ROZDZIAŁ PIĄTY

– Sprawca jest typowym pikerystą – stwierdził doktor Lawrence Zucker. – Osobnikiem, który używa noża, aby doznać w sposób pośredni seksualnego zaspokojenia. Pike-ryzm to akt wielokrotnego nakłuwania lub przecinania skóry za pomocą ostrego przedmiotu. Nóż jest symbolem fallicz-nym – zastępuje męski organ płciowy. Zamiast odbyć normalny stosunek, sprawca rozładowuje napięcie, sprawiając ból ofierze. Upaja się poczuciem władzy. Decyduje o życiu i śmierci.

Detektyw Jane Rizzoli niełatwo było przestraszyć, ale na widok doktora Zuckera przechodziły ją ciarki. Wyglądał jak blady i niezdarny John Malkovich, a jego zdławiony głos miał niemal kobiece brzmienie. Gdy mówił, wykonywał palcami delikatne wężowe ruchy. Nie był policjantem, lecz psychologiem z Uniwersytetu Northeastern i konsultantem policji w Bostonie. Rizzoli pracowała już z nim kiedyś nad sprawą zabójstwa i wtedy też ją przerażał. Nie chodziło tylko o wygląd Zuckera, lecz o sposób, w jaki identyfikował się całkowicie ze sprawcą, i diaboliczną przyjemność, jaką czerpał z wczuwania się w jego psychikę. Najwyraźniej się tym delektował. Słyszała w jego głosie ton podniecenia.

Przyjrzała się czterem pozostałym detektywom, obecnym w sali konferencyjnej, zastanawiając się, czy któregoś z nich ten dziwak też napawał przerażeniem, ale zobaczyła jedynie znużone, posępne twarze.

Wszyscy byli zmęczeni. Ona sama spała poprzedniej nocy zaledwie cztery godziny. Obudziła się przed świtem, gdy było jeszcze ciemno, i jej mózg zaczął pracować natychmiast na pełnych obrotach, analizując kalejdoskop obrazów i głosów. Była tak zaangażowana w sprawę Eleny Ortiz, że przyśniła jej się rozmowa z tą kobietą. Nie chodziło o żadne nadprzyrodzone objawienie ani wskazówki zza grobu, a jedynie bezsensowne wizje powstające w jej mózgu. A jednak Rizzoli nie lekceważyła tego snu. Dowodził on, jak wiele znaczyła dla niej ta sprawa. Prowadzenie tak ważnego śledztwa przypominało spacer po linie bez ochronnej siatki. Kiedy dopadłeś sprawcę, wszyscy ci gratulowali. Jeśli nawaliłeś, cały świat widział twoją klęskę.

Przypadek Eleny Ortiz stał się już głośny. Przed dwoma dniami na pierwszej stronie miejscowego dziennika ukazał się wielki nagłówek: Chirurg znów atakuje! Dzięki gazecie Boston Herold ich nieznany sprawca miał przydomek, którego używali nawet policjanci. Chirurg.

Boże, była gotowa odbyć ten spacer po linie, zaryzykować sukces lub porażkę. Tydzień temu, gdy weszła do mieszkania Eleny Ortiz, prowadząc dochodzenie, poczuła natychmiast, że dzięki temu śledztwu zrobi karierę, i koniecznie chciała się wykazać.

Jak szybko sytuacja się zmieniła.

W ciągu jednego dnia śledztwo zatoczyło znacznie szersze kręgi i przejął je porucznik Marquette. Morderstwo Eleny Ortiz powiązano z zabójstwem Diany Sterling, a grupę dochodzeniową tworzyło, oprócz Marquette’a, pięć osób: Rizzoli i jej partner, Barry Frost, Moore i jego barczysty kolega, Jerry Sleeper, a także detektyw Darren Crowe. Rizzoli była jedyną kobietą w zespole. W istocie była jedyną kobietą w całym Wydziale zabójstw i niektórzy mężczyźni nie pozwalali jej o tym zapomnieć. Z Barrym Frostem, mimo jego irytująco pogodnego usposobienia, umiała współpracować. Jerry Sleeper był zbyt flegmatyczny, by kogokolwiek wkurzyć. Jeśli chodzi o Moore’a – cóż, mimo początkowych obiekcji zaczynała go nawet lubić i naprawdę cenić za metodyczną pracę. Co najważniejsze, on najwyraźniej ją szanował. Wiedziała, że słucha, gdy do niego mówi.

Tylko z piątym członkiem zespołu miała problemy. I to poważne. Darren Crowe siedział teraz za stołem naprzeciwko niej, jak zwykle z ironicznym uśmiechem na opalonej twarzy. Dorastała wśród chłopaków takich jak on. Dobrze zbudowanych, mających powodzenie u dziewczyn. Bardzo pewnych siebie.

