Rozdział ósmy

Jack usiadł na taborecie przy fortepianie, uchylił wieko instrumentu i zaczął grać – lekko, od niechcenia. To dziwne, ale często w ten sposób próbował leczyć insomnię. Muzyką. Muzyką albo miłością fizyczną. Odkąd stał się dorosły – raczej miłością. Z Belle poznał moc tego narkotyku, jakim jest akt miłosny i później zasypianie w miękkich ramionach. Te same potrzeby zaspokajał potem z innymi kobietami. Ale nigdy nie było to takie słodkie uczucie jak z Belle.

Teraz jej ciało stało się pełniejsze, bardziej dojrzałe, niż się spodziewał. I ciągle sprawiało, że puls zaczynał mu szybciej bić. Zastanawiał się, czy poczuła, jak na niego działa, gdy się dotknęli. Miał nadzieję, że nie, ponieważ szybko odsunął się i stanął za fortepianem.

Pomyślał o drobnej dziewczynce, która była jej córką, i o tym, jak nieporadnie wyglądała z za dużymi dla niej skrzypcami opartymi o podbródek. I o muzyce, nie uładzonej, lecz tętniącej emocjami, która tak dodawała małej urody. Córeczka Belle. Tak bardzo go ujęła, bo poczęła się z ciała Belle. I de Vacherona.

Dziesięć lat temu był zbyt młody, zbyt nieśmiały, zbyt niedoświadczony, by zrozumieć talent Belle. Próbował go ignorować, ograniczać, stłumić tę pasję Belle i wypełnić jej życie czymś innym. To, że była taka utalentowana, drażniło go, denerwowało i niepokoiło. Nienawidził tego, iż była aktorką.

A może wszystko potoczyłoby się inaczej? Gdyby był tak samo dumny z jej aktorstwa jak z niej samej? Gdyby pomagał jej w karierze, gdyby występowali oficjalnie jako para, a nawet pobrali się? Matka i dziadkowie nie przeżyliby, gdyby ożenił się z aktorką i swoją utrzymanką. Gdyby jednak zrobił to wszystko, na co odważył się de Vacheron, i machnął ręką na konwenanse? Gdyby miał być ojcem jej dzieci?

Czy to by coś zmieniło? Gdyby przezwyciężył zazdrość, jaką zawsze odczuwał w stosunku do tych, którzy byli przed nim – jej kolejnych opiekunów i przypadkowych klientów? Czy mógł nie myśleć o tych mężczyznach, wielbicielach i pochlebcach, którzy mieli ją w zielonym pokoju w teatrze, kiedy już była z nim? Wiedział o nich i ona sama na końcu otwarcie się do tego przyznała. Podczas ostatniej kłótni, po której już się nie widzieli – aż do teraz.

Gdyby zaakceptował jej marzenia i znosił to, że Belle nie wystarczały tylko westchnienia wielbicieli, czy wtedy związałaby się z nim na stałe? Bo przecież w końcu poświęciła się jednemu mężczyźnie, gdy zniknęła i po roku albo dwóch latach pojawiła się we Francji. Do Anglii nie dotarła żadna plotka o niej – lecz tylko wieść, że jej sława rośnie, a karierą aktorki interesuje się osobiście cesarz Napoleon. Także od chwili powrotu Belle nie słyszał, by jej imię łączono z imieniem jakiegoś mężczyzny, nawet spośród tych najbogatszych i najbardziej utytułowanych dandysów, którzy właśnie w teatrach wynajdowali sobie kurtyzany i utrzymanki, chwaląc się wszem i wobec swymi podbojami miłosnymi.

Babka nie zaprosiłaby jej do Portland House, gdyby choć w najmniejszym stopniu otaczała ją aura skandalu.

Gdyby był starszy, bardziej doświadczony i wyrozumiały, czy sprawy potoczyłyby się inaczej? Pewnie nie -stwierdził, kończąc utwór, który grał tak mechanicznie, że niemal nie wiedział, co gra. Nawet teraz, gdy miał trzydzieści jeden lat i gdy Belle nic już dla niego nie znaczyła, zapłonął gniewem na myśl, że mieli ją jacyś mężczyźni, kiedy on ją kochał i otaczał opieką. Nie, nigdy nie potrafiłby dzielić się nią z innymi. Nie był nawet pewien, czy nie czułby się zazdrosny o tę jej cząstkę, którą oddała sztuce. Jeśli się ożeni – kiedy się ożeni – chciałby mieć pewność, że tylko on poznał ciało swej żony i tylko on jeden będzie je znał. Chciałby wiedzieć, że jest jej pierwszym i ostatnim mężczyzną. I że ona nie dopuszcza myśli, że mogłoby być inaczej.

