Rozdział 3

Postaram się wrócić jak najszybciej – obiecała Vanessa. – Louise wychodzi dopiero o jedenastej, więc siedźcie cicho jak mysz pod miotłą. Nie rozmawiajcie z nią – nie daj Boże domyśli się, kim jesteście. Chociaż nie, co ja mówię, i tak przecież się nie zrozumiecie… A mimo wszystko źle, że nauczyłeś mnie szwargotać po waszemu, lepiej byście sami nauczyli się po angielsku…

– To samo mówiłem! – przytaknął Hubaksis.

– Milcz, niewolniku – z przyzwyczajenia westchnął Kreol.

– Ciebie to też dotyczy, skrzydlaty pigmeju! Tylko spróbuj pokazać się Louise na oczy – odetnę nożem twoją dumę! Jeśli uda mi się to znaleźć, oczywiście…

– Van, a ty dokąd się wybierasz? – zapytał dżinn z ciekawością.

Sprawy pozałatwiać, czy to nie jest jasne? Samochód odebrać, po sklepach pochodzić, wpaść do muzeum i wytłumaczyć się. Obawiam się, że będę miała przez was nieprzyjemności… A tak przy okazji, Kreolu, nie mógłbyś pożyczyć mi kilku tych swoich złotych zabawek? Łatwiej mi będzie się wytłumaczyć…

– Bardzo proszę… – Wzruszył ramionami mag.

– Naprawdę? – Vanessa była mile zaskoczona.

– Oczywiście. Tylko ty w zamian pożyczysz mi rękę. Albo nogę, sama wybierz. Bo ja bez tych narzędzi jestem jak ty bez ręki.

– Mówiłam ci już, że twoje dowcipy są stare i zupełnie nieśmieszne? – Przygryzła wargi Vanessa. – Dobrze, postaram się załatwić wszystko bez nich… Zachowujcie się!

Drzwi zatrzasnęły się za nią i Kreol z Hubaksisem zostali sami w pokoju.

– Co będziemy robić, panie? – zainteresował się dżinn.

– Trzeba pomyśleć… Tyle lat, tyle spraw, aż nie wiem od czego zacząć. Zaklęcia załadowałem… Trzeba chyba najpierw przepisać księgę. Czaszka to nie jest godne zaufania miejsce, można coś stracić. Ciekawe, czy ta kobieta ma tutaj pergamin.

– Nie sądzę, panie. Pergamin to droga rzecz, skąd by go wzięła?

– Tak, masz rację… – ze smutkiem zgodził się Kreol.

Hubaksis polatał po pokoju, przyglądając się dokładnie wszystkim drobiazgom. Kilka razy znikł wewnątrz ścian, potem przeleciał przez drewnianą szafę i natychmiast wrócił, zachwycony prawie do nieprzytomności.

– Panie, otwórz te drzwi! – zawołał. – Będziesz szczęśliwy, klnę się na Wielkiego Chana!

Kreol z niedowierzaniem uchylił drzwiczki regału i rzeczywiście, aż wytrzeszczył oczy z zachwytu. Stały tam książki. Vanessa nie miała ich zbyt wiele, ale mimo wszystko zajmowały całą półkę. W starożytnym Sumerze taką ilość ksiąg można było zobaczyć tylko w domach bardzo bogatych ludzi – tak cenne były w tych czasach.

Ale nie to tak zachwyciło Kreola – podobne rzeczy przestały go już dziwić. Zaskoczył go papier.

– Jaki biały i jaki cienki pergamin! – westchnął, gładząc palcami stronicę. – I jaki delikatny! Ileż trzeba było włożyć pracy, by nakreślić tyle jednakowych liter! Ileż rękopisów, ileż w nich mądrości!

