ROZDZIAŁ SIÓDMY

W poniedziałek po południu Cari wreszcie spakowała swoje rzeczy i z ulgą opuściła szpital. Krótki odcinek drogi do domu Jocka i Maggie przebyła z sercem przepełnionym radością.

Byłoby pewnie zupełnie inaczej, gdyby miała opuścić Slatey Creelc na zawsze. Przez te parę tygodni, które spędziła w szpitalu, zawarła różne przyjaźnie i z pewnością byłoby jej żal żegnać się z bliskimi sobie ludźmi. A kiedy już będzie musiała wyjechać stąd na dobre…

Czyżbym się tu już tak zadomowiła? – zdziwiła się. W tej zapadłej mieścinie, do której dla przyjemności nie zawita nawet pies z kulawą nogą? A może znalazłam tu coś w rodzaju przystani? I nikt mnie tu nie będzie szukał?

Ostatni rok był jednym wielkim koszmarem. Pędziła nieprzytomnie przed siebie aż do chwili, gdy zdarzył się ten wypadek. Przyniósł z sobą fizyczne cierpienie, lecz stał się zarazem punktem zwrotnym. Mogła się nareszcie zatrzymać, przystanąć, zebrać myśli. No a teraz…

No właśnie, co teraz?

Zwolniła nieco, jechali przecież po wyboistej drodze. Zdawała sobie doskonale sprawę, że przez najbliższe parę tygodni nie będzie w stanie pokonywać sama większych odległości. A więc czeka ją co najmniej miesiąc, podczas którego mieszkać będzie u Maggie i Jocka, u ludzi, z którymi już się zaprzyjaźniła. A przez ten czas będzie udzielać pacjentom porad przez radio.

I w czasie tego miesiąca będzie musiała zapomnieć o istnieniu Blaira. Nie może sobie pozwolić na żadne uczuciowe rozterki. Nie może zostawić tu przecież swego serca! Uśmiechnęła się z goryczą, bo przypomniał jej się niespodziewanie Harvey. Ze zdziwieniem zauważyła, że myśl o jego zdradzie pozostawia ją właściwie obojętną. Na coś się jednak ten Blair przydał!

Zauważyła, że droga przed nimi właśnie się rozwidla i spojrzała pytająco na Jocka.

– W prawo – powiedział.

To on właśnie zmusił ją do prowadzenia samochodu.

– Musisz nabrać jak najszybciej wprawy – oświadczył bez ogródek, zanim wyruszyli w podróż.

– Nie wyobrażasz sobie, jak jestem wdzięczna tobie i Maggie za to wszystko – wyznała mu teraz. Uśmiechnął się szeroko.

– Czekaliśmy na ciebie od dawna – powiedział. – A po tym, jak uratowałaś życie naszego syna, przestańmy mówić o wdzięczności. To my tobie powinniśmy dziękować, a poza tym jest nam naprawdę bardzo miło, że będziesz u nas. -Wskazał na polną drogę, która odchodziła w bok. – O, tam jest nasz dom.

Cari zobaczyła podniszczone budynki, nad którymi górowały zbiorniki z wodą. Wokół domu biegła szeroka weranda, a na niej stała Maggie. Osłaniając ręką oczy przed słońcem, wypatrywała samochodu. Gdy się zatrzymał, zeszła po schodkach, ale wyprzedziło ją dwóch małych chłopców, którzy biegli śmiejąc się i wydając okrzyki, otoczeni chmarą szczekających psów. Powstało ogólne zamieszanie. Maggie próbowała przywitać się z Cari, chłopcy mówili jeden przez drugiego, a do tego wszystko zagłuszało ujadanie psów.

– Uprzedzałam cię, że tak to u nas wygląda! – śmiała się Maggie, gdy już weszły do środka domu, a Cari opadła bez tchu na krzesło, zmęczona, ale zarazem szczęśliwa.