Nie cierpieli się wzajemnie.

Doktor Zucker zaczął rozdawać zebranym kartki papieru. Rizzoli wzięła jedną i zobaczyła, że jest tam opisany portret psychologiczny sprawcy.

– Wiem, że niektórzy z was odnoszą się sceptycznie do mojej pracy – stwierdził Zucker. – Wyjaśnię więc tok rozumowania. Oto, co wiemy o naszym nieznanym sprawcy. Wchodzi do mieszkania ofiary przez otwarte okno. Robi to w środku nocy, między północą a drugą nad ranem. Zaskakuje ofiarę we śnie. Natychmiast odurza ją chloroformem, rozbiera i przywiązuje do łóżka taśmą klejącą, krępując jej przeguby i kostki. Dla pewności opasuje również uda i tors ofiary. Na koniec zakleja jej usta. Uzyskuje nad nią pełną kontrolę. Gdy ofiara wkrótce potem się budzi, nie może się ruszać ani krzyczeć. Jest jak sparaliżowana, a jednak przytomna i świadoma wszystkiego, co się dzieje. A dzieją się rzeczy koszmarne.

Przechodząc do surrealistycznych szczegółów, Zucker mówił coraz bardziej monotonnym głosem. Wszyscy pochylili się do przodu, by słyszeć jego słowa.

– Sprawca zaczyna rozcinać brzuch ofiary. Sądząc z wyników sekcji zwłok, nie spieszy się. Jest skrupulatny. Przecina kolejne warstwy ciała: najpierw skórę, potem tkankę podskórną, powięź i mięsień. Zakłada szwy, by kontrolować krwawienie.

Odnajduje i usuwa tylko ten narząd, którego potrzebuje. Nic więcej. A potrzebuje macicy.

Zucker rozejrzał się, obserwując reakcję zebranych. Skoncentrował wzrok na Rizzoli, jedynej osobie na sali, która posiadała wspomniany organ. Spojrzała mu hardo w oczy, zła, że zwraca się do niej wyłącznie z powodu jej płci.

– Co nam to mówi na jego temat, pani detektyw? – zapytał.

– Nienawidzi kobiet – odparła. – Wycina narząd, który je wyróżnia.

Zucker przytaknął, a jego uśmiech przyprawił ją o dreszcze.

– Kuba Rozpruwacz postąpił tak samo z Annie Chapman.

Usuwając macicę, sprawca pozbawia ofiarę kobiecości. Odbiera jej moc. On nie chce ich biżuterii ani pieniędzy. Pragnie tylko jednego i gdy zdobywa swój łup, przechodzi do wielkiego finału. Ale najpierw jest przerwa. Wykazała to sekcja zwłok obu kobiet. Przez mniej więcej godzinę ofiara powoli się wykrwawia. Krew gromadzi się w jej ranie. Co on w tym czasie robi?

– Zabawia się – stwierdził cicho Moore.

– Wali konia? – odezwał się Darren Crowe, jak zwykle nie przebierając w słowach.

– W obu przypadkach na miejscu zbrodni nie znaleziono śladów ejakulacji – zauważyła Rizzoli.

Crowe obrzucił ją ironicznym spojrzeniem.

– Brak śladów e-ja-ku-la-cji – wycedził, akcentując z sarkazmem każdą sylabę – nie wyklucza walenia konia.

– Nie sądzę, by się onanizował – stwierdził Zucker. – W obcym środowisku musi ciągle być czujny. Myślę, że osiąga seksualne zaspokojenie dopiero wtedy, gdy znajdzie się w bezpiecznym miejscu. Tam, gdzie popełnia zbrodnię, czuje się zagrożony. Końcowego aktu dokonuje pewnie i bez wahania. Jednym głębokim cięciem podrzyna ofierze gardło. A potem wypełnia jeszcze jeden rytuał.

Zucker sięgnął do aktówki i wyjąwszy dwa zdjęcia z miejsc zbrodni, położył je na stole. Jedno przedstawiało sypialnię Diany Sterling, drugie – Eleny Ortiz.

– Starannie składa nocne koszule ofiar i umieszcza je obok zwłok. Wiemy, że zrobił to po dokonaniu zabójstwa, gdyż ślady krwi znaleziono wewnątrz złożonych rzeczy.

– Dlaczego tak postępuje? – zapytał Frost. – Co to ma symbolizować?

– Panowanie nad sytuacją – stwierdziła Rizzoli.

Zucker skinął głową.

– Z pewnością. Demonstruje w ten sposób, że ma wszystko pod kontrolą. Ale równocześnie impuls, który nim kieruje, jest tak silny, że nie potrafi mu się oprzeć.