Z determinacją zaczął myśleć o Julianie, której od dłuższego czasu nie poświęcił ani chwili uwagi. Flirtował z Rosę przy herbacie i podczas obiadu, a potem odprowadził ją i Fitza do domu. A po powrocie… Wydawało mu się, że od tej chwili minęło mnóstwo czasu. Nie miał pojęcia, która jest godzina. Północ? A może później?

Drzwi się uchyliły i pojawiła się w nich głowa Peregrine'a.

– Więc tu się ukrywasz – rzekł otwierając szerzej drzwi. – Wyglądasz jak umierający z miłości łabędź, Jack. Ona jest w salonie, stary, i bez wątpienia z bijącym sercem czeka, aż wrócisz. I zaraz zaczną się zgadywanki. Twoja drużyna bardzo potrzebuje ciebie i twoich umiejętności. W moim zespole będzie hrabina – kiedy wróci z pokoju dziecinnego. Może wolisz od razu się poddać i zaoszczędzić sobie i swojej drużynie kompromitacji?

Spojrzał na Jacka łobuzersko i mrugnął okiem.

Jack wstał.

– Poddać się? – powtórzył. – Nigdy, Perry, stary druhu! Nie ma o tym mowy, dopóki przeciwnik nie położy mi obutej nogi na piersi i nie przystawi miecza do gardła. A nawet wtedy mógłbym mu jeszcze wybić oko. Zgadywanki, mówisz? W tym jestem niepokonany. Prowadź więc.

Peregrine zaśmiał się i zniknął za drzwiami.

Następny dzień miał być pracowity – księżna dokładnie opracowała plan zajęć. Czuło się, że święta są już blisko – stwierdzili zgodnie członkowie rodziny. Księżna dokładała bowiem wszelkich starań, by jej krewni i goście mieli mnóstwo atrakcji i świetnie się bawili – oczywiście w jej rozumieniu. Babka nigdy nie mogła zrozumieć, że dla większości ludzi Boże Narodzenie to czas błogiego lenistwa i biesiadowania – zauważył Alex w gronie osób, które podzielały jego zdanie.

Na rano wyznaczono próbę z udziałem wszystkich aktorów, którzy mieli dostać swoje role i dowiedzieć się, co konkretnie mają robić. Po południu każdy, kto nie był obłożnie chory, miał iść do parku i zbierać choinę do udekorowania domu – będzie o wiele zabawniej zrobić to samemu niż powierzyć owo zadanie służbie, jak wyjaśniła księżna. A po powrocie mieli się zająć ozdabianiem hallu i salonów.

Wszyscy, którzy mieli trochę wolnego czasu („Co, proszę?" – wymownie skomentował to Martin w rozmowie z Maud), mogli w pokoju muzycznym albo salonie ćwiczyć przed koncertem, jaki miał się odbyć w Wigilię przed wyjściem do kościoła.

W sali balowej zebrała się większość rodziny. Przedstawienia teatralne zwykle nie cieszyły się wielkim zainteresowaniem. Tym razem jednak możliwość zobaczenia hrabiny de Vacheron podczas próby zwabiła wiele osób.

A także chęć zobaczenia, jak wygłupiają się inni – złośliwie powiedziała Hortense do męża.

Juliana zapewne także poszłaby do sali balowej, gdyby brat po śniadaniu nie wziął jej na stronę i nie zagadnął:

– Wybieram się przed południem na spacer. Może nawet pójdę do wioski i złożę wizytę na plebanii. Nie chciałabyś wybrać się ze mną, Julie?

– Na plebanię? – zastanowiła się. – Ale przecież nie zostaliśmy przedstawieni pastorowi i jego żonie, Howardzie. Czy możemy pójść tam sami?

