ROZDZIAŁ SIÓDMY

Wtorek w nocy lub środa nad ranem. To bez znaczenia. Ważne jest natomiast to, że zachowałam się jak kompletna idiotka. Robert jest dorosłym mężczyzną i ma taki samochód, że może gwizdać na złą pogodę… A teraz leży w zasięgu mojej ręki… Jest tak cicho, że słyszę jego oddech. Nie mogę tego znieść!

Daisy usłyszała, jak Robert zamyka za sobą drzwi do łazienki. Za chwilę pewnie będzie brał prysznic. Rozpaczliwie pragnąc oderwać się od tej wizji, chwyciła za telefon.

– Witaj, Daisy. – George Latimer tak szybko podniósł słuchawkę, jakby czekał na jej telefon. – Jak minął dzień?

– Był długi, zimny i mokry – odpowiedziała.

– Żadnych problemów?

– Właściwie nie mam problemów – odparła z typową dla siebie powściągliwością.

– W takim razie, powiedz mi, o co „właściwie" chodzi.

Czy mogła powiedzieć George'owi o tym, że Robert Furneval stoi teraz nagi pod prysznicem w jej łazience, a później będą spali razem w jednym pokoju!

– Jest pewna sprawa, George… Wydaje mi się, że wypatrzyłam coś naprawdę interesującego…

– Nie sądzę, że to może być to, o czym myślisz, Daisy – powiedział, gdy skończyła opisywać niezwykłe naczynie, które znalazła wśród kuchennej zastawy. – Łatwo dałaś się ponieść wyobraźni.

Ponieść? Ona nigdy nie ulegała emocjom. Powściągliwość powinna być jej drugim imieniem. Oto dlaczego nie stała teraz obok Roberta pod prysznicem.

– Takie odkrycia zdarzają się niezwykle rzadko. – Głos George'a sprowadził ją z powrotem na ziemię.

– Ale się zdarzają, prawda? – nalegała. – Bezcenne misy znajdowano czasami w kurnikach.

– Owszem – zgodził się, ale niemal była pewna, że wzruszył lekceważąco ramionami. – Nie pozwól jednak, by pragnienie sławy wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem.

– Uważasz, że powinnam dać sobie spokój?

– Chyba że pragniesz stać się właścicielką wielkiego pudła kuchennej porcelany.

– A jeśli się nie mylę?

– Cóż, w tej chwili i tak nie mogę ci w niczym pomóc. Postaraj się zachować zimną krew.

– Zastanawiam się, czy powinnam wspomnieć o tym pozostałym uczestnikom aukcji.

Spodziewała się, że George zaraz spyta ją, czy nie opiła się przypadkiem blekotu. On jednak milczał przez długą chwilę, a potem powiedział:

– Przypuszczam, że mogłabyś. – Jednak w jego głosie słychać było powątpiewanie.

– Ale nie radzisz mi tego robić?

– Mam na względzie twoje dobro. Jeśli masz rację, poczują się głupio i nigdy ci tego nie wybaczą. Odtąd na każdej aukcji będziesz otoczona przez reporterów i handlarzy; każdy będzie szukać tematu do artykułu. Oczywiście, jeśli się mylisz, wszyscy będą się z ciebie wyśmiewać, a pośrednio, również ze mnie.

– A co z właścicielami licytowanej porcelany?

– Jeśli ich rzeczoznawcy nie zauważyli niczego interesującego, to już nie twoja sprawa.

– Wiem, ale…

– Obecny baronet odziedziczył po przodkach talent do trwonienia pieniędzy. Wszystko, co zarobi na tej aukcji, i tak zaraz przepuści na wyścigach albo w modnych restauracjach. Nie zawracaj sobie nim głowy.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym Daisy odłożyła słuchawkę. Osiągnęła zamierzony cel. Rozmowa z pryncypałem skierowała jej myśli w inną stronę. Fakt, że George podważył jej kompetencje zawodowe, trochę ją nawet zirytował.

