszłości pod żadnym warunkiem. A co teraz masz do powiedzenia? — Pierwszy Mówca nie potrafił ukryć satysfakcji, z jaką wymierzył tym oświadczeniem cios Delarmi. Nie mógł jej bardziej upokorzyć. — No więc, Mówco Gendibalu, co masz do powiedzenia?
— Że jestem zmieszany.
Pierwszy Mówca podniósł się znowu. Powiedział:
— Mówca Delarmi nadaje ton posiedzeniom i przewodzi, ale to nie jest wszystko, co jest potrzebne na stanowisku Pierwszego Mówcy. Mówca Gendibal dostrzegł to, czego my nie dostrzegliśmy. Stawił czoła całemu wrogo nastawionemu do niego Stołowi, zmusił nas do ponownego przemyślenia sprawy i do przyjęcia jego argumentów. Podejrzewam, że Mówca Delarmi kierowała się nieco innymi motywami niż te, które tu wyłożyła, składając odpowiedzialność za odszukanie Golana Trevizego na barki Mówcy Gendibala, ale jest faktem, że obarczyła nią właściwą osobę. Wiem, że mu się to uda… ufam w tym względzie swojej intuicji… a kiedy wróci, to on zostanie dwudziestym szóstym Pierwszym Mówcą.
Usiadł. W chaosie dźwięków, myśli, min i gestów, który potem zapanował, poszczególni Mówcy starali się wyrazić jasno swoje opinie. Pierwszy Mówca nie zwracał uwagi na tę kakofonię, patrząc obojętnie przed siebie. Teraz, kiedy już to zrobił, uświadomił sobie z pewnym zaskoczeniem, jak przyjemnie jest zdjąć ze swych barków ciężar odpowiedzialności. Powinien był zrobić to wcześniej… ale nie mógł. Dopiero teraz znalazł godnego następcę, W chwili kiedy to myślał, jego umysł nawiązał jakoś kontakt z umysłem Delarmi. Spojrzał na nią. Na Seldona! Była spokojna i uśmiechała się. Nie okazywała rozczarowania… a więc nie poddała się. Przebiegło mu przez myśl, czy przypadkiem nie ułatwił jej zadania. Co teraz pozostawało jej zrobić?
Delora Delarmi nie zawahałaby się okazać otwarcie rozpaczy i niezadowolenia, gdyby mogło jej to przynieść jakąś korzyść.
Sprawiłoby jej wielką satysfakcję, gdyby uderzyła w tego zgrzybiałego głupca, który kierował Stołem albo w tego młodego idiotę, któremu sprzyjał los, ale satysfakcja nie była tym, czego chciała. Chciała czegoś więcej. Chciała zostać Pierwszym Mówcą.
A skoro została jeszcze jedna karta, którą można było zagrać, zagra nią. Uśmiechnęła się łagodnie i uniosła rękę, jak gdyby miała zaraz coś powiedzieć. Trwała w tej pozycji wystarczająco długo, by się upewnić, że kiedy zacznie mówić, będzie nie tylko cicho, ale wszyscy będą słuchać jej z uwagą. Wreszcie powiedziała:
— Pierwszy Mówco, powiem to samo, co wcześniej Mówca Gendibal — nie wyrażam dezaprobaty. Wybór następcy to twój przywilej. Jeśli zabieram teraz głos, to robię to tylko po to, by przyczynić się do powodzenia misji Mówcy Gendibala. Czy mogę powiedzieć, co myślę, Pierwszy Mówco?
— Proszę — odparł krótko Pierwszy Mówca. Wydawała mu się podejrzanie zgodna i przymilna.
Delarmi pochyliła głowę. Już się nie uśmiechała. Powiedziała z wyrazem powagi na twarzy:
— Mamy statki. Nie są one takimi cudami techniki, jak statki Pierwszej Fundacji, ale można nimi latać. Myślę, że Mówca Gendibal potrafi, jak każdy z nas, poprowadzić statek. Mamy swoich przedstawicieli na każdej większej planecie w Galaktyce, więc wszędzie będzie godnie przyjmowany. Co więcej, teraz kiedy zdaje sobie sprawę z natury grożącego nam niebezpieczeństwa, potrafi się obronić przed tymi anty — Mułami. Zresztą nawet gdybyśmy nie zdawali sobie z tego sprawy, to podejrzewam, że wolą oni zajmować się klasami niższymi, .nawet wieśniakami na Trantorze. Oczywiście zbadamy dokładnie umysły wszystkich członków Drugiej Fundacji, nie wyłączając Mówców, ale jestem pewna, że pozostały one nietknięte. Nie ośmieliliby się ingerować w nasze umysły.