Wyraźnie odżyła. Teraz dopiero pojęła, jak zmęczył ją pobyt w sterylnym wnętrzu szpitala. Zanim nadeszła pora kolacji, chłopcy oprowadzili ją po gospodarstwie, pokazując wszystko, co tylko w ich oczach na to zasługiwało.

Byli najwyraźniej spragnieni towarzystwa, bo wytłumaczyli jej nawet działanie pomp wodnych i zaprowadzili do psów, a potem obejrzeć musiała szopy i ciężarówki. Rozczarowali się tylko bardzo, gdy usłyszeli, że nie może jeździć konno.

– Boję się, że nie będę mogła dosiąść konia jeszcze przez długie miesiące – westchnęła.

– Nie szkodzi. – Jamie najwyraźniej starał się ją pocieszyć. – Jak już trochę wyzdrowiejesz, to cię obwiozę dokoła jeepem.

– Jeepem? – spytała zdumiona. Maggie uśmiechnęła się.

– Dzieci siadają tu za kierownicę bardzo wcześnie – tłumaczyła. – Zdarza się, że Jock naprawia na przykład ogrodzenie cztery kilometry stąd, więc chłopcy nie mieliby jak się do niego dostać.

– Ale na drogę chyba im nie wolno wyjeżdżać?

– Właściwie nie ma takich zakazów w najbliższej okolicy

– mówiła Maggie. – Możesz iść kilometrami w dowolnym kierunku i nie napotkasz nawet na ślad pojazdu.

Wielkość tego kraju napawała ją stale zdumieniem.

Zadomowiła się w tym domu bardzo szybko. Z prawdziwą przyjemnością wśliznęła się wieczorem do ogromnego łóżka. Pokój jej miał duże okna bez zasłon, zaopatrzone jedynie w siatki chroniące przed owadami. Zasłony nie były potrzebne, bo psy reagowały na każdego obcego, który by się tylko zechciał zbliżyć do domu.

Wszędzie panowała niezmącona cisza. Przerwał ją na chwilę dźwięk łańcucha – pewnie pies poruszył się w budzie

– lecz już po chwili nic nie zakłócało spokoju i Cari zapadła w błogi sen.

Wkrótce przyzwyczaiła się do nowego życia. Rodzina Bromptonów wcześnie była na nogach. Cari nauczyła się szybko, że należy iść spać, gdy robi się ciemno, a wstawać, jak wszyscy, o świcie.

– Rano najwięcej można zrobić – tłumaczyła jej Maggie. – Jeśli nie zrobię czegoś do dziewiątej, to przepadło. Trzeba to odłożyć na następny dzień.

I zanim minęła dziewiąta, Maggie kończyła zazwyczaj oporządzanie zwierząt i inne prace domowe, a chłopcy siedzieli przy radiu, czekając na program „Szkoła na falach eteru".

Wtedy też Cari wyruszała w drogę do Slatey Creek. Zajmowało jej to niespełna pół godziny.

Szybko poznawała swoich pacjentów. Gdy zgłaszali się przez radio, Rex udzielał jej najpierw wszelkich informacji o warunkach, w jakich żyli, A ona lubiła sobie ich wyobrażać. Wielu cierpiało na różne chroniczne dolegliwości, takie jak złośliwa anemia lub cukrzyca, musieli się więc zgłaszać regularnie po poradę. Ludzie samotni i w podeszłym wieku również musieli się meldować, aby upewnić lekarzy w bazie, że nic im nie dolega.

– Mam nadzieję, że w tych najdalszych rejonach nie mieszka wielu samotnych ludzi? – spytała kiedyś Blaira.

– Niestety, jest ich całkiem sporo – odparł z westchnieniem. – Młodzi uciekają do miasta, a starzy za nic nie chi porzucić ziemi i w rezultacie zostają sami.

Rzadko miała okazję porozmawiać z Blairem. Rano, gdy przyjeżdżała, przyjmował pacjentów, a gdy kończyła, nadal wypełniał swe rozliczne obowiązki. Nauczyła się więc zwracać ze wszelkimi wątpliwościami do Roda. Niekiedy zastanawiała się, czy Blair jej przypadkiem nie unika.