– Plebania to miejsce, gdzie każdy może wstąpić bez wcześniejszych formalności – odparł. – Poza tym wczoraj poznaliśmy Fitza i pannę Fitzgerald.

Powiedział to jakby od niechcenia, ale Juliana zbyt dobrze znała brata, by dać się zwieść.

– Aaa – rzekła śmiejąc się i porozumiewawczo trącając go w ramię. – To ładna panna, nieprawdaż? Ale jest tylko guwernantką, Howardzie. Papa nie będzie zadowolony.

– Wielkie nieba, Julie – rzekł lekko poirytowany. – Nie zamierzam od razu jej się oświadczyć. Ale chyba widzisz, ile jest w Portland House niezamężnych czy nie zaręczonych kobiet. Tylko ty. No właśnie. A ty jesteś moją siostrą.

Przez chwilę zastanowiła się nad tym. Do tej pory nie przyszło jej do głowy, że Howard może się tu nudzić. Ale rzeczywiście miał rację. Albo prawie.

– Jest też hrabina de Vacheron – zauważyła. Prychnął.

– Musi być ode mnie starsza o cztery czy pięć lat -stwierdził – i ma dwójkę dzieci. Poza tym jest taka nieprzystępna.

– To prawda. – Juliana przyznała, że hrabina mogła zrobić takie wrażenie na Howardzie. A już na pewno nie wyobrażała jej sobie flirtującej z Howardem. – Ale lubię ją. To taka miła osoba. – Ujęła go pod ramię, gdy wstępowali po schodach. – Panna Fitzgerald jest bardzo ładna. I rozumiem, dlaczego wolałbyś nie iść do niej sam w odwiedziny. Chodźmy więc razem, Howardzie.

Gdy półtorej godziny później żwawo podążali w kierunku wioski, Juliana pomyślała, że właściwie cieszy się ze spaceru z bratem. Z nim mogła czuć się zupełnie swobodnie. Starała się pogodzić z sytuacją, w której się obecnie znalazła, i chciała polubić pana Frazera. W pewnym sensie jej się to udało, ponieważ był on nadspodziewanie miły i odnosił się do niej z sympatią. Z drugiej jednak strony wydawał się zbyt pewny siebie i wyrafinowany. Onieśmielał ją i czuła się przy nim okropnie dziecinna.

Teraz jednak przyjemnie było iść obok Howarda i rozmawiać, nie będąc zmuszoną do najmniejszego wysiłku intelektualnego.

Ten poranek okazał się bardzo miły. Pani Fitzgerald, która wyglądała na zmieszaną, kiedy Bertrand dokonywał prezentacji, zaprosiła ich do saloniku na herbatę, ciasto bakaliowe – upieczone przed świętami na próbę, jak wyjaśniła – oraz słodkie bułeczki. Pastor też wyszedł ze swego gabinetu, przysiadł się do nich i zabawiał gości rozmową, podczas gdy oni delektowali się ciastem.

Potem Howard, patrząc znacząco na siostrę, jakby liczył na poparcie, zapytał, czy Fitz i panna Fitzgerald nie mieliby ochoty na przechadzkę, gdyż na dworze jest tak przyjemnie i rześko – choć ciemne chmury na niebie zdawały się przeczyć jego słowom. W odpowiedzi na to pastor zauważył, że chyba zapowiada się śnieg na Boże Narodzenie.

– Ubierz się ciepło, kochanie – rzekła pani Fitzgerald do córki.

Kiedy wyszli z domu, Howard podał ramię pannie Fitzgerald – co zresztą nie było dla Juliany zaskoczeniem.

Nie pozostało jej więc nic innego, jak wziąć pod ramię pana Fitzgeralda, i we czwórkę udali się na spacer -najpierw wiejską alejką, potem polną ścieżką biegnącą wzdłuż porośniętego mchem muru Portland House, aż wreszcie wyszli na otwartą przestrzeń.

Julianie nie przeszkadzało to, że szła z niemal obcym dżentelmenem. Choć nie był wybitnie przystojny, pan Fitzgerald miał bardzo miłą powierzchowność i pogodną twarz. Mógł być osiem czy dziewięć lat starszy od niej, ale nie czuła się onieśmielona z powodu różnicy wieku między nimi. Był jednak tylko synem duchownego i musiał zarabiać na życie jako zarządca majątku. Nie było w nim nic takiego, co by ją peszyło. Nie czuła się niepewna czy zbyt dziecinna jak na swoje lata.

