III

PRZYJAZD NA OBCA PLANETĘ

62. KAMIEŃ FILOZOFICZNY

Nazajutrz cała szóstka wstała, chłopcy się ogolili, po czym wszyscy zaczęli się przygotowywać psychicznie do zejścia na planetę docelową.

Poszperawszy w bibliotece, znaleźli kilka książek, które ocalały przed grabieżą i opowiadały o życiu na dawnej Ziemi.

Większość opowieści była niezrozumiała.

Kiedy Adrien-18 oglądał po raz enty mapę z zaznaczoną planetą docelową, dziewczyna dostrzegła z tyłu jakiś napis.

Chciała mieć spokojne sumienie.

Było tam napisane:

WIEDZA JEST W DRZEWIE Pod spodem zaś: NALEŻY KONIECZNIE JĄ ZDOBYĆ PRZED WYLĄDOWANIEM. W TYM CELU TRZEBA SOBIE JEDNAK PRZYPOMNIEĆ TĘ, KTÓRA MIAŁA NIEBIESKIE OCZY I WIATR W RUDYCH WŁOSACH.

– Cholera, jeszcze jedna zagadka – westchnął Jolecyn-84.

– Skoro masz smykałkę do rozwiązywania zagadek, spróbuj, Adrienie, wytłumacz nam, co to znaczy.

Młodzieniec zmarszczył brwi.

– Napisał to Yves-1. To musi mieć związek z jego żoną, Elisabeth-1.

Po kilku minutach znaleźli ją na cmentarzu.

– Jak rozpoznać właściwe drzewo wśród tylu innych?

Adrien-18 wyjął książkę z opowieścią pasażera, którą znalazł w bibliotece.

– Elisabeth-1 zmarła jedna z pierwszych, a więc musi to być jedno z najstarszych drzew.

Spośród najstarszych drzew namierzyli grupę składającą się z gruszy, drzewa oliwnego, moreli i jabłoni.

Elisabeth-15 odczytała na nowo wiadomość:

– Wiedza jest „w” drzewie. W takim razie powinniśmy szukać wewnątrz pnia.

Zabrali się do ścinania wszystkich trzech drzew, po czym przepiłowali je na plastry. W końcu Ele-19 znalazł.

– Jest w starej jabłoni!

Rzeczywiście, w środku znajdowała się skrytka.

W schowku zaś leżały trzy opasłe książki zapisane drobnym maczkiem.

Pierwsza nosiła tytuł Dziennik pokładowy, druga Encyklopedia starego świata, trzecia zaś Nowa planeta: instrukcja obsługi.

Wszyscy byli pod wrażeniem tych pozostałości liczących ponad tysiąc lat.

Elisabeth-15 zacisnęła dłonie na ostatnim tomie, jakby chciała poczuć tkwiącą w nim energię. Po czym, przyświecając sobie świeczką, przeczytała głośno pierwszą stronę:

– Być może pewnego dnia czyjeś oczy przebiegną po tych kartkach i przeczytają niniejsze słowa. Chcę, aby wiedziały, że porzuciliśmy naszą rodzinną planetę tylko dlatego, że naszym zdaniem nie miała już żadnych szans na ratunek, że ostatnią nadzieją jest ucieczka i że przyszłość rodzaju ludzkiego spoczywa iv innym miejscu kosmosu.

Cała szóstka spojrzała po sobie, mając świadomość, że czytają zdania, w których każde słowo ma istotne znaczenie. Elisabeth-15 czytała dalej:

– Tysiącletnia podróż na odległość dwóch lat świetlnych, żeby dotrzeć na inną planetę w innym układzie słonecznym. Takie rzuciliśmy sobie wyzwanie. Kimkolwiek jesteś, ty, który odkryłeś ten tekst, mam nadzieję, że jesteś godny pojąć sens podróży „Gwiezdnego Motyla”. Naszym zdaniem to rzeczywiście „Ostatnia Nadzieja”.

Teraz pozostaje tylko zbudować gdzie indziej, inaczej, „coś innego”. Najlepiej „coś lepszego”. To ty się tym zajmiesz. Napisałem tę książkę, żeby ci w tym pomóc.

Cała szóstka milczała przez jakiś czas, jakby chciała to przetrawić.

– Przede wszystkim musisz wiedzieć, że w „ Gwiezdnym Motylu” jest ukryty prom lądujący.

– Prom?

– Wewnątrz zaś laboratorium biologiczne, którego celem jest powołanie do życia tysięcy zwierząt i roślin. Na razie znajdują się one w probówkach, w chłodniach, w stanie nasion i zapłodnionych jaj, ale wytłumaczę ci, jak je zasiać albo doprowadzić do ich narodzin. Dzięki temu będziesz mógł odtworzyć na nowej planecie faunę i florę ze starej Ziemi.