Zdjęła ręcznik z głowy i rozczesała palcami włosy. A jednak kupi to pudło kuchennej porcelany i jeszcze wszystkim pokaże! A jeśli popełni błąd… Cóż, zna właścicielkę pewnej firmy zajmującej się organizacją przyjęć. Im zawsze przyda się zastawa stołowa w przyzwoitym stanie. Jeśli jednak naczynie, które sobie upatrzyła, okaże się autentykiem, nie zamierzała wcale chwalić się odkrytym przez siebie skarbem.

Ubrana w czarną koronkową halkę, siedziała przed toaletką i malowała sobie usta, gdy drzwi łazienki otworzyły się z impetem.

– Jesteś przyzwoicie ubrana?

– W porównaniu ze strojem, w jakim ostatnio pojawiłam się w recepcji hotelu, powiedziałabym, że mam na sobie zbyt wiele.

Nie odezwał się, więc odwróciła głowę. Robert stał oparty o drzwi łazienki, ubrany jedynie w ręcznik opasujący mu biodra. Nawet się nie uśmiechał. Mokre, ciemne, sczesane do tyłu włosy dodawały mu uroku.

Od razu zrobiło jej się sucho w ustach. Gdy Robert nadal milczał, przełknęła ślinę i spytała niepewnie.

– Co się stało?

– Nigdy nie sądziłem, że nosisz czarną bieliznę.

– Doprawdy? Czyżbyś w ogóle o tym myślał? – Właściwie wcale nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie, więc zaraz dodała: – Dziwne, ale ja nigdy nie pomyślałam o twojej bieliźnie.

Odwróciła głowę, by zetrzeć nadmiar szminki, a potem wstała i podeszła do szafy. Była świadoma, że Robert śledzi każdy jej ruch, przygląda się, jak wyjmuje kostium, wkłada spódnicę, zapina ją w pasie.

Spódnica była za krótka. O wiele za krótka. Czuła się w niej naga. Włożyła obcisły żakiecik i zapięła guziki. Niewiele to pomogło. Odwróciła się i sięgnęła po drinka. Był zimny i gorący zarazem. Ostry smak imbiru chłodził gardło, brandy zaś rozgrzewała całe ciało. Pod wpływem alkoholu poczuła lekki zawrót głowy.

Robert poruszył się w końcu, otworzył torbę i wyjął bordową koszulę oraz krawat.

Daisy wstrzymała oddech. Jego slipy były białe. Niespodzianki, jak widać, zdarzają się obu stronom. Robert szybko wycofał się do łazienki i zamknął za sobą drzwi.

W zaciszu łazienki głęboko odetchnął. Gdy Mike powiedział mu, że mała Daisy jest już dorosłą kobietą, ogarnęły go wątpliwości. Jak mógł być tak ślepy? A może niespełna rozumu?

Wielki Boże, co on robił, gdy Daisy dorastała? Dlaczego nie zauważył, jak bardzo się zmieniła? Czy dlatego, że nigdy nie postrzegał jej jako kobiety? A może w ogóle jej się nie przyglądał? Może ona nie chciała, by to zauważył?

Z jednej strony była to nadal stara dobra Daisy, którą znał od zawsze i której – niczym średniowieczny rycerz – pospieszył na ratunek. Daisy, która spędzała z nim czas, gdy ją o to prosił, i która potrafiła cały dzień siedzieć cicho nad brzegiem rzeki, mocząc nogi w wodzie – dziewczyna potrafiąca spojrzeć na siebie z dystansem.

Ale Daisy miała również drugie oblicze. Była to elegancka kobieta, zachowująca się z lekką rezerwą, seksowna i zmysłowa. Kobieta o gładkich ramionach, wąskiej talii i delikatnej jak jedwab skórze.

Miała swoje sekrety i być może wcale nie potrzebowała pomocy.

Gdy zapinał mankiety koszuli, zauważył, jak bardzo drżą mu dłonie. Nie powinien był tu przyjeżdżać. Ale skoro już spalił za sobą mosty i zrezygnował ze swojego pokoju, będzie musiał zostać. A może, pomimo ulewnego deszczu, lepiej by było wyruszyć natychmiast w drogę powrotną do Londynu?

