CZĘŚĆ DRUGA. ZEMSTA

14

Ogarnął ich nastrój niemocy i pustki. Bezgranicznej pustki.

– Wróćcie! – poprosiła Unni cicho. – Wróćcie, przyjaciele!

Nie ruszali się z miejsc, chociaż Antonio chwiał się na nogach. W końcu Jordi wziął się w garść.

– Za górami na zachodzie gromadzą się chmury, to oznacza, że jutro pogorszy się pogoda.

– Skąd wiesz? – zaciekawiła się Unni.

– Jeśli chodzi o pogodę, to wszystko, co nieprzyjemne, nadciąga z zachodu – uśmiechnął się Jordi. – A te góry tworzą granicę zachodniej części kraju.

– To ten tak zwany „dział wodny”?

– Mniej więcej. No i ściemnia się. Musimy się pospieszyć i odejść stąd.

– No dobrze, ale jak? W jaki sposób zdołamy stąd zabrać tego pijaka? Mam na myśli Antonia.

– Tylko bez obraźliwych epitetów! Poświęciłem się i upiłem dla dobra sprawy, zapamiętajcie to sobie!

– Dobra, dobra. Jordi zamyślił się.

– No tak, rzeczywiście, on nie może iść na tej nodze.

– W ogóle na tych nogach – mruknęła Unni pod nosem. Głośno natomiast powiedziała: – Powinniśmy byli poprosić rycerzy, żeby nam pożyczyli na przykład karego z Navarry. Może jako zaliczkę na spadek?

– O, nie, dziękuję bardzo! – wzdrygnął się Antonio.

– Nie można dosiąść wierzchowca – zjawy, bo szybko spadnie się na ziemię. Ale moglibyśmy zrobić tobogan – zaproponował Jordi.

– Miałbym leżeć i pozwalać się obijać o każdy kamień, wystający korzeń i wszystkie inne nierówności?

– Może więc nosze? Z dwóch kijów i pasków – podsunęła Unni.

– Dziękuję wam bardzo, macie doprawdy doskonałe pomysły. Ale wolałbym zatrzymać spodnie. Czy nie mogę po prostu opierać się na was i skakać na jednej nodze? Tak jak przy grze w klasy?

– Przed nami daleka droga – przypomniał mu Jordi. – Unni padnie za pół kilometra.

Dziewczyna niezbyt uważnie go słuchała.

– Głupio się zachowaliśmy. Mogliśmy poprosić rycerzy, żeby naprawili Antoniowi kolano. Nie możemy na nich zagwizdać?

– To bym odradzał – stwierdził Jordi. – Zapamiętaj, w Hiszpanii na nikogo się nie gwiżdże. Kelnerzy bardzo źle przyjmują takie zachowanie, a nie przypuszczam, żeby rycerze podeszli do tego z większą przychylnością.

– Tylko nie wzywajcie teraz śmigłowca, bo umrę ze wstydu – westchnął Antonio.

– Nie bój się, nie możemy sobie na to pozwolić. Mam na myśli helikopter, a nie ciebie – uśmiechnął się Jordi z czułością. – Ale dobrze, oprzyj się teraz na mnie, w brzozowym lesie spróbujemy znaleźć jakąś gałąź, która będzie mogła posłużyć ci jako kula. Zgadzasz się na to?

– Owszem, to mogę zaakceptować… Dopóki nie zrobią mi się odciski pod pachą.

Upewnili się jeszcze, czy zostawiają to miejsce w należytym porządku, i wreszcie bardzo powoli zaczęli się stamtąd oddalać.

– Na Boga, jak ty cuchniesz koniakiem! – skrzywił się w pewnym momencie Jordi.

– Bardzo mi przykro – odparł Antonio. – Niestety, zaczynam już trzeźwieć.

– Naprawdę? – spytał z niedowierzaniem Jordi. Unni, idąca za nimi, bo zarosła były tu zbyt gęste na to, żeby we troje zmieścili się obok siebie, zastanawiała się nad czymś innym.

– Te dwie przerażające postaci, które Urraca odprawiła machnięciem ręki… Kto to właściwie był?

Bracia zatrzymali się wśród brzóz.

– Muszę zadzwonić do Elia i spytać – powiedział Jordi.

– Do Elia? – zdumiała się Unni.

Antonio natomiast usiłował odebrać bratu telefon.

– Masz komórkę przy sobie i nic mi nie mówisz? Muszę porozmawiać z Veslą!

– O, tak, na wielkie nieba! – westchnęła Unni. – Powinniśmy przecież ich powiadomić, że odnaleźliśmy naszą zgubę.

– Martwili się o mnie? – cicho spytał Antonio.

– Nie, po prostu chcieli odzyskać samochód – zażartował Jordi. Zaraz potem jednak zapewnił: – Ogromnie się o ciebie niepokoiliśmy. Wszyscy, a najbardziej Vesla. Przecież inaczej nie przyjechalibyśmy tu za tobą.

– Wiem, wiem – roześmiał się Antonio. Pozwolono mu porozmawiać z Veslą. Jordi i Unni w tym czasie z cienkiego pnia przewróconej brzozy wystrugali odpowiednią kulę. Pień wydawał się dostatecznie mało spróchniały, żeby przez jakiś czas wytrzymać ciężar Antonia.

Przysłuchiwali się tonowi długiej rozmowy. Wychwytywali w niej czułość, miłość i intymność, chociaż słów nie słyszeli.

Jordi popatrzył na Unni z żalem w oczach.

– Przyjdzie taki dzień, zobaczysz.

Dziewczyna kiwnęła głową. Przyjdzie taki dzień, kiedy i oni będą mogli być ze sobą blisko, połączeni miłością równie wielką jak ta, którą okazywali sobie i obdarzali się Antonio i Vesla.

Przyjdzie taki dzień…

Kiedy przekleństwo nie będzie już dłużej ciążyło nad ich głowami. Kiedy zdołają je zniszczyć, uporają się z nim już na zawsze.

Kiedy… I czy w ogóle…?

Antonio zakończył rozmowę, twarz promieniała mu szczęściem. W czasie gdy wypróbowywał swoją nową kulę, Jordi zadzwonił do Włoch, do Elia. Tu, ponad wrzawą świata, połączenie było doskonałe.

Stary przyjaciel, słysząc ich głosy, wzruszył się niemal do łez. Wprost tryskał entuzjazmem, gadał jak nakręcony, tak że Jordi nie mógł wtrącić ani słowa.

Tak, tak, Elio i jego rodzina miewają się doskonale, Elio grywa w szachy z bratem Flavii i któregoś dnia dał mu prawie mata. Flavia jest teraz u siostry, ich matka bardzo źle się czuje. A teraz brat też wyjechał i pewnie na razie koniec z szachami. Oby Najświętsza Panienka zlitowała się nad chorą! Ale on, Elio, tak czy owak się nie nudzi, bo Flavia ma przepiękny ogród, mógł więc teraz być ogrodnikiem, dostał nawet kilka szczepek, które zabierze ze sobą do Hiszpanii… Co takiego? Jak wyglądał Emile? Nie, tego Elio nie wiedział, nigdy go nie spotkał. A poza tym zasadził…

Jordi w końcu go przekrzyczał.

– Wiesz, ile lat miał Emile?

– Nie, tego też nie wiem – odparł Elio, który w końcu zdał sobie sprawę z tego, że i jego rozmówca pragnie dojść do głosu. – Nikt go nie widział od tamtego czasu, kiedy zabił Santiago w piwnicy w Granadzie.

Jordi zaczął coś liczyć. Santiago zmarł w wieku dwudziestu pięciu lat, a Emile był od niego młodszy.

– Tak, tak, młodszy, o ładnych kilka lat. Wtedy widziano go po raz ostatni. Prawdziwy był z niego sprytny i przebiegły mały diabeł.

– Mały i zwinny?

– Jak łasica.

– Rozumiem. Mam jeszcze jedno pytanie, Elio. Wspominałeś, że spotkałeś kiedyś Emilię. Mówiłeś, że to zła, chociaż piękna kobieta.

– No cóż, była piękna, kiedy ją spotkałem, ale jej uroda prędko przeminęła, tak przynajmniej mówili ci, którzy lepiej ją znali. Zdaje się, bardzo się starała za wszelką cenę zatrzymać urodę i młodość. Ale pamiętam, że ktoś kiedyś powiedział, że 'właśnie przez te próby odmładzania się wyglądała na co najmniej dwadzieścia lat starszą, niż była w rzeczywistości.

– Pamiętasz, jak była wtedy ubrana?

– Nie, ja na takie rzeczy nie zwracam uwagi. Ale ludzie mówili, że ani trochę nie miała gustu.

– Potrafisz ją sobie wyobrazić na przykład w obcisłej różowej sukience? W takiej, w której przypominałaby baleron?

– To rzeczywiście bardzo do niej podobne. Chyba naprawdę miała źle w głowie.

– Dziękuję, te informacje bardzo nam się przydadzą. Nie tęsknicie za domem?

– No, tak, oczywiście, zwłaszcza panie, ale jest nam tu naprawdę dobrze.

– Cieszę się, że tak jest. Elio, przypuszczamy, że Leon został już wyeliminowany z gry, już cię nie ściga. Nie wiem jednak, jak się sprawy mają z Alonzem i innymi. Jeśli więc zdołacie wytrzymać jeszcze trochę…

– Ależ tak, ależ tak! – zapewnił Elio.

Jordi obiecał, że zadzwoni, gdy tylko będą mieli jakieś nowe wiadomości.

Rozłączył się i popatrzył na towarzyszy.

– Chyba rzeczywiście jest tak, jak podejrzewaliśmy. Te dwie istoty, przywołane przez mnichów, to musieli być Emile i Emilia.

– Ojej – zdziwiła się Unni. – Ja niczego nie podejrzewałam.

– A ja miałem swoje przypuszczenia co do Emile – powiedział Antonio z namysłem. – Z początku nie, lecz kiedy pojawiła się także ta kobieta, zacząłem się czegoś domyślać. Ale on przecież był dziadkiem Emilii ze strony ojca. Mógł mieć dzieci w tak młodym wieku?

– A dlaczego nie? – spytał Jordi cierpko. – Na ile oceniałbyś wiek tego chłopaka?

– To trudno powiedzieć. Był taki drobny, niewysoki. Ale te oczy… Tyle z nich biło przebiegłości, ich wyraz wskazywał też na bogactwo doświadczeń. Oceniłbym jego wiek na pomiędzy osiemnaście a dwadzieścia trzy lata.

– No, to zdołałby powołać do życia bardzo wiele dzieci.

– Wystarczy jedno. Ojciec Emilii. Dziwnie widzieć ich razem, kiedy się wie o łączącym ich pokrewieństwie. Wnuczka Emilia wyglądała na o wiele starszą od swego dziadka. Oczywiście wynika to z ich wieku w chwili śmierci i oznacza także, że zły Emile nie dożył sędziwej starości.

– Ale dlaczego cię nie zaatakował, skoro przez cały czas szedł za tobą? – dziwiła się Unni.

Antonio zatrzymał się i poprawił kulę. Dotarli już do rzeki Trolla i teraz z pewnym powątpiewaniem oceniali możliwości przedostania się na drugi brzeg.

– Wydaje mi się, że to wcale nie Emile się za mną skradał – wyjaśnił Antonio po namyśle. – Bo przecież później, w brzozowym lesie, widziałem jego czarną postać, a wtedy kroki tych, co za mną szli, pojawiły się po obu moich bokach. Przypuszczam, że to były królewskie dzieci.

– Dlaczego tak sądzisz? – zainteresował się Jordi, przerzucając jeszcze jeden pień przez rzekę.

– Nie wiem. Oni mnie chronili i wiele razy mi pomogli, lecz również szukali u mnie ochrony. Nie wiem, co było dla nich ważniejsze.

– Prawdopodobnie i to, i to było ważne. Oni się śmiertelnie boją mnichów, o tym wiemy, bo te łotry ich ścigają. Ty miałeś przy sobie srebrne pudełeczko, na którego wieczku wyryty był znak rycerzy, a to chroniło ich przed mnichami. Lecz dzieci bały się również o twoje życie. Byłeś przecież el Salvador, ich wybawcą.

– Ojej! – westchnął Antonio. – Czuję się bardzo zaszczycony.

– Doskonale się spisałeś! – zapewnił go brat.

W tym momencie Antonio stracił równowagę i wpadł do wody.

Wyciągnęli go, pomogli mu wydostać się na brzeg, ale teraz wszyscy troje byli już mniej lub bardziej przemoczeni.

Unni zafascynowana przyglądała się zgrabnej sylwetce Jordiego. Spodnie lepiły mu się do skóry, podkreślając linie ciała. Zrobiło jej się gorąco.

Ja go pragnę! Nawet gdybym miała zamarznąć na bryłę lodu, muszę go mieć!

Jordi obrócił się i patrzenie na niego w tej chwili stało się niemalże ponad siły Unni. Jego myśli natomiast krążyły wokół zupełnie innego tematu.

– Bardzo sprytnie postąpiłaś, układając znak rycerzy na kamiennej półce – powiedział, wylewając wodę z butów.

– Ja też tak uważam – przyznała dziewczyna ze śmiechem, lecz ten śmiech wypadł bardzo drżąco, bo woda w rzece była lodowata. – Ale nad jedną rzeczą zastanawiam się już od dawna.

Bracia popatrzyli na nią. Antonio siedział na brzegu rzeki, na szczęście tym właściwym, bo zdołali się przedostać na drugą stronę, i usiłował wyżąć swój sweter. On także doskonale się prezentował w lepiącej się do ciała koszuli, lecz przecież nie był Jordim. Sama Unni ucierpiała najmniej. Zawisła przewieszona przez pnie, mniej więcej jak uśpiony lampart, z rękami i nogami w wodzie. Resztę ciała miała stosunkowo suchą, lecz i ona musiała wylać z butów wodę.

– Myślałam o tych znakach wyrytych nad drzwiami zmarłych, na przykład nad drzwiami męża Gudrun, nad drzwiami Signe i Jordiego.

– Co cię w tym dziwi? – spytał Antonio. Miał sine wargi i szczękał zębami.

– Znaków nie mogli wyryć mnisi, te gady śmiertelnie boją się przecież znaku.

– Masz co do tego rację – przyznał Jordi. – Musiał to robić ktoś inny.

Nagle odkrył żarliwe, nieskrywane zainteresowanie Unni dla jego ciała. Dziewczyna drgnęła gwałtownie i odwróciła się. Jordi przez moment stał niezdecydowany, a w końcu podszedł do niej, objął mokrymi ramionami, pocałował w czoło i szepnął:

– Dziękuję. I nawzajem.

Unni uśmiechnęła się, smutna i zmrożona.

Jednocześnie

„Co się stało? Co się wydarzyło?”

„Znów nas powstrzymała ta bezbożna heretyczka! Nie pozwoliła nam zlecieć w dół i przeżyć triumfu! Zrobiła to w taki nikczemny sposób!”

„Zemsta! Zemsta!”

„Na zawsze odebrali nam naszą śmiercionośną maść!”

„Strzeżmy się, strzeżmy!”

„Zemsta na nich wszystkich!”

„Kłujmy, dręczmy, palmy, bijmy!”

„Nie możemy się rozprawić z tą przebiegłą Urracą. Jest teraz poza naszym zasięgiem”.

„A ta dziewczyna tak chytrze posługuje się tym wstrętnym znakiem”.

„Ruszajmy, bracia w duchu, przygotujmy plan naszej zemsty!”

Ośmiu mnichów, którzy jeszcze pozostali, zbliżyło się do siebie. W czarnych opończach i z łysymi czaszkami przypominali stado sępów, skupionych nad ofiarą.

15

Wszyscy troje byli tak mokrzy i wychłodzeni, że nie mieli odwagi nocować wśród gór. Zimne powiewy wiatru ciągnącego od lodowców przenikały przez mokre ubrania, wprost mrożąc skórę. Musieli dotrzeć do samochodu bez względu na porę nocy i bez względu na to, jak trudno było iść Antoniowi.

Pojawił się natomiast kolejny problem: dwa samochody.

Kto może poprowadzić ten drugi?

Nie Unni, ona stanowiłaby zagrożenie dla użytkowników dróg, nawet gdyby w ogóle umiała uruchomić samochód.

– Phi, z pedałami sobie poradzę! – zapewnił Antonio. Na twarzy rysowały mu się bruzdy ze zmęczenia, bólu i zimna. – Będę używał dużego palca u lewej stopy.

– O, nie, za to dziękujemy! – powiedział Jordi cierpko. – Unni, wymyśl coś! Nie możemy zostawić tu jednego samochodu, a holowanie go przez całą drogę też nie wchodzi w grę, bo osoba, która prowadziłaby ten jadący na holu, i tak musiałaby posługiwać się pedałami. Zwłaszcza podczas jazdy w dół.

– No tak, bo nie mam szczególnej ochoty na pięćdziesiąt urazów kręgosłupa podczas całej wycieczki.

Zastanowiła się.

– Mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy go zaakceptujecie.

– Mów!

– Pamiętacie Jørna? Tego zwariowanego na punkcie komputerów, który pomógł nam załatwić bilety do Hiszpanii?

– Oczywiście – odparł Antonio. – To ten, który nie mógł pojąć, dlaczego nie chcemy go dopuścić do takiej świetnej zabawy.

– Właśnie, ten sam. Moglibyśmy go teraz wezwać, ale kierowców musi przyjechać dwóch, prawda?

– Tak, bo inaczej znów będzie o jeden samochód za dużo.

– No właśnie. A Vesla dowiedziała się od Hege, że ta nasza grupa przyjaciół się rozpadła. Nie możemy poprosić o pomoc Mariusa, tego od piłki nożnej, bo on i Jørn nie odzywają się do siebie, odkąd Emma zadawała się z obydwoma.

– Ach, ta Emma! – westchnął Jordi. – A może Vesla mogłaby przyjechać?

– O, wykluczone! – zdecydowanie zaprotestował Antonio. – Już i tak okropnie się o nią lękam, a tu w dodatku jest niebezpiecznie.

Jordi posłał Unni wieloznaczne spojrzenie. Antonio uśmiechnął się z pewnym zawstydzeniem.

– Przepraszam, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Unni bez względu na to, co się stanie, zawsze wyląduje na cztery łapy.

– Nie wiem, czy mam to potraktować jako komplement, Antonio. Moja kobiecość protestuje. No to może Pedro…?

– Jest bardzo późno, ale… próbujemy!


Vesla i Gudrun jeszcze nie spały. Nie pozwalały im na to zszargane nerwy. Wciąż nie mogły odzyskać spokoju. Obie siedziały w salonie, przy filiżance kawy z domowym ciastem. Unni zaliczała się do dziewcząt tego rodzaju, które zawsze zapraszały na „gwarantowane najprawdziwsze ciasto z cukierni”, one obie jednak nie wiedziały już, co robić, żeby czas szybciej płynął. Zresztą tak naprawdę lubiły piec.

– Całe szczęście, że zadzwonili – westchnęła Vesla. – To były okropnie nerwowe dni.

– O, tak, rzeczywiście, inaczej nie można tego nazwać. Odczułam taką ulgę, kiedy powiedzieli, że znaleźli Antonia, że mało się nie rozpłakałam.

Morten i Pedro już się położyli, wycieńczeni niepokojem.

Vesla badawczo popatrzyła na starszą przyjaciółkę.

– Co zamierzasz robić później? Kiedy… Zwróć uwagę, że mówię „kiedy”, a nie „jeśli”, kiedy wszystkie te straszne rzeczy się skończą? Wrócisz do Selje? A może… pojedziesz do Hiszpanii?

W oczach Gudrun pojawiło się rozmarzenie. Zatonęła w myślach.

– Nie wiem, Veslo. Pedro chce, żebyśmy zamieszkali razem. Tyle lat już straciliśmy. Ale tak naprawdę nie wiem, co będzie. Nie jestem przyzwyczajona do mieszkania z kimś. Tyle lat już upłynęło, człowiek się zestarzał…

Vesla czekała w milczeniu.

– A każdy ma swoje nawyki, dobre i złe. Znów trzeba by się nauczyć brać pod uwagę kogoś innego. Widzisz, życie w pojedynkę jest całkiem przyjemne, samotność bywa wygodna. Oczywiście, od czasu do czasu odczuwa się pustkę. Najgorsze były pierwsze lata po śmierci Jonasa, i później, kiedy umarła Sigrid.

Gudrun na chwilę zatonęła w tragicznych wspomnieniach, ale wreszcie odetchnęła głęboko.

– W końcu jednak człowiek bierze się w garść i przyzwyczaja się do samotności. Miałam od tamtej pory kilku przyjaciół, ale za każdym razem oddychałam z ulgą, gdy się wyprowadzali. To trochę tak jak Martin Ljung w tym pociągowym skeczu mówił o panu Larssonie: „Cudownie mieć przedział tylko dla siebie”.

Vesla kiwnęła głową na znak, że rozumie.

– Kiedy się z kimś mieszka, z tylu rzeczy trzeba rezygnować. Tyle rzeczy trzeba brać pod uwagę. I jak już mówiłam, człowiek się starzeje, robi słabszy.

– Nie ty – uśmiechnęła się Vesla.

– Może jeszcze nie, ale moje starsze przyjaciółki i sąsiadki narzekają. Trzeba powiedzieć mężczyźnie o swoich drobnych wadach czy też o brzydkich przyzwyczajeniach. Na przykład o tym, że ślinisz palce, nim przewrócisz stronę w książce, albo że lubisz położyć się w środku dnia z krzyżówką i jakimś smakołykiem. Takie drobne przyjemności niekiedy trzeba zarzucić. Nie masz też ochoty pokazywać swoich odcisków ani przyznawać się, że masz protezę w dolnej szczęce czy że musisz wyrwać włosek z brody. Albo że nie trzymasz moczu, albo dostajesz gazów od mięsa. Tak, tak, bo to od mięsa się tego dostaje, nie tylko od grochu i innych warzyw.

– Ale przecież wiele z tych rzeczy dotyczy chyba również młodszych ludzi?

– Owszem, lecz w miarę upływu lat one się potęgują. A jak wyjaśnić, że z wiekiem człowiek wydziela więcej śluzu i musi się rano wykaszleć? Przecież nie można wychodzić z domu za każdym razem, kiedy chce się to zrobić. Mało kto ma też ochotę oznajmić drugiej osobie, że włosy zaczynają się katastrofalnie przerzedzać, a ciało nabiera kształtów ciała starej kobiety.

– Ależ, Gudrun! To, co mówisz, sprawia, że zaczynam się strasznie bać starości.

– Nie, nie, nie jest aż tak źle. Ale to nadciąga ukradkiem. Na razie znam te objawy tylko z opowiadań przyjaciółek, ale powoli i mnie zaczynają one doskwierać. Dostrzegam u siebie ten sam wzór.

– Malujesz diabła, gdzie go nie ma.

