CZĘŚĆ DZIESIĄTA POMNIK

Rozdział trzydziesty czwarty

Mozolnie idąc zarośniętymi ścieżkami, podtrzymując Judasza, który charczał, i odgarniając włosy z jego starej twarzy — Cutter był szczęśliwy. W płytkim potoku zmył mu krew z twarzy. Judasz Low nie zwracał na niego uwagi, tylko oddychał i rozpościerał palce. Póki to trwało, potrafił żyć w złudzeniu, potrafił sobie wmówić, że wszystko dobrze się skończy.

Ukrytymi drogami bardzo powoli wędrowali w stronę Nowego Crobuzon. Cutter trzymał się jak najdalej od trasy milicji, ale słyszeli i widzieli, jak jej oddziały zbliżają się do zastygłego w czasie pociągu. Cutter pomyślał o setkach Radnych, którzy salwowali się ucieczką, szukali kryjówek między skałami albo zmierzali na mokradła. Byli wśród nich uchodźcy z miasta. W labiryncie skalnych form z pewnością roiło się od struchlałych ludzi.

— Judasz — tchnął bezdźwięcznie. Nie wiedział, z jakimi emocjami wypowiedział to imię. Pomyślał o tych, którzy na skutek akcji Judasza stracili życie. — Judasz.

Nie poruszali się zbyt dyskretnie, zostawiali po sobie wyraźny trop odcisków stóp, krwi i połamanych gałęzi. Cutter opasał sobie barki ramieniem Judasza, wziął na siebie ciężar tego rosłego mężczyzny. Również inni Radni z pewnością opuścili wąwóz i znaleźli się na otwartej przestrzeni po drugiej stronie, ale z racji jakichś geograficznych albo temporalnych osobliwości Cutter i Judasz nigdzie nie widzieli żywej duszy, przeciskali się przez kolcolist i suche zimowe zarośla. Byli sami pośród krajobrazu. Duchy.

Kiedy dotarli na równinę, ujrzeli w oddali kolumnę marszową milicji. Przez moment kąt patrzenia był taki, że Cutter zobaczył wieczny pociąg. Żelazna Rada, trochę poza światem, jakby rzeczywistość ugięła się pod jej ciężarem, jakby pociąg był na dnie rowu. Jadący pod pełną parą, ale całkowicie nieruchomy.

Powolny ruch cieni zdradzał, że zimowy dzień starzeje się. Cutter wiedział, że świat podlega żywiołowi zmiany, że czas opływa tych, którzy uciekli spod jego władzy. „Jestem tutaj, podtrzymuję Judasza. Zabieram go z powrotem do Nowego Crobuzon”. Świadomość, że wkrótce porwie go nurt czasu, była jak cierń w ranie. „Nie będę cię o nic pytał. Nie będę pytał, dlaczego zrobiłeś to, co zrobiłeś. Nie mam na to czasu”.

Judasz zaczął jednak mówić niepytany.

— Nie dało się nic zrobić. Nie dało się uniknąć nieszczęścia. Historia poszła dalej. To był nieodpowiedni moment. — Judasz był bardzo spokojny. Mówił nie do Cuttera, lecz do świata. Jak człowiek w malignie. Ledwo trzymał się na nogach, ale mówił mocnym głosem. — Historia ich przegoniła i to było… Nie wiedziałem! Nie miałem pewności, czy potrafię to zrobić. Było ciężko, całe planowanie, próby zrozumienia, badania, to było takie… — Potrząsnął dłońmi koło głowy. — …takie wyczerpujące.

— W porządku, Judaszu, w porządku. — Cutter poklepał go po ramieniu i zostawił tam swoją dłoń. Objął Judasza. Do oczu napłynęły mu łzy, zamrugał, powstrzymał je. „Ale z nas para” — pomyślał i zaśmiał się w głos, a Judasz mu zawtórował. „Tam leży Nowe Crobuzon”. Cutter ustalił kierunek. — Judasz, dokąd idziemy?

— Zabierz mnie do domu — odparł Judasz i Cutter znowu miał mokre oczy.

— Tak — powiedział ostrożnie. — Zabiorę cię do domu.

Ich mała autoiluzja, że to jest możliwe. Szeroki łuk w stronę wzniesień za dworcem towarowym, może uda im się tamtędy przemknąć do ubogich dzielnic na obrzeżach miasta. Na przykład do Chimer albo przez przedgórze do Smoły, rzecznych koczowników i drobnych kupców, których może uda się nakłonić, żeby ich zabrali łodzią — koło Kruczych Wrót, Creekside i pozostałości getta kheprich — do Zakola Smogu, do wnętrza Nowego Crobuzon. Cutter ruszył na północ, jakby taki właśnie mieli plan.