Zadawał jej różne pytania i Juliana stwierdziła, że łatwo jej przychodzi mówienie o sobie i swoim życiu, choć w ciągu dziewiętnastu lat nie wydarzyło się w nim przecież nic szczególnego. Pan Fitzgerald natomiast opowiadał jej o swej pracy, która najwyraźniej go interesowała i satysfakcjonowała. Mówił też o rodzinie księcia i księżnej Portland – o dzieciństwie, które spędził z młodszymi członkami rodu, i o figlach, które płatał razem z nimi. Rozśmieszył ją i od razu poczuła się dobrze w jego obecności.

Jak zauważyła, Howard też czuł się znakomicie w towarzystwie Rosę, którą Juliana uznała za słodką i śliczną – i tylko rok czy dwa lata starszą od niej. A gdy wszyscy czworo zatrzymali się na chwilę, by podziwiać w oddali sylwetkę Portland House, zaczęła rozmowę z Rosę i już tak szły obok siebie, gawędząc niczym najlepsze przyjaciółki. Juliana uświadomiła sobie, że łatwiej jej jest rozmawiać z Rosę niż z hrabiną – może dlatego, że obie w równym stopniu były zaangażowane w konwersację. Juliana zdała sobie sprawę, iż lady de Vacheron jest wdzięcznym słuchaczem, ale nic nie mówi o sobie.

Rosę opowiadała, jak przyjemnie być w domu przez całe dwa tygodnie. I jak lubi dzieci, którymi się zajmuje. I o samotności, która byłaby jeszcze bardziej nieznośna, gdyby brat nie pracował w tym samym domu co ona.

W pewnej chwili Rosę uśmiechnęła się do Juliany przepraszająco.

– To okropne, że opowiadam pani takie rzeczy -powiedziała. – Nigdy z nikim o tym nie mówię, nawet z mamą. Z niektórymi ludźmi od razu tak dobrze się rozmawia. Pani do nich należy, panno Beckford. Proszę mi wybaczyć, że obarczam panią swoimi problemami.

– Niech mi pani mówi po imieniu – rzekła impulsywnie Juliana.

– Och, jak mi miło. Ja jestem Rosę.

Gawędziły w najlepsze, dopóki Howard, który tymczasem rozmawiał z panem Fitzgeraldem, nie zawołał ich i znowu nie porwał Rosę. Juliana miała nadzieję, że brat nie będzie zbyt ostentacyjnie flirtował. Polubiła Rosę i nie chciała, by dziewczyna została zraniona – a przecież sama przyznała, że czuje się samotna. Howard studiował parę lat na uniwersytecie i jakiś czas spędził w Londynie, Juliana przypuszczała więc, że miał pewne doświadczenie w sztuce uwodzenia kobiet, choć z pewnością nie robił wrażenia tak obytego w świecie jak pan Frazer.

Domyślała się też, że pan Frazer posuwał się dalej niż tylko do flirtu z kobietami. Zarumieniła się mocno na samą myśl o czymś tak nieprzyzwoitym.

Kiedy jakiś czas potem wracali z Howardem do Port-land House przez park, Juliana poczuła się szczęśliwsza niż przed paroma godzinami i jakby odrodzona. Odsunęła od siebie myśl, że nie ma ochoty wracać do pałacu.

– Na Jowisza – powiedział Howard – kolejne dni już nie wydają się takie ponure, Julie. Nigdy byś się nie domyśliła, że Rosę i Ruby Lynwood są siostrami, nieprawdaż?

Cała rodzina po śniadaniu udała się do sali balowej, żartując, śmiejąc się i wygłupiając. Ale wszyscy natychmiast spoważnieli, kiedy weszli do sali i zastali tam Claude'a i hrabinę de Vacheron, którzy stali pośrodku, rozmawiając cicho.

Chociaż hrabina wyglądała jak zwykle pięknie, tego ranka nie była ubrana w żaden wspaniały czy olśniewający strój. Miała na sobie prostą wełnianą suknię w kolorze ciemnozielonym, a jej złote włosy były zaczesane do tyłu i upięte w skromny kok na karku.