– Ach, gdyby tak naprawdę było! Nie mam nic przeciwko wspólnemu starzeniu się razem z mężczyzną. Przeciwnie. Ale trzeba starzeć się razem. Nie można skakać od razu na głęboką wodę, i to w połowie drogi do domu starców. Ojej, telefon znów dzwoni! Tak późno! Boję się, co to może znaczyć.

– Ja też – powiedziała Vesla, która nie była wcale taka pewna, czy Gudrun mówi o przyjaciółkach. Czy można aż tak głęboko przeniknąć w te sprawy, jeśli tylko się o nich słyszało?

Cóż, to jej rzecz. Vesla postanowiła nie drążyć tematu.

Gudrun odebrała telefon. Rozległ się w nim ów osobliwy glos Jordiego, który zawsze brzmiał tak, jakby pochodził z innego świata, był taki piękny, melodyjny, ale tajemniczy.

Jordi wyjaśnił sytuację z samochodami, powiedział też, że z pewnością uda im się namówić do przyjazdu Jørna, lecz tak czy owak przybyć musi również Pedro, żeby przyprowadzić do domu swoją limuzynę. Nie, Antoniowi absolutnie nie wolno prowadzić, jego kolano musi pozostawać unieruchomione, jeśli to w ogóle będzie możliwe tu, na tym pustkowiu. Ale przynajmniej przedzierają się jakoś naprzód, podpierając go jak tylko mogą.

Gudrun odpowiedziała, że Pedro śpi i nie bardzo chciałaby go budzić, bo z lęku o Antonia (i samochód) nie zasnął przez całą ubiegłą noc, ale ona, Gudrun, chętnie przyjedzie, jeśli tylko Jørn ją zabierze.

Gwałtowne wymachiwanie rękami Vesli Gudrun zbyła machnięciem ręki. „Antonio ci tego zakazuje” – powiedziała teatralnym szeptem.

Umówili jeszcze miejsce spotkania i pozostałe szczegóły. Gudrun w oczekiwaniu na Jørna zaczęła przygotowywać się do wyjazdu.

– A poza tym on jest ode mnie o sześć lat młodszy. Upłynęła dobra chwila, nim Vesla zdała sobie sprawę, że Gudrun miała na myśli Pedra.

Antonio zadzwonił do Jørna i wyjaśnił, o co chodzi.

– Wiem, że godzina jest już bardzo późna…

– Jeszcze nie spałem – skłamał J0rn.

– To świetnie. Utknęliśmy – powiedział Antonio i wyjaśnił mu, gdzie są.

j0rn był inteligentnym młodym człowiekiem, obiecał natychmiast wyruszyć, a po drodze zabrać jeszcze Gudrun. Liczyli, że jego samochód dotrze do Lykkja mniej więcej w tym samym czasie, kiedy oni zdołają zejść z płaskowyżu. Jasne bowiem było, że wędrówka z Antoniem to nie żarty.

Nocna jazda! Wspaniale! Jørn od razu się do tego zapalił. Nareszcie będzie mógł uczestniczyć w tym, czym przyjaciele od dawna się zajmują!

Antonio odbył jeszcze jedną rozmowę. Znów zadzwonił do Vesli, tym razem jednak rozmawiał krótko.

– Wiesz, jak wygląda znak rycerzy, ta jego uproszczona wersja? Przygotuj kilka takich, wszystko jedno z czego. Z tektury, materiału, z czegokolwiek. Sama to wymyśl, nie bardzo umiem ci w tej chwili doradzić, bo myślę raczej kolanem, nie głową. Okropnie mnie boli.

– Tak bym chciała być teraz przy tobie!

– Wiem o tym. Ale już niedługo wrócę do domu. Umieścisz te znaki w bardzo widocznych, strategicznych miejscach, nad drzwiami wejściowymi, nad oknami, od zewnątrz, oczywiście, i wszędzie tam, gdzie uznasz to za konieczne. Urraca bowiem ostrzegała nas, że mnisi wstąpili na wojenną ścieżkę, planują zemstę. Nie możemy dopuścić do tego, żeby zło spadło na was.

– Rozumiem. Na kominie także?

– Dobrze by było, ale wystarczy umieścić znak w kominku. Obejdzie się bez akrobatycznych ćwiczeń na dachu.

– Możesz mi zaufać, zajmę się wszystkim. Kocham cię.

– A ja ciebie. Jesteś kimś najważniejszym w moim życiu.

– Uważaj na siebie.

– Ty także. Mnichom nie wolno mścić się na tobie, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

Ale zemsta mnichów dopadła ich z zupełnie innej strony.

Jednocześnie

„Strata czasu – powiedział don Garcia. – Nic im z tego nie przyjdzie”.

Don Galindo zapatrzył się na płaskowyż.

„Zdecydowanie nie, ale trzeba to zrobić”.

„Don Antonio de Navarra jest poważnie ranny. Nie będzie mógł im towarzyszyć dalej w podróży ku ostatecznemu celowi” – powiedział don Sebastian zatroskany.

„Chyba że postanowią na niego poczekać” – wtrącił don Ramiro.

„Nie mają na to czasu, dni płyną jak wartkie rzeki. Nie mogą czekać na kogoś, kto nie może chodzić ani nie ma konia”.

„W tych czasach trudno o konia – przypomniał don Galindo. – Ludzie wolą te swoje magiczne powozy, które poruszają się bez koni. Don Antonio może właśnie takim pojechać do Hiszpanii”.

„Niewielką okaże się dla nich pomocą, jeśli będzie tylko w nim siedział”.

„Dość już o tym! – przerwał mu don Federico de Galicia. – Większe zagrożenie stanowią słudzy zła, mnisi. Gotują się już do walki!”

„Z myślenia o zemście nigdy nie wynika nic dobrego. Z samej zemsty również. Te łotry jeszcze bardziej opóźnią działania naszych przyjaciół”.

Don Federico zmrużonymi oczami obserwował płaskowyż.

„Wyczuwam zagrażające z ich strony niebezpieczeństwo, ale nie wiem, z której strony uderzy”.

– „Jeśli się nie mylę, to zemsta uderzy z różnych stron – powiedział don Ramiro zamyślony. – Miejmy nadzieję, że nasi wierni młodzi przyjaciele będą się ich wystrzegać”.

„Nie możemy spuszczać z nich oka!”

16

Nie wyczuli zemsty. Nadciągnęła ukradkiem.

Młody Jørn w drodze do Valdres miał mnóstwo pytań. Gudrun otrzymała od braci Vargas pozwolenie na przedstawienie mu w ogólnych zarysach ich przygody z czarnymi rycerzami.

Ale Jørna wcale to nie zadowoliło. Chciał dowiedzieć się o wszystkim, o każdym najdrobniejszym szczególe.

– Przynajmniej nie pozwalasz mi zasnąć – mruknęła Gudrun nie bez złośliwości, kiedy jechali wzdłuż lśniącego w nocy jeziora Sperillen.

Jørn, który z początku uznał, że Gudrun żartuje, coraz bardziej angażował się w przebieg wydarzeń i bez końca wykrzykiwał tylko: „Ojej!”, „O rany!”, „Co? Mówisz poważnie?”

– Dlaczego nie zwróciliście się do mnie? – poskarżył się w pewnej chwili urażony. – Znalazłbym wszystkie odpowiedzi w sieci. W Internecie naprawdę można dotrzeć do absolutnie wszystkiego.

– Wątpię. Tajemnica rycerzy jest raczej nieznana, to było jednorazowe wydarzenie i prawdopodobnie zostało zatuszowane. Jeśli w ogóle ktoś o nich słyszał. Ale gdyby udało ci się zdobyć jakieś informacje o Emmie, Leonie i ich kompanach, zwłaszcza o Leonie, to byłyby one rzeczywiście na wagę złota.

– To bagatelka! A te trzy orły, które wskazują drogę, z całą pewnością uda mi się wywęszyć.

– Tak sądzisz? – spytała Gudrun z niedowierzaniem. Sama również miała komputer, ale nigdy nie podłączała się do Internetu. Uważała, że on zalicza się do zbyt zaawansowanej techniki.

Znaleźli z Jørnem wspólny język, ale też i Gudrun potrafiła porozumieć się z większością ludzi.

– Spiszcie wszystko, czego chcecie się dowiedzieć, a ja to ściągnę na mój pecet – powiedział Jørn, elegancko biorąc kolejny zakręt krętej drogi. – To jest naprawdę super komputer. Ale ciekawe, gdzie oni teraz są?

Gudrun znów zadzwoniła do Jordiego. Tak, zaczęli już schodzić w dół z Kjølen, musieli jednak często robić przerwy. Prowizoryczna kula podziękowała już za współpracę, a tu nie rosły drzewa, z których dałoby się zrobić nową. Ale na zmianę podpierali Antonia. Ścieżka była tu tak wąska, że poruszanie się nią trzech osób jedna obok drugiej w ogóle nie wchodziło w grę. I tak osoba, która pomagała mu iść, musiała przedzierać się przez jałowce i krzaczki wierzbiny. Rana Antonia wyglądała naprawdę nieprzyjemnie, musieli nawet rozciąć nogawkę spodni, bo kolano tak bardzo spuchło.

– Schodźcie spokojnie! – powiedziała Gudrun. – Mijamy właśnie Nes w Adal, macie więc dużo czasu.

Jordi poprosił ich jeszcze o kupienie czegoś do jedzenia, Antonio nie przypuszczał bowiem, że jego wyprawa w góry zajmie aż tyle czasu, i od dawna już nie miał nic w ustach. A Jordi i Unni również zjedli już swój prowiant.

– Nie ma z tym żadnego problemu – powiedziała Gudrun spokojnie. – Wzięłam jedzenie z domu.

W dalszej drodze znów gawędzili z Jørnem. Gudrun przyznała, że bardzo nie podoba jej się brak pewności siebie Unni. Ta niemożność znalezienia pracy naprawdę ją dobiła.

– Nic dziwnego, że nigdzie nie chcą jej przyjąć – stwierdził Jørn. – Kiedy ma się taką opinię…

– Jaką opinię?

– Nie słyszałaś o tym? Ona podobno kradnie w sklepach!

– Unni? – wykrzyknęła Gudrun. – Ani trochę w to nie wierzę!

– Ja też nie, ale tak się o niej mówi. Gudrun przez chwilę siedziała w milczeniu.

– Od jak dawna krążą te plotki? – spytała w końcu. Jørn wzruszył ramionami.

– Od kilku miesięcy.

– Aha – powiedziała Gudrun znaczącym tonem. – Tylko pamiętaj, nie wspominaj o tym Unni. To by ją kompletnie załamało.

Jørn obiecał, że zachowa milczenie. Nigdy nie wierzył w tę plotkę.


Vesla położyła się do łóżka. Oddychała głęboko i spokojnie.

On jest ocalony, pomyślała. Ale również dzisiejszej nocy nie wróci do domu. To już trzecia noc, jak go nie ma.

Znaki rycerzy były na swoich miejscach.

Pomyślała o pierwszej nocy, kiedy to udzielił jej instrukcji przez telefon, a ona ich usłuchała. Czy powinna teraz odważyć się zrobić to ponownie?

W ciemności uśmiechnęła się do siebie. Jej myśli krążyły gdzieś daleko.

Antonio to naprawdę dobry kochanek. Czuły, troskliwy i namiętny. Twarz Vesli spoważniała. To ja nie dotrzymuję miary.

Nic nie wiedziała o całym cieple i oddaniu, jakim go obdarza. Antoniowi wydawało się, iż zanurzył się w czymś tak cudownym, że nie potrafił tego opisać słowami. Veslę przepełniało tylko poczucie winy, ponieważ nie mogła spełnić jego marzenia o tym, żeby i jej dać jak największą rozkosz.

Nie do końca świadoma tego, co robi, otworzyła pojemniczek ze swoim drogim kremem do twarzy i użyła go w miejscu, które przeraziłoby eleganckie damy w perfumerii. A może jednak nie? Może Vesla nie była jedyną osobą, która bezcześciła ów krem w taki sposób?

Wciąż czuła się trochę obolała po dość brutalnym zabiegu sprzed dwóch dni. Nie na tyle jednak, by nie spróbować jeszcze raz. Chciała być bardziej przygotowana na przyjazd Antonia, jakby bardziej zaawansowana w tych próbach.

Zaśmiała się cicho. Biedny Antonio, na pewno przez to kolano nie będzie w stanie się z nią teraz kochać. Cóż, zaczekają Zdąży jeszcze trochę poćwiczyć, może do czegoś dojdzie? Poprzednim razem nie poczuła nic znaczącego, jedynie jakby tępy ból, doprawdy, nie ma się czym chwalić!

Zauważyła, że teraz szybciej osiągnęła podobny stan. Ale czy to można nazwać szybko? Poddawała się brutalnemu traktowaniu przez naprawdę dość długą chwilę, lecz rzeczywiście nie dało się to porównać z tym, co odczuwała poprzednio. Za każdym razem, gdy przestawała, czekała na to zniecierpliwione mrowienie: „nie przestawaj, rób tak dalej”.

A potem… długo to trwało, lecz w końcu poczuła coś innego. Pośród bólu pojawiło się nowe doznanie.

Dawało nadzieję, że po dłuższych zabiegach nastąpi coś więcej.

Vesla wzięła głęboki oddech. Może, może…?

Ale teraz zabrakło jej odwagi. Postanowiła zaczekać na Antonia.

Długo leżała, czując, jak ciało oczekuje na dalszy ciąg. W mniej więcej minutowych odstępach pojawiały się przypomnienia.

W końcu Vesla wstała i poszła pod prysznic, w środku nocy. Niech sobie Morten i Pedro myślą, co chcą, zresztą na pewno i tak spali. Kładła się z powrotem do łóżka w nastroju uroczystego uniesienia. Dłonie wciąż jeszcze jej drżały na wspomnienie tego nowego, co jakby zostało jej obiecane.

Kiedy tylko wróci Antonio… W pełni mu ufała.

Oby tylko kolano szybko mu się wygoiło!

A potem… potem być może uraduje i jego, i siebie. Miała na to szczerą nadzieję.

Wcześniej tego samego wieczoru

Na razie Emma, Alonzo i ich pomagierzy nie musieli jeszcze wyjeżdżać do Hiszpanii.

Emma miała z mnichami lepszy kontakt niż Leon. Może dlatego, że była atrakcyjną kobietą?

Mnisi zwrócili się do niej przed kilkoma dniami i ujawnili oszustwo przeciwników. Ciężko sapiąc ze złości, zapewnili, że bracia Vargasowie, podobnie jak wszyscy inni, wciąż znajdowali się w Norwegii.

A teraz mnisi znów się pojawili. Przybyli do sypialni Emmy, zresztą chętnie ją tu odwiedzali. Na ogół wówczas, kiedy akurat miała kłaść się spać.

Alonzo wyskoczył po papierosy, zaś Kenny, Tommy i Roger mieszkali gdzie indziej. Wszystkich trzech wypuszczono już z aresztu.

Ach, gdyby ci mnisi byli choć trochę mniej nieapetyczni, pomyślała Emma, kryjąc grymas. To mogłoby być cholernie zabawnie, uwieść ośmiu mnichów jednocześnie, w dodatku mnichów reprezentujących ascetyczną inkwizycję!

Ascetyczna? Przecież oni są seksualnie niedożywieni i sfrustrowani, i aż radość sprawia patrzenie, jak wiją się w podnieceniu!

– Nasi wrogowie się rozproszyli! – syknął jeden z nich, a Emma aż się cofnęła, bo jego oddech cuchnął ziemią i zgnilizną.

– Nie mów tylko, że mamy się włóczyć po całej Norwegii!

Wyraz złości pojawił się na odpychającej twarzy, tak kościstej i fanatycznej, z zapadniętymi, a mimo to jarzącymi się oczami.

– Zrobicie to, co wam nakażemy!

– A co to ma niby być?

– Te łotry nas upokorzyły. Nas! Żądamy zemsty! Ty, niewierna dziewczyno bez znaczenia, będziesz kontynuowała to, co już zaczęłaś, potajemnie, ukradkiem. Wiesz, jak to zrobić.

Na usta Emmy wypłynął pełen zadowolenia uśmieszek.

– To moja specjalność. Powolna zemsta, która sprawi więcej bólu niż co innego. Coś, przed czym nie można się obronić.

– Wiemy, wiemy. Jesteś rzeczywiście specjalistką w tej dziedzinie. A początek był zaledwie przygrywką, ot, tyle, żebyś mogła się wprawić. Teraz trzeba się do rzeczy zabrać poważnie.

– Już się cieszę – powiedziała Emma. Mówiła przy tym prawdę. – Kim mam się zająć? Kto to będzie?

– Poinformujemy cię. Twoi przyjaciele otrzymają inne zadanie, my zaś zajmiemy się tymi, których nienawidzimy najbardziej.

To znaczy braćmi Vargasami? Jeśli o mnie chodzi, to dobrze, pomyślała Emma. Zniszczcie Unni i Veslę, odbierzcie im tych adoratorów, dobrze im tak!

A ja i tak zrobię swoje!

Mnisi przysunęli się bliżej. Emmie nie spodobały się ich spojrzenia, wprost oblizujące jej osłonięte lekką bielizną ciało.

Jeden z nich powiedział:

– Straciliśmy Wambę, naszego wspaniałego sługę, ale sami również znamy sporo sztuczek. Wykorzystujemy je z Bożą pomocą.

Wamba nigdy nie był waszym sługą, pomyślała Emma z pogardą. Uważam też, że nie powinniście mówić o Bogu, nadużyliście jego imienia już zbyt wiele razy, i w życiu, i w tym waszym nędznym istnieniu pod postacią duchów.

– Róbcie sobie, co chcecie – oświadczyła zimno. – Macie moje błogosławieństwo. A teraz idę się położyć, dobranoc.

W głębi serca nie była wcale tak odważna, jak to udawała. Bo jeśli oni nie odejdą, jeśli…?

Ale nie, zniknęli w jednej chwili. Emma odetchnęła Z ulgą.

17

Antoniowi wirowało przed oczami, kiedy z ogromnym trudem pokonywał ostatni odcinek ścieżki. Momentami całkiem otaczała go czerń i zwisał bezwładnie pomiędzy Jordim a Unni, tu bowiem ścieżka była dostatecznie szeroka dla wszystkich trojga. Teraz widział już nawet samochody. W górę ścieżki podążało w ich stronę dwoje ludzi. Ach, nie, nie chciał, żeby ktokolwiek oglądał go w takim stanie!

To przecież Gudrun! I Jørn! Antonio poczuł, że teraz oni zastąpili Jordiego i Unni, całkiem już wycieńczonych.

– Doprawdy, strasznie nam się dostaje w czasie tej długiej walki – westchnęła Gudrun.

Tak, z tym rzeczywiście Antonio mógł się zgodzić. Wszyscy mieli okazję posmakować gniewu mnichów. Na szczęście Morten, który omal nie zginął, zdołał jakoś stanąć na nogi. O Jordim w ogóle trudno było coś powiedzieć, nikt z nich nie został potraktowany brutalniej niż właśnie on, lecz on zawsze potrafił się z tego podnieść. Vesla była najbardziej postronną osobą, ale i ona swoje oberwała. Gudrun i Unni o mały włos się nie potopiły, Unni została prawie rozjechana przez samochód, a teraz przyszła kolej na niego, na Antonia.

I w taki koszmar próbują wciągnąć jeszcze Jørna?

Wyglądało jednak na to, że wysoki, szczupły chłopak, o włosach ostrzyżonych na jeża i w okularach przeciwsłonecznych na nosie, nie ma nic przeciwko temu.

– Teraz możecie trochę odsapnąć. Ja jestem wypoczęty, spragniony przygód, dowiedziałem się już o wszystkim od Gudrun. Nie będziecie żałować, że mnie w to włączyliście. Trzeba mnie było poprosić od samego początku!

– Nie mogliśmy – niemal jęknęła śmiertelnie zmęczona Unni. – Przecież ty się po uszy kochałeś w Emmie!

– Phi, Emma! – prychnął Jørn, ale teraz już milczał. Rzeczywiście ubóstwiał tę dziewczynę, wciąż jeszcze wieczorami śnił o niej na jawie. Ale od tej chwili zdecydowanie już z tym koniec!

– Ona cię po prostu wykorzystywała – ciągnęła Unni bez litości. – Po prostu chciała się wkręcić do kręgu wokół Mortena i mnie. Była specjalnym narzędziem Leona i rzeczywiście doskonale sobie z tym poradziła.

Nie dość, że wbiłaś nóż, to musisz nim jeszcze obracać, jęknął Jørn w duchu.

– Lecz od dziś się do was przyłączam! – odparł z przesadną swadą. – Na dobre i na złe.

Teraz, gdy do dyspozycji były nowe, wypoczęte i silne ramiona, schodzenie w dół odbywało się nieco szybciej. Antonio miał jakieś niejasne wspomnienie o tym, ze został posadzony na siedzeniu samochodu z nogami wystającymi na zewnątrz przy otwartych drzwiczkach, a Jordi ściągnął z niego przemoczone ubranie. Antoniowi wydawało się też, iż mówi, że ma zastrzyk przeciwbólowy i antybiotyk gdzieś w samochodzie, skarżył się chyba też, że nie ma Vesli, bo ona przecież umie robić zastrzyki, lecz tak naprawdę chyba nic nie powiedział. Pił gorącą kawę z termosu, na moment przed oczami mignęła mu Unni w samych majtkach, sina na twarzy. Gudrun wciągała na nią bluzkę i ciepły sweter. A potem nic już nie widział, bo Jordi narzucił mu coś na głowę. Dostał do ręki kanapkę, która smakowała iście niebiańsko. Mamrotał też coś o tym, że Jordi sam musi się przebrać. Potem Antonia ułożono na tylnym siedzeniu jego samochodu i wtedy kompletnie już zgasł. Jordi delikatnie wyjął mi z ręki resztki kanapki.

Unni została umieszczona w wielkim samochodzie Pedra, owinięta w wełniane koce, w suchym, ciepłym ubraniu. Z odrobiną jedzenia w żołądku też ułożyła się do snu za plecami Jørna, który miał ogromną ochotę na rozmowę, a nie mógł liczyć na żadną odpowiedź. Jego samochód natomiast prowadziła Gudrun, ku wielkiej radości Jerna nie śmiała bowiem siąść za kierownicą dyplomatycznej limuzyny Pedra.

Kilkakrotnie nacisnąwszy niewłaściwe guziki, między innymi ten uruchamiający jakąś rozwrzeszczaną hardrockową muzykę, Gudrun w końcu uznała, że jest już w stanie zapanować nad dość szczególnie wyposażonym samochodem Jørna, typowym egzemplarzem stanowiącym spełnienie chłopięcych marzeń.

Jordi prowadził auto Antonia, z uśpionym na tylnym siedzeniu młodszym bratem, którego nic, nawet heavy metal, nie zdołałby teraz obudzić.

