Cztery

Po zamknięciu włazu Desjani siedziała dłuższą chwilę, milcząc.

— Czy zaznaczyłeś formalnie w ostatnim przekazie dla floty, że „Nieulękły” pozostaje twoim okrętem flagowym? — zapytała w końcu, patrząc raczej w przestrzeń niż na Geary’ego.

Ups!

— Chyba tak. Przed spotkaniem nie wiedziałem nawet, czy otrzymam stanowisko dowodzenia, nie mówiąc już o tym, czy „Nieulękły” znajdzie się pod moimi rozkazami.

— Ale po wyjściu ze spotkania poinformowałeś o tym całą flotę. Nie konsultując się ze mną.

Geary nie zdołał powstrzymać lekkiego skrzywienia ust.

— Przecież kazałaś mi nadać komunikat dla floty, i to jak najszybciej.

Spojrzała na niego z ukosa.

— Czym właściwie masz dowodzić z pokładu „Nieulękłego”?

— Pierwszą Flotą.

— Imponująca nazwa.

— Owszem — przyznał Geary. — Większość okrętów, którymi dowodziłem do tej pory, weszła w jej skład.

— A mimo to coś wciąż cię gryzie — zauważyła Desjani. — Na czym polega kruczek?

Geary aktywował pole ochronne wokół ich siedzeń, aby piloci nie usłyszeli, o czym rozmawiają. Wiedział, że tego typu osłony nie zagłuszą wyspecjalizowanych urządzeń szpiegowskich, ale przecież nie miał zamiaru zdradzać żonie wielkich sekretów. Powie jej tylko to, co i tak za jakiś czas usłyszy reszta dowódców floty. Wyjaśnił szczegóły czekającej ich misji, a Tania słuchała go uważnie, od czasu do czasu pozwalając sobie na ciche mruknięcie będące wyrazem rosnącej irytacji.

Gdy skończył mówić, pokręciła głową.

— W życiu bym nie pomyślała, że nawet politycy są w stanie napakować tyle sprzecznych ze sobą poleceń do jednego rozkazu. Niby jak masz wkroczyć na terytorium istot, które zazdrośnie strzegą swojej przestrzeni, i nie wywołać przy tym konfliktu zbrojnego na pełną skalę? Jak masz ustanowić łączność z nimi, szanując ich prawo do milczenia? A nade wszystko w jaki sposób podpisać z nimi traktat, pozostawiając sobie możliwość dowolnego jego zmieniania w przyszłości?

— Zabij mnie, ale nie wiem — przyznał Geary. — Powiedz mi lepiej, czy twoim zdaniem czekają nas problemy z załogami. Rząd wysyła ludzi z kolejną misją w chwili, gdy wszyscy mają nadzieję na długie urlopy…

— Problemy? — Desjani aż sapnęła z irytacji. — Rada wie doskonale, że tylko ty możesz zapanować nad tymi ludźmi, ponieważ dajesz im gwarancję, że powrócą żywi z każdej misji. Gdyby na czele floty postawiono kogokolwiek innego, doszłoby do buntów.

Słysząc to, poczuł się jeszcze gorzej.

— Z powodu ślepego zaufania pójdą za mną w prawdziwe piekło.

— Admirale. — Ton, jakim Tania wypowiedziała to słowo, kazał mu spojrzeć jej prosto w oczy. — Przed panem bardzo trudne zadanie. Gdyby nie pan, flota rozwaliłaby całego Varandala.

— Nie byłoby sprawy, gdybym się tu nie pojawił.

— Pan wybaczy, admirale. Gdyby pan się tutaj nie pojawił, ta flota zostałaby zniszczona kilka miesięcy temu w syndyckim Systemie Centralnym i to Syndycy rozwalaliby teraz Varandala oraz każdy system Sojuszu, do którego zdołaliby dolecieć.

— Czy to nie wystarczy? — zapytał retorycznie Geary. — Dlaczego los Sojuszu wciąż zależy ode mnie?

— Mówiłam, że żywe światło gwiazd jeszcze z tobą nie skończyło — stwierdziła Desjani. — Dlaczego, wiedzą wyłącznie nasi przodkowie. Ja mogę powiedzieć jedno, bo to akurat jest dla mnie jasne: złożyli ten ciężar na barki człowieka, który jest w stanie go udźwignąć.

— Taniu — poprosił, przyciskając dłoń do oczu. — Jak mam zapewnić jednocześnie wsparcie rządowi i flocie, skoro obie strony uważają, że ta druga chce ją zniszczyć?

Poczuł rękę Desjani na swojej dłoni, potem usłyszał słowa wypowiedziane bardzo poważnym tonem:

— Postaraj się, aby żadna ze stron nie zrobiła niczego głupiego.

— I to wystarczy? — Poczuł tak wielkie niedowierzanie, że musiał skwitować je wybuchem śmiechu. — Jak jeden człowiek może powstrzymać tłum od popełniania głupstw? Ludzie są specjalistami w robieniu z siebie idiotów. Rodzimy się z tym talentem i nieustannie go rozwijamy z biegiem lat.

Nie odpowiedziała mu od razu.

— Jeśli nie rozwijasz swoich talentów, zaczynasz gnuśnieć — oświadczyła w końcu. — Dlatego nieustannie się mylimy. Potrafisz sobie wyobrazić nieomylną ludzkość, nigdy nie popełniającą błędów? Trzeba by setek lat, by doprowadzić do tylu krzywd, ile teraz przydarza się w ciągu miesiąca.

Otworzył oczy i spojrzał na nią z powagą. Dopiero po chwili dostrzegł, że drży jej kącik ust, jakby z trudem tłumiła śmiech.

— Od kiedy to dysponujesz tak czarnym poczuciem humoru?

— Powiedzmy, że to jedna z moich metod na pozostanie przy zdrowych zmysłach. A skoro już mowa o szaleńcach, chyba powinniśmy wrócić do kwestii tej niedoszłej rewolucji sprzed paru godzin. Powinieneś wiedzieć o wszystkim, zanim rozpocznie się odprawa.

Geary uścisnął dłoń Tani, po czym ją puścił.

— Może to ja trzymam ster, ale ty zawsze mówisz mi, kiedy mam nim obrócić, byśmy nie zeszli z właściwego kursu. Masz rację. Nie docierały do mnie żadne wiadomości, od których zapewne roiło się na tajnych kanałach. Widziałem tylko jedno uaktualnienie sytuacji w systemie, więc wiem, że część okrętów opuściła wyznaczone orbity. Ze „Znamienitym” na czele.

Wyszczerzyła wszystkie zęby w uśmiechu.

— Badaya strasznie się pieklił. Jego najtrudniej było opanować. Twierdził uparcie, że Rada chce się ciebie pozbyć i przy okazji usunąć z floty wszystkich, którzy cię popierali, aczkolwiek nie posunął się do nazwania mnie wdową. Gdybyśmy znajdowali się w tym samym pomieszczeniu, miałabym nieodpartą ochotę wrażenia mu kordzika pod żebro.

— Tak, tym sposobem mielibyśmy go już z głowy — mruknął Geary.