Nie ma wszakże powodu, żeby Mówca Gendibal ryzykował bardziej, niż musi. Nie ma przecież zamiaru dokonywać żadnych bohaterskich czynów i byłoby najlepiej, gdyby jego misja została ukryta pod przykrywką jakiejś innej wyprawy — żeby zaskoczył ich nieprzygotowanych. Myślę, że dobrze będzie, jeśli wyruszy jako tutejszy kupiec. Preem Palver, jak wszyscy wiemy, udawał kupca.
— Preem Palver miał w tym swój cel, a Mówca Gendibal nie ma — rzekł Pierwszy Mówca. — Jeśli okaże się, że będzie potrzebne jakieś przebranie, to jestem pewien, że Mówca Gendibal sam potrafi wymyśleć coś odpowiedniego.
— Pozostając z całym szacunkiem, Pierwszy Mówco, dla twego zdania, chciałabym zaproponować znakomite przebranie. Jak zapewne pamiętasz, Preem Palver zabrał ze sobą w podróż swą żonę. Nic tak nie podkreślało jego chłopskiego pochodzenia, jak właśnie fakt, że podróżuje z żoną. To rozpraszało wszelkie podejrzenia.
— Ale ja nie mam żony — rzekł Gendibal. — Miałem co prawda przyjaciółki, ale wątpię, żeby któraś z nich zgodziła się teraz odgrywać rolę mojej żony.
— Dobrze o tym wiemy, Mówco Gendibalu — powiedziała Delarmi — ale ludzie wezmą za twoją żonę każdą kobietę, która będzie z tobą. Na pewno da się znaleźć jakąś ochotniczkę. A jeśli uważasz, że będzie dodatkowo potrzebny jakiś dokument poświadczający, że jesteście małżeństwem, to da się to załatwić. Uważam, że powinna z tobą lecieć jakaś kobieta.
Gendibal na chwilę aż zaniemówił z wrażenia. Chyba nie chce ona przez to powiedzieć, że…
Czyżby była to sztuczka, która miała jej zapewnić udział w jego sukcesie? Czyżby chciała uzyskać stanowisko Pierwszego Mówcy na zasadzie współudziału albo rotacji?
— Pochlebia mi — powiedział ponuro — że Mówca Delarmi uważa, iż sama…
W tym momencie Delarmi wybuchnęła głośnym śmiechem i spojrzała na Gendibala niemal z prawdziwym uczuciem. Dał się złapać w potrzask i wyszedł na głupiego. Stół na pewno tego nie zapomni.
— Mówco Gendibał — powiedziała — nie jestem taką impertynentką, żeby próbować wkręcić się do udziału w twoim przedsięwzięciu. Jest to twoje i tylko twoje zadanie, tak jak stanowisko Pierwszego Mówcy będzie twoje i tylko twoje. Nie śmiałabym nawet pomyśleć, że chciałbyś mnie wziąć ze sobą. Naprawdę, Mówco, w moim wieku nie uważam się już za atrakcyjną…
Na twarzach Mówców pojawił się wyraz rozbawienia. Nawet Pierwszy Mówca starał się ukryć uśmiech.
Gendibal odczuł ten cios i starał się nie powiększać swej wpadki przez zbyt poważne przyjęcie jej lekkich słów. Ale starał się na próżno. Spytał, próbując przynajmniej ukryć ogarniającą go wściekłość:
— Co zatem proponujesz? Zapewniam cię, że nie pomyślałem nawet przez chwilę, że chciałabyś mi towarzyszyć. Wiem, że najlepiej czujesz się na posiedzeniach Stołu, a nie w rozgardiaszu Galaktyki.
