17

Po przebudzeniu Victoria poczuła zapach słonego powietrza. Ziewnęła, przetarła oczy, przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Zaraz zdała sobie sprawę, że to musi być domek Roberta. Ciekawe, kiedy go kupił. Siedem lat temu na pewno go nie miał.

Usiadła na łóżku i rozejrzała się po sypialni. Była ładnie urządzona w różnych odcieniach niebieskiego i brzoskwiniowego. Trudno było ocenić, czy przeznaczono ją dla kobiety, czy dla mężczyzny, ale Victoria miała pewność, że pomieszczenie nie należy do Roberta. Odetchnęła z ulgą. Nie sądziła, aby był tak nietaktowny, żeby zanieść ją do swego pokoju, ale trochę się bała.

Wstała i postanowiła rozejrzeć się po domu. W środku panowała cisza. Robert albo spał, albo wyszedł. Tak czy inaczej zapewnił jej znakomite warunki do myszkowania. Boso wyszła na korytarz. Domek był mały, solidny, z kamiennymi ścianami i drewnianym dachem. Na piętrze znajdowały się tylko dwa pomieszczenia, ale w każdym był kominek. Victoria zajrzała do drugiego i uznała, że należy do Roberta. Męskie łóżko na czterech mocnych nogach stało naprzeciw okna ze wspaniałym widokiem na cieśninę Dover. Przy oknie stał teleskop. Robert zawsze lubił oglądać gwiazdy.

Wróciła na korytarz i zeszła po schodach na dół. Domek był bardzo przytulny. Nie miał jadalni, a salonik sprawiał przyjazne wrażenie i zachęcał do wejścia. Przeszła do części jadalnej obejrzeć kuchnię i zauważyła na stole kartkę. Podnosząc ją, od razu rozpoznała pismo Roberta.

V, poszedłem popływać, R

Popływać? Czy on zwariował? Owszem, było lato, ale mało słońca i woda musiała być lodowata. Podeszła do okna sprawdzić, czy widać Roberta, ale morze było zbyt daleko, aby coś zobaczyć.

Wbiegła na górę i założyła buty. Ponieważ nie miała szala – właściwie nie miała żadnych zapasowych ubrań, nie licząc jedwabnej koszuli nocnej – narzuciła na ramiona cienki koc. Wiatr przybierał na sile, niebo ciemniało. Victoria przypuszczała, że sama sukienka nie uchroni jej przed nasilającym się chłodem.

Zeszła na dół, do wyjściowych drzwi. Po lewo ujrzała ścieżkę prowadzącą w dół do skalistej plaży. Ścieżka była bardzo wąska, więc Victoria ostrożnie stawiała kroki, jedną ręką przytrzymywała koc, a drugą balansowała by utrzymać równowagę. Po kilku minutach uważnego marszu dotarła na dół i poszukała Roberta na wodzie.

Gdzie on jest?

Złożyła dłonie w trąbkę i zawołała go po imieniu. Nie usłyszała żadnej odpowiedzi, nie licząc szumu morza. Nie liczyła, że do niej odkrzyknie, ale wystarczyłoby, gdyby pomachał i pokazał, gdzie jest.

Mocniej opatuliła się kocem, a potem tak go podwinęła, żeby mogła na nim usiąść.

Wiatr przybierał na sile, słone powiewy smagały jej policzki. Włosy zaczęły się kleić od wilgoci, nogi jej marzły. Gdzie u licha ten Robert? Czy pływanie przy takiej pogodzie jest bezpieczne? Wstała, rozejrzała się i jeszcze raz go zawołała. W końcu, gdy już myślała, że gorzej być nie może, poczuła na policzku zimną kroplę deszczu.

Zauważyła, że trzęsą jej się ręce, ale zdała sobie sprawę, że to wcale nie z zimna. Ogarniało ją przerażenie. Jeżeli Robert utonął…

Nawet nie była w stanie dokończyć myśli. Była na niego zła za cały poprzedni tydzień i wcale nie miała pewności, czy chce za niego wyjść, ale nie dopuszczała myśli, że mógłby na zawsze zniknąć z jej życia.