— Nie mówiąc już o satysfakcji, jaką bym czuła po fakcie.

Geary odłożył chwilowo kwestię Badayi i przejrzał w pamięci długą listę jednostek stacjonujących na Varandalu.

— „Dreadnaught”…

— Owszem. — Desjani poczuła się nieswojo, a potem wzruszyła ramionami. — Jane upierała się, że potrzebujesz jej pomocy.

— Mimo że przekazałaś jej rozkazy ode mnie?

— Tak. Upierała się przy zbrojnym wystąpieniu przeciw Radzie i pociągnęła za sobą sporo dowódców, co pewnie widziałeś na własne oczy.

To nie miało najmniejszego sensu.

— Przecież ona nie znajdowała się nawet na liście zawieszonych oficerów. „Dreadnaught” został wcielony do naszej floty dopiero po ostatniej bitwie. A Jane została dowódcą pancernika, a nie liniowca, ponieważ uważano, że jest zbyt mało porywcza. Dlaczego więc zdecydowała się na taki krok?

— Naprawdę nie wiem. Niemniej ludzie zauważyli, że namawiała ich do zrobienia tego, czego ja zabraniałam. Na prywatnych kanałach aż wrzało od rozmów na temat tego, że mnie nie wspiera. Ale nie wzięłam tego do siebie. — To wyznanie przyszło jej z trudem. — Aczkolwiek jako oficer floty byłam na nią wkurzona. I sugerowałabym, abyś porozmawiał z nią na ten temat.

— Tak zrobię… Czyje jeszcze zachowanie wydało ci się dziwne?

— Hmm… — zamyśliła się, a potem posłała mu zagadkowe spojrzenie. — Dowódca „Smoka”.

— Dowódca „Smoka”? — Komandor Bradamont, jedna z podwładnych Tuleva. — Dlaczego wspominasz akurat o niej? Cały dywizjon Tuleva nie opuścił wyznaczonych pozycji.

— Zgadza się — przyznała Desjani. — Ale na prywatnych kanałach Bradamont popierała mnie bardzo mocno, gdy doszło do bardziej żywiołowej dyskusji.

— Ciekawe dlaczego. — Geary zamyślił się na moment. — To dość niezwykłe w jej wypadku. — Z tego, co pamiętał, Bradamont należała do walecznych i agresywnych oficerów, na konferencjach jednak zawsze milczała, pozostając w cieniu Tuleva. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek zabrała głos albo zrobiła cokolwiek, co zwróciłoby na nią uwagę.

— Owszem. Bradamont nie wychylała się od chwili, gdy objęła dowodzenie „Smokiem”, ale miała ku temu ważne powody.

— Chwileczkę. — Coś sobie przypomniał. Zapis z jej kartoteki. Dość nietypowy. — Ona była jeńcem wojennym Syndyków.

— Znakomicie, admirale. Została uwolniona w czasie transferu do kolejnego obozu pracy. — Desjani po raz kolejny zmierzyła go trudnym do rozszyfrowania spojrzeniem. — Jej transportowiec został przejęty przez nasz korpus szybkiego reagowania. Takie zdarzenia należały do rzadkości. Podobnie jak transfery jeńców pomiędzy obozami.

Geary usiadł wygodniej.

— Na jej aktach było ostrzeżenie służb specjalnych, ale najniższego stopnia, więc nie grzebałem w papierach, by sprawdzić, o co chodzi.

— I wcale mnie to nie dziwi. Znaczy to ostrzeżenie. Niesłychane, z jakim trudem przychodzi nam powiedzenie prawdy.

— Jakiej znowu prawdy?

— Bradamont zakochała się w syndyckim oficerze, kiedy siedziała w obozie.

To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał. Już prędzej uwierzyłby, że była trudnym więźniem ze skłonnościami do organizowania ruchu oporu. Albo że Syndycy chcieli z niej wydobyć istotne dane wywiadowcze. Mogła też mieć ustosunkowanych krewnych, których Syndycy chcieli zmusić do współpracy.

— Zakochała się? W Syndyku? Siedząc w obozie?

— Był kimś w rodzaju oficera łącznikowego. Już wiesz, dlaczego nigdy nie rwała się do mówienia. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi przy tak skomplikowanej przeszłości.

Nienawiść do Syndyków narastała z każdym rokiem wojny, niszcząc pojęcia takie, jak profesjonalizm i honor. Geary przeżył szok, gdy to stwierdził. Ale romans pomiędzy oficerami dwóch stron konfliktu był trudny do zrozumienia nawet bez tej otoczki.

— Jakim cudem mianowano kogoś takiego dowódcą okrętu liniowego?

Desjani wzruszyła ramionami.

— Świetne pytanie, admirale. Tylko nikt nie zna odpowiedzi na nie. Jedno jest pewne: przeszła przez magiel służb specjalnych i została oczyszczona. Rzecz jasna wszyscy mają swoje teorie na jej temat. Jedni mówią coś o powiązaniach, inni o tajnej misji, którą wykonywała w niewoli. Ja wiem na pewno tylko tyle, że po oczyszczeniu z podejrzeń została przydzielona na pokład „Smoka”, gdzie pełniła funkcję pierwszego oficera do momentu transferu kapitana Minga. Wtedy otrzymała awans i objęła dowodzenie tą jednostką. Działo się to jeszcze za czasów admirała Blocha. Słyszałam potem, jak się żalił, że decyzję podjęto za jego plecami, chociaż zamierzał umieścić na tym stanowisku któregoś z bardziej lojalnych wobec niego oficerów.

— Wydaje się dobrym dowódcą i żołnierzem, ale…

— Owszem — przyznała Desjani. — Ale. Naprawdę się po niej tego nie spodziewałam.

Przyglądał się Tani z zaciekawieniem, przypominając sobie jej ogromny żal, gdy niedługo po ich pierwszym spotkaniu zabronił jej atakowania zamieszkanych przez Syndyków planet.

— Co o niej sądzisz?

— Robi… co trzeba. Walczy dzielnie. — Desjani spojrzała mu prosto w oczy. — Na polu walki spisuje się bez zarzutu. Na krótko przed tym, jak objąłeś dowodzenie flotą, gdy wpadliśmy w pułapkę, Bradamont wykonała bardzo ryzykowne przejście ogniowe, odciągając od Nieulękłego ogień dwóch syndyckich pancerników. „Niewykluczone”, że uratowała wtedy mój okręt.

Geary pokiwał wolno głową.

— Zatem oboje zawdzięczamy jej życie.

— Też mi to przeszło przez myśl, ale ważniejsze dla mnie było, że potrafiła walczyć nie gorzej od Black Jacka… — Tania zamilkła. — To tylko takie stare powiedzenie.

— Coś mi się obiło o uszy — przyznał Geary.