Wszyscy jednak od razu zobaczyli w niej tę wielką de Vacheron, która grała dla samego potwora z Korsyki, cesarza Napoleona, i zrobiła na nim tak duże wrażenie, że

– jak wieść niesie – aż skłonił się przed nią, a następnie uklęknął. Gorąco oklaskiwał ją sam książę Walii, który wstał z miejsca, a za jego przykładem poszli wszyscy widzowie w teatrze. Na jej cześć wydano także przyjęcie w Carlton House.

Wchodząc więc do sali balowej, czuli się onieśmieleni myślą, że oto niektórzy z nich będą mieli czelność z nią grać. Niepewnie stanęli zatem pod ścianami.

– Pomyślałby kto, że podtrzymujemy walące się mury

– mruknął ironicznie Peregrine do Connie i Sama.

– Jak jakieś gołowąsy na swym pierwszym balu -szepnął Alex do Jacka.

Wtedy Claude i hrabina podnieśli głowy. Claude zmarszczył czoło, a ona się uśmiechnęła.

Nie minęło jeszcze południe. Gdybym był teraz u Reggiego – pomyślał Jack – leżałbym w łóżku. Nie sam oczywiście i niekoniecznie śpiąc. Ale w łóżku. Dałby wszystko, aby być tam w tej chwili. I nie dlatego, że musiał się starać o rękę swej przyszłej żony. Nie, wcale nie dlatego.

Belle i Perry ze swą drużyną naturalnie wygrali zgadywanki zeszłego wieczora. To niesprawiedliwe, że oboje znaleźli się po jednej stronie. Belle była tak radosna, jakby nic nie zaszło w pokoju muzycznym. Więc on też był wesół.

– Co wy robicie, na Boga? – zapytał Claude. – Wyglądacie, jakbyście stali przed plutonem egzekucyjnym.

W odpowiedzi dały się słyszeć niepewne śmiechy i wszyscy postąpili parę kroków do przodu. Wszyscy poza Jackiem, który nieco się odwrócił i oparł plecami o ścianę. Skrzyżował ręce na piersiach.

Kiedyś nienawidził tego, że Belle jest aktorką. Po prostu nienawidził. I chociaż wiele razy widział ją na scenie, nie chciał przyznać, że jest utalentowana. Była piękna. To jej uroda zwracała uwagę widzów. Mężczyzn przyciągała do teatru możliwość oglądania jej, spotkania się z nią za kulisami i kupienia jej względów. I nic ponadto. Albo usiłował to sobie wmówić. Nie rozumiał wtedy złożoności całej sprawy.

Nie powinien był zabrać jej do pokoju w gospodzie, kiedy dowiedział się, że jest aktorką. Mógłby to zrobić, gdyby jej tylko pożądał. Ale beznadziejnie się w niej zakochał. Gdy zobaczył ją na scenie, powinien był wyjść z teatru i tej wiosny omijać z daleka Hyde Park. Może wówczas oszczędziłby sobie goryczy.

Z zamyślenia wyrwał go jej śmiech.

– Obiecuję, że was nie zjem – powiedziała. Zgromadzeni zaśmiali się już trochę pewniej.

– Przykro mi, że zajmuję wam wolny czas i zmuszam was do pracy. Ale jak powiedziałam księżnej, nie musicie uczyć się na pamięć swoich kwestii ani nawet jakoś szczególnie odgrywać ról. Jeśli tylko będziecie czytać odpowiednie partie, przyrzekam, że ja wezmę na siebie cały ciężar przedstawienia.

Wielki Boże – pomyślał Jack mrużąc oczy – ona jest równie sprytna jak babka. Jego krewni natomiast pospieszyli z jedyną możliwą odpowiedzią.

– Ależ, hrabino – odezwał się Perry – grać z panią to dla nas ogromna przyjemność. Wbrew temu, co mogłoby się pani wydawać. Nie moglibyśmy spojrzeć sobie potem w oczy, gdybyśmy nie postarali się zagrać najlepiej, jak potrafimy, i nie nauczyli się tekstu na pamięć. Byłby wstyd, gdyby ktoś musiał nam go podpowiadać.

– Jeśli człowiek poważnie się do tego zabierze, łatwo jest się nauczyć roli na pamięć – powiedziała Annę. -I nietrudno wcielić się w graną postać, jeżeli myśli się o niej, a nie o sobie.