Padało coraz bardziej. Cały czas wołała Roberta, ale wiatr nie niósł jej słów w stronę morza. Czuła się bezradna. Nie było najmniejszego sensu wchodzić do wody Robertowi na ratunek, bo po pierwsze, Victoria słabo pływała, a po drugie, nie miała pojęcia, gdzie go szukać. Jeszcze raz wykrzyknęła jego imię. Nie liczyła, że Robert ją usłyszy, ale nic innego nie mogła zrobić.

A bezczynność nie wchodziła w grę.

Niebo złowrogo ciemniało, a Victoria z przerażeniem słuchała coraz groźniejszych zawodzeń wiatru. Starała się równo oddychać, chociaż serce jej biło w obłędnym tempie. I nagle, gdy już myślała, że bezradność ją rozsadzi, ujrzała w oddali różową plamkę. Podbiegła bliżej wody.

– Robert!!! – krzyczała. Minęła minuta, zanim się upewniła, że poruszający się w wodzie obiekt to rzeczywiście człowiek.

– O, Robert! Dzięki Bogu! – odetchnęła i wbiegła po kolana do wody. Była zbyt daleko, aby mu pomóc, ale nie mogła się powstrzymać, żeby nie ruszyć w jego stronę.

Weszła dalej, poczuła wodę na udach. Wysokie fale zasłaniały horyzont, napawając ją strachem. Robert musiał zmagać się z tymi falami. Widziała go teraz z bliższej odległości. Nadal nie sprawiał wrażenia osłabionego, ale zaczynał płynąć chaotycznie. Był zmęczony.

Znów zawołała go po imieniu. Tym razem na moment znieruchomiał i spojrzał przed siebie. Poruszył ustami. Victoria była pewna, że wykrzyczał jej imię.

Z powrotem zanurzył głowę i zaczął płynąć. Być może tylko tak jej się wydawało, ale miała wrażenie, że przyspieszył tempo. Uniosła ręce do góry i zrobiła jeszcze krok do przodu. Dzieliło ich teraz około dziesięciu metrów.

– Robert, już prawie jesteś! – krzyknęła. – Uda ci się!

W jednej chwili woda sięgała jej do pasa, a w następnej nagła, wielka fala przykryła jej głowę. Przewróciła się, przekoziołkowała i przez moment nie wiedziała, gdzie jest. Nagle w cudowny sposób złapała grunt pod nogami i wynurzyła głowę na powierzchnię. Zobaczyła, że stoi przodem do brzegu, więc odwróciła się i zobaczyła brnącego w jej stronę Roberta. Był nagi do pasa, bryczesy oklejały mu uda. Niemal upadł na nią.

– Mój Boże, Victoria – zipnął. – Gdy zobaczyłem, że znikasz pod wodą… – Nie dokończył zdania, pochylił się tylko i wciągał powietrze.

Victoria złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.

– Musimy wyjść na brzeg.

– Nic… Nic ci się nie stało?

Patrzyła na niego przez rzęsisty deszcz.

– To ty mnie o to pytasz? Odpłynąłeś tak daleko od brzegu. Nawet cię nie widziałam. Byłam przerażona. Ja… – Przerwała. – Musimy o tym teraz rozmawiać?

Ruszyli powoli. Zmarznięta i osłabiona Victoria z trudem stawiała kroki, a wyczerpany Robert opierał się o nią.

– Victoria – sapnął.

– Nic nie mów. – Za wszelką cenę starała się dotrzeć do brzegu, a potem do ścieżki.

Ale on stanął i zmusił ją do zatrzymania. Ignorując deszcz i wiatr, wziął jej twarz w dłonie i spojrzał prosto w oczy.

– Nic ci się nie stało? – zapytał.

Victoria patrzyła, nie dowierzając, że zatrzymuje się w środku burzy i zadaje takie pytanie. Dotknęła jego dłoni i powiedziała:

– Robert, nic mi nie jest. Tylko zmarzłam. Musimy iść do domu.