Podawali sobie dzieło z rak do rąk. Zawierało ono mnóstwo rozdziałów o wiele mówiących tytułach: Jak wystartować z Gwiezdnego Motyla, Jak pilotować Muszkę 2, Jak wysiewać nasiona czy Jak wspomagać wykluwanie się jaj. Ten ostatni rozdział zawierał zresztą następujące podrozdziały: Owady, Ryby, Gady, Ptaki, Ssaki.

– Yves-1 przewidział wszystko – przyznał Adrien-18, podziwiając rysunki, schematy objaśniające, metodologie odpowiadające każdej formie życia.

– Spisywał to wszystko przez trzydzieści lat. Prawdziwa encyklopedia wiedzy.

– To tak, jakby wyłącznie za pośrednictwem tych książek łączył nas z wiedzą ze starej Ziemi.

– Cała historia, jaka wydarzyła się w cylindrze, była więc jedynie epizodem. Na początku nastąpił start i napisanie niniejszej książki. Na koniec lądowanie i lektura książki.

– A co ze wszystkimi ludźmi, którzy żyli „pomiędzy”? – zapytał Ele-19.

– Przynajmniej nie udało im się całkowicie zniszczyć marzenia tego człowieka – zadrwił Jocelyn-84.

Adrien-18 pogładził starą okładkę.

– Ileż władzy kryje się w zwykłym przedmiocie złożonym z kawałków papieru pokrytych malutkimi znaczkami wykonanymi atramentem!

Przewracali kartki z szacunkiem.

Na koniec zaś przeczytali osobliwy ustęp, który wprawił ich w zakłopotanie.

My też jesteśmy w pewnym sensie plemnikami, które przekazują życie we wszechświecie. Biologicznie „ Gwiezdny Motyl” nie jest niczym innym jak tylko przekaźnikiem życia, podróżującym w poszukiwaniu planety-jaja, którą mógłby zapłodnić. Ale nie jest wyłącznie życiem. To „życie + wiedza”. I właśnie dzięki temu dodatkowi wiedzy będziemy mogli uniknąć powielania tych samych błędów, które pociągają za sobą te same niepowodzenia.

Adrien-18 pomacał okładkę książki i wyczuł lekkie zgrubienie.

– Pod spodem coś jest ukryte.

Rozdarłszy okładkę, znalazł mały płaski kluczyk. Tymczasem Elisabeth-15 przeczytała jeszcze raz fragment, który wcześniej od razu wpadł jej w oko.

– Według tej książki w Motylu jest schowany statek lądujący Muszka 2. A ten klucz ma nam pomóc go odnaleźć.

Nazajutrz zdołali w końcu odnaleźć prom, przekręcając klucz umożliwiający przesunięcie fałszywej ściany w magazynie części zapasowych, między kadłubem a głową statku.

Pojazd przypominał Gwiezdnego Motyla, ale w pomniejszeniu. Z przodu widniało tylko jedno oko w kształcie kuli, dalej znajdował się walcowaty kadłub i wreszcie brzuch zakończony sześcioma reaktorami.

Śluzę otworzy! Cle-19. Pozostali wśliznęli się za nim. Za wyjściem ujrzeli kabinę pilota z dwoma fotelami, z tyłu zaś Adrien-18 odkrył laboratorium z setkami probówek, na których zapisane były nazwy zwierząt i roślin.

– Sztuczne macice i inkubatory do wylęgania jaj – powiedział Ele-19, wskazując aparaturę.

– Chyba będziemy musieli doprowadzić do narodzin płodów w macicach i wysiedzenia ich, to nam pozwoli odtworzyć życie – ucieszyła się Elisabeth-15.

– Dlaczego nie mielibyśmy zrobić tego tutaj? – zapytał Jocelyn-84, zdając sobie sprawę, że zwierzęta z cylindra zdążyły za bardzo zmutować, aby się do tego nadawały.

– Prom jest za ciasny, żeby można było je przewieźć – odparł jego sąsiad, wzruszając ramionami. – Spójrz, przy każdej próbce jest rysunek zwierzęcia, jego przybliżone wymiary i ciężar. Ten tutaj, „słoń”, ma spokojnie dwa metry wysokości. Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdybyśmy pozwolili mu się narodzić i gdyby zniósł jaja!

Ele-19 znalazł notatkę o starcie Muszki 2 umieszczoną na desce.

– Jest tylko jeden problem – oznajmił. – O ile dobrze rozumiem, ten pojazd może pomieścić zaledwie dwóch ludzkich pasażerów. A nas jest sześcioro.

– Zaczekaj. Wystarczy się trochę ścieśnić. Wszyscy możemy się tam wcisnąć – zaproponował Jocelyn-84.