Błyskawice, coraz częściej przecinające ciemne niebo, a potem niedaleki odgłos gromu, odwiodły go od tego lekkomyślnego pomysłu.

Długo zwlekał z opuszczeniem łazienki. Aż do dzisiaj nigdy nie zastanawiał się, o czym będzie rozmawiać z Daisy. Konwersacja z nią zawsze była lekka, łatwa i naturalna. Dziś rozpaczliwie szukał jakiegoś neutralnego tematu.

Wziąwszy głęboki oddech, otworzył drzwi.

– Jeśli mam wziąć udział w aukcji – powiedział, wkładając marynarkę – będziesz musiała trochę mnie podszkolić. Wolałbym nie wyjeżdżać stąd jutro z wypchaną papugą pod pachą.

Daisy roześmiała się szeroko, gdy otwierał przed nią drzwi na korytarz.

– Mówiłeś, że już byłeś na aukcji – przypomniała.

– Byłem. Miałem wtedy siedem lat i ojciec zabrał mnie na taką imprezę, pod warunkiem jednak, że będę siedział cicho jak mysz pod miotłą.

– Twój ojciec? – Spojrzała na niego zaskoczona. – Czy również jest kolekcjonerem? Jennifer nigdy o nim nie wspominała.

– Jest historykiem. Bada życie rodów, które od pokoleń mieszkają w tej samej okolicy. A moją matkę poznał właśnie na aukcji.

Robert rzadko wspominał o swoim ojcu. Daisy nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.

– Musiałeś się bardzo wynudzić – odezwała się w końcu.

– Wcale nie. – Fakt, że przez cały dzień miał ojca tylko dla siebie wart był udręki, jaką była konieczność siedzenia bez ruchu i w milczeniu. – Zabrał mnie na lunch, dał mi kieliszek wina z wodą i pozwolił zamówić, co tylko chciałem. – A tymczasem sam flirtował z ładną kelnerką. Dziś, z perspektywy dwudziestu lat, wydawało mu się całkiem prawdopodobne, że jedynym celem wizyty ojca w tej restauracji było spotkanie z fertyczną kelnerką, a wino i dobre jedzenie miało odwrócić uwagę syna.

– Widujesz się z nim czasami?

– Owszem. Pomiędzy kolejnymi romansami skłania się ku refleksji, że moja matka była jedyną kobietą, którą naprawdę kochał, tak więc zaprasza mnie na obiad i próbuje nakłonić, bym pomógł mu odzyskać jej miłość.

– I robisz to?

– Jeśliby mu na tym naprawdę zależało, nie prosiłby mnie o wstawiennictwo. – Gdy dotarli do schodów, odwrócił się nagle. Czy to gra jego wyobraźni, czy też Daisy była wyższa, niż mu się zawsze wydawało? Zerknął na jej nogi i ze zdziwieniem zauważył, że założyła buty na bardzo wysokich obcasach.

Takie same pantofle nosiła Janine. Kosztowały fortunę, ale Janine uważała, że były niezwykle seksowne. Zgadzał się zresztą z jej opinią. Ale tak mówiła Janine, a tutaj chodziło o Daisy! Daisy, która zawsze nosiła wygodne buty na płaskim obcasie, dżinsy lub długie spódnice. Daisy, która zawsze spłatała włosy w warkocz…

– Co się stało z twoimi sznurowanymi butami? – zapytał, nie kryjąc zdziwienia.

– Wypchałam je gazetami i suszę – wyjaśniła, zdając sobie sprawę, że Robert przygląda się jej wytwornym, czarnym pantoflom. Ustawiła stopy obok siebie i zerknęła w dół. – George mnie na nie namówił – wyjaśniła. – Ma nadzieję, że dzięki nim odwrócę uwagę konkurencji.

– Na mnie działają.

– Poczekaj tylko, aż założę nogę na nogę. – Zachichotała. – Ćwiczyłam to przed lustrem.

Zmusił się do odwzajemnienia uśmiechu. Należało utrzymać swobodny ton.

– Czy naprawdę chcesz wywołać tu dzisiaj zamieszki? – zapytał z uśmiechem.