„Co to było, Judaszu? Co ty zrobiłeś?” Cutter przypomniał sobie opowieści Judasza o bezcielesnych golemach, stiltspearach i ich ezoterycznej golemetrii. „Nie wiedziałem, że potrafisz dokonać czegoś takiego”.

Nagle nie byli już sami, trafili na ciągnącą w przeciwnym kierunku karawanę.

— Idziecie w złą stronę, przyjaciele — powiedział im jeden z napotkanych.

Cutter i Judasz bez słowa maszerowali dalej. Koła wozów oddaliły się, żłobiąc bruzdy w ziemi. Cutter spojrzał w niebo, zobaczył ptaki. „Jeszcze trochę. Jeszcze kawałek”. Nie umiał powiedzieć, do kogo czy do czego kieruje swoją prośbę. Judasz osłabł i Cutter go podtrzymał.

— Jak ty wyglądasz — powiedział. — Jak ty wyglądasz. — Własnym rękawem starł brud z twarzy Judasza. — Jak ty wyglądasz.

Zbliżyła się druga mała fala uciekinierów. Tym razem etnicznie zróżnicowana. Ludzie z pchanymi wózkami, stęsknieni za wodą vodyanoi. Gruba kaktuska z potężną pałką w garści. Uniosła ją na widok Cuttera i Judasza, ale z powrotem opuściła, kiedy zobaczyła ich dokładniej. Były dwie kobiety khepri, tak ciasno zawinięte w szale, że poruszały się drobnymi kroczkami. Konwersowały za pomocą głowoskarabeuszy, gestykulowały głowoodnóżami i żuchwami, a dodatkowo emitowały tchnienia chymicznej komunikacji. Za nimi, jako swego rodzaju znak interpunkcyjny wieńczący tę mieszaną grupę, szedł konstrukt.

Cutter wytrzeszczył oczy. Nawet Judasz spojrzał uważniej, przez mgłę swego wyczerpania. Konstrukt minął ich, telepiąc się koleinami.

Kończyny, tułów i głowa w mniej więcej ludzkim układzie, głowa urobiona z cyny i szkła, reszta z żelaznych rur. Jedno ramię oryginalne, drugie — część zamienna z wypolerowanego, jaśniejszego metalu. Przez wylot, który przypominał pęczek cygar, wydychał dym. Cylindry nóg podnosił i odstawiał z nieludzką precyzją. Na odpowiedniku ramienia niósł tobołek na końcu laski.

Jeden z nielicznych legalnych konstruktów, służący albo zabawka jakiejś bogatej rodziny? Ocaleniec z pogromów, który przez lata ukrywał się w podziemiu? „Coś ty za jeden?” Poszedł za swoim właścicielem na wygnanie, starannie stawiając kroki, po prostu wykonywał zmatematyzowane rozkazy wczytane do jego maszyny analitycznej? Cutter przyglądał mu się z zabobonnym lękiem przedstawiciela pokolenia urodzonego po Wojnie Konstruktów.

Głowa obróciła się ze zgrzytem źle naoliwionego metalu. Spojrzał na nich mlecznymi, melancholijnymi oczami i chociaż absurdem byłoby sądzić, że pośród kółek zębatych mechanizmu za tym szkłem tkwi samoczynnie zrodzona świadomość, Cutter przez moment miał poczucie, że po upadku Kolektywu sytuacja w Nowym Crobuzon stała się tak bardzo nie do zniesienia, że nawet maszyny zaczęły uciekać. Kiedy konstrukt ich minął, Cutter i Judasz ruszyli dalej.

Mieli przed sobą jeszcze wiele kilometrów drogi. Jakiś hałas. „Milicja już wiele godzin temu dotarła do zastygłej Żelaznej Rady” — pomyślał Cutter. Dźwięk przybliżył się. Cutter zamknął oczy. Zgodnie z jego oczekiwaniami okres wytchnienia dobiegał końca.


* * *

Na małej, usłanej kamieniami polanie Cutter i Judasz zobaczyli Rahula i dosiadającą jego jaszczurczego grzbietu Ann-Hari, która jechała z wyszczerzonymi zębami i rewolwerem w dłoni.

— Judasz. — Zeskoczyła na ziemię. — Judasz.