Zachwyt maga zgasłby natychmiast, gdyby wiedział, że (poza nielicznymi wyjątkami) wszystkie książki na półce były to kryminały i romanse. Ale nie umiał czytać po angielsku, a w jego czasach książki niezawierające mniej lub bardziej przydatnych informacji po prostu nie istniały – gdy każdy egzemplarz trzeba było przepisywać ręcznie albo mozolnie wyciskać na glinianych tabliczkach, literatura rozrywkowa była nieosiągalną przyjemnością.

– Panie, popatrz na to! – Pokazał dżinn. – Ta jest całkiem pusta!

Kreol z nabożeństwem wziął zeszyt leżący w kącie. Bielą i gładkością stron tak przewyższał pergaminowe księgi, że znowu się zachwycił.

– Myślę, że to nie jest zwykły pergamin… – powiedział w zadumie. – Ten materiał o tyle przewyższa pergamin, o ile pergamin przewyższa gliniane tabliczki.

Ale to znaczy… że mogę po prostu napisać nową księgę zaklęć i odprawić nad nią rytuał Niestarzenia!

– A nad pergaminem nie można, panie? – wtrącił się Hubaksis.

– Niestety… Pergamin pamięta, że był częścią zwierzęcia, z nim nie można tak postąpić. Papirus, to co innego, ale na papirusie niech swoje księgi pisze Troy. Zacznę od razu. Szybko, niewolniku, znajdź mi pióro i atrament.

Hubaksis posłusznie zaczął myszkować po pokoju, nie zadając sobie trudu, by omijać przedmioty – po prostu przenikał przez nie. Zaryzykował nawet i przeszukał sypialnię Louise, przy okazji ulegając pokusie, by przeniknąć przez kołdrę i do woli napatrzeć się na to, co leżało pod nią. Ale wrócił z pustymi rękami.

– Wybacz, panie – oświadczył ze skruchą, bezradnie rozkładając skrzydła. – Nie znalazłem ani jednego, ani drugiego. W ogóle nic przypominającego narzędzia do pisania.

Przepraszając swego pana, dżinn patrzył przy tym prosto na długopis leżący na stole. Ale oczywiście nawet mu do głowy nie przyszło, że czymś takim można pisać.

– Szkoda, wielka szkoda… – westchnął Kreol. – No cóż, odłożymy to na później. A teraz trzeba by zrobić trochę złota, żeby było za co żyć. Niewolniku, znajdź mi coś metalowego. Tylko nie za duże.

– To się nada, panie? – Hubaksis pokazał odznakę policyjną, którą zdenerwowana Vanessa nieopatrznie zostawiła na stoliku.

– Czuję obecność Wenus… czyli jest to miedź. Nada się. Rozgrzej ruszt.

– Nie wiem, panie – powątpiewał Hubaksis. – To coś przypomina amulet. Może nie warto?

– Nie opowiadaj głupot, niewolniku – fuknął Kreol. – W tym przedmiocie nie ma ani krztyny magii. Jeśli nawet to amulet, to całkowicie niegroźny.

– Bo ja pomyślałem, panie… W niczym jeszcze nie poczułeś tutaj magii, panie.

– Kontynuuj swoją myśl. – Mag w zadumie potarł podbródek.

– A może nasi potomkowie nauczyli się stosować magię tak, żeby nie można jej było wyczuć?

Kreol zamyślił się głęboko. Hipoteza była interesująca, ale mało prawdopodobna.

– Nie – zdecydowanie potrząsnął głową. – Nie da się całkowicie zatrzeć śladów magii, udowodnił to jeszcze wielki Ar-Nuj. A jeśli nawet by tak było, to zamiana w złoto nie zniszczy amuletu. W złocie jest więcej magii, od tego będzie tylko silniejszy.

– Rzeczywiście, masz rację panie – uspokoił się dżinn.

– No pewnie! To gdzie jest ruszt?

– Za chwilę wszystko będzie gotowe, panie!