– Świetny pomysł! – ucieszyła się. – Jeśli ci wszyscy zarozumiali handlarze sztuką dojdą do wniosku, że jestem tylko głupią blondynką, nie będą we mnie widzieli godnego przeciwnika, prawda?

– Nie chcesz, by traktowali cię poważnie? – zdziwił się.

– Przynajmniej nie jutro.

Daisy spostrzegła w oczach Roberta powątpiewanie. Będzie musiała bardziej się postarać.

– Znałeś wiele dziewczyn, Robercie – odezwała się. – Powiesz mi, czy jestem w tej roli przekonująca, dobrze?

– Sugerujesz, że uwodzę tylko głupie blondynki?

– Ależ skądże! – Zamrugała gwałtownie, znakomicie udając naiwną, głupią gęś. – Myślę nawet, że Janine była całkiem inteligentna.

– Całkiem inteligentna? – powtórzył z przekąsem.

– Wystarczająco inteligentna, by uciec, nim sama zostanie porzucona – poprawiła się Daisy. – Ale gdyby była naprawdę mądra, planowalibyśmy teraz wasz ślub, nieprawdaż?

Robert uprzejmie skrzywił usta w uśmiechu, ale zrobił to bez przekonania.

– Wiesz, jak na kaczątko, jesteś całkiem bystra – powiedział z przekąsem.

Daisy znów zachichotała, jak przystało na prawdziwą głupiutką blondynkę.

– Ale nie przesadzaj z tym, moja droga – przestrzegł ją Robert.

– Czy to w ogóle możliwe?

– Wiedźma. – Tak było znacznie lepiej. Wrócili do prawienia sobie złośliwości. Gdy przekraczali próg restauracji, Robert odzyskał dobry humor. – Obawiam się, że nie budzimy takiego zainteresowania, na jakie zasługujesz – dodał z właściwą sobie uszczypliwością.

Miał rację. Tłum nie był już tak gęsty, ponieważ goście rozeszli się do swoich pokojów. Daisy nie zamierzała jednak pozwolić, by ten żart uszedł Robertowi na sucho.

– Jest tylko jedno wyjście: szampan! – oświadczyła. – Gdy strzela korek od szampana, wszyscy od razu nadstawiają uszu. – Aby podkreślić swe słowa, pstryknęła palcami i wiele głów od razu odwróciło się w jej stronę.

– Jesteś głodna i zmęczona – ostrzegł ją. – Szampan uderzy ci do głowy.

– Obiecujesz, że tak właśnie będzie? – Popatrzyła na niego zalotnie.

Czy tak się zachowuje w towarzystwie swego kochanka? Wygłupia się i flirtuje? Czy to do niego telefonowała przed chwilą? Czy chciała go ostrzec, by nie przyjeżdżał? A może nie mogła wytrzymać nawet jednego wieczoru bez rozmowy z ukochanym?

– Czy przynieść kartę win, proszę pana? – Kelner rozproszył ponure myśli Roberta.

– Proszę o butelkę Bollingera. – Robert przeglądał menu. – Zjemy naleśniki z grzybami… – zerknął na Daisy i uśmiechnął się złośliwie – a potem pieczoną kaczkę.

– Chwileczkę! – zaprotestowała Daisy, ale kelner oddalił się już od ich stolika. – Lubię sama wybierać sobie dania.

– Zapomniałaś, że jesteś głupią blondynką? One wolą, gdy mówi im się, co mają jeść. Uwierz mi.

– Och, oczywiście, że wierzę. – Zarumieniła się.

– I nie rumienią się tak często.

Robert bezczelnie jej się przyglądał, a ona czerwieniła się coraz mocniej. Rozmowa stawała się niebezpieczna i dziwnie podniecająca.

Kelner otworzył butelkę bardzo profesjonalnie; korek gładko i niemal bezgłośnie wystrzelił w górę. Kilku gości przyglądało im się z uśmiechem, wyobrażając sobie zapewne, że coś świętują.

– Teraz musimy wznieść toast – powiedział Robert, unosząc kieliszek.

– Dlaczego?