– Co by się stało, gdyby ktoś mu przeszkodził? – zapytał Frost. – Gdyby nie dokończył tego rytuału?

– Byłby sfrustrowany i wściekły. Być może zacząłby natychmiast polować na nową ofiarę. Jak na razie zawsze mu się udawało. Po każdym z zabójstw odczuwał wystarczającą satysfakcję, by na dłuższy czas się uspokoić. – Zucker rozejrzał się po sali. – Mamy do czynienia z najgorszym typem sprawcy. Wytrzymał rok, zanim ponownie zaatakował. To wyjątkowo rzadki przypadek. To oznacza, że może się czaić całymi miesiącami. Będziemy szukali go bezskutecznie, a on zaczeka cierpliwie na następną ofiarę. Jest ostrożny i zorganizowany. Nie zostawia śladów. – Spojrzał na Moore’a, oczekując potwierdzenia.

– Nie mamy jego odcisków palców ani kodu DNA – przyznał Moore. – Jest tylko pojedynczy włos, znaleziony w ranie Eleny Ortiz. I kilka ciemnych poliestrowych włókien z ramy okiennej.

– Rozumiem, że nie ma też żadnych świadków.

– W sprawie Diany Sterling przesłuchaliśmy tysiąc trzysta osób. W sprawie Eleny Ortiz – na razie sto osiemdziesiąt. Nikt nie widział intruza ani żadnych podejrzanych osobników.

– Za to trzech facetów przyznało się do winy – stwierdził Crowe. – Wszyscy przyszli z ulicy. Spisaliśmy ich zeznania i wypuściliśmy ich. To świry – dodał ze śmiechem.

– Nasz sprawca nie jest wariatem – powiedział Zucker. – Zapewne wygląda całkiem normalnie. Przypuszczam, że to biały mężczyzna około trzydziestki. Starannie ubrany, o ponadprzeciętnej inteligencji. Niemal na pewno ukończył średnią szkołę, może nawet studia. Oba miejsca zbrodni są oddalone od siebie o dwa kilometry, a zabójstwa popełniono w czasie, gdy prawie nie działa publiczna komunikacja. Jeździ więc samochodem. Czystym i dobrze utrzymanym. Prawdopodobnie nie stwierdzono u niego nigdy zaburzeń psychicznych, ale mógł być w młodości zatrzymany za włamanie albo podglądactwo. Jeśli jest gdzieś zatrudniony, jego praca wymaga inteligencji i skrupulatności. Wiemy, że potrafi planować. Dowodzi tego fakt, że nosi ze sobą wszystko, czego potrzebuje do popełnienia zbrodni: skalpel, nici, taśmę, chloroform. I jakiś pojemnik, w którym zabiera do domu swój łup. Może to być zwykła torba. Pracuje w branży, gdzie wymagana jest dbałość o szczegóły. Ponieważ dysponuje niewątpliwie wiedzą z dziedziny anatomii i chirurgii, mamy być może do czynienia z kimś ze środowiska medycznego.

Rizzoli i Moore spojrzeli na siebie, myśląc o tym samym: przypuszczalnie w Bostonie przypadało na mieszkańca więcej lekarzy niż gdziekolwiek na świecie.

– Ponieważ jest inteligentny – kontynuował Zucker – wie, że mamy pod obserwacją miejsca zbrodni. Nie ulega więc pokusie, by tam wrócić. Ale taka pokusa istnieje, warto zatem nadal mieć na oku mieszkanie Eleny Ortiz, przynajmniej w najbliższym czasie. Jest też dostatecznie inteligentny, by unikać wybierania ofiary w swojej okolicy. Poluje poza miejscem zamieszkania. Dopóki nie uzyskamy większej liczby punktów odniesienia, nie potrafię określić obszaru jego działalności. Nie zdołam ustalić, na których rejonach miasta powinniście skoncentrować uwagę.

– Ilu punktów odniesienia pan potrzebuje? – zapytała Rizzoli.

– Minimum pięciu.

– To znaczy, że potrzeba nam pięciu zabójstw?

– Program komputerowy, którego używam, stawia takie wymagania. Próbowałem z niego korzystać, mając tylko cztery punkty odniesienia, i czasem można w ten sposób określić miejsce zamieszkania sprawcy, ale wyniki są nieprecyzyjne. Musimy wiedzieć więcej o jego ruchach. Jaką ma przestrzeń życiową i punkty zaczepienia. Zabójcy działają zawsze na określonym obszarze. Są jak polujące drapieżniki. Mają swoje terytoria, jamy, w których znajdują zdobycz. – Zucker spojrzał na pełne sceptycyzmu twarze detektywów. – Za mało jeszcze wiemy o sprawcy, by cokolwiek przewidzieć. Musimy więc skoncentrować się na ofiarach, kim były i dlaczego je wybrał.