– Przykro mi, ale zgodnie z tym, co tu jest napisane, prom ma zapas tlenu tylko dla dwóch osób – odrzekł Ele-19.

– Będziemy rzadziej oddychać – zaproponował Nicolas-55, nagle zaniepokojony.

– Podczas podróży trwającej co najmniej jeden dzień?

Ele-19 nadal wpatrywał się w tekst.

– Tak czy inaczej jest jeszcze jedno ograniczenie: ciężar. Ponieważ statek unosi się na żaglach, nie może udźwignąć ciężaru większego niż dwie osoby.

Spojrzeli po sobie. Dieta oparta na jagodach i owocach, podobnie jak fluorescencyjne króliki nie sprzyjały otyłości. Ele-19 był potężniejszy niż reszta z racji budowy, Nicolas zaś z powodu wzrostu. Adrien-18 wypowiedział na głos to, co wszyscy myśleli:

– W każdym razie skoro wśród nas jest tylko jedna dziewczyna, rozumie się samo przez się, że poleci Elith, żeby ludzkość miała szansę się tam rozmnażać.

W tej chwili pożałowali, że nie zalecali się do niej wcześniej.

– Pozostaje teraz wybrać jednego z nas pięciu – oznajmił Nicolas-55.

– Powinniśmy ciągnąć słomki – zaproponował Ele-19.

Zamilkli ze świadomością, że czwórkę pechowców czeka śmierć w cylindrze Gwiezdnego Motyla.

Jocelyn-84 uśmiechnął się z rozczarowaniem.

– Sto czterdzieści cztery tysiące pasażerów na początku, wybranych naukowo spośród sześciu miliardów, a na koniec o losie dwójki ostatnich ma zdecydować zwyczajna słomka.

– Słomka? Nie, to zbyt przypadkowe – sprzeciwił się Gabriel-54. – Na tamtą planetę musi polecieć najlepszy z nas. Tu chodzi o przyszłość całego gatunku. W świecie zwierząt samce biją się o samicę. Urządzimy pojedynki, a najsilniejszy odejdzie razem z nią.

– Pojedynki na co? Na noże? Na miecze? Na łuki? Na maczugi? Na katapulty?

– Nie, pojedynki nagrodziłyby tego, który jest najbanalniejszy – oświadczył Ele-19. – Ja proponuję raczej szachowe turnieje. One wskażą najinteligentniejszego z nas.

– Mówisz tak, bo jesteś bardzo dobry w szachy, ale powinno się przeprowadzić test, w którym wszyscy mieliby jednakowe szanse na wygraną. Może karty? – podsunął Gabriel-54.

– A dlaczego nie bieg, żeby wyłonić najszybszego?

Nicolas-55 zasugerował walkę na pięści.

Adrien-18 próbę wytrzymałości na ból.

Ele-19 upierał się przy partii szachów.

Gabriel-54 obstawał przy pojedynku na miecze. Jocelyn-84 przy zawodach sportowych typu wyścigi. Długo się sprzeczali, aż wreszcie Adrien-18 wpadł na pomysł, który żadnemu z nich nie przyszedł dotąd do głowy.

– Ten kto poleci z Elith na obcą planetę, powinien zostać jej towarzyszem życia, może więc wystarczy po prostu ją zapytać, z kim ma ochotę się tam wybrać.

Trafność pomysłu wprawiła pozostałych w zdumienie.

Elisabeth-15 podeszła do pięciu mężczyzn, przyjrzała się im uważnie, po czym powąchała oddech każdego z nich i zażądała, żeby pokazali zęby i dłonie. Na koniec oznajmiła:

– Ty!

63. EMULSJA NA GORĄCO

Kilka godzin później Adrien-18 nauczył się na pamięć wszystkich wiadomości potrzebnych do pilotowania Muszki 2.

Pożegnawszy się z czwórką pechowców, wsiadł na pokład promu w towarzystwie Elisabeth-15, która promieniała bardziej niż kiedykolwiek, jakby wybierała się na uroczystość zaślubin.

Śluza zewnętrzna się otworzyła, silniki zostały uruchomione. Muszka 2 oderwała się od Gwiezdnego Motyla.

Przygotowali się na to, że po wylądowaniu będą się odżywiać za pomocą hermetycznie zamkniętych torebek, które zgromadzili w plecakach. Zabrali ze sobą także dwa łuki, noże i narzędzia: młotek, kielnię, motykę, łopatę…

Kiedy reaktory na paliwo umożliwiły im nabranie odpowiedniego dystansu do statku, Muszka 2 rozłożyła swoje małe złote skrzydła z mylaru.

– Boisz się? – zapytała Elisabeth-15.

– Oczywiście, a ty nie?

