XIII

Obchód rakiety trwał dosyć długo. Dubelt interesował się szczególnie stosem atomowym i automatami. Inżynier rysował mu mnóstwo szkiców na blokach, wypełniając cztery tylko w maszynowni. Automat wzbudził wyraźny podziw gościa. Szczegółowo obejrzał mikrosieć i nadzwyczaj się zdziwił, ujrzawszy, że cała jest zanurzona w zbiorniku chłodzonym płynnym helem - był to kriotrionowy mózg nadprzewodliwego typu dla szczególnie szybkich reakcji. Widocznie jednak pochwycił cel, któremu służyło chłodzenie, bo niezmiernie długo pokaszliwał i z wielką aprobatą studiował szkice, które kreślił mu Cybernetyk. Zdawało się, że na temat elektrycznych połączeń będą mogli się porozumieć wcześniej aniżeli co do tego, jakim gestem czy symbolem oznaczyć najprostsze słowa.

O piątej nad ranem Chemik, Koordynator i Inżynier poszli spać, na posterunku, po zamknięciu klapy ciężarowej, stanął w tunelu Czarny, a pozostali trzej ludzie poszli z dubeltem do biblioteki.

– Czekajcie - powiedział Fizyk, kiedy przechodzili obok laboratorium - pokażemy mu jeszcze tablicę Mendelejewa. Tam są schematyczne rysunki atomów.

Weszli do środka. Fizyk zaczął kopać się w stosie papierów pod szafkami, kiedy coś zatykotało.

Fizyk wyrzucał z kąta szeleszczące zwoje i nic nie usłyszał, ale Doktor nadstawił ucha.

– Co to jest? - powiedział. Fizyk wyprostował się i także usłyszał tykot. Powiódł po nich oczami, w których było przerażenie.

– To ten geiger, tam… stójcie! Jakiś przeciek…

Przyskoczył do licznika. Dubelt stał dotąd nieruchomo i wodził wzrokiem po aparatach. Zbliżył się teraz do stołu, licznik zagrzechotał długimi seriami, jak dobosz bijący przeciągły werbel.

– To on! - krzyknął Fizyk, porwał oburącz metalowy cylinder i skierował go na olbrzyma. Licznik zawarczał.

– Radioaktywny? On? Co to znaczy? - pytał oszołomiony Cybernetyk.

Doktor pobladł. Przystąpił do stołu, popatrzył na dygocący wskaźnik - wyjął z rąk Fizyka metalowy cylinder i zaczął wodzić nim w powietrzu wokół dubelta. Bębnienie słabło tym wyraźniej, im wyżej unosił jego wylot. Kiedy go opuścił do grubszych, niezgrabnych nóg przybysza, membrana warknęła. Na tarczy aparatu zajarzył się czerwony ogienek.

– Skażenie radioaktywne… - wyrzucił Fizyk. Dubelt wodził oczami od jednego do drugiego, zdziwiony, ale najwidoczniej nie zaniepokojony niezrozumiałą dla niego operacją.

– On się tu dostał przez otwór, który wypalił Obrońca - powiedział cicho Doktor. - Tam jest plama radioaktywna… Przeszedł tamtędy…

– Nie zbliżaj się do niego! - wybuchnął Fizyk. - On wypromieniowuje co najmniej milirentgen na sekundę! Czekaj - będziemy musieli go jakoś - jeżeli owiniemy go folią ceramitową, będzie można zaryzykować…

– Ależ, człowieku, tu nie chodzi o nas! - podniesionym głosem powiedział Doktor. - Chodzi o niego! Jak długo mógł przebywać na plamie? Ile dostał rentgenów?

– N… nie wiem. Skąd mogą wiedzieć… - Fizyk patrzał wciąż na terkoczący licznik. - Musisz coś zrobić! Kąpiel w octanie, abrazja naskórka - on, patrzcie, on nic nie rozumie!

Doktor wybiegł bez słowa z laboratorium. Po chwili wrócił z kasetą pierwszej pomocy przeciwpromienistej. Dubelt początkowo chciał się jakby opierać niepojętym zabiegom, ale potem dał z sobą wszystko robić.

– Włóż rękawice! - krzyknął Fizyk na Doktora, który gołymi rękami dotykał skóry leżącego.

– Zbudzić tamtych? - spytał niepewnie Cybernetyk.

Stał pod ścianą z opuszczonymi rękami. Doktor naciągał ciężkie rękawice.

– Po co? - powiedział. Pochylił się nisko. - Na razie nic… rumień wystąpi za jakieś dziesięć - dwanaście godzin, o ile…

– Gdybyśmy mogli się z nim porozumieć - mruknął Fizyk.

– Transfuzja, ale jak? Skąd? - Doktor patrzał przed siebie, nic nie widząc. - Ten drugi! - zawołał nagle. Zawahał się. - Nie - dodał ciszej - nie mogę - trzeba by pierwej zbadać krew obu na aglutynację - mogą mieć różne grupy…

– Słuchaj - Fizyk odciągnął go na bok - to niedobra sprawa. Obawiam się, no, rozumiesz? Musiał przejść po plamie, jak tylko temperatura opadła - na obwodzie mikroanihilacyjnej reakcji powstaje zawsze sporo radioizotopów. Rubid, stront, ypr i cała reszta. Ziemie rzadkie. On na razie nic jeszcze nie czuje, najwcześniej jutro - tak myślę. Czy on ma białe ciałka we krwi?

– Tak, ale wyglądają zupełnie inaczej niż ludzkie.

– Wszystkie obficie rozmnażające się komórki są rażone zawsze tak samo, bez względu na gatunek. On - powinien mieć trochę większą odporność niż człowiek, ale…

– Skąd wiesz?

– Bo normalna radioaktywność gruntu jest tutaj prawie dwa razy wyższa niż na Ziemi, więc w pewnej mierze może są do niej przystosowani. Twoje antybiotyki będą oczywiście na nic?

– Na nic. Oczywiście, że na nic - tu muszą być jakieś całkiem inne bakterie…

– Tak myślałem. Wiesz co? Powinniśmy przede wszystkim porozumieć się z nim w najszerszym zakresie. Reakcja nastąpi najwcześniej za kilka godzin…

– A! - Doktor spojrzał na niego szybko i spuścił oczy. Stali o pięć kroków od wpół leżącego dubelta, który nie spuszczał z nich bladoniebieskiego spojrzenia.

– Żeby wyciągnąć z niego jak najwięcej, zanim - zginie?

– Nie myślałem tego w ten sposób - powiedział Fizyk. Zmuszał się do spokoju. - Przypuszczam, że będzie się zachowywał podobnie jak człowiek. Sprawność psychiczną zachowa przez kilka godzin, potem przyjdzie apatia - przecież wiesz - będąc na jego miejscu, każdy z nas myślałby przede wszystkim o wypełnieniu zadania!

Doktor wzruszył ramionami, popatrzał na niego spode łba i nagle uśmiechnął się.

– Każdy z nas, mówisz? Tak, może, wiedząc, co się stało. Ale on został porażony przez nas! Z naszej winy.

– Więc co z tego? Chodzi ci o jakąś ekspiację? Nie bądź śmieszny!!

Czerwone plamy wystąpiły na twarz Fizyka.

