ROZDZIAŁ III

Pewnej nocy kilka tygodni później Tamlin, Demon Nocy, usiadł gwałtownie na łóżku. Położył uszy, opuścił lekko swą brzydką głowę i otoczył ją ramionami, jak gdyby chciał ją osłonić:

Znów to samo, to, czego najbardziej się bał.

Wzywał go głos. Na jego dźwięk kulił się poddańczo, owładnięty strachem.

Głos wołał z daleka, brzmiał niczym echo niesione wiatrem.

– Niewolniku – szeptał powoli, ochryple. – Niewolniku, nędzna kreaturo, czy mnie słyszysz?

– Przybywam – bez słów odpowiedziały myśli Tamlina.

Patrzył przez moment na uśpioną u jego boku dziewczynkę, szybko okrył ją z głową, tak, by nie było jej widać, po czym prześlizgnął się przez półotwarte okno i wzbił w powietrze. W pełni już ukształtowane skrzydła, które zwykle nosił zwinięte na plecach i dlatego Vanja nie wiedziała, jak są duże, rozwinęły się i poniosły go przez nocny mrok.

Instynkt podpowiadał mu, w którą stronę ma lecieć. Nie po raz pierwszy też składał raport, głos wielokrotnie wzywał go już od czasu, gdy był tak mały, że nie potrafił jeszcze latać. Stawał wtedy przed domem i spowity w ciemność przesyłał myśli swemu panu i władcy. Dumny był ze swego zaszczytnego zadania.

Teraz jednak wyrósł już na tyle, by móc osobiście spotkać się z owym strasznym.

Wiedział, że nie będzie to spotkanie w rzeczywistości, zetknie się tylko z jego obrazem, wywołanym przy pomocy myśli. Ale już sam obraz miał dostateczną moc, by gnębić Demony Nocy, które kiedyś sobie podporządkował.

Tamlin leciał na północ, poruszał się szybciej niż myśl. Gdyby ktoś go ujrzał, wziąłby go za gwałtowny podmuch wichru lub trąbę powietrzną. Nie na darmo Lilith wybrała Demona Wichru na swego chwilowego kochanka, by mogła spłodzić z nim Tamlina, istotę odpowiadającą życzeniom i zamiarom jej władcy.

Niewiele czasu potrzebował, by dotrzeć do Doliny Ludzi Lodu, gdzie czekał już obraz Tengela Złego. Choć w okolicznych górach ludzie pobudowali letnie zagrody, wydawało się, że z jakiegoś powodu unikają tej starej doliny, do której po stopnieniu lodowca droga stała otworem. Nikt nie postawił tam najmniejszej chałupy od trzystu lat, jakie upłynęły od chwili spalenia siedzib Ludzi Lodu. Wszędzie rozciągało się pustkowie, ogarnięte niezmąconą ciszą, urzekająco piękne.

Tamlin wyczuł, gdzie powinien wylądować, wahał się jednak, zwlekał, nie chciał, by ktokolwiek nad nim panował. To umniejszało radość, jaką dawało mu czynienie zła.

Ostry rozkaz trafił go mocno niczym cios wymierzony przez ogromną pięść. „Sfruń na dół, nędzna kreaturo!” Nie pozostawało mu nic innego jak usłuchać głosu, mógł pocieszać się jedynie nadzieją na kolejne złe uczynki.

Stał tam – cień, duch czy też obraz wywołany myślą, na półce skalnej, tak jak stał wówczas, tamtej nocy, gdy toczył śmiertelną walkę z Heikem i Tulą. Tengel Zły mógł wtedy wygrać, a zresztą czy tak się nie stało? Heike przecież zmarł z powodu odniesionych ran. Ale właśnie wówczas Tengel Zły został najmocniej upokorzony. Tej piekielnej Tuli przyszły z pomocą cztery nieznane demony i strąciły go ze skały. Później Tula zniknęła wraz z nimi; w sumie więc wydarzenia te należy zapisać na jego korzyść jako zwycięstwo.