Sam Jordi był nieprawdopodobnie wprost zmęczony, ale przytomny. Zdenerwowanie i tak nie pozwoliłoby mu zasnąć. Unni, rzecz jasna, chciała jechać w tym samym samochodzie co on, lecz tym razem sprzeciwiła się temu nie tylko Gudrun, lecz również on sam. Unni potrzebowała teraz ciepła, a nie jego śmiertelnego chłodu. W dodatku Jordi chciał mieć przez cały czas baczenie na Antonia. Jordi nigdy nie zapomniał o odpowiedzialności za młodszego brata. Podjął się jej w dniu śmierci ich ojca, którego miejsce zajął ojczym, Leon. Od tamtej pory, kiedy to Jordi miał pięć lat, Antonio zaś trzy, troska o młodszego brata stała się głównym elementem życia Jordiego.

W powrotnej drodze do domu postanowili jechać przez Hallingdal. Uznali, że tak będzie szybciej. Jørn jechał jako pierwszy, on bowiem najlepiej znał drogę z niezliczonych wypadów w te okolice podczas ferii zimowych jako nastolatek. Za nim podążał Jordi, a na końcu Gudrun.

Wspaniale tak jechać w konwoju, pomyślał Jordi.

A może to się nazywa kondukt? Wspaniale czuć dopływ nowych świeżych sił!

Był teraz niesprawiedliwy. Przecież Gudrun i Jørn przejechali już wiele kilometrów i musieli teraz jeszcze wrócić. No tak, lecz oni nie przeżyli wstrząsu na górskim płaskowyżu, a chyba te wydarzenia były główną przyczyną zmęczenia.

Gdy dojechali do Hallingdal, otoczyła ich szarość świtu. Mijali senne ogrody willowe w małych osadach, poza terenami zabudowanymi na zmianę widać było świeżo zaorane pola i te pokryte zielenią, obsiane wczesną wiosną. Nad rzeką unosiła się mgła, wzgórza kryły się w chmurach. Zrozumieli, że dzień zapowiada się pochmurny.

Jordi, Gudrun i Jørn, żeby nie zasnąć, od czasu do czasu rozmawiali ze sobą przez telefony komórkowe. Jørn utrzymywał dość wysoką prędkość jazdy, z czego pozostali się cieszyli, bo wlokąc się w ślimaczym tempie, łatwiej zasnąć za kierownicą. Lecz i tak na drodze było dość zakrętów, żeby zachować skupioną uwagę. Największe niebezpieczeństwo stanowiły długie, proste, usypiające odcinki, na których nie pojawiał się żaden inny samochód, lecz tych na szczęście było tu niewiele. Wyjątkowo cieszyli się, że mają przed sobą krętą drogę.

– Musimy zabrać Antonia do szpitala – oświadczył Jordi przez telefon. – Nikt nie powinien zadawać zbyt drażliwych pytań, przecież w kolano można się zranić podczas wielu niebezpiecznych wypadków.

– Rana rzeczywiście nie wygląda najlepiej – odparła Gudrun, która też obejrzała nogę Antonia, nim wyruszyli w powrotną podróż do domu.

– On się uderzył w to zranione kolano co najmniej dwa albo trzy razy. Cieszę się, że jest już bezpieczny. Dziękujemy, że przyjechaliście.

Jørn zawołał:

– Nie pojedziemy przez Hønefoss, to nadkładanie drogi! Wybierzemy pewien skrót, niedługo już będziemy w miejscu, gdzie trzeba skręcić.

– W porządku – zgodził się Jordi.


Już od dobrej chwili jechali mniej uczęszczaną drogą. Pogoda wolno zmieniała się w „zachmurzenie duże, z możliwością wystąpienia mgieł w okolicach rzek i jezior na wyżej położonych terenach”, jak powiedziano by w prognozie pogody.

I właśnie w takiej okolicy się teraz znajdowali. Droga była tu dobrej jakości, przynajmniej na początku, lecz mgła prędko gęstniała. Samochody jechały coraz wolniej, aż w końcu zaczęły wręcz pełznąć. Poruszały się powoli, bardzo powoli, kilometr za kilometrem. Na przedniej szybie kładła się leciuteńka rosa, wycieraczki wyśpiewywały monotonną melodię.

Unni obudziła się i usiadła.

– Gdzie się podziała piękna pogoda?

– No, właśnie – mruknął Jørn.

Obudził się również Antonio. Na jego pytanie, gdzie się znajdują, Jordi nie miał odpowiedzi.

Głos Jørna rozległ się w głośniku, podłączonym w taki sposób, żeby wszystkie trzy samochody mogły się ze sobą komunikować.

– Nie poznaję tych okolic.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że zabłądziliśmy?

– Nie, to się nie mogło stać. Widzieliście przecież znak, kiedy skręcaliśmy z głównej szosy. Ale według wszelkich obliczeń, od jakiegoś czasu powinniśmy już być w dole, wśród zabudowań, a nie jesteśmy.

Momentami wśród gęstej mgły ukazywały się pnie samotnych sosen, jakaś wystająca skała. Nie było jednak widać żadnych słupów telefonicznych. Nic.

– Ale przecież już od dawna zjeżdżamy w dół – stwierdził Jordi.

– Wiem o tym – odparł Jørn. – Nie jesteśmy już na wyżynie, a mimo to mgła wcale się nie rozrzedza. Nie widziałem też ani jednego domu.

– Może się kryją wśród mgły?

– A gdzie wszystkie rozstaje?

– Minęliśmy boczną drogę jakieś pół godziny temu.

– No tak, i wtedy wciąż byliśmy na właściwej drodze, ale teraz już nie jesteśmy, mogę to zagwarantować – stwierdził Jørn. – Nie pojmuję, gdzieśmy trafili.

Zadzwonił telefon Gudrun. Nie była to akurat najbardziej odpowiednia chwila na rozmowę, lecz gdy usłyszała, kto dzwoni, postanowiła nie przerywać połączenia. To zalękniona Vesla pytała, co się dzieje z Antoniem.

– Siedzi bezpieczny i spokojny w samochodzie Jordiego. Przez jakiś czas spał, ale widzę, że teraz już się obudził.

– To świetnie. Gdzie jesteście? Czy już niedługo będziecie w domu?

Upłynęła chwila, nim Gudrun w końcu powiedziała jakby z namysłem:

– Wkrótce przyjedziemy, trochę tylko zabłądziliśmy. Nie, nie, nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

Uf, Gudrun samą słyszała fałszywą wesołość brzmiącą w jej głosie. Czym prędzej zapytała:

– Jest tam gdzieś Pedro?

– Jeszcze nie wyszedł z łazienki. Mam poprosić, żeby do ciebie zadzwonił?

– Nie, sama zatelefonuję później. Wiesz… Cofam wszystko to, co powiedziałam wczoraj. O osobnym przedziale. Bardzo za nim tęsknię, ach, Boże, tęsknię za nim tak strasznie! Pomyśleć tylko, że to musiało się stać, zanim wszystko zrozumiałam.

– Co za „to”? – spytała Vesla podejrzliwie. Gudrun nie chciała straszyć dziewczyny.

– Mam na myśli wyprawę do Valdres.

– Nie, Gudrun, słyszę, że jesteś zdenerwowana, a właściwie śmiertelnie przerażona.

– Nie, z pewnością jestem niemądra, ale… ale…

– Tak?

– Wszystko jest w porządku. Na razie. Ale wydaje mi się, że… Sądzę, że ta przerażająca wyprawa jeszcze się nie skończyła.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Gdzie wy jesteście?

– Szczerze mówiąc, Veslo, nie wiem. Nie wie tego nikt z nas.

– Ależ… ogromnie się wystraszyłam. Gdzie jesteście tak mniej więcej?

– Gdzieś na południe od Hallingdal – powiedziała Gudrun niepewnie. – Skręciliśmy z głównej szosy w Nesbyen, jak sądzę. A może to było Noresund? Nie znam Hallingdal. Mieliśmy wyjechać w okolicy Modum. Zawsze chciałam zobaczyć tamtejszą kopalnię kobaltu, ale teraz chyba nic z tego. Zabłądziliśmy. Okropna tu mgła.

Nieśmiały śmiech Vesli zabrzmiał bardzo drżąco.

– Gdzieś chyba dojedziecie?

– Oczywiście. Pozdrów chłopaków, zadzwonię, jak tylko się zorientujemy.

Znów przełączyła się na głośnik. Usłyszała głos Jordiego – Zaczyna robić się paskudnie, ani trochę mi się to nie podoba.

– Mnie też nie podoba się ta droga – zawołała głośno Unni, ona bowiem siedziała na tylnym siedzeniu w samochodzie Jørna daleko od mikrofonu. – Wygląda na zbyt mało używaną. Żwirowa? Taka miała być, Jørn?

– Z trawą pomiędzy śladami kół? Ależ skąd!

– Jesteś pewien, że to ślady kół? – spytał Antonio ponurym, grobowym głosem.

– Nie – odparł Jørn. W jego głosie wciąż dźwięczała raczej żądza przygody niż lęk. – Zawracamy?

Milczenie. Samochody w ślimaczym tempie posuwały się naprzód.

Nagle w głośniku rozległ się głos Gudrun. Drżał w nim tłumiony strach.

– Nie możemy zawrócić.

– Ale tu jest chyba dostatecznie dużo miejsca – stwierdził Jørn.

– Nie.

– Nie? Przecież nie ma żadnych rowów, teren po obu stronach jest otwarty i płaski.

Ale to Gudrun jechała jako ostania.

– Nie możemy zawrócić – powtórzyła. – Za nami nie ma żadnej drogi.

– Co? Co chcesz przez to powiedzieć?

Gudrun nie zdążyła odpowiedzieć. Jørn pokonał jeszcze kilka metrów i zahamował tak gwałtownie, że Jordi mało nie wjechał w tył wspaniałej dyplomatycznej limuzyny Pedra.

Jørn wpatrywał się w coś przed sobą.

– Co to znów ma znaczyć?

– Co, na miłość boską? – szepnęła Unni.

Jednocześnie

Rycerze byli wstrząśnięci i nic nie mogli z tego pojąć.

„Oni uderzają na wszystkich frontach. Strzeżmy się i nasi przyjaciele też niech się strzegą!”

„Ale gdzie są ci młodzi?”

„Nie możemy ich odnaleźć. Diabły inkwizycji oplotły ich siecią, przez którą nie możemy przeniknąć”.

„No, a tamci, którzy zostali w domu?”

„Oni również są w niebezpieczeństwie. Wszyscy są zagrożeni. Żądza zemsty tych łajdaków jest doprawdy straszna”.

„Cóż, nie można im bezkarnie odebrać ulubionej zabawki” – uśmiechnął się don Galindo z goryczą.

„Owszem, utrata zaklętego pudełeczka była dla nich gorzką pigułką do przełknięcia, lecz co my teraz poczniemy, don Federico?”

„Musimy się rozdzielić. Ich sprzymierzeńcy też się rozdzielili. Ruszymy za nimi i zobaczymy, co da się zrobić, żeby zapobiec ich planom, albo przynajmniej złagodzić skutki. Don Ramiro, ty, którego dwaj potomkowie znajdują się wśród zaginionych, postarasz się odnaleźć ich wszystkich. Don Sebastian będzie chronił interesy swojej podopiecznej gdzie indziej. Don Garcia otrzyma specjalne zadanie, wyruszy daleko. Don Galindo, tobie będzie najtrudniej. Ja sam wyruszam do Hiszpanii, bo oni uderzają również tam”.

Czarni rycerze nieczęsto się rozdzielali, tym razem jednak było to konieczne. Don Federico, stary rycerz, posiadający zdolność widzenia przynajmniej części tego, co działo się w ukryciu, poznał sporą część złych planów. Nawet on jednak nie potrafił dokładnie przewidzieć, gdzie mogą znajdować się Jordi i jego przyjaciele, ani też co ich czeka.

Rycerze drżeli. Byli już tak blisko rozwiązania zagadki, a tymczasem pojawiają się kolejne przeszkody.

Jakaż strata czasu! Demony inkwizycji rzucają im kłody pod nogi, robią wszystko, byle tylko powstrzymać wybranych.

Czas. Czas płynął szybko jak ulotne dni lata.

18

Było wczesne sobotnie popołudnie i rodzice Unni przygotowywali się do wyjścia po zakupy.

Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, popatrzyli na siebie. Kto to mógł przyjść o tej porze? Mieli nadzieję, że nie zapowiada się długa wizyta.

Na zewnątrz stała niezwykle piękna młoda dama. Uśmiechała się czarująco.

– Dzień dobry. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? Jestem Emma, jedna z koleżanek Unni. Czy zastałam ją w domu?

Zaprosili dziewczynę do środka. Nie, Unni już tu nie mieszka, wyprowadziła się i zamieszkała z kilkorgiem przyjaciół.

Jakby Emma o tym nie wiedziała!

– Naprawdę? Nie miałam o tym pojęcia, wyjechałam na dość długi czas.

Rodzice Unni byli kulturalnymi ludźmi i poprosili, żeby usiadła. Spytali, czy nie miałaby ochoty na filiżankę kawy.

Owszem, Emma nie odmówiła. Rodzice Unni westchnęli w duchu.

Emma usiadła na kanapie, a długie, szczupłe nogi z gracją ustawiła lekkim ukosem, jedną przy drugiej. Wysokie obcasy pięknie podkreślały szczupłe kostki. Matka Unni z pewnymi oporami wyszła do kuchni przygotować tacę z kawą.

Gość z proszącym wyrazem czarujących oczu zwrócił się do pana domu:

– Tak dziś gorąco, czy mogłabym dostać szklankę wody?

Odwieczny chwyt oszustów i włóczęgów okradających starych, samotnych ludzi. Ojciec Unni nie miał jednak żadnego powodu, żeby podejrzewać jedną z bliskich koleżanek córki, która w dodatku sprawiała wrażenie inteligentnej, kulturalnej i dobrze wychowanej. Zaraz wyszedł po wodę.

– Słyszałaś o niej wcześniej? – spytał żonę.

– Zetknęłam się kiedyś z jej imieniem, ale w jakich okolicznościach…?

Matka Unni postanowiła nie wspominać, że gdy tylko próbowała przypomnieć sobie coś na temat dziewczyny, ogarniało ją jakieś nieprzyjemne uczucie.

Emma podziękowała za wodę. Zaraz też wróciła matka Unni z kawą.

– Wpadłam właściwie po to, żeby się dowiedzieć, czy Unni nie miałaby ochoty przyjść na małe przyjęcie, które wydaję za tydzień – oznajmiła Emma, starannie modulując głos. – Gdzie ona teraz mieszka?

Unni zakazała rodzicom zdradzać komukolwiek jej adres. Tyle było tajemnic wokół córki w ostatnim czasie, tłumaczyła im tylko, że właśnie rozwiązują niezwykle zajmującą zagadkę i że już wkrótce opowie im wszystko. Rodzice orientowali się mniej więcej, o co chodzi, podobno o jakieś rodowe przekleństwo, które angażowało wszystkich jej przyjaciół, wiedzieli też, że młodzi wiele muszą podróżować, lecz, jak twierdzą, nad wszystkim mają kontrolę.

To akurat było okropne kłamstwo, lecz o tym państwo Karlsrudowie nie wiedzieli. W ogóle uważali, że sprawa rodowego przekleństwa wygląda dość nierealnie, lecz kiedy Unni wyjaśniła, że chodzi o spadek, o pieniądze, jakoś to przełknęli.

Musieli to zaakceptować, nawet jeśli Unni trochę mijała się z prawdą. No, ale ta Emma? Jaki ona ma z tym związek? Słyszeli już wcześniej jej imię, lecz nie wiązali go z grupą, z którą ostatnio trzymała się Unni i z którą podróżowała.

– Wydaje mi się, że akurat w tej chwili jest w Hiszpanii – odparł ojciec Unni wymijająco. – Muszę przyznać, że niestety nie wiemy, czy ma jakiś stały adres. Ale często do nas dzwoni, możemy więc jej powiedzieć o twoim miłym zaproszeniu. Kiedy i gdzie odbędzie się to przyjęcie?

– Jeszcze nic nie ustaliłam – odparła Emma swobodnie. – Czy mogliby państwo po prostu poprosić ją, żeby do mnie zatelefonowała?

– Oczywiście.

Po tych słowach Emma zaczęła sprawiać wrażenie, jakby nagle musiała się spieszyć. Podziękowała za bułeczkę i szybko wypiła kawę.

– Proszę serdecznie pozdrowić ode mnie Unni. Ogromnie się za nią stęskniłam.

Kiedy wyszła, rodzice Unni kontynuowali swoje przygotowania do wyjścia. W milczeniu. Emma? Unni mówiła kiedyś o tej dziewczynie, nie okazując przy tym przesadnie wielkiej radości.

– Już wiem! – westchnęła w końcu matka. – To ona dostała tę pracę w stacji radiowo – telewizyjnej, którą Unni właściwie już obiecano.

– Nic więc dziwnego, że Unni jej nie kocha – stwierdził ojciec.

– Dobrze, że nic jej nie powiedzieliśmy.

Bo przecież oni znali nowy adres Unni, wiedzieli, że mieszka w willi położonej całkiem niedaleko od nich.

– Szkoda, że Unni jest taka tajemnicza – westchnął ojciec.

– Owszem, ale wydaje się teraz naprawdę szczęśliwa. Ma też chyba jakiegoś chłopaka, to bardzo dobrze.

– Tak, tego sympatycznego medyka.

– Nie, twierdzi, że to jego brat. Jeszcze nie mieliśmy okazji go poznać.

– Jeśli jest taki jak ten student medycyny, to znaczy, że jest w porządku. Ty zamkniesz drzwi na klucz?

Wyszli z domu wciąż trochę zaniepokojeni o Unni pomimo jej zapewnień, że wszystko układa się jak najlepiej.


W willi panowała niepewność. Lęk o tych, którzy znaleźli się nie wiadomo gdzie. Tak bardzo pragnęli móc coś dla nich zrobić, zamiast tego jednak musieli tkwić w bezruchu.

– Gudrun źle zrobiła, nie zabierając mnie ze sobą – złościł się Morten.

– Myślisz, że Pedro i ja uważamy inaczej? My też chcielibyśmy być przy nich. Nie pojmuję, dlaczego pojechała tylko Gudrun i w dodatku zabrała ze sobą Jørna, kogoś, kto tak naprawdę stoi całkiem z boku.

Pedro pokiwał głową. Również on oburzał się, że został pominięty. Gudrun zostawiła mu na stoliku liścik, że nie chce ich budzić, bo potrzebują snu. Antonio zaś nie zgodził się na ciągnięcie Vesli w niebezpieczne góry.

– Wiem, że nie jestem dobrym kierowcą – narzekał Morten. – Ale mogłem chociaż z nimi pojechać. To paskudne z ich strony!

Pedro utrzymywał stały kontakt ze swymi kolegami z pracy w Hiszpanii. Właściwie był już na rencie z powodu swojej choroby, z której co prawda ozdrowiał, ale oni o tym nie wiedzieli. Często jednak korzystano z jego pomocy, głównie przez telefon i podczas rozmów, które odbywały się przy wystawnych obiadach w Madrycie, był bowiem bardzo szanowanym człowiekiem, mającym duże doświadczenie. Ostatnio zaczęli się ostrożnie dopytywać, czy przypadkiem wkrótce nie wybiera się już do kraju, bo praca się gromadzi, a oni potrzebują jego rady i umiejętności.

Tego dnia siedzieli akurat przy stole, wszyscy troje, Vesla, Morten i Pedro, kiedy znów zatelefonowano z Hiszpanii.

Tym razem ton rozmowy był inny, bardzo suchy, właściwie niezrozumiały. Uprzejmy, lecz z dystansem.

Pedro został wezwany do kraju. Otrzymano bowiem dziś rano list i telefon. Został w nich oskarżony o korupcję.

– O korupcję? Ja? – jęknął Pedro do słuchawki. – Ależ to niemożliwe!

– Podobno przedstawiono dowody – odpowiedział mu kolega. – Najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej wrócisz do domu.

W tym samym momencie usłyszeli jakieś stuknięcie skrzynki pocztowej. Morten wyszedł sprawdzić, co przyszło.

– To do ciebie, Veslo.

– Do mnie? Kto wie, że tu mieszkam? – zdziwiła się dziewczyna.

Otworzyła kopertę, na której widniał znaczek, lecz bez stempla pocztowego. Najwyraźniej wrzucono ją po prostu bezpośrednio do skrzynki.

W liście było tylko jedno słowo:

„Morderczyni!”


Ani Morten, ani Pedro nie zrozumieli reakcji Vesli.

– Ach, nie, nie! – rozszlochała się dziewczyna. – Oni nie mogą o tym wiedzieć, tego nie wie nikt! To przecież nieprawda! Nikogo nie zabiłam!

Vesla najpierw wpatrywała się w obu mężczyzn wzrokiem szaleńca, a potem zaczęła krążyć po pokoju jak lew po klatce.

– Antonio! Antonio musi wrócić do domu! On wie, jak to wszystko się ze sobą łączy. Ja tego wcale nie zrobiłam celowo, on musi wrócić do domu! Nie mam już na to siły! Kto może być taki podły, żeby…

Pedro chwycił ją za ramiona i próbował przemówić jej do rozsądku, ale Vesla nie dawała się pocieszyć.

19

Ta mgła wygląda, jakby żyła, pomyślał Antonio.

Półleżał na siedzeniu drugiego samochodu i nie bardzo mógł patrzeć w przód, dlatego też widział szarobiałą mgłę i nic więcej. Jordi wysiadł i przeszedł do pierwszego samochodu.

To wygląda tak, jakby ta mgła oddychała. Jakby pulsowała przeciągłymi, obrzydliwymi ruchami.

To chore, naprawdę chore! A ja w dodatku nie mogę wysiąść!

– Gudrun? – spytał przez telefon. – Jesteś tam?

– Tak – odparła ściszonym głosem. – Siedzę w samochodzie i boję się wyjść.

– Co ty powiedziałaś o tym, że za nami nie ma żadnej drogi?

– Bo to prawda! Jest tylko nierówne leśne poszycie, nie widać na nim nawet śladów kół naszych samochodów.

– No tak, ta droga naprawdę wydawała mi się okropnie wyboista, ale… Gudrun, ja się boję!

– Ja także i wcale się tego nie wstydzę. Co oni tam robią z przodu?

– Nie wiem, nie widzę ich. Jordi? Jordi, słyszysz mnie? W słuchawce rozległ się trzask, jak gdyby z telefonem stało się coś złego, a potem zapadła cisza.

Jordi stał razem z Jørnem i Unni przy ich samochodzie, czy też raczej przy samochodzie Pedra.

– Wydawało mi się, że dostrzegłem z przodu jakiś cień – mówił zdenerwowany Jørn. – Tuż przed szybą, jakiś wielki czarny cień.

– To było coś więcej niż tylko cień – powiedziała Unni cicho. – To był don Ramiro.

– Co takiego? Jeden z rycerzy? Żartujesz sobie ze mnie – uznał Jørn.

– Unni potrafi zobaczyć o wiele więcej niż ty – tłumaczył mu spokojnie Jordi. – Ale co tu robi mój przodek? W środku lasu?

– Ochrania nas – natychmiast odparła Unni.

– Ale przed czym? – spytał Jørn wesoło. – Przecież droga tu dobra. Zresztą pójdę sprawdzić.

