ROZDZIAŁ PIĄTY

Poniedziałek, dwudziesty siódmy marca. Dlaczego, na Boga, Mike i Ginny zdecydowali się pobrać? Teraz przecież wszyscy wolą żyć na kocią łapę. Do licha, dlaczego nie uciekłam przed tym wszystkim na narty?! Na pewno udałoby mi się coś złamać… Może nos? Kto chciałby mieć druhnę ze zdeformowanym nosem? Bolesne, ale o wiele mniej niż wizyta u fryzjera. I dlaczego Robert mnie pocałował?!

– To będzie łatwe.

Siedziała w salonie fryzjerskim w Mayfair owinięta od szyi do stóp w różową płachtę i mrugając oczami, starała się nie patrzeć na swe odbicie w lustrze.

– Łatwe? – Jak dotąd nikt nie odważył się stwierdzić, że jej włosy są łatwe do ułożenia.

Stylista uśmiechnął się do jej odbicia.

– Cały sekret tkwi w tym, aby nie walczyć z lokami, tylko wykorzystać ich naturalny skręt – powiedział.

– Ale ja nie lubię loków. Chcę choć raz w życiu mieć proste, gładkie włosy, takie jak dziewczyny z reklam szamponów!

– A ja chciałbym przypominać Roberta Redforda. – Uśmiechnął się szerzej. – Trzeba wykorzystać to, czym obdarzyła panią natura. A pani ma gęste, zdrowe włosy. Musi pani je polubić.

Polubić? Nigdy nie przyszło jej to do głowy. Od dzieciństwa słyszała, że jej włosy to prawdziwa katastrofa. Próbowała je prostować za pomocą specjalnych przyrządów, używała rozmaitych lakierów, pianek i odżywek – bez skutku. Polubić swoje włosy…?

– Myślę, że potrzebuję czasu, aby przywyknąć do tej myśli – odparła. – A tymczasem proszę z nimi coś zrobić.

– Będzie pani zadowolona – uspokoił ją, biorąc się śmiało do roboty.

Wiara, jaką prezentował ten mężczyzna, była ożywcza niczym powiew świeżego powietrza. Daisy odprężyła się, gdy podcinał jej włosy, cieniował, a potem po raz ostatni ułożył je palcami i oświadczył, że jest z siebie dumny.

– To już wszystko? – Właściwie nie widziała żadnej różnicy. Nadal miała na głowie nieład, tyle tylko, że teraz bardziej… artystyczny.

– Jeszcze tylko dwie gałązki bluszczu, dwa pączki białych róż i na tym koniec. Będzie pani wyglądać olśniewająco.

– Olśniewająco? To miły komplement, ale Daisy wcale nie była przekonana. Po cichu marzyła jedynie o tym, by na tle pięknych brunetek nie wyglądać śmiesznie i żałośnie.

– Chciałabym podzielać pański optymizm – skwitowała.

– Stawiam na szalę całą swoją reputację, że idąc w ślubnym orszaku, nie będzie pani wyglądać gorzej od panny młodej. – Fryzjer z uśmiechem zdjął z niej różową pelerynę. – Proszę jednak przestać ściągać włosy tą okropną gumką. I radzę użyć korektora, by zatuszować ciemne obwódki pod oczami. Moja recepcjonistka doradzi pani, jaki wybrać odcień.

Korektor rzeczywiście pomagał ukryć ciemne obwódki, ale nie zastępował snu… Powieki Daisy ciężko opadały, gdy usiadła wreszcie za swoim biurkiem i starając się nie rozpamiętywać pocałunku Roberta, zaczęła studiować katalog aukcyjny.

Obudziła się gwałtownie, gdy jej głowa uderzyła o blat. Przez moment nie wiedziała, gdzie się znajduje. Potarła rękami twarz i zerknęła na zegarek. Zbliżała się pora lunchu. To znaczy, że czas na przymiarkę u krawcowej. Miała nadzieję, że spacer przez park postawi ją na nogi.