Cutter poklepał się po kieszeniach, aż w końcu znalazł pistolet. Uniósł go niepewnie i próbował wymierzyć. Rahul przyskoczył do niego jak błyskawica i pochwycił w jaszczurcze ramiona. Wygiął się do przodu w talii i odebrał mu broń. Z szorstką życzliwością poklepał Cuttera po policzku. Potem zaczął go odciągać jak rodzic niesforne dziecko. Cutter protestował, ale tak słabo, jakby nic nie mówił. Był prawie pewien, że pistolet by nie wystrzelił. Że jest zatkany albo nienaładowany.

Judasz słaniał się na nogach i patrzył na Ann-Hari. Uśmiechnął się do niej ze swoim profetycznym spokojem. Ann-Hari drżała na całym ciele. Cutter próbował coś powiedzieć, zapobiec temu, co wisiało w powietrzu, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.

— Dlaczego? — spytała Ann-Hari, ze łzami w oczach podchodząc do Judasza.

— Inaczej by zginęli — odparł Judasz.

— Nie możesz tego wiedzieć.

— Nieprawda. Widziałaś. Widziałaś na własne oczy. Wiesz, co by się stało.

— Ja nie wiem, ty nie wiesz i nikt nie wie! Bądź przeklęty, Judaszu!

Cutter nigdy nie widział Ann-Hari tak wściekłej, tak niepanującej nad sobą. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, ponieważ to nie była jego chwila.

Judasz nie okazywał po sobie strachu, patrzył na Ann-Hari z niepodzielnością uwagi, która szarpnęła Cuttera za serce. „To nie może się tak skończyć”. Uścisk ramion Rahula był opiekuńczy.

— Ann-Hari — powiedział Judasz łagodnym głosem, chociaż na pewno wiedział. — Wolałabyś, żeby zginęli? Żebyś ty zginęła? Próbowałem was nakłonić do zawrócenia, próbowaliśmy… — „Wiedziałeś, że nie zawrócą” — pomyślał Cutter. — Są teraz bezpieczni. Nic nie może im się stać. Żelazna Rada trwa.

— Zamarynowałeś nas, ty draniu…

— Wszyscy byście zginęli…

— Anuluj to.

— Nie wiem jak. A nawet gdybym wiedział, nie zrobiłbym tego, wiesz o tym.

— Anuluj to.

— Nie. Wszyscy byście zginęli.

— Kurwa, Judasz, nie masz prawa…

— Wszyscy byście zginęli.

— Może. — Wypluła z siebie to słowo. Nastąpiła długa cisza. — Może byśmy zginęli, ale nie wiesz tego. Nie wiesz, czy za plecami milicji nie stał Kolektyw i nie czekał na nas, żeby zaatakować, a teraz wszyscy się boją. Nie wiesz, ilu ludzi zmobilizowałby nasz przyjazd, nawet gdyby nas pozabijali. Rozumiesz? Nawet gdyby nas pozabijali.

— Musiałem… to jest Rada. Musiałem zadbać o to, żeby nic jej się nie stało, żeby wam nic się nie stało.

— Nie miałeś prawa o tym decydować. Nie miałeś prawa.

Nieznacznie odsunął ramiona od ciała i spojrzał jej prosto w oczy. Łącząca ich więź nie umarła, przeskakiwały niewidoczne iskry. Zdawali się czerpać energię z otoczenia. Judasz patrzył na nią z cierpliwością, z gotowością.

— Rada nie była twoją własnością, Judaszu Low. Nigdy tego nie zrozumiałeś. — Uniosła pistolet. Cutter sapnął i szarpnął się w uścisku Rahula. Przycisnęła lufę do piersi Judasza. Ani drgnął. — Ta twoja pycha… Nie stworzyłeś Żelaznej Rady. Nigdy nie była twoją własnością. — Cofnęła się kilka kroków i wymierzyła mu z pistoletu w usta. — Może do końca tego nie zrozumiesz, Judaszu. Judaszu Low. Żelazna Rada nigdy nie była twoja. Nie ty decydujesz. Nie ty decydujesz, co, gdzie i kiedy. To było nasze miejsce, nasza godzina. Wiedzieliśmy to. Podjęliśmy decyzję. Nie wiesz i my też nie wiemy… nigdy się nie dowiemy, co by się stało. Pozbawiłeś tych ludzi wolności wyboru.

— Zrobiłem to dla ciebie, dla Żelaznej Rady. Żeby ją uratować.

— Wiem o tym. — Ton był spokojny, ale głos Ann-Hari drżał. — Ale nie byliśmy twoją zabawką, Judaszu. Byliśmy czymś rzeczywistym i przyszedł nasz czas i podjęliśmy decyzję. Nie miałeś prawa jej zmieniać. Czy mieliśmy rację, czy nie, to była nasza historia. Nigdy nie byłeś naszym wróżbitą. Naszym zbawicielem. Nie zrozumiesz tego, co ci teraz powiem, ale nie umrzesz jako męczennik. Umrzesz, bo nie miałeś prawa robić tego, co zrobiłeś.