– Czuję się tak, jakby w mojej krwi znajdowały się miliardy dusz. Tak jakby wszyscy ludzie, począwszy od pierwszego człowieka, byli tutaj niczym zjawy, obserwując nas i zastanawiając się, czy nam się uda.

Widniejąca przed nimi ciemna kula obcej planety nieustannie rosła. Elisabeth-15 przypomniała sobie ostatnie zdanie z księgi Yves’a-1:

„Biologicznie Gwiezdny Motyl nie jest niczym innym jak tylko przekaźnikiem życia, podróżującym w poszukiwaniu planety-jaja, którą mógłby zapłodnić”.

– Kiedy byłem młodszy, wierzyłem, że wszechświat żyje. I że gwiazdy to oczy, które na nas patrzą.

Uśmiechnęła się.

– Myślę, że wszechświat ma swoje plany. Kiedy nie może ich zrealizować w określony sposób, wybiera inną drogę, a potem jeszcze następną. Właśnie dlatego jest tak dużo plemników. Żeby przynajmniej jednemu się udało. Jeśli poniesiemy klęskę, inni pójdą w nasze ślady później, gdzie indziej, inaczej.

– O ile na starej Ziemi są jeszcze jacyś ludzie…

Przełknęła ślinę i przeszła do kolejnego pytania.

– A ty jak uważasz, na czym polega wielki plan Wszechświata?

Chłopak sprawdził coś na desce rozdzielczej, żeby zyskać trochę czasu przed odpowiedzią.

– Powiedziałbym tak: na złożoności. Najpierw jest nic. Nic będące eksperymentem tkwiącej u podstaw złożoności. Potem materia, i tu sprawy trochę się komplikują. Następnie życie – to bardziej skomplikowane. Później inteligencja, później świadomość.

– I tutaj sprawy ogromnie się komplikują.

– Jesteśmy przekazicielami doświadczenia prawdopodobnie najbardziej zaawansowanej złożoności we wszechświecie: ziemskiej świadomości ludzkiej. Przynajmniej tego, czym ta świadomość jest teraz, po tym, jak dojrzewała ona przez wiele tysiącleci w wielu miliardach umysłów służących jako probówki. Właśnie ten owoc przekazujemy.

Dziewczyna uśmiechnęła się rozbawiona tym pomysłem, po chwili jednak jej uśmiech zamienił się w pełen niepokoju grymas.

Przez szybę w kokpicie widziała starego Gwiezdnego Motyla. Siedząc w środku, nigdy nie zdawała sobie sprawy, jaki jest wielki. Ogromne skrzydła z mylaru miały tysiące dziur, jakby żaglowiec brał udział w bitwie na armaty.

Tylko w najwyższym oknie kadłuba paliło się małe światełko. Ostatnia lampa, jaka ocalała z wojen domowych. Po raz pierwszy mogła się przyjrzeć z zewnątrz gigantycznemu statkowi będącemu rezultatem szalonych snów Yves’a-1.

– A jeśli ze starej Ziemi nie wystartują inne statki? – zapytała. – Jeśli jesteśmy jedynym „plemnikiem” pochodzącym z jedynej planety, na której jest życie, inteligencja i świadomość?

Adrien-18 nie od razu odpowiedział.

– W takim razie wszechświat pozostanie pusty. I wszędzie zapanuje tylko spokój, chłód, cisza oraz bezruch bez końca. Wszystko powróci do Niczego.

Dziewczynę przeszedł niepowstrzymany dreszcz. Chwyciwszy jabłko, które zabrała przed wyjściem, wbiła w nie zęby, pragnąc nigdy nie umierać.

Nigdy dotąd nie uświadomiła sobie tak mocno własnej szansy na pozostanie przy życiu ani pragnienia, żeby trwało to nadal.

64. CZARNY DYM

Złote, napęczniałe od światła żagle sunęły ku ostatecznemu celowi.

Przed lądowaniem, zgodnie z Instrukcją obsługi, Adrien-18, który zdążył się nieźle wprawić w pilotowaniu Muszki 2, umieścił prom na orbicie, aby przyjrzeć się planecie z daleka.

Nie zdołał jednak dostrzec jej powierzchni przysłoniętej szaro-czarnym płaszczem gęstych chmur.

– Ma swoją atmosferę i to jest już jedna pozytywna wiadomość.

– A także grawitację, ale słabszą niż ta, którą mieliśmy na statku. Będziemy się szybko męczyć.

– Będziemy dużo spać.

– A jeśli będziemy mieli dzieci, staną się większe od nas – szepnął tak cicho, że nie usłyszała.

Znajdująca się przed ich pełnymi zachwytu oczami obca planeta ciągle rosła.

– Mam złe przeczucie – wyznała dziewczyna.