— Wybacz. — Zdawała sobie sprawę, jak bardzo nie lubi powiedzonek odnoszących się do legendy Black Jacka. — Z tego też powodu nie żywiłam do Bradamont urazy. Nie mówiąc już o tym, że potrafię zrozumieć, iż serce nie sługa i czasem może wpędzić człowieka w problemy. Wychodziło jednak na to, że nie dała się złamać, siedząc w obozie, w przeciwnym razie służby specjalne nie oczyściłyby jej z podejrzeń, nawet gdyby nosiła nazwisko Geary. Wybacz. To kolejne z powiedzonek. Teraz już wiesz, dlaczego wolała nie zwracać na siebie uwagi. Z tego też powodu tak łatwo było ją zauważyć, gdy pomagała mi zaprowadzić porządek. Ale czasy się zmieniły. Jeszcze nie tak dawno temu ktoś taki jak Kila albo Faressa mógł wsiąść na nią przy znacznie spokojniejszej okazji, ale wojna już się skończyła, przynajmniej oficjalnie, a najgorsi z twoich wrogów nie żyją i niech mi żywe światło gwiazd wybaczy, że nie czuję żalu z tego powodu… — Znów na moment zapadła cisza, potem Desjani uśmiechnęła się przelotnie. — Brakowało mi Jaylen Cresidy, a Bradamont… kiedy mnie wspierała, zachowywała się jak kiedyś Jaylen.

— To wielka pochwała.

— Wiem. — Spojrzała na niego. — Ale nie dla wszystkich. Są ludzie, którzy będą jej mieli za złe taką postawę. Jak zamierzasz wytłumaczyć Badayi i jego stronnikom opuszczenie przestrzeni Sojuszu, skoro dla nich jesteś osobą, która rządzi teraz wszystkim?

Tak nagła zmiana tematu wytrąciła go z równowaga zrozumiał właśnie, że nie zna odpowiedzi na to pytanie.

— Jestem otwarty na wszelkie sugestie.

Spojrzała na wiszący przed nią wyświetlacz. — Mamy dwadzieścia minut do lądowania na „Nieulękłym”. Wolałabym spędzić ten czas, przytulając się do swojego męża, zwłaszcza że tylko żywe światło gwiazd wie, kiedy znowu będzie mi to dane, ale wychodzi na to, że musimy poświęcić te chwile na rozwiązywanie problemów.

— Podzielam twój żal. — Geary włączył własny wyświetlacz. — Zobaczmy, czy znajdę jakieś pomysły. Poszukajmy… przywódca… nie, wódz walczący poza granicami… — Zobaczył niekończący się ciąg trafień. — Świetnie. Jak ja mam się w tym rozeznać?

Pochylając się, Desjani wskazała jeden z tekstów.

— Marek Aureliusz? Dziwne nazwisko. Spójrz, jak stary jest ten cytat. Cezar Rzymu. Kim jest cezar Rzymu?

— Kim był cezar Rzymu — poprawił ją Geary, czytając treść notatki. — To taki władca ze starożytności, jeszcze za czasów Starej Ziemi. Ale co to ma wspólnego z moim pytaniem…? Władał imperium, lecz większość czasu spędzał, walcząc za jego granicami.

— Chyba czegoś takiego szukaliśmy.

— Miejmy nadzieję. — Geary nie przestawał czytać. — Był też kimś w rodzaju filozofa. „Jeśli coś jest złe, nie czyń tego, jeśli coś jest kłamstwem, nie mów tego” — zacytował.

— Łatwo powiedzieć — burknęła Desjani. — Robiąc co trzeba, musisz bardzo uważać na słowa. Może wtedy, za czasów imperium rzymskiego, świat był prostszy. W końcu wszystko działo się na planecie, i to w dodatku nie na całej. Ówcześni ludzie nie mogli mieć poważnych problemów.

— Wydaje mi się, że problem polega raczej na tym, jak bardzo ludzie zmienili się od tamtych czasów, o ile w ogóle zaszła jakaś zmiana. Weźmy takiego Aureliusza, on także musiał walczyć na granicach imperium, by zapewnić mu bezpieczeństwo… — zastanawiał się na głos Geary. — A jego zaufani pilnowali interesu w stolicy. To nasza odpowiedź. Skoro wszyscy uważają, że tylko ja mogę dać sobie radę z Obcymi, mówimy im, że musiałem wyruszyć na rubieże, pozostawiając swoich zaufanych agentów w przestrzeni Sojuszu.

— Sprytne — przyznała Desjani. — A tożsamość owych agentów musi pozostać tajemnicą?

— Oczywiście. — Odpowiedział jej tak kwaśnym tonem, że natychmiast obrzuciła go ostrym spojrzeniem.

— Admirale Geary, okłamuje pan tylko tych ludzi, którzy mogliby narobić sporo problemów nam wszystkim, nie wyłączając nawet ich samych. A teraz proszę poprawić mundur.

— Przecież dobrze leży…

— Jesteś admirałem i musisz wyglądać lepiej niż dobrze. Poza tym nie chcę wysiadać z tego wahadłowca z mężczyzną, który wygląda, jakbym się do niego dobierała podczas lotu.

— Tak jest.

Słysząc tę odpowiedź, spojrzała na niego z irytacją, przewróciła oczami i westchnęła ciężko.


* * *

Gdy wahadłowiec przycumował bezpiecznie do doku na pokładzie „Nieulękłego”, Geary zszedł po trapie, mając w pamięci wszystkie wydarzenia, jakie rozegrały się w tym miejscu. To tutaj rozmawiał po raz ostatni z admirałem Blochem tuż przed jego śmiercią. Tutaj też witał jeńców uwolnionych z syndyckich obozów pracy. Stąd też odleciał w pośpiechu niemal cztery tygodnie temu, Próbując umknąć przed awansem oraz kolejnymi rozkazami i dogonić Desjani. Mimo zaskoczenia, jakim było nagłe pojawienie się admirała na pokładzie, załoga „Nieulękłego” nie wyglądała na spanikowaną. Gdy Geary opuszczał prom, powitał go salutem oddział wystrojonych galowo marynarzy. We wszystkich pomieszczeniach okrętu rozbrzmiały też słowa: „admirał na pokładzie”. Uniósł natychmiast rękę, oddając salut, choć wciąż jeszcze czuł ból po poprzedniej uroczystości.

Gdy na trapie za nim pojawiła się Desjani, cała ceremonia została powtórzona raz jeszcze, tyle że zmienił się nieco komunikat z radiowęzła. Tym razem nadano: „Nieulękły na pokładzie”. To była stara tradycja dotycząca dowódców okrętów wojennych. Ich nazwiska zastępowano nazwami okrętów, na których służyli.

Geary zatrzymał się i poczekał na nią, przyglądając się stojącym w szeregu oficerom oraz licznie zgromadzonym marynarzom i komandosom zajmującym miejsca w dalszych rzędach. Wyglądali dobrze, można nawet powiedzieć, że doskonale. Nagle uświadomił sobie, że uśmiecha się na tę myśl. Pozwolił sobie na tę oznakę zadowolenia, wiedząc, że oni także ją dostrzegą.

Desjani stanęła obok niego z idealnie obojętną miną, by skinąć głową swojemu zastępcy.

— Widzę, że załoga nadal wygląda znośnie.

— Dziękuję, kapitanie.

— Admirał i ja udajemy się na specjalną odprawę dla dowódców floty. — Dokonam inspekcji okrętu po jej zakończeniu.