Victoria nigdy później nie mogła zrozumieć, jakim cudem udało im się pokonać ścieżkę. Ziemia namokła od deszczu i co chwila jedno z nich ślizgało się i upadało, a drugie je podnosiło. W końcu Victoria z poranionymi dłońmi wspięła się na wzgórze i upadła na zielony trawnik przed domkiem. Kilka sekund później dołączył do niej Robert.

Deszcz zamienił się w ulewę, a wiatr wył, jakby się ktoś powiesił. Wspólnie dowlekli się do wejścia. On chwycił za klamkę, szarpnął drzwiami i otworzył przed nią przytulne wnętrze. Gdy już obydwoje znaleźli się w środku, przez chwilę stali sparaliżowani nagłą ulgą.

Pierwszy doszedł do siebie Robert. Przytulił Victorię i ściskał ją mocno, chociaż nie mógł opanować drżenia rąk.

– Myślałem, że cię stracę – szepnął, przykładając usta do jej skroni. – Myślałem, że cię stracę.

– Nie bądź niemądry. Ja…

– Myślałem, że cię stracę – powtarzał, nie osłabiając uścisku. – Najpierw myślałem, że już… Że nie uda mi się wrócić… Boże… Ja nie chciałem umierać… Zwłaszcza teraz, gdy byliśmy już tak blisko… – Położył dłonie na jej twarzy, ścisnął mocno i starał się zapamiętać każdy szczegół, każdy pieg i każdy kształt. – A gdy zniknęłaś pod wodą…

– Robert, tylko na chwilę.

– Nie wiedziałem, czy umiesz pływać. Nigdy mi nie mówiłaś.

– Umiem. Nie tak dobrze jak ty, ale umiem… Co za różnica? Nic mi się nie stało. – Zdjęła jego dłonie ze swej twarzy i chciała go pociągnąć w stronę schodów. – Trzeba kłaść się do łóżek. Musisz się rozgrzać, bo się przeziębisz.

– Ty też – bąknął, puszczając ją przodem.

– Bóg wie, od jak dawna nie topiłam się w cieśninie Dover. Najpierw zajmiemy się tobą, a potem obiecuję, że się przebiorę w suche ubranie.

Niemal zaciągnęła go na schody. Co chwila się potykał, jakby nie udawało mu się podnieść nogi wystarczająco wysoko, aby trafić na schodek. Na piętrze pchnęła go do przodu.

– To na pewno twój pokój – powiedziała, wpuszczając go do środka.

Skinął głową.

– Rozbierz się – zakomenderowała.

Miał jeszcze dość siły, aby się uśmiechnąć.

– Ach, gdybyś wiedziała, ile razy marzyłem, że tak do mnie powiesz… – Spojrzał na swoje trzęsące się z zimna ręce. Paznokcie miał sine.

– Nie wygłupiaj się – skarciła go surowo, przeszła przez pokój i zapaliła świecę. Był dopiero wczesny wieczór, ale burzowe chmury niemal całkowicie zasłoniły słońce. Od – wróciła się i zobaczyła, że Robert stoi ubrany. – No, co jest? Mówiłam, żebyś się rozebrał. Bezradnie wzruszył ramionami.

– Nie mogę. Palce mi…

Spojrzała na ręce, którymi próbował sforsować zapięcie bryczesów. Palce tak mu się trzęsły, że nie mógł objąć guzików. Z troskliwością wyniesioną jeszcze z czasów, gdy pracowała jako guwernantka, odpięła mu bryczesy i ściągnęła, odwracając głowę.

– Zwykle robię lepsze wrażenie – zażartował. Po takiej uwadze nie mogła dalej odwracać wzroku.

– O – powiedziała zdumiona. – Tego się zupełnie nie spodziewałam.

– Ja też wolałbym wyglądać inaczej – burknął.

Zaczerwieniła się i odwróciła głowę.

