Była północ, gdy Jonas wrócił z Blairglen. Emily słyszała, jak jego auto zatrzymało się przed ośrodkiem. Długo leżała, nie mogąc zasnąć, chociaż wszyscy spali już od dawna i dookoła panowała kompletna cisza. Wiedziała, że nie musi się martwić o dzieci. Miały zapewnioną opiekę o każdej porze dnia i nocy.
Amy wyszła do domu o szóstej, ale wszystko zostało zorganizowane tak, że jeśli zarówno ona, jak i Jonas zostaną wezwani do chorego, to drzwi prowadzące do części szpitalnej zostaną otwarte, a ich dom traktowany wtedy będzie jak dodatkowa sala dziecięca nadzorowana przez dyżurną pielęgniarkę.
Jakie to proste, pomyślała Emily. Szkoda, że jej relacje z Jonasem nie mogą być równie proste.
Niełatwe były również jej relacje z tym maluchem, który leżał w łóżeczku obok. Uznała za logiczne, że jej sypialnia to najwłaściwsze dla niego miejsce, lecz nie było żadnej logiki w tym, że drżała z niepokoju za każdym razem, gdy tylko malec się poruszył. Nie zamierzała mieć dzieci, przynajmniej nie w dającej się określić przyszłości. Nie powinna wiec zbytnio przywiązywać się do Robby'ego. Nie miała też zamiaru wychodzić za mąż. W jej życiu nie ma miejsca na rodzinę.
Jednak kochała tego malca. Nie mogła tego ignorować. I jakaś część niej była szczęśliwa, że w tym za dużym dla niej domu była teraz gromadka dzieci, jej ukochany pies i…
I Jonas.
To wszystko jest jednak zbyt skomplikowane!
I teraz oto wrócił Jonas i jej serce ponownie zachowało się w ten niezrozumiały dla niej sposób. Powinna była nakryć głowę poduszką i zmusić się do spania, ale zamiast tego ruszyła mu na spotkanie.
Nie wyglądał najlepiej, toteż przeraziła się. Czyżby coś z Anną? Ale na jej widok twarz Jonasa, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, rozpogodziła się.
– Jak Anna się czuje? – zapytała.
Postąpił krok w jej kierunku, ale ton jej głosu sprawił, że nagle się zatrzymał. I taki właśnie był jej zamiar. Jej emocjonalne zaangażowanie stało się zbyt widoczne. Najwyższy czas, by się trochę cofnąć. Nie mogła przyjąć wyciągniętych w jej kierunku rąk. Zrobiła więc wszystko, by jej głos zabrzmiał jak głos lekarza pytającego o stan zdrowia pacjenta.
– Ja… Anna czuje się dobrze. Złagodniała nieco.
– Ale ty chyba nie najlepiej – zauważyła. – Chodź, napijesz się herbaty i opowiesz mi, co się stało.
– A nie może być brandy?
– Aż tak źle?
– Nie. – Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech. – Jestem tylko okropnie zmęczony. Mało spałem w nocy.
To prawda, pomyślała. Ona miała przynajmniej czas przespać się trochę w pociągu. Jej serce znowu zabiło mocniej. Z głosem dała sobie jakoś radę, ale zupełnie nie wiedziała, jak opanować te biegnące przez ciało dziwne dreszcze. Podeszła do kredensu, wyjęła butelkę i nalała brandy do kieliszka, jednak podanie go Jonasowi uznała za zbyt ryzykowne. Cofnęła się więc i przysiadłszy na krześle, obserwowała go z bezpiecznej odległości.
– Ja nie gryzę – powiedział nieoczekiwanie.
– Wiem, ale dobrze mi tu. – Uśmiechnęła się i wskazała ręką fotel. – Siadaj i opowiedz mi wszystko. Usiadł, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku.
– Wyglądasz jak bladoniebieski ogrodowy krasnal tuż po pokryciu farbą w sprayu – zauważył. – W ogóle nie wyglądasz na lekarza.
Emily obrzuciła krytycznym wzrokiem swój dres i ponownie się uśmiechnęła.
– Hm. Nie podoba ci się moja nocna wersja? Może wobec tego przejdziemy do gabinetu, gdzie będę mogła ubrać się w biały fartuch?
Roześmiał się szeroko.
– Chyba jednak wolę wersję ogrodowego krasnala.