— Tak jest. — Pierwszy oficer odebrał z rąk jednego ze swoich podwładnych prostokątny przedmiot mierzący pół metra szerokości i jakieś dwadzieścia pięć centymetrów wysokości. Podał go Tani, mówiąc: — Proszę przyjąć szczere gratulacje od oficerów i marynarzy „Nieulękłego”. Życzymy wszystkiego najlepszego pani i admirałowi Geary’emu.

Desjani nachmurzyła się lekko, przyjmując prezent, ale zaraz uśmiechnęła się półgębkiem i pokazała stojącemu obok Johnowi, co dostali. Była to tabliczka z prawdziwego drewna, do której przykręcono metalową płytkę przedstawiającą mapę gwiazd i szlak przebyty przez flotę podczas powrotu z Systemu Centralnego Światów Syndykatu. Linia biegła przez kolejne systemy, których nazwy zostały także wygrawerowane, i kończyła się na Varandalu w przestrzeni Sojuszu. Nieco niżej przyklejono do drewna sznureczek uformowany w nazwiska obojga małżonków, a łączył je mocno zaciśnięty węzeł. Geary widział marynarzy ćwiczących wiązanie takich węzłów jeszcze za czasów swojej młodości, ktoś kiedyś powiedział mu, że ta uprawiana od starożytności sztuka wciąż jest popularna, jako że i dzisiaj mocowanie ładunków na okrętach ma równie wielkie znaczenie jak na żaglowcach pływających po ziemskich oceanach.

— Piękna rzecz — stwierdził. — Dziękuję.

— Tak — poparła go Desjani. — Dziękujemy wam wszystkim — dodała, podnosząc głos, by usłyszał ją każdy z obecnych na pokładzie hangarowym. — Proszę zanieść tę tabliczkę do mojej kajuty — zwróciła się do pierwszego oficera znacznie ciszej i oddała w jego ręce dar załogi. — Admirał i ja udajemy się teraz na odprawę.

— Tak jest, kapitanie. Witamy ponownie na pokładzie.

W końcu i ona się uśmiechnęła.

— Miło wrócić na stare śmieci. Zapewne już pan to wie, ale powtórzę z nieustającą przyjemnością, tym razem już oficjalnie, że admirał Geary po raz kolejny uczynił „Nieulękłego” swoim okrętem flagowym. Proszę poinformować o tym resztę załogi.

Gdy opuszczali doki, tłum za ich plecami poszedł w rozsypkę, a w całym hangarze słychać było szmer komentarzy po ostatniej wypowiedzi Desjani. John pozwolił sobie na ciche westchnienie. On też się cieszył z możliwości przechadzki znanymi korytarzami. Nie sposób było się tu zgubić, wszędzie było blisko, wszystkie części okrętu miały ze sobą połączenia, ale czuł się naprawdę świetnie, wiedząc, że nikogo nie będzie musiał pytać o drogę.

— Chcesz powiesić tę tabliczkę w swojej kajucie? — zapytał Tanię.

— Tak, sir. Trafi na gródź w mojej kajucie. Tym sposobem mniej się będzie rzucała w oczy.

— Jeśli ją tam umieścisz, nigdy więcej jej nie zobaczę. Uzgodniliśmy przecież, że nie będę mógł cię odwiedzać z wiadomych przyczyn.

Skrzywiła się, słysząc te słowa.

— Może w takim razie będę ci ją pożyczać od czasu do czasu.

— Dzięki.

Sala odpraw także sprawiała znajome wrażenie, ale nie było w niej niczego krzepiącego. Kojarzyło się z nią zbyt wiele dramatycznych wydarzeń, aby można się tam odprężyć. Geary westchnął, zajmując swoje miejsce, potem sprawdził stan gotowości aparatury i raz jeszcze przebiegł w pamięci treść wystąpienia. Cała flota krążyła wokół Varandala, najbardziej oddalone jednostki znajdowały się teraz w odległości dziesięciu minut świetlnych od „Nieulękłego”.

— Dzięki temu unikniemy rozmów w czasie rzeczywistym — stwierdził.

— Akurat — mruknęła Desjani, nie odrywając wzroku od wyświetlacza, na którym coś sprawdzała.

Ona jedna wiedziała, jak się czuł.

— Nie mogę sobie pomarzyć?

Dalszą rozmowę przerwało pojawienie się wirtualnych postaci. Kolejni dowódcy okrętów zajmowali swoje miejsca. Stół, jak i cała sala zaczęły się powiększać, przystosowując rozmiary do rosnącej w błyskawicznym tempie liczby uczestników odprawy. Geary rozpoznawał twarze większości z obecnych, ale tak naprawdę, mimo wielu godzin spędzonych na podobnych rozmowach, mógł powiedzieć, że tylko kilku oficerów jest jego znajomymi. Gdy zauważył w tłumie oblicze komandora Shena, skupił przez moment wzrok na tym nowym dowódcy „Oriona”. Był to szczupły, drobny człowieczek. Miał wiecznie zagniewane spojrzenie. Geary postanowił zapoznać się z jego aktami, jak tylko znajdzie chwilę spokoju.

Desjani także podniosła wzrok, gdy zauważyła przybycie Shena. Pozdrowiła go od razu, uśmiechając się i machając dłonią. Komandor spojrzał na nią, a potem dolna część jego twarzy rozchyliła się nagle jak głaz pękający podczas trzęsienia ziemi, kiedy uśmiechnął się w odpowiedzi na pozdrowienie.

— Znasz go? — zapytał Geary.

— Służyliśmy kiedyś razem na ciężkim krążowniku — odparła. — Był bardzo dobrym oficerem. — Domyślając się, o czym właśnie myśli jej mąż, dodała szybko: — Wygląd bywa mylący.

— Będę pamiętał o twojej opinii, gdy zajmę się jego sprawą.

— „Orion” wykonał twoje rozkazy — przypomniała mu.

— Kolejna celna uwaga.

Jeśli Shen zdoła zmienić załogę „Oriona”, zasłuży sobie na prawo dożywotniego strojenia takich min, jakie mu się podobają.

Chwilę później Geary zmrużył oczy, widząc kolejnego nowo przybyłego oficera. Kapitan ów wyglądał jak bliźniak komandora Shena, łącznie z grobową miną, z którą chyba też nigdy się nie rozstawał. Wyczuwając skupiony wzrok admirała, oprogramowanie natychmiast powiększyło hologram obserwowanego oficera i wyświetliło obok okienko z informacjami. Kapitan Shand Vente. Dowódca „Niezwyciężonego”.

— Co się stało z komandorem Stilesem? — zapytał zaskoczony tą zmianą.

Desjani oderwała wzrok od wyświetlacza i spojrzała na Ventego z wyraźną odrazą.

— Ktoś wysoki stopniem i z lepszymi politycznymi koneksjami musiał pociągnąć za kilka sznurków, żeby zrobić z niego dowódcę okrętu. Pamiętaj, że służba na stanowisku kapitana okrętu liniowego traktowana jest jako pierwszy krok do uzyskania stopnia admirała. W czasie wojny było to cholernie trudne, a teraz podobne awanse będą praktycznie biorąc niemożliwe, skoro najwyżsi dowódcy nie giną na pęczki w kolejnych bitwach. — Przeniosła wzrok na Geary’ego. — Może z jednym wyjątkiem, bo jak już zapewne zauważyłeś, co chwilę próbują zrobić z ciebie admirała.