– Nie, zatrzymaj się, nie idź dalej! – zawołał Jordi ostrzegawczo, lecz Jørn już szedł szybkim krokiem.

– On tego nie traktuje poważnie – mruknął Jordi, biegiem puszczając się za Jørnem, którego już pochłonęła mgła.

Gudrun usłyszała krzyk Jordiego i czym prędzej wysiadła z samochodu, Antonio także usiłował wyjść.

Unni pospieszyła za Jordim. Usłyszeli wrzask i coś jakby świst, a potem rozległ się plusk, lecz nie taki, jaki wydaje z siebie czysta woda, tylko gęsty, paskudny, ciągliwy chlupot. Jordi i Unni zatrzymali się jak wryci na krawędzi śliskiego zbocza. Daleko w dole spostrzegli Jørna pod postacią nieco ciemniejszego, szarego cienia wśród całej tej mlecznej bieli. Chłopak usiłował się czegoś złapać, ale dookoła niego podłoże było miękkie, gliniaste. Więcej niż połowa jego ciała zanurzyła się w błotnistej zupie, którą doprawdy z trudem dałoby się nazwać wodą. Krzyczał ze strachu.

– Tam mieliśmy się wszyscy znaleźć, razem z samochodami – szepnęła wyraźnie pobladła Unni.

– To wielka bagienna kałuża i ona jest z pewnością rzeczywista. Unni, przynieś linę holowniczą. Prędko!

Gudrun pomogła jej ją odnaleźć. Obydwu ręce trzęsły się ze zdenerwowania. Jordi usiłował spuścić się w dół do Jørna, ale to się okazało niemożliwe, pozbawione było zresztą sensu. Po cóż mieli obaj bezładnie walczyć z bagnem, nie mogąc sobie nawzajem pomóc?

Wyraźnie było widać, że Jørn zapada się coraz głębiej, należało się więc spieszyć.

– Przywiąż linę do zderzaka! – zawołał Jordi do Unni, jednocześnie rzucając drugi koniec sznura Jørnowi.

– Łap! Trzymaj! Och, nie! Dlaczego ta mgła jest taka gęsta?

Pierwsza próba złapania liny się nie powiodła i młody chłopak zapadał się jeszcze głębiej w bagno, zwłaszcza że mógł się teraz przed nim bronić tylko jedną ręką. Jordi spróbował ponownie. I na szczęście tym razem poczuł szarpnięcie liny, kiedy Jørnowi udało się pochwycić drugi koniec.

Jordi, leżąc płasko na ziemi, starał się utrzymać chłopaka ponad powierzchnią, dopóki przyjaciołom nie uda się przywiązać liny. Wiele z tym było plątania, wreszcie Antonio przeczołgał się wzdłuż samochodów i umocował linę kilkoma solidnymi węzłami.

– Trzymaj się mocno, Jørn! – zawołał Jordi. – To trochę potrwa, bo musimy wycofać wszystkie trzy samochody.

Jørn był bliski płaczu.

– Coś mnie ciągnie w dół, nie dam rady!

Mgła zgęstniała tak, że utworzyła szczelną ścianę, i teraz nie mogli już zobaczyć, co się dzieje z Jørnem. Jordi czuł jedynie, że chłopak trzyma za drugi koniec liny.

Nikt więc niczego nie wyczuł, kiedy rozpoczął się najstraszniejszy koszmar w życiu Jørna.

Lina rozciągnęła się w absolutnie nienormalny sposób. Jakaś siła wessała go pod powierzchnię. Otoczył go zapach kloaki. Jørn wstrzymał oddech, rozpaczliwie usiłując podciągnąć się w górę, choć lina coraz bardziej się wydłużała i jego wysiłki spełzły na niczym. Próbował odbić się też od czegoś stopami, przez co zapadał się jeszcze bardziej.

W głowie zaczęło mu szumieć, wszystko w niej wirowało. I nagle wśród błota i bagna otworzyła się przed nim jakaś sala. Nie, to nie była sala, tylko wysoko sklepiony loch. Z niewidocznego źródła ognia bił żar, a w czerwonym mroku poruszały się jakieś bezwłose istoty.

Jørn został zaciągnięty na lawę, położono go na niej i poczuł wtedy, że z desek, na których leżał, wystają tu i ówdzie ostre gwoździe. To, co robią fakirzy, to fraszka, pomyślał. Ich deski są nabite gwoździami tak gęsto, że tworzą materac, ta jest o wiele gorsza.

Przykuto go do tego leża kajdanami, założonymi na nogi i na ręce. Jeden z tych strasznych ludzi zaczął obracać wielkim zębatym kołem, a wtedy nogi i ręce Jørna powoli rozciągały się w cztery strony. Jakiś inny oprawca nachylał się nad nim, uśmiechając się diabolicznie, i skierował ku jego oczom dwa żelazne ciernie.

Jørn zaniósł się krzykiem. Słyszał też jęki innych ludzi dochodzące gdzieś z pobliża, na ścianie dostrzegł rozpięte zakrwawione ludzkie ciało. Zaraz jednak zamknął oczy, bo potworne kolce już się zbliżały.

I równie nagle jak ta niepojęta realistyczna scena się pojawiła, tak samo nagle zniknęła. Jørn wynurzył się ponad powierzchnię bagna i mógł nabrać tchu.

W tej samej chwili powietrze aż zadrżało od ostrego przenikliwego krzyku wściekłości.

– Do stu piorunów! – zaklęła Unni. – O ile dobrze pamiętam, to…

Skoczyła na tylne siedzenie samochodu Pedra. Gudrun w tym czasie pospieszyła do swojego wozu, żeby go wycofać, lecz do niego nie dotarła. Niewidzialna siła powaliła ją na ziemię, Gudrun uderzyła przy tym o środkowy samochód.

Unni nie widziała tej sceny.

– Jestem tego prawie pewna – mruczała do siebie. – Chyba że jakiś nadgorliwiec porządnie posprzątał w samochodzie. Nie, na szczęście jest!

Antonio zdołał odczołgać się do samochodów, ale czuł, że coś wciska go w ziemię. Otoczył go ohydny grobowy zapach, który odebrał mu oddech, tak że chłopak nie był w stanie nawet wezwać pomocy.

Jordi w tym czasie usiłował otworzyć drzwiczki stojącego pośrodku samochodu, żeby nim odjechać, lecz one nie dały się otworzyć.

– Gudrun, co to ma znaczyć? – spytał zamroczoną przyjaciółkę, opierającą się o auto.

Nic więcej zrobić nie zdążyli, bo Unni wyciągnęła nieduży plakat, który narysowała kiedyś w Hiszpanii.

– Otwórzcie oczy szeroko i patrzcie! Nie, do diabła, to z „Kuriera carskiego”, przepraszam! AMOR ILIMITADO SOLAMENTE!

We mgle obracała znak na wszystkie strony. Nagle znów rozległ się krzyk drapieżnych ptaków, lecz teraz nie słychać w nim było triumfu, jedynie przerażenie i wściekłość. Mgła zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odsłaniając ośmiu mnichów, opanowanych śmiertelnym strachem.

Niestety, nie stali skupieni w jednym miejscu, Unni zdążyła „trafić” zaledwie jednego z nich, pozostałych siedmiu jakby rozpłynęło się w powietrzu, uciekło przed niebezpieczeństwem.

Ale ósmy był nieodwołalnie unicestwiony.

Duszący uścisk w gardle Antonia ustąpił. Jordi otworzył drzwiczki samochodu.

– Niszczycielka mnichów – powiedział Antonio do Unni, miał to być komplement.

Na nowo wstąpiło w nich życie.

– Zobacz co z Jørnem, Unni – nakazał Jordi. – Gudrun, jak się czujesz?

Kobieta odetchnęła głęboko.

– Czy mogę wsiąść do środkowego samochodu, a ty zająłbyś się tym z tylu?

– Oczywiście.

Unni ułożyła się na samej krawędzi śliskiego zbocza i próbowała dodać Jørnowi otuchy.

– Już nic mnie nie ściąga w dół – oznajmił jej chłopak z ulgą. – I mgła zniknęła!

– To jedna z moich skromnych sztuczek – powiedziała Unni lekko, przyglądając się swoim paznokciom. – Jak tylko cię wyciągniemy z tego błota, to już na pewno bezpiecznie wrócimy do domu.

Jørn dla wszelkiej pewności oplatał liną nadgarstek.

– Już niedługo będziesz się ślizgał na brzuchu w najbardziej upokarzający sposób – rozweselała go Unni.

– Jakoś to wytrzymam. Myślałem, że będę już musiał go to hell.

– Mnisi z pewnością mieli wobec ciebie taki zamiar.

– Wiem o tym – wyjąkał Jørn, szczękając zębami. – A w każdym razie chcieli mnie zaciągnąć do komory tortur.

– To ich specjalność. Korzystają z niej, kiedy tylko mogą. Jam trząsł się tak, że Unni wyczuwała to poprzez linę.

– To cud, że się nie utopiłem. Przecież byłem pod wodą przez całą wieczność!

– O, nie, mój chłopcze. Nie minęła nawet sekunda od chwili, gdy zawołałeś: „Nie mogę się utrzymać”, do krzyku mnichów.

– Naprawdę? – spytał Jørn z niedowierzaniem. Unni postanowiła zabawiać go w okresie oczekiwania.

Słyszała za plecami warkot silników, kiedy przyjaciele wycofywali dwa tylne samochody.

À propos go to hell. Widziałeś najfajniejszą pocztówkę z Norwegii? Ze stacji Heli w Trondelag. Amerykanie ją ubóstwiają. Jest na niej czarna lokomotywa na tle ponurego, dramatycznie czerwonego nieba o zachodzie, i tabliczka „Heli” na budynku stacji. A jakby tego jeszcze nie wystarczyło, to na budynku magazynowym obok widać napis: „Godsekspedisjon” *.

Jørn zaśmiał się nerwowo.

– Nic dziwnego, że Anglosasom się to podoba. Kiedy oni wreszcie będą gotowi?

– Jordi już wsiada do pierwszego samochodu, trzymaj się teraz mocno!

Jordi zaczął się cofać. Unni trochę się odsunęła na wypadek, gdyby lina pękła.

Tak się jednak nie stało. Zielonobrunatny, pokryty cuchnącym szlamem Jørn został podciągnięty w górę zbocza i mógł wreszcie puścić linę. Przyjaciele serdecznie go powitali.

– Wierzysz nam już teraz? – spytała Gudrun. Chłopak trząsł się na całym ciele.

– O, tak, na pewno. Ale nie pojmuję, dlaczego te demony tak nagle mnie puściły. Coś do siebie wołali.

– A co?

– Niewiele, w jakimś obcym języku. Wychwyciłem tylko pojedyncze słowa. Coś jak error i desconido.

Desconocido – poprawił Jordi.

– Ach, tak. I sin valor, więcej nie pamiętam. Bracia Vargasowie wymienili uśmiechy.

– No i jak? Co to znaczy? – spytał Jørn, nie przestając się trząść.

Antonio przetłumaczył:

– Pomyłka. Nieznany. Bezwartościowy. Jørn uśmiechnął się zażenowany.

– A więc to dlatego tak prędko mnie wypluli? Przypuszczam, że powinienem być im wdzięczny, bez wątpienia. Ale nigdy więcej już nie sprowadzę was na manowce, obiecuję.

– To nie była twoja wina – pocieszył go Jordi. – Nikt z nas nie mógł temu zapobiec. A teraz do domu, wracamy tą samą drogą! Masz siły prowadzić, Jørn? Potrzebujemy cię.

– Jasne, że tak. Wydaje mi się teraz, że nie istnieje bezpieczniejsze miejsce niż za kierownicą. Pozamykam zresztą wszystkie drzwi i okna. Wytrzymasz z takim śmierdzielem, Unni?

Dziewczyna wprawdzie wolałaby siedzieć w samochodzie Jordiego, lecz nie chciała urazić Jørna. Potrzebował kogoś, z kim mógłby porozmawiać.

– Jasne, że tak – odpowiedziała jego słowami.

– Ale zatrzymamy się na pierwszym parkingu, dobrze? – postanowił Jørn. – Nie chcę wystraszyć innych kierowców. Pewnie wyglądam jak jakiś błotny upiór.

Unni przekrzywiła głowę i przyznała:

– Rzeczywiście, widzę pewne podobieństwo.

20

O tym, że nerwy Jørna ledwie wytrzymują, Unni przekonała się, gdy powoli, z wielkim trudem, jechali z powrotem przez pustkowie. Tym razem Jørnowi nie pozwolono jechać na początku, samochodom przewodził Jordi. Jørn nie zgodził się też być ostatni, nie chciał, żeby ta piekielna banda, jak to określił, deptała mu po piętach.

W jaki sposób zdołali przejechać przez ten teren, nikt teraz nie mógł pojąć. Domyślali się jednak, że to mnisi stworzyli dla nich nie istniejącą drogę, kończącą się grząskim bagnem, które na zawsze skryłoby w swoim wnętrzu „poruszające się bez koni powozy”, oczywiście wraz z nimi.

Mnichów udało się przechytrzyć. Nie pozyskali żadnej zdobyczy, przeciwnie, stracili jednego ze swoich. Musieli odczuwać rozgoryczenie, a ich nienawiść z całą pewnością jeszcze się wzmogła.

Dlatego właśnie przyjaciele bardzo spieszyli się do domu. W obawie, że teraz mnisi mogą się mścić tam.

Częściowo po to, by naprowadzić Jørna na inne myśli, częściowo zaś dlatego, że ją samą to interesowało, Unni spytała:

– Jørn, od dawna nie widziałam Hege. Co się z nią dzieje?

Chłopak drgnął, jak gdyby wyrwała go ż przerażających wspomnień.

– Hege? – powtórzył oszołomiony. – Miewa się doskonale. Zamieszkała z jakimś facetem, zakochana po uszy tak, że aż bije od niej jasność.

– To świetnie. Czy on jest dla niej dobry?

– Aż za dobry! Dosłownie nosi ją na rękach i daje jej wszystko, co tylko ona wskaże. Bogaty, prawdziwy krezus.

– Powinno zapowiadać się nieźle, ale czy naprawdę wszystko ułoży się dobrze? Hege przecież nie zalicza się do najbardziej stałych w uczuciach osób, jakie znamy. Co będzie, jeśli go urazi?

Ostrożnie przecisnęli się między pniami dwóch sosen, mało brakowało, a by ugrzęźli, boczne lusterka się wygięły. Jordi nie bardzo widać potrafił odnaleźć dokładnie tę samą drogę, którą tu przyjechali.

– Na razie trwa prawdziwa sielanka – odparł Jørn na pytanie Unni. – Nie potrafię nic wywróżyć i pozostaje tylko mieć nadzieję, że to się nie zmieni.

– Życzę tego Hege z całego serca. Dość już się z niej nawyśmiewano. Mówisz, że on jest bogaty? Ale może stary? I jeszcze na dodatek brzydki?

– Nie, bardzo zwyczajny. Ma około trzydziestki, to chyba nie najgorzej.

Unni pomyślała o tym, że Jordi ma dwadzieścia dziewięć lat, a Hege jest od niej trochę starsza.

– Nie, to w porządku – odparła krótko. Jørn westchnął z głębi serca.

– Ubranie mam sztywne od zaschniętego błota, boję się myśleć o tym, co powie Pedro na widok siedzenia w samochodzie. Twarz też mam jak zdrętwiałą. Wiesz, Unni, ogromnie wam zazdroszczę wszystkich tych emocjonujących przeżyć i w przyszłości bardzo chciałbym wam pomagać. Ale… tylko siedząc przed monitorem komputera, dobrze?

– To przeżycie było dla ciebie za mocne? Rzeczywiście, trzeba przyznać, że przeszedłeś prawdziwie ogniowy chrzest. A może raczej błotny? Ale tak, bardzo się będziemy cieszyć, gdybyś zajął się stroną techniczną. Wiesz chyba tylko, że nie wolno ci puścić pary z ust na temat tego, co robimy, zwłaszcza o rycerzach. Nikomu!

– Tak, milczenie to podstawowy warunek. Możecie mi zaufać – zapewnił. – A co znów teraz? Mają jakieś kłopoty z przodu?

– Och, nie, dość już kłopotów! – syknęła Unni przez zęby. – Chcę w końcu wrócić do domu!


Jordi wiedział, że zboczył z tamtej drogi, dostatecznie dobrze jednak znał przyrodę i rozumiał jej znaki, nauczył się tego podczas wypraw z dziadkiem. Jordi potrafił odczytywać wskazówki co do kierunku nieba, z drzew, krzewów i mrowisk i wiedział, że nie mogą jechać w zupełnie złą stronę. Gdy jednak przejeżdżali tędy poprzednio, wszystko spowijała mgła, trudno więc było teraz rozpoznać jakiekolwiek szczegóły.

Z ostatniego samochodu wysiadła Gudrun.

– Trzymasz dobry kurs, Jordi! – zawołała.

– Tak, mnie też się tak wydaje, ale musimy okrążyć te I bagna. A po jednej stronie są same tylko skały.

– Spróbujmy pojechać w drugą. Widziałam różne krzyżujące się ścieżki, nie możemy więc być zbyt daleko od cywilizacji.

Z powrotem wsiedli do samochodów.

Antonio zatelefonował do Vesli. Teraz, gdy znaleźli się już poza światem ułudy, połączenie było możliwe.

Dziewczyna zachowywała się histerycznie. Opowiedziała mu, co się stało, bezustannie powtarzając pytanie, kto mógł wysłać taki list. Antonio również był wstrząśnięty tym, co usłyszał, musiał kilkakrotnie głęboko odetchnąć.

– Veslo, wiesz przecież, że to nieprawda, nie jesteś J morderczynią – usiłował przemówić jej do rozsądku. – Ktoś po prostu chce cię wystraszyć. Postaraj się zapomnieć o tej całej sprawie!

Ale z tym nie było tak łatwo. Antonio próbował pocieszać ją jak umiał, obiecał też, że wszyscy wrócą do domu przed wieczorem.

– Co się stało? – spytał Jordi, gdy rozmowa brata z ukochaną dobiegła końca.

Antonio westchnął wzburzony.

– Ktoś jej przysłał makabryczny list.

– W którym nazwał ją morderczynią?

– Tak. Tyle w tym zła, tyle podłości!

Jordi nieco się wahał przed zadaniem następnego pytania.

– A są do tego jakiekolwiek podstawy?

– Oczywiście, że nie. Ale w jej najwcześniejszej młodości miało miejsce pewne nieszczęsne wydarzenie i od tego czasu nie dają jej spokoju wyrzuty sumienia. Jestem jedyną osobą, której się do tego przyznała.

– Rozumiem, i o nic więcej nie będę pytać. Ale musimy pomóc Vesli się z tego wydobyć. No, nareszcie dojeżdżamy do drogi. To w tym miejscu omamili nam wzrok. Teraz możemy jechać swobodnie.

Minęli Modum i Gudrun miała możliwość przynajmniej z daleka przyjrzeć się Blaafarveverket, czyli kopalni kobaltu. Natomiast wszystkie piękne przedmioty użytkowe i ozdobne, wykonane z niebieskiego szkła, mogła sobie jedynie wyobrazić.

Cóż, może innym razem…

Zadzwonił do niej Pedro.

– Słyszałem, że za mną tęsknisz – powiedział z radością, a Gudrun, szczerze mówiąc, aż się zarumieniła. – Ja też tęsknię za tobą, moja kochana, i chyba nie odzyskam spokoju, dopóki was tutaj nie zobaczę. Naprawdę bardzo się martwiliśmy. Muszę jednak wracać do domu, do Madrytu, i to jak najszybciej. Wzywają mnie, w dodatku z powodu, którego zupełnie nie mogę pojąć.

– Wyjeżdżasz? – powiedziała rozczarowana Gudrun.

– Tak. Chciałbym, żebyś mogła wybrać się razem ze mną, ale to nie będzie nic przyjemnego. A bardzo bym chciał, żebyś była wesoła i szczęśliwa w mojej Hiszpanii.

– Ale nie wyjeżdżaj, dopóki nie wrócę. Muszę się z tobą pożegnać!

Wyczuła, że Pedro uśmiecha się ze smutkiem.

– Będę czekał. I przecież wrócę, gdy tylko uporam się z tym bałaganem. Chciałbym, żebyśmy wtedy… Nie, nie, porozmawiamy o tym później. Na razie jest za dużo stresu.

Gudrun w zamyśleniu pokręciła głową. Czy ich problemy nigdy nie będą miały końca?

21

Nie, problemy najwyraźniej chyba nigdy się nie skończą.

Kiedy wreszcie wjechali na podwórze przed willą, zobaczyli, że zapanował tu niemal totalny chaos. Znak rycerzy widać było już z daleka, Vesia bowiem bardzo starannie umieściła go we wszystkich wyobrażalnych i niewyobrażalnych miejscach.

A to i tak na nic się nie zda, pomyślał Jordi. Mnisi nie potrzebują drzwi ani kominów, żeby przedostać się do środka, im wystarczy siła myśli.

Chociaż właściwie będą się wystrzegać wtargnięcia do tak oznakowanego domu. Antonio i Vesla mimo wszystko postąpili słusznie.

Zło jednak przeniknęło do wnętrza willi, choć nie przybrało fizycznej, konkretnej formy.

Powoli zaczynali sobie uświadamiać, w jaki sposób mnisi się na nich zemścili.

Wycieńczeni przekraczali próg, jedno po drugim. Czekało już na nich gotowe danie, najpierw jednak musiały nastąpić ucałowania i uściski. Jørna natychmiast odesłano do łazienki, zajęto się też Antoniem.

Pedro, zazwyczaj bardzo wstrzemięźliwy w okazywaniu uczuć, przeszedł samego siebie i tulił Gudrun co najmniej przez pół minuty, nie przejmując się w ogóle stanem jej ubrania, które zabrudziło się podczas podróży, a zawsze przecież był pod tym względem taki wymagający.

– Co ci się przytrafiło? – dopytywała się Gudrun. – Dlaczego musisz tak nagle wracać do Hiszpanii?

– Oskarżono mnie o coś, czego nie zrobiłem, lecz muszę przyznać, ogromnie mnie to uraziło. Ale o tym porozmawiamy później.

Jordi zadzwonił do jednego z kolegów Antonia, prosząc, by zajrzał do nich i wypowiedział się na temat poranionego kolana brata. Lekarz obiecał przybyć po pracy.

Oczywiście przez telefony komórkowe zdążyli już opowiedzieć sobie prawie o wszystkim, co wydarzyło się podczas niebezpiecznej wyprawy w góry i jakże trudnego powrotu do domu, więc ci, którzy pozostali na miejscu, wiedzieli już o tych przeżyciach i nie trzeba było opowiadać całej historii ponownie. Teraz chodziło o to, żeby wszyscy zdołali się jakoś uspokoić.

To jednak nie wydawało się takie proste.