– Taka jest tradycja. Po to właśnie wynaleziono szampana.

– W takim razie za jutrzejszą aukcję!

Potrząsnął głową.

– Wypadasz z roli, Daisy. Nie wystarczy krótka spódnica, wysokie obcasy i chichot, byś przemieniła się w słodką idiotkę.

– Naprawdę? W takim razie spróbuję się poprawić. – Uniosła kieliszek. – A może by tak… za ukryty skarb kupiony za śmiesznie niską cenę!

– Nieźle – pochwalił. – Jeszcze nie dość głupie, ale już znośne. Idźmy dalej i wypijmy za całe pudło skarbów i brak konkurentów!

Roześmiała się głośno, po raz kolejny zwracając na siebie powszechną uwagę.

– To rzeczywiście głupie. – Wzruszyła ramionami. – Wypijmy więc za pudło skarbów i brak konkurencji! – powtórzyła, stukając w jego kieliszek, po czym zaczęła małymi łykami popijać szampana.

– Co byś zrobiła, gdybyś zdobyła prawdziwy skarb?

– To proste. Popłynęłabym do Chin, a potem do Japonii, i zwiedziłabym wszystkie tamtejsze muzea.

– Na razie jakoś nie kwapisz się do takiej wyprawy – skomentował.

– Ależ owszem, tylko boję się latać.

– Nie wierzę, że czegokolwiek się boisz.

– Boję się latania i robaków – oświadczyła. I miłości do Roberta Furnevala, uzupełniła w duchu. – Kupiłabym także jakiś wspaniały eksponat dla Muzeum Wiktorii i Alberta – ciągnęła pospiesznie. – Zawsze mogłabym na to cudo popatrzeć, a jednocześnie nie musiałabym się o nie martwić… – Urwała, ale ponieważ patrzył na nią z niedowierzaniem, dodała zaraz: – I kupiłabym ci nową wędkę. Tak dawno nie byłeś na rybach, że stara na pewno już nie nadaje się do użytku. A jaki ty byś zrobił użytek ze skarbu?

– Nie wierzę w takie historie – odpowiedział.

– To nie ma znaczenia – nalegała. – Pofantazjuj!

Przecież musiał czegoś chcieć… Owszem, miał jedno jedyne marzenie. Nie wiedział o tym aż do dzisiejszego wieczoru… Całym sercem i duszą pragnął pokochać pewną kobietę i spędzić z nią resztę życia. A tego nie można było kupić za pieniądze.

– Tropikalna wyspa… – zaczął niepewnie. Spojrzenie Daisy zdawało się go palić, przenikać na wskroś. – Jacht… – Patetyczne. Sam roześmiał się z tego pomysłu. – Klub futbolowy… – Zobaczył rozczarowanie w jej oczach. Na pewno uznała go za człowieka powierzchownego i mało oryginalnego. Cóż, prawdopodobnie takim właśnie go widziała. Ale nie mógł powiedzieć jej prawdy. – To nie jest w porządku – zaprotestował w końcu. – Ty miałaś czas, by to przemyśleć.

Kłamał. Przez moment w jego twarzy i oczach dostrzegła, że pragnie czegoś rozpaczliwie, ale nie potrafi wyrazić tego słowami. A może się boi…?

Nie mogła o to spytać, ponieważ na pewno udawałby, że nie wie, o czym mowa. Zachowałaby się tak samo, gdyby ktoś chciał zgłębić jej sekretne myśli. Wyciągnęła rękę i przelotnie dotknęła dłoni Roberta.

– Powiesz mi innym razem – powiedziała, a potem z uśmiechem odwróciła się do kelnera, który przyniósł pierwsze z zamówionych dań.

Zazwyczaj wspólne milczenie wpływało na nich kojąco. Ale tym razem oboje byli spięci i dziwnie onieśmieleni.

To Robert był bardziej zdenerwowany. Miał mnóstwo do powiedzenia – całe morze słów, jakie rozpaczliwie pragnął z siebie wyrzucić. Jednak Daisy znała go lepiej niż ktokolwiek inny i z pewnością nie potraktowałaby go poważnie. Co gorsza, ponieważ znała go tak dobrze, mogłaby poczuć się urażona. Zresztą od dłuższego czasu kochała przecież kogoś innego… Mimo to jednak pragnął, by wiedziała, że mu na niej zależy.