— Szczęściarz ze mnie — mruknął Geary.

Co jakiś czas dochodziło do podobnych zdarzeń. To uświadamiało mu, jak bardzo skażona stuletnią wojną jest flota, którą miał dowodzić. Wprawdzie przed stu laty najwyższym oficerom sztabowym polityka także nie była obca, ale przynajmniej kryto się z jej stosowaniem i nikt nigdy nie dopuściłby do tego, by zwalniać ze stanowiska wartościowego oficera po zaledwie kilku miesiącach, żeby zrobić miejsce dla swojego pupilka, który potrzebował kopa w górę.

— Czy ten Vente jest krewnym Shena?

— Dlaczego py…? — Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz kapitana, by zrozumieć. — Nic mi o tym nie wiadomo.

Vente powiadomiony przez oprogramowanie, że stał się obiektem zainteresowania Geary’ego, od razu zwrócił wzrok na szczyt stołu. W odróżnieniu od Shena jego twarz nie zmieniła wyrazu mimo zaskoczenia. Skinął tylko zdawkowo głową i zaraz ponownie wbił spojrzenie w blat, jakby znajdowało się tam coś, co go strasznie ciekawiło.

John szczerze współczuł załodze „Niezwyciężonego”, ale zdawał sobie także sprawę, że w najbliższym czasie nie będzie w stanie zmienić dowódcy tego okrętu. Od dalszego myślenia o tej sytuacji wybawiło go pojawienie się na sali kapitana Tuleva. Zaraz po nim przy stole zasiedli pozostali dowódcy jego dywizjonu, w tym komandor Bradamont. Siedziała nieruchomo, nie spoglądając na nikogo, czyli tak, jak Geary zapamiętał z poprzednich odpraw. Gdyby nie miał wtedy tak wielu problemów na głowie, na pewno zacząłby się zastanawiać, dlaczego ktoś zdecydowany w walce zupełnie nie udziela się podczas dyskusji. Zamiast tego musiał się mierzyć z takimi miernotami jak Numos, który był najmocniejszy w gębie.

Ta myśl skłoniła go do sprawdzenia, co dzieje się z jego dawnym wrogiem.

Nadal oczekiwał na rozprawę trybunału wojennego. Młyny sprawiedliwości czasami pracują bardzo ospale. Ale urzędnikom nie przeszkadzało to w wysunięciu ponad stu idiotycznych zarzutów wobec innych dowódców okrętów, i to w czasie, który powinni byli poświęcić na załatwienie sprawy Numosa.

W miarę pojawiania się awatarów sala zdawała się rosnąć nieustannie, dostosowując swoje rozmiary do liczby osób uczestniczących w odprawie. Kapitanowie, komandorzy i komandorzy porucznicy dowodzący liniowcami, pancernikami, ciężkimi oraz lekkimi krążownikami, jednostkami pomocniczymi i niszczycielami. Kapitan Duellos siedział wygodnie rozparty w fotelu, jakby niedawna próba buntu we flocie nigdy nie miała miejsca. Kapitan Tulev miał wyprostowane plecy i jak zwykle nie okazywał emocji, ale gdy spojrzał na Geary’ego, skinął przyjaźnie głową. Kapitan Badaya rozglądał się podejrzliwie, jakby spodziewał się, że zza grodzi wypadną lada moment agenci rządowi i rozpoczną masowe aresztowania oficerów floty. Kapitan Jane Geary tkwiła nieruchomo na swoim miejscu, jakby nie była źródłem wielu problemów jeszcze kilka godzin wcześniej. Kapitan Armus także nie okazywał niepokoju, niewzruszony jak pancernik, którym dowodził. John zaczął go doceniać dopiero teraz, przekonawszy się, jak istotna jest powaga i stanowczość, kiedy wszyscy wokół biegają jak kot z pęcherzem.

Gdy ostatni wezwani oficerowie pojawili się na sali odpraw, Geary wstał, na co hologramy odpowiedziały tym samym kolejno, poczynając od dowódców jednostek znajdujących się o sekundy świetlne od „Nieulękłego”, którzy mogli reagować w niemal rzeczywistym czasie. Ci, którzy orbitowali znacznie dalej, o wiele minut świetlnych, staną na baczność, dopiero gdy będzie kończył przemawiać.

— Pozwólcie, że zacznę od naświetlenia sytuacji. Powierzono mi dowództwo tak zwanej Pierwszej Floty. Wasze jednostki zostały do niej przydzielone, tak więc mniej więcej pół godziny temu stałem się znowu waszym admirałem. Podejrzliwość zniknęła z oczu Badayi, zastąpił ją grymas pewności siebie. Pozostali reagowali albo okazując ulgę, albo uśmiechając się otwarcie. Opóźnienie przekazu pozwoliło Geary’emu obserwować kolejne reakcje, zauważył więc, że byli też tacy, co przyjęli tę wiadomość ze stoickim spokojem, a nawet z pewną obawą.

— Nie mylicie się, jeśli myślicie, że Pierwsza Flota została stworzona w konkretnym celu. Naszym zadaniem będzie przeciwdziałanie zagrożeniom, zanim dotrą one do granic przestrzeni Sojuszu. W związku z tym zlecono nam już pierwszą misję. To bardzo wymagające zadanie, ale jestem pewien, że moja flota poradzi sobie z jego wykonaniem. — Naciskając kombinację klawiszy, Geary wywołał holograficzny obraz odległego, ale jakże im znanego fragmentu Galaktyki. — Wszyscy znacie ten sektor. To granica Światów Syndykatu z terytoriami obcej rasy, z którą walczyliśmy. Sojusz pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o tych istotach. Dużo więcej. Zwłaszcza jakie zagrożenie dla nas stanowią. Dlatego wrócimy tam, ale tym razem nie zatrzymamy się na granicy, tylko wkroczymy na terytorium Obcych w poszukiwaniu satysfakcjonujących odpowiedzi.

Uśmiechy znikały z kolejnych twarzy, pojawiało się na nich za to zaskoczenie, a czasem niepokój.

— Jakie zagrożenie dla nas stanowią? — zapytał kapitan Armus. Na jego szerokiej twarzy pojawiła się wyzywająca mina. — Rozgromiliśmy ich.

— Dzięki zaskoczeniu — dodała Desjani. — Jak jednak widzieliście, ich okręty charakteryzują się niesamowitą zwrotnością. Nie możemy być pewni, że przy kolejnym spotkaniu czymś nas nie zaskoczą.

Geary skinął głową.

— Nie zapominajcie o wrotach hipernetowych. Obcy wyprowadzili nas w pole do tego stopnia, że mało brakowało, a sami przyczynilibyśmy się do wyginięcia ludzkiej rasy.

Komandor Neeson rozpromienił się, słysząc słowa Desjani.