Pod koniec drugiego tygodnia, gdy dojeżdżała do szpitala wydarzyło się coś, co zakłóciło normalny rytm pracy. Rod był tego dnia w jednej z odległych miejscowości. Cari udzielała właśnie porad pani Bickerton, która cierpiała na żylaki, Gdy z korytarza dobiegł ją hałas. Rex podszedł do drzwi, wyjrzał i to wystarczyło mu, aby wyjść na korytarz i zamknąć za sobą drzwi. Po chwili był z powrotem.

– Doktor Kinnane pyta, czy może pani do niego przyjść. – Był wyraźnie zdenerwowany. – Ja tu się już wszystkim zajmę.

– Ale przecież zaraz się zgłoszą następni pacjenci…

– Będą musieli zaczekać – odparł stanowczym głosem. -A pani jest tam pilnie potrzebna – dodał, pokazując drzwi.

Wstała i skierowała się w stronę korytarza, nie biorąc laski. Posługiwała się nią teraz jedynie przy dłuższych spacerach lub też wtedy, gdy na drodze znajdowały się wyboje. Pielęgniarka skierowała ją na izbę przyjęć.

Blair nie podniósł nawet oczu, gdy weszła. Pochylony był nad kozetką, na której leżał drobny mężczyzna koło czterdziestki. Jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że człowiek ten jest w ciężkim stanie. W głębi pokoju stała wystraszona kobieta w średnim wieku, szlochając rozpaczliwie. W tej właśnie chwili podeszła do niej pielęgniarka i objąwszy ją ramieniem, wyprowadziła na korytarz. Cari z przerażeniem zauważyła, że w butelce zawieszonej nad chorym znajduje się środek osoczozastępczy. A przecież nie widać żadnych śladów obrażeń zewnętrznych…

– Pęknięcie tętniaka aorty – rzucił Blair. – Czy potrafi pani podać środek znieczulający?

– Środek znieczulający? – spytała, nie tyle pragnąc usłyszeć potwierdzenie, co chcąc dojść do siebie.

– Środek znieczulający! – To był prawie krzyk. – Czy potrafi pani podać środek znieczulający? Zacznę zabieg, jeśli potrafi mi pani pomóc.

Cari stała jak osłupiała. Pęknięcie tętniaka aorty… Zerwanie głównego naczynia krwionośnego… Nawet w dużych szpitalach akademii medycznych udawało się mniej niż pięćdziesiąt procent podobnych operacji.

– Czy brała pani kiedyś udział w podobnym zabiegu? -zapytał.

– Nie.

– Ale widziała pani taki zabieg?

Przytaknęła, choć przyszło jej to z trudem. Dwa lata uczyła się przecież anestezjologii. Dwa lata ciężko pracowała, aby uzyskać kwalifikacje, które nie były jej już potrzebne. A teraz nagięto…

– Tak.

Dwukrotnie widziała próby leczenia pękniętego tętniaka aorty w szpitalu akademickim, gdzie odbywała praktykę, i w obydwu przypadkach pacjenci zmarli. Czasami, tylko czasami, jeśli pacjent został przywieziony w porę, a pęknięcie nie było zbyt duże i chirurg miał dużą wprawę, operacja się udawała. Trudno było uwierzyć, by człowiek, którego przywieziono do tego szpitalika gdzieś na końcu świata, mógł mieć jakiekolwiek szansę.

– Jaką on ma grupę krwi? Czy można tu zrobić próbę krzyżową? – dopytywała się gorączkowo. – A ile ma pan w ogóle krwi? Przecież trzeba co najmniej dziesięć woreczków!

Jeden zawieszony właśnie został w formie kroplówki.

– Proszę się przygotować do zabiegu – powiedział ostry tonem. – Tylko niech pani się pospieszy!

– Ale ja nie mogę…

– Czego pani nie może? – zapytał. Dał znak sanitariuszowi, który skierował wózek w stroni sali operacyjnej.