Tamlin jednak nie wiedział nic o tym, co tu zaszło.

Tengel Zły już wcześniej rozegrał w tym miejscu niedużą bitwę. Było to wtedy, gdy jego wasal Kolgrim pchnął nożem najgroźniejszego z ówczesnych wrogów, Tarjeia, wybranego, by stawić czoło Tengelowi i go pokonać. Tarjei nigdy się nie dowiedział, jaki los był mu przeznaczony, pozostał jedynie niezwykle uzdolnionym potomkiem Ludzi Lodu. Poprzez Kolgrima Tengelowi udało się powstrzymać dłoń, która miała mu zadać śmiertelny cios.

Niedaleko stąd ukazał się też Ulvhedinowi, strasząc niemal do szaleństwa straszliwego olbrzyma, który ośmielił się odwrócić od swego złego przodka. Ulvhedin, taki dobry materiał na kogoś, kto mógł spowodować, by zło dalej kwitło! Tu w pobliżu także Sol spotkała raz Tengela. Ale ta mała nigdy nie miała dość rozumu, by odczuwać poddańczy lęk. Szkoda, że nie udało mu się przeciągnąć jej na swą stronę, doskonale potrafiłaby służyć złu.

Tengel postanowił właśnie w tym miejscu spotkać swego nowego niewolnika. Tu, gdzie zwykle przebywał, jego duch był najsilniejszy, nie musiał więc tracić sił na śledzenie swych potomków.

A teraz Demon Nocy, który pozostawał pod jego wpływem, potrafił latać. To nędzne stworzenie nie było jeszcze dorosłe, nie w pełni rozwinięte, ale miało skrzydła, a to bardzo istotne. Tengel Zły nie musiał więcej przenosić się za pomocą myśli do Lipowej Alei, mógł wygodnie wysłuchiwać raportów tu, na miejscu.

Lilith tym razem się popisała. Widać było, że potomek, którego wydała na świat, jest spadkobiercą najpiękniejszej ze wszystkich Demonów Nocy. Oczywiście, mierząc ludzką miarą, wyglądał przerażająco, ale jako demon był jednym z najprzystojniejszych, a w każdym razie na takiego się zapowiadał.

No, ale to nie takie ważne.

– Nędzny robaku – syknął obraz Tengela Złego, a z ust prastarego, ohydnego stwora buchnęły kłęby zielonkawego, cuchnącego pyłu. – Co masz mi do przekazania?

Tamlin, z natury dumny, nienawidził czołgania się przed tą istotą. Obrzydzenie budziło w nim traktowanie go, jak gdyby był niczym, ale władza Tengela Złego była tak potężna, że mógł tylko paść przed nim na kolana i ze spuszczoną głową oddawać mu cześć.

– Nie ma żadnego zagrożenia, o którym mógłbym ci opowiedzieć, panie i władco.

– O żadnym z nich? – Tengel zapytał tak ostro, że tuman zgnilizny buchnął na demona. – Żądam, byś przekazał mi sprawozdanie na temat każdego z nich. Najstarsi?

– Ci w Szwecji już nie żyją.

– Wspaniale! – Tengelowi Złemu zadrżały kąciki ust. Tylko na taki uśmiech potrafił się zdobyć. – A pozostali dwoje?

– Ci, których zwą Viljarem i Belindą, są słabi. Belindą nie należy zawracać sobie głowy, a jej mąż Viljar także utracił swą siłę. Niedługo już pożyją. Nie wypowiedzieli ani jednego niebezpiecznego słowa, ich myśli zajęte są tak ziemskimi sprawami, jak jedzenie i panowanie nad wszystkimi durnymi funkcjami ludzkiego ciała.

– Ale jest wśród nich ktoś silny – zaprotestował Tengel tak ostro, że Tamlin ze strachem rzucił się w tył. – Benedikte. Co z nią?