– Powinniśmy zaufać Yves’owi-1 – odrzekł chłopak, który chwilami także się niepokoił.

– A jeśli się pomylił? Trudno tak naprawdę zobaczyć planetę z daleka. A tym bardziej stwierdzić, czy mogą na niej zamieszkać ludzie.

Przygryzł wargę.

– Jedyny sposób, żeby się przekonać, to tam polecieć.

Zapięli pasy bezpieczeństwa.

– Gotowa?

Adrien-18 poruszył jakąś dźwignią, po czym Muszka 2 zanurzyła się w płaszcz chmur, czemu towarzyszył najpierw grzmot pioruna, a następnie ogłuszający łoskot.

W wyniku zetknięcia z kilsonem wszystko zaczęło drgać. Silne tarcie sprawiło, że ogromne skrzydła zapaliły się w jednej chwili niczym owad, który wpadł w płomień świecy. Pozbawiona skrzydeł Muszka 2 zaczęła coraz szybciej spadać.

Obie istoty ludzkie wczepiły się w fotele. Ekrany wskazywały przegrzanie. Z pyska muszki wydobywał się biały dym.

– Zaraz zginiemy!… – wykrztusiła Elisabeth-15.

Temperatura w statku rosła, żaróweczki kontrolne zaś wybuchały niczym petardy. Wstrząsy stawały się coraz gwałtowniejsze.

Nagle włączył się automatycznie jakiś mechanizm, który sprawił, że z boków wysunęły się małe metalowe skrzydła, po czym zostały uruchomione silniki, przekształcając pojazd kosmiczny w samolot. Mimo to prędkość wciąż była jeszcze za wysoka. Statkowi ciągle brakowało siły nośnej.

Metal zaczął się nagrzewać i trzeszczeć. Na krawędziach skrzydeł pojawiły się płomienie. Całą kabinę napełnił obrzydliwy swąd spalenizny.

Elisabeth-15 zaczęła się dusić. Adrien-18 z rezygnacją zamknął oczy, z trudem łapiąc powietrze.

Po czym drgania nieco ustąpiły. Spadłszy niczym meteoryt, Muszka 2 zaczęła zakreślać łuk. Dym się rozproszył, odsłaniając to, co znajdowało się za ścianą chmur.

Spojrzeli po sobie zdziwieni, że jeszcze żyją. Statek szybował, uczepiony zaś drążka sterowniczego Adrien-18 zaczął panować nad jego lotem.

Przed ich oczami rozciągał się świat w dole. Wszystko było gładkie i lśniące.

Mogliby sądzić, że trafili na lodową planetę, gdyby nie plusk, który usłyszeli.

– Woda. Na tej planecie jest woda.

– Jest nawet wyłącznie woda. Ocean, jak okiem sięgnąć: to ciekła planeta. Już po nas – mruknęła Elisabeth-15.

– Nie pozostaje nam nic innego, jak zamieszkać na statku, na przykład przerobić nasz pojazd na tratwę. Będziemy się żywić rybami, które sami złowimy, tak jak nad naszym jeziorem…

– Łatwo ci mówić. Moim zdaniem Yves zobaczył z daleka atmosferę i wodę, ale nie to, że tu nie ma nic innego. Trzeba było wylądować na satelicie. Tam przynajmniej były kratery, a więc stały ląd.

– Nie, nie było atmosfery. Tak czy inaczej, nie możemy się już wydostać z tej grawitacji. Bez względu więc na to, jakie warunki panują na tej planecie, musimy się do nich przystosować, jeśli chcemy przeżyć.

– Nie lubię ryb – powiedziała Elisabeth, stopniowo odzyskując oddech.

Niestety, jeden z reaktorów został uszkodzony przez wstrząsy wywołane wejściem w atmosferę. Wybuchł po wypluciu odrobiny dymu.

Muszka 2 straciła nośność, ledwie więc zwolnili dzięki metalowym skrzydłom, zaczęli spadać.

– Szybko, wkładaj skafander! – krzyknął, pokazując na srebrzyste kombinezony umieszczone za siedzeniami.

Uwijając się prędko, zdołali wejść w za duże skafandry i z powrotem zapiąć pasy.

– Słyszysz mnie?

Ku ich ogromnemu zdumieniu mimo przezroczystych, hermetycznie zamkniętych hełmów mogli się porozumiewać przez radio na baterie. Przymocowane na plecach butle z tlenem dostarczały powietrza, którym trudno było oddychać i które miało zapach pleśni.

Muszka 2 ciągle spadała.

Właśnie wtedy w oddali przed nimi pojawił się jakiś nieruchomy kształt, który wzięli z początku za ciemną chmurę.

– Tam, spójrz! – zawołała dziewczyna. – Jakaś wyspa!