– Na szczęście Joe jest naszym stałym dawcą, znamy więc nie tylko grupę jego krwi, ale mogliśmy nawet podać mu jego własną krew i nie musimy robić próby krzyżowej. Poza tym wzywamy właśnie przez telefon wszystkich możliwych dawców. – Urwał i znowu podniósł głos: – Nie ma czasu na dawanie pytań! Proszę już iść!

– Ale…

– Ale co? Będzie pani stała i patrzyła, aż ten człowiek umrze?

Gdy już weszła do sali operacyjnej, myśli kłębiły jej się w głowie.

– Kto będzie operował? – spytała. W zabiegach tego typu brało zwykle udział przynajmniej dwóch chirurgów.

– Zaraz przyjdzie Maggie – odparł krótko, zajęty przygotowaniami do operacji. – Wiele lat pracowała na bloku operacyjnym w Melbourne i Perth. Trudno o bardziej doświadczoną osobę – dodał, patrząc niecierpliwie na zegar. -Powinna już być.

– Ale przecież potrzebny jest jeszcze jeden lekarz – dodała Cari łamiącym się głosem.

– Być może, ale nie ma tu drugiego lekarza.

W tej chwili weszła Maggie. Musiała biec, bo z trudem łapała powietrze. Cari podała od razu środek znieczulający. Poruszała się pewnie, wszystkie czynności wykonywała niemal automatycznie. Na dany przez nią znak Blair zrobił szybkie cięcie.

Przecież to się nie może udać! – pomyślała z przerażeniem. Blair podjął się zadania z góry skazanego na niepowodzenie.

Spuściła głowę. Nie mogła na to patrzeć. Stan pacjenta był krytyczny, wiedziała jednak, że musi dać z siebie wszystko, całą swą wiedzę i doświadczenie, aby wspomóc Blaira, aby zapewnić szansę przeżycia człowiekowi, który znalazł się pod ich opieką.

Był taki młody! Zbyt młody, by pozwolić mu umrzeć.

Myśli przemykały jej przez głowę jedna za drugą, otrząsnęła się jednak w samą porę. Przypomniały jej się słowa jednego z profesorów: „Wchodząc do sali operacyjnej, należy zapomnieć o wszelkich uczuciach, w przeciwnym bowiem razie traci się zdolność jasnego myślenia. Myśląc o pacjencie, bardzo łatwo można przyczynić się do jego śmierci".

Blair zaklął cicho pod nosem. Na jego czole błyszczały krople potu. Cari patrzyła na niego przez chwilę, a potem wzrok jej spoczął znów na pacjencie. Wiedziała, że Blair próbuje teraz rozpaczliwie ustalić miejsce, gdzie zaczyna się krwawienie.

Maggie wypełniała w milczeniu jego polecenia. Jej niespodziewane wyjście wprowadziło zapewne do domu stan straszliwego chaosu i zamieszania, ale nie sposób się było teraz tego domyślić. To nie była ta sama Maggie, którą Cari żegnała rano. Zmieniła się nie do poznania. U boku doktora Kinnane'a znajdowała się wykwalifikowana pielęgniarka całkowicie pochłonięta swoją pracą.

Trudno było sobie wyobrazić, by podobny zabieg mógł wykonać jeden tylko chirurg, toteż Blair postanowił wykorzystać Maggie, wyznaczając jej rolę dodatkowej pary rąk. Na jego polecenie uciskała krwawiące miejsca, podwiązywała krwawiące naczynia…

Po drugiej stronie stołu Cari zauważyła inną pielęgniarkę, która zręcznością i wprawą nie ustępowała Maggie. Blair stawiał wysokie wymagania, ale też zespół dawał z siebie wszystko. To jednak nie zda się na nic, jeśli nie będzie dostatecznej' ilości krwi do przetaczania! Z trwogą wpatrywała się w drzwi sali operacyjnej, myślami starając się ściągnąć pielęgniarkę,! która miała przynieść następne woreczki. Nadaremnie!