Wszyscy widzieli, że Vesla płakała. Unni w głębi ducha zadawała sobie pytanie, czy powodem łez może być matka dziewczyny. Wiadomo było, że trudno o drugą taką osobę. Przez wszystkie lata bardzo zaniedbywała Veslę i stale tylko stawiała przed nią wymagania.

Pedro był blady i niespokojny, sprawiał też wrażenie, jakby usiłował stłumić w sobie gwałtowny gniew. Również Morten wyglądał na kompletnie wyprowadzonego z równowagi, a co jemu mogło dolegać, tego już Unni nie potrafiła wymyślić. Chłopak siedział na krześle, ogryzając paznokcie, i ledwie odpowiadał, gdy ktoś się do niego odezwał. Powracający do domu, którym wydawało się, że tylko oni będą opowiadać, musieli teraz zrewidować swoje nastawienie.

W czasie kiedy Jordi i Vesla zajmowali się Antoniem, ubranym w same tylko bokserki, Pedro zaczął mówić:

– Zdarzyło się tu u nas wiele nieprzyjemnych rzeczy i sądzę, że postąpimy najmądrzej, mówiąc o wszystkim otwarcie. Vesla otrzymała list, w którym nazywa się ją morderczynią. Mnie wezwano do Madrytu, ponieważ zostałem oskarżony o korupcję, a nowa przyjaciółka Mortena, Monika, zwierzyła się Vesli, że jakaś nieznajoma osoba przysiadła się do jej stolika w cukierni i zaczęła jej opowiadać o Mortenie. I to, co mówiła, nie było ani trochę przyjemne.

– Nie ma w tym ani słowa prawdy! – wykrzyknął Morten grubym głosem. – Nigdy nie próbowałem nikogo zgwałcić i nie jestem też impotentem! A teraz jeszcze straciłem Monikę!

– To się jakoś da załatwić – oświadczyła spokojnie Gudrun. – Bo dostrzegamy w tym pewien wzór, nieprawdaż?

– Ataki poniżej pasa, i to najohydniejszego rodzaju – uzupełnił Jordi.

– Tak, niedawno bowiem dowiedziałam się od Jørna, że to dotknęło również Unni.

– Mnie?

– Tak. Chodzą plotki, że kradniesz po sklepach.

– Co takiego? – wybuchnęła Unni. – Ależ to…!

– Nikt z nas w to nie wierzy – czym prędzej zapewnił Jørn.

– Och, nie, wy może nie, ale… Ach, mam tylko nadzieję, że mama i ojciec nic takiego nie słyszeli!

– Z całą pewnością oni również w to nie wierzą – uspokoiła ją Gudrun.

– Człowiek stara się postępować tak uczciwie, jak to tylko możliwe, bo tak mnie wychowano, a mimo wszystko taka opinia! Co powinnam zrobić?

Odezwał się Jørn.

– Plotki o tobie, Unni, krążą już od pewnego czasu. To dlatego nie mogłaś znaleźć żadnej pracy. Wydaje mi się, że pojawiły się mniej więcej w tym samym okresie, kiedy starałaś się o tę pracę w telewizji, którą zamiast ciebie dostała Emma.

– Boże, od tak dawna? – jęknęła Unni. – I wszyscy o tym wiedzieli! Wszyscy z wyjątkiem mnie!

– Ale te pozostałe plotki są świeże, prawda? – spytał Jørn.

– Najzupełniej – przyznał Pedro. – Proponuję, żebyśmy uważnie je przeanalizowali. Osobiście absolutnie nie rozumiem, dlaczego zostałem oskarżony o korupcję, to pomówienia wyssane z palca. Ale Vesla kompletnie się załamała, kiedy jakaś podła osoba nazwała ją morderczynią. Dlaczego, Veslo? Sądzę, że najlepiej będzie, jak nam wszystko opowiesz. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, przecież wiesz.

Dziewczyna znów zaczęła płakać.

Antonio położył jej rękę na ramieniu i powiedział:

– Ponieważ jestem jedyną osobą, której Vesla się zwierzyła, będę mówił zamiast niej. Vesla była zmuszana przez swoją matkę – egoistkę do opieki nad chorym ojcem i dziadkami, odkąd była małą dziewczynką. Z ojcem i babcią nie było przy tym trudności, bo Vesla lubi pomagać ludziom.

– O tym wiemy wszyscy – zapewnił Jordi.

– No właśnie, gorzej było z dziadkiem. Miał sklerozę i próbował się do niej dobierać. Musiała bronić się laską, kiedy się do niego zbliżała na przykład po to, żeby pomóc mu zmienić ubranie.

– Uf! – jęknęła Gudrun.

Antonio kiwnął głową. Sama Vesla nie patrzyła na nich. Klęczała, bandażując jego zranioną nogę, ocierała przy tym łzy i nie przestawała pociągać nosem.

Antonio podjął:

– Po miesiącach i latach dosłownie katorżniczej pracy Vesla zobaczyła, że jej dziadek umiera. Miał straszną, przerażającą i bolesną śmierć, a ona nie mogła tego znieść. Ogarnął ją strach i uciekła, zostawiła go samego. Właśnie dlatego wbiła sobie do głowy, że jego śmierć obciąża jej sumienie, choć oczywiście tak przecież nie jest. Była wówczas jedynie dzieckiem, na którego barkach spoczywał zbyt wielki ciężar.

Wszyscy potwierdzili, że Antonio ma rację, i powiedzieli Vesli wiele pocieszających słów. Dziewczyna z wdzięcznością pokiwała głową.

Jordi w zamyśleniu popatrzył na brata.

– Czy ktoś mógł słyszeć, jak Vesla opowiadała ci swoją historię?

– Nie, byliśmy… chwileczkę – Antonio musiał się przez moment zastanowić. – Nie, nic, pomyślałem tylko, że… To było wtedy, gdy jechaliśmy do Stryn. Unni i Morten spali na tylnym siedzeniu.

– A jeśli jedno z nich nie spało? – spytał Jordi. – I nie mówię teraz o Unni.

– Morten? – powtórzył Antonio zamyślony. Spojrzenia wszystkich skierowały się na chłopaka, na którego twarzy odmalowało się teraz przerażenie. – Mortenie, przecież ty się ze wszystkiego zwierzałeś Emmie. Wiem, że tak było wcześniej, bo teraz już tego nie robisz.

Morten w milczeniu pokręcił głową. Siedział jak sparaliżowany.

– Pytam cię teraz, Mortenie, i proszę cię o szczerość. Czy wtedy, w samochodzie, był taki moment, że nie spałeś i słyszałeś, co mówi Vesla?

Morten jakby zmienił się w słup soli. Nie mógł oderwać wzroku od Antonia. W końcu jednak otworzył usta i, kilkakrotnie się zająknąwszy, zdecydował się wreszcie:

– Możliwe, że nie spałem, bo słyszałem już wcześniej tę historię. To rzeczywiście było w samochodzie.

– I…? – W głosie Antonia pojawiła się jakby groźba. – Przekazałeś ją dalej Emmie?

– Tak, ale to było dawno temu. Teraz już tego nie robię.

– O tym wiemy. Czy możemy przypuszczać, że kobietą w cukierni, która nagadała o tobie Monice, również była Emma?

– Tego nie wiem – czym prędzej odpowiedział Morten.

– To podobno była bardzo piękna dziewczyna – pociągnęła nosem Vesla.

– Ach, tak? – skomentowała cierpko Gudrun. – Czy możemy również założyć, że ta sama osoba rozpuściła plotki o Unni jako sklepowej złodziejce, żeby w ten sposób samej dostać pracę w telewizji, a przy okazji oczywiście uniemożliwić Unni znalezienie jakiegokolwiek zajęcia?

– Jakie to podłe z jej strony – poskarżyła się Unni. – Gotowa jestem ją udusić!

– Tego nie zrobimy – spokojnie oznajmił Antonio. – Ale zemścimy się w jakiś straszny sposób.

– À propos zemsty – powiedziała Gudrun. – To chyba robota mnichów. Mszczą się za zniszczenie tego ich pudełeczka z trucizną.

– Z całą pewnością. Przypuszczam, że dzisiaj zrobili coś, żeby wyrządzić krzywdę Jordiemu, mnie i Gudrun. Unni dość już nadokuczali tymi dawnymi plotkami, a Jørn jest osobą postronną. Na razie skupili się na was, na tych, co pozostali w domu, ale z pewnością zaangażowali wszelkie swoje siły, chcą dopaść wszystkich bez wyjątku.

– Owszem – zgodziła się Unni. – Lecz to oznacza również, że Emma nie wyjechała do Hiszpanii, tak jak sądziliśmy. Pewnie nikt inny z nich również.

Pedro nie był jednak co do tego przekonany.

– Zastanawiam się, czy Alonzo nie maczał w tym palców. On potrafi odgrywać niezwykle godnego zaufania dżentelmena, kiedy tylko zechce. Zna się również na fałszerstwach, więc to on może kryć się za tymi rzekomymi dowodami przeciwko mnie. Nic więcej nie wiem o tej sprawie, ale muszę to jakoś wyjaśnić. Tylko jak?

Gudrun odezwała się przygnębiona.

– Plotki, gadanie, oszczerstwa. Przed takimi rzeczami trudno się bronić!

– Zła opinia przykleja się do człowieka na bardzo długo, nawet jeśli już zostanie oczyszczony z zarzutów. To naprawdę nikczemne! – stwierdziła Unni w poczuciu bezsiły.

– No, cóż – zastanowił się Antonio. – Wydaje mi się, że mam pewien pomysł na to, jak stawić czoło plotkom, krążącym tu, w tym kraju. Sprawą hiszpańską natomiast, obawiam się, musisz się zająć sam, Pedro.

– A co masz zamiar zrobić? – zainteresował się Hiszpan. Antonio nie zdążył odpowiedzieć, bo rozległ się dzwonek do drzwi. To przyszedł lekarz, kolega Antonia.

– W coś ty, na miłość boską, się wdał? – spytał z wymuszonym śmiechem, obejrzawszy jego zranione kolano.

Po gruntownym zbadaniu obrażeń młody lekarz stwierdził, że Antonio musi jednak znaleźć się w szpitalu. Wprawdzie nie wyglądało to na żadne złamanie, lecz z całą pewnością potrzebny był zastrzyk przeciwtężcowy, rentgen, obserwacja i…

Tak, tak, Antonio to rozumiał. Tego właśnie się obawiał i był na to przygotowany.

Kolega, czując się trochę niepewnie, spytał:

– Ale co to ja o tobie słyszę, Antonio? Dziś w szpitalu mówiono, że podobno zachowałeś się bardzo nieodpowiedzialnie podczas jakiejś operacji.

– Ja? Przecież ja ledwie uczestniczyłem w jakichkolwiek zabiegach!

– To samo i ja mówiłem, nikt nie mógł z tego nic zrozumieć. Tak naprawdę pozwolono ci dopiero być obserwatorem, mogłeś co najwyżej ocierać pot z czoła chirurga.

– Nawet tyle nie. Tym z radością zajmują się pielęgniarki. Na czym miało polegać moje zaniedbanie?

– Podobno coś pokręciłeś przy kroplówce.

– Ach, na miłość boską, przecież czegoś takiego nie mogłem… Kto tak twierdzi?

– Podobno przyszedł jakiś anonimowy list od pacjenta, który po operacji czuje się gorzej.

– Ach, tak – westchnął Antonio. – A więc tak będzie wyglądać moja droga krzyżowa.

Wyjaśnił koledze, że wszczęto przeciwko nim kampanię plotek, i poprosił, żeby listu, Boże broń, nie wyrzucano, i za bardzo go też nie dotykano.

Lekarz zdziwiony popatrzył na Jordiego.

– Kampania plotek? Zapewne więc możemy również odrzucić tę drugą sensację, którą zawierał list. A mianowicie, że twój brat jest homoseksualistą.

Jordi zaśmiał się z rezygnacją.

– No, przynajmniej to jest nietrafione. Po pierwsze, nie jestem homoseksualistą, a nawet gdybym nim był, to kto się w dzisiejszych czasach tym przejmuje? Najwyżej jacyś ciemniacy z zaścianka. Jeśli o mnie chodzi, to mogą sobie o mnie mówić co chcą. Nie mam zamiaru się tym martwić. Zresztą Unni wie najlepiej.

Doprawdy? pomyślała dziewczyna z goryczą. Wiem to? Owszem, tak. Jordi nie objawia takich skłonności, na szczęście dla mnie!

Lekarz nie miał tu już nic więcej do roboty, wyszedł więc zamówić karetkę dla Antonia.

Gudrun powiedziała zamyślona:

– Wiecie, rozmawialiśmy wcześniej o tym, że plotki dotknęły jedynie tych, którzy pozostali w domu. Teraz jednak również Antonio i Jordi dostali swoją porcję, pozostaję więc ja, no i ty, Unni. Bo chyba tamten atak na ciebie można uznać za przedawniony, teraz już się nie liczy.

– Zobaczymy – odparła Unni. Na samą myśl o tym poczuła w ustach nieprzyjemny smak.

Zadzwonił telefon komórkowy Vesli. Gudrun, siedząca najbliżej niego, odebrała. Podała go dziewczynie.

– To twoja matka.

– Powinnam była zmienić numer – stwierdziła Vesla. – Mam nadzieję, że przynajmniej do niej nic nie dotarło, bo jeśli tak, to rozpęta się prawdziwe piekło.

Ale matka już się dowiedziała. I rzeczywiście piekło się rozpętało. Vesla musiała trzymać telefon na odległość wyciągniętej ręki, żeby nie ogłuchnąć, wszyscy więc mogli słyszeć wybuch kobiety.

– A więc to moja córka zamordowała swego biednego dziadka? Jak mogłaś mi to zrobić, Veslo! Jak mogłaś to zrobić swojej rodzonej matce?

– To znaczy, że przyjmujesz za pewnik, że to prawda?

– Czy to prawda? A co to może mnie obchodzić? Czy ty nie pojmujesz, co to dla mnie znaczy? Przecież nie mogę pokazać się wśród ludzi! Nie mogłaś wziąć tego pod uwagę? Nie mogłaś tego przewidzieć? Pewnie zaraz pojawi się też policja, a sąsiedzi…

– Mamo, ja nic nie zrobiłam!

– Mój biedny ojciec był taki chory! Wzięłam go pod swoją opiekę, a ty mi się w taki sposób odwdzięczasz za wszystko!

Vesla nie mogła dłużej znieść tych wyrzutów. Antonio wyjął telefon z ręki dziewczyny.

– Mówi doktor Antonio Vargas. Narzeczony Vesli i jej przyszły mąż. Uważam, że powinna się pani zastanowić nad tym, co pani mówi.

Matka na parę sekund umilkła, pozwalając Antoniowi dojść do głosu, zaraz jednak wybuchła od nowa.

– Antonio Vargas? Cudzoziemiec? Moja córka jest z cudzoziemcem? Z jakimś ciemnoskórym indywiduum, które podstępem wdziera się do naszego kraju i odbiera pracę…

Antonio wyłączył telefon.

– I właśnie taki jest finał tego ohydnego dnia – powiedziała żałośnie Vesla, ze śmiechem ocierając łzy. Usiadła przy Antoniu na kanapie, a on objął ją, pozwalając jej wypłakać swą rozpacz.

Gudrun i Pedro siedzieli blisko siebie przy oknie, szukając u siebie nawzajem pocieszenia. Morten wyszedł do Moniki, by wyjaśnić jej pochodzenie złośliwych plotek.

Unni patrzyła na tych, którzy mogli u siebie szukać pociechy, i czuła się bardzo, ale to bardzo samotna. W piersi miała wielką pustkę. Popatrzyła na Jordiego i gorzko zatęskniła za tym, żeby i on mógł ją objąć i obdarzyć poczuciem spokoju i miłością.

Jordi popatrzył jej w oczy, a ona w jego spojrzeniu wyczytała ten sam smutek i bezsiłę. Należeli do siebie, lecz mimo to dzieliło ich wiele mil. I tak też miało pozostać.

22

Państwo Karlsrudowie spali w swoim małżeńskim łożu. Było wpół do czwartej nad ranem. Wilcza godzina.

Matka Unni śniła. Stawała się coraz bardziej niespokojna, rzucała się po łóżku, aż wreszcie poderwała się gwałtownie i usiadła.

Jej mąż się zbudził i zapalił lampkę na nocnym stoliku. Popatrzył na zegarek, potem przeniósł wzrok na żonę.

– Śniło mi się – wyjaśniła matka Unni bez tchu. – Śnił mi się jakiś rycerz, był tu w pokoju.

– Naprawdę? – spytał jej mąż, również siadając na łóżku. – Mnie także się przyśnił! Wpatrywał się we mnie surowym wzrokiem i kazał mi się przebudzić.

– Co ty mówisz? Mój rycerz także. Mówił po hiszpańsku, Despierte! Obudź się!

– Opisz go.

– Nosił coś ciemnego na głowie, może kaptur?

– Tak, mnisi kaptur. Miał w sobie coś strasznego, upiornego.

– I siwą brodę. I jakby martwe oczy.

– Właśnie. A Unni wspominała coś o jakiś hiszpańskich rycerzach.

– Tak. Nigdy nie mogłam pojąć, o czym ona mówi. Taka była przy tym tajemnicza.

– To miało jakiś związek z jej przyjaciółmi. Z Mortenem i z tym sympatycznym kandydatem na lekarza, Antoniem.

Ojciec wysunął nogi z łóżka.

– Jak to możliwe, że śniło nam się to samo? Uważam, że to straszne!

– Okropnie dziwne. Mówił ci też, że się mamy obudzić?

– Tak.

– Nic z tego nie pojmuję.

Pan Karlsrud wstał i skierował się do drzwi. Otworzył je, raczej dlatego, że niczego nie mógł zrozumieć, niż z jakiegoś konkretnego powodu.

– Inger, chodź tutaj!

Matka Unni czym prędzej się poderwała.

– Czujesz coś?

Sprawdziła i popatrzyła na męża.

– Tak, jakiś słaby zapach dymu.

Narzuciła na siebie szlafrok, ojciec zszedł w samych slipach. Czym prędzej zbiegli po schodach.

– W kuchni nic się nie dzieje.

– To pewnie z zewnątrz. Ktoś coś pali.

– Taki duszący zapach? Chodź!

Zatrzymali się w salonie. Zapalili światło, lecz i tam nie dostrzegli nic niezwykłego.

– Ale to czuć stąd.

Zaczęli przeszukiwać pokój, kawałek po kawałku. Spotkali się w małym korytarzyku przy łazience. Znajdowała się tam nieduża szafka w ścianie, w której zbiegały się wszystkie przewody elektryczne ogrzewania podłogowego w całym domu i mnóstwo innych kabli możliwych do zrozumienia jedynie dla elektryka. Zapach dymu bił właśnie stamtąd.

– To może być coś poważnego – stwierdził pan Karlsrud.

– Dzwonię po straż pożarną – oświadczyła prędko jego żona, przechodząc do salonu.

– Nie, nie rób tego, dopóki nie sprawdzimy, co to może być. Może sam będę mógł sobie z tym poradzić.

Otworzył szafkę. W tej samej chwili huknęło, a roziskrzony płomień wystrzelił prosto w obraz wiszący po drugiej stronie korytarzyka. Na całe szczęście pan Karlsrud zdążył zasłonić się ręką i odskoczyć.

Ale obrazek już stanął w płomieniach, zwinął się z gorąca, a od ognia zajęła się tapeta.

Matka Unni zdążyła zadzwonić pod numer alarmowy. Jej mąż pobiegł po gaśnicę i zawołał jeszcze do niej, żeby pozbierała najcenniejsze rzeczy, takie jak zdjęcia i ważne papiery, i zaraz wybiegła z domu.

Zdążyli wynieść całkiem sporo w oczekiwaniu na straż pożarną, lecz chociaż panu Karlsrudowi udało się ugasić zarzewie pożaru, z szafki wciąż dobiegały nieprzyjemne trzaski. Nie wiedzieli też, czy nie płonie ściana za tapetą.

Kiedy razem wynosili antyczne krzesła, pan Karlsrud powiedział:

– A co by było, gdybyśmy nie zostali obudzeni?

– No właśnie, gdyby nas nie obudzili. Patrząc na siebie powiedzieli jednocześnie:

– Musimy porozmawiać o tym z Unni. I znów umilkli.

– Uznasz może, że oszalałam – zaczęła Inger Karlsrud ostrożnie. – Ale czy myślisz, że możemy ją poprosić o przekazanie od nas pozdrowień i podziękowań?

– Myślałem o tym samym.

– Zupełnie nie pojmuję, w co Unni się wplątała. Zawsze była dość szczególną osobą, ale teraz chciałabym, żeby się nam zwierzyła.

– Tak, musimy z nią porozmawiać.

– Wyłączyłeś główny przełącznik?

– Tak, zrobiłem to od razu.

Przyjechał samochód strażacki, szef strażaków sprawdził starannie „układ elektryczny w malej szafce.

– Coś takiego jak to nie powinno było się stać. Nie rozumiem, jak do tego doszło. Ruszaliście tu coś w ciągu ostatnich dni?

– Nie, nie dotykałem się do tej szafki, odkąd wyłączyłem wszystko po zimie. To było już parę miesięcy temu – powiedział ojciec Unni.

– W każdym razie teraz wszystkie obwody były włączone na pełną parę, ale układ tak czy owak powinien to wytrzymać nawet przy dużym obciążeniu. Trudno teraz stwierdzić, co wywołało pożar. Wszystko się wypaliło, wygląda to trochę tak, jakby w szafkę trafił piorun, a przecież dziś w nocy nie było burzy. No i czuliście przecież zapach dymu dużo wcześniej, niż cała instalacja strzeliła.

– Owszem. Ale jak to mogło być włączone, skoro wiem, że osobiście wszystko wyłączałem?

– Może odwiedził was jakiś chłopczyk o niespokojnych palcach?

– Nie, nie było żadnych dzieci.

– No cóż, musi się temu przyjrzeć specjalista. To może wynikać z przegrzania, lecz nie rozumiem, jak mogło do niego dojść. Tyle obwodów nie może się naraz włączyć samoczynnie. Mieliście szczęście, że obudziliście się w czas.

Rodzice Unni popatrzyli na siebie.

– To prawda – przyznali słabym głosem.


Nad morzem, nieopodal Selje, najbliższej sąsiadce Gudrun przyśnił się dziwny sen.

Znajdowała się na podwórzu. Wiał silny wiatr, szarpał jej spódnicę. Przed nią siedział na koniu rycerz otulony w czerń, czarny był również jego wierzchowiec. Widok ten powinien ją przerazić, bo rycerz miał straszną twarz, jak gdyby już nie żył.

Ona jednak wcale się nie przestraszyła. Mieszkała sama tak jak Gudrun, ale miała w domu dwa wielkie, wierne psy, a w dodatku postać rycerza nie wydawała jej się przerażająca.

Najwyraźniej chciał jej coś przekazać.

Nie słyszała żadnych słów, a mimo to coś do niej mówił. Wskazywał przy tym na dom Gudrun.

Kobieta zrozumiała, że to ostrzeżenie, chociaż nie jej dotyczyło. Ona nie miała się czego bać.