Znowu się uśmiechnęła, po czym w pokoju zaległo milczenie. Pewne sprawy zostały między nimi wyjaśnione. Prawie.
– Więc co z Anną? – zapytała.
Spojrzał na nią uważnie, jakby niezupełnie wierzył, że naprawdę ją to interesuje. Nie był przyzwyczajony do lekarzy na prowincji, którzy troszczą się nie tylko o zdrowie swych pacjentów, ale także o ich sprawy osobiste.
– Wszystko przebiegło w miarę dobrze – odparł.
– To znaczy?
– To był złośliwy guzek i miał rzeczywiście niespełna centymetr średnicy. Wycieli go wraz z fragmentami przylegającej do niego tkanki. Na szczęście nie było śladów dyspersji. Jeśli patologia potwierdzi, że obrzeża są czyste, Anna wyjdzie z tego jedynie z jedną piersią nieco mniejszą.
– To wspaniale? A węzły chłonne?
– Usunęli je. Jeden był trochę powiększony, ale patologia poda wyniki jutro późnym wieczorem albo następnego dnia.
– Och, Jonas…
– To cholerne czekanie!
– Annie jest z pewnością trudniej niż tobie. – Ale on też jest przybity, pomyślała i nieoczekiwanie zmieniła taktykę. Zdecydowała się opuścić bezpieczne jak dotąd miejsce i stanąwszy za nim, położyła mu dłonie na karku i zaczęła powoli rozmasowywać napięte mięśnie. Jonas westchnął i przechylił się do tyłu, lecz wiedziała, że jego myśli były wciąż przy Annie.
– Nawet jeśli węzły są zaatakowane, to przy drugim stopniu zaawansowania prognozy są nadal dobre.
– Wiem o tym. – Umilkł na chwilę, po czym dodał z wahaniem: – Tam był jeszcze jakiś facet. Siedział i czekał, tak jak ja, aż operacja się skończy.
Zmarszczyła brwi.
– Czy to był Kevin? – spytała. Pokręcił głową.
– On by się nie odważył. Wie, że udusiłbym go gołymi rękami. Ten facet nazywa się Jim Bainbridge. Wielkie chłopisko. Około czterdziestki.
– Znam Jima. – Nie przerywając masażu, czuła, jak napięcie w mięśniach karku powoli ustępuje. – Jest dowódcą straży miejskiej. To bardzo miły człowiek, a przy tym nieśmiały. Jest najbliższym sąsiadem Anny.
– Ach, tak.
– Myślisz, że coś ich łączy?
– Był zdenerwowany. Chyba mu na niej zależy.
– To przyzwoity człowiek. Ma złote serce.
– Musi być dobrym człowiekiem, skoro mimo wszystko tak się o nią troszczy. Troje dzieci i teraz ten nowotwór…
Emily zamarła.
– Uważasz, że Anna nie ma już nic do zaoferowania? – zapytała chłodno. – Tylko dlatego, że straciła kawałek piersi?
– Nie to miałem na myśli. – Uśmiechnął się blado, przechylił do tyłu i chwycił ją za ramiona. – Cóż, troje dzieci to już duży bagaż, a do tego ten jej paniczny lęk…
– Tak jak u ciebie.
– Nie czuję żadnego lęku.
– A przed związaniem się? – Uwolniła ręce z jego dłoni i podjęła masaż. – Przed przyznaniem się, jak bardzo potrzebujesz innych? Nie wmówisz mi tego.
– Przecież wiesz, że to nieprawda.
– A więc nie boisz się związku?
– Nie.
– I marzysz o tym, żeby kogoś pokochać, nawet w tej chwili?
– Mógłbym się dać skusić – przyznał z podejrzaną żarliwością. – Na przykład – ciągnął – gdybyś mi właśnie teraz powiedziała, że chcesz iść do łóżka ze mną…
– Prezerwatywę wyciągnąłbyś z kieszeni szybciej, niż ja wypowiedziałabym słowo obrączka – wyrzuciła z niezamierzoną goryczą. – Problem w tym, że to zupełnie nierealne, ponieważ tak naprawdę, żadne z nas tego nie chce.
– Wcale nie musisz mieć łóżka, prezerwatyw i obrączki jednocześnie. To przecież można oddzielić.
– Co takiego, iść do łóżka bez prezerwatywy? -Uniosła brwi z udanym oburzeniem, nie przerywając jednak masażu. – O nie, dziękuję. Mamy już czworo dzieci. Czyżbyś miał ochotę na piąte?