Robert nie mógł dodzwonić się do Samuela Jacobsa w niedzielę wieczorem i teraz już wiedział dlaczego. Samuel Jacobs, który w XIX wieku założył kampanię importującą modne wówczas dzieła sztuki orientalnej, zginął bezpotomnie, gdy jego statek zatonął u wybrzeży Chin. Przedsiębiorstwo ocalało i nadal nosiło jego nazwisko. Robert ustalił, że firma wciąż zajmowała się importem towarów z Dalekiego Wschodu. No cóż, Daisy raczej nie zakochałaby się w przedsiębiorstwie, choćby nie wiem jak pasjonowała się orientalnymi antykami. Gdy ostatecznie wykreślił Samuela Jacobsa z listy, poczuł się całkiem zagubiony.

Już wcześniej wyeliminował Conrada Petersona, który okazał się znanym kolekcjonerem dzieł sztuki. Robert przypomniał sobie głośny swego czasu skandal. Otóż w wyniku wyroku rozwodowego pan Peterson musiał zapłacić ogromne odszkodowanie byłej żonie, która złapała go in flagranti… z mężczyzną.

Do diabła, dlaczego Michael był taki tajemniczy? Czemu nie dał mu żadnego punktu zaczepienia? Ale Robert musiał równocześnie przyznać, że przyjaciel wcale nie prosił go o przeprowadzenie śledztwa. To był jego własny, autorski, rzec można, pomysł. Zastanawiał się, czy Ginny coś wie… Nie mógł jednak tak znienacka zadzwonić i o to spytać.

Potrzebował stosownego pretekstu… Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy przypomniał sobie obietnicę daną Daisy.

– Ginny? Tu Robert. Mam do ciebie małą prośbę… Potrzebuję kawałek żółtego aksamitu, z którego uszyte będą suknie druhen.

– Skąd wiesz o żółtym aksamicie? To miała być tajemnica.

– Obiecuję, że nikomu nie powiem – zapewnił. – Pod warunkiem, że dostanę metr materiału.

– To szantaż! – roześmiała się. – Co ty znowu knujesz?

– Wymyśliłem niespodziankę dla Daisy.

– Przyjemną, mam nadzieję. W porządku, wpadnę po południu do twego biura. Mam nadzieję, że poczęstujesz mnie herbatą.

Robert był zadowolony ze swego posunięcia. Chciał również umówić się z Daisy, by spróbować coś z niej wyciągnąć, ale okazała się tego dnia nieuchwytna. Gdy do niej dzwonił, zbywała go uprzejmie. Zastanawiał się, jak ją zmusić, by zechciała przystać na jego propozycję.

Wreszcie sięgnął po papeterię, napisał krótki liścik, włożył do koperty i starannie wykaligrafował adres galerii Latimera.

– Mary, wychodzę na chwilę – poinformował sekretarkę.

– Za pół godziny ma pan wideokonferencję z Delhi – przypomniała mu. – A potem lunch ze wspólnikami.

– Czy mógłbym zapomnieć o głównych wydarzeniach tygodnia? – spytał kwaśno.


– Co to jest? – Daisy wróciła od krawcowej obarczona wielkim czarno-złotym pudłem, w którym znajdowała się poprawiona suknia. Natychmiast zauważyła na swoim biurku białe pudełko, pochodzące z ekskluzywnych delikatesów.

George wzruszył ramionami.

– Posłaniec przyniósł je dziesięć minut temu – wyjaśnił.

– Tu jest list – dodał, niepotrzebnie zresztą, ponieważ Daisy zdążyła już dostrzec przyczepioną do pudełka kopertę.

Natychmiast rozpoznała charakter pisma i skarciła się w duchu, ponieważ jej serce zabiło żywiej, jak zwykle na samą myśl o Robercie. Drżącymi palcami rozerwała kopertę, po czym wyjęła z niej pojedynczą kartkę papieru.

Najdroższa Daisy!

Wiem z dobrze poinformowanych źródeł, że obowiązkiem drużby jest opieka nad druhnami – i to nie tylko tymi ładnymi. Uznałem więc, że powinienem dopilnować, byś z powodu przymiarki sukni nie straciła lunchu.

Robert

PS. Dzięki za kolację.