* * *

Cutter usłyszał stanowczość w głosie Ann-Hari i zobaczył, że jej dłoń się poruszyła. „Teraz” — pomyślał. „Teraz, Judasz, powstrzymaj ją”.

W ułamku sekundy, którego potrzebowała, żeby naprężyć mięśnie palca, pomyślał: „Teraz. Wezwij ziemnego golema”. Judasz mógł wyczarować z szarej ziemi pod swoimi stopami szarego golema, który wydźwignąłby się z substancji własnej materii, porośnięty zielskiem i korzonkami, i wstąpiłby między niego a Ann-Hari. Przyjąłby kulę na siebie, zatrzymał ją gęstością swojej materii, a potem wytrąciłby Ann-Hari broń z ręki i ją obezwładnił. Judasz nie miałby już czego się obawiać z jej strony, kazałby golemowi odprowadzić ją albo trzymać dalej unieruchomioną do czasu, aż oni zniknęliby za wietrzejącymi skałami i oddalili się w stronę Nowego Crobuzon.

„Golem powietrzny”. Jeden mocny powiew, który dmuchnąłby Ann-Hari w oczy i nie pozwolił jej celnie wymierzyć. Posłuszna postać z powietrza, która stanęłaby przed członkinią Rady i rzuciłaby jej w twarz jej ubranie, po czym szybko i zdecydowanie wcisnęłaby się w lufy jej rewolweru, uniemożliwiając oddanie strzału. Kiedy powietrze przemieszczone przez taniec nowej istoty wzbiłoby tumany pyłu i suchych liści, Judasz i Cutter mogliby odejść.

„Zrób z jej rewolweru golema”. Zamień pistolet w małego, szybkiego golema i każ mu zamknąć usta, każ mu zjeść kulę, zanim ją wypluje. Potem rewolwer mógłby się skierować lufą w stronę twarzy Ann-Hari w formie groźby — póki Ann-Hari byłaby sparaliżowana zaskoczeniem i faktem, że własna broń obróciła się przeciwko niej, Judasz i Cutter mieliby czas uciec.

„Zrób golema z kuli”. Żeby wypadła. „Zrób golema z jej ubrania”. Żeby się potknęła. „Zrób golema z tych martwych drzew. Z chmur. Z cieni, z jej cienia. Zrób kolejnego golema dźwiękowego. Zrób golema z dźwięku i czasu, żeby nie mogła się ruszyć”. Było bardzo zimno. „Zaśpiewaj swoją golemową piosenkę, zrób golema z nieruchomego czasu, który ją uwięzi, a potem odejdziemy”.

Ale Judasz nie zrobił niczego takiego i Ann-Hari nacisnęła spust.

Rozdział trzydziesty piąty

Cutter dotarł do miasta wodami Smoły. Pod osłoną nocy. Powoli i według nowych przepisów władze Nowego Crobuzon przywracały ruch rzeczny. Flisacy czekali na nowe zlecenia. Cutter przypłynął do miasta w czarnym od węglowego pyłu kombinezonie, za sterem szerokiej łodzi.

Po obu stronach krętej rzeki wznosiły się domy, dziesiątki, a potem setki. Słyszał ich hałasy, pracę drewna i cegły, i obudziły się w nim wspomnienia — wiedział, że wrócił do domu. Flisak, którego przekupił, żeby wziął go do swojej załogi, chciał się go jak najszybciej pozbyć. Z warkotem silnika minęli kryte papą domy Kruczych Wrót, getto kheprich w Creekside z domami oblepionymi ślinoprzybudówkami, przepływali pod starymi mostami z cegły. W kilwaterze starej krypy migotała oleista tęcza.

W powietrzu unosiły się sterowce wsparte na nogach świateł reflektorów. Jeden z grubych snopów dwa razy omiótł łódź.

Cutter wędrował między magazynami w Zakolu Smogu, ze ścianami z wyblakłej cegły i plamistego betonu. Mijał kreozot, mijał bitumin i obrośnięte pleśnią plakaty, mijał wysypiska materii budowlanej, sproszkowanego szkła i betonu. W końcu trafił na ulice niegdyś podlegające Kolektywowi. Przypomniał sobie zebrania mieszkańców, którzy hałaśliwie przegłosowywali najróżniejsze sprawy. Wszystko wyglądało tak samo: na każdym placyku spomiędzy betonowych płyt wyrastały jeżyny i trybula, tworząc żerowisko dla owadów. Deszcz zmywał ze ścian spirale.