Metalowe skrzydła znów zajęły się ogniem, tym razem były to wysokie płomienie.

– Zbyt głupio by było, gdyby teraz nam się nie udało! – rzucił z wściekłością Adrien-18, z całej siły ciągnąc dźwignię.

Statek miał jednak jeszcze zbyt dużą prędkość, toteż z przodu Muszki 2 zaczęły się wydobywać szerokie smugi białego dymu, które zasłaniały im widoczność.

– Spróbuj się dostać na wyspę! – wrzasnęła Elisabeth-15.

– Przecież właśnie to robię! – odparł Adrien, ściskając w dłoniach podskakujący uchwyt.

Chwycił Nową planetę: instrukcję obsługi i przejrzał ją gorączkowo, po czym pociągnąwszy za kilka dźwigni, oświadczył, przekrzykując hałas panujący w kokpicie, w którym dym coraz bardziej gęstniał:

– Procedura lądowania na nieznanej planecie rozpoczęta.

Muszka 2 zbliżała się do lądu z ogromną szybkością, pilot zaś nie potrafił zapanować nad płonącym pojazdem. W końcu odnalazł mechanizm otwierający spadochrony, ale było już za późno. One także natychmiast zajęły się ogniem.

– Spalimy się na popiół! – krzyknęła Elisabeth-15, zamykając oczy.

Adrien odnalazł dźwignię, która otworzyła następne spadochrony bezpieczeństwa, dzięki czemu prom nieco zwolnił, ląd nadal jednak zbliżał się z dużą prędkością. Zbyt dużą prędkością.

Znów udało mu się podnieść dziób Muszki 2, która znalazła w sobie dość siły nośnej, by zakreślić łuk. Ląd pędził ku nim. Uderzenie.

Pasy bezpieczeństwa pękły.

Wyrwało ich z foteli i rzuciło o szybę Muszki 2, przez którą przelecieli z hukiem rozbitego szkła.

65. POPIÓŁ

Słup czarnego dymu. Na ciemnej skale tkwiła rozpłaszczona mechaniczna mucha.

Z jej ogromnego oka-kokpitu ulatniała się szara para, a stopione do połowy metalowe skrzydła nadal płonęły. Ze skrzydeł płóciennych pozostały jedynie zwęglone strzępy.

Porzucone nieco dalej drobne, skulone sylwetki również dymiły.

Otworzywszy wreszcie oczy, Elisabeth stwierdziła ze zdumieniem, że żyje.

Pod skafandrem wszystko było mokre i ciepłe. W ustach czuła smak krwi. Ogłuszał ją własny oddech. Wykonała kilka ruchów, aby się przekonać, czy nie jest ranna, po czym z ulgą odkryła, że mimo kilku bolących miejsc na plecach, ramionach i pośladkach może poruszać kończynami. Dostrzegłszy w oddali skafander swojego towarzysza, zaczęła się czołgać ku niemu. – Ej!

Bez odpowiedzi. Potrząsnęła nim.

– Ej, Adrien! Adrien!

Wreszcie w słuchawkach rozległ się szum. Oddech. Zaczął kasłać. Uściskała go mocno, uspokojona.

Przyjrzeli się powierzchni obcej planety przez nietknięte szyby hełmów.

Wszystko było szare. Szara planeta, szara gleba, jasnoszara atmosfera, ciemnoszary ocean. Miejscowe słońce z trudem przebijało się przez gęstą mgłę.

Znajdująca się z tyłu Muszka 2 ciągle dymiła, lecz poza stłuczoną przednią szybą jej kadłub wydawał się nietknięty.

Pierwsza podniosła się Elisabeth. Chwiała się na nogach. To była „choroba ziemska”.

Kiedy tylko odzyskali równowagę, spojrzeli jak najdalej przed siebie, chcąc wypatrzyć szczegóły krajobrazu otaczającej ich wyspy.

Ani śladu roślin. Uświadomili sobie wówczas, że udało im się wylądować na planecie charakteryzującej się glebą i atmosferą. I że żyją.

Ocaleli jako jedyni spośród stu czterdziestu czterech tysięcy pasażerów po trwającej tysiąc dwieście pięćdziesiąt jeden lat podróży na odległość dwudziestu tysięcy miliardów kilometrów.

– W porządku, gotowe – westchnęła, nie zdając sobie sprawy, że słowa te pochodzą z bardzo daleka, z dawnej pamięci zapisanej na dnie jej komórek.

Popatrzyli na siebie przez szyby w skafandrach i wreszcie się uśmiechnęli.

Po czym wybuchnęli śmiechem, który rozbrzmiał w wewnętrznych głośnikach pod hełmami.