Spojrzała na długie nacięcie, którego dokonał Blair. Z pękniętej tętnicy nadal sączyła się krew. Maggie trzymała gumowego ssaka, który wzięła z rąk Błąka. W tej chwili do weszła młodsza pielęgniarka. Chciała coś powiedzieć, ale uprzedziła ją.

– Weź to i odsysaj krew do woreczka – poleciła zaskoczonej dziewczynie.

– Chce pani wykorzystać krew pacjenta? – Blair spojrzał na nią zdumiony.

– A dlaczego nie? – odpowiedziała pytaniem. – Zaoszczędziłoby to wykonywania próby krzyżowej.

Nigdy do tej pory nie robiła czegoś podobnego, ale widok takiej ilości krwi w jamie operacyjnej uzmysłowił jej, że można by przecież odprowadzić ją z powrotem do żył pacjenta. W ciągu dwóch minut miała pełen woreczek, który został podłączony do ramienia Joe'ego.

– Przyszłam powiedzieć, że za pięć minut powinniśmy mieć więcej krwi – odezwała się młodsza pielęgniarka. -Dawcy zaczynają się już zgłaszać, ale to musi trochę potrwać.

Cari pokiwała głową. Joe nadal tracił krew. Gdyby tylko Blairowi udało się zlokalizować pęknięcie! Spojrzała na monitor i straciła nadzieję. Ciśnienie pacjenta gwałtownie spadało.

– Panie doktorze – zawołała, pragnąc go ostrzec.

– A niech to diabli! – wyrwało mu się, lecz niemalże natychmiast rozległ się okrzyk triumfu: – Mam!

W tej chwili jakaś inna pielęgniarka wpadła z woreczkiem krwi. Cari chwyciła go i podłączyła do krwioobiegu pacjenta. Znowu spojrzała na monitor. Ciśnienie krwi zaczęło powoli rosnąć.

Operacja zakończyła się w godzinę później. Joe żył. Zagrożenie życia wprawdzie nie minęło, ale można było mieć nadzieję. Maggie udała się z pacjentem do niewielkiej sali, która w Slatey Creek pełniła rolę oddziału intensywnej terapii. Blair i Cari zdjęli fartuchy, a potem myli w milczeniu ręce.

Jeszcze za wcześnie, aby się cieszyć, myślała, czuła jednak, jak ogarnia ją radość. Gdyby Blair nie zdecydował się na operację, Joe pewnie by już teraz nie żył. Niewykluczone, że dało mu to tylko parę godzin życia, może jednak żyć jeszcze będzie i dwadzieścia lat.

Pielęgniarki obok również milczały. One także musiały być pod wrażeniem tej niezwykle ciężkiej operacji. To wspaniały lekarz, pomyślała Cari. Niejeden szpital akademicki chciałby mieć chirurga o podobnych kwalifikacjach. Odwróciła się do niego.

– Moje gratulacje, panie doktorze.

Uśmiechnął się blado. Widać było, że jest wykończony. Miała wielką ochotę położyć ręce na jego głowie, przysunąć do siebie jego twarz i zetrzeć z niej ślady zdenerwowania i zmęczenia.

Wycierał powoli i dokładnie ręce. Pielęgniarki zaczęły właśnie sprzątanie.

– Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło – przypomniał.

– To prawda, ale dał mu pan nadzieję.

– To nie ja – uśmiechnął się leciutko – ale my. Rod miał rację, kiedy mówił, że ma pani doskonałe kwalifikacje. Widzę, że pracowała pani już jako anestezjolog.

– Miałam kiedyś zamiar zostać anestezjologiem – wyjaśniła cicho.

– Tak też myślałem. Tego, co pani potrafi, nie można się nauczyć podczas wykładów.

– A pan? – przerwała. – Nie wiedziałam, że jest pan chirurgiem.