* * *

Wiele dni później. Cutter poznał nowe reguły, wiedział, jak unikać milicji, która patrolowała ulice, w Creekside, Murkside, a przede wszystkim Dog Fenn. Twierdzili, że wciąż istnieją tam enklawy kolektywistycznego oporu, i z całą bezwzględnością pacyfikowali te dzielnice.

Cutter milczał, kiedy widział, jak milicja z ciężko pokiereszowanych domów wywleka ludzi wrzeszczących, że są niewinni, a niekiedy stawiających opór. Spuszczał wzrok. W stanie odrętwienia przechodził przez posterunki kontrolne, ze spokojem pokazywał fałszywe papiery, ponieważ było mu obojętne, czy zostanie zatrzymany, co miało również swoją odwrotną stronę: kiedy go nie zdemaskowano, szedł dalej bez poczucia triumfu.

Lepsze dzielnice miały swoje uroki. BilSantum Plaza, Dworzec Perdido. Jakby wojna tutaj nie dotarła. Spirale były rozmazane. Dworzec Perdido tronował nad miastem jak bóg. Cutter podniósł wzrok na znajomą linię dachów, szukając miejsca, gdzie zmierzyli się ze Spiral Jacobsem.

W ostatnich dniach istnienia Kolektywu desperacko powielono zamach na stację Barrackham. Napakowany środkami wybuchowymi pociąg ruszył ze stacji Saltpetre w stronę Dworca Perdido. Jego misją było wywołanie gigantycznego pożaru tego symbolu władzy.

Kolektywiści, którzy zgłosili się do tego samobójczego zamachu, upojeni dla kurażu alkoholem i pewnością męczeńskiej śmierci, rozwalili blokadę na stacji Sly i pędzili w stronę Bazaru Śliny, ale milicja wysadziła skład w powietrze. Eksplozja wybiła dziurę w arkadach, które ciągnęły się przez całe miasto. Linia Sud została odcięta, a odbudowała przebiegała bardzo powoli.

Plakaty na kioskach, artykuły w gazetach i proklamacje do darmowego odsłuchania w budkach voxiteratorowych opowiadały o triumfach rządu: reparacjach wojennych od Tesh, przeprosinach Tesh za rozpętanie konfliktu, odbudowie kraju. Czasy trudne, ale pełne nadziei, można było przeczytać. Mówiono o nowych projektach, ekspedycjach transkontynentalnych. Obiecywano gospodarcze ożywienie i ekspansję.

Cutter wędrował niestrudzenie. Creekside było w ruinie. Ciała kheprich, które leżały na ulicach po Nowopiórczej Masakrze, uprzątnięto, ale na niektórych murach pozostały plamy. Tam, gdzie ślinozaprawa wydzielana przez larwy budowlane pękła lub spłonęła, spod spodu wyszła cegła.

Cutter wędrował po mieście i obserwował odbudowę. W całym centrum Nowego Crobuzon można było zobaczyć dziury po pociskach, chaszcze z betonu, tynku i pokruszonego marmuru, nowe połączenia między uliczkami brukowane gruzem. Szpic wieży milicyjnej w Barrackham był otulony rusztowaniem i wyglądał jak pokryty wydzieliną pienika. Zwisająca bezwładnie lina kolejki zniknęła. Miała zostać ponownie rozciągnięta po zakończeniu prac remontowych.

W Mog Hill, blisko dawnych terenów Kolektywu, ale poza strefą zmilitaryzowaną, dzięki czemu nie obowiązywał tam stan wojenny ani godzina policyjna, Cutter znalazł kwaterę. Podał swoje nowe nazwisko. Czynsz płacił z pieniędzy otrzymywanych za pracę na dniówkę w dzielnicach, w których nigdy wcześniej nie był.

Zniszczenia wojenne były ogromne: zburzone pomniki, całe dzielnice osmalone i okaleczone przez pożary, ulice złożone wyłącznie z fasad wypatroszonych budynków. Domy, kościoły, fabryki i odlewnie wydrążone i kruche jak stare czaszki.

Cutter wiedział, jak na powrót uzyskać dostęp do podziemnych sieci łączności, w wielu miejscach poprzerywanych. Nawet w czasach, kiedy ludzie nie mieli do siebie nawzajem zaufania, kiedy mijający się na ulicy obywatele unikali swoich spojrzeń, informacje nadal krążyły tajnymi kanałami. Nawet teraz, kiedy szybko zaciśnięta pięść mogła zostać zinterpretowana jako ręczny slang, co często kończyło się wezwaniem policji albo samosądem, bo chciano pozbyć się z dzielnicy insurekcjonistów, którzy mogli ściągnąć jej na głowę szwadrony śmierci. Cutter był ostrożny i cierpliwy. Dwa tygodnie po swoim powrocie znalazł Madeleinę.