Tengel nie mógł się pogodzić, że wtedy, w Fergeoset, obróciła wniwecz jego plany.

– Benedikte? – powtórzył Tamlin w zamyśleniu. – Ona nie jest niebezpieczna. Nawet mnie nie widzi.

– Nie opowiadaj głupstw, żaden człowiek nie może cię zobaczyć! – z krzykiem przerwał mu Tengel.

Tamlin pojął, że wyraził się bardzo nierozważnie.

– Zgodnie z twym życzeniem, panie, śledziłem Benedikte szczególnie starannie. Nie dostrzegam w jej zachowaniu niczego godnego uwagi, a jej myśli krążą jedynie wokół syna, Andre. Zapomniała o tym, czemu służy dotknięcie przekleństwem, tak bardzo przejmuje się rolą matki.

– Miej nadal oczy otwarte! Ten syn… Czy istnieje bodaj cień podejrzenia, że jest dotknięty albo… wybrany?

Ostatnie słowo duch Tengela wymówił krzywiąc się z obrzydzenia, nienawidził bowiem wybranych, jeszcze jednego wymysłu Tengela Dobrego.

– Andre? – zastanowił się Tamlin. – Nie, żadną miarą. Jest okropnie nudnym, najzwyczajniejszym bachorem.

Tengel Zły sprawiał wrażenie zadowolonego.

– Dalej!

– Henning jest głupi i ospały. Nie ma planów, by za życia odwiedzić Dolinę. Jego żoną jest przeklęta córka pastora, nie wie pewnie nawet, gdzie leży Dolina, i nie ma najmniejszego zamiaru ruszać tłustego zadka z domu, jeśli tylko może tego uniknąć. Ci u Voldenów też nie stanowią zagrożenia. Christofferowi plączą się po głowie myśli o Dolinie Ludzi Lodu, ale nigdy na poważnie nie zastanawiał się nad przybyciem tutaj. Ogólnie rzecz ujmując, to zbiorowisko ospałych głupców bez ducha. Moje zadanie jest nudne!

– Malin także jest z Ludzi Lodu – przypomniał Tengel.

Tamlin potrząsnął głową.

– Tak, ona jest bystra, ale dość ma zajęć. Nie dotykała się kronik ani relikwii Ludzi Lodu od chwili, kiedy ja tam przybyłem. Zresztą nikt się do nich nie zbliżał.

– O kimś zapomniałeś!

– Naprawdę? – powiedział Tamlin tonem tak obojętnym, na jaki tylko było go stać. – No tak, jest jeszcze Vanja. Ale ona jest całkiem pusta w środku. Okropnie nieciekawa, myśli jedynie o strojach, całe dnie podziwia swe własne odbicie w lustrze.

Miał nadzieję, że odprawa już się zakończyła, ale tak niestety nie było. Duch Tengela nie poruszał się, czekał na dalsze informacje.

– Jest jeszcze ktoś – stwierdził wreszcie.

– Jeszcze? Nie. Wymieniłem wszystkich.

– Jest jeszcze ktoś – powtórzył Tengel gniewnie. – Rozkazuję ci go odnaleźć!

– Nie rozumiem. Nigdy nie słyszałem o nikim innym.

– Jest ktoś, kto się przede mną ukrywa.

– Przed tobą nikt nie zdoła się ukryć, panie – podlizywał się demon.

Tengel go nie słuchał.

– To on oparł mi się w Fergeoset, unicestwił przewoźnika, którego umieściłem tam na posterunku, zniszczył wizerunek bożka, będącego kiedyś mym poddanym, a wcześniej zabił mego pomocnika Ulvara. Ale nigdy nie udało mi się zobaczyć tego człowieka. Jakąż siłę posiada, że pozwala, by mi się przeciwstawiał? W jaki sposób pozostaje dla mnie niewidzialny?

Tamlin czekał, nie miał pojęcia, o kim mówi Tengel Zły.