– Chodziło mi o małżeństwo. – Odwrócił się i, patrząc jej w oczy, dodał z powagą: – Em, musisz wiedzieć, że chciałbym się z tobą kochać.
A ona, czyż nie chciała? Pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Chciała, by ją porwał na ręce, zaniósł do łóżka i sprawił, by uwierzyła… przez te kilka magicznych chwil, że jest młoda, pożądana i że tylko od niej zależy, jaką podejmie decyzję.
Musiałaby być jednak szalona.
Dobrze wiedziała, że Jonas, kiedy już Annie przestanie być potrzebny, odejdzie, nie oglądając się za siebie.
I jego następne słowa jedynie to potwierdziły.
– Em, nie musisz zachowywać się tak, jakby ktoś żądał od ciebie, abyś tu tkwiła do śmierci – zauważył. – Na litość boską, dziewczyno, ile ty masz właściwie lat?
– Dwadzieścia dziewięć.
– A ja trzydzieści trzy. To chyba dość, żeby czerpać przyjemność z tego, co tę przyjemność może nam dać.
– A potem się rozstać?
– Oczywiście.
– Tylko że to nie zawsze jest takie proste – odparta ze smutkiem. – Ja i Robby jesteśmy tego najlepszym przykładem.
– Nie rozumiem.
– Myślałam, że będę w stanie przywiązać się do Robby'ego na jakiś czas – przyznała łamiącym się głosem. – Teraz wiem, jak bardzo się myliłam. Teraz potrzebuję go tak samo, jak on mnie. Po prostu kocham go, Jonas. Na tym właśnie polega miłość. Że jesteśmy komuś potrzebni i że ktoś potrzebuje nas. I oto Robby śpi w łóżeczku obok mnie, ale im dłużej to będzie trwało, tym bardziej będzie krwawiło mi serce, kiedy przyjdzie mi z tą moją miłością się rozstać.
– Nie wiedziałem, że tak to czujesz. Co stało się z tak potrzebnym w naszym zawodzie dystansem, pani doktor?
– Nie mam go. – Odetchnęła głęboko i odsunęła się od niego. – Ty masz go za to w nadmiarze. I to nie jest w porządku, ponieważ dla ciebie nie ma to żadnego znaczenia.
– Nie wiem, co masz na myśli.
– Możesz mieć żonę i rodzinę w każdej chwili – odparła.
– Ale nie chcę.
– Właśnie. – Włożyła ręce do kieszeni spodni od dresu, który pełnił rolę piżamy. – Tylko że ja chcę. Zawsze chciałam mieć rodzinę. Rodzina byłaby… czymś cudownym. Niestety, chcę być także lekarzem dla mieszkańców Bay Beach. Pogodzenie tych dwóch ról nie wydaje się jednak możliwe.
– Mogłabyś poślubić kogoś miejscowego i adoptować tego malca.
– Czyżby? – zakpiła. – Jakiż to mężczyzna zechciałby się ze mną związać, gdyby wiedział, że muszę być pod telefonem dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu? Możliwe, że ty mógłbyś znaleźć żonę godzącą się żyć z tobą na tych warunkach, ale pozycja kobiety i mężczyzny w społeczeństwie nie zmieniła się aż tak bardzo, abym mogła znaleźć męża, który by to zaakceptował.
– Czyżby twoja sytuacja wyglądała aż tak źle?
– Niestety. To miasto jest dostatecznie duże dla dwóch lekarzy, ale jest tylko jeden. Kocham moją pracę, ale mam jej tyle, że nie wystarcza mi już czasu na nic innego.
– Nawet dla Robby'ego?
– Zrobiłabym wszystko, żeby go adoptować. Ale sam powiedz, jaka byłaby ze mnie matka?
– Myślę, że fantastyczna.
– Przez jakieś pół godziny dziennie, i to jedynie wtedy, gdy pozwolą mi na to pacjenci. Wychowaniem Robby'ego mogłaby zająć się opiekunka. Może Amy? Do j czasu, aż znajdzie sobie lepszą pracę? Nigdy! Ten malec zasługuje na to, aby zaadoptował go ktoś, kto będzie w stanie dać mu z siebie znacznie więcej niż ja.
– Ale jego ciotka nie chce nawet słyszeć o adopcji.
– W końcu będzie musiała się zgodzić.
– A tymczasem twoje serce będzie krwawić.