– Do łóżka, ale już. – Nieudolnie starała się, aby jej glos zabrzmiał stanowczo.

On starał się tłumaczyć, gdy prowadziła go do łóżka:

– Gdy mężczyzna zmarznie, wtedy…

– Wystarczy. Dziękuję. Nie muszę już nic więcej wiedzieć.

Uśmiechnął się, ale szczękanie zębów zepsuło efekt.

– Zawstydziłaś się.

– Coś takiego! – Podeszła do szafy. – Masz dodatkowe koce?

– Tak. Jeden w twoim pokoju.

– Zabrałam go ze sobą na plażę. Chyba zgubiłam w wodzie. – Zamknęła drzwi do szafy i odwróciła się. – Co ty robisz? – niemal krzyknęła. Leżał na łóżku, ale nie przykrył się kocem. Kurczył się i trzymał ręce na piersi.

Popatrzył na nią.

– Chyba jeszcze nigdy tak nie zmarzłem.

Przykryła go pod samą brodę.

– Musisz się przykryć, bo inaczej się nie rozgrzejesz. Skinął głową, nadal drżał.

– Ręce ci się trzęsą – powiedział.

– Mniej niż twoje.

– Idź się przebrać – polecił.

– Muszę się upewnić, że…

– Idź. – Mówił cicho, ale słyszała w jego głosie stanowczość.

Zawahała się, a po chwili skinęła głową.

– Nie ruszaj się.

– Jak mam się nie…

– Dosyć.

– Victoria – mówił zmęczonym głosem. – Nie mógłbym się ruszyć, nawet gdybym chciał. A akurat nie chcę.

– To dobrze.

– Idź już! Uniosła ręce.

– Idę, już idę.

Gdy odeszła, poprawił się pod kocem. Boże, jak zimno. Kiedy szedł popływać, nawet do głowy mu nie przyszło, że rozpęta się taka burza. Zacisnął zęby, ale i tak szczękały. Nie podobało mu się, że jest zależny od Victorii, zwłaszcza gdy ona sama zmarzła. Najlepiej czuł się w roli jej rycerza – silnego, dzielnego, ofiarnego i odzianego w lśniącą zbroję. Teraz był mokry, zmarznięty i wyglądał żałośnie. Na domiar złego, gdy w końcu zobaczyła go nagiego, nie miał się czym pochwalić.

– Nie odkryłeś się? – zawołała z drugiego pokoju. – Jeśli wyjdziesz z łóżka…

– Leżę na miejscu!

Usłyszał burknięcie przypominające „to dobrze”. Uśmiechnął się. Uzależnienie od Victorii ma swoje dobre strony.

Mocniej opatulił się kocem w nadziei, że w końcu się rozgrzeje. Z zimna prawie nie czuł rąk, więc wsunął je pod pośladki, ale nic to nie pomogło, bo tam miał równie zimno. W końcu przykrył się na głowę i zaczął chuchać w dłonie. Poczuł chwilową ulgę.

Najpierw rozległy się kroki, a potem usłyszał:

– Co ty tam robisz?

Wychylił głowę tylko tyle, żeby widzieć Victorię.

– Tak jest cieplej. – Nagle spojrzał na dziewczynę. – Co ty masz na sobie?

Zrobiła zdziwioną minę.

– Przypominam ci, że nie pozwoliłeś mi zabrać żadnych zapasowych ubrań.

Żałował, że zmarznięte usta nie chcą ułożyć się w uśmiech.

– Mam tylko tę koszulę od ciebie. A kocem okryłam się dla przyzwoitości. – Z surową miną poprawiła nieforemną pelerynę.

Wyglądał na wniebowziętego, gdy jęknął:

– Chyba jestem bardziej chory, niż przypuszczam.

– Jak to? – Podeszła do łóżka, usiadła na brzegu i odgarnęła mu włosy z czoła. – Masz gorączkę?

Pokręcił głową, nie wyglądał na chorego.

– Więc o co chodzi?

– O ciebie – wyksztusił.

Wytrzeszczyła oczy.

– O mnie?