– Nie - powiedział Doktor. - Nie zgadzam się. Rozumiesz? To - wskazał na leżącego - jest chory, a to - stuknął się palcem w pierś - lekarz. A poza lekarzem nikt nie ma tu teraz nic do roboty.

– Tak uważasz? - głucho powiedział Fizyk. - Ale - to nasza jedyna szansa. Nie zrobimy mu przecież nic złego. To nie nasza wina, że…

– Nieprawda! Został rażony, bo szedł śladem Obrońcy! A teraz dosyć. Muszę mu wziąć krew.

Podszedł do dubelta ze strzykawką. Stał nad nim przez chwilę, jakby się wahał, potem wrócił do stołu po drugą strzykawkę. Na obie nasadził igły wyjęte z gamma-sterylizatora.

– Pomóż mi - zwrócił się do Cybernetyka. Zbliżył się do dubelta. Na jego oczach obnażył ramię, Cybernetyk wprowadził mu igłę do żyły, wciągnął trochę krwi Doktora, odstąpił w tył, wtedy Doktor wziął drugą i dotykając nią skóry leżącego, wyszukał naczynie, spojrzał mu w oczy, a potem wbił igłę. Cybernetyk stał nad nimi. Dubelt nie drgnął nawet. Jego jasnorubinowa krew wypełniła szklany cylinder. Doktor wyjął zręcznie igłę, przycisnął krwawiącą rankę kawałkiem waty i wyszedł z trzymaną wysoko strzykawką.

Tamci wymienili spojrzenia. Cybernetyk trzymał jeszcze w ręku strzykawkę z krwią Doktora. Położył ją na stole.

– I co teraz? - spytał Cybernetyk.

– On mógłby nam wszystko powiedzieć! Fizyk był jak w gorączce.

– A ten - ten!

Naraz popatrzał Cybernetykowi w oczy.

– Może ich zbudzić?… - powtórzył Cybernetyk.

– To nic nie da. Doktor powie im to samo, co mnie. Jest tylko jedna możliwość - on… musi sam zadecydować. Gdyby on tak chciał, Doktor nie będzie mógł mu się przeciwstawić.

– On? - Cybernetyk patrzał na niego zdumiony. - No dobrze… ale jakże on zadecyduje? Przecież nic nie wie - a my nie możemy mu powiedzieć!

– Owszem, możemy - powiedział chłodno Fizyk. Patrzał teraz wciąż na szklany cylinder z krwią, leżącą obok sterylizatora. - Mamy z piętnaście minut czasu, póki Doktor nie policzy jego krwinek. Dawaj tu tę tablicę!

– Ależ to nie ma żadnego…

– Dawaj tablicę! - krzyknął Fizyk i zaczął zbierać cały stos kawałków kredy.

Cybernetyk zdjął tablicę ze ściany, razem ustawili ją naprzeciw dubelta.

– Mało kredy! Przynieś z biblioteki kolorową!

Gdy Cybernetyk wyszedł, Fizyk porwał pierwszy kawałek kredy i zaczął szybko rysować wielką półkulę, w której znajdowała się rakieta. Czując na sobie bladoniebieski, nieruchomy wzrok, rysował coraz szybciej. Gdy kończył, odwracał się do dubelta, patrzał mu mocno w oczy, palcem uderzał w tablicę, ścierał ją gąbką i rysował dalej.

Ściana półkuli - cała. Ściana - i przed nią Obrońca. Ryj Obrońcy - i wylatujący z niego pocisk. Wyszukał kawałek fioletowej kredy, zasmarował nim część ściany przed Obrońcą, palcami roztarł kredę, tak że powstał otwór, okolony fioletowym zaciekiem. Sylwetka dubelta. Podszedł do leżącego, dotknął jego torsu, wrócił do tablicy, puknął kredą w narysowanego, starł wszystko, aż woda chlapała na podłogę, nasmarował z największym pośpiechem jeszcze raz otwór w ścianie, grubo obwiedziony fioletem, w otworze - dubelta, potem starł wszystko dookoła. Na tablicy został tylko zarys wielkiej postaci. Fizyk stojąc tak, żeby tamten mógł widzieć każdy jego ruch, zaczął powoli wcierać roztartą na proch fioletową kredę w nogi wyprostowanej sylwetki. Odwrócił się. Mały tors dubelta, który przedtem spoczywał oparty o wydętą przez Doktora gumową poduszkę, powoli uniósł się w górę, jego twarz, pomarszczona, małpia, z rozumnymi oczami zeszła z tablicy i spoczęła na Fizyku, jakby pytając w milczeniu.

Wówczas Fizyk skinął głową, chwycił blaszaną puszkę, parę ochronnych rękawic i wybiegł pędem z laboratorium. W tunelu omal nie zderzył się z automatem, który rozpoznawszy go, usunął się z drogi. Wyskoczył na powierzchnię i naciągając w biegu rękawice, pognał na oślep w stronę, w której znajdował się wypalony przez Obrońcę otwór. Przed płytkim lejem runął na kolana, z największym pośpiechem wyrywał z ziemi kawały skrzepłego, zeszklonego żarem piasku i wrzucał je do puszki. Potem zerwał się i wciąż biegnąc, wrócił przez tunel do rakiety. W laboratorium stał ktoś - zmrużył oślepione oczy - to był Cybernetyk.

– Gdzie Doktor? - rzucił mu.

– Jeszcze nie wrócił.

– Cofnij się. Najlepiej siądź tam, pod ścianą.

Tak, jak się tego spodziewał, zeszklony piasek był bladofioletowego koloru - nie bez kozery wybrał kredę tej właśnie barwy. Kiedy wszedł, dubelt zwrócił ku niemu twarz - najwyraźniej go czekał.

Fizyk wysypał na podłogę przed tablicą całą zawartość puszki.

– Zwariowałeś! - krzyknął, zrywając się z miejsca, Cybernetyk. Licznik odstawiony na drugi koniec stołu zbudził się i zaczął pospiesznie tykać.

– Milcz! Nie przeszkadzaj!

W głosie Fizyka drgała taka wściekłość, że Cybernetyk zastygł bez ruchu pod ścianą.

Fizyk rzucił okiem na tarczę zegara - upłynęło już dwanaście minut. Lada chwila mógł wrócić Doktor. Pochylił się, wskazał na fioletowe, mgławe szczerby na pół stopionego piasku. Podniósł ich garść, przytknął, trzymając ją rozwartą dłonią w górę, do miejsca, gdzie powalane fioletową kredą, naszkicowane były nogi stojącego. Roztarł nieco piaskowych okruchów na rysunku, popatrzał w oczy dubelta, strząsnął resztę pyłu na podłogę, cofnął się w głąb sali, potem ruszył zdecydowanym krokiem przed siebie, jakby szedł gdzieś daleko, wstąpił w środek fioletowej plamy, stał tak chwilę, zamknął oczy i powoli przewrócił się, rozluźniając mięśnie. Jego ciało głucho uderzyło o podłogę. Leżał tak kilka sekund, nagle zerwał się, podbiegł do stołu, chwycił licznik Geigera i trzymając go przed sobą, jak myśliwski reflektor, podszedł do tablicy. Ledwo wylot czarnego cylindra zbliżył się do narysowanych kredą nóg, dał się słyszeć gwałtowny, alarmowy werbel. Fizyk kilka razy przysuwał i odsuwał licznik od tablicy, powtarzając efekt przed wpatrzonym bez drgnienia dubeltem, potem zwrócił się wolno ku niemu i zaczął przysuwać wylot geigera do jego obnażonych podeszew.