Jego straszne oczy skierowały się nagle prosto na Tamlina.

– W powrotnej drodze masz odwiedzić własne plemię, udać się do siedzib Demonów Nocy. Pomów ze wszystkimi i nakaż im odnalezienie tego, który ukrywa się przede mną. Niech przeszukają cały świat, a gdy znajdą jego uprzykrzonego człowieka, niech go zniszczą. Tak brzmi mój rozkaz. Jeśli nie zdołają tego uczynić, sam się zajmę tą istotą, a was wszystkich czeka sroga kara. Idź już! Miej oczy i uszy otwarte w domostwach Ludzi Lodu!

– Tak, panie.

Tamlin zmusił się do oddania pokłonu, a potem wzleciał nad ziemię. Daleko pod rozgwieżdżonym niebem widział opustoszałą dolinę. Postać Tengela Złego rysowała się niczym bezkształtna czarna kupka sadzy, wkrótce i ona zniknęła mu z oczu.

Władca był z niego zadowolony. Tamlin odczuł ulgę, a zarazem dumę i triumf.

Demon leciał dalej, ku królestwu koszmarów sennych, do siedzib Demonów Nocy. Nigdy wcześniej tam nie był, ale wiodła tam droga poprzez mroczne dusze ludzi. Wkrótce znalazł się przy ciemnym wejściu i zaczął spuszczać się w dół przez pogrążone w niebieskawym świetle korytarze, wśród powywracanych kolumn i grot ziejących czarną czeluścią. Instynktownie odnajdował drogę, przemykał się obok drzemiących potworów z najstraszliwszych snów dzieci i dorosłych, patrzył na osobliwe, powykręcane cienie czające się u wejścia do grot, widział, jak otwierają się ich straszne jarzące się oczy. Zewsząd falą przewalały się jęki i krzyki, zrozumiał, że to żalą się ludzie, którym śnią się złe sny.

Napotkał też inne Demony Nocy, wychodzące z grot, bo zawsze w jakimś miejscu na ziemi panuje noc, demony są więc wiecznie zajęte.

Wreszcie dotarł na sam dół, przed najgłębszą grotę, wylądował i przeszedł przez wysoką bramę.

Zebrało się tu wiele demonów. Kiedy wszedł do środka, wszystkie zwróciły wzrok na niego.

Piękna, wysoka kobieta, półzwierzę, półczłowiek, wyszła mu naprzeciw.

Pozdrowił ją, skłaniając się z szacunkiem.

– Noszę imię Tamlin – powiedział. – Nasz straszliwy władca umieścił mnie w siedzibach Ludzi Lodu. Staram się spełnić wyznaczone mi zadanie, by nie splamić naszego honoru.

Kobieta uśmiechnęła się.

– A więc nazywasz siebie Tamlinem. U nas nosisz inne imię. Ale my cię znamy. Z czym przybywasz?

Tamlin przedstawił życzenie Tengela Złego, który nakazywał wszystkim zachować czujność i poszukiwać „niewidzialnego”.

Podniósł się jeden z demonów. Uważnie przysłuchiwał się słowom Tamlina, a potem, zdenerwowany, położył uszy po sobie.

– Ja znam „niewidzialnego” – oświadczył. – Nie będziemy się w to mieszać.

– Ale ja otrzymałem taki rozkaz – sprzeciwił się Tamlin. – Nie mogę okazywać nieposłuszeństwa, siła zła jest zbyt wielka, no i nie pozwala mi na to mój honor.

– Wobec tego nie posiądziesz wiedzy o „niewidzialnym” – stwierdził starszy demon. – Za tym potomkiem Ludzi Lodu stoją potężne moce, nie możemy się im przeciwstawiać. Lepiej dla nas, by nasze usta pozostały zamknięte. Wiem, że masz obowiązek donieść o mnie naszemu władcy, który tak niesprawiedliwie zapanował nad nami, ale twoja matka potrafi wymazać tę wiedzę z twej pamięci. Czy będziesz łaskawa to uczynić, Lilith?