— Zgoda, Mówco Gendibalu, zgoda — odparła Delarmi. — Moja propozycja łączy się bezpośrednio z poprzednią, mianowicie, żebyś udawał tutejszego kupca. Czy komuś przyjdzie do głowy, że nim nie jesteś, jeśli będziesz miał przy sobie Tutejszą, chłopkę?
— Chłopkę? — Już po raz drugi w krótkim okresie czasu Gendibal dał się zaskoczyć i Stół dobrze się bawił.
— Tak, chłopkę — powiedziała Delarmi. — Tę, która uratowała cię przed pobiciem. Tę, która patrzy na ciebie z taką czcią. Tę, której umysł zbadałeś, i — która uratowała cię ponownie, tym razem przed czymś o wiele poważniejszym niż pobicie. Proponuję, żebyś wziął ją ze sobą.
Gendibal w pierwszej chwili chciał się żachnąć, ale wiedział, że to byłaby akurat ta reakcja, której oczekiwała. Oznaczałoby to jeszcze lepszą zabawę dla Stołu. Stało się teraz jasne, że Pierwszy Mówca, chcąc uderzyć w Delarmi, zrobił błąd i niepotrzebnie przedwcześnie wyjawił, że jego następcą będzie Gendibal, a w każdym razie, że Delarmi natychmiast wykorzystała to dla swoich celów.
Gendibal był najmłodszym z Mówców. Najpierw rozzłościł cały Stół, a potem udało mu się uniknąć potępienia i kary. Faktycznie upokorzył ich. Trudno było oczekiwać, by ktoś z nich przyjął bez niechęci wyznaczenie go przez Pierwszego Mówcę na swojego następcę.
Już i tego było dosyć, by stawili mu silny opór, a tu jeszcze doszła ta sprawa. Będą zawsze pamiętali, Z jaką łatwością Delarmi go ośmieszyła i jak im się to podobało. A Delarmi nie omieszka skorzystać z tego, by przekonać ich bez zbytnich trudności, że nie nadaje się na stanowisko Mówcy, bo jest za młody i brak mu doświadczenia. Kiedy jego nie będzie tutaj, Pierwszy Mówca zmieni, pod ich silną presją, swoją decyzję. A jeśli Pierwszy Mówca się nie ugnie, to Gendibal, zastąpiwszy go na tym stanowisku, będzie bezradny wobec ich zjednoczonej opozycji.
Potrzebował zaledwie ułamka sekundy, by sobie to wszystko uświadomić, a więc, kiedy odezwał się, wyglądało na to, że mówi bez żadnego wahania czy namysłu.
— Mówco Delarmi — rzekł — podziwiam twą przenikliwość. Myślałem, że moja decyzja zaskoczy was wszystkich. Rzeczywiście miałem zamiar zabrać ze sobą tę chłopkę, aczkolwiek z nieco innych względów niż te, które tu przedstawiłaś. Otóż chcę ją zabrać ze sobą ze względu na zalety jej umysłu. Wszyscy mogliśmy zbadać jej umysł. Przekonaliście się, jaki jest zadziwiająco bystry, ale nadto prosty, jasny i szczery, bez najmniejszych oznak przebiegłości czy chytrości. Żadna, nawet najmniejsza ingerencja w jej umysł z zewnątrz nie może pozostać niezauważona. Jestem pewien, że wszyscy doszliście do tego wniosku.
Zastanawiam się, Mówco Delarmi, czy przyszło ci do głowy, że ta wieśniaczka może zostać wykorzystana jako wspaniały system wczesnego ostrzega — . nią. Sądzę, że w jej umyśle wykryłbym pierwsze symptomy ingerencji psychicznej o wiele szybciej niż w swoim.
Reakcją na te słowa była pełna zaskoczenia cisza. Zakończył więc niefrasobliwą uwagą:
— Ach, więc nikt z was na to nie wpadł. No cóż, mniejsza z tym! A teraz już sobie pójdę. Nie mamy czasu do stracenia.
— Zaczekaj — powiedziała Delarmi, widząc jak po raz trzeci inicjatywa wymyka się jej z rąk. — Co chcesz zrobić?
— Po co wnikać w szczegóły? — spytał Gendibal z lekkim wzruszeniem ramion. — Im mniej Stół wie, tym większa szansa, że anty — Muły nie będą próbowali ingerować w jego sprawy.