— Jeśli zdołamy rozgryźć tajemnice ich napędów, zyskamy gigantyczną przewagę nad Syndykami, gdyby znowu próbowali szczęścia.

Komandor Shen rozejrzał się po zebranych wokół stołu.

— Wiem, że nasza flota zniszczyła wiele obcych jednostek podczas starcia na Midway. Jak szybko mogą się pozbierać po tak wielkiej klęsce?

— Tego właśnie nie wiemy — stwierdził Geary. — Nie mamy też pojęcia, jak potężna jest ta rasa, ile systemów gwiezdnych zajmuje, ile istot może przeciw nam wystawić. Nie wiemy nic, co pozwoliłoby nam ocenić skalę ewentualnego zagrożenia.

— I dlatego ruszamy, by z nimi walczyć?

— Naszym celem jest nawiązanie kontaktu i poznanie przeciwnika. Będziemy z nim walczyli tylko wtedy, gdy okaże się to konieczne. — Dostrzegł kilka różnych reakcji na te słowa, mieszających się z opóźnionym przyjęciem pierwszego oświadczenia. — Tak, to prawda, że Obcy nie przejawiali chęci do negocjacji, gdy spotkaliśmy ich po raz pierwszy, ale wtedy tak dostali po tyłkach, że wiali na swoje terytoria z podwiniętymi ogonami. Dlatego uważam, że tym razem podejdą do sprawy nieco inaczej, choćby z szacunku dla siły i sprawności bojowej, jaką reprezentujemy.

Kapitan Parr, dowódca „Niesamowitego”, który z powodu niedawnego szturmu na stację Ambaru miał pełne prawo do zawstydzenia, wciąż widocznego na jego twarzy, nagle się uśmiechnął.

— Teraz już wiedzą, że z nami nie mogą pogrywać sobie jak z tymi durniami Syndykami.

W tym momencie kapitan Casia skomentował pierwsze oświadczenie Geary’ego.

— Sądzę, że Sojusz nie obawia się dzisiaj ataków ze strony Obcych, skoro wysyła nas tak daleko od swoich granic. Przecież naszej przestrzeni będą teraz broniły wyłącznie siły planetarne.

John odpowiedział mu natychmiast, chcąc uciąć podobne w tonie wypowiedzi.

— Jak zapewne wszyscy słyszeliście, rząd zamroził wydatki na nowo budowane jednostki, niemniej kilka okrętów jest już w tak zaawansowanym stanie, że zostaną szybko dokończone i stworzy się z nich armadę, której przeznaczeniem będzie obrona terytorium Sojuszu.

— Kiedy wyruszamy? — zapytał kapitan „Śmiałego”.

— Najpierw muszę dokonać pełnej oceny stanu wszystkich okrętów, zorientować się, ile jeszcze prac należy wykonać, jaki odsetek personelu może skorzystać z urlopów, a jaki powinien udać się do domów choć na kilka dni — odparł Geary. — Niemniej już dzisiaj mogę Powiedzieć, że na zakończenie wszystkich przygotowań będziemy potrzebowali co najmniej miesiąca. Waszym załogom należy się odpoczynek.

— Zasłużyły na znacznie dłuższy pobyt w domu — burknął dowódca „Gniewu”.

Owszem, zasłużyły, zanim jednak Geary znalazł właściwą odpowiedź, kapitan Parr odezwał się po raz kolejny, wskazując równocześnie na holograficzną mapę Przestrzeni.

— A co z ludźmi, którzy zdaniem Syndyków są więzieni w przestrzeni Obcych? Na ich planetach i okrętach? Czy będziemy sprawdzali, co się z nimi stało? Wiedza o tym, co Obcy robią z jeńcami, może nam wiele powiedzieć o tej rasie.

— Część z nich wciąż żyje — dodał Badaya, zaskakując wszystkich tak zdecydowanym stwierdzeniem. — Doszedłem do tego wniosku — dodał, widząc skupione na sobie spojrzenia — podczas… niedawnego zamieszania, zastanawiając się, jak łatwo nas ogłupić. Nie dlatego, że jesteśmy ludźmi. Moim zdaniem dlatego, że ci, którzy nas oszukują, także należą do naszego gatunku. Kto, jak nie my sami, zna najlepiej najsłabsze punkty człowieka, sposób myślenia, rzeczy, które najłatwiej nam przeoczyć, a nade wszystko najlepsze sposoby robienia innych w konia?

Duellos spojrzał na niego z niekłamanym szacunkiem.

— Ale Obcy zdołali nas oszukać na kilka sposobów, nie mówiąc już o tym, że z Syndykami robili to nieprzerwanie od niemal stulecia. To może oznaczać, że doskonale znają nasz sposób myślenia.

— Tak! Możemy przeczytać miliony informacji o innych gatunkach, kotach, psach, krowach czy nawet rybach, ale nie sposób poznać ich zachowań, dopóki nie ma się z nimi do czynienia bezpośrednio.

Geary poczuł nieprzyjemny dreszcz na myśl, że Obcy trzymają ludzi, by obserwować ich reakcje, i zauważył, że nie jest jedyny, którego to zabolało.

— Gdy otrzymaliśmy pierwsze ultimatum od Obcych, mieliśmy wrażenie, że zostało napisane przez człowieka. Przez naszych prawników, jak ktoś to ujął — spojrzał na Duellosa.

— Tak było — przyznał kapitan. — Wskazywała na to choćby stylistyka tekstu. Aczkolwiek jeśli potwierdzą się domysły, że Obcy przetrzymują u siebie licznych prawników, proponowałbym zostawienie ich w niewoli. Mamy ich wystarczająco wielu w przestrzeni Sojuszu.

— Im dłużej tam zostaną, tym więcej problemów narobią Obcym — poparła go Desjani. — Lepiej niech szkodzą im niż nam.

— To zbyt okrutny los, nawet dla prawników — wtrącił przepraszającym tonem komandor Landis z „Walecznego”. — Mój brat jest adwokatem — wyjaśnił.

— Proszę przyjąć nasze szczere kondolencje — pocieszył go Duellos.

— Przypomniałem sobie właśnie o bardzo ważnej rzeczy — oświadczył z poważną miną Tulev. — Będziemy tam mieli do czynienia z uprowadzonymi Syndykami. Jak bardzo powinniśmy ryzykować, pomagając niedawnemu wrogowi? Czy będzie to zależało od ich statusu? Od tego, czy są tylko jeńcami czy szczurami laboratoryjnymi?

Jane Geary zerwała się z fotela, kręcąc głową.

— Może być też tak, że są przetrzymywani w znacznie lepszych warunkach, niż sądzimy. Uwięzieni, owszem, ale w naturalnym środowisku. Na przykład w jakimś mieście. Skoro Obcym tak zależało na poznaniu naszych reakcji i zachowań, raczej próbowaliby je obserwować poza celami i laboratoriami, bo zniewolony człowiek nie reaguje jak ktoś cieszący się swobodą.

— Niewykluczone, że część uprowadzonych jest traktowana w podobny sposób. — Tulev poparł ją, ale tylko częściowo. — Niemniej raporty Syndyków donosiły o tak ogromnej liczbie zaginięć, że Obcy musieliby dysponować wydzieloną planetą, gdyby chcieli prowadzić obserwację wszystkich jeńców.