* * *

— Teraz jest już lepiej, ale w pierwszych tygodniach, bogowie! — powiedziała. — Egzekucje na ulicy, pod najbliższą ścianą. Wszyscy rzekomo „stawiali opór”, kiedy byli prowadzeni do aresztu. Opór polegał na tym, że potykali się, prosili o chwilę odpoczynku, spluwali albo szli za wolno. Trzymają Kolektywistów w obozie Sutory koło Arrowhead Pits na przedgórzu. Nikt nie wie ilu. Jest tam taki barak: raz wejdziesz, nigdy nie wyjdziesz. Kiedy skończą zadawać pytania, skończą też z tobą. Paru z nas udało się uciec.

Wymieniła kilka osób i zrelacjonowała ich losy. Z niektórymi Cutter się zetknął. Zadał sobie pytanie, czy Madeleina mu ufa czy też jest jej wszystko jedno.

— Musimy opowiedzieć światu, co się stało — stwierdziła. — To nasz obowiązek. Ale jeśli powiemy prawdę, ci, których przy tym nie było, uznają, że kłamiemy. Przesadzamy. A więc… mamy mówić, że nie było tak źle, jak było, żeby nam wierzyli? Czy to ma sens?

Była bardzo zmęczona. Nakłonił ją, żeby mu opowiedziała całą historię upadku Kolektywu.

Kiedy usłyszał, jak dawno to było, mógł sobie powiedzieć: „Nie było już nikogo, kto by walczył za Żelazną Radę”. Ale nie zrobił tego. Nie zrobił tego, bo nie mógł wiedzieć, co by się wydarzyło, bo nie miało sposobności się wydarzyć. Na temat skutków interwencji Judasza można było tylko spekulować.

Po Nowym Crobuzon krążyły tysiące pogłosek o Żelaznej Radzie.

Cutter często chodził do ogrodu powolnych rzeźb w Ludmead, aby posiedzieć samotnie pośród dzieł sztuki poświęconych bożkowi cierpliwości. Ogrody były zniszczone. Na ornamentalnych trawnikach i rabatach leżały wielkie głazy osadowe, starannie przygotowane: do precyzyjnie wywierconych podłużnych otworów wkrapiano substancje żrące, aby bardzo powoli rozpuszczały kamień w ściśle określonych płaszczyznach. Po wielu latach deszcz spłukiwał chymicznie zerodowane warstwy i głazy nareszcie przybierały dawno zaplanowane kształty. Powolnorzeźbiarze nigdy nie ujawniali swego zamysłu i dopiero wiele lat po ich śmierci ich dzieła zyskiwały swoją ostateczną postać.

Kontemplacyjność tych ogrodów dawniej odstręczała Cuttera, ale teraz, kiedy były zniszczone, dodawały mu otuchy. Jacyś Kolektywiści albo sympatyzujący z Kolektywem chuligani kilka tygodni wcześniej, przed upadkiem Dog Fenn, przeskoczyli przez ścianę i zabrali się do kilku największych głazów z dłutami. Z radosnym brakiem staranności i szacunku do miejsca ciosali prymitywne, wulgarne postacie, energiczne i brzydkie, a następnie wytatuowali je dysydenckimi hasłami. Unicestwili precyzyjne wiercenia i kwasową pracę artystów, zamieniając erozyjne rzeźby w pornograficzne błazeństwo. Cutter siedział oparty o jedną z nowych figur, głaskającą swego ogromnego penisa, wykutą z czegoś, co miało być łabędziem, łodzią, kwiatem czy jeszcze czymś innym.


* * *

Jego wspomnienia o złym czasie w górach rozmyły się. Uścisk Rahula. Czy Cutter miotał się, kiedy prze-tworzony go trzymał? Płakał? Podejrzewał, że tak, płakał i trzymał. Był obezwładniony, dopóki zmęczenie nie powaliło go na ziemię.

Pamiętał, że Ann-Hari odwróciła się i odeszła, nie patrząc na niego.

— Z powrotem — powiedziała. — Rada.

Nie wiedział, co to miało znaczyć. Jej słowa dotarły do niego dopiero później, kiedy potrafił już myśleć.

Żyje tam gdzieś, czy szukała śmierci i znalazła ją? Widział, jak Ann-Hari i Rahul oddalili się w stronę skał, przy których czekała Żelazna Rada. Potem już nigdy ich nie spotkał.