Zucker sięgnął do aktówki i wyciągnąwszy z dwóch skoroszytów – podpisanych Sterling i Ortiz – kilkanaście fotografii, rozłożył je na stole. Były to podobizny obu kobiet, niektóre jeszcze z dzieciństwa.

– Nie widzieliście części tych zdjęć. Poprosiłem o nie rodziny ofiar, abyśmy dowiedzieli się o nich czegoś więcej. Przyjrzyjcie się ich twarzom. Pomyślcie, jakimi były osobami. Dlaczego sprawca właśnie nimi się zainteresował? Gdzie je spotkał? Co zwróciło jego uwagę? Ich uśmiech? Sposób poruszania się?

Zaczął czytać z kartki maszynopisu.

– Diana Sterling. Trzydzieści lat. Blondynka, niebieskie oczy. Wzrost: metr siedemdziesiąt, waga: sześćdziesiąt dwa kilogramy. Zawód: agentka biura podróży. Miejsce pracy: Newbury Street. Miejsce zamieszkania: Marlborough Street w dzielnicy Back Bay. Absolwentka Smith College. Jej rodzice są prawnikami i mają dom wart dwa miliony dolarów w Connecticut. W czasie gdy doszło do zabójstwa, nie była związana z żadnym mężczyzną.

Odłożył kartkę maszynopisu i wziął następną.

– Elena Ortiz. Dwadzieścia dwa lata. Latynoska. Czarne włosy, piwne oczy. Wzrost: metr pięćdziesiąt, waga: pięćdziesiąt dwa kilogramy. Zawód: sprzedawczyni w kwiaciarni, prowadzonej przez jej rodziców w dzielnicy South End. Miejsce zamieszkania: South End. Wykształcenie: średnie. Od urodzenia mieszkała w Bostonie. Niezwiązana z żadnym mężczyzną. Podniósł wzrok znad kartki.

– Dwie kobiety, które mieszkały w tym samym mieście, ale żyły w różnych światach. Robiły zakupy w innych sklepach, jadły w innych restauracjach, nie miały wspólnych znajomych. Jak sprawca je znalazł? I gdzie? Nie dość, że różnią się od siebie, to jeszcze nie pasują do typowego profilu ofiary przestępstwa na tle seksualnym. Większość zboczeńców atakuje kobiety, które są łatwym łupem. Prostytutki lub autostopowiczki. Jak wszystkie drapieżniki, podchodzą zwierzynę, która trzyma się na uboczu stada. Dlaczego więc wybrał te dwie kobiety? – Zucker pokręcił głową. – Nie mam pojęcia.

Rizzoli spojrzała na fotografie na stole. Jej uwagę przyciągnęło zdjęcie Diany Sterling. Była na nim uśmiechnięta dziewczyna w czapce i pelerynie świeżo upieczonej absolwentki Smith College. Szczęściara… Jak wyglądało jej życie? Rizzoli nie miała o tym pojęcia. Dorastała jako pogardzana siostra dwóch przystojnych braci, mała chłopczyca, pragnąca rozpaczliwie należeć do ich paczki. Diana Sterling, ze swymi arystokratycznymi rysami i łabędzią szyją, z pewnością nie doświadczyła nigdy, co znaczy być odrzucaną i ignorowaną.

Dostrzegłszy złoty wisiorek, który Diana miała na szyi, wzięła zdjęcie do ręki i przyjrzała mu się dokładniej. Poczuła przyspieszone bicie serca i rozejrzała się po sali, by sprawdzić, czy któryś z detektywów zauważył to, co ona, ale wszyscy słuchali w tym momencie doktora Zuckera.

Rozwinął mapę Bostonu. Widniały na niej dwa zacienione obszary: jeden obejmował dzielnicę Back Bay, drugi – South End.

– To przestrzeń życiowa obu ofiar. Miejsca, gdzie mieszkały i pracowały. Wszyscy mamy skłonność do organizowania sobie życia w znanym nam otoczeniu. Badający te sprawy naukowcy mawiają: Bywamy w miejscach, które znamy, a znamy miejsca, w których bywamy. To dotyczy zarówno ofiar, jak i sprawców. Na tej mapie widać wyraźnie, że obie kobiety żyły w dwóch odrębnych światach. Nic ich nie łączyło. To właśnie najbardziej mnie zastanawia. Kluczowe pytanie brzmi: jaki istnieje związek między Dianą Sterling i Eleną Ortiz?