Sen minął, obudziła się.

Była piąta. Głupia godzina, za wcześnie, żeby wstawać, ale o tej porze na pewno już nie zaśnie.

Miałaby leżeć i myśleć?

Przeciągnęła się i wstała. Psy zaraz też się poderwały.

Sen?

Uśmiechnęła się lekko. Wstała jednak i przeszła do kuchni, za sobą słyszała stąpanie psich łap. Wyjrzała przez okno.

Powinno się częściej wstawać tak wcześnie, pomyślała jak większość miłośników natury, którym rzadko się to udaje.

Nagle usłyszała jakiś hałas, dochodzący od strony domu Gudrun. Ale przecież Gudrun nie ma! Czyżby wróciła nocą? Nie, przecież rozmawiały poprzedniego dnia, nie wspominała nic o powrocie.

Przed domem stał obcy samochód.

W tej samej chwili ujrzała jakiś mebel wylatujący przez okno, a z wnętrza domu dobiegł huk.

Uchyliła okno i usłyszała nieprzyjemny śmiech, jak gdyby dwóch młodych chłopców.

Telefonowanie do Gudrun było rzeczą bezsensowną, zamiast tego zadzwoniła do swego przyjaciela lensmana.

Unni oczywiście ogromnie się zdenerwowała, dowiedziawszy się o pożarze u rodziców. Była siódma rano, wcześniej nie chcieli do niej dzwonić.

– Przecież mogliście spłonąć żywcem! – jęknęła. Matka opowiedziała jej o śnie, który przyśnił się obojgu rodzicom jednocześnie.

Unni wypytywała o szczegóły wyglądu rycerza.

– To był don Sebastian de Vasconia – stwierdziła, dowiedziawszy się, jak wyglądał. – To mój przodek. Oczywiście z radością przekażę wasze podziękowania i dołączę jeszcze swoje. Ale jak się to mogło stać? Czy był ktoś u was z wizytą?

– Ktoś, kto tak źle nam życzy? Zastanawialiśmy się nad tym. Był u nas sąsiad wczoraj wieczorem, oddal pożyczony sekator. Chwilę porozmawialiśmy. Wpadł też jeden z kolegów taty. I była jedna z twoich przyjaciółek, chciała cię zaprosić na przyjęcie.

– Jedna z moich przyjaciółek? Nic z tego nie rozumiem.

– Powiedziała, że ma na imię Emma, to czarująca dziewczyna.

Unni nabrała powietrza.

– Emma nie jest moją przyjaciółką, ona jest… Zaczekajcie kilka godzin, postaram się to zbadać.

Była tak wstrząśnięta, że musiała najpierw pomyśleć. To trzeba jakoś załatwić, ale jak? Prędko zbiegła po schodach na dół.

Wszyscy już wstali i byli po śniadaniu. Antonio pojechał do szpitala, Jørn wrócił do siebie. Poza nimi byli wszyscy. Unni opowiedziała, co się stało.

– A więc tak wyglądała zemsta na mnie – podsumowała, wciąż czując się jak uderzona obuchem w głowę.

– Mnisi nie mają odwagi zaatakować cię bezpośrednio – stwierdził Jordi. – Zyskałaś już sobie u nich opinię niszczycielki mnichów.

– Więc zamiast tego rzucają się na moich najbliższych? To przecież idiotyczne! I na wskroś podłe!

Ostatnie zdania zmieniły się w jęk żalu i strachu.

– Uderzają tam, gdzie człowiek jest najbardziej wrażliwy – powiedział Jordi. – Pozostaje tylko pytanie, czy w takiej sytuacji nie powinniśmy w to zaangażować jeszcze innych ludzi. Mam na myśli rodziców, władze, policję. Skoro atakują postronne osoby, to nie mamy już nad nimi żadnej kontroli.

Dwukrotnie odezwał się telefon. Doprawdy, wielkie ożywienie tak o świcie!

Z pierwszej rozmowy wynikało, że Antonia można zabrać już do domu, równie dobrze mógł pozostawać pod opieką Vesli. Rana powoli zaczynała się goić, ale przez kilka dni nie będzie mu wolno stawać na chorą nogę. Vesla nie posiadała się z radości. Po jej oczach można było poznać, jak planuje opiekować się Antoniem i nieprzyzwoicie wprost go przy tym rozpieszczać.

Potem telefon zadzwonił drugi raz. Tym razem z Selje.

Okazało się, że dwóch młodych ludzi włamało się do domu Gudrun. Poniszczyli sprzęty i najwyraźniej mieli również zamiar podpalić dom, znaleziono bowiem przygotowany już do tego materiał. Niestety, nadgorliwy zastępca lensmana za wcześnie włączył w samochodzie niebieskie światło i syreny alarmowe, zanim więc wściekły lensman zdążył położyć kres temu hałasowi, sprawcy, ostrzeżeni, rozpłynęli się w powietrzu.

Sąsiadka zdążyła jednak zobaczyć, że było ich dwóch.

– Ten twój piękny dom! – jęknęła Vesla.

– Muszę wracać – powiedziała Gudrun zatroskana. – I to jak najszybciej.

– Dobrze. Unni i ja jedziemy z tobą, pamiętasz?

– A ty, Mortenie, co zamierzasz? Chłopak uciekał wzrokiem.

– Przyrzekłem Monice…

– Zostań tu – powiedziała Gudrun, dobrodusznie kładąc rękę na ramieniu wnuka. – Z kiełkującą miłością trzeba obchodzić się ostrożnie. Przynajmniej Vesla będzie miała jednego chodzącego mężczyznę do pomocy w zajęciu się domem, bo przecież samolot Pedra odlatuje za kilka godzin.

– Nie jedziesz samochodem, Pedro? – spytał Jordi.

– Nie, bo przecież niedługo wrócę. Zresztą chcę się tam znaleźć jak najszybciej. Muszę powstrzymać te plotki, zanim się rozniosą. Doprawdy, ładnie nas urządzili! Ciekaw też jestem, jaki plan ma Antonio.

– No właśnie – przyznała Gudrun. – Sprawiał wrażenie bardzo zdecydowanego. A wiecie, że moja sąsiadka również miała bardzo rzeczywisty sen o rycerzu?

– Naprawdę? Opowiadaj!

Z opisu Gudrun wynikało, że w Selje pojawił się don Garcia de Cantabria, co, zdaniem Vesli, było nieco dziwne. Próbowała wyjaśnić:

– Chodzi mi o to, że przodek Unni, don Sebastian, uratował dom jej rodziców. Czy w Selje wobec tego nie powinien zjawić się przodek Mortena?

– Don Ramiro jest również naszym przodkiem – tłumaczył Jordi. – A on był na bagnach i tam nas ocalił. Widać podzielili się zadaniami.

Gudrun z uśmiechem popatrzyła na Pedra.

– Przekonasz się, że w Hiszpanii pomoże ci twój przodek, don Federico.

– Mam nadzieję, że tak będzie – odpowiedział Pedro z uśmiechem. – Jego pomoc może być mi bardzo potrzebna.

– No dobrze – roześmiała się Unni. – A co wobec tego robi piąty, don Galindo de Asturias? Kręci młynka pakami? To trochę trudne w żelaznych rękawicach!

Antonio wrócił do domu i pomimo protestów został położony do łóżka, Pedro wyjechał, a Gudrun, Unni i Jordi przygotowywali się do wyjazdu do Selje. Morten na dobre zagościł w domu sąsiadów i rzadko stamtąd wychodził.

23

Wkrótce mieli się dowiedzieć, czym zajmował się piąty rycerz. Don Galindo, któremu przypadło najtrudniejsze zadanie, pojawił się przed Jordim, zmierzającym akurat w stronę pojemników na śmieci, z torbą pełną odpadków w każdej ręce.

Nie była to najodpowiedniejsza chwila na spotkanie z rycerzem.

Jordi jednak jak zwykle powitał go z powagą i czcią, prędko pozbył się śmieci, zatrzasnął pokrywę pojemnika i spokojnie spytał, o co chodzi.

Twarz dona Galindo była surowa, wprost miotał myśli, które wpadały w głowę Jordiego.

„Widzimy, że wszyscy padliście ofiarą bezwstydnych oszczerstw…”

Jordi kiwnął głową.

– To prawda.

„Twój brat ma jakiś pomysł. Sprowadź go!” Ile oni właściwie wiedzą? Czyżby w ogóle nie mogli liczyć na trochę prywatności?

– To, niestety, niemożliwe – odparł Jordi. – Mój brat odniósł w górach bardzo poważną ranę. Możemy natomiast iść do jego pokoju. Jeśli mogę waszą wysokość tym trudzić, don Galindo.

Rycerz skinął krótko głową i weszli do domu. W drzwiach natknęli się na Gudrun, a Jordi uroczyście powiedział:

– Ustąp miejsca jego wysokości donowi Galindo de Asturias.

Eleganckim gestem wskazał Gudrun, gdzie znajduje się jego wysokość.

Kiedy znaleźli się w pokoju Antonia, Jordi poprosił:

– Veslo, don Galindo chce rozmawiać z moim bratem. Może mogłabyś…

– Naturalnie – odparła dziewczyna, wstając z krzesła przy łóżku. Jordi ocalił ją przed kolizją z dostojnym rycerzem.

Kiedy Vesla wyszła, Jordi powiedział uprzejmie:

– Czy będziesz łaskaw porozmawiać z Antoniem? Pacjent siedział w łóżku, wsparty na poduszkach. Nie mógł pojąć, dlaczego nie pozwalają mu siedzieć w fotelu, ale lekarz przykazał mu nie obciążać tej nogi przynajmniej przez pierwsze dni. Bezlitośnie się przecież z nią obszedł, tak długo na niej idąc. Jordi wyjaśnił:

– Don Galindo słyszał, że wszczęto przeciwko nam kampanię obrzucania nas błotem. Wie także, że miałeś jakiś pomysł. Uważa jednak, że nie da się go zrealizować bez jego pomocy.

– Rozumiem – powiedział Antonio i dodał po hiszpańsku: – Mam przyjaciela, który jest dziennikarzem.

Ponieważ słowo to okazało się zbyt trudne dla rycerza z piętnastego wieku, Antonio usiłował wyjaśnić:

– To ktoś w rodzaju herolda. To, co napisze, dociera do wszystkich ludzi w tym mieście, a nawet, jeśli zechce, w całym kraju.

Don Galindo kiwnął głową.

Właściwie rycerza trudno było nazwać pięknym mężczyzną, a ponieważ wyglądem przypominał upiora, nie poprawiało to wrażenia, jakie wywoływał. Miał w sobie jednak także jakieś wielkie dostojeństwo i pomimo całej surowości od czasu do czasu w jego oczach pojawiały się ciepło i łagodność.

„Rozumiem wasze zamiary – powiedział, a Jordi tłumaczył jego myśli. – Pomysł jest dobry, z tego zaś, co rozumiem, tylko w ten sposób można położyć kres tym nieznośnym plotkom, które musicie znosić. Ale w jaki sposób macie zamiar to zrealizować?”

– Przygotujemy pismo, dementi, w którym wypiszemy wszystkie oskarżenia skierowane przeciwko nam, i zmusimy Emmę, żeby się pod tym podpisała. Ze zdjęciem… to znaczy z jej portretem. Artykuł musi w pełni oczyszczać nas od wszelkich zarzutów, a dla niej być upokorzeniem.

„Tyle zrozumieliśmy. Ale w jaki sposób zamierzacie ją złapać i zmusić, żeby się pod tym podpisała?”

– Tak daleko jeszcze nic nie planowałem. Może jakoś zdołamy ją tutaj przyciągnąć?

„To nie będzie łatwe. Ta przebiegła lisica dobrowolnie nie da się schwytać w pułapkę. Właśnie w tym mogę wam pomóc, w ściągnięciu jej tutaj. I chyba wiem, czym możemy jej zagrozić tak, żeby podpisała”.

– Straszenie jej policją na nic się nie zda – stwierdził Jordi. – Przecież już wcześniej siedziała w areszcie. Umiejętność flirtowania zawsze pomaga jej wyjść na wolność.

„Można jej zagrozić czymś gorszym”.

Bracia wyglądali na nieco zatroskanych. Nie chcieli się uciekać do zbyt drastycznych metod, ale kiedy don Galindo wyjaśnił im wszystko dokładnie, uśmiechnęli się.

– To rzeczywiście odpowiednie dla niej – zdecydował Antonio.

Poprosili, żeby zaczekać z tym do powrotu Jordiego i jego przyjaciółek z Selje, bo wybierają się tam na krótko. Podczas ich nieobecności Antonio i Vesla przygotują stosowny list do prasy.

„Będziecie już teraz bezpieczni – obiecał don Galindo. – Czuwamy nad wami wszystkimi”.

– Dziękujemy. Zakładam, że na zewnątrz domu? „Na zewnątrz” – potwierdził rycerz i Antonio odetchnął z ulgą.

– A don Pedro? Co będzie z nim?

„Możecie być spokojni. Don Federico zatroszczy się o to, żeby i w jego wypadku sprawiedliwości stało się zadość”.

Mieli więc rację. Pożegnali się z rycerzem w konspiracyjnym nastroju, ciesząc się na widok uśmiechu na jego udręczonej twarzy.

Nim zniknął, dodał jeszcze z powagą:

„Chcielibyśmy, abyście później skupili się na waszym właściwym zadaniu”.

– My też nie pragniemy niczego innego.


Morten trochę bez ładu i składu wyjaśnił, że następnej nocy nie spędzi w domu. Rodzice Moniki wyjechali, a dziewczyna boi się zostać sama.

Antonio odparł, może nieco zbyt prędko:

– Oczywiście, zostań u niej na noc i bądź jej opiekuńczym rycerzem.

Morten rozpromienił się, zaskoczony tym, jak łatwo mu poszło.

Nadszedł wieczór. Antonio i Vesla mieli być sami w domu przez całą noc. Pedro wyjechał do Hiszpanii, Morten czuwał nad biedną samotną Moniką, a pozostali zapewne o tej porze dotarli już spokojnie do Vestlandet.

Antonia bolało kolano.

Wiele rozmawiali o eksperymencie, który miała przeprowadzić Vesla. Opowiedziała mu o wszystkim, o lekkim mrowieniu w podbrzuszu po swoich długotrwałych zabiegach i o tym, jak za drugim razem pojawiło się ono prędzej, lecz nie chciała nic więcej robić sama, bo trochę się bała.

– Chodź, połóż się przy mnie – poprosił Antonio.

– Ale przecież ciebie tak boli!

– Wziąłem coś przeciwbólowego. Jeśli położysz się plecami do mnie, o tak, to zrobimy to razem.

Dziewczyna zawahała się.

– Ale musisz mi powiedzieć od razu, jak cię zaboli. Nie chcę mieć na sumieniu twojego ewentualnego kalectwa.

– Będziemy ostrożni – powiedział spokojnie Antonio. – Pamiętaj, że kochamy się już od dawna. Znamy się nawzajem, będziemy mieć dziecko. Czego więc się boisz?

Rzeczywiście, w pierwszych chwilach zachowywali ostrożność, później Antonio miał zapomnieć o bólu i kolanie.

Vesla z początku była bardzo spięta, wiedziała, że chodzi o teraz albo nigdy. Podjęła próbę na własną rękę, później zaczęli współpracować.

Świadomość tego, że on leży za nią, dotyk jego ciała sprawił, że tamto wrażenie powróciło bardzo prędko.

Czy to tylko ból z powodu intensywnych zabiegów, czy też coś więcej?

Nagle Vesla znieruchomiała.

– Antonio, czy my to musimy robić? Natychmiast odsunął rękę.

– Nie, oczywiście, że nie. Jeśli nie chcesz…

– Nie zrozum mnie źle – powiedziała nerwowo. – Czy to naprawdę jest dla ciebie aż tak ważne, żebym i ja w tym uczestniczyła? Przecież mnie jest dobrze tak jak jest, uwielbiam się z tobą kochać, czy to ci nie wystarczy?

– Veslo, to ty decydujesz. Jeśli uważasz, że to nieprzyjemne…

– Czuję się tak głupio – poskarżyła się dziewczyna. – Doprawdy, urządzamy jakieś dziwaczne przedstawienie!

– Wybacz mi, jeśli postawiłem cię w kłopotliwej sytuacji. Chciałem tylko, żebyś była ze mną w pełni.

Vesla zorientowała się, że Antonio jest urażony, i to bardzo ją zasmuciło. A przecież wcale tego nie chciała.

Poczuła też coś innego. Podczas tej przerwy jej ciało wypoczęło, mówiło teraz: „I co, czy już nic więcej nie nastąpi?”

Tym razem ta prośba była dość natrętna.

– Chyba gotowa jestem do dalszego ciągu – wyznała Vesla.

Antonio natychmiast się ożywił.

– Chcesz, żebym…

– Nie, sama spróbuję.

Poczuła, że Antonio przysuwa się do niej od tyłu jeszcze mocniej. Pozwoliła mu zrobić to, co chciał. Zdawała sobie sprawę, że od dawna jest już gotów, lecz że wstrzymywał się ze względu na nią.

W nieoczekiwany sposób podnieciło ją to, że wszedł w nią pod takim kątem.

Jeśli teraz nic z tego nie wyjdzie, to jestem zgubiona, pomyślała. Z lękiem zbliżyła rękę do wrażliwego punktu i nagle poczuła, że coś się zmienia. Zadrżała, wrażenie minęło.

– Mało brakowało – wykrztusiła. – Ale to się nie da, nie mogę.

– Nie poddawaj się, to był dopiero początek!

Vesla czuła się żałośnie. Kiedy jednak odczekała chwilę i odetchnęła, wystarczyło, by lekko dotknęła tego wrażliwego miejsca, i cala nagle stanęła w płomieniach. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, zaczęła poruszać się w rytmie Antonia i nagle przeszył ją nieznośny dreszcz rozkoszy.

Wyprężyła się i nabrała powietrza ze stłumionym przeciągłym zawodzeniem. Dla Antonia był to nieomylny znak, że osiągnęła szczyt.

Teraz i on nie potrafił już dłużej się wstrzymywać.

Leżeli obok siebie, spoceni, zdyszani i szczęśliwi. Pozwolili, by znów ogarnął ich spokój i wrócił normalny oddech.

– Ach, Boże – westchnęła Vesla. – Czułam się jak w niebie. Dziękuję ci, Antonio!

– Nie mnie dziękuj, tylko sczytanej książce, wyciągniętej spod nocnego stolika w małym, brudnym pokoju na kempingu!

– Przede mną w każdym razie otworzyła cały świat. A co z twoim kolanem?

– Ojej, całkiem o nim zapomniałem.

Wiedział, że znów je przeciążył, choć na nim nie stawał. Nie zachował spokoju, jak powinien, wiedział, że będzie musiał za to zapłacić, kiedy z czasem przestaną działać tabletki.

Ale warto było, zdołał pociągnąć Veslę za sobą, wydobyć ją z tego więzienia, w którym była zamknięta od tak dawna.

Zycie było naprawdę wspaniałe!

24

To był wietrzny dzień w Selje, na morzu bieliły się szczyty fal, a w koronach drzew rozbrzmiewał cichy szum psalmów.

Unni zasadziła kilka letnich kwiatów na prostym grobie.

Widniał na nim napis: „Nasza droga Sigrid Andersen, z domu Vik Hansen, 1955 – 1980. Kochamy i tęsknimy”.

Gudrun i Jordi pomogli Unni uklepać ziemię i zrobić porządek wokół grobu. Unni oczywiście popłakiwała, zawsze zresztą uważała się za osobę skłonną do wzruszeń. Właściwie była to czarująca strona jej osobowości.

Przy nagrobku Sigrid wzniesiono inny. „Jonas Hansen 1933 – 1958. Spoczywaj w pokoju”. Pod imieniem Gudrun zostawione było wolne miejsce.

Jonas. Żył krótko, dokładnie tyle samo lat, co jego córka Sigrid.

– Nie znaleźliśmy jego dziennika – powiedział cicho Jordi.

Cały poprzedni wieczór spędzili na porządkowaniu zdewastowanego domu Gudrun. Na szczęście nie poczyniono zbyt dużych szkód, łotrów powstrzymano w porę.

Tego dnia przed południem Gudrun, Jordi i Unni szukali dziennika Jonasa. Bez rezultatów.

– Musiał go dobrze schować – stwierdziła Unni.

– Albo spalić – powiedziała Gudrun cierpko. – Jonas nienawidził wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z tym złym dziedzictwem.

Unni zastanawiała się, czy Morten również spocznie tu kiedyś, może nawet już za kilka miesięcy.

Cóż za okropna myśl!

Ona sama nie chciała spocząć w grobie. Chciała zostać skremowana, a jej prochy miały zostać rozrzucone na szczycie góry.

Za trzy i pół roku? Jordiego już wtedy nie będzie.

Zadrżała. Przygotowali się do opuszczenia cmentarza. Zamierzali jechać prosto na lotnisko w Ørsta Volda. W pobliżu odbywał się akurat pogrzeb. Wiatr przyniósł im niektóre ze słów pastora: „… ale dla tego, kto ma wiarę… „

– Uważam, że „wiara” to niewłaściwe słowo – stwierdziła Unni, gdy znaleźli się już na drodze. – Powinno się raczej mówić o nadziei.

– Dlaczego?

– Bo przecież właśnie o nią chodzi. We wszystkich religiach. O nadzieję na istnienie jakiegoś Boga. Jakiegoś życia, które nastąpi później. Nadzieję na to, że ktoś czuwa nad człowiekiem i słucha jego próśb. Wtedy wszystko o wiele lepiej się ze sobą zgadza. Nigdy nie mogłam pojąć, co takiego wspaniałego jest w samej wierze.

Jordi nie odzywał się ani słowem. Wpuścił ją do samochodu na tylne siedzenie. Unni nigdy nie wolno było siedzieć obok niego, po prostu się nie dało. Przeklęci rycerze!

Ale przynajmniej wolno jej było mówić. I robiła to. Przepełniona rozpaczą i wściekłością wywołaną tym, czego się niedawno dowiedziała, swoją opinią złodziejki. Czuła się przy tym taka bezsilna, bliska płaczu, że ledwie była w stanie wydusić z siebie słowa.

A mimo to nie zamilkła nawet na moment. Jąkając się, urywanymi zdaniami, wylewała z siebie swoje skargi.

Nikt z nich nie śmiał się z jej żalów ani też nie próbował bagatelizować problemów. Na szczęście, bo tego by nie zniosła. Jordi proponował jedynie odszukanie bodaj jednego sprzedawcy, który mógłby udowodnić jej kradzież. To jednak byłaby metoda wymagająca bardzo wiele trudu, ale nie przynosząca wyników na większą skalę.

– Jesteśmy zgodni co do tego, że tobie przypadł w udziale największy ciężar, Unni – powiedziała Gudrun. – Świadomość, że byłaś podejrzewana przez tak długi czas i przez tylu ludzi, musiała być dla ciebie prawdziwym szokiem. A kiedy, przynajmniej z pozoru, spłynęło to po tobie jak woda po gęsi, ponieważ wcześniej nic o tym nie wiedziałaś, cios zadano twoim rodzicom… To chyba więcej niż człowiek potrafi znieść.