Kiedy poczuł się już dostatecznie mocny, próbował ruszyć Judasza z miejsca. Chciał go pochować. Starał się nie patrzeć na jego pogruchotaną twarz. Wreszcie zdołał go ściągnąć ze zwierzęcej ścieżki. Bez patrzenia, na dotyk, Cutter zamknął oczy Judasza. Trzymał jego stygnącą dłoń i nie umiał zdobyć się na to, żeby dotknąć jego sparciałych ust swoimi, chociaż bardzo tego pragnął. W końcu pocałował swoje palce i przytknął je do nieoddychających już ust Judasza. Tak jakby ten musiał się obudzić, gdyby Cutter cierpliwie czekał.

Zbudował nad nim kopczyk z kamieni. Potrafił o tym myśleć tylko przez krótkie chwile.

Żelazna Rada stała w miejscu. Cutter nie poszedł jeszcze jej zobaczyć, ale wiedział, że kiedyś to zrobi. Na razie wystarczyło zapytać pierwszego lepszego przechodnia. Wszyscy Crobuzończycy znali losy Żelaznej Rady. Śmierć Judasza nie wyzwoliła jej z synchronicznego więzienia. Gazety snuły egzotyczne teorie na temat jej przypadłości. Najczęściej sugerowano osad Momentu, ślady po przejeździe przez strefę kakotopiczną. Cutter był przekonany, że w Parlamencie są tacy, co znają prawdę.

Cutter zamierzał wybrać się na tę pielgrzymkę, kiedy poczuje się na siłach. Pomyślał o Ann-Hari, pośród skał, dosiadającej Rahula.


* * *

Cutter opowiada Madeleinie o Judaszu Low, a ona słucha z niemym współczuciem, za które on jest nieskończenie wdzięczny. Pewnego wieczoru Madeleina zabiera go do ubojni w Ketch Heath. Idą czujnie, mało uczęszczanymi uliczkami. Słyszą zawodzenie kota, kiedy są już blisko. Zwierzęta wracają, bo teraz nie są już mięsem. W mrokach rzeźni Cutter i di Farja przestępują nad rynsztokami mazistej krwi. Pośród kościelnych ech, między rzędami pustych haków rzeźniczych, w oparach dymu ze skrzyń paleniskowych maszynek do mielenia mięsa, Madeleina pokazuje mu ukryte drzwi i małą drukarnię za nimi.

Tej nocy pracują razem, kręcą korbami, uważają na to, żeby farba drukarska się nie zbrylała. W świetle świec drukują setki kopii.


ROZSZALAŁY RENEGAT

LUNUAR 1806


„W Nowym Crobuzon znowu zapanował porządek!” Wy durnie i ignoranci. Wasz porządek jest zbudowany na piasku. Jutro znowu narobicie w portki, kiedy Żelazna Rada ruszy z miejsca i do wtóru gwizdków obwieści całemu światu: „Byliśmy, jesteśmy, będziemy”.


* * *

Wąskimi ścieżkami między zasiekami z ostrego jak brzytwa drutu, na tej nagiej równinie pod miastem, rozciętej szwem torów, wędrujemy licznymi grupami. Pod szarym księżycem albo bez księżyca, w smolistych ciemnościach nowiu przychodzimy jako pielgrzymi.

Przychodzimy w to miejsce. Tu, gdzie jest Żelazna Rada. Przychodzimy zobaczyć wieczny pociąg, teraz naprawdę wieczny. Bez końca gna do przodu, jego koła bez końca zbliżają się do momentu, kiedy ich obrót ustanie. Pociąg czeka. Przy jego żelaznych osiach — demony ruchu, czekają wieczną chwilę.

Koło strażników patrolujących linię, której przekraczania władze sobie nie życzą. Tam, gdzie pod drutem przepływają strumyki, przeciskamy się na drugą stronę, a gdzie indziej przecinamy go albo ostrożnie przełazimy górą, na poduszkach ze szmat. Przez skraj historii ku tej chwili, która stała się miejscem, ku temu maleńkiemu urywkowi dziejów, który tkwi jak drzazga pod skórą teraźniejszości.