– Nie mógłbym tu pracować, gdyby tak nie było – powiedział i zatrzymał na niej wzrok. – Miała pani bardzo dobry pomysł – odezwał się znowu, obrzucając ją ciepłym spojrzeniem. – Nigdy nie widziałem, żeby pacjentowi przetaczano, jego własną krew. Niewykluczone nawet – uśmiechnął się«szeroko – że pewna część tej krwi mogła przewędrować ze j cztery razy!

Była zupełnie bez sił. Nogi się pod nią uginały. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Zaczęli operację trzy godziny temu.

– Dlaczego przerwała pani praktykę? – spytał.

– Już panu przecież mówiłam.

– Nie mówiła mi pani nigdy, co się stało. Nadszedł już chyba czas, żebym się czegoś dowiedział.

Potrząsnęła odruchowo głową. Czuła, jak powoli ogarnia ją znowu nieznośny, przejmujący ból, który tak rzadko opuszczał ją w ciągu ostatnich miesięcy. Co by się stało, gdyby wytłumaczyła wszystko Blairowi? Może jednak uwierzyłby w jej wersję wypadków? A wtedy zaproponowałby jej pewnie pracę.

Pytanie tylko, czy ja chcę tej pracy? Jeśli zacznę znowu pracować, kto mi zagwarantuje, że nie wydarzy się ponownie coś, co zrujnuje moje życie?

A przecież wcale nie jest powiedziane, że Blair mi uwierzy. Jest wielce prawdopodobne, że odniesie się do mojej opowieści z podobną niewiarą jak wszyscy, że i z jego strony spotka mnie niechęć i wzgarda. Cari zrozumiała, że po raz drugi by tego nie zniosła. Czy warto więc narażać się tak bardzo po to tylko, aby uzyskać możliwość pracy, na której właściwie jej nie zależy? Wszystko więc musi zostać po staremu. Muszę spłacić tylko jeszcze dług wdzięczności, popracuję więc tu trochę, a potem wyjadę…

– Nic więcej nie mam panu do powiedzenia – oświadczyła stanowczo.

Popatrzył na nią w milczeniu, a potem położył ręcznik i odszedł w kierunku drzwi.

– Muszę porozmawiać z żoną Joe'ego – rzucił na pożegnanie.

Cari została w szpitalu jeszcze dwie godziny. Była nadal potrzebna, nie mogła więc odejść. Pierwszy raz miała tyle pracy. Kiedy po raz ostatni zaglądała do Joe'ego, zobaczyła przez okno samochód Roda na parkingu i odetchnęła z ulgą.

Wyszła na korytarz. Gdy mijała gabinet Blaira, przystanęła. Z pokoju dobiegły ją głosy obu lekarzy. Żywo o czymś dyskutowali. Wystarczyła jej chwila, aby domyślić się tematu rozmowy. Blair i Rod rozmawiali o niej właśnie.

– Dlaczego więc nie możemy jej zaproponować pracy? – Ten głos należał niewątpliwie do Roda.

– A jak ty to sobie wyobrażasz? – Blair był wyraźnie zdenerwowany. – Przecież nie możemy tego zrobić!

– A dlaczego? – przerwał mu Rod. – Spójrz na siebie, chłopie! Ledwie już zipiesz. Nie spałeś całą noc, a potem była ta operacja. Będę oczywiście wieczorem w przychodni, ale przecież czekają jeszcze twoi pacjenci z rana. A do tego mamy teraz pod opieką Joe'ego, a jeśli się nie mylę, będziemy z nim jeszcze mieli przeprawę przez najbliższe parę tygodni.

– Wyślemy go stąd. – Blair mówił wyraźnie zmęczonym głosem. – Kiedy tylko jego stan się poprawi, wyślemy go do Perth. Nie poradzimy przecież sobie, gdyby nastąpiła niewydolność nerek.

– Ale przecież nie masz tylko jego na głowie. – Rod mówił teraz podniesionym głosem i Cari słyszała wyraźnie każde słowo. – Zastanów się tylko. Mamy na miejscu wykwalifikowanego lekarza, który jest bez pracy. Nad czym ty się w ogóle zastanawiasz!