Licznik zawarczał.

Dubelt wydał słaby odgłos, jakby się zakrztusił. Przez kilka sekund, które Fizykowi zdawały się wiecznością, patrzał mu w oczy - zachłannym, bladym spojrzeniem. Potem - Fizykowi krople potu toczyły się z czoła - dubelt rozluźnił nagle tors, zamknął oczy i bezwładnie osunął się po wezgłowiu, jednocześnie wyprężając dziwacznie węzełkowate paluszki obu rąk. Spoczywał tak przez chwilę jak martwy, naraz otworzył oczy, usiadł i wbił spojrzenie w twarz Fizyka.

Ten skinął głową, odniósł aparat na stół, trącił nogą tablicę i odezwał się głucho w stronę Cybernetyka:

– Zrozumiał.

– Co zrozumiał?… - wybełkotał tamten, wstrząśnięty milczącą sceną.

– Że musi umrzeć.

Wszedł Doktor, spojrzał na tablicę, na rozsypane, szkliste szczątki, na nich.

– Co tu się dzieje? - spytał. - Co to znaczy?! - podniósł gniewnie głos.

– Nic takiego. Masz już dwóch pacjentów - powiedział obojętnie Fizyk, a gdy Doktor patrzał na niego z osłupieniem, wziął ze stołu licznik i skierował jego wylot na własne ciało. Radioaktywny kurz wniknął w materiał kombinezonu - geiger zaterkotał przeraźliwie.

Twarz Doktora poczerwieniała. Przez chwilę stał bez ruchu, zdawało się, że strzeli w podłogę strzykawką, którą miał w ręku. Powoli krew odpływała mu z twarzy.

– Tak? - powiedział. - Dobrze. Chodź.

Ledwo wyszli, Cybernetyk narzucił ochronny płaszcz i zaczął pospiesznie sprzątać promieniujące okruchy. Wyprowadził ze ściennego schowka półautomat oczyszczający i puścił go na pozostałą plamę. Dubelt leżał bez ruchu, patrzał na jego krzątaninę, kilka razy słabo zakaszlał. Po jakichś dziesięciu minutach Fizyk wrócił z Doktorem - miał na sobie białe płócienne ubranie, szyję i ręce pokrywały grube zwoje bandaża.

– Już - powiedział prawie wesoło do Cybernetyka. - Nic takiego - pierwszy stopień albo i to nie.

Doktor z Cybernetykiem wzięli się do podnoszenia dubelta, który pojąwszy, o co idzie, wstał i wyszedł posłusznie z laboratorium.

– I po co było to wszystko? - spytał Cybernetyk. Nerwowo chodził po sali, wtykając we wszystkie szpary i kąty czarny pyszczek geigera. Od czasu do czasu tykot nieco przyspieszał.

– Zobaczysz - odparł spokojnie Fizyk. - Jeżeli on ma głowę na właściwym miejscu - zobaczysz.

– Dlaczego nie włożyłeś ubrania ochronnego? Żal ci było tej minuty?

– Musiałem pokazać to jak najprościej - powiedział Fizyk. - Jak najnaturalniej, bez żadnych „domieszek”, rozumiesz?

Zamilkli. Wskazówka ściennego zegara przesuwała się wolno. Cybernetyka począł w końcu morzyć sen. Fizyk manipulując wystającymi z bandaża palcami niezręcznie zapalił papierosa. Wpadł Doktor, w poplamionym fartuchu, wściekły skoczył do Fizyka.

– To ty! To ty, co?! Coś z nim zrobił?!

– A co takiego? - uniósł głowę Fizyk.

– Nie chce leżeć! Ledwo dał się opatrzyć, wstaje i pakuje się w drzwi, o, już go tu masz… - dodał ciszej.

Dubelt wszedł. Kuśtykał niezgrabnie. Po podłodze ciągnął się za nim rozwinięty koniec bandaża.

– Nie możesz go leczyć wbrew jego woli - chłodno powiedział Fizyk. Rzucił papierosa na podłogę, wstał i zdusił go nogą. - Weźmiemy chyba ten kalkulator z nawigacyjnej, co? Ma największy zasięg ekstrapolacji - powiedział do Cybernetyka. Ten drgnął, przebudzony, zerwał się na równe nogi, chwilę patrzył pijanym wzrokiem i wyszedł szybko. Zostawił otwarte drzwi. Doktor z pięściami w kieszeniach fartucha stał na środku laboratorium. Na słabe człapnięcie odwrócił się. Popatrzał na olbrzyma, który zbliżał się powoli, odetchnął.

– Już wiesz? - powiedział. - Już wiesz, co?

Dubelt kaszlnął.

Tamci trzej spali przez cały dzień. Kiedy obudzili się, zapadał zmierzch. Poszli prosto do biblioteki. Przedstawiała obraz przerażający. Stoły, podłoga, wszystkie wolne fotele zawalone były stosami książek, atlasów, pootwieranych albumów, setki zarysowanych arkuszy walały się pod nogami, pomieszane z książkami leżały części aparatów, kolorowe plansze, puszki konserw, talerze, szkła optyczne, arytmometry, cewki, o ścianę opierała się tablica, z której ściekała woda zmieszana z kredowym miałem, gruba warstwa wyschłego wapiennego prochu pokrywała skorupą palce, rękawy, nawet kolana trzech ludzi. Siedzieli naprzeciw dubelta, zarośnięci, z przekrwionymi oczami i pili kawę z wielkich kubków. Pośrodku, tam gdzie przedtem znajdował się stół, na wolnej przestrzeni, wznosił się szkielet dużego elektronowego kalkulatora.

– Jak idzie? - spytał Koordynator, stając w progu.

– Świetnie. Ujednoznaczniliśmy już tysiąc sześćset pojęć - odparł Cybernetyk. Doktor wstał. Miał jeszcze na sobie biały fartuch.

– Zmusili mnie do tego - powiedział. - On jest porażony - wskazał na dubelta.

– Porażony!? - Koordynator wszedł do środka. - Co to znaczy?

– Przeszedł przez plamę radioaktywną w otworze - wyjaśnił Fizyk. Odstawił nie dopitą kawę i ukląkł przy aparacie.

– Ma już o dziesięć procent białych ciałek mniej niż przed siedmioma godzinami - powiedział Doktor. - Degeneracja hyalinowa - zupełnie jak u człowieka. Chciałem go izolować, musi mieć spokój, ale nie daje się leczyć, bo Fizyk powiedział mu, że to i tak nie pomoże!

– Czy to prawda? - zwrócił się Koordynator do Fizyka. Ten, nie odrywając się od gwiżdżącego aparatu, skinął głową.

– I on jest - nie do uratowania?… - spytał Inżynier. Doktor wzruszył ramionami.

– Nie wiem! Gdyby to był człowiek, powiedziałbym, że ma trzydzieści szans na sto. Ale to nie jest człowiek. Staje się trochę apatyczny. Ale to może być zmęczenie i bezsenność. Gdybym go mógł izolować…

– O co ci chodzi? Przecież i tak robisz z nim wszystko, co chcesz - powiedział Fizyk. Nie odwrócił nawet głowy. Obandażowanymi rękami manipulował wciąż przy aparacie.