Producenci kuchenek oddaliby pół życia za tajemnicę tego rusztu. Wystarczyło przeciągnąć nad nim ręką i powiedzieć „Płoń!”, żeby pojawił się płomień niepotrzebujący żadnego paliwa. Można go było zwiększyć, albo zmniejszyć w ten sam sposób – jednym ruchem ręki. Kreol nalał do magicznej czary wody z karafki i powiesił ją na haku w górnej części rusztu. Do czary dołączona była także specjalna pałeczka – mag wręczył ją dżinnowi i nakazał rytualnie mieszać.

Odznaka policyjna pogrążyła się w wodzie, Kreol nachylił się nad powierzchnią czary i zaczął po cichu coś burczeć. Rytuał Transmutacji Metali nie wymagał żadnych specjalnych substancji, ale za to potrzebne było maksymalne skupienie podczas długiego odczytywania zaklęcia. Trzeba było bardzo długo przekonywać ducha metalu, że w zmienionym stanie będzie mu znacznie lepiej. Kreolowi wychodziło to tylko z niewielkimi przedmiotami, a do tego za każdym razem czuł się tak zmęczony, jakby sam w pojedynkę wtaszczył fortepian na dwudzieste piętro. Niestety, magia transformacji nie była jego mocną stroną.

Tym niemniej, po jakichś dziesięciu minutach szeptania zaklęć nad kipiącą wodą, znak zaczął żółknąć. Minęło drugie tyle i zżółkł całkowicie. Miedź zamieniła się w złoto.

Kreol zakasał rękawy i wyjął odznakę z wrzątku. W poprzednim życiu mag nie zaryzykowałby zrobienia czegoś takiego, ale po zmartwychwstaniu stał się znacznie odporniejszy. W rzeczywistości pozostał na wpół martwym i ból odczuwał tak samo, jak niemający nerwów dąb.

– Bardzo pięknie, panie – pochwalił Hubaksis.

– Oczywiście – złapał oddech Kreol. – Teraz odpocznę chwilę, jakoś się zmęczyłem…

Ułożył się na łóżku, a Hubaksis, także porządnie zmęczony, przysiadł, żeby odpocząć, na pilocie od telewizora. Oczywiście, nie wiedział, że to pilot, po prostu wybrał najbliższy, wygodny przedmiot. Maleńki dżinn ważył nie więcej niż pięć deka, ale wystarczyło to, by nacisnąć przycisk.

– O! – Widząc świecący ekran, Kreol podniósł się mimowolnie.

– O żesz ty! – zgodził się z nim Hubaksis.

– Magiczne lustro! – westchnął mag. – I to u zwykłej kobiety, nawet nie arystokratki! Świat zwariował!

Na włączonym przypadkowo kanale pokazywali jakiś talk-show. Przy stole siedziało dwóch poważnych mężczyzn w eleganckich garniturach i prowadziło niezrozumiałą, ale niewątpliwie bardzo ważną rozmowę. Kreol początkowo patrzył z zainteresowaniem, ale szybko mu się znudziło.

– Ej, lustro! – zawołał do telewizora. – Pokaż mi kobietę o imieniu Vanessa!

Oczywiście telewizor nie usłuchał.

– Słyszałoś mój rozkaz, lustro? – zdziwił się mag. – Imionami wszystkich bogów nakazuję ci: wypełnij rozkaz!

– Nie wypełnia, panie – zauważył Hubaksis po kilku minutach oczekiwania.

– Sam widzę… – odgryzł się Kreol.

– Może ono nie rozumie naszego języka? – podsunął dżinn.

– Być może… – Mag przygryzł wargę. – A może słucha tylko swojej pani. Przynajmniej moje słuchało tylko mnie… Tak, trzeba będzie zrobić nowe, przyda się.

– Czy warto, panie? – westchnął Hubaksis ze smutkiem. – W tym świecie, gdzie się nie obejrzysz, tam jest magiczne zwierciadło.

– I tak moja magia jest silniejsza! – zaperzył się Kreol. – Pamiętasz, jaką minę miała ta kobieta, kiedy zobaczyła demona?

Minął kwadrans. Mężczyźni na ekranie nadal rozmawiali.