Lilith? Lilith była jego matką! Najszlachetniejsza wśród wszystkich Demonów Nocy!

Przepiękna półkobieta nakryła dłonią jego oczy i szepnęła kilka słów.

– Kiedy stąd wyjdziesz, mój synu, zapomnisz o tym, że ten demon wie o czymkolwiek.

Odsunęła rękę i uśmiechnęła się do Tamlina.

– Kiedy twoje zadanie u Ludzi Lodu dobiegnie końca, przyłączysz się do nas. Rozumiem, że nudzisz się wśród ludzi, ale oni nie żyją wiecznie. Kiedy ród wymrze, będziesz wolny. Albo gdy Tengel Zły przejmie całą władzę na Ziemi.

„Oni nie żyją wiecznie?”

– Co się stało, mój synu? Twarz ci nagle posmutniała.

Obojętnie potrząsnął głową.

Lilith mówiła dalej:

– Mam nadzieję, że zachowujesz się ostrożnie i nikt z mieszkańców domu nie zdaje sobie sprawy z twojej obecności? Niczego nie niszcz, nie zostawiaj żadnych śladów!

– Nikt nie wie, że tam jestem – odparł.

– Wspaniale! Dziękujemy za twe ostrzeżenie, dziękujemy za wizytę! Zobaczymy się, kiedy nadejdzie czas.

Tamlin pożegnał się i wkrótce wrócił do świata ludzi.

Kiedy szybciej niźli wiatr leciał do domu, na próżno próbował sobie przypomnieć, co usłyszał od demonów. Pamięć jego była pusta. Ktoś coś powiedział, ostrzegał. Sprzeciwiał się…

Nie, wszystko się rozpłynęło.

W tym czasie obudziła się Vanja. Poczuła się dziwnie samotna w łóżku i pomacała ręką wokół siebie. Tamlin zniknął.

Znów to samo, pomyślała. Chodzi po domu i węszy albo szykuje kolejną psotę w jej pokoju.

Czuła się jednak opuszczona, jak gdyby pokój, a nawet cały dom był pusty, jakby znajdowali się w nim tylko zwykli śmiertelnicy.

Na gałęzi drzewa za oknem spał kruk. Często tam przesiadywał.

Dziewczynka wstała i wyjrzała na świat pogrążony w nocnym mroku. Gdzie mógł się podziać Tamlin? Nigdy przedtem na tak długo nie znikał.

Po chwili Vanja wróciła do łóżka. Wsunęła się pod kołdrę, ułożyła na boku i wyciągnęła nogi.

Doprawdy dziwny układ panował między nimi! Oboje byli jeszcze raczej dziećmi niż dorosłymi, ale ich zabawy zaczęły schodzić na niebezpieczne tory.

Tamlin nigdy już nie powtórzył swych igraszek ogonem takich jak owej pamiętnej nocy, ale parę dni później, kiedy Vanja poruszyła się w łóżku, poczuła jego szponiastą dłoń na swojej piersi. Właściwie nie było w tym nic niezwykłego, ale tym razem ręka demona dotykała ją w jakiś inny sposób. Wślizgnęła się pod koszulę nocną. Dziewczynka uniosła powieki i spojrzała prosto w jego drwiące oczy.

– Dojrzewasz – śmiejąc się powiedział po swojemu, ochryple, głosem, który tak naprawdę nie był głosem, lecz tylko świszcząco-szepczącymi dźwiękami.

Zrozumiała, o co mu chodzi. Obejmował dłonią jej pierś, która nie była już tylko maleńkim pączkiem jak kiedyś, między nim a żebrami pojawiła się nieśmiała krągłość. Pierwsza oznaka, że zaczyna nabierać kształtów.

– Tak, tak, druga też – uspokoił ją, zauważywszy, że sama chciała sprawdzić. Ale był szybszy i sięgnął prędzej.