Jordi nic nie powiedział. Wysunął tylko rękę do tyłu i uścisnął dłoń Unni.

– Ale Vesla również przeżyła wielki szok – ciągnęła Gudrun. – Zostać oskarżoną o spowodowanie śmierci dziadka, która była dla niej taką traumą, i fakt, że matka zwróciła się tak od razu przeciwko niej, to, doprawdy, straszne doświadczenie.

– Tak – zaszlochała Unni. – Ogromnie jej współczuję.

– Ja także – powiedziała Gudrun. – Dobrze, że ma Antonia.

– O, tak – przyświadczyła Unni. – Ale jemu także urządzili zimny prysznic. Ale tutaj postąpili głupio, Antonio nie mógł nic zmajstrować przy tej kroplówce. W tamtym czasie nie miał do niej dostępu.

– Problem Mortena rozwiązał się dosyć łatwo – uzupełnił Jordi. – Doszedł z Moniką do porozumienia i na pewno zdoła udowodnić, że nie jest impotentem. A sprawą gwałtu Emma może się wypchać. Kto uwierzy, że Morten, który ma takie naiwne spojrzenie i zachowuje się jak dzieciak, może być gwałcicielem? A Pedro? Możemy mieć tylko nadzieję, że i on sobie poradzi w Hiszpanii. Doprawdy, nie zasłużył na oskarżenia o korupcję! Przecież to prawdziwy człowiek honoru. Ja osobiście nie przejmuję się ani trochę tym, że ktoś może uważać mnie za homoseksualistę, poza tym tak naprawdę wymeldowałem się już ze społeczeństwa, zarejestrowałem się jako zmarły. A ty, Gudrun, przynajmniej uniknęłaś złośliwych plotek.

– Tak, widać byłam postacią zbyt postronną. Zamiast tego przystąpili do dzieła bezpośrednio, chcieli zniszczyć mój dom. To miała być ich zemsta za to, że ośmieliłam się wmieszać w ich sprawy.

– Podziękowałaś sąsiadce?

– Oczywiście, bardzo serdecznie. Rozmawiałam też z lensmanem. Badają tę sprawę.

Unni na tylnym siedzeniu wycierała nos.

– Ale chyba wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że Ebba jest osobą nikczemną?

– Emma, nie Ebba! Nos masz zatkany – uśmiechnął się Jordi. – To oczywiste, że Emma jest nikczemna. Ciekaw jestem, co Antonio i don Galindo wymyślą przeciwko niej i jej kompanom!

W mieszkaniu Emmy w centrum miasta odbywała się narada. Byli tam również Kenny, Tommy i Roger. Alonzo wyjechał do Hiszpanii narobić kłopotów temu nieznośnemu Pedrowi.

– Muszę wam powiedzieć, że nasi przeciwnicy porządnie się teraz wystraszyli i przejęli – oświadczyła Emma z zadowoleniem. – Całe miasto aż huczy od plotek. Doskonale potrafimy je rozsiewać.

– Oczywiście – potwierdził Kenny. – Wystarczy rzucić kilka słów w trakcie jakiejś rozmowy, nawiązać do jakiegoś nieokreślonego typa, który to powiedział.

– Pewnie – wtrącił Tommy. – Albo rzucić od niechcenia: „Słyszałem wczoraj, że…” To zawsze działa i nie trzeba podawać źródła.

– Ta wiadomość o morderstwie dokonanym przez Veslę rozeszła się najszybciej – zachichotał Roger. – Wróciła do mnie już po paru godzinach. Usłyszałem ją od kompletnie obcej osoby.

– Podobno gliny mają zamiar się tym zająć – dodał Kenny. Emma uśmiechnęła się triumfalnie.

– Tommy, załatwiłam dom Karlsrudów dokładnie tak, jak mi powiedziałeś. Byli wtedy w kuchni.

Tommy, kiedyś uczeń elektryka, teraz drobny łobuz, popatrzył na nią z ponurą miną.

– Owszem, ale dom nie spłonął.

– Co?

– Zaczęło się palić. To nie twoja wina, że oni się za wcześnie obudzili.

Emma cicho zaklęła.

– To niesprawiedliwe – powiedziała głośno. – Mnichom też nie powiodła się ich robota w lesie. A co w Senja?

– Selje – poprawił ją Kenny.

– Wszystko jedno – prychnęła. – Zniszczyliście tę chałupę?

– Nie, nie pojmuję, co tam się mogło stać. Ledwie zaczęliśmy, a już przyjechały gliny.

– Co? Widzieli was?

– Nie, włączyli syreny. Łatwo było uciec.

– Idioci, dobrze im tak!

– Owszem, ale nie mieliśmy czasu podpalić.

– Też nie? Czy ja wszystko muszę robić sama? To znaczy, że tylko te plotki przyniosły pożądany rezultat. Musimy wymyślić coś na tę babę z Senja… czy tam Selje. Ale tu wszystko wszędzie działa jak nasmarowane. Moi przyjaciele, mnisi, będą mieli swoją zemstę.

– My niedługo dostaniemy wynagrodzenie, prawda? – spytał Kenny nie bez groźby w głosie.

– Olbrzymie, dobrze o tym wiecie. Ach, gdybym tylko mogła przeniknąć do tej ich grupy i wyciągnąć od nich najświeższe wiadomości, to moglibyśmy pojechać do Hiszpanii przed nimi i sprzątnąć im wszystko sprzed nosa!

– Nigdy się do nich nie przedrzesz po tym, ile im krwi napsułaś.

– Ja? To ja…

– O, nie, nie – przerwał im Tommy. – Nie mamy teraz czasu na kłótnie.

Głęboko dotknięta Emma jakoś się uspokoiła. Nie warto tracić sił na tych idiotów.

– Omówię z mnichami następny krok. Byle tylko Alonzo wrócił.


Piękny Alonzo, we własnej opinii ulubieniec bogów, nie był zanadto zadowolony. Właściwie nie był zadowolony ani trochę.

Przyjechał do Madrytu triumfalnie, jak zwykle posługując się fałszywym paszportem. Pod swym właściwym nazwiskiem „Alonzo Gonzales” nie zajechałby daleko, gdyż znajdowało się ono na czarnej liście wszystkich lotnisk w Hiszpanii, oczywiście doskonale znała je również policja.

Dobrze im się żyło z nielegalnie zarobionych pieniędzy Leona.

Emma zabrała mu kartę bankową i zmusiła do zdradzenia kodu, gdy był oszołomiony podczas mentalnej przemiany z Leona w Wambę.

„W Madrycie Alonzo ubrał się tak, żeby mógł uchodzić za dyplomatę, a następnie rzekomo głęboko urażony odwiedził wysoko postawioną osobę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i przedstawił „dowody” na to, że don Pedro de Verin dopuścił się nieuczciwości, związanych z pewną firmą na Środkowym Wschodzie. Korupcja, łapówki, wiele pieniędzy zmieniających właściciela. Sprawdzenie tych oskarżeń mogło zająć sporo czasu i właśnie na to liczył Alonzo.

W Ministerstwie Spraw Zagranicznych zapanowało wzburzenie, a Pedra natychmiast wezwano do powrotu do kraju.

Na przystojnej twarzy Alonza widać było zły uśmieszek, gdy w pośpiechu opuszczał budynek Ministerstwa, by już nigdy więcej tu nie wrócić.

Ale stary don Federico de Galicia chciał, żeby stało się inaczej.

Pedro przyjechał do Madrytu i czym prędzej pospieszył do Ministerstwa, żeby wszystko wyjaśnić.

Jednocześnie zaś don Federico z pogardą przypatrywał się Alonzowi, w oczekiwaniu na samolot do Norwegii leniwie wyciągniętemu na łóżku w hotelowym pokoju.

Don Federico był najpotężniejszym z rycerzy i tym w najwyższym stopniu obdarzonym niezwykłymi zdolnościami. Jedną rzeczą była jego możliwość zaglądania w przyszłość, inną natomiast talent, z którego skorzystał teraz.

Rycerze zawsze komunikowali się, wykorzystując siłę myśli. Najpierw rozmawiali w ten sposób z Jordim, a później, z nieco większym trudem, z Pedrem. Teraz don Federico użył całych swoich sił, żeby dotrzeć do człowieka całkowicie tego niegodnego.

„Zostawiłem paszport w Ministerstwie Spraw Zagranicznych”.

Zostawiłem paszport w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, pomyślał Alonzo.

Nie, nie mogłem tego zrobić, bo przecież nie wyjmowałem go…

Ależ tak, wyjmowałem!

Poderwał się i sprawdził wewnętrzną kieszeń marynarki.

Paszportu nie było.

Alonzo poczuł, że oblewa go zimny pot. Przecież bez paszportu nigdzie nie pojedzie!

Nie domyślał się, że to don Federico nakłonił go do zapomnienia paszportu w recepcji Ministerstwa.

„Muszę tam iść, natychmiast. Zanim don Pedro de Verin y Galicia y Aragon przyjedzie”.

Muszę tam iść, natychmiast. Zanim don Pedro de Verin y Galicia y Aragon przyjedzie, przebiegło przez głowę Alonzowi.

Dlaczego, u wszystkich diabłów, używam w odniesieniu do niego takiego wspaniałego tytułu? I skąd w ogóle przyszedł mi na myśl? A niech to, muszę tam iść, i to jak najprędzej!


Don Pedro odbył poważną rozmowę z wysoko postawionym urzędnikiem, którego dobrze znał. Przeżył bardzo kłopotliwe chwile. Nie mógł też tak od ręki przedstawić dowodów swojej niewinności. Obiecał jednak sprawdzić, kto wysunął przeciwko niemu tak niecne oskarżenia. Nie krył swej rozpaczy. Urzędnik odprowadził go do wyjścia.

Nagłe krzyknął:

– To ten człowiek! Tam, przy recepcji! Pedro odwrócił się we wskazanym kierunku.

– Ten? Przecież to Alonzo Gonzales! Wobec tego nic mnie już nie dziwi.

Alonzo spostrzegł ich, zabrał swój paszport i rzucił się do ucieczki.

– Zamknąć wszystkie lotniska i przejścia graniczne! – nakazał wysoko postawiony urzędnik. – Jakie nazwisko widniało w jego paszporcie?

Recepcjonistka jednak tego nie zapamiętała.

– Cóż, to bez znaczenia, i tak go dopadniemy! A ty, oczywiście, jesteś czysty, Pedro. Osobiście nie wierzyłem w te zarzuty, ale dowody wyglądały na całkiem solidne.

Pedro odetchnął z ulgą.

– Co za szczęście, że on tu akurat był!

– Oczywiście, już lepiej nie mogło się złożyć! Zadowolony don Federico uśmiechnął się półgębkiem.

25

Emma przedostała się do grupy znacznie szybciej, niż na to liczyła. A w dodatku nastąpiło to przez kanał, którego nigdy się nie spodziewała.

Akurat dzwoniła w różne miejsca, żeby się dyskretnie upewnić, na ile wszczęta przez nią kampania plotek rozwija się w kierunku takim, jakiego sobie życzyła, i otrzymywała przyjemne potwierdzenia, że wszystko układa się tak, jak chciała. Wtedy również do niej zadzwonił telefon.

Nie od razu poznała głos rozmówcy. Miękki, lekko zamglony męski głos, jak gdyby pochodzący z innego świata, spytał o jej nazwisko, potwierdziła, że to ona.

– Mówi Jordi Vargas. – Emma, słysząc to, podskoczyła wysoko ze zdumienia. – Zastanawiam się, czy znalazłabyś czas, żeby przyjść do naszego domu. Mój brat i ja postanowiliśmy zawrzeć z tobą ugodę.

Gdyby to był ktoś inny, Emma natychmiast by odmówiła, tym razem jednak dała się złapać w pułapkę. Tajemniczy Jordi Vargas, ten, który obciął głowę czarownikowi! Ten, o którym mówili, że jest martwy, a mimo to żył. I w którym ta mała, śmieszna Unni podobno tak się zakochała. Unni, z którą przyjaźni się Antonio Vargas i która, choć taka głupia, tyle razy już oszukała Leona, Emmę i całą ich grupę.

Emmie nie przyszło do głowy, że to mniej lub bardziej widzialny Jordi przybywał Unni z odsieczą w krytycznych sytuacjach.

Przejrzała się w lustrze, flirtując z własnym odbiciem.

– Ugodę? Chcecie współpracować?

– Można tak to nazwać – odparł fascynujący głos. Emma z przyzwyczajenia podziwiała swoje odbicie w wielkim lustrze, siedząc na brzegu łóżka i lekko kiwając nogą. Poprawiła linię brwi i głębokim, uwodzicielskim głosem oznajmiła, że zaraz sprawdzi w kalendarzu, czy ma czas na spotkanie.

Owszem, miała. (Powiedziała to, nigdzie nie zaglądając.)

– Wciąż mieszkacie tam, gdzie dawniej? – spytała ostrożnie.

– Nie, Antonio i ja się wyprowadziliśmy. Tam się zrobiło trochę za ciasno.

Wyprowadzili się od Unni i Vesli? Ha! Może z powodu plotek? Może udało jej się skłócić grupę przyjaciół ze sobą? Jordi ciągnął:

– Na razie mieszkamy u naszego dobrego znajomego, który ma willę nad morzem. Na północ od kąpieliska. Prowadzi tam ścieżka przez las, na pewno wiesz, gdzie to jest. Różowa willa przy plaży, chyba z lat trzydziestych, z białymi rzeźbieniami.

– Tak, wiem.

Radosny uśmiech (szkoda, że przy tym taki chytry) pojawił się na twarzy Emmy, gdy zakończyła rozmowę.

Współpraca z braćmi Vargasami? Unni i Vesla wyeliminowane? Pozostali, Morten, Pedro i ta starsza kobieta w ogóle się nie liczyli!

Emma, Antonio i Jordi. Przecież to oni byli gwiazdami w całej tej sprawie. Tommy, Kenny i Roger to zera, nie szkoda ich porzucać.

Alonzo?

Przystojniak, chociaż nie najmądrzejszy. W dodatku niemal całkiem już zużyty. Wszystkie jego erotyczne finezje znała już na pamięć. Ale owszem, Alonzo mógł się w to włączyć. Przyda jej się jakaś rezerwa na wypadek, gdyby bracia Vargasowie okazali się zbyt zajęci. Lecz Alonza tu nie było.

Pozostawała jeszcze reszta ich hiszpańskiej grupy. Niektórzy z nich powinni już wkrótce znaleźć się na wolności, nie popełnili przecież żadnych poważnych grzechów, a byli potrzebni. Potrzeba wielu ludzi, żeby wykonać końcową pracę, tak twierdził Leon.

Leon…

Emma skrzywiła się i znów o nim zapomniała.


W czasie gdy Alonzo w paskudnym humorze chodził po Madrycie, zastanawiając się, w jaki sposób cało i zdrowo wrócić do Norwegii, Pedro przyszedł do Gudrun, która była akurat sama w domu. Antoniowi nareszcie pozwolono wstać i Vesla zawiozła go wraz z Jordim nad morze, gdzie dziennikarz, przyjaciel Antonia, miał swój letni dom.

Pedro opowiedział Gudrun, jak świetnie się wszystko ułożyło. Niestety, Alonza nie udało się odnaleźć, lecz kłamliwa historia na temat korupcji przestała w każdym razie istnieć.

– Tak bardzo się cieszę, że znów cię widzę, Gudrun – mówił prosto z serca. – Wiele myślałem o tej podróży. Siedziałem w samolocie, patrzyłem na ziemię i marzyłem o tym, żebyś zechciała pojechać razem ze mną do Hiszpanii i tam ze mną zamieszkać. Na zawsze. Potrzebuję kogoś, kto by potrzebował mnie.

– Dziękuję, Pedro, to najwspanialsza rzecz, jaką mogłeś mi powiedzieć. Słyszałam od Unni, jaki wspaniały masz dom i… taki jesteś drogi memu sercu. Wiem, że to dość staromodne określenie, ale tak właśnie czuję. I ja także wiele o tobie myślałam, ale wiesz, ja już nie jestem młoda, mam tyle drobnych wad, defektów i złych nawyków. A rzadko ma się ochotę pokazać miłemu to wszystko, bo właśnie na nim chce się zrobić dobre wrażenie. A mnie doprawdy bardzo daleko do doskonałości.

Musiała urwać, żeby zaczerpnąć tchu.

– Ależ, moja droga – rzekł Pedro z uśmiechem. – A któż z nas jest doskonały? Na tym zresztą właśnie polegał błąd w moim związku z Flavią. To ona była taka we wszystkim na wskroś doskonała. W przeciwieństwie do mnie.

Usiedli na kanapie i zaczęli się sobie nawzajem zwierzać ze wszystkich małych i dużych słabości. Tylko po to, żeby stwierdzić, że są do siebie bardzo podobni.

Gudrun się rozmarzyła. Miałaby opuścić Selje, gdzie mieszkała przez całe swoje życie? Zawsze jednak dużo podróżowała i potrafiła zaaklimatyzować się w każdym miejscu. Ale w Madrycie? Jednym z najcieplejszych i najsuchszych miast w Europie? Czy ta zmiana nie będzie za duża? Czy nie będzie tęsknić za morską bryzą, za poranną orkiestrą mew i za cudowną nadmorską wiosną?

Pedro zauważył, że Gudrun się zastanawia.

– Uspokójmy najpierw tę burzę, związaną ze złym dziedzictwem rycerzy. Zobaczymy, co będzie potem.

Gudrun z wdzięcznością kiwnęła głową.


Emma zamknęła samochód i na wysokich obcasach podreptała ścieżką w dół ku brzegowi morza przez piękny bukowy las, lecz nie rozkoszowała się jego urokami. Widok pięknego leśnego podszycia, z kępami szczawiku, przekwitniętych zawilców, niebieskich fiołków i innych drobnych zielonych roślinek o wyszukanej delikatności, nie robił na niej wrażenia. Myślała jedynie o tym, że ścieżką trudno się idzie, że jakiś zwiędły liść nabił się na jej ostry jak szydło obcas.

Wieczór był mgliście niebieski, powietrze znieruchomiało. Od strony pobliskiego morza nie dochodził żaden – odgłos.

Jak daleko właściwie ciągnie się ta ścieżka?

Emma się zatrzymała.

Kto, do diabła, za mną idzie?

Za jej plecami zaszeleściło w zeszłorocznych liściach. Emma odwróciła się gwałtownie, nie lubiła historii o duchach.

Nikogo tam nie było.

Pewnie sama poruszyła suche liście.

Jordi czy Antonio?

Którego wybrać na początek? Antonio jest przystojniejszy, można się z nim pokazać i wzbudzić zazdrość u innych kobiet, za to Jordi jest bardziej interesujący, bardziej tajemniczy. Była pewna, że nie spał z Unni, tak mówił Morten, podobno nie mogła wytrzymać jego zimna.

To mogło oznaczać jedynie, że uważał Unni za zbyt natrętną i odpychał ją od siebie, okazując jej lodowaty chłód.

Teraz będzie miał ją, Emmę, ona go wiele nauczy. Na pewno da się złapać na haczyk. To będzie niezwykle interesujące.

Kolejny raz się odwróciła, tym razem bardziej zdenerwowana. Doprawdy, to jakieś bardzo dziwne odgłosy!

Powinna była dla wszelkiej pewności zabrać ze sobą chłopaków, kazać im schować się gdzieś na skraju lasu w pobliżu tej willi.

Ale wówczas oni dowiedzieliby się o nawiązaniu współpracy z braćmi Vargasami, a przecież chciała to utrzymać w tajemnicy.

Poza tym czuła się najzupełniej bezpieczna we własnym towarzystwie. Kiedy zostanie z braćmi w cztery, nie, raczej w sześcioro oczu, będzie mogła nimi manipulować tak jak zechce.

Własna siła przyciągania nigdy jeszcze Emmy nie zawiodła.

Zabawne będzie przyjrzeć się Jordiemu Vargasowi z bliska. Wcześniej miała okazję widzieć go jedynie przelotnie.

Okropnie nieprzyjemne są te skradające się kroki za plecami. To na pewno jej ubranie tak szeleści.

Aha, dzięki Bogu jest już plaża! Pusta o tej porze dnia, o tej porze roku. Jest też różowa willa, absolutnie bezguście, ale to problem właściciela.

Uf, obcasy zapadają się w piasek. Do butów też się nasypało. Jaki sens ma spotykanie się tutaj? Najwidoczniej jednak chcieli zachować tajemnicę przed resztą grupy.

Emma i bracia Vargasowie, to dopiero konstelacja! Nie do pokonania!


A więc to był Jordi Vargas. Emma zadrżała ze strachu wymieszanego z radością. Jej doświadczone spojrzenie przesunęło się po jego ciele. Znów powędrowało do góry.

Szczególny, bardzo szczególny! Niemal jakby nadziemski. Chyba jednak zacznę od Antonia, żebym mogła się cieszyć i jego podbojem, ale potem będziemy tylko Jordi i ja!

Emma poczuła, że serce wali jej z podniecenia. To coś zupełnie nowego. Unni może się pakować.

Osunęła się w wiklinowy fotel, ustawiony na przeszklonej werandzie.

– Zraniłeś się, Antonio? – spytała swym najsłodszym głosem.

Siedział z nogą na stołeczku.

– Tak, ale to nic poważnego. Zwichnąłem tylko nogę w kolanie – zbagatelizował sprawę.

Emma zaczęła się seksownie kręcić.

– Słyszałam, że chętnie będziecie współpracować?

W pierwszej chwili nie odpowiedzieli. Antonio siedział po drugiej stronie stołu, Jordi stał odwrócony plecami i wyglądał przez szklaną ścianę. Jakież on ma piękne plecy! Wprost idealne, do tego wąskie biodra i szerokie barki.

– Tak – powiedział wreszcie Antonio. – Pragniemy zgody.

– Oczywiście – zapewniła Emma. – To całkiem naturalne, że to my troje, najlepsze mózgi, podzielimy się skarbem. Tamtych jest za wielu i kompletnie się nie liczą. To płotki bez znaczenia.

Jordi odwrócił się.

– My nic nie wiemy o żadnym skarbie – oznajmił spokojnie.

Emma roześmiała się wyniośle.

– Nie próbuj mnie oszukiwać!

– Ale to prawda – powiedział Antonio.

– Co? Twierdzicie, że nic nie wiecie o skarbie? No to czego szukacie?

– My walczymy o nasze życie – odparł Jordi. – O życie Mortena, Unni i moje. I o życie naszych przyszłych dzieci.

– Nic z tego nie pojmuję!

Zdumieli się, lecz wyglądało na to, że Emma mówi prawdę.

– Zechcesz tu podpisać – zażądał Antonio, kładąc na stole przed nią jakąś kartkę i długopis.

Na werandę wyszedł jeszcze jeden mężczyzna. Emma przyjrzała mu się podejrzliwie, a potem z rosnącym przerażeniem i coraz wyraźniejszymi oznakami wstrząsu zaczęła czytać zapisany maszynowym pismem arkusz.