Tak. O twoją koszulę nocną. Zmarszczyła brwi.

Nic innego nie mam.

– Wiem. Ziściło się moje najśmielsze marzenie. A ja jestem tak cholernie słaby, że nawet nie mogę cię pożądać.

Odchyliła się do tylu i złożyła ręce na piersiach.

– Dobrze ci to zrobi.

– To tylko twoje przekonanie.

– Rozgrzałeś się trochę? – zapytała bez współczucia. Pokręcił głową.

Wstała.

– Idę na dół zrobić ci bulion. Mam nadzieję, że w kuchni jest coś do jedzenia.

Spojrzał na nią bezrozumnie.

– Coś do jedzenia – powtórzyła. – W kuchni.

– Chyba tak – odparł bez przekonania.

Popatrzyła z niedowierzaniem.

– Porywasz mnie i zapominasz zaopatrzyć dom w jedzenie?

Jego usta ułożyły się w niemrawy uśmieszek.

– Tak jakby.

– Robert, to kompletnie wbrew twoim zasadom. Nie wiem, co o tym myśleć. Nigdy w życiu nie zapomniałeś o najmniejszym drobiazgu.

– Wysłałem do administratora wiadomość, że przyjeżdżam i że ma przygotować domek. Na pewno kupił coś do jedzenia. – Zawahał się i przełknął ślinę. – W każdym razie mam taką nadzieję.

Victoria wstała z surową miną guwernantki.

– Umiesz gotować? – zapytał.

– Tylko ciekawe co.

– Coś znajdziesz.

Bez słowa wyszła z pokoju.

Robert leżał w łóżku, drżał i czuł, że dopada go choroba. Przy Victorii poprawiało mu się samopoczucie. Ubrana w jedwabną koszulę – a już zaczynał żałować tego zakupu – odwracała myśli od zimnych sopli, które kiedyś nazywał palcami u nóg.

Kilka minut później Victoria znów pojawiła się w drzwiach. W obydwu dłoniach trzymała parujące kubki. Robert pokraśniał na twarzy.

– Bulion? – zapytał. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio miał taką ochotę na bulion.

Uśmiechnęła się słodziutko. Trochę za słodko.

– Masz szczęście, Robert.

Pociągnął nosem w nadziei na przyjemny zapach.

– Dziękuję ci, Victorio, za… – Przerwał, gdy wręczyła mu kubek. – Co to jest?

– Wrzątek.

– Ugotowałaś mi wodę? Czy tylko na tyle może liczyć chory człowiek?

– Nie jesteś chory, tylko zmarznięty. A wrzątek to rzeczywiście gotowana woda. Na pewno cię rozgrzeje.

Westchnął.

– Nie ma na dole nic do jedzenia?

– Nic a nic.

Napił się wody i rozkoszował ciepłem rozchodzącym po wnętrzu. Nagle, nie odrywając ust od kupka, podniósł wzrok.

– A herbata?

– Ani krztyny.

Znów napił się wody.

– Nie sądziłem, że doczekam dnia, w którym w angielskim domu zabraknie herbaty.

Uśmiechnęła się.

– A teraz ci cieplej? Skinął głową i oddał kubek.

– Mam nadzieję, że jest jeszcze trochę.

Odebrała kubek, wstała i podeszła do okna. Lało jak z cebra.

– Nie sądzę, aby zabrakło nam wody. Trochę gotuje się na piecu, a na zewnątrz stoi wiadro.

Spojrzał na nią karcąco.

– Chyba nie masz zamiaru wychodzić z domu w taką pogodę? Zmokniesz.

Uśmiechnęła się i machnęła ręką.

– O mnie się nie martw. Stanę pod daszkiem i tylko wyciągnę rękę. – Ruszyła do wyjścia.

– Zaczekaj.

Odwróciła się.

– A tobie nie zimno? – zapytał. – Cały czas troszczysz się tylko o mnie. Nie chcę, żebyś się przeziębiła.

– Woda mi pomogła.