– A mimo wszystko, ciekawe, o czym rozmawiają? – w zamyśleniu powiedział Kreol.

– Panie, a może tym lustrem rządzi ten przedmiot? – zaproponował Hubaksis, po tym, jak dość długo oglądał pilota. – Zapłonęło, gdy na nim usiadłem.

– Tak? Daj no go tutaj…

– Wybacz, panie, nie mogę, jest za ciężki – wysapał dżinn, bezskutecznie próbując podnieść pilota.

Kreol popatrzył na niego ironicznie, pstryknął palcami i pilot sam wskoczył mu do ręki. Telekineza to jedna z najprostszych odmian magii i Kreol mógł unieść w powietrze jednocześnie nawet sto małych przedmiotów. Albo dziesięć większych. Albo jeden bardzo duży, na przykład dom. A przygotowanie zaklęcia nie wymagało dużo czasu – na odnowienie zaklęcia Telekinezy potrzebował nie więcej niż sekundę.

– Ciekawe… – Obrócił w dłoniach nieznany przedmiot. – Jakieś symbole, piktogramy… Tylko co mogą znaczyć?

– Spróbuj nacisnąć jakiś guzik, panie – doradził dżinn.

Kreol w skupieniu zmarszczył czoło i bardzo starannie nacisnął jeden z guzików. Był to przycisk „sleep”. Na ekranie pojawił się napis „10”, ale nic więcej się nie wydarzyło.

Mag niezdecydowanie przeciągnął palcem po przyciskach i wybrał „4”. Obraz na ekranie zmienił się – teraz telewizor pokazywał biegnących ścieżką Guffiego i Donalda.

– O, żywe obrazki! – ucieszył się Kreol. – Gdy imperator Lugalbanda był jeszcze malutkim chłopcem, zrobiłem mu podobne.

– Ciekawe istoty, panie. Podobne do Thota i Anubisa, nieprawdaż?

– Rzeczywiście… – zmrużył oczy Kreol. – Pewnie służba świątynna.

Kreskówki niezbyt zainteresowały maga. Nie widział sensu w przyglądaniu się jakimś narysowanym obrazkom, nawet ożywionym. To, że przedstawiają one bogów (przynajmniej on tak uważał) także nie zrobiło na nim wrażenia. Kreol w nosie miał te wszystkie zwierzogłowe, egipskie bóstwa. Znowu więc przełączył kanał, naciskając sąsiedni przycisk.

Na piątym kanale nadawano horror „To” według powieści Stephena Kinga.

– Patrz, panie, błazen! – ucieszył się Hubaksis, patrząc na wykrzywiającego się klauna.

– To nie błazen! – zawołał Kreol. W tym momencie klaun zaczął przeistaczać się we wstrętnego potwora. – To demon w postaci błazna! Ciekawe, gdzie to się dzieje? Na wszelki wypadek należy przygotować się do obrony. Gdzie jest mój łańcuch?!

– Panie, a jeśli ten demon zauważy, że go obserwujemy i przyjdzie do nas przez lustro?! – przestraszył się dżinn. Diabelski klaun wystraszył nawet jego.

– Mmmm, tak, mogę oczywiście poradzić sobie z nim… ale po co bez przyczyny ryzykować? – zgodził się Kreol i przełączył na inny program.

Na szóstym kanale szedł jakiś serial fantasy. W tej akurat chwili pokazywano maga wymawiającego zaklęcie. Starzec w długiej szacie stał na szczycie góry, wiał huragan, z chmur nad jego głową biły pioruny, ogólnie efekty specjalne były na poziomie.

– No widzisz! – Kreol rozpłynął się w uśmiechu. – Mówiłem, że magia przetrwała! Ależ on jest beztroski – pozwolił zobaczyć się w magicznym lustrze! I do tego w chwili, gdy czaruje! A swoją drogą, nie znam tego zaklęcia… Niewolniku, zapamiętaj je!

– Jak mam zapamiętać, panie? – Dżinn ze smutkiem rozłożył ręce. – Nie rozumiem ani słowa.