Rizzoli spojrzała ponownie na fotografię. Na złoty wisiorek na szyi Diany. Może się mylę. Niczego nie powiem, dopóki nie będę pewna, bo Darren Crowe znowu mnie wyśmieje.

– Wie pan, że ta sprawa dotyczy jeszcze jednej osoby? – odezwał się Moore. – Doktor Catherine Cordell.

Zucker skinął głową.

– To ta kobieta, która przeżyła napad w Savannah.

– Pewnych szczegółów na temat zabójstw dokonywanych przez Andrew Caprę nigdy publicznie nie ujawniono. Na przykład tego, że używał katgutu i że składał w kostkę nocne koszule ofiar. A nasz sprawca dokładnie go naśladuje.

– Zabójcy czasem się kontaktują. To swoista masoneria.

– Capra nie żyje od dwóch lat. Nie może się z nikim kontaktować.

– Ale kiedy żył, mógł podzielić się makabrycznymi doświadczeniami z naszym sprawcą. Mam nadzieję, że tak było.

W przeciwnym razie pozostaje nam o wiele bardziej niepokojąca opcja.

– Że nasz sprawca miał dostęp do akt policji w Savannah – stwierdził Moore.

Zucker przytaknął.

– A to by znaczyło, że jest gliną.

W sali zaległa cisza. Rizzoli spojrzała na siedzących wokół niej mężczyzn. Pomyślała, jakiego typu ludzi pociąga praca w policji. Ludzi, którzy są żądni władzy, którym imponuje posiadanie broni i odznaki. Którzy chcą kontrolować innych. Tego właśnie pragnie nasz sprawca.

Kiedy spotkanie dobiegło końca, Rizzoli zaczekała, aż wszyscy detektywi opuszczą salę konferencyjną, i podeszła do Zuckera.

– Czy mogę zatrzymać to zdjęcie? – zapytała.

– A w jakim celu?

– Mam pewne przeczucie.

Zucker obdarzył ją swym upiornym uśmiechem.

– Zdradzi mi je pani?

– Nie mam zwyczaju tego robić.

– To przynosi pecha?

– Bronię swego terytorium.

– Prowadzimy grupowe śledztwo.

– Ciekawe. Zawsze gdy wyjawiam swoje przeczucia, ktoś inny dostaje pochwałę.

Trzymając w ręce zdjęcie, wyszła z sali i natychmiast pożałowała tej uwagi. Przez cały dzień działały jej na nerwy złośliwe docinki kolegów. Dopełnieniem czary goryczy było przesłuchanie sąsiadki Eleny Ortiz, które prowadził z nią Darren Crowe. Ciągle jej przerywał, zadając własne pytania. Kiedy poprosiła go na stronę i powiedziała, żeby się hamował, odpłacił jej klasyczną męską obelgą „Pewnie masz okres”.

Nie, nie zamierzała zdradzać nikomu swoich przeczuć. Jeśli ją zawiodą, nikt nie będzie się z niej naigrawał. A jeśli się sprawdzą, zasłuży na nagrodę.

Wróciła do swego biurka i usiadła, by obejrzeć dokładniej fotografię Diany Sterling. Sięgając po szkło powiększające, rzuciła okiem na butelkę z wodą mineralną, którą zawsze miała pod ręką, i zawrzała gniewem, widząc, co do niej wsadzono.

Nie reaguj, pomyślała. Nie pozwól im zobaczyć, że cię wkurzyli.

Nie zwracając uwagi na butelkę i odrażający przedmiot w jej wnętrzu, przyjrzała się przez lupę zdjęciu Diany Sterling. W pokoju było nienormalnie cicho. Wyczuwała niemal wzrok Darrena Crowe’a, który czekał na wybuch jej wściekłości.

Nic z tego, dupku. Tym razem zachowam zimną krew.

Wpatrywała się w cieniutki łańcuszek na szyi Diany. Początkowo niemal przeoczyła ten szczegół, podziwiając przede wszystkim jej twarz, smukłe policzki i delikatne łuki brwi.

Teraz obejrzała uważnie zawieszone na łańcuszku dwa wisiorki. Jeden miał kształt zamka, drugi – kluczyka. Klucz do mego serca, pomyślała.

Przetrząsnęła akta leżące na biurku i znalazła zdjęcia z miejsca zabójstwa Eleny Oitiz. Przytknęła lupę do tego, które przedstawiało zbliżenie torsu ofiary. Przez warstwę zakrzepłej krwi na jej szyi zobaczyła tylko zarys złotego łańcuszka. Wisiorki były niewidoczne.

Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do biura doktora Tierneya.

– Już wyszedł – oznajmiła jego sekretarka. – Mogę w czymś pomóc?

– Chodzi o sekcję Eleny Ortiz z ubiegłego piątku.