– A co tobie się stało? - spytał Koordynator.

– Wytłumaczyłem mu, w jaki sposób uległ promienistemu skażeniu.

– Tak dokładnie mu to wytłumaczyłeś?! - krzyknął Inżynier.

– Musiałem. Milczeli przez chwilę.

– Stało się, co się stało - powoli powiedział Koordynator. - Dobrze czy źle, ale stało się. Co teraz? Co już wiecie?

– Sporo.

Mówił Cybernetyk.

– Opanował już masę naszych symboli - zwłaszcza matematycznych. Teorię informacji mamy właściwie przetorowaną. Najgorzej z jego elektrycznym pismem, bez specjalnego aparatu nie moglibyśmy się go nauczyć, a nie mamy takiego aparatu ani czasu, żeby go zbudować. Pamiętacie te fragmenty rurek wchodzące w głąb ciała? To po prostu urządzenia do pisania! Kiedy dubelt przychodzi na świat, od razu wszczepia mu się taką rurkę - jak u nas kiedyś przekłuwało się dziewczynkom uszy… Mają po obu stronach ciała, tego wielkiego, organy elektryczne. Dlatego kadłub jest taki wielki! To jak gdyby mózg i zarazem plazmatyczna bateria, która przekazuje ładunki bezpośrednio „przewodowi piszącemu”. U niego kończy się on tymi drutami na „kołnierzu”, ale to jest indywidualnie różne. Pisania muszą się oczywiście uczyć. Ta wstępna operacja praktykowana od tysięcy lat jest tylko krokiem przygotowawczym.

– A więc on rzeczywiście w ogóle nie mówi? - spytał Chemik.

– Mówi! Ten kaszel, któryście słyszeli, to właśnie mowa. Jedno „kaszlnięcie” to całe zdanie. Wyrzucane z wielkim przyśpieszeniem. Nagraliśmy je na taśmę - rozkłada się na widmo częstotliwości.

– A! Więc to jest mowa na zasadzie modulowanej częstości drgań dźwiękowych?

– Raczej szmerów. Jest bezdźwięczna. Dźwiękami wyrażają wyłącznie uczucia, stany emocjonalne.

– A te organy elektryczne - czy są ich bronią?

– Nie wiem. Ale możemy go spytać.

Pochylił się, wyciągnął spomiędzy papierów dużą planszę, na której widniał schematyczny, pionowy przekrój dubelta, wskazał dwa podłużne segmentowane twory w jego wnętrzu i zbliżając usta do mikrofonu, powiedział:

– Broń?

Głośnik umieszczony z drugiej strony, naprzeciw leżącego, skrzeknął. Dubelt, który uniósł nieznacznie mały tors, gdy weszli nowi ludzie, trwał przez chwilę bez ruchu, potem zakaszlał.

– Broń - nie - zaskrzypiał głośnik. - Liczne obroty planetarne - niegdyś - broń. Dubelt kaszlnął.

– Organ-rudyment - ewolucji - biologicznej - wtórna - adaptacja - cywilizacja - wyskrzypiał martwo, bez żadnej intonacji głośnik.

– No, no - mruknął Inżynier. Chemik stał zasłuchany, ze zmrużonymi oczami.

– A więc naprawdę! - wyrwało się Koordynatorowi. Opanował się. - Jak przedstawia się ich nauka? - spytał.

– Z naszego punktu widzenia - dziwacznie - powiedział Fizyk. Wstał z kolan. - Nie wyeliminuję tego przeklętego skrzypienia - rzucił Cybernetykowi. - Wielkie wiadomości w dziedzinie fizyki klasycznej - podjął. - Optyka, elektryczność, mechanika, w specyficznym połączeniu z chemią - coś w rodzaju mechanochemii. Tam mają ciekawe osiągnięcia.

– No?! - rzucił się naprzód Chemik.

– Szczegóły potem. Mamy wszystko utrwalone, nie bój się. W drugą stronę poszli z tych wyjściowych pozycji do teorii informacji. Ale studiowanie jej jest u nich, poza specjalnymi placówkami, zakazane. Najgorzej wygląda ich atomistyka, zwłaszcza chemia jądrowa.

– Czekaj - jak to zakazane? - zdziwił się Inżynier.

– Po prostu nie wolno prowadzić takich badań.

– Kto tego zabrania?

– To skomplikowana sprawa i mało co jeszcze pojmujemy - wtrącił Doktor. - Najgorzej orientujemy się wciąż w ich dynamice społecznej.

– Zdaje się, że do badań jądrowych brakło im bodźców - powiedział Fizyk. - Nie odczuwają niedoboru energetycznego.

– Ależ skończmy pierwej z jednym! Więc jakże to jest z tymi zakazywanymi badaniami?

– Siadajcie - będziemy pytali dalej - powiedział Cybernetyk. Koordynator zbliżył twarz do mikrofonu, tamten powstrzymał go.

– Czekaj. Trudność polega na tym, że im zawilsza konstrukcja zdania, tym bardziej rozsypuje się kalkulatorowi gramatyka. Zdaje się poza tym, że analizator dźwięków jest za mało selektywny. Często dostajemy po prostu rebusy, sami zresztą zobaczycie.

– Na planecie jest was - wielu - powoli i wyraźnie powiedział Fizyk. - Jaka jest struktura dynamiczna - was wielu - na planecie?

Głośnik szczeknął dwa razy i urwał. Dubelt dość długo nie odzywał się. Potem zakaszlał ochryple.

– Struktura dynamiczna - podwójna. Relacja - podwójna - zamamrotał głośnik. - Społeczeństwo - sterowane - centralnie - cała planeta.

– Doskonale! - zawołał Inżynier. Jak pozostali dwaj nowi uczestnicy badania, zdradzał duże podniecenie. Tamci, może wskutek zmęczenia, siedzieli bez ruchu, z obojętnymi twarzami.

– Kto rządzi społeczeństwem? Kto jest na szczycie, jeden osobnik czy grupa? - spytał Koordynator zbliżając usta do mikrofonu. Głośnik trzeszczał, rozległo się przeciągłe buczenie i czerwony wskaźnik mignął parę razy na tablicy aparatu.

– Tak pytać nie można - pospieszył z wyjaśnieniem Cybernetyk. - Jeżeli mówisz „na szczycie”, to jest przenośnia i nie ma odpowiednika w słowniku kalkulatora. Czekaj, spróbuję.

Pochylił się do przodu.

– Jak wielu jest was u steru społeczeństwa? Jeden? Kilku? Wielka liczba?

Głośnik szybko skrzeknął.

– A ster to nie przenośnia? - spytał Koordynator. Cybernetyk potrząsnął głową.

– Termin z zakresu teorii informacji - zdążył odpowiedzieć w momencie, gdy dubelt odezwał się, i głośnik tłumaczył, wyrzucając miarowo:

– Jeden - kilku - wielu - ster - nie wiadomo. Nie - wiadomo - powtórzył.

– Jak to nie wiadomo? Co to ma znaczyć? - pytał zaskoczony Koordynator.

– Zaraz się dowiemy.