– A może zrobimy tak? – powiedział. – Jeśli odnajdę cenny skarb, wykupię pozwolenie wędkarskie na połów łososi, wynajmę mały domek nad jakąś szkocką rzeczką i kupię dwie wędki. Jedną dla ciebie, drugą dla siebie.

Daisy uniosła wzrok znad talerza i uśmiechnęła się lekko.

– Nie oszukasz mnie, Robercie. Potrzebna ci jestem tylko do robienia kanapek.

Może lepiej nie wyprowadzać jej z błędu?

– Robisz wspaniałe kanapki. Uwielbiam te z serem brie i oliwkami… – Na chwilę przykrył jej dłoń swoją dłonią. – Pojechałabyś ze mną?

Uśmiechnęła się szerzej, przekręciła rękę i zacisnęła palce wokół jego dłoni.

– Najpierw znajdź skarb, a potem porozmawiamy. Ale pospiesz się, ponieważ, jeśli to ja pierwsza zostanę bogata, odpłynę pierwszym statkiem do Azji…

– Czyż to nie uroczy widok? Daisy i Robert trzymający się za ręce! O, i jest szampan. Czyżby stary dobry Monty o czymś nie wiedział?

Daisy wyrwała rękę z uścisku Roberta.

– Monty! Co ty tutaj robisz?

– Reportaż z aukcji, kochanie – odpowiedział i pochylił się, by pocałować ją w policzek. – Spodziewałem się, że cię tu spotkam. – Spojrzał znacząco na Roberta. – A przynajmniej taką miałem nadzieję. Nie zdążyłem ci nawet podziękować za pomoc podczas przyjęcia.

– Nie ma za co – odparła zbyt pospiesznie, ponieważ bardzo pragnęła zmienić temat. – To była świetna zabawa…

– Nick nie podziela twego zdania. Biedak, porwano mu sprzed nosa dziewczynę jego marzeń! Jesteś bardzo sprytny, Robercie.

Robert był zbyt doświadczony, by tak łatwo dać się wyprowadzić z równowagi.

– Zaopiekowałem się tylko naszą przyjaciółką – powiedział spokojnie.

– Cóż za oddanie. Czyżbyś odziedziczył po matce umiłowanie piękna?

Monty doskonale potrafił operować słowem i wyciągać z rozmówców nawet najbardziej poufne informacje. Należało w jego towarzystwie zachować szczególną czujność. Robert już widział oczami duszy, jak staje się bohaterem kroniki towarzyskiej.

– Przyjechałem tu z książeczką czekową w charakterze bankiera mojej matki – wyjaśnił. – Daisy ma dla niej poszukać czegoś interesującego na aukcji.

– Doprawdy? – Monty uśmiechnął się przebiegle. – No cóż, pstrąg mi stygnie na talerzu. Pozostawię was samych, byście mogli dalej gruchać. Mam nadzieję, że później wypijemy w barze drinka. Wtedy wszystko mi opowiecie.

Robert z ulgą obserwował, jak Monty wraca do stolika.

– Monty jest w porządku – odezwała się Daisy pocieszająco. – Tylko trochę błaznuje. Ale co on tutaj robi? Przecież nie pisuje o sztuce, tylko redaguje rubrykę plotek.

– Ta aukcja to jednocześnie wydarzenie towarzyskie. Ostatecznie nie co dzień arystokraci pozbywają się w ten sposób pamiątek po szacownych przodkach. Pozostaje nadzieja, że będzie zbyt zajęty, by napisać coś na nasz temat.

– Och, ale… – Wybuchnęła śmiechem. – Przecież by tego nie zrobił!

– To zawodowy plotkarz, moja droga. Nie liczyłbym na jego względy.

Robert czekał przy barze. Gdy Monty pojawił się w drzwiach, skinął na barmana, by podał zamówione brandy.

– Jesteś sam, chłopie?