Nie przeszkadzało jej to. Pozwoliła, by pazury nadal łaskotały jej nowe odkrycie.

– Dorastam – szepnęła. – To takie… ekscytujące.

Dalej się nie posunął. Nie cofnął jednak ręki, a dziewczynka w końcu zapadła w sen.

Ale od tej pory sypiali już w tej pozycji, a pewnego dnia Tamlin, delikatnie jak piórkiem, zaczął wodzić językiem po jej skórze. W mroku wiosennej nocy Vanja widziała jego głowę unoszącą się nad jej ciałem, jego sztywne włosy łaskotały ją w twarz. Język Tamlina bawił się w zagłębieniu jej szyi, lizał po ramionach i piersiach, ostrożnie trącał stwardniałe w jednej chwili sutki, aż wreszcie dziewczynka nie mogła już dłużej tego znieść, z jękiem odepchnęła go i odwróciła się doń plecami.

– Dręczysz mnie – powiedziała z wyrzutem. – Jesteś wstrętny, wstrętny, wstrętny!

– Wcale nie – odparł zadowolony. – To cudowne, podoba ci się, a ja o tym wiem.

– Skąd możesz wiedzieć? – syknęła.

– Na pewno uważasz tak samo jak ja.

Słysząc te słowa Vanja zdrętwiała.

– Tamlin, wynoś się z mojego łóżka! Natychmiast, nie chcę cię tu więcej widzieć!

Demon milczał przez chwilę.

– Ze względu na strach, który dźwięczy w twoim głosie, nie będę tego więcej robił.

– Stałeś się nagle okropnie uprzejmy!

– Uprzejmy? Ależ skąd! Po prostu nie lubię sypiać na podłodze. A twój strach może oznaczać, że opowiesz o mnie innym. Tak więc ta uprzejmość i dobroć to zwyczajny egoizm. Mam zadanie do wykonania i nie wolno ci na mnie skarżyć. Tak to wygląda.

– Jakie zadanie?

– Zamknij się i śpij, mała suko!

Te słowa tak ją rozgniewały, że wstała z łóżka i resztę nocy przesiedziała przy biurku. Tamlin dotrzymywał jej towarzystwa, a był wobec niej tak nadzwyczajnie złośliwy i uszczypliwy, że rankiem rozstali się jak wrogowie.

Wydarzyło się to zeszłej nocy.

A teraz Tamlin zniknął.

Czy już mu się znudziła? A może zmienił miejsce pobytu, przeniósł się do bardziej zgodnej, gotowej na większe poświęcenie dziewczynki?

Ta myśl pozostawiła w jej duszy bolesną ranę.

I wtedy nagle dostrzegła za szybą cień szybujący po nocnym niebie. Zbliżał się, a wreszcie wylądował przed domem. Vanja szeroko otworzyła okno.

– Gdzieś ty był?

– Gówno cię to obchodzi.

– Nie bądź wulgarny! Sądziłam… Myślałam…

Ku swemu niezadowoleniu zaczęła płakać.

– Myślałaś, że już nigdy więcej nie wrócę? – spytał lodowatym tonem i przecisnął się obok niej do pokoju. – To naprawdę słodkie.

Vanja szybko otarła łzy.

– Nie możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś?

– Nie.

– Czy to… twoje zadanie?

– Może. Zamknij się, chcę spać.

Rzucił się do łóżka i zakrył kołdrą.

Vanja nigdy nie miała pewności, czy Tamlin w ogóle sypia. Pewnie raczej po prostu lubił spędzać czas w najbardziej przyjemny sposób, odpoczywając, nic nie robiąc, oczywiście wtedy, kiedy nie musiał koncentrować się na swym zadaniu.

Niechętnie i ona się położyła, przed oczami miała jego plecy, bo on najwyraźniej nadal się na nią gniewał za to, co wydarzyło się poprzedniej nocy.

– Zimny jesteś – powiedziała.