– Nie wiadomo tobie - czy - nie wiadomo - żadnemu - na planecie? - powiedział w mikrofon. Dubelt odpowiedział i kalkulator, tłumacząc, wyrzucał przez głośnik:

– Relacja - dynamiczna - podwójna. Wiadomo - jedno - jest. Wiadomo - drugie - nie jest.

– Nic nie rozumiem! - Koordynator patrzał na pozostałych - a wy?

– Zaczekaj - powiedział Cybernetyk, wpatrzony w dubelta, który powoli zbliżył jeszcze raz twarz do swojego mikrofonu i kaszlnął dwa razy.

Kalkulator podjął:

– Wiele obrotów planety - niegdyś - sterowanie centralne rozłożone. Pauza. Jeden dubelt - jeden ster. Pauza. Sto trzynaście obrotów planety tak jest. Pauza. Sto jedenasty obrót planety - jeden dubelt - ster - śmierć. Pauza. Inny jeden - ster - śmierć. Pauza. Jeden - jeden - śmierć. Pauza. Potem - jeden dubelt ster - nie wiadomo - kto. Nie wiadomo - kto - ster. Wiadomo - centralny - ster. Pauza. Nie wiadomo - kto - ster. Pauza.

– Tak, to rzeczywiście rebus - powiedział Koordynator. - I co z tym robicie?

– To nie żaden rebus - odparł Cybernetyk. - Powiedział, że do roku sto trzynastego, licząc od dziś, mieli rząd centralny wieloosobowy. „Sterowanie centralne rozłożone”. Potem nastąpiły rządy jednostek - przypuszczam, że coś w rodzaju monarchii albo tyranii. W latach 112 i 111 - oni liczą od chwili obecnej, teraz jest rok zerowy - nastąpiły jakieś gwałtowne przewroty pałacowe. Czterech władców zmieniło się w ciągu dwu lat, kończąc panowanie śmiercią - oczywiście, nie śmiercią naturalną. Potem pojawił się nowy władca i nie wiadomo, kto nim był. Wiadomo było, że istnieje, ale nie wiedzieli, kto to jest.

– Jak to - anonimowy władca? - zdumiał się Inżynier.

– Widocznie. Postaramy się dowiedzieć więcej. Zwrócił się do mikrofonu.

– Teraz wiadomo, że jeden osobnik jest u steru społeczeństwa, ale nie wiadomo, kto to jest? Czy tak? - spytał. Kalkulator zachrząkał niewyraźnie, dubelt odkaszlnął, jakby się zawahał, znowu kilka razy kaszlał i głośnik odpowiedział:

– Nie. Nie tak. Pauza. Sześćdziesiąt obrotów planety - wiadomo, jeden dubelt centralny ster. Pauza. Potem wiadomo, żaden. Pauza. Nikt. Nikt centralny ster. Tak wiadomo. Nikt ster. Pauza.

– Teraz to i ja nie rozumiem - przyznał Fizyk. Cybernetyk siedział pochylony przed aparatem, zgarbił się, gryzł wargi.

– Czekajcie.

– Informacja powszechna - jest taka - że nie ma centralnej władzy? Tak? - powiedział do mikrofonu. - A realność jest taka, że jest centralna władza. Tak?

Kalkulator porozumiewał się z dubeltem, wymieniając skrzekliwe odgłosy. Czekali, z głowami pochylonymi w stronę głośnika.

– Taka prawda. Tak. Pauza. Kto informacja - jest centralny ster, ten - jest, nie ma. Kto informacja - taka - ten jest, nie ma. Ten, niegdyś jest, potem nie ma.

Popatrzyli na siebie w milczeniu.

– Kto mówi, że istnieje władza, sam przestaje istnieć. Tak powiedział? - półgłosem odezwał się Inżynier. Cybernetyk skinął wolno głową.

– Ależ to niemożliwe! - zawołał Inżynier. - Przecież władza ma swoją siedzibę, musi wydawać zarządzenia, ustawy, muszą istnieć jej organy wykonawcze, hierarchicznie niższe, wojsko - przecież spotkaliśmy ich zbrojnych - Fizyk położył mu rękę na ramieniu. Inżynier umilkł. Dubelt pokaszliwał dłuższą chwilę. Zielone oko kalkulatora szybko trzepotało. Mruczał. Brzęczał prądem. Głośnik odezwał się:

– informacja - podwójna. Pauza. Jedna informacja kto - ten jest. Pauza. Druga informacja - kto - ten niegdyś jest, potem nie ma. Pauza.

– Istnieje informacja, która jest blokowana? - spytał w mikrofon Fizyk. - Czy tak? Kto stawia pytania z zakresu tej informacji - temu grozi śmierć, czy tak?

Znowu słychać było po drugiej stronie aparatu skrzypiący głośnik i pokaszliwanie dubelta.

– Nie. Nie tak. Pauza. - odpowiedział kalkulator swoim obojętnym głosem. Miarowo oddzielał od siebie słowa. - Kto niegdyś jest, potem nie ma - ten nie śmierć. Pauza.

Odetchnęli.

– A więc nie kara śmierci! - zawołał Inżynier. - Spytaj go, co się dzieje z takimi - zwrócił się do Cybernetyka.

– Obawiam się, że to się nie da zrobić - powiedział Cybernetyk, ale Koordynator i Inżynier upierali się przy tym pytaniu, rzucił więc:

– Jak chcecie. Dobrze, ale nie odpowiadam za rezultat.

– Jaka jest przyszłość tego, kto rozpowszechnia informację blokowaną? - powiedział do mikrofonu.

Chrypliwy dialog kalkulatora ze spoczywającym bezwładnie dubeltem trwał dosyć długo. Na koniec głośnik odezwał się:

– Ten kto taka informacja inkorporowany samosterowna grupa nie wiadomy stopień prawdopodobieństwo degeneracja zakres pauza. Efekt kumulatywny brak terminu adaptacja taka konieczność walka spowolnienie siły potencjał brak terminu pauza. Niewielka liczba obroty planetarne śmierć pauza.

– Co powiedział? - zwrócili się jednocześnie Chemik, Koordynator i Inżynier do Cybernetyka. Ten wzruszył ramionami.

– Pojęcia nie mam. Mówiłem wam, że to się nie da zrobić. To problem zbyt skomplikowany. Musimy posuwać się stopniowo. Domyślam się, że los takiego osobnika nie jest godny pozazdroszczenia. Czeka go przedwczesna śmierć, ostatnie zdanie było zupełnie przejrzyste, ale jaki jest mechanizm całego procesu, nie wiem. Jakieś samosterowne grupy - naturalnie można na ten temat stawiać hipotezy, ale dowolnych kombinacji mam raczej dość.

– Dobrze - powiedział Inżynier - to spytaj go o tę fabrykę na północy.

– Pytaliśmy już - odparł Fizyk. - To także bardzo skomplikowana sprawa. Na ten temat mamy taką teorię…

– Jak to teorię?! Nie odpowiedział wam wyraźnie? - wtrącił Koordynator.