– Nie krwawiłoby, gdybyś się nie zobowiązał, że się nim zajmiemy.
– Przepraszam, Em, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Gdybym jednak tego nie zrobił, Robby byłby w Sydney, a ty i tak byś cierpiała.
– Tak, no cóż… – Łzy napłynęły jej do oczu. – Nie wiedziałeś.
– Teraz wiem.
– Teraz nic już nie można zrobić.
– Obawiam się, że masz rację. Musimy jednak jakoś przez to przejść. Ja i ty, i ta czwórka dzieci.
– A potem się rozstać?
– Tak, ale ze wspaniałymi wspomnieniami. – Chwycił ją za ramiona i spojrzał w oczy. – Em, obydwoje wiemy, że to jest tymczasowe. Ja mam swój świat, do którego wrócę, gdy Anna wyzdrowieje, ale możemy sprawić, żeby ten wspólnie spędzony czas był przyjemny, dla nas i dla dzieci. Poza tym…
– Poza tym?
– Em, uważam, że jesteś wyjątkową kobietą. Oczywiście, nie jestem mężczyzną, który zapuszcza korzenie, ale to wcale nie znaczy, że nie angażuję się, jeśli kobieta jest wyjątkowa. I naprawdę chciałbym się z tobą kochać.
– Pewnie powinno mi to pochlebiać.
– Nie. – Obserwował ją beznamiętnie. – Przecież ty również tego chcesz. Czuję to.
– Nieprawda!
– Czyżby? – Patrzył na nią kpiąco. – Powiedz wiec, że tego nie chcesz.
– Nie chcę.
– Kłamczucha! – Jego uścisk wzmógł się i nieoczekiwanie powstała między nimi jakaś dziwna więź, która z każdą chwilą stawała się silniejsza. To ta cisza. To ciepło tego wielkiego, starego domu. Świadomość, że była tu czwórka dzieci powierzonych ich opiece…
Wszystko to sprawiło, że Emily miała ochotę się rozpłakać, i im dłużej patrzyła na Jonasa, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że nie potrafi go odepchnąć.
– Em… – Jego oczy zatonęły w jej oczach w poszukiwaniu odpowiedzi, na którą nie mogła się zdobyć.
Powinna go odepchnąć. Uciec do sypialni i zaniknąć drzwi na klucz. Jednak ta dziwna więź, która powstała między nimi, nie pozwalała jej tego zrobić.
Jonas ujął w dłonie jej twarz i powoli przyciągnął do siebie. A potem była długa chwila milczenia, milczenia wymowniejszego od słów. W ich oczach było zakłopotanie i niepewność jutra, ale teraz liczyło się tylko to, że mają siebie. I wtedy Jonas ją pocałował.
Oczywiście, nie pierwszy raz ktoś ją całował. Miała dwadzieścia dziewięć lat i za sobą normalne studenckie życie. Nawet wtedy, gdy po studiach wróciła do Bay Beach, wielu było takich, którzy próbowali swoich szans u doktor Mainwaring.
Tak więc chłopcy ją całowali, ale żaden tak jak Jonas! To był pocałunek, o jakim nawet nie marzyła. To było jak połączenie dwóch połówek należących do tej samej całości. Strumień ciepła popłynął przez jej ciało, ogrzewając je od czubków palców aż do głowy. Gdy Jonas mocniej przyciągnął ją do siebie, poczuła, że topnieje.
Mężczyzna i kobieta – jakby kierowało nimi przeznaczenie – spotykają się i łączą, stając się jednością. To, co Emily teraz czuła, było nie do opisania. Oto znalazła wreszcie swoje miejsce na ziemi. Swojego mężczyznę…
Tylko że to nie był jej mężczyzna. To był Jonas Lunn, chirurg z wielkiego miasta, który za kilka tygodni stąd wyjedzie. Prześpi się z nią i potem zostawi, a ona będzie musiała żyć jak dawniej, bez niego!
Ta myśl sprawiła, że nagle otrzeźwiała. Kiedy więc Jonas podniósł rękę, Emily, czując, że zamierza rozpuścić jej włosy, odsunęła się gwałtownie.
– Nie!
– Tak! – powiedział i w jego oczach zabłysły wesołe iskierki. – Chcesz tego tak samo jak ja.
– Być może chcę – odparła – ale też mam dostatecznie dużo rozsądku, żeby wiedzieć, do czego mogłoby to zaprowadzić.