– Nie tylko nad tymi ładnymi! – zacytowała z furią. – Potwór! – Odrzuciła list i otworzyła pudełko. – Och! – Szybko zamrugała oczami, wpatrując się ze zdumieniem w smakowicie wyglądające przekąski.

– Kolacja? – zdziwił się George, podnosząc list i jednocześnie częstując się maleńkim pasztecikiem nadziewanym świeżym łososiem.

– To były tylko grzanki z marmoladą i gorąca czekolada – wyjaśniła.

– Naprawdę? – George oblizał palce. – Myślę, że ostatnią kobietą, która uraczyła go takim zestawem, była jego matka.

– Też tak przypuszczam. – Popatrzyła na kunsztownie ułożone wytworne specjały i nagle ogarnęło ją dziwne przeczucie, że nad jej spokojną egzystencją zbierają się czarne chmury. Doszła do wniosku, że Robert coś knuje.

Do licha z Janine! Że też musiała odejść od Roberta dokładnie na dwa tygodnie przed ślubem Michaela! To prawda, że kiedyś sprawiłoby to Daisy ogromną radość, cieszyłaby się z częstego towarzystwa Roberta, a potem przechowywałaby wspomnienia, jak wiewiórka zapasy na zimę. Ale teraz uznała, że nie wytrzyma dwóch tygodni takich czułości, nie zdradzając się przy tym ze swymi uczuciami. W każdym razie nie po tym pocałunku…

Podsunęła George'owi pudełko, aby mógł łatwiej do niego sięgać. Zupełnie straciła apetyt.

– Nie zamierzasz zadzwonić do niego i podziękować, tak jak uczyła cię matka? – spytał z udawaną naganą. Poruszał niezdecydowanie palcami, wahając się pomiędzy kolejnym pasztecikiem a kawałkiem kurczaka. – Jestem pewien, że czeka na telefon.

Wolałaby, żeby George wyszedł. Wówczas mogłaby swobodnie porozmawiać z Robertem. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że traciła silną wolę, ulegała pokusie… Jeden pocałunek wystarczył, by wszystkie jej zamierzenia legły w gruzach. Jeden pocałunek!

Wiedziała, że Robertowi flirtowanie przychodziło z dziecinną łatwością. Już dwukrotnie odrzuciła jego zaproszenie, a zatem stała się dla niego swego rodzaju wyzwaniem. Z pewnością właśnie dlatego ją pocałował. Ta myśl pomogła jej ochłonąć. Nie zamierzała dołączać do grona wielbicielek Roberta, gotowych na każdy szalony i poniżający krok w celu zdobycia upatrzonego mężczyzny. W żadnym razie! Niech sobie czeka na telefon.

– Wolisz tartę ze szparagami czy łososia? – spytała George’a, celowo pomijając milczeniem jego pytanie.

Spojrzał na nią z zadumą, a potem wzruszył ramionami.

– To twój lunch. Wybór należy do ciebie.

Była bardziej głodna, niż myślała. Ostatecznie zjadła kurczaka, a potem jeszcze kilka tartinek z pomidorem.

– Posłuchaj – zmieniła temat – przejrzałam katalog aukcyjny i zaznaczyłam eksponaty, które chciałabym nabyć. Może będzie lepiej, jeśli sam to jeszcze raz sprawdzisz.

– Spójrzmy… – Przesunął wzrokiem po liście. – Te dwa przedmioty możesz licytować nieco wyżej – powiedział, zaznaczając je ołówkiem. – A co to jest?

– Jennifer Furneval prosiła, bym to dla niej obejrzała. Co o tym sądzisz?

– Idę o zakład, że ta waza w rzeczywistości nigdy nawet nie widziała Japonii. Wiesz, jak to sprawdzić? – Zrobił notatkę na marginesie i nie czekając na odpowiedź Daisy, dodał: – Oczywiście, że wiesz. Ale niezależnie od zdania Jennifer, nie płać więcej niż… – Z poważnym uśmiechem podniósł wzrok. – W przeciwieństwie do ciebie, jeśli Jennifer czegoś bardzo pragnie, łatwo daje się ponieść emocjom.