– Nie, bo to też zatrąca o zjawiska wyższego rzędu. Co do samej fabryki, została porzucona w okresie, gdy miała rozpocząć produkcję. To wiemy całkiem dokładnie. Gorzej z wiedzą o przyczynach, dla których się tak stało. Blisko pięćdziesiąt lat temu został u nich wprowadzony plan rekonstrukcji biologicznej. Przebudowy cielesnych funkcji - może także kształtów - to ciemna historia. Całą niemal ludność planety w ciągu szeregu lat poddano serii zabiegów. Chodziło, jak się zdaje, o przebudowę nie tyle pokolenia żyjącego, co następnych, przez sterowane mutacje komórek rozrodczych. Tak to sobie tłumaczymy. W zakresie biologii porozumienie jest bardzo trudne.

– Jaka to miała być przebudowa? W jakim kierunku? - spytał Koordynator.

– Tego nie udało się ustalić - odparł Fizyk.

– No, coś jednak wiemy - nie zgodził się z nim Cybernetyk. - Biologia, w szczególności badanie procesów życiowych ma u nich osobliwy charakter, jak gdyby doktrynalny, odmienny niż w innych dziedzinach nauki.

– Możliwe, że religijny - wtrącił Doktor. - Z tym że ich wierzenia to raczej system nakazów i reguł dotyczących życia doczesnego, pozbawiony pierwiastków transcendentalnych.

– Nigdy nie wierzyli w jakiegoś stwórcę? - spytał Koordynator.

– Nie wiadomo. Zrozum, takie pojęcia abstrakcyjne, jak wiara, bóg, moralność, dusza, nie dają się w ogóle ujednoznacznić w obrębie kalkulatora. Musimy zadawać mnóstwo rzeczowych pytań i z całej masy odpowiedzi, nieporozumień, cząstkowego pokrywania się znaczeń usiłujemy dopiero wyprowadzić sensowną i uogólnioną ekstrapolację. Mnie się wydaje, że to, co Doktor nazywa religią - to po prostu tradycja, historycznie nawarstwione obyczaje, rytuały.

– Ale co religia czy tradycja może mieć wspólnego z badaniami biologicznymi? - spytał Inżynier.

– Tego właśnie nie potrafiliśmy ustalić. W każdym razie związek, i to bardzo ścisły, istnieje.

– Może szło o to, że usiłowali naginać pewne fakty biologiczne do swoich wierzeń czy przesądów?

– Nie, to jakaś znacznie bardziej skomplikowana historia.

– Wróćmy do rzeczy - powiedział Koordynator. - Jakie były konsekwencje wprowadzenia w życie tego planu biologicznego?

– Takie, że na świat poczęły przychodzić osobniki bezokie albo ze zmienną liczbą oczu, niezdolne do życia, spotworniałe, beznose, także znaczna liczba niedorozwiniętych psychicznie.

– Ach! Nasz dubelt i te inne!

– Tak. Widocznie teoria, na której się opierali, była fałszywa. W ciągu kilkunastu lat pojawiły się dziesiątki tysięcy mutantów okaleczonych, zdeformowanych - tragiczne plony tego eksperymentu zbierają jeszcze dzisiaj.

– Plan został oczywiście zarzucony?

– Nawet nie spytaliśmy o to - przyznał Cybernetyk. Zwrócił się do mikrofonu.

– Plan rekonstrukcji biologicznej - czy istnieje nadal? Jaka jest jego przyszłość?

Kalkulator przez chwilę jak gdyby spierał się skrzekliwie z dubeltem, który wydawał słabe chrząkanie.

– Czy z nim jest źle? - spytał cicho Koordynator Doktora.

– No - lepiej, niż się spodziewałem. Jest wyczerpany, ale nie chciał wyjść stąd przedtem. Nawet transfuzji nie mogę mu zrobić, bo krew naszego dubelta strąca jego krwinki, widocznie…

– Cii! - syknął Fizyk. Głośnik zachrypiał.

– Plan - jest, nie jest. Pauza. Teraz, plan niegdyś, nie był. Pauza. Teraz, mutacje, choroba. Pauza. Informacja prawdziwa, plan był, teraz nie jest.

– Nie połapałem się - wyznał Inżynier.

– Mówi, że obecnie zaprzecza się istnieniu tego planu - jak gdyby w ogóle nigdy go nie było, a mutacje są rzekomo rodzajem choroby. W rzeczywistości plan został wprowadzony w życie, a potem zarzucili go, nie przyznając się przed zbiorowością do klęski.

– Kto?

– Ta ich rzekomo nie istniejąca władza.

– Czekajcie - powiedział Inżynier - jakże to jest? Od czasu kiedy ostatni anonimowy władca przestał istnieć, zapanowała niejako „epoka anarchii”, czy tak? Więc kto wprowadził w życie plan?

– Słyszałeś przecież. Nikt go nie wprowadził - żadnego planu nie było. Tak dziś twierdzą.

– No dobrze, ale wtedy, pięćdziesiąt czy ileś tam lat temu?

– Wtedy głosili coś innego.

– Nie, to nie da się zrozumieć!

– Dlaczego? Przecież wiesz, że i na Ziemi istnieją pewne zjawiska nie nazywane publicznie - chociaż się o nich wie. Na przykład w zakresie życia towarzyskiego, które byłoby niemożliwe bez pewnej dawki obłudy. To, co u nas jest wąskim wycinkiem, marginesem, u nich stanowi główny nurt.

– Wszystko to jest pokrętne i nieprawdopodobne - powiedział Inżynier. - A jaki związek ma z tym ta fabryka na północy?

– Miała wytwarzać coś, co było związane z urzeczywistnieniem planu - może aparaturę do zabiegów albo obiekty, których oni sami nie potrzebowali, ale które miały się rzekomo okazać potrzebne przyszłym, „zrekonstruowanym” pokoleniom. Ale to tylko moje domysły - z naciskiem kończył Cybernetyk - co mieli tam wytwarzać, nie wiemy.

– Takich fabryk musiało być pewno więcej?

– Fabryk, pochodnych planu biologicznego, liczba mała - czy wielka? Jak wiele? - spytał Cybernetyk. Dubelt odkaszlnął i kalkulator niemal natychmiast odpowiedział:

– Nie wiadomo. Fabryki, prawdopodobieństwo, wiele. Pauza. Informacja, żadne fabryki.

– To jednak jakieś społeczeństwo - przerażające! - wykrzyknął Inżynier.

– Dlaczego? Czy nie słyszałeś nigdy o tajemnicy wojskowej albo innej podobnego rodzaju?

– Jaka energia porusza te fabryki? - zwrócił się Inżynier do Cybernetyka, ale powiedział to tak blisko mikrofonu, że Kalkulator od razu przełożył pytanie. Głośnik brzęczał chwilę i wyrecytował:

– Inorgan terminu brak bio bio pauza entropia constans bio system - reszta utonęła w rosnącym brzęczeniu. Czerwone światełko migało na tablicy.

– Luki w słowniku - wyjaśnił Cybernetyk.

– Słuchaj, włączymy go poliwalencyjnie - powiedział do niego Fizyk.

– Po co? Żeby zaczął gadać jak schizofrenik?

– Może uda się więcej zrozumieć.

– O co chodzi? - spytał Doktor.

– On chce zmniejszyć selektywność kalkulatora - wyjaśnił Cybernetyk. - Kiedy widmo pojęciowe jakiegoś słowa nie jest ostre, kalkulator odpowiada, że brak terminu. Gdybym włączył poliwalencyjnie, zacznie kontaminować - produkować zbitki słowne, jakich nie ma w żadnym ludzkim języku.