– To zostanie zamieszczone w mojej gazecie – oświadczył nieznajomy. – Potrzebny jest nam tylko twój podpis.


Oświadczenie

Ja, Emma Lang, niniejszym przyznaję, że to ja wypuściłam fałszywą płotkę o tym, iż Unni Karlsrud kradnie w sklepach. Zrobiłam to, by dostać pracę w lokalnej stacji radiowo – telewizyjnej, którą wcześniej obiecano Unni.

Przyznaję również, że to ja jestem autorką plotki mówiącej, że Vesla Ødegård zamordowała swego dziadka. Było to z mojej strony kłamstwo.

Poza tym w obecności innych osób oskarżyłam Mortena Andersena o impotencję i próbę gwałtu, stażystę Antonia Vargasa o dopuszczenie się zaniedbań podczas przeprowadzania operacji, a jego brata Jordiego o skłonności homoseksualne.

Zrobiłam to wszystko powodowana żądzą zemsty, pragnąc osłabić pozycję tych osób w społeczeństwie.

Biorę na siebie całą winę i niniejszym przepraszam wszystkie te osoby za wszelkie przykrości, jakich z tego powodu doznały.


Dziennikarz uniósł zdjęcie Emmy z zalotną miną, zrobione w atelier fotograficznym.

– To będzie towarzyszyło notatce. Emma patrzyła na nich zdumiona.

– Wydaje wam się, że ja się pod tym podpiszę? – krzyknęła.

– Tak – odparł Antonio spokojnie.

– Ja nie mam z tym nic wspólnego! A poza tym nie ma dymu bez ognia!

– Na takie słowa powinnaś uważać, Emmo. Wiemy przecież, że to ty stoisz za podpaleniem domu państwa Karlsrudów, a także za dewastacją domu w Selje, w którym wychowywał się Morten. Jeśli się nie podpiszesz, poinformujemy policję o tym, co wiemy, a wtedy pociągniesz za sobą również swoich kompanów.

Emma wstała, prychnęła tylko, nie wiedząc, co robić. Jordi dodał:

– Na nic też się nie zda wzywanie krwiożerczych mnichów, twoich panów…

– Panów? To moi niewolnicy.

– Tak ci się tylko wydaje. W każdym razie nie licz na żadną pomoc z ich strony.

– A co ty możesz o tym wiedzieć?

Dziewczyna chwyciła kartkę i wybiegła. Obcasy zastukały o stopnie schodów werandy.

Dziennikarz pytająco popatrzył na kolegów.

– Nie ma obawy – rzekł Antonio spokojnie. – To tylko kopia. Zresztą Emma wróci, i to bardzo prędko. Jordi, idź jej pomóż.

Jordi kiwnął głową i poszedł za Emmą, która pobiegła przez piasek, chcąc dotrzeć do lasu. Zatrzymał się u stóp schodów i czekał.

26

Emma dotarła wreszcie do leśnej ścieżki. W ręku ściskała kulę ze zgniecionego papieru. Musi się jej pozbyć, ale nie tutaj. Trzeba ją spalić albo podrzeć na drobniusieńkie kawałeczki i spuścić w toalecie.

Co to się dzieje za jej plecami? Znów jakieś skradające się kroki?

Nie, nic tu nie ma. Nareszcie chyba zrozumieli, że przegrali. Nie da się zmusić niechętnej ręki, żeby coś podpisała. Naprawdę wydawało im się, że ją do tego nakłonią? Jak można być aż tak głupim?

Ależ oni wiedzą strasznie dużo, właściwie wszystko!

Nie, nie wszystko. Nie wspomnieli o zemście Alonza nad Pedrem. Przynajmniej to się udało Emmie i jej przyjaciołom.

Za jej plecami znów rozległo się to nieprzyjemne dreptanie, jakby ktoś tym razem znajdował się znacznie bliżej.

Phi, to nic takiego!

Ale wieczór, tu wśród drzew, też pociemniał.

– Przestańcie! – krzyknęła histerycznie w nicość, bo przecież na ścieżce za nią nic nie było. Ale ten odgłos kroków był taki straszny.

Musi zadzwonić do Alonza, dać mu znać, żeby został w Hiszpanii, bo teraz i ona musi tam wyjechać. Nie może już dłużej mieszkać w tym idiotycznym kraju, z groźbą tego głupiego redaktora wiszącą nad głową. Co to za nudny typ! Na pewno do niczego się nie nadaje w łóżku. Ale przecież i tak mieli działać w Hiszpanii, na co więc czekać tutaj? Wprawdzie ta banda Vargasów posiada informacje, które Emmie i jej kompanom bardzo by się przydały, ale na pewno i bez tego sobie poradzą.

Co znowu?

Emma się zatrzymała. Przed nią na ścieżce stało dwoje młodych łudzi.

Co to za typy? Przebrani jak na karnawał? Ale co się stało z ich twarzami? To jakaś straszna choroba skóry! Może epidemia? Ospa? Nie, nie, już nie istnieje. Dżuma? Nie, nie tutaj. W dzisiejszych czasach mało gdzie można się na nią natknąć.

To wyglądało naprawdę okropnie.

Zaczęli się zbliżać.

Nie, nie podchodźcie do mnie!

Młoda dziewczyna wyciągnęła do niej ręce, chciała dotknąć jej twarzy. Emma uderzyła w krzyk.

Tuż obok odchodziła w bok jakaś ścieżka. Emma wbiegła na nią, ale dreptanie wciąż dochodziło zza jej pleców. A więc to te dzieciaki tak ją prześladowały? Potem przekradły się i zaszły ją od przodu.

Na pomoc!

Emma postanowiła wysłać sygnały wzywające mnichów. Nie miała już dłużej siły. Wkrótce usłyszała ich przenikliwe ptasie krzyki. A więc jest ocalona!

Mnisi jednak się nie zjawiali.

Zerknęła przez ramię. Te straszne zadżumione dzieciaki wciąż tam były. Blisko.

Emma biegła, ile sił w nogach.

Przyjdźcie mi z pomocą, do diabła, przeklęte wrony!

Podobno, podobno zostało ich już tylko siedmiu.

To niemożliwe, przecież na początku był ich okrągły tuzin! Tymczasem jeden po drugim zaczęli znikać, a teraz nie chcieli pomóc swej władczyni, chociaż tak ich potrzebowała.

Emma zatrzymała się jak wryta.

Znów miała przed sobą to paskudne różowe domiszcze.

To znaczy, że biegła w koło. Ruszyła zdradziecką ścieżką, która zawiodła ją wprost w pułapkę. Spojrzała do tyłu, dzieciaki, dzięki Bogu, zniknęły.

Ale oto w jej stronę idzie Jordi. O, nie, nie zgodzi się niczego podpisywać!

Emma zawróciła i drgnęła gwałtownie, wydając z siebie niekontrolowany przerażony wrzask. Ścieżkę zagradzał jej olbrzymi koń, niosący na swym grzbiecie upiornego rycerza w zbroi i narzuconej na nią mnisiej opończy. Po obu jego stronach stały te dzieci.

– Niczego nie próbujcie! – zawołała. – Moi mnisi was dopadną!

Jordi podszedł już do niej.

– Chodź ze mną, Emmo. Mnisi nie przybędą.

– Oczywiście, że przybędą, słuchają mnie we wszystkim. A ty lepiej uważaj! Chcą dopaść właśnie takich jak ty!

Jordi powiedział spokojnie:

– Kiedy siadłaś w tym wiklinowym fotelu, znak, który narysowaliśmy sadzą na jego oparciu, odbił się na plecach twojej jasnej kurtki. Mnisi unikają tego znaku jak zarazy.

Emma zaczęła skakać w koło, jak gdyby usiłowała w ten sposób obejrzeć swoje plecy, a w końcu ściągnęła kurtkę i zobaczyła znak. Jej krzyk poniósł się między drzewami. Cisnęła kurtkę głęboko w krzaki.

– Teraz jestem już wolna! – zawołała do nieba.

– To się na nic nie zda, Emmo – stwierdził Jordi ze spokojem. – Widzisz, na dachu domu również narysowany jest znak.

– A co ich to obchodzi? Zresztą tu, w lesie, jestem swobodna. Mnisi są moimi niewolnikami, zrobią dla mnie wszystko. Odziedziczyłam ich po Leonie, oni wolą mnie, są w pobliżu, usłyszałam…

Jordi przerwał jej gadaninę.

– Chodź teraz ze mną. Ci młodzi mają dżumę, bardzo łatwo się nią zarazić. Ta choroba oszpeca. Zabija.

– Nie wygaduj głupstw! To wszystko tylko omamy, dobrze o tym wiem. Mogę przebiec przez tego konia, zobacz!

Bang! Wpadła na pierś konia i przerażona zaczęła się cofać. Jordi poprowadził ją w stronę schodów. Emma opierała się jak pięciolatka, która musi iść do dentysty.

– Nie, niczego nie podpiszę. Zniszczyłam ten papier! Pojawił się dziennikarz.

– Nic nie szkodzi. Mam jeszcze jeden – oświadczył z uśmiechem, kładąc na ogrodowym stole nową kartkę. – Proszę, tu jest długopis.

– Nigdy w życiu!

– Wobec tego porozmawiamy z policją o tych podpaleniach!

Z Emmy spłynęła cała politura, ukazując tę osobę, którą była naprawdę: wnuczką wulgarnej Emilii.

– Gówno mnie to obchodzi! Nie zdołacie mnie za to wsadzić do więzienia! Mam przyjaciół w policji, zaraz mnie wypuszczą!

Jordi skinął ręką i po obu stronach Emmy pojawiły się dzieci. Dziewczynka niemal dotknęła jej twarzy.

– Och, nie, nie! – zaszlochała Emma. – Tylko nie moja twarz, dajcie mi ten przeklęty długopis!

27

Don Galindo z wysokości grzbietu swego karego narowistego rumaka spoglądał na Emmę, drżącą ze wzburzenia. Nie do końca zdołał ukryć uśmieszek, igrający mu w kącikach ust.

Dziewczyna z wściekłością, przez którą końcówka długopisu przebiła papier, napisała swoje nazwisko pod całym tym fatalnym oświadczeniem, a następnie cisnęła długopis w twarz dziennikarzowi.

Z oczu Jordiego posypały się błyskawice.

Emma poderwała się i wybiegła. Na piasku przewróciła się na swych wysokich obcasach, ale zaraz się podniosła.

– Nie wszędzie jest ten znak! – zawołała groźnie, oddalając się tyłem. – Mam potężnych sprzymierzeńców, dobrze o tym wiecie, i nadejdzie wreszcie taki dzień, kiedy was dopadną. Pomszczą moją krzywdę!

– Im przede wszystkim chodzi o ratowanie własnej skóry! – odkrzyknął Jordi. – Chyba wiesz, że nie zostało ich już tak wielu!

– Wystarczy!

– I czy nie większą krzywdą jest niszczenie komuś życia podłymi wstrętnymi oszczerstwami?

– Niszczenie komuś życia? A co zrobiliście z moim?

– Sama się o to prosiłaś!

Teraz Emma zrobiła się naprawdę wulgarna, jak często bywa, gdy wyczerpują się argumenty.

– Zamknij pysk, ty przeklęty wykastrowany kocurze! Pożałujecie tego jeszcze! Ach, do diabła, jak pożałujecie!

Zniknęła wśród drzew.

– Tak naprawdę Emma miała rację – powiedział Jordi cicho. – To był paskudny szantaż.

– Jedyny sposób na uratowanie dobrej sławy wielu ludzi. Pojawił się Antonio, kuśtykając na jednej nodze, opierał się na kuli. Dziennikarz pomógł mu zejść po schodach.

Rycerz i para młodych ludzi nie ruszali się z placyku przed domem. Twarze młodych były teraz gładkie i śliczne jak za życia.

Trzej mężczyźni ze współczesności z szacunkiem pochylili głowy, a Jordi odezwał się:

– Dziękujemy wam, dono Elviro i donie Rodriguezie, i tobie, donie Galindo. Odegraliście doskonale przedstawienie. Aż trudno powiedzieć, jak wiele to dla nas znaczyło.

Don Galindo uśmiechnął się gorzko z wysokości końskiego grzbietu, a Jordi zaraz przekazał towarzyszom jego myśli:

„Tę sztuczkę z dżumą młodych zawdzięczamy mądrej Urrace. Wielką przyjemność sprawiło nam to wszystkim czworgu. Wiemy, że złej plotce prawie nie da się zaprzeczyć ani też o niej zapomnieć. Tymczasem to osiągnęliśmy”.

Antonio rzekł z szacunkiem:

– Przekażcie moje ciepłe pozdrowienia i podziękowania doni Urrace. Nigdy nie zapomnę tego toastu, który razem wznieśliśmy w górach.

„Ona również – odparł don Galindo. – Mówiła, że dawno już nie piła z tak przystojnym młodym mężczyzną”.

– Dziękuję – powiedział Antonio.

„I… – ciągnął don Galindo – nasza droga przyjaciółka ucieszy się również, że tytułujecie ją zgodnie z przynależnym jej honorem z racji urodzenia. Zbyt wielu już o tym zapomniało, nazywając ją czarownicą. A teraz żegnajcie! Uważajcie na siebie, bo jesteście nam potrzebni. Strzeżcie się chytrych planów naszych wrogów. Przede wszystkim zaś po tym jakże trudnym przerywniku, związanym z pozbyciem się pojemnika z trucizną mnichów, który tak bardzo nas wszystkich wyczerpał… wróćcie do głównego zadania. Czas płynie!”

Troje przybyszów z przeszłości rozwiało się w powietrza Dziennikarz nagle uświadomił sobie, że na długą chwilę wstrzymał oddech.

– Musicie mi pozwolić napisać o tym spotkaniu!

– Ani słóweczka – oświadczyli bracia chórem. – Później, kiedy to wszystko już się skończy. Obiecujemy.

– Za to zachowanie Emmy możesz opisać dokładnie – zaśmiał się Antonio, nie bez złośliwej radości w głosie.

– Nienawidzę tego! – krzyczała Unni. – Nienawidzę tego, nienawidzę!

Jordi stanął akurat w drzwiach pokoju na poddaszu.

– Czego tak…

Reszta zdania zatonęła zduszona w materiale. Jordi musiał wyplątywać się z prześcieradła.

– Przepraszam – powiedziała Unni, chichocząc. – Nie zauważyłam, że idziesz.

– A czego tak gorąco nienawidzisz?

Unni znów się rozzłościła, ale nie na niego.

– Nienawidzę zmieniać poszwy na kołdrę! Chyba nie ma drugiej takiej rzeczy na świecie, której tak bardzo nie lubię robić. Zobacz, cała kołdra leży skłębiona pośrodku i ani jeden róg nie pasuje.

– Ja to zrobię – powiedział Jordi z uśmiechem. – Zobacz, już!

Unni aż otworzyła usta ze zdziwienia.

– Takie rzeczy też potrafisz?

– Wykonywałem różne prace.

Unni o tym wiedziała. Jordi przyjmował najprzeróżniejsze zlecenia, te najlepiej płatne lub takie, które w ogóle mógł znaleźć, po to, żeby młodszy brat mógł studiować i zostać lekarzem.

I osiągnął swój cel, Antonio miał przed sobą tylko jeszcze kilka miesięcy nauki. Ale Jordi? Kim on został?

Został po prostu Jordim.

Unni poczuła, jak wzbiera w niej miłość, i pocałowała go w policzek tak prędko, że prawie nie zdążyła poczuć jego lodowatego chłodu. Uśmiechnął się do niej.

– W każdym razie mam ogromny szacunek dla ludzi, którzy pracują w hotelach i codziennie muszą zmieniać pościel na wielu łóżkach – powiedziała Unni. – I jak wam się powiodło z Emmą?


Emma się pakowała. Zamówiła bilety lotnicze na następny dzień rano, nie miała czasu do stracenia. Zbierała rzeczy we wściekłym tempie, zrywała ubrania z wieszaków, nawet dzwoniąc do Alonza, drugą ręką nie przestawała się pakować.

Na jej oświadczenie, że przyjeżdża już jutro, Alonzo odczuł ulgę, bo wciąż nie miał pojęcia, w jaki sposób zdoła wydostać się z Hiszpanii. A czego miał szukać w zimnej Norwegii, skoro Emma przyjedzie tutaj? Tu przynajmniej znał wiele kryjówek, w których mogli mieszkać za pieniądze Leona. A co z Kennym, Tommym i Rogerem? Gwiżdż na nich, Alonzo, kochanie, teraz liczymy się tylko my. Ach, do diabła, gdzie ten drugi but? Będzie nam naprawdę cudownie.

Ale chyba potrzeba nas więcej?

Sprzymierzeńcy Leona wyszli już pewnie z więzienia?

Tego Alonzo nie wiedział, lecz obiecał, że sprawdzi. Ostrożnie, w taki sposób, żeby jego przy tym nie złapali. Przyrzekł wyjść po nią na lotnisko.

Żegnaj, Norwegio! Róbcie tu sobie, co chcecie, pomyślała Emma triumfalnie, jadąc przez Oslo w drodze na lotnisko Gardermoen.

Bracia Vargasowie i ta ich głupia banda wciąż mają informacje o tym, gdzie znajduje się skarb, choć najwyraźniej sami nie zdają sobie z tego sprawy. Lecz ona z Alonzem na pewno i bez nich sobie poradzą. Leon wiedział całe mnóstwo, ledwie im o tym wspomniał. Odwiedzą go w jego kryjówce w Hiszpanii i wydrą z niego wszystkie tajemnice. Leon to głupek, Alonzo i ona… Nie, ona sama. Alonzo nie jest geniuszem. Sama odkryje tajemnice Leona.

Jeszcze w taksówce otworzyła gazetę, przewróciła kilka stron.

Wstrząs zabarwił jej twarz na czerwono.

Przecież to jej zdjęcie!

W gazecie ogólnokrajowej!

Sądziła, że chodzi o lokalną gazetę.

A oto całe jej oświadczenie, w ramkach! Na widocznym miejscu! I na dodatek jej najładniejsze zdjęcie!

Pod oświadczeniem jej nazwisko!

Emma czym prędzej złożyła gazetę. Siedziała nieruchomo, udając że wygląda przez okno, a serce waliło jej jak szalone.

Kierowca?

Ciekawe, czy on to czytał?

Nie śmiała już więcej z nim rozmawiać.

Stojąc w kolejce do okienka, starała się zakrywać twarz, jak tylko się dało. Po drodze do hali tranzytowej nie patrzyła na nikogo. Potem weszła do toalety i tam czekała, aż wywołają jej samolot.

Dookoła chodzili ludzie i czytali poranną prasę.

Dzięki Bogu, jest już na pokładzie samolotu!

Mogła wreszcie spokojnie usiąść. Była ocalona.

– Gazety?

To stewardesa ze swoim wózkiem. Emma miała ochotę wymierzyć jej porządnego kopniaka.

Czy ktoś nie szepcze tam z boku, za jej plecami? Czy nikt się nie śmieje?

Bała się odwrócić.

A jeśli będzie musiała iść do toalety? To przecież na samym końcu, trzeba minąć wszystkie rzędy siedzeń!

Nigdy w życiu! Będzie musiała wytrzymać.

Gorzko tego pożałują!


– Za tydzień wyjeżdżamy do Hiszpanii – powiedział Jordi do Unni. – Do tego czasu Antonio odzyska już zdrowie na tyle, żeby móc nam towarzyszyć.

– Tak, on musi być z nami – oświadczyła zdecydowanie Unni.

– Rycerze również są tego zdania. Mają niezłomną wiarę w „medyka”.

– Ale czy to nie będzie miało wpływu na jego naukę?

– Dostał zwolnienie, dopóki kolano nie wydobrzeje, a na razie jeszcze nie musimy zdradzać, że jest lepiej.

– Kto oprócz niego pojedzie?

– Zobaczymy. To zależy od wielu rzeczy. Wiem na pewno, że musi nam towarzyszyć Pedro, co do innych nie mam jeszcze zdania.

Vesla, Gudrun i Morten… Rzeczywiście trzeba rozważyć wiele za i przeciw. Wiadomo już natomiast, że Jørn zostanie przy swoim komputerze i postara się kontrolować sytuację od tej strony.

Unni wypełniło ciepłe, przyjemne uczucie. Przy jej imieniu nikt nie stawiał znaku zapytania, nawet rycerze.

– Było wiele telefonów w związku z tą wstrząsającą notatką w gazecie. Mama i ojciec bardzo wam dziękują. Na szczęście nie słyszeli żadnych plotek o mnie, bo wiesz, ludzie potrafią być delikatni wobec krewnych. Otrzymałam również przeprosiny z urzędu pracy i z różnych firm za te odmowy, które dostałam. Dzwonili też do Antonia ze szpitala, nie kryjąc radości. Oczywiście, odezwało się także wielu ciekawskich.

Jordi uśmiechnął się ze smutkiem.

– Matka Vesli nie zrozumiała z tego ani odrobiny. Miała okazję spotkać kiedyś Mortena, a teraz powiedziała: „On nie wygląda na kogoś, kto zdołałby kogokolwiek zaciągnąć do łóżka, a tu gwałt? Nie mógł jakoś zapanować nad tym swoim… „ Jakie to podobne do niej tak wszystko poplątać!

– Vesla musiała mieć naprawdę wspaniałego ojca – stwierdziła Unni, uśmiechając się wieloznacznie.

– To prawda, jego geny musiały być dominujące. A co z pamiętnikami Estelli?

– Przepisuję je teraz na maszynie. Pomyślałam, że kiedy skończę, moglibyśmy zebrać się w pokoju Vesli i Antonia. Możemy je czytać na głos, a on będzie sobie leżał jak basza turecki, przyjmował winogrona i słodycze od swojej Vesli.

– Świetny pomysł, ale nie boisz się tego? Ta siedemnastowieczna dama była doprawdy swawolna.

– Zahartowałam się. W tej grupie trzeba umieć wiele znieść!


Gdzieś daleko surowy, niemal zasuszony mężczyzna siedział w fotelu i uśmiechał się, lecz jego uśmiech był jedynie wąską kreską na kościstej twarzy.

– Doskonale, że są nowe informacje. Dzięki za nie – powiedział swemu asystentowi. – Wkrótce powinniśmy być już gotowi do wyjazdu na północ Hiszpanii.

– Grupa Leona się rozpada, ich nie musimy się już bać.

– Owszem, lecz są tamci. Ciągle się potykają, ale jakoś stają na nogi. Musimy bacznie uważać na to, co robią.

– Tak, żebyśmy mogli ich uprzedzić. Mamy przecież coś, czego oni nie mają. „Baśnie” Santiago.

Zgromadzili się więc wokół łóżka Antonia. Vesla, Gudrun, Pedro, Morten, Jordi i Unni.

Napięcie było wielkie. Unni pozwolono jako pierwszej odczytywać zapiski, które miały im przynieść pozostającą dotąd w ukryciu wiedzę:

Opowieści grzesznej Estelli.

Загрузка...