– No i co z tego? – prychnął. – Tam, gdzie byłem, nie docierają promienie słońca.

Otoczyła go ramieniem i przyciągnęła do siebie.

– Pierwszy raz widziałam, jak używasz skrzydeł, maluszku – uśmiechnęła się. – Nie wiedziałam, że one już funkcjonują. Były dużo większe niż są teraz. Potrafisz je tak zmniejszyć?

– Nie nazywaj mnie maluszkiem, cholerna babo!

– Czy znasz tylko to jedno słowo? No, i jesteś mniejszy niż ja.

– To się może zmienić.

Umilkł obrażony. Vanja starała się przez koszulę ogrzać jego lodowato zimne ciało.

Nagle Tamlin przekręcił się, leżał teraz na plecach, ale odwrócony w jej stronę.

– Zimno mi – szepnął jakby ze strachem. – Dziś w nocy moja dusza zmieniła się w lód.

Vanja natychmiast mocno przytuliła go do siebie.

– Ogrzej się przy mnie, Tamlinie. Choć na chwilę zapomnijmy o wszystkim, co złe między nami. Przytulmy się do siebie, bo mnie także potrzeba twojej bliskości. Dziś w nocy tak bardzo za tobą tęskniłam, nigdy nie odchodź ode mnie, nie mówiąc mi, dokąd idziesz!

Chętnie przyjmował jej ciepło, którego tak bardzo chciała mu użyczyć. Czuła, że Tamlin drży od nieznanego lęku.

Przestraszony demon? Cóż mogło spotkać go tej nocy?

– Myślałaś, że gdzie jestem? – zaśmiał się niepewnie w jej okrytą flanelą pierś.

– Nie wiedziałam. I to właśnie było takie okropne. Być może zeszłej nocy zraniłam cię zbyt głęboko, może…

– Zraniłaś mnie? Czyś ty już całkiem oszalała, mnie nie można zranić. Nie jesteś aż tak szczególną osobą. Ale miałaś w zanadrzu jeszcze jedno „może”?

– Nie, nic już nie powiem – odparła Vanja, bo tym razem uraził ją głęboko.

Tamlin uniósł się na łokciu i teraz nie miał w sobie już nic z dziecka.

– Mów! Powiedz mi! – syknął przez zęby.

– Nie. Ja też mam prawo do tajemnic.

– Diabelska dziewucho – szepnął rozwścieczony i pacnął ją w głowę.

– Widzę, że już doszedłeś do siebie – sucho stwierdziła Vanja. – Nie muszę cię już dłużej grzać.

Odwróciła się do niego plecami.

Ale Tamlin wsunął już rękę pod jej ramię, wślizgnął się pod koszulę i odnalazł jej pierś. Ujął w dwa palce mały pączek i zaczął się nim bawić.

Vanja z bijącym sercem czuła, jak powoli, lecz zdecydowanie, demon przyciska dolną połowę ciała do jej pleców, aż wyraźnie poczuła jego twardy, pulsujący członek na kręgosłupie. Jego organ z latami wcale się nie zmniejszał. Całe szczęście, że dzieliła ich nocna koszula i jego przepaska na biodrach!

Dziewczynka leżała nieruchomo, prawie nie oddychając, obserwując, jak w jej własnym podbrzuszu coś zaczyna ciężko pulsować.

To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne! Nie mogło trwać dalej. Ale dopóki Tamlin obawiał się, że na niego poskarży, nie musiała się go przecież bać.

Jeśli to, co odczuwała, to naprawdę był lęk?

Po tym, co się wydarzyło, Vanja nie miała dłużej odwagi sypiać w jednym łóżku z demonim dzieckiem. Zresztą określenie „dziecko” przestało już być właściwe, Tamlin osiągnął wiek pośredni między dzieckiem a dorosłym, mniej więcej tak jak i Vanja. Najwyraźniej jednak dorastał o wiele szybciej niż ona, dziewczynka uznała więc, że sprawa przybiera poważny obrót.