– Za pięć lat może się okazać, że to była wyjątkowo okazyjna cena – podkreśliła.

– Masz rację, to jest ryzyko. Żaden asekurant jeszcze nie zawojował świata, moja droga. – Wzruszył ramionami. – Ale też żaden się nie sparzył. Cóż, jesteśmy bardziej handlarzami niż kolekcjonerami. Musimy myśleć pragmatycznie.

Zerknęła na niego z zainteresowaniem. Odniosła wrażenie, że w tej wypowiedzi jest ukryty podtekst.

– Czy nadal rozmawiamy o porcelanie? – spytała.

– A o czym innym? – Uśmiechnął się tak niewinnie, że prawie mu uwierzyła.

– Jeśli ta waza okaże się kopią, znajdę coś innego dla Jennifer – oświadczyła Daisy. – Robert szuka dla niej prezentu na urodziny.

– Oczywiście, moja droga. Czy udało ci się zarezerwować pokój w Warbury Arms?


– Jakieś nowe wiadomości? – Lunch ze wspólnikami był wydarzeniem tygodnia. Podczas gdy wszyscy wokół myśleli o ewentualnej fuzji, Robert był w stanie myśleć jedynie o Daisy i o tym, czy smakowały jej przesłane specjały.

Mary podała mu listę telefonów oraz elegancką czarno-złotą torebkę.

– Zostawiła to pewna młoda dama. – Mary zerknęła do notatnika. – Panna Ginny Layton. Bardzo ładna…

– Przyszła za wcześnie – powiedział Robert, spoglądając na zegarek. – Do licha, to ja się spóźniłem! A tak mi zależało, by z nią porozmawiać.

– Powiedziała, że nie może czekać i zadzwoni później.

– Do diabła, najlepsze plany… Och, chciałem się czegoś od niej dowiedzieć – wyjaśnił zdziwionej Mary. – Może jest ładna, ale bez wątpienia zauważyłaś duży brylant na palcu jej lewej ręki i domyśliłaś się, że jest zaręczona. Wychodzi za mojego najlepszego przyjaciela. – Oderwał wzrok od listy, którą mu przekazała. – Nikt inny nie dzwonił?

– Nikt. Być może wyszedłeś z wprawy, Robercie? – zażartowała. – Jak ona się nazywa?

– Daisy Galbraith… – Urwał. To było śmieszne! – Moja stara przyjaciółka. Znamy się od dziecka. Jeśli zadzwoni, możesz sama ją o wszystko spytać. A na razie połącz mnie z matką.

– To aż tak poważna sprawa?

– Poważna? – No pewnie, jeszcze jak. Trochę zbyt późno zorientował się, że sekretarka bawi się jego kosztem. – Moja droga Mary – powiedział, zdając sobie sprawę, że nadal trzyma w ręce plastikową torbę. – Wyślij to do mojego krawca, zgoda? Czeka na ten materiał.

– Na żółty aksamit?

– Ach, więc nie zdołałaś się oprzeć ciekawości!

– Chyba nie spodziewałeś się, że nie zajrzę do środka? – Mary wyraźnie czekała na wyjaśnienie.

– To materiał na kamizelkę. Na ślub uroczej Ginny Layton, którą właśnie poznałaś. Jestem drużbą i pomyślałem, że będzie zabawnie, jeśli dopasuję kamizelkę do sukni druhen. A teraz bądź uprzejma zadzwonić do mojej matki – przypomniał z lekką irytacją.

Matki nie było w domu. Po chwili zastanowienia Robert doszedł do wniosku, że może lepiej się stało. Skoro Mary podejrzewała, że jego zainteresowanie Daisy niewiele ma wspólnego z niewinną przyjaźnią, to zapewne inni wyciągną bardzo podobne wnioski. Nie chciał bronić się przed oskarżeniami, że uwodzi nieletnią…

Zaraz, przecież Daisy nie jest nieletnia. Mike powiedział, że jego siostra ma dwadzieścia cztery łata i jest dorosłą kobietą. To fakt, Robert jednak uważał się za o wiele starszego i bardziej doświadczonego. I właśnie dlatego było wręcz jego obowiązkiem wyciągnąć ją ze ślepej uliczki, w jaką zabrnęła.