– Tak?

– Ofiarę przywieziono do kostnicy z łańcuszkiem na szyi. Macie go jeszcze?

– Zaraz sprawdzę.

Rizzoli czekała, stukając ołówkiem w biurko. Butelka z wodą stała tuż przed nią, ale niezłomnie ją ignorowała. Jej gniew ustąpił miejsca podnieceniu. Czuła się jak myśliwy na polowaniu.

– Detektyw Rizzoli?

– Tak, słucham.

– Osobiste rzeczy ofiary oddaliśmy rodzinie. Złote kolczyki, łańcuszek i pierścionek.

– Kto je odebrał?

– Anna Garcia. Jej siostra.

– Dziękuję. – Rizzoli odłożyła słuchawkę i spojrzała na zegarek. Anna Garcia mieszkała w Danvers. Spory kawałek drogi. Trzeba by przejechać przez miasto w godzinie szczytu…

– Wiesz, gdzie jest Frost? – zapytał Moore.

Rizzoli podniosła głowę, zaskoczona jego widokiem.

– Nie mam pojęcia.

– Nie było go tutaj?

– Nie trzymam go na smyczy.

Nastąpiła chwila ciszy, po czym Moore zapytał:

– Co to jest?

– Zdjęcia z miejsca zabójstwa Eleny Ortiz.

– Mam na myśli to coś w butelce.

Spojrzawszy na niego ponownie, zobaczyła, że marszczy brwi.

– A jak sądzisz? To pieprzony tampon. Ktoś ma wyrafinowane poczucie humoru. – Popatrzyła wymownie na Darrena Crowe’a, który odwrócił głowę, tłumiąc śmiech.

– Zajmę się tym – oświadczył Moore, biorąc do ręki butelkę.

– Hej! – ofuknęła go. – Daj spokój, do cholery!

Moore wszedł do gabinetu porucznika Marquette’a. Widziała przez szklaną przegrodę, jak stawia butelkę z tamponem na jego biurku. Marquette odwrócił się i spojrzał w jej kierunku.

Znowu się zaczyna. Teraz będą mówili, że suka nie zna się na żartach. Chwyciła torebkę, zebrała zdjęcia i wyszła z biura.

Była już przy windach, gdy usłyszała głos Moore’a:

– Rizzoli?

– Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy, dobrze? – warknęła. – Sama potrafię walczyć.

– Ale nie walczyłaś! Siedziałaś spokojnie z tym… czymś na biurku.

– To tampon. Nie możesz tego wyraźnie powiedzieć?

– Czemu się na mnie wściekasz? Stanąłem w twojej obronie.

– Posłuchaj, święty Tomaszu. Kobiety nie mają łatwego życia. Jeśli złożę skargę, odbije się to na mnie. Napiszą mi w papierach: Nie potrafi współpracować z mężczyznami. Jeśli poskarżę się ponownie, przypieczętuję swoją reputację beksy i niedojdy.

– Właśnie milcząc, pozwolisz im wygrać.

– Próbowałam twoich metod, ale bez powodzenia. Nie wyświadczaj mi więcej przysług, dobrze? – Zarzuciła na ramię torebkę i weszła do windy.

Gdy tylko zamknęły się drzwi, zapragnęła cofnąć te słowa. Moore nie zasługiwał na taką reprymendę. Zawsze był uprzejmy i szarmancki, a ona rzuciła mu w twarz przezwisko, które wymyślili jego koledzy z sekcji. Święty Tomasz. Gliniarz, który zawsze trzymał się zasad, nigdy nie przeklinał i nie tracił panowania nad sobą.

Wiedziała o tragedii, którą przeżył. Przed dwoma laty jego żona, Mary, miała wylew krwi do mózgu. Przez sześć miesięcy była w stanie śpiączki, ale dopóki nie umarła, dopóty Moore nie tracił nadziei, że wróci do zdrowia. Jeszcze teraz, choć minęło półtora roku, nie mógł pogodzić się z jej śmiercią. Nadal nosił obrączkę i trzymał na biurku zdjęcie żony. Rizzoli obserwowała, jak rozpadały się małżeństwa innych policjantów, jak na biurkach jej kolegów pojawiały się fotografie coraz to nowych kobiet. A zdjęcie, na którym widniała uśmiechnięta twarz Mary, stało ciągle na tym samym miejscu.

Święty Tomasz? Rizzoli pokręciła ironicznie głową. Jeśli istnieli w ogóle święci, na pewno nie było ich wśród policjantów.

Syn chciał, by ojciec żył, a córka, żeby umarł. I obydwoje licytowali się, które z nich bardziej go kocha. Dzieci Hermana Gwadowskiego stały po obu stronach łóżka ojca i żadne nie zamierzało ustąpić.