– Do tego, aby dwoje ludzi dało sobie nawzajem trochę radości.
– A potem odejdziesz?
– Tak – przyznał z rozbrajającą szczerością. – Oczywiście, że tak. Życie musi toczyć się dalej, ale dzięki temu, co przeżyjemy, będzie o wiele bogatsze.
– Nie, nie – odparła ze smutkiem. – Będzie okropne. Złamie mi to serce, tak jak rozstanie z Robbym.
– Pójście z kimś do łóżka nie może złamać ci serca.
– Nie? – Jej oczy płonęły. Mężczyźni! Czyżby wszyscy byli aż tak niewrażliwi? – A co może złamać twoje serce?
– Mam nadzieję, że jednak wyjdziesz z tego z nieuszkodzonym sercem. Bo ja na pewno tak.
– Szczęściarz z ciebie.
– Em, to chyba nie jest trzecia wojna światowa. Czy musisz aż tak dramatyzować?
– Wcale nie dramatyzuję. – Teraz była już wściekła.
Jak to on powiedział? „Ale to wcale nie znaczy, że nie angażuję się, jeśli kobieta jest naprawdę wyjątkowa"? Od ilu wyjątkowych kobiet już odchodził? Ona z pewnością nie będzie jedną z nich! Czuła, jak wzbiera w niej złość, i ta złość dodała jej siły.
– Idź do łóżka, Jonas! – powiedziała.
– Z tobą?
– Drzwi do mojej sypialni są tu, a do twojej tam. Idź więc do siebie i zostaw mnie w spokoju.
– Kłamiesz!
– Może, ale robię to w dobrej intencji – zauważyła cierpko – zważywszy na to, że wszędzie siejesz zniszczenie. I zaczynam już rozumieć, dlaczego Anna woli trzymać się od ciebie z daleka. Dajesz swój czas, swoje pieniądze i swoją pracę. Ale nie siebie, Jonas. A to nie wystarczy. Chcesz być potrzebny, ale nie dopuszczasz do siebie myśli, że sam również możesz czegoś potrzebować. Annie to nie wystarcza i nie wystarcza mnie! Dobranoc!
Weszła do swojego pokoju, z całej siły zatrzaskując za sobą drzwi.
Jak mogła po tym zasnąć? Leżała w ciemnościach, wsłuchując się w cichutkie posapywanie Robby'ego, i jej serce wyrywało się do czegoś, czego nigdy nie będzie miała. Męża i dziecka – dwóch wielkich miłości, które nigdy nie miały się ziścić.
W pokoju obok Jonas również nie mógł zasnąć. Myślał o tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Anna odtrąciła go. „Nie potrzebuję cię. Nikogo nie potrzebuję", powiedziała, gdy zaproponował, że zostanie z nią na noc. I Emily…
„Dajesz swój czas, swoje pieniądze i swoją pracę. Ale nie siebie…" A co innego mógł zrobić?
Przyjechał tu, ponieważ uważał, że Anna go potrzebuje. I Emily… Ona przecież też go potrzebuje. Jako kobieta i… ponad miarę zapracowany lekarz.
Dlaczego więc obie go odrzuciły?
Dlatego, że potem chciał odejść!
To prawda. Mówił o tym otwarcie, uważając, że tak jest uczciwie. Nie chciał wykorzystać Emily. Nie potrzebuje jej. Nie potrzebuje nikogo. W rzeczywistości jednak straszliwie pragnął się z nią kochać.
Bez względu na wszystko! Cholera jasna!
Dzieciarnia wstała z łóżka znacznie wcześniej niż on. Ody się obudził, jego pierwszą myślą było, że klatkę piersiową przygniótł mu dziesięciotonowy ciężar. Tymczasem była to jedynie trójka urwisów Anny.
– Obudź się, wujku! Em robi grzanki, nawet Bernard już się obudził, i pytaliśmy Em, jak czuje się mama, ale ona powiedziała, żebyśmy zapytali ciebie.
Trzy małe twarzyczki spoglądały na niego z niepokojem. Jonas zamknął w niedźwiedzim uścisku tyle małych rączek i nóg, ile tylko zdołał. To są jego siostrzeńcy. Dotychczas nie dane mu było z nimi się zaprzyjaźnić, ale, jak się wydaje, dzieciaki nie miały uprzedzeń matki.