A zresztą, informacje, jakich potrzebował, mógł łatwo wyciągnąć od Monty'ego Sheringhama. Ustalił więc z łatwością, gdzie odbędzie się planowana aukcja, na którą wyjeżdżała Daisy. Ciekawe, czy pojawi się tam również jej tajemniczy kochanek? Trzeba to zatem osobiście sprawdzić.

W miejscowości Warbury był tylko jeden hotelik, w którym ostał się pojedynczy pokój bez łazienki.

– To z powodu aukcji – poinformowała go przepraszającym tonem recepcjonistka.

– Jeśli to ostatni, nie mam wyboru.

Resztę popołudnia i część wieczoru spędził w pracy. Dopiero gdy dotarł wieczorem do domu, przypomniał sobie, że Daisy nie zadzwoniła, by podziękować za lunch. Musiała być naprawdę bardzo zajęta, skoro zapomniała o dobrych manierach. A może po prostu nie chciała z nim rozmawiać? Ale dlaczego?

Rozluźnił krawat, włączył automatyczną sekretarkę i nalał sobie drinka. „Robert? – Głos Janine zakłócił ciszę w pokoju. – Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale czy nie znalazłeś przypadkiem apaszki? Szarej, jedwabnej apaszki? Jest mi bardzo potrzebna".

Nie znalazł i nie zamierzał wcale szukać. Musiał przyznać, że Janine przynajmniej poczekała z tym telefonem dłużej niż większość poprzednich dziewczyn. Wszystkie dawały mu czas na posmakowanie straty, a potem szansę odnowienia znajomości. Ale on nienawidził mieć związanych rąk… Jaki ojciec, taki syn. Ojciec jednak był samolubny, chciał mieć wszystko, i dlatego złamał serce swojej żonie. Robert natomiast nie zamierzał krzywdzić żadnej ze swoich partnerek.

Poszuka apaszki i odeśle ją przez posłańca.

Wysłuchał kolejnej informacji: „Robercie, tu Ginny. Przykro mi, że nie spotkaliśmy się dzisiaj w twoim biurze, ponieważ chciałam cię o coś prosić. Czuję się winna, że zmusiłam Daisy, by została druhną. Wiem, jak ona nienawidzi tego rodzaju wystąpień. Zastanawiam się, czy nie mógłbyś zaopiekować się nią podczas wesela, sprawić, by dobrze się bawiła? Jesteś naszym najlepszym przyjacielem, dlatego prosimy cię o pomoc".

„Robercie…"

Nareszcie. To był głos Daisy. Sprawdził godzinę, o której zostawiła wiadomość. Wczesne popołudnie… Z powodzeniem mogła zatem zadzwonić do biura. Najwyraźniej go unikała. Słuchał uważnie: „Dziękuję za wyśmienity lunch. Potrzebowałam wsparcia, zwłaszcza po tym, jak ujrzałam siebie w sukni druhny. Zobaczymy się na ślubie. Na pewno mnie zauważysz, ponieważ to ja będę tym brzydkim kaczątkiem. Cześć".

Uśmiechnął się, co było na pewno jej intencją. Nie ma obaw, nie przegapię cię, obiecał jej w duchu.

„Robercie, czy mógłbyś wyświadczyć mi przysługę? – Stanowczy, ostry głos jego matki sprowadził go z powrotem na ziemię. – Poprosiłam Daisy, aby wylicytowała dla mnie na aukcji pewną porcelanową wazę, nie pomyślałam jednak nad sposobem zapłaty. Będę ci wdzięczna, jeśli dopilnujesz, by w razie sukcesu nie miała z tym problemu. Z góry dziękuję".

Uniósł szklankę w triumfalnym toaście. Zastanawiał się właśnie, jak wytłumaczy sceptycznej Daisy swoją obecność w Warbury. Zwłaszcza że jej „zobaczymy się na ślubie" zabrzmiało bardzo stanowczo.

– Dzięki ci, mamo. Dostarczyłaś mi właśnie wyśmienitego pretekstu!

Загрузка...