– To nie ty musiałeś zajmować się tatą – stwierdziła z wyrzutem Marilyn. – Ja gotowałam mu obiady, sprzątałam dom, zawoziłam go co miesiąc do lekarza. Kiedy się ostatnio z nim widziałeś? Zawsze byłeś zbyt zajęty.

– Mieszkam w Los Angeles, do cholery – odszczeknął Ivan. – Mam firmę.

– Raz w roku mogłeś przylecieć. Czy to takie trudne?

– Jak widzisz, jestem.

– O, tak! Pan hrabia zjawia się w samą porę! Wcześniej nie raczyłeś się pofatygować! A teraz wszystko ma być zrobione!

– Nie mogę uwierzyć, że godzisz się, by odszedł.

– Nie chcę, żeby dłużej cierpiał.

– A może martwi cię, że ubywa pieniędzy z jego konta?

Twarz Marilyn nagle stężała.

– Ty kanalio!

Catherine nie mogła tego dłużej słuchać. Przerwała im, mówiąc:

– To nieodpowiednie miejsce na takie dyskusje. Proszę wyjść z sali.

Przez chwilę brat i siostra patrzyli na siebie złowrogo, jakby uważali, że ten, kto wyjdzie pierwszy, przyzna się do kapitulacji. W końcu Ivan – budzący lęk mężczyzna w nienagannie skrojonym garniturze – opuścił pokój majestatycznym krokiem. Marilyn, sterana życiem gospodyni domowa z przedmieścia, uścisnęła ojcu dłoń i podążyła za bratem.

Gdy byli już na korytarzu, Catherine zapoznała ich z ponurymi faktami.

– Ojciec państwa jest w stanie śpiączki od czasu wypadku. Teraz zaczynają niedomagać jego nerki. Ponieważ od dawna ma cukrzycę, były już osłabione, a uraz pogorszył tylko sprawę.

– Na ile przyczynił się do tego zabieg chirurgiczny? – zapytał Ivan. – Środki znieczulające, które dostał?

Catherine stłumiła narastający gniew i odparła spokojnie:

– Był nieprzytomny, kiedy go przywieziono. Znieczulenie nie stanowiło istotnego czynnika. Uszkodzone tkanki wymagają wzmożonego wysiłku nerek, a jego nerki przestają funkcjonować. Poza tym ma raka prostaty, z przerzutami na kości. Nawet jeśli odzyska przytomność, te problemy pozostaną.

– Chce pani więc, żebyśmy się poddali? – zapytał Ivan.

– Chcę po prostu, żeby państwo podjęli decyzję. Jeśli jego serce przestanie bić, nie musimy go reanimować. Możemy pozwolić mu spokojnie odejść.

– To znaczy umrzeć?

– Tak.

Ivan prychnął pogardliwie.

– Coś pani powiem o moim ojcu. On nie ma zwyczaju się poddawać. I ja także.

– Na litość boską, Ivan!-powiedziała Marilyn.-Tu nie chodzi o wygraną czy przegraną, tylko o ulżenie jego cierpieniom.

– A ty tak szybko się na to godzisz? – odparł, odwracając się do siostry. – Pierwsza oznaka trudności i mała Marilyn poddaje się, pozwalając, by tatuś wybawił ją z opresji. Mnie nigdy nie musiał pomagać.

W oczach Marilyn zalśniły łzy.

– Tobie wcale na nim nie zależy, prawda? Musisz po prostu być górą.

– Nie, chcę, by miał szansę powalczyć. – Ivan spojrzał na Catherine. – Chcę, żeby dla mojego ojca zrobiono wszystko, co możliwe. Chyba jasno się wyrażam?

Marilyn otarła łzy z twarzy, patrząc, jak jej brat odchodzi.

– Jak może mówić, że kocha tatę, skoro nigdy go nie odwiedzał? – Utkwiła wzrok w Catherine. – Nie chcę, żeby ojca reanimowano. Zaznaczy to pani w karcie?

Był to moralny dylemat, którego obawiał się każdy lekarz. Catherine trzymała stronę Marilyn, ale w ostatnich słowach jej brata pobrzmiewała wyraźna groźba.

– Nie mogę wydać takiego polecenia, dopóki państwo oboje nie wyrażą zgody.

– On się nigdy nie zgodzi. Słyszała pani.

– Więc musi pani z nimjeszcze porozmawiać. Przekonać go.

– Boi się pani, że wytoczy pani proces? Woli pani nie ryzykować.

– Wiem, że jest wzburzony.

Marilyn pokiwała głową ze smutkiem.

– Właśnie w ten sposób zawsze wygrywa.