– Ale ręce jeszcze ci się trzęsą. – Zabrzmiało to niemal jak oskarżenie.

– Nie, nic mi nie jest. Naprawdę. Jeszcze chwila i całkiem się rozgrzeję.

Zrobił groźną minę, ale zanim zdążył coś powiedzieć, wyszła z pokoju. Wróciła po kilku minutach. Koc zsunął jej się z ramion i Robert starał się ignorować kształty opięte niebieską koszulą. Nie umiał sobie wyobrazić nic piękniejszego. W myślach snuł najśmielsze fantazje erotyczne, ale ciało odmawiało reakcji.

Siarczyście przeklął przemarznięcie.

– Mówiłeś coś? – zapytała, podając mu swój kubek z wodą.

– Nic, co by nadawało się dla twoich uszu.

Uniosła ze zdziwieniem brwi, ale nie wypytywała dalej. Przez kilka minut panowało milczenie. Victoria usiadła w nogach łóżka Roberta.

Nagle wstała tak gwałtownie, że Robert prawie upuścił kubek.

– A gdzie MacDougal? – zapytała, poprawiając koc na ramionach.

– Odesłałem go do Londynu.

Wyraźnie jej ulżyło.

– Uff. Nie chciałabym, aby ktoś mnie zobaczył w takim stanie.

– No tak. Ale gdyby tu był, moglibyśmy posłać go po jedzenie.

W reakcji na te słowa zaburczało jej w brzuchu. Spojrzał na nią z ukosa.

– Jesteś głodna?

– O, troszeczkę – skłamała.

– Jeszcze się na mnie gniewasz?

– O, troszeczkę – powiedziała tym samym tonem. Roześmiał się.

– Nie miałem zamiaru cię głodzić.

– Tak, za najważniejszy cel obrałeś porwanie.

– Jak wiesz, moim najważniejszym celem było skłonienie cię do małżeństwa.

– Hm.

– Co oznacza to „hm”? Chyba nie wątpisz w moje intencje?

Westchnęła.

– Nie, nie wątpię. Za dużo w tobie entuzjazmu.

Dłuższą chwilę panowała cisza. Obserwował, jak odstawia kubek na nocnym stoliku i zaciera ręce.

– Jeszcze ci zimno, prawda?

Skinęła głową i przyciągnęła nogi do tułowia, żeby tracić jak najmniej ciepła.

– Wejdź do łóżka – zaproponował. Powoli odwróciła głowę w jego stronę.

– To oczywiście dowcip.

– Jeżeli połączymy twoje ciepło z moim, to obojgu nam zrobi się cieplej.

Ku jego zdumieniu roześmiała się.

– Nie podejrzewałam cię o tyle inwencji.

– Ja nie zmyślam. Wiesz, że na uniwersytecie studiowałem nauki przyrodnicze. Do moich ulubionych przedmiotów należała dynamika ciepła.

– Robert, odmawiam dalszych kompromisów.

– Och, Torie, daj spokój. Dalej już nie możesz się posunąć. – Po urażonej minie poznał, że dotknął ją tymi słowami. – Chciałem tylko powiedzieć – kontynuował – że jeśli ktoś się dowie, że spędziłaś ze mną noc, to będzie podejrzewał najgorsze. Nasze postępowanie nie ma teraz znaczenia. Ono nikogo nie będzie obchodzić.

– Mnie będzie.

– Victoria, ja cię nie uwodzę. Nawet gdybym chciał, to nie mogę. Cały jestem zimny jak lód. Uwierz mi, że… Że nie jestem w swej szczytowej formie.

– Jeszcze ci zimno? – zapytała.

Ledwie powstrzymał się od uśmiechu. Ależ oczywiście! Ona nie będzie chciała wejść do łóżka, żeby rozgrzać siebie. Ale wielkodusznie postąpi tak dla jego dobra.

– Jak w lodówce – powiedział i dla lepszego efektu kilka razy szczęknął zębami.

– A jak wejdę do łóżka, zrobi ci się cieplej? – Spojrzała niepewnie.