Zabrzmiało to tak, jak gdyby bezpieczeństwo Stołu było dla niego sprawą największej wagi. Wypełnił tym uczuciem cały swój umysł i postarał się, żeby wszyscy to dostrzegli.
To im na pewno pochlebi. Co więcej, zadowolenie płynące z tego faktu może powstrzymać ich przed zastanawianiem się, czy Gendibal naprawdę wie dokładnie, co zamierza robić.
Tego wieczoru Pierwszy Mówca rozmawiał z Gendibalem w cztery oczy.
— Miałeś rację — powiedział. — Nie mogłem się powstrzymać przed wysondowaniem tego, co naprawdę myślałeś. Stwierdziłem, że uważasz moje oświadczenie za błąd. Istotnie, był to błąd. Miałem już dosyć tego jej stałego uśmieszku ł ciągłego przywłaszczania sobie moich praw i władzy, więc trochę mnie poniosło i nie zastanowiłem się nad wszelkimi konsekwencjami tego, co robię.
— Być może byłoby lepiej — rzekł łagodnie Gendibal — gdybyś powiedział mi o tym prywatnie. Wtedy zaczekalibyśmy do mego powrotu.
— Tak, ale nie miałbym wtedy okazji, żeby jej przyłożyć… Wiem, że to motywacja trochę dziwna jak na Pierwszego Mówcę.
— To jej nie powstrzyma, Pierwszy Mówco. Będzie dalej intrygowała, żeby dostać to stanowisko i być może okoliczności jej sprzyjają. Jestem pewien, że znajdzie się parę osób, które są zdania, że nie powinienem przyjąć twojej nominacji. Nietrudno byłoby przekonać im resztę, że Mówca Delarmi jest najlepszym umysłem przy Stole i że ona byłaby najlepszym Pierwszym Mówcą.
— Najlepszym umysłem przy Stole, ale nie poza nim — mruknął Shandess. — Dla niej rzeczywistymi wrogami są tylko inni Mówcy. Ona nie powinna była w ogóle zostać Mówcą. Ale zostawmy to. Chcesz, żebym zabronił ci zabrać tę chłopkę ze sobą? Wiem, że to Delarmi cię w to wrobiła.
— Nie, nie, powód, który przedstawiłem, jest prawdziwy. Ona naprawdę posłuży mi jako system wczesnego ostrzegania i powinienem być wdzięczny Mówcy Delarmi, że mnie do tego popchnęła, bo wtedy uświadomiłem sobie płynącą z tego korzyść. Jestem przekonany, że ta kobieta bardzo mi się przyda.
— A więc dobrze. Przy okazji — ja też nie kłamałem. Jestem naprawdę pewien, że zrobisz to, co trzeba, aby zakończyć ten kryzys… Myślę, że mogę polegać na swojej intuicji.
— Myślę, że ja też mogę na niej polegać, bo zgadzam się w pełni z tobą. Przyrzekam ci, że bez względu na to, co się wydarzy, wrócę z lepszymi osiągnięciami, niż odlatuję. Wrócę i zostanę Pierwszym Mówcą, choćby te anty — Muły… czy Mówca Delarmi… stawały na głowie, żeby do tego nie dopuścić.
Mówiąc to, Gendibal zastanawiał się, dlaczego sprawia mu to taką satysfakcję. Dlaczego tak bardzo zależało mu na tej samotnej wyprawie w przestrzeń? Powodem była, oczywiście, ambicja. Coś takiego zrobił kiedyś Preem Palver i on, Stor Gendibal, pragnął wykazać, że nie jest od niego gorszy. A potem nikt już nie ośmieli się mówić, że nie należy mu się stanowisko Pierwszego Mówcy. A może kryło się za tym coś więcej niż ambicja? Może kusiła go perspektywa stoczenia walki? Może było to pragnienie zmierzenia się ze światem, nie dziwne u kogoś, kto przez całe swe dotychczasowe życie skazany był na uprawianie swojej grządki na zabitej deskami planecie? Nie wiedział dokładnie, jakie kierowały nim motywy, ale wiedział na pewno, że bardzo pragnie udać się na tę wyprawę.