Potrafię pozszywać pacjenta, pomyślała Catherine, ale nie umiem pogodzić skłóconej rodziny.

Gdy wychodziła pół godziny później ze szpitala, czuła się nadal przybita wrogą atmosferą tego spotkania. Było piątkowe popołudnie i czekał ją wolny weekend, ale wyjeżdżając z parkingu, nie była w radosnym nastroju. Upał dokuczał bardziej niż poprzedniego dnia – temperatura przekraczała trzydzieści stopni. Marzyła, by znaleźć się w chłodnym mieszkaniu, usiąść przed telewizorem ze szklanką mrożonej herbaty i pooglądać Discovery Channel.

Czekając na zmianę świateł na pierwszym skrzyżowaniu, rzuciła okiem na nazwę bocznej ulicy. Worcester Street.

To tu mieszkała Elena Ortiz. Podano jej adres w artykule w Boston Globe, który Catherine zdecydowała się w końcu przeczytać.

Gdy zapaliło się zielone światło, skręciła instynktownie w Worcester Street. Nigdy przedtem tamtędy nie jeździła, ale skłonił ją do tego jakiś wewnętrzny przymus. Czuła chorobliwą potrzebę, by zobaczyć miejsce zbrodni, budynek, w którym inna kobieta przeżyła podobny koszmar jak ona. Miała wilgotne dłonie i serce waliło jej jak młotem na widok coraz wyższych numerów kolejnych klatek.

Zobaczywszy dom Eleny Ortiz, stanęła przy krawężniku.

Budynek niczym się nie wyróżniał, nie budził w niej zgrozy. Była to zwyczajna, dwupiętrowa kamienica z cegieł.

Wysiadła z samochodu i spojrzała w okna na wyższych piętrach. Gdzie mieszkała Elena? Tam, gdzie wisiały prążkowane zasłony? Czy tam, gdzie widać było gąszcz roślin? Podeszła do wejścia i popatrzyła na spis lokatorów. W budynku było sześć mieszkań. Pod numerem 2A nie widniało żadne nazwisko. Elenę wymazano już z listy żyjących. Nikt nie chciał, by przypominano mu o śmierci.

Według Globe zabójca dostał się do mieszkania po drabince przeciwpożarowej. Cofnąwszy się na chodnik, Catherine zauważyła stalowe rusztowanie przy bocznej ścianie budynku. Postąpiła kilka kroków w głąb mrocznej alejki i nagle przy-stanęła. Przeszły ją ciarki. Odwróciwszy głowę w kierunku ulicy, zobaczyła przejeżdżającą ciężarówkę, kobietę ćwiczącą jogging i jakąś parę wsiadającą do samochodu. Nie było powodu, by czuła się zagrożona, a jednak ogarnęła ją panika.

Wróciła do wozu, zablokowała drzwi i zacisnęła dłonie na kierownicy, powtarzając sobie: Nic się nie dzieje. Nic się nie dzieje. Powiew chłodnego powietrza z klimatyzatora sprawił, że w końcu się uspokoiła i odetchnąwszy głęboko, usiadła prosto w fotelu.

Po chwili spojrzała znowu na kamienicę, w której mieszkała Elena Ortiz.

Dopiero wtedy zwróciła uwagę na samochód zaparkowany w alejce. I tablicę rejestracyjną na jego tylnym zderzaku.

BUKIET5.

Sięgnęła natychmiast do torebki po wizytówkę detektywa Moore’a i drżącymi rękami wystukała jego numer telefonu.

– Proszę – odezwał się oficjalnym tonem.

– Mówi Catherine Cordell – powiedziała. – Był pan u mnie kilka dni temu.

– W czym mogę pomóc, pani doktor?

– Czy Elena Ortiz jeździła zieloną hondą?

– Słucham?

– Potrzebny mi jest numer jej tablicy rejestracyjnej.

– Nie bardzo rozumiem…

– Niech mi pan go poda! – Ostry ton jej głosu zaskoczył Moore’a. W słuchawce zaległa cisza.

– Zaraz sprawdzę – odparł. Słyszała rozmawiających w jego biurze ludzi i dzwoniące telefony. Wkrótce odezwał się znowu.

– To specjalna tablica – oznajmił. – Chyba ma jakiś związek z kwiaciarnią, którą prowadzą jej rodzice.

– Bukiet Pięć… – wyszeptała Catherine.

– Tak – przyznał Moore po chwili milczenia. Jego głos był dziwnie spokojny. Czujny.

– Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, pytał mnie pan, czy znałam Elenę Ortiz.

– Powiedziała pani, że nie.

Catherine westchnęła.

– Myliłam się – odparła drżącym głosem.

Загрузка...