– Daisy miała ciężki dzień. Pogadasz z nią jutro, o ile znajdziesz chwilę wolnego czasu.

– Już napisałem artykuł. Szukam jedynie jakichś pikantnych ploteczek.

– Z pewnością znajdziesz tu mnóstwo materiału do swojej rubryki – zapewnił go Robert bez namysłu.

Monty podniósł kieliszek brandy i zakręcił nim tak, że płyn zawirował na dnie.

– Czy to aluzja, że wolałbyś, bym nie wtykał nosa w twoje sprawy, Robercie? – spytał chytrze.

– Nie chodzi o mnie. Mam jednak nadzieję, że na tyle lubisz Daisy, by nie zrobić jej przykrości.

– Już wszystko sprawdziłem w recepcji – pochwalił się Monty.

– A więc wiesz, że zarezerwowałem pojedynczy pokój.

– Wiem również, że zachowałeś się po rycersku i oddałeś go pewnej damie. – Westchnął teatralnie. – Nie wyobrażam sobie ciebie, stary, śpiącego w samochodzie. W taką okropną pogodę… – A gdy Robert nie odpowiadał, nieoczekiwanie zmienił temat: – Czy przypadkiem nie znasz jakiegoś przyzwoitego księgowego, który zająłby się moimi podatkami? Oczywiście kogoś, kto nie obdarłby mnie ze skóry?

Robert poczuł, jak opuszcza go napięcie.

– Na pewno kogoś znajdę – powiedział. – Czegóż się nie robi dla przyjaciół.

– Dzięki. Może jeszcze po jednym? – Skinął na barmana, a potem dodał nieoczekiwanie: – Wiesz, właściwie nie jestem zdziwiony.

– Czym?

– Tobą i Daisy, oczywiście. Poproszę brandy dwa razy! – zwrócił się do kelnera. – Ten pan płaci. – Odwrócił się do Roberta. – Myślałem o tym przy kolacji. Zawsze do niej wracasz, prawda? Masz małe skoki w bok z pięknymi dziewczynami, ale to tylko przelotne romanse. Potem zawsze pojawiasz się na przyjęciach, w teatrze czy restauracji, z Daisy u boku, nieprawdaż?

– Nie jestem pewien, czy za tobą nadążam – odparł zdumiony Robert.

– W takim razie nie jesteś taki inteligentny, za jakiego cię uważałem. – Uniósł do góry kieliszek, który postawił przed nim kelner. – Za wasze zdrowie!


– Daisy!

Nie było odpowiedzi. W słabym świetle lampki nocnej Robert zauważył, że Daisy już śpi. Leżała na boku z twarzą przyciśniętą do poduszki; jej włosy otaczały głowę miękką, złotą aureolą.

Chciał ją uspokoić, że Monty nic nikomu nie powie, ale nie było sensu jej budzić. Jutro też jest dzień. Przysiadł na brzegu łóżka i obserwował, jak kołdra unosi się i opada wraz z każdym oddechem Daisy.

Rozwiązał krawat i rozpiął mankiety koszuli. Nie, Monty się pomylił co do charakteru związku Roberta i Daisy. Byli tylko przyjaciółmi. Od zawsze. Nawet wtedy, gdy jako chudy podlotek włóczyła się wszędzie za nim i za Mikiem, nie potrafił się oprzeć jej błagalnym spojrzeniom i zawsze się za nią wstawiał.

Nadal wyglądała jak dziecko. Wyciągnął rękę, by jej dotknąć, pogłaskać, ale jego dłoń zastygła w powietrzu. Daisy wyglądała tak niewinnie… Nie chciał, by przytrafiło jej się coś złego. Zrobi wszystko, co w jego mocy, by wyciągnąć ją z tarapatów.

Z dłońmi zaciśniętymi w pięść stał jeszcze chwilę przy jej łóżku, po czym wolno poszedł do łazienki, by się przebrać. Przerażał go fakt, że podczas gdy umysł miał zaprzątnięty szczytnymi postanowieniami, jego ciało zdradzało zupełnie odmienne pragnienia.

Загрузка...