– Wasza mama dobrze zniosła operację – odparł. – Jeżeli wszystko będzie w porządku, karetka przewiezie ją do szpitala w Bay Beach i wtedy sami ją odwiedzicie.
Właściwie mogli ją przewieźć do Bay Beach jeszcze dziś, ale Anna nie wyraziła na to zgody. Oznajmiła, że chce poczekać na wyniki badań i w spokoju wszystko przemyśleć. I przygotować się na najgorsze, jeśli to najgorsze się wydarzy.
Proszę cię, Boże, tylko nie to, powtarzał w duchu Jonas, pocieszając się jednocześnie, że nie ma powodu obawiać się najczarniejszego scenariusza. Zmusił się, by o tym nie myśleć.
– Podobno Em robi grzanki? – zapytał, siląc się na uśmiech.
– Tak. Właśnie wróciła – odparł Sam. – Musiała zająć się jakimś farmerem, któremu krowa przygniotła stopę. Kiedy obudziliśmy się, przyszła do nas pielęgniarka i kazała być cicho, aż się obudzisz. Ale potem przyszła Em i powiedziała, że jesteś leniuchem. No to przyszliśmy tu cię obudzić.
– Czyż Em nie jest wspaniała! – Jonas roześmiał się od ucha do ucha i odrzucił okrycie. W głębi duszy czuł się winny. Emily pracuje, a on śpi. Ma aparat telefoniczny przy łóżku, pomyślał. Wprawdzie drugi jest w holu, ale jeśli już po pierwszym sygnale podniosła słuchawkę, mógł go nie słyszeć. To trzeba zmienić.
– Wiesz, mamy dżem truskawkowy, malinowy i marmoladę – rzekła z przejęciem Ruby. – Bernard najbardziej lubi marmoladę, a Robby upaćkał się dżemem truskawkowym.
– Wyobrażam sobie!
– Chodź, wujku!
– Poczekajcie, aż się ubiorę.
Ale najwyraźniej nie było mu to pisane.
– Grzanki gotowe! – zawołała Emily i ubrany w piżamę Jonas został z triumfem pociągnięty do kuchni.
W progu zatrzymał się, urzeczony niezwykłą atmosferą tego, co zobaczył. Emily trzymała w ramionach Robby'ego i zanosiła się śmiechem, patrząc na jego umorusaną buzię. Bernard, o dziwo, zapomniał o drzemce i węszył wokół, znęcony zapachem grzanek. Jonasowi jednak nie dane było długo stać bezczynnie. Niespodziewanie Robby znalazł się w jego ramionach.
– Potrzymaj go chwilę. Muszę znaleźć jakiś mały ręcznik – powiedziała Emily. – Piękna piżama – zauważyła, mierząc go uważnym wzrokiem.
Piżama była uszyta z jedwabiu ozdobionego maleńkimi pandami. Prezent od pewnej przyjaciółki…
Do licha! Czuł, że się czerwieni.
Dzieciaki zaczęły chichotać.
– Nie wiedzieliśmy, że wujkowie też mogą mieć pandy na piżamach – oznajmiła z powagą Ruby.
Jonas porwał ją do góry i po chwili miał już na rękach dwoje dzieci.
– Jeśli chodzi o tego wujka, wszystko jest możliwe. Nie ma takiej rzeczy, której nie potrafiłby zrobić.
– Zmienić pieluszki też potrafisz? – zakpiła Emily, a Jonas wykrzywił się komicznie.
– To umiejętność wymagająca studiów – odparł. -Musiałem zostać chirurgiem, żeby się nauczyć zakładać plastry. Trzeba wielu lat praktyki, abym mógł uzyskać dyplom z pieluch.
– I odrobiny zwyczajnej odwagi. – Śmiała się z niego i to zbiło go z tropu. Była taka… nadzwyczajna.
Em jest nadzwyczajna, pomyślał, obserwując, jak wyciera Robby'ego maleńkim ręczniczkiem. Miała na sobie dżinsy i T-shirt, włosy splecione w warkocz, a na twarzy ani odrobiny makijażu, i była przepiękna!
Tak bardzo jej pragnął…
A ona odepchnęła go, ponieważ obawiała się, że mógłby ją zranić. Nie to nie, powiedział sobie, siadając do śniadania. Ta pani nie chce ciebie, Jonas. Mógłbyś skomplikować jej życie, a ostatnią rzeczą, której pragniesz, to komplikować życie komukolwiek.
Nieprawdaż?
Hm.