Adrien-18 ciągle odczuwał bóle w stawach, toteż Elisabeth-15 podtrzymała go w samą porę. Dał jej znak, że może go puścić.

Zrobiła krok. Pierwszy krok. Potem następny.

Każdy gest wydawał jej się ociężały, jakby dźwigała na plecach wór kamieni, wiedziała jednak, że to zasługa grawitacji, która była wyższa niż na Gwiezdnym Motylu.

On także postąpił parę kroków, niemal zdziwiony, że dał radę.

Spacerowali po pokrytej szarym pyłem glebie.

Nagle Adrien-18 zdecydował się zdjąć hełm. Elisabeth zaś pokazała ręką, że zaczeka na to, co się stanie, nim pójdzie w jego ślady.

Ziemianin podniósł powoli szklaną kulę ochraniającą mu głowę, po czym zamknął oczy i wstrzymał oddech. Po chwili jednak, jakby spodziewając się zatrucia, z determinacją wciągnął powietrze, uważnie śledząc reakcję, jaką ta osobliwa mieszanka mogła wywołać w jego płucach.

Natychmiast dostał potwornego ataku kaszlu, poczerwieniał i zwalił się na plecy.

Elisabeth-15 wzięła go w ramiona. Szamotał się i wyglądał jakby walczył, mając ogień w płucach. Jego oddech stał się świszczący, po czym się zatrzymał. Chłopak o mało się nie udusił wstrząsany spazmami.

Dziewczyna pomyślała, że zaraz umrze, po chwili jednak spostrzegła, że odzyskuje oddech.

Wyprostowawszy się, usiadł i zaczął chciwie chwytać powietrze. Ku ogromnemu zdumieniu Elisabeth wyglądało na to, że po pierwszym bolesnym zetknięciu z tamtejszą atmosferą w końcu powróciła mu zdolność normalnego oddychania.

Adrien-18 dał jej znak, żeby uczyniła to samo. Zawahała się przez moment, po czym zdecydowała na zdjęcie hełmu. Zaczęła nabierać powietrze małymi haustami, odnosząc wrażenie, że przez tchawicę przechodzi jej jakaś mieszanina pełna pieprzu. Zakasłała, zwymiotowała, rozpłakała się, padła z bólu, po czym zupełnie jak jej towarzysz w końcu zdołała przywyknąć i zaczęła oddychać najpierw ostrożnie, potem głębiej. Długo razem pokasływali.

– To dlatego, że jesteśmy przyzwyczajeni do filtrowanego powietrza w cylindrze i do butli z tlenem. Teraz zaś mamy do czynienia z „dzikim” powietrzem planety, tym prawdziwym. Jest tu wszystko, ale da się tym oddychać.

Mówił tak, jakby to była egzotyczna potrawa albo egzotyczny napój.

– Przynajmniej przestaniemy być uzależnieni od butli – oświadczyła dziewczyna, pozbywając się ekwipunku.

Białe słońce, które chyląc się ku zachodowi, przybrało czerwoną barwę, nadawało całej scenie jakiś nierzeczywisty, jakby elektryczny wygląd. Po przejściu kilkuset metrów po obcej planecie wrócili na Muszkę 2 i zasnęli w fotelach stłuczonego oka-kokpitu.

66. EMULSJA NA ZIMNO

Tamtej nocy dwójka Ziemian miała wyjątkowo bogate i kolorowe sny. Jakby dla zrekompensowania otaczającej ich szarzyzny.

Adrienowi-18 śniło się, że lata wśród chmur i że jego ramiona zamieniły się w skrzydła motyla.

Elisabeth-15 śniła o tym, że uprawia seks.

Promienie słońca obcej planety, które przybrawszy czerwony odcień w niskich warstwach atmosfery, barwiło się teraz na pomarańczowo, obudziły go pierwszego. Przetarł oczy, ziewnął, po czym zaczął się przyglądać swojej towarzyszce śpiącej w skafandrze, z odsłoniętą twarzą.

Miała długie rude włosy. Jej pełne usta charakteryzowały się kolorem podobnym do słońca, które dopiero co wstało.

Różowym.

Jej delikatna skóra była niemal biała i lśniąca od przecinających ją strużek potu.

Przysunął się bliżej i wciągnął w nozdrza jej zapach.

Już miał ją pocałować, kiedy jednak znalazł się całkiem blisko, niespodziewanie otworzyła wielkie czarne oczy i zaczęła się weń wpatrywać.

Cofnął się z uśmiechem. Ona tymczasem wstała i rozejrzała się wokoło.

– Cholera – powiedziała. – Myślałam, że kiedy się obudzę, koszmar zniknie, ale on ciągle trwa.

Adrien-18 udał, że nie słyszał słowa „koszmar”.

– Co robimy? – zapytała.