Skinął głową ze szczerą miną, ponieważ właściwie wcale nie kłamał. Ciepło drugiego ciała w łóżku naprawdę go rozgrzeje.

– I mnie też będzie cieplej?

Spojrzał przenikliwie.

– Okłamałaś mnie, prawda? Nadal jest ci zimno. Biegasz po domu, żeby mną się zaopiekować, a o sobie wcale nie pomyślałaś. – Przesunął się kawałek na łóżku i wyciągnął do niej rękę. Spod koca wyłonił się jego umięśniony tors.

– Robert!

Złapał ją za bosą stopę.

– O mój Boże! – zawołał. – Przecież ty jesteś zimniejsza ode mnie.

– To tylko stopa. Od podłogi…

– Ale już!

Wsunęła się pod koc. Robert objął ją ręką i pociągnął na swoją stronę łóżka.

– To na pewno nie jest konieczne! – zaprotestowała.

– Owszem, jest.

Wstrzymała oddech, gdy ją do siebie przytulał. Przylgnęła plecami do jego ciała, dzieliła ich tylko jedwabna tkanina. Nie miała pojęcia, że wyląduje z nim w łóżku. Tak nią pokierował, że nawet nie wiedziała, jak to się stało.

– I tak mi zimno – oznajmiła złośliwie.

Gdy odpowiedział, poczuła w uchu gorąco jego słów.

– Nie szkodzi. Cała noc przed nami. Ugodziła go łokciem między żebra. Mocno.

– Au! – Cofnął się i rozmasował sobie mostek. – Za co?

– „Cała noc przed nami” – papugowała. – Doprawdy jesteś niewdzięczny, Robert. Ja ci wyświadczam przysługę i…

– Wiem.

– … i kładę się koło ciebie i… – Uniosła głowę. – Co mówiłeś?

– Powiedziałem: „wiem”. Wyświadczasz mi wspaniałą przysługę. Już mi cieplej.

Te słowa trochę ją uspokoiły, nie wiedziała, co powiedzieć, więc tylko chrząknęła. Zdawała sobie sprawę, że to nie najbłyskotliwsza odpowiedź.

– Ale stopy nadal masz zimne jak lody. Skrzywiła się.

– Promieniują zimnem, co?

– Zimno nie promieniuje – rzekł, przybierając nagle akademicki ton. – Zimne przedmioty odbierają ciepło od otaczającego je powietrza, co sprawia wrażenie, jakby promieniowały zimnem. Ale w rzeczywistości promieniuje tylko ciepło.

– Aha – odpowiedziała głównie po to, aby wiedział, że słuchała.

– To dość powszechna pomyłka.

Wydawało się, że na tym wygaśnie ich rozmowa, a Victoria pozostanie w pozycji wyjściowej, czyli obok kompletnie nagusieńkiego mężczyzny. Sama ubrana w skandalicznie krótką koszulę nocną. Szczyt wszystkiego. Spróbowała odsunąć się chociaż o kilka centymetrów, ale rękę, choć zmarzniętą, miał bardzo silną. Najwyraźniej nie zamierzał wypuścić jej na drugą stronę łóżka.

– Idę spać – powiedziała stanowczo i zamknęła oczy.

– Naprawdę? – zapytał, a z tonu jego głosu wynikało, że jej to się nie uda.

– Naprawdę – odparła z nadal zamkniętymi oczami. Nie liczyła, że zaśnie w najbliższym czasie, ale zamierzała udawać. – Dobranoc.

Dwadzieścia minut później Robert popatrzył na nią zaskoczony. Miała zamknięte oczy, a jej pierś unosiła się i opadała w spokojnym rytmie.

– Ona naprawdę zasnęła – mruknął pod nosem. Nie chciał jej wypuszczać z uścisku, ale zdrętwiała mu ręka, więc zabrał ją, westchnął, odwrócił się i zamknął oczy.

Leżąca Victoria otworzyła oczy i pozwoliła sobie na przebiegły uśmieszek.

Загрузка...