– A niech to, masz rację! Natychmiast trzeba nauczyć się tego języka! Niewolniku, który jeszcze demon potrafi to zrobić?

– Nie pamiętam, wydaje mi się, że Agares…

– Przygotuj mi pieczęć Agaresa! Chociaż nie, jeszcze zdążymy… – westchnął Kreol, gdyż serialowy czarnoksiężnik znikł z ekranu, a na jego miejsce pojawiła się reklama. – Odkryłem gniazdo… No nic, jeszcze go znajdę, niech no tylko zrobię swoje lustro.

– A to co takiego, panie? – zdziwił się Hubaksis, widząc, jak w telewizorze rozmawiają dwie szczoteczki do zębów.

– Na pewno ten mag coś nabroił – domyślił się Kreol. – Pamiętam, kiedyś chcieli mnie podejrzeć, a ja pokazałem tym bezczelnym typom parę kopulujących wszy. Specjalnie przygotowałem taką sztuczkę…! – chichotał mag.

– Też to pamiętam, panie. – Dżinn uśmiechnął się z aprobatą. – Może jeszcze coś obejrzymy.

Kreol nacisnął kolejny przycisk i trafił na wideo-klip. Dwie dziewczyny – biała i czarna – podrygiwały w otoczeniu muskularnych młodzieńców, jednocześnie wykrzykując jakąś piosenkę. Słów Kreol oczywiście nie zrozumiał, ale wystarczyło mu, że ubrania miały na sobie tylko tyle, by klip był jako tako przyzwoity.

– Popatrz, panie, odaliski! – oblizał się lubieżnie Hubaksis.

– Milcz, niewolniku, sam widzę! – Machnął ręką Kreol. – Jakie ciekawe rzeczy pokazuje to lustro!

W tym momencie minęło dziesięć minut i telewizor się wyłączył.

– A to co takiego, wróć! – zawołał Hubaksis, rozczarowany.

– Milcz, niewolniku! – warknął Kreol. – Pewnie zaklęcie się wyczerpało. Nie, moje lustro było lepsze – w moje można było patrzeć nawet cały dzień.

– Tak, tylko że nie pokazywało takich ciekawych rzeczy – kwaśno odparł dżinn.

– Za to słuchało rozkazów!

Vanessa wróciła do domu we wspaniałym humorze. Udało jej się wrócić do muzeum na kilka minut przed kontrolą i to, że całą noc nie było jej na posterunku, pozostało niezauważone. Nieskalana reputacja Van jako policjantki uratowała ją przed dochodzeniem. Tak naprawdę nikt specjalnie nie wyrywał się, żeby coś wyjaśniać – jak ustalono, narzędzia Kreola nie były specjalnie cenne. Doktor Redwall, dyrektor muzeum, skłaniał się ku opinii, że to podróbki.

Oprócz tego zabrała samochód z parkingu, wpadła do sklepu, kupiła parę potrzebnych rzeczy (oraz kilka niepotrzebnych) i zaszła do agencji sprzedaży nieruchomości, by umówić się na oglądanie domów. Na to, żeby wynająć domek nie miała dotąd pieniędzy. Wcześniej nigdy by się nie odważyła utopić wszystkich swoich oszczędności, ale teraz nie wątpiła, że już niedługo nie będzie musiała martwić się o pieniądze.

– Witajcie, neandertalczycy! – powiedziała półgłosem Vanessa. Półgłosem, bo nie miała ochoty, żeby usłyszała ją Louise. – Jak leci?

Vanessa zdążyła się przebrać i teraz paradowała w ślicznym dżinsowym komplecie. Tak właśnie ubierała się po pracy.

– Potrzebuję pióra i atramentu – natychmiast zażądał Kreol. – Szybko!

– A grzeczniej nie można? – obraziła się Van. – O, tam leży długopis! Co, nie widzisz?