— Zatem powinniśmy odszukać tę planetę — zaproponowała.

— Owszem. Tym sposobem wracamy do tematu. Chciałbym zasugerować, że musimy odszukać uprowadzonych ludzi, o ile jeszcze żyją, a sądzę, że to całkiem możliwe, ponieważ w słowach kapitana Badayi kryje się wiele racji. Musimy ich też uwolnić, nie zważając na to, że mamy do czynienia z Syndykami albo ich potomkami.

Takie słowa w ustach kapitana Tuleva były świadectwem ogromnej przemiany. Jego ojczysta planeta została kompletnie zdewastowana w czasie syndyckich bombardowań, podczas których zginęła cała jego rodzina.

— Nawet Syndycy nie zasługują na taki los — poparł go Armus. — Nie możemy także wykluczyć, że wśród jeńców są też obywatele Sojuszu. Jednostki Obcych mogły się pojawiać w naszej przestrzeni i pozostawać niewykryte dzięki stosowaniu wirusów kwantowych.

— To dość realny scenariusz — przyznał Badaya. — Kto by uwierzył własnym oczom, skoro sensory niczego nie pokazują? A gdyby nawet uwierzył, to i tak zostałby wyśmiany przez innych. Nie miałby niczego na poparcie swoich słów, żadnych nagrań ani odczytów.

— Jakimi siłami planetarnymi będziemy dysponowali — zapytał dowódca „Zemsty” — żeby przeprowadzać podobne operacje desantowe? Ta liczba komandosów, jaką posiadamy na pokładach okrętów floty, nie wystarczy na potrzeby tak szeroko zakrojonych operacji.

— Poleci z nami generał Carabali — wyjaśnił Geary — razem ze wzmocnionym kontyngentem piechoty przestrzennej. Otrzymamy także kilka transportowców szturmowych na potrzeby tych oddziałów oraz wszelkich jeńców, jakich zdołamy uwolnić na terytoriach Obcych albo w Światach Syndykatu.

Armus się skrzywił.

— Armia komandosów. Oby żywe światło gwiazd miało nas w swojej opiece, gdy wymkną się spod kontroli. Ci ludzie potrafią zamienić każdą planetę w coś gorszego od piekła.

— Carabali była całkiem w porządku — przypomniał mu Duellos. — Jak na komandosa, rzecz jasna.

— Owszem. Jak na komandosa była całkiem znośna. — Armus przeniósł wzrok na Geary’ego. — Co dokładnie mamy robić, gdy dostaniemy się już do przestrzeni kontrolowanej przez Obcych? — Ten człowiek w kategoriach lotności umysłu był ociężały jak pancernik, którym dowodził, ale jak już brał się za jakiś temat, to wałkował go do samego końca.

— Otrzymaliśmy cztery podstawowe zadania — wyjaśnił admirał. Rozkazy na piśmie, które dostał zgodnie z umową, okazały się bardzo pomocne w tej chwili, aczkolwiek nie przekazał swoim oficerom wszystkiego. — Mamy nawiązać kontakt z Obcymi. — Nie zdołał się powstrzymać przed rzuceniem spojrzenia w stronę Desjani. — Oczywiście mówimy tu o kontaktach bez użycia broni.

— Nasze piekielne lance przykułyby bardziej ich uwagę — zauważyła Tania.

— Święta prawda — poparł ją Badaya.

— Zgoda — kontynuował Geary — ale nakazano nam znalezienie innych środków dialogu z Obcymi. Jeśli to oczywiście będzie możliwe. Drugie zadanie polega na oszacowaniu, jakimi siłami mogą dysponować nasi przeciwnicy. Jeśli uda nam się nakłonić ich do negocjacji, być może dowiemy się tego w spokojniejszy sposób niż zazwyczaj.

Duellos opadł na oparcie fotela i westchnął głośno.

— Miło byłoby wiedzieć, ile im jeszcze okrętów zostało. Domyślam się, że kolejnym zadaniem jest odkrycie pozostałych rodzajów uzbrojenia, jakimi dysponują.

Geary potaknął.

— Oczywiście unikając narażania się na ostrzał z ich strony.

Tulev się skrzywił.

— Przynajmniej raz nasz rząd nie próbuje oszczędzać na takiej operacji. Na potrzeby tej misji dostaniemy zdecydowaną większość okrętów wojennych Sojuszu.

Badaya spoglądał podejrzliwie na Geary’ego.

— Co jeszcze mamy zrobić, admirale?

John wskazał na hologram z mapą kosmosu.

— Mamy spróbować ocenić, jak wielkie terytoria zajmują Obcy. To oznacza, że będziemy musieli wlecieć głęboko w ich przestrzeń. Chyba dlatego przydzielono nam dodatkową eskadrę jednostek pomocniczych. Dzięki nim będziemy mogli dokonać tego zwiadu z maksymalną prędkością przelotową.

Neeson także nie spuszczał wzroku z centralnego wyświetlacza.

— Ciekawe, co się znajduje za terytoriami zajmowanymi przez Obcych… Czyżby inne inteligentne rasy?

— To jedno z pytań, na które także powinniśmy znaleźć odpowiedź.

— Potencjalni sojusznicy — mruknął Badaya.

— Możliwe — przyznał Geary.

— Albo — zauważył Armus, robiąc kwaśną minę — kolejne gniazda szerszeni, w które włożymy koniec kija. Wspomniał pan o czterech zadaniach, admirale. Do tej pory doliczyłem się trzech.

— Czwarte omawialiśmy wcześniej… — Geary zamilkł na moment, by zyskać pewność, że wszyscy dobrze go zrozumieją. — Wiemy, że w przestrzeni zajmowanej przez Obcych zniknęło wiele jednostek mających na pokładach ludzi. Wiemy także, że Syndycy nie byli w stanie ewakuować wszystkich mieszkańców utraconych systemów. Pozostało tam całkiem sporo ludzi. — Wszystkie oczy były teraz skierowane na niego, z ich wyrazu wyczytał wyraźne postanowienie, zanim jeszcze wygłosił ostatnie zdania. — Będziemy szukali jakichkolwiek śladów ludzkiej obecności w tamtym rejonie, zarówno obozów jenieckich, jak i innych miejsc, których mieszkańcy potrzebują pomocy.

Na sali przez dłuższą chwilę panowała cisza.

— Nawet jeśli to będą sami Syndycy? — zapytał w końcu kapitan Shen.

— W takim przypadku ważniejsze będzie, że są ludźmi — odpowiedział mu Tulev. — Podziały polityczne muszą zejść na dalszy plan.

Shen skinął głową.

— Skoro mówi to ktoś taki jak pan, nie mam dalszych zastrzeżeń.

— Wymaga tego od nas pragmatyzm, nawet jeśli nasze obowiązki wobec żywego światła gwiazd i honoru przodków kazały nam wybierać inaczej — dodał Duellos. — Te istoty, kimkolwiek są, nie mogą trwać w przekonaniu, że wolno traktować ludzi w tak potworny sposób.