– W ten sposób zbliżymy się do jego języka - nastawał Fizyk.

– Proszę cię. Możemy spróbować.

Cybernetyk przerzucił wtyczki. Koordynator spojrzał na dubelta, który leżał teraz z zamkniętymi oczami. Doktor podszedł do niego, badał go chwilę i wrócił, nic nie mówiąc, na swoje miejsce.

Koordynator powiedział do mikrofonu:

– Na południe od tego miejsca - tutaj - jest dolina. Tam - wielkie budynki, w budynkach szkielety, dookoła, w ziemi - groby. Co to jest?

– Czekaj, groby nic nie znaczą.

Cybernetyk przyciągnął do siebie giętkie ramię mikrofonu.

– Na południu - konstrukcja architektoniczna, przy niej - w otworach ziemi, martwe ciała. Martwe dubelty. Co to znaczy?

Tym razem kalkulator dłuższy czas wymieniał zgrzytliwe dźwięki z dubeltem. Zauważyli, że po raz pierwszy maszyna jakby sama od siebie zdawała się pytać o coś jeszcze raz, na koniec zwrócony ku nim głośnik oświadczył monotonnie:

– Dubelt praca fizyczna nie. Pauza. Organ elektryczny praca tak, ale akceleroinwolucja degeneracja nadużycie. Pauza. Południe to egzemplifikacja prokrustyki samosterownej pauza. Biosocjozwarcie antyśmierć pauza. Izolacja społeczna nie siła, nie przymus pauza. Dobrowolność pauza. Mikroadaptacja grupy centrosamociąg produkcja tak nie pauza.

– Masz teraz - Cybernetyk spojrzał gniewnie na Fizyka. - „Centrosamociąg”, „antyśmierć”, „biosocjozwarcie”. Mówiłem ci. Proszę, zrób z tym coś teraz.

– Powoli - powiedział Fizyk. - To ma coś wspólnego z pracą przymusową.

– Nieprawda. - Powiedział „nie siła, nie przymus”. „Dobrowolność”.

– No, to jeszcze raz spytamy - Fizyk przyciągnął do siebie mikrofon.

– Niezrozumiałe - powiedział. - Powiedz - bardzo prosto - co jest na południu w dolinie? Kolonia? Grupa karna? Izolacja? Produkcja? Jaka produkcja? Kto produkuje? Co? I po co? W jakim celu?

Kalkulator znowu porozumiewał się z dubeltem - trwało to chyba pięć minut, zanim się odezwał:

– Izolomikrogrupa dobrowolność interoadhezja przymus nie. Pauza. Każdy dubelt przeciwgra izolomikrogrupa. Pauza. Relacja główna samociąg centripetalny pauza. Spoiwo gniewiść pauza. Kto wina ten kara. Pauza. Kto kara ten izolomikrogrupa dobrowolność pauza. Co to jest izolomikrogrupa? Pauza. Interpelacje zwrotne polindywidualne sprzężenie gniewiść samocel gniewiść samoceł pauza. Cyrkulacja socjopsycho wewnętrzna antyśmierć pauza.

– Czekajcie! - krzyknął Cybernetyk, widząc, że inni poruszają się niespokojnie - co to znaczy „samocel”? Jaki cel?

– Samocal… enie - wybełkotał kalkulator, który tym razem wcale nie zwrócił się do dubelta.

– A! Instynkt samozachowawczy! - krzyknął Fizyk, a kalkulator oświadczył pospiesznie:

– Instynkt samozachowawczy. Tak. Tak.

– Czy chcesz powiedzieć, że rozumiesz, co on mówił?! - poderwał się z miejsca Inżynier.

– Nie wiem, czy rozumiem, ale domyślam się - chodzi o jakieś odnogi ich systemu kar. To widać jakieś mikrospołeczności, grupy autonomiczne, które, by tak rzec, nawzajem trzymają się w szachu.

– Jak to? Bez straży? Bez nadzorców?

– Tak. Powiedział wyraźnie, że żadnego przymusu nie ma.

– To niemożliwe!

– Wcale nie. Wyobraź sobie dwu ludzi, jeden ma zapałki, a drugi pudełko. Mogą się nienawidzić, ale ogień skrzeszą tylko razem. Gniewiść to gniew i nienawiść albo coś zbliżonego. Kooperacja wynika zatem w grupie dzięki sprzężeniom zwrotnym, jak w moim przykładzie - ale - oczywiście, nie tak prosto! Przymus rodzi się niejako sam z siebie - wytwarza go wewnętrzna sytuacja grupy.

– No dobrze, dobrze, ale co oni tam robią? Co tam robią? Kto leży w tych grobach? Dlaczego?

– Słyszałeś, co powiedział kalkulator? „Prokrustyka”. Oczywiście, od prokrustowego łoża.

– Bajesz! Skąd dubelt słyszał o Prokruście?!

– Kalkulator, nie dubelt! Wyszukuje pojęcie najbliższe według rezonansu w widmie semantycznym! Tam, w tych grupach, toczy się wyczerpująca praca. Możliwe, że ta praca nie ma żadnego celu ani sensu - powiedział „produkcja tak nie” - więc, że produkują, że muszą to robić, bo to jest kara.

– Jakże muszą? Kto ich do tego zmusza, jeżeli brak jakiejkolwiek straży?

– Jakiś ty uparty! Z tą produkcją mogę się mylić - ale przymus tworzy sytuacja. Jakże, nie słyszałeś o sytuacjach przymusowych? Na tonącym okręcie, dajmy na to, masz bardzo mało dróg wyboru - może mają pokład takiego okrętu pod sobą przez całe życie… Ponieważ praca fizyczna, wyczerpująca zwłaszcza, szkodzi im, powstaje jakieś „biozwarcie”, może w obrębie tego organu elektrycznego.

– Mówił „biosocjozwarcie”. To musi być coś innego.

– Ale coś bliskiego. W grupie istnieje adhezja - wzajemne przyciąganie, czyli że grupa jest niejako skazana sama na siebie, izolowana od społeczeństwa.

– To szalenie mgliste. Cóż oni tam w końcu robią?

– Ależ jakże chcesz, żebym ci powiedział? Wiem tyle, co ty. Przecież zachodzą nieporozumienia i przesunięcia znaczeń podwójne - nie tylko z naszej strony, ale tak samo między kalkulatorem i dubeltem z drugiej! Może mają specjalna dyscyplinę naukową - „prokrustykę”, teorię dynamiki talach grup! Planują z góry typ działań, konfliktów i wzajemnych przyciągań w jej obrębie, funkcje są tak rozłożone i zaplanowane, żeby powstała swoista równowaga, wymiana, krążenie gniewu, strachu, nienawiści, żeby te uczucia spajały ich i zarazem żeby nie mogli znaleźć wspólnego języka z kimkolwiek spoza grupy…

– To są twoje prywatne wariacje na temat schizofrenicznych mętniactw kalkulatora - a nie żadne tłumaczenie! - krzyknął Chemik.

– Jest bardzo wyczerpany - powiedział Doktor. - Najwyżej jedno jeszcze, dwa pytania. Kto chce je zadać?

– Proszę, możesz zająć moje miejsce. Może pójdzie ci lepiej.