Idziemy nieprzerwanym strumieniem, nie zważając na kary, które nas czekają. Stare i młode kobiety, mężczyźni, ludzie-kaktusy khepri, hotchi, vodyanoi i prze-tworzeni, nawet prze-tworzeni. Ci prze-tworzeni, którzy udają się w tę niebezpieczną pielgrzymkę, w tym miejscu otrzymują prezent, w odległości paru metrów od tej chwili żyją na równych prawach z innymi. I tabuny dzieci. Bezczelne, małe nicponie, sieroty wiodące półdzikie życie na ulicach Nowego Crobuzon, skrzykują się w grupy i przychodzą na ten dziwny plac zabaw. Między rowami i obsranymi przez muchy, przeżartymi rdzą pociągami, pośród krzątaniny w kompleksie MKK, który dzięki zleceniom rządowym odzyskał dawną potęgą, przez pustkowie naznaczone śladami chrabąszczy, przez kilometry szarej nicości i kamieni podobnych do duchów kamieni, dzieci ulicy przychodzą do Żelaznej Rady.

Istnieje trasa zwiedzania z ustalonymi etapami.

Wspiąć się na piarżyste zbocze i spojrzeć na zastygły dym z kominów. Stanąć przed pociągiem, między szynami, i spojrzeć Żelaznej Radzie w twarz. Powoli obejść całą Radę, co zajmuje kilka minut. Nikt nie potrafi jej dotknąć. Wszyscy próbują. Czas ją opływa. Przychodzą. Wszyscy ją widzą. Żelazna Rada nie stoi, pędzi do przodu, istnieje w swoim czasie, a my ją widzimy tylko w tej jednej chwili. Okrążyć ją.

Komin lokomotywy wznosił się wysoko i widlaście, zwieńczony beknięciem dymu, zachował swój kształt, chociaż był mocno odciągany do tyłu przez zakrzepły w tej chwili wiatr. Można podejść całkiem blisko, na wyciągnięcie ręki od rogów totemicznych głów i brzeszczotów wojowników, którzy czekają. Stoimy o krok od Radnych, którzy szykują się do walki z bronią w ręku i okrzykiem na ustach.

Ten tutaj to Grubogoleń. Olbrzymi, zszarzały ze starości człowiek-kaktus w oknie lokomotywy. Dawno, dawno temu współtworzył Żelazną Radę. A teraz przyprowadził ją z powrotem.

Zwiedza się od Radnego do Radnego, głos ludu nadał im imiona. Oto Spluwacz, jego podniecony okrzyk zostawił parabolę rozpylonej śliny wokół ust. Oto Żabiskok, który skoczył z wagonu na wagon i zawisł w połowie łuku między dachami. Oto Snajper, z którego strzelby wyleciała kula i utknęła w powietrzu piętnaście centymetrów od lufy. Tradycja każe się zatrzymać i włożyć dłoń między wylot lufy i pocisk.

Niektórzy z nas znali któregoś z Radnych. Pewna kobieta często przychodzi i rozmawia zawsze z tym samym mężczyzną, swoim ojcem, który powrócił do niej po długiej rozłące, ale w innym czasie. Nie ona jedna odwiedza kogoś z rodziny.

Spowita bluszczem wieża strzelnicza obrosła rdzą, kurzem i dymem, wagony bydlęce przekwalifikowane na sypialnie i dom wariatów, wagony laboratoryjne, stołówki, arsenały, kościół, tutaj wypełnione ziemią platformy, ogrody i cmentarz z cenotafem, jeden wagon zbudowany z drewna wyrzuconego na brzeg przez morze, a tutaj pękaty plazmowy worek z trzema jądrami w miejscach, gdzie Moment odkształcił pasażerów, tylna lokomotywa z wyszczerzonymi zębami w miejscu, gdzie chwila się kończy. To jest Żelazna Rada. W godzinie naszej największej potrzeby przybędzie nas uratować.

Bawimy się koło tych wagonów, odwiedzamy je. Niektórzy przychodzą się pomodlić. Ziemia wokół Żelaznej Rady jest zaśmiecona wotywnymi karteczkami.

Milicyjni naukowcy i taumaturgowie próbują dotrzeć do wnętrza chwili za pomocą broni, ale golem czasowy tylko jest i te prymitywne ataki nie robią mu krzywdy. Przychodzimy znowu, i znowu, i znowu.

Miną lata i dalej będziemy opowiadać historię Żelaznej Rady, jak powstała, jak stworzyła się własnymi siłami, jak pojechała w świat i jak wróciła, jak wciąż wraca i wiecznie będzie wracała. Ci ludzie wytyczyli szlak przez nieznane ziemie, żelaznymi liniami torów pisali historię, zawieźli ją na drugi koniec świata i przywieźli z powrotem. Milczą krzyczącymi ustami, a my prowadzimy ich do domu. Wyłaniają się ze skalnych okopów i zdążają ku cieniom ceglanych murów. Prą do przodu, teraz i zawsze.

Загрузка...