— Chyba że samym ludziom — burknął Armus.

— Owszem… tak. Tylko my mamy prawo traktować w ten sposób naszych bliźnich. Wprawdzie to bardzo niezręczne stwierdzenie, ale nie potrafię w tej chwili wymyślić lepszego.

Następny odezwał się komandor Landis z „Walecznego”.

— Przyznaję, admirale, że ucieszyłem się jak chyba wszyscy inni oficerowie, gdy dotarła do mnie wiadomość od pana, że wysuwane przeciwko nam zarzuty zostały wycofane. Nadal nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego ktoś to zrobił. — Spojrzał w kierunku Badayi, a ten skinął znacząco głową. Geary nie był do tej pory pewien, czy Landis należy do frakcji zwolenników dyktatury, ale sytuacja sama wyjaśniła się teraz na jego oczach. Niemniej „Waleczny” jako jeden z pierwszych zastosował się do jego rozkazów.

Uznał, że najlepszym sposobem na ostateczne uspokojenie nastrojów będzie maksymalne rozmycie problemu.

— Uwierzcie mi — rzucił z czytelnym sarkazmem — że nie tylko wy byliście tym zaskoczeni. — Zebrani wokół stołu reagowali z opóźnieniem na jego słowa. — Wydanie rozkazów trwa chwilę, ale czasem trzeba dłuższego czasu, zanim ludzie na nie zareagują. — Wieloznaczność tego stwierdzenia powinna spodobać się tym, którzy przesadzili z obroną. — Nieraz musieliśmy wykonywać polecenia ludzi, którym wydawało się, że wszystko wiedzą lepiej. Zapewniam pana, jak i wszystkich tu obecnych, że to była jedna z takich sytuacji. — Nie chciał powiedzieć więcej, jako że nie był pewien, czy admiralicja w kolejnym napadzie głupoty nie wysmaży im czegoś znacznie gorszego.

— Sprawa została załatwiona — stwierdził stanowczo kapitan Tulev. — Mamy na to słowo admirała Geary’ego.

— Ta nauka nie powinna pójść w las — dodał Badaya, spoglądając na Landisa. Tym razem to komandor skinął głową.

Geary odczekał jeszcze kilka minut, sprawdzając, czy nie padną następne komentarze. Po tym czasie podniósł się dowódca ciężkiego krążownika Tetsusen.

— Wygląda na to, admirale, że w przyszłości znowu spędzimy szmat czasu poza domem. Jestem jednak pierwszym, który przyzna, że nie ma pojęcia, czym jest prawdziwy pokój, i dlatego wolę sytuację, gdy wiem dokładnie, co mam robić przez dłuższy czas, zwłaszcza gdy alternatywą jest niepewność, natychmiastowa demobilizacja albo tkwienie do odwołania na orbicie jakiejś planety. Ale sir, my przecież mamy rodziny i domy. Czy w czasie pokoju będziemy je widywali równie rzadko jak podczas wojny?

Geary odpowiedział natychmiast, chcąc jak najszybciej uspokoić wszystkich.

— Komandorze, zrobię wszystko co w mojej mocy, by pańscy ludzie przebywali w przestrzeni Sojuszu najdłużej jak to tylko możliwe, o ile pozwolą nam na to istniejące nadal zagrożenia zewnętrzne. Flota zostanie na Varandalu jeszcze przez miesiąc, ponieważ wszyscy zasłużyliście sobie na odpoczynek. Na razie wyruszamy na rubieże, ale później zamierzam działać w taki sposób, aby nasza flota raczej trzymała się w miarę blisko domu, pozostając jednocześnie w pełnej gotowości do reagowania w sytuacjach kryzysowych, niż szukała kłopotów, błąkając się po odległych sektorach przestrzeni. A to oznacza, że częściej będziemy bywali w domach.

Wydawało mu się, że takiej właśnie odpowiedzi oczekiwali, i chyba tak było, ponieważ wszyscy kiwali kolejno głowami — z wyjątkiem Badayi, który znów miał zagadkową minę.

Geary przesunął powoli wzrokiem po zgromadzonych przy stole oficerach, starając się nawiązać kontakt wzrokowy z każdym z nich.

— Czuję się zaszczycony, że ponownie mogę wami dowodzić. Witajcie w szeregach Pierwszej Floty. Na razie zlecam wam kontynuowanie dotychczasowych zadań. Będę przeprowadzał szczegółowe inspekcje kolejnych jednostek i zlecał zmiany w harmonogramach, jeśli uznam je za konieczne, aby wszystkie jednostki były gotowe do wylotu dokładnie za miesiąc.

Wszyscy wstali, co trwało dosyć długo, zważywszy na opóźnienia w transmisji do najodleglejszych okrętów. Niektórzy z uczestników tej odprawy podniosą się z miejsc dopiero za kilka albo kilkanaście minut, niemniej proces ten trwał, a oficerowie, którzy opuszczali swe miejsca, salutowali przepisowo i natychmiast znikali, przerywając połączenie.

Większość obecnych nie czekała z powrotem do swoich obowiązków, jednakże pewna grupa oficerów pozostała na miejscu. Przyglądając się im, Geary odkrył, że ma do czynienia z dowódcami podległymi formalnie Republice Callas i Federacji Szczeliny.

Kapitan Hiyen z pancernika „Odwet” zasalutował z niemal ceremonialną sztywnością.

— Admirale, mimo że nadal pozostajemy w dyspozycji sił Sojuszu i zgodziliśmy się na włączenie naszych jednostek w skład Pierwszej Floty, lada chwila możemy otrzymać rozkaz powrotu do domu. Jako najwyższy spośród oficerów kontyngentu Republiki Callas i Federacji Szczeliny pragnę wyrazić ogromne zadowolenie z zaszczytu, jakim była możliwość służenia pod pańskimi rozkazami. Wiemy, że gdyby nie pan, nie odnieślibyśmy tego zwycięstwa i nie wyszlibyśmy cało z tak wielu bitew.

Pozostali oficerowie zasalutowali w podobnym stylu jak Hiyen przed chwilą, a Geary, nie kryjąc uśmiechu, odpowiedział im podobnym gestem.

— To ja czuję się zaszczycony, że mogłem kierować tak wspaniałymi okrętami i ich załogami. Zawsze też będę wdzięczny Republice Callas i Federacji Szczeliny za ich wkład, bez którego to zwycięstwo nie byłoby możliwe. — Czuł smutek na myśl, że utraci tak wiele znakomitych okrętów, ale znając polityków rządzących ich ojczyznami, nie mógł się łudzić, że pozostawią trzon własnych flot pod kontrolą Sojuszu.

Sprzymierzeńcy zniknęli, jak ich pozostali koledzy, pozostawiając Geary’ego z hologramami Badayi i Duellosa oraz siedzącą obok niego Desjani.

Badaya usiadł ponownie, marszcząc brwi.

— W czasie gdy pan prowadził odprawę, otrzymałem tajnymi kanałami kilka niepokojących wieści. Teraz, gdy przedstawił pan oficjalną wersję tej historii, kilku oficerów musi poznać odpowiedzi na najbardziej istotne pytania.

Загрузка...