– Niech mnie kule biją! – Freddie włączył się do rozmowy. – Ostatnim razem nauczyłem się swojej kwestii i nawet ją zapamiętałem. Jeśli mnie się udało, i wy dacie sobie radę. Bo ja nie jestem zbyt inteligentny, hrabino.

– Ależ, Freddie – rzekła Annę ze słodyczą, która zwykle bawiła, a jednocześnie wzruszała Jacka. – To nieprawda. Po prostu jesteś rozważniejszy niż większość ludzi i zastanawiasz się nad tym, co masz powiedzieć.

– W żadnym razie nie chcielibyśmy zepsuć ci przedstawienia, Isabello, nie przygotowawszy się do niego -dodał Alex. – A odrobina pracy nikomu nie zaszkodzi, jak sądzę.

I powiedział to Alex, ten, który gotów był dopuścić się brutalnego morderstwa – pomyślał Jack z niesmakiem.

– Bez wątpienia uzna nas pani, hrabino, za zwykłych amatorów – rzekł Claude. – Ale przed Bożym Narodzeniem każdy będzie już znał swą rolę i zagra ją tak, jak powinna być zagrana. W przeciwnym razie będzie się tłumaczyć przede mną.

– Cudownie. – Isabella splotła dłonie i uśmiechnęła się uroczo do wszystkich. – Doskonale.

Jej wzrok napotkał spojrzenie Jacka stojącego po drugiej stronie sali balowej.

Claude postanowił, że aktorzy przeczytają role wszystkich postaci występujących w wybranych fragmentach sztuk, tak by jako reżyser mógł się zorientować, co może osiągnąć z takimi amatorami. Potem wyznaczy się plan prób dla każdej sceny.

Zaczęto od sceny z „Kupca weneckiego", potem był fragment „Poskromienia złośnicy". Jack obserwował to z daleka. Nadal stał z założonymi rękami, opierając się o ścianę.

Ona właściwie nie gra – zauważył – tylko po prostu czyta rolę. A jednak przy niej wszyscy, nawet Perry, zachowywali się i mówili, jakby nigdy jeszcze niczego nie grali, a nawet nie czytali wcześniej swoich kwestii na głos.

I chociaż Belle mówiła cicho, za każdym razem stawała się inną osobą, zupełnie różną od siebie samej. W jednej scenie była pewną siebie, inteligentną, sprytną Porcją, w następnej – nieznośną, ponurą, uszczypliwą Kasią. Ale ona i Alex mieli odegrać dwie sceny z „Poskromienia złośnicy". W tej drugiej Kasia staje się spokojną, uległą żoną. I Belle nią była.

Ciekawe – pomyślał Jack z niechętnym podziwem -jak wypadną te sceny w Boże Narodzenie, kiedy Belle zagra naprawdę.

Potem spojrzenia wszystkich skierowały się na niego -towarzyszyły temu żarty i uśmieszki. Chyba przyszła jego kolej. Boże! Perry miał rację. Chociaż krewniacy szemrali, że zabiera im się wolny czas, tak naprawdę lubili te rodzinne przedstawienia. Lecz jak miał wziąć udział w obecnym? Jak mógł zagrać z Belle?

Odepchnął się od ściany, opuścił ręce i przeszedł przez środek sali nonszalanckim krokiem – w każdym razie miał nadzieję, że tak to wyglądało. Claude podał mu książkę.

– Jesteś moją ostatnią nadzieją, Jack – rzekł ponuro. -Zobaczmy, czy potrafisz to przeczytać nie dukając. Pomyślałby kto, wczoraj dopiero nauczyliście się alfabetu. Zapowiada się rozkoszny tydzień, jak widzę.

Claude zawsze narzekał i denerwował się na próbach, by na koniec oznajmić wszem i wobec, że nabawił się przez nich choroby żołądka.

– Wszystko będzie dobrze, Claude, tak jak ostatnio -rzekła Annę uspokajającym tonem. Ona też grała w tej scenie. Była Emilią, służką Desdemony i żoną Jagona. -Wtedy grałam główną rolę, mimo że nigdy nie widziałam tamtej sztuki na scenie.