– Tym można pisać? – zdziwił się mag, biorąc do ręki wskazany przedmiot. – Nie mam wosku.

– A co ma do rzeczy wosk? – zdziwiła się z kolei Van.

– No, przecież to jest pałeczka do pisania? – uściślił Kreol. – Takimi pisze się tylko na wosku. Albo na miękkiej glinie…

Vanessa roześmiała się perliście, myśląc, że mimo wszystko ten łysy czarodziej jest zabawny.

Zdjęła skuwkę i pokazała mu, jak pisze się długopisem.

Kreol miał przy tym niezwykle śmieszną minę. Nagle Vanessa zobaczyła swoją nieszczęsną odznakę policyjną i teraz ona wyglądała zabawnie.

– Co zrobiliście z moją odznaką?! – zapytała przerażona. – Po co ją pomalowaliście?!

– Niczym jej nie malowaliśmy. – Kreol lekceważąco machnął ręką, ciesząc się nową zabawką. – Po prostu zamieniłem ją w złoto.

– W złoto? – wyszeptała Vanessa, ważąc odznakę w dłoni. Rzeczywiście, była nieco cięższa. – Ale jak?

– Jeszcze się nie przekonałaś, że mój pan jest magiem? – nachmurzył się Hubaksis.

– Dziękuję za komplement – z roztargnieniem powiedział Kreol. – A co, rzeczywiście potrzebny był ci ten amulet?

– To nie amulet! To… mmmm… w waszym języku nie ma takiego słowa… – Vanessa wyobraziła sobie, jak będą na nią patrzeć na komendzie, jeśli pojawi się ze złotą odznaką na piersi. Tak, czegoś takiego jeszcze nie było. Chociaż może przecież powiedzieć, że ją zgubiła, a to przetopić i sprzedać… Van oszacowała, ile może kosztować taki kawałek złota. Sumka wyszła niemała, postanowiła więc wybaczyć Kreolowi.

– Jeśli chcesz, mogę zrobić z powrotem tak jak było… – niechętnie zaproponował mag.

– Dobrze, nie trzeba – uśmiechnęła się Vanessa. – A swoją drogą dobrze, że twoje narzędzia są tylko pozłacane, inaczej miałabym nieprzyjemności.

– Co?! – oburzył się mag. – O czym ty mówisz, kobieto?! Wszystkie moje narzędzia są zrobione z najczystszego złota! Ani odrobiny dodatków! Prawdziwe złoto i drogocenne kamienie – nie jestem jakimś tam znachorem, żeby używać podróbek!

– Bzdury! – fuknęła Vanessa, ważąc w ręce magiczną czarę. – To jest lekkie jak z drewna!

– Ach, o to chodzi… – Kreol rozpłynął się w uśmiechu pełnym wyższości. – Głupia dzikusko, znowu zapomniałaś, że jestem magiem. Wyobraź sobie, jak ciężko byłoby mi taszczyć taką laskę, gdyby była z czystego złota. – Bez trudu machnął nią, aby zademonstrować swoją rację.

– No o czym niby ja mówię? – zaperzyła się Vanessa, puściwszy mimo uszu „głupią dzikuskę”.

– Nie, źle mnie zrozumiałaś… to znaczy, niedokładnie się wyraziłem. Oczywiście i laska, i cała reszta są ze złota, ale przeprowadzono nad nimi rytuał Ulżenia. Prosta sprawa – rzecz staje się kilka razy lżejsza, nie tracąc przy tym żadnych innych właściwości.

– To tak – w końcu zrozumiała. – Nie sądzę, żeby doktor Redwall domyślił się czegoś takiego. Ale jak to w ogóle możliwe?

– Trudno wyjaśnić – zmarszczył się Kreol. – Jest to jakoś związane z tymi malutkimi kuleczkami, z których zbudowane jest wszystko, co istnieje.

– Molekuły? W waszych czasach wiedziano już o istnieniu molekuł? – zdziwiła się Vanessa. Pamiętała jeszcze lekcje chemii w szkole.