Milczeli chwilę.

– Ja - powiedział Koordynator.

– Skąd wiedziałeś o nas? - rzucił w mikrofon.

– Informacja - meteoryt - statek - odpowiedział po chwili kalkulator, wymieniwszy kilka krótkich, chrapliwych dźwięków z dubeltem. - Statek - innej planety - promienie kosmiczne - degeneracja istot. Pauza. Zadają śmierć. Pauza. Otorbienie szkliste celem likwidacji. Pauza. Obserwatorium. Pauza. Huk. Dokonałem - namiary - kierunek dźwięku - źródła huku - ognisko trafień rakieta. Pauza. Poszedłem kiedy noc. Pauza. Czekałem - Obrońca otwarł otorbienie. Wszedłem. Jestem. Pauza.

– Ogłosili, że spadł statek z jakimiś potworami, tak? - spytał Inżynier.

– Tak. Że jesteśmy zdegenerowani pod wpływem promieniowania kosmicznego. I że zamierzają zamknąć nas, otorbić tą szklistą masą. Zrobił nasłuchowe namiary kierunków bombardowania, wyznaczył ich cel i w ten sposób znalazł nas.

– Nie bałeś się potworów? - rzucił Koordynator pytanie w mikrofon.

– „Nie bałeś się” to nic nie znaczy. Zaraz, jakie to było słowo? Aha, gniewiść. Może tak przetłumaczy.

Cybernetyk powtórzył pytanie dziwacznym żargonem kalkulatora.

– Tak - odparł prawie natychmiast głośnik. - Tak. Ale - szansa - jeden na milion obrotów planetarnych.

– Ma się rozumieć. Każdy z nas by poszedł - skinął ze zrozumieniem głową Fizyk.

– Czy chcesz zostać z nami? My - wyleczymy cię. Śmierci nie będzie - powiedział wolno Doktor. - Czy zostaniesz u nas?

– Nie - odpowiedział głośnik.

– Chcesz odejść? Chcesz wrócić - do swoich?

– Powrót - nie - odparł głośnik. Popatrzyli na siebie.

– Naprawdę nie umrzesz! Wyleczymy cię, naprawdę! - zawołał Doktor. - Powiedz, co chcesz zrobić, kiedy będziesz wyleczony?

Kalkulator zaskrzeczał, dubelt odpowiedział jednym, tak krótkim, że ledwo słyszalnym dźwiękiem.

– Zero - powiedział, jakby z wahaniem, głośnik. I po chwili dodał, jak gdyby niepewny, czy go dobrze zrozumieli:

– Zero. Zero.

– Nie chce zostać - wracać też nie - mruknął Chemik. - Może on… majaczy? Popatrzyli na dubelta. Jego bladoniebieskie oczy spoczywały na nich nieruchomo. W ciszy rozlegał się jego powolny, głuchy oddech.

– Dosyć tego - powiedział Doktor, wstając. - Wyjdźcie wszyscy.

– A ty?

– Przyjdę za chwilę. Zażywałem dwa razy psychedrynę, mogę jeszcze przy nim chwilę posiedzieć.

Kiedy ludzie wstali i ruszyli ku drzwiom, mały tors dubelta, dotąd podtrzymywany jakby niewidzialnym oparciem, załamał się naraz - jego oczy zamknęły się, głowa opadła bezwładnie w tył.

– Słuchajcie, ale to tylko my wypytywaliśmy jego, czemu on nas o nic nie pytał? - zreflektował się w korytarzu Inżynier.

– Owszem, przedtem pytał - odpowiedział Cybernetyk. - O stosunki panujące na Ziemi, o naszą historię, o rozwój astronautyki - jeszcze jakieś pół godziny, nimeście przyszli, mówił znacznie więcej.

– Musi być bardzo osłabiony?

– Na pewno. Wchłonął dużą dawkę promieniowania, wędrówka przez pustynię musiała go dobrze zmęczyć, tym bardziej że jest dosyć stary.

– Jak długo oni żyją?

– Około sześćdziesięciu obrotów planety, więc nieco mniej niż sześćdziesiąt naszych lat. Eden obraca się szybciej wokół Słońca niż Ziemia.

– Czym się odżywiają?

– To dosyć osobliwe. Zdaje się, że ewolucja przebiegała tu inaczej niż na Ziemi. Oni mogą bezpośrednio przyswajać niektóre substancje nieorganiczne.

– To rzeczywiście osobliwe - powiedział Inżynier.

– Ach, ta ziemia, którą wyniósł ów pierwszy!! - połapał się nagle Chemik. Przystanęli.

– Tak, ale w ten sposób odżywiali się przed tysiącami lat. Teraz nigdy tak normalnie nie postępują. Te cienkie kielichy na równinie, wiecie - to są jak gdyby ich „akumulatory żywności”.

– Czy to żywe istoty?

– Tego nie wiem. W każdym razie wychwytują wybiórczo z gleby substancje, które służą dubeltom za pożywienie, i magazynują je w „kielichu”. Jest ich wiele rozmaitych rodzajów.

– Tak, oczywiście, muszą je hodować czy raczej uprawiać - powiedział Chemik. - Na południu widzieliśmy całe zagony tych kielichów. Ale dlaczego ten, który trafił do rakiety, grzebał się w glinie?

– Bo kielichy wciągają się po zapadnięciu zmroku pod ziemię.

– Ależ i tak miał wszędzie dosyć ziemi, a wybrał akurat tę w rakiecie.

– Może dlatego, że była rozdrobniona, a on - głodny. Nie mówiliśmy o tym z naszym - astronomem. Możliwe, iż tamten naprawdę uciekał z tej doliny na południu…

– Moi drodzy, idźcie teraz spać - zwrócił się do Fizyka i Cybernetyka Koordynator - a my zabierzemy się do roboty. Dochodzi dwunasta.

– Dwunasta w nocy?

– A jakże. Już całkiem straciłeś, widzę, rachubę czasu?

– No, w tych warunkach…

Usłyszeli za sobą kroki. Z biblioteki wyszedł Doktor. Spojrzeli na niego pytająco.

– Śpi - powiedział. - Kiepsko z nim. Kiedyście wyszli, wyglądało mi już… - nie dokończył.

– Nie mówiłeś już z nim?

– Mówiłem. To znaczy - wydawało mi się, że to już, rozumiecie - spytałem go, czy moglibyśmy coś dla nich zrobić. Dla wszystkich.

– I co powiedział?

– Zero - powtórzył wolno Doktor, a im wydało się, że słyszą martwy głos kalkulatora.

– Pójdziecie teraz wszyscy i położycie się - rzekł Koordynator po chwili - ale skorzystam jeszcze z tego, że jesteśmy razem, i spytam was - czy startujemy?

– Tak - powiedział Inżynier.

– Tak - Fizyk i Chemik, niemal równocześnie.

– Tak - dodał Cybernetyk.

– A ty? Milczysz? Teraz? - spytał Koordynator Doktora.

– Zastanawiam się. Ja, wiecie, nie byłem nigdy tak bardzo ciekaw…

– Wiem, szło ci raczej o to, jak można im pomóc. Ale teraz wiesz już przecież, że…

– Nie. Nie wiem - cicho powiedział Doktor.

Загрузка...