Zerknąwszy do tekstu, Jack zorientował się, że ma rozkazać Desdemonie, by położyła się do łóżka, odprawiła służkę i czekała na niego. Potem miał chwilę przerwy, podczas gdy Desdemona przygotowuje się do snu i smutno rozprawia z Emilią o wierności i śmierci. Następnie znowu on wchodzi na scenę i morduje Desdemonę z miłości i nienawiści, gdyż uwierzył w kłamstwa, które opowiedział mu o niej Jagon. Scena kończy się śmiercią Desdemony.

Jack zawsze pogardzał Otellem. Jak mężczyzna, który twierdził, że tak bardzo kocha żonę, mógł uwierzyć w te wszystkie kłamstwa, nawet ich nie sprawdziwszy? A jednak to niezwykle smutna opowieść. Historia człowieka, który jest tak zakochany, że zabija z miłości, a potem -zaraz potem – odkrywa, że żona nie zasłużyła na śmierć. Jakby w ogóle ktoś zasługiwał na śmierć.

– Jack? – Claude się niecierpliwił.

Jack kaszlnął i zaczął czytać pierwsze linijki. Surowy mąż wydaje dyspozycje i oczekuje, że zostaną wypełnione.

A wtedy ona wcieliła się w postać Desdemony -słodkiej, niewinnej, uległej, lecz wcale nie słabej. I przeczuwającej śmierć. Mówi o tym głosem zdławionym od łez. Czuje, że mąż się na nią gniewa, ale nie wie dlaczego. A jednak mężnie i z godnością wypełnia jego rozkaz, odsyłając Emilię i oczekując na to, co ma nastąpić.

On musi ją zabić. Nie ma innego wyjścia. Została zbrukana. Desdemona nie jest już tą słodką, niewinną istotą, którą pojął za żonę. Honor nie pozwala mu pozostawić jej przy życiu, kiedy już się dowiedział, że została zhańbiona. A jednak wzdraga się przed zabiciem jej. Wie, że jeśli pozbawi ją światła życia -jak mówi – to nie zdoła go potem zapalić na nowo. Zwleka więc, pozwalając jej odmówić modlitwę i wyspowiadać się, zanim zabierze ją Stwórca. Nie chce z nią rozmawiać. Nie chce słuchać jej kłamstw. Ale zwleka zbyt długo. Desdemonie udaje się wydobyć z niego niektóre oskarżenia. Zaprzecza im, lecz on ją już morduje w szale zazdrości.

Wtedy do komnaty wraca Emilia – już po tym, jak Desdemona przed śmiercią wybaczyła mężowi jego czyn i aby go uratować przed karą, oznajmiła, że to było samobójstwo.

– „Nie, ona kłamała! Z kłamstwem na ustach runie w ogień piekieł: zabójcą jestem ja"* – wyrecytował cicho Jack.

Rozległy się brawa. Zeb włożył dwa palce do ust i gwizdnął.

– Cóż. – Claude wyglądał na zaskoczonego. – Może jednak nie będzie to kompletna klapa. – Zwrócił się do całej grupy i poinformował, kiedy będzie następna próba.

– Od tej pory w sali będą mogli przebywać tylko aktorzy – powiedział. – Żadnych widzów, którzy by nas rozpraszali. Będziemy odgrywać po jednym fragmencie z każdej sztuki. I nie mówcie mi, że jesteście przepracowani. To może powiedzieć o sobie tylko hrabina. Nie chcę też słyszeć żadnych marudzeń.

– Bo inaczej będziemy mieli z dziadkiem do czynienia- rzekła Hortense i zaśmiała się ze swojego żartu.

– I to wcale nie jest czcza pogróżka – dodał Alex obejmując żonę ramieniem. – Pamiętasz, Annę, jaką dostaliśmy burę, kiedy nie mogliśmy grać, tak jak trzeba, bo nie byliśmy ze sobą w najlepszych stosunkach?

– To ty dostałeś burę, Alex – przypomniał Claude. -O ile dobrze sobie przypominam, Annę grała doskonale.

Alex zrobił grymas.

– Ma rację – rzekł. – Idziemy do dziecinnego pokoju, kochanie?

* Fragmenty „Otella" w przekładzie Stanisława Barańczaka.

Загрузка...