– Bo nie wiadomo, dlaczego ona straciła pracę.

– To się jej o to zapytaj.

– Posłuchaj, Rod. Wiesz tyle co ja. Ona się przyznała do zaniedbania obowiązków, co doprowadziło do śmierci pacjenta, i nie chce nic więcej powiedzieć. Jak mogę ją zatrudnić, skoro nic o niej nie wiem?

– Przecież pozwalasz jej udzielać porad przez radio.

– To co innego. Jest przy niej stale Rex. Prosiłem go, żeby nie spuszczał z niej oka. Wiesz przecież, że Rex mógłby na dobrą sprawę sam załatwiać zgłoszenia przez radio.

– A jak sobie radziła dziś rano?

– Trudno jej zarzucić jakiekolwiek zaniedbanie w sytuacji, w jakiej dzisiaj się znaleźliśmy – odparł bez wahania.

Zamilkł na chwilę, a potem dodał: – Powiem więcej. Zgadzam się z tobą całkowicie, że Cari jest dobrym lekarzem, a nawet, co mogę stwierdzić po dzisiejszej operacji, że jest wyjątkowo dobrym lekarzem, tylko widzisz: uznano ją winną zaniedbania, które doprowadziło do śmierci. Wiemy tylko tyle i dopóki nie dowiemy się całej prawdy, nie wolno nam podejmować ryzyka.

Słysząc to, Cari uciekła.

Przez całą drogę do domu myślała o tej rozmowie. Blair nie ma do niej zaufania. Sprawiło jej to ból, choć wiedziała przecież, że nieufność tę spowodowała sama, nie chcąc powiedzieć prawdy. Ale co by się stało, gdyby ją wyznała? Przecież nawet wówczas mogłaby ujrzeć w ich oczach brak zaufania i ból byłby wtedy stokroć większy. Powiedziała przecież Harveyowi całą prawdę. Opowiedziała też wszystko swojej rodzinie. A oni jej nie uwierzyli i zaczęli się do niej odnosić z pogardą.

Ludzie przestali mi wierzyć. I na pewno nic się nie zmieni, chyba że porzucę zawód lekarza. Zupełnie nieoczekiwanie pobyt w Slatey Creek stanął jej na drodze ucieczki. Im szybciej stąd wyjadę, tym lepiej dla mnie. Im szybciej ucieknę od Blaira…

Nie powinno mi przecież zależeć na tym, co o mnie myśli Blair Kinnane. Dlaczego to, co usłyszałam, zabolało mnie tak bardzo? Z przerażeniem stwierdziła, że po policzkach płyną jej łzy. Ze złością wytarła ręką oczy. Dosyć już tego! Przez ostatni rok wypłakałam już chyba wszystkie łzy. Starczy do końca życia!

Po chwili hamowała przed domem, a Jock wyszedł na werandę, aby ją powitać. Spragniony był wiadomości, bo Maggie nadal była w szpitalu.

– Joe Craedock jest naszym sąsiadem – wyjaśnił krótko. – To miły, dobry człowiek. Za wszelką cenę trzeba go ratować – dodał, wyciągając do Cari rękę. Z wdzięcznością przyjęła jego pomoc, wszystko ją bowiem bolało. – Mam dla ciebie dobre wiadomości – oznajmił. – Był do ciebie telefon z firmy ubezpieczeniowej. Powiedzieli, że albo zapłacą ci za bilet, żebyś mogła pojechać do Perth po nowy samochód, albo też prześlą go jedną ze swoich ciężarówek, które przejeżdżają tędy w drodze do Alice. Dostałabyś go wtedy za jakieś dziesięć dni.

Odetchnęła z ulgą. Za dziesięć dni będę z pewnością czuła się na tyle dobrze, żeby stąd wyjechać. Już za dziesięć dni pożegnam się na zawsze z Blairem i Slatey Greek.

I pojadę… Właśnie, gdzie ja pojadę?

Загрузка...