– Teraz tak je nazywają? Magowie zawsze o nich wiedzieli, a jakże…

– A my oglądaliśmy twoje magiczne lustro! – pochwalił się Hubaksis.

– Co znowu za magiczne lustro? – spytała Vanessa podejrzliwie, przyglądając się lustru wiszącemu na ścianie. Zdecydowanie nie było w nim nic magicznego.

– O, to – wyjaśnił dżinn, siadając na telewizorze. – Widzieliśmy tam tyle różności… dopóki zaklęcie się nie wyczerpało.

– A, to lustro! – roześmiała się Van. – No i co tam zobaczyliście?

– Najpierw żywe obrazki z Thotem i Anubisem – zaczął wyliczać dżinn. – Potem demona. Okropne stworzenie. Ale nie bój się, nie zauważył nas, w porę się przed nim ukryliśmy.

– A nawet jeśli nas zauważył, bez trudu sobie z nim poradzę – wtrącił Kreol. – Poskramiałem takie demony, przy których ten wyglądałby jak drobny złodziejaszek.

– Widzieliśmy także innego maga – pośpiesznie dodał dżinn. – Ten akurat nas zauważył i zatarł obraz. Potem oglądaliśmy tańce odalisek, ale wtedy akurat zaklęcie się wyczerpało.

– Rozumiem… – Vanessa uśmiechnęła się, zgadując co rzeczywiście ci dwaj widzieli w telewizji. I co to takiego, do diabła, są te odaliski? – Nic więcej nie widzieliście?

– Nie zdążyliśmy – ze smutkiem westchnął Kreol. – Mogłabyś pokazać mi Babilon? Chciałbym zobaczyć, czy coś z niego zostało…

– Widzisz, to niezupełnie takie lustro jak sądzisz… – zmieszała się Van, zastanawiając się, jak wyjaśnić tej żywej skamienielinie, co to jest telewizja… – To działa mniej więcej tak…

Wyjaśnienia zajęły tylko parę minut. Kreol nie był głupi i dość łatwo zrozumiał, o co chodzi.

– Czyli to jest coś w rodzaju teatru, tylko na odległość? – W zadumie podrapał się w kark. – Można zobaczyć tylko to, co pokazuje samo lustro?

– Świetnie wszystko zrozumiałeś – przytaknęła Van.

– A coś prawdziwego pokazuje? – upewnił się mag.

– No, nadają wiadomości, filmy dokumentalne, różne programy edukacyjne… – wymieniła Vanessa. – Tam pokazują prawdziwe rzeczy.

– Nie, moje lustro było znacznie lepsze – fuknął Kreol, nadąsany. – Pokazywało to, co ja chciałem, a nie to, co samo raczyło.

– Nie wątpię – zgodziła się Van.

Potem pokazała Kreolowi zakupy. Kupiła mu komplet bielizny, parę skarpetek, koszule i wspaniały zestaw dżinsowy, bardzo podobny do tego, jaki sama nosiła. Taka odzież po prostu podobała się Van bez żadnej głębszej przyczyny.

Mag założył nowe rzeczy i od razu prezentował się znacznie lepiej. Frak mimo wszystko wyglądał na nim okropnie głupio. Został za to w starych butach.

– Dziwna tkanina. – Dotknął rękawa. – Za moich czasów robili z takiej worki.

– Słusznie, dżins robi się z płótna… a może z juty? – Vanessa nieco się zawahała. – Nie przejmuj się – to teraz ostatni krzyk mody. Kupiłam ci jeszcze marynarkę, spodnie, kurtkę i inne drobiazgi. Potem przymierzysz. A tobie się podoba?

– Mnie się podoba, panie – podpowiedział dżinn. – Tylko jeszcze potrzebna jest czapka.

– Czapka? – zdziwiła się Van. – A po co czapka?

– A co to za mag bez czapki? – żachnął się Kreol. – Czapkę wybiorę sam – nie jestem pewien, czy kupisz to, co potrzeba.