Pozostawała niewzruszona na jego dąsy i narzekania. Nie pomagało, że nazywał ją podłą, oskarżał o brak serca dla biednego zmarzniętego maleństwa.

– Nie wysilaj się – przerwała mu. – Nie staraj mi się wmówić, że demony są tak wygodne i leniwe, że muszą sypiać w łóżkach! Wcale tego nie potrzebują, ich zadaniem jest krążenie po świecie i robienie paskudnych, wstrętnych rzeczy, albo też błądzą zawieszone w próżni dlatego, że ludzie przestali już w nie wierzyć.

– Nie masz ani odrobiny serca – oświadczył z udawanym smutkiem, siedząc na jej ślicznym rokokowym biureczku. Trudno sobie wyobrazić otoczenie, z którym jego wygląd bardziej by się kłócił!

Vanja przystąpiła do bezpośredniego ataku:

– Jesteś już u mnie od trzech lat – powiedziała zgnębiona. – Zajmowałam się tobą i troszczyłam się o ciebie, a ty odpłacałeś mi tylko drwiną i złym słowem. Ale teraz koniec z tym, rozumiesz? Chcę żyć własnym życiem, mieć spokój w swoim pokoju i w swoim łóżku, a przede wszystkim nie chcę, byś był wobec mnie taki natrętny! W dodatku łóżko dla nas obojga jest już za ciasne, oboje rośniemy.

Tamlin natychmiast zmienił front i zaczął przemawiać łagodnie:

– Czego ty się tak boisz? Przecież ja ci nic nie zrobiłem. Może dlatego, że sama masz kłopoty z oddychaniem? Może dlatego, że nagle zrobiłaś się tam mokra? Tak jak wtedy, kiedy mój ogon to odkrył? Może powinienem był zrobić dziś to samo?

Jego domyślność wzbudziła w Vanji gniew.

– Tamlinie, nic a nic mnie nie obchodzi, dokąd sobie pójdziesz, ale wynoś się z mojego pokoju. Już nie masz prawa tu mieszkać.

Odwrócił głowę i obojętnie zaczął bawić się jej przyborami do pisania.

– Bardzo chętnie. Mogę się przeprowadzić, ale nie wolno mi opuszczać tego domu, to część mojego zadania. Przeniosę się wobec tego do Benedikte i chłopca, Andre.

Vanja zdrętwiała ze strachu.

– Nie, tego nie możesz zrobić. Dobrze, zostań tutaj, ale zabraniam ci wchodzić do mojego łóżka. Wszystko jedno, czy wina leży po twojej, czy po mojej stronie, ale tak już dłużej być nie może, tyle chyba pojmujesz?

– Nie – odparł drwiąco.

Vanja przymknęła oczy i ciężko westchnęła. Kiedy znów uniosła powieki, Tamlin patrzył na nią błyszczącymi oczami, a ruchliwy język poruszał się między zębami.

– Może przyznamy, że winni jesteśmy oboje? – zaproponował, a dziewczynce nie pozostawało nic innego, jak tylko uśmiechnąć się z wdzięcznością.

– Nie można się długo na ciebie gniewać, Tamlinie. Ale zapamiętaj sobie: Jeśli mnie jeszcze raz tkniesz, powiem wszystkim, że tu jesteś. A wtedy nie będzie zabawnie być Tamlinem. Benedikte być może zawezwie naszych przodków, a musisz wiedzieć, że oni mają naprawdę wielką moc.

– O, są tacy, którzy mają większą – odparł zagadkowo, ale jej słowa najwyraźniej go zaniepokoiły. – No dobrze, zostawiam ci to twoje zapchlone wyrko, równie dobrze mogę…

– Ja nie mam pcheł! – wrzasnęła Vanja i kłótnia znów zaczęła się na dobre. Udało jej się jednak osiągnąć to, co chciała, i to było najważniejsze.

Загрузка...