– Jak sobie życzysz… – Vanessa wzruszyła ramionami.

Mag w zamyśleniu popatrzył w lustro. Zasadniczo obraz mu się podobał. Tylko że… Pogładził ręką łysinę i żachnął się niezadowolony.

– W poprzednim życiu miałem najpiękniejsze włosy w całym Babilonie – powiedział ze smutkiem. – Łysych uważano wtedy za potwory.

– No, z tym nic się nie da zrobić… – Vanessa starała się go pocieszyć, z przerażeniem wyobrażając sobie, że znalazła się na jego miejscu.

– Dlaczego? – chrząknął mag. – Jeśli zdobędziesz dla mnie trochę oliwki z oliwek, oleju rozmarynowego, łodygę krwawnika, kilka liści dębu, pączek goździka i z dziesięć włosów kota, w ciągu dziesięciu minut przygotuję wspaniały wywar na porost włosów. Za kilka godzin będę miał włosy nie gorsze od twoich.

– Sprytnie! – zachwyciła się Vanessa. – Naprawdę możesz coś takiego zrobić?

– A ty co, nie wierzysz? – fuknął mag.

– Czy u was łysi nie chodzą do maga, żeby wyhodować nowe włosy? – zainteresował się Hubaksis.

– Jak by to powiedzieć… – zmieszała się Vanessa. – Nasi magowie nie potrafią zrobić czegoś takiego… A niech to diabli, teraz w ogóle nie ma magów! Tylko szarlatani.

– Nie myśl, że mnie to martwi. – Kreol rozciągnął usta w uśmiechu. – A co z tym, o co prosiłem?

– Eeee, może poczekamy z tym, dopóki nie przeprowadzisz się do innego domu. Nie jestem pewna, czy Louise dobrze zareaguje, jeśli nagle, tak szybko odrosną ci włosy.

– Możesz powiedzieć, że to peruka – zaproponował dżinn. – W naszych czasach też je nosili.

– Mimo wszystko lepiej poczekać – westchnęła Van. – To przecież nie jest pilne?

– Nie – zgodził się mag. – A co to za gadka o przeprowadzce?

– Nie możecie przecież wiecznie siedzieć w jednym pokoiku?

Oczywiście, że nie! Potrzebuję dużego domu z wieloma komnatami! – powiedział Kreol. – Zamienię go w kocebu! Musi mieć dużą piwnicę, żeby wzywać tam demony, szopę do przechowywania ziół i eliksirów, magiczne laboratorium, odosobnioną komnatę do wypróbowywania eliksirów, kilka sypialni…

– Van, a ty zostaniesz z nami? – zapiszczał Hubaksis. – Przywiązałem się do ciebie…

– Oczywiście, że zostanie! – powiedział mag nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Muszę odwdzięczyć się jej za wszystkie usługi, tego wymaga honor maga!

– Hi, hi, honor… – Malutki dżinn zrobił złośliwą minę.

– No więc tak! – Vanessa skrzyżowała ręce na piersiach. – Jeśli wy, dwa bezczelne typy, myślicie, że kupię wam za własne pieniądze elegancką willę w dobrej dzielnicy, a sama zostanę w tej pluskwiarni, to bardzo się mylicie! Oczywiście, że ja też się przeprowadzę! A pieniądze później mi oddacie, bo i tak będę musiała wziąć ogromny kredyt!

– O to akurat nie trzeba się martwić – uspokoił ją Hubaksis. – Pan zawsze miał mnóstwo złota i innych drogocenności! Poczekaj miesiąc albo dwa, a będzie równie bogaty jak przedtem.

– Cieszy mnie to. – Van łaskawie kiwnęła głową. – A co w tym twoim przepisie mówi się o włosach kota? Wydawało mi się, że koty są dla ciebie święte…

– Przecież nie krew, a tylko kilka włosków! – Kreol postukał się w czoło. – Jak może komuś zaszkodzić strata kilku włosków?

Загрузка...