– Jemy śniadanie i wyruszamy na poszukiwanie – zaproponował.

Powyciągali z plecaków małe torebki, które konstruktorzy Muszki 2 umieścili na promie. Usunąwszy zabezpieczenia, znaleźli jedynie szary proszek.

Po skosztowaniu zrezygnowali z niego.

– Powinniśmy byli zabrać świeże owoce i króliki. Jedząc ten pył, nie nabierzemy sił.

Adrien-18 zawahał się przez chwilę, po czym popędził ku zapasom wody – niestety, manierki miały pełno dziur powstałych przy uderzeniu podczas lądowania.

Teraz zyskali motywację do zbadania swojej „wyspy”. Uznawszy, że morze nie dostarczy im pożywienia, dzięki któremu zdołaliby przeżyć, postanowili zapuścić się na kamienisty płaskowyż.

– Morze jest na zachodzie, chodźmy więc na wschód – podsunął Adrien-18. – W ten sposób dowiemy, się czy to wyspa czy kontynent.

Po godzinnym marszu przystanęli wyczerpani.

– Pocimy się, nie mogąc pić. A gdybyśmy tak zdjęli skafandry? – podpowiedziała Elisabeth-15.

– Najpierw trzeba sprawdzić, czy promieniowanie tego słońca nie jest szkodliwe – odparł chłopak.

Adrien wydostał się z ciężkiego kombinezonu. Pod spodem miał szorty i podkoszulek. Następnie odciął nożem buty od skafandra, żeby zrobić z nich sandały.

Dziewczyna poszła w jego ślady.

– Całe szczęście, że nie jest zimno.

Włożyli materiał z kombinezonów do plecaków, po czym ruszyli dalej.

Zaczęli się wspinać po wzgórzu wychodzącym na położony wyżej płaskowyż, na ścianę kamienistych głazów, która prowadziła ku szarej równinie, skąd wyłaniały się długie, czarne zęby twardej skały.

– Chyba jesteśmy w samym środku krateru wyżłobionego przez meteoryt.

Wtem aż podskoczyli, gdyż rozległ się jakiś hałas.

– Słyszałeś?

Zastygli bez ruchu, czujni, po chwili zaś znów dobiegło skądś sapanie, do którego wkrótce dołączył stukot o podłoże. Odgłos kroków. Bardzo ciężkich kroków.

– Rany boskie! Tu musi być życie!

– Istoty pozaziemskie?

Kroki ciągłe się zbliżały, coraz bardziej rytmiczne. Najwyraźniej podążało ku nim jakieś żywe stworzenie. Odruchowo czym prędzej schowali się za skałą. Po czym powoli wyjrzeli ze swojej kryjówki. To co zobaczyli, wprawiło ich w osłupienie.

67. ZASTYGANIE

Serce Elisabeth waliło jak młot. Adrien nie mógł się powstrzymać, by nie rozdziawić ust.

Oczy im się rozszerzyły, jakby chciały wchłonąć każdy foton zdumiewającego widowiska, które rozgrywało się przed nimi.

Po krzyżu młodej Ziemianki spłynęła strużka lodowatego potu.

Włosy Ziemianina stanęły dęba.

Mieli przed sobą zielonkawej barwy potwora mierzącego jakieś pięć metrów. Jego ciało pokrywały płaskie łuski. Stał na dwóch tylnych łapach – był dwunożny, podobnie jak oni. Z nozdrzy buchała mu para. Trzymał uniesioną głowę, zdając się szukać ofiary.

Po czym znieruchomiał z pyskiem zwróconym w ich kierunku. Kiedy otworzył paszczę, ujrzeli trójkątne zęby i czarny język.

– Zaraz wyczuje nasz zapach – szepnęła Elisabeth.

– Nie, jesteśmy za mali.

Olbrzymi stwór zbliżał się powoli. Adrien wyjął z plecaka nóż, gotów drogo sprzedać skórę.

– Jeśli nas zaatakuje, będziemy się bronić – oświadczył.

Tamten był coraz bliżej.

W końcu przystanął. Sapnąwszy kilka razy, zastygł bez ruchu, po czym zaczął głośno kichać. Jeden raz, potem drugi i trzeci. Po chwili cofnął się i wreszcie czmychnął.

Dwoje ludzi opuściło kryjówkę, nie mogąc wyjść ze zdumienia nad tym zwycięstwem bez walki.

– Skoro jest tu jakaś żywa istota, wynika z tego, że musi być także jakiś pokarm dla niej – rozumował Adrien. – Albo roślinny, albo zwierzęcy.

Dwójka badaczy ruszyła zatem po śladach pozaziemskiego potwora. Każdy był równie duży jak oni sami.

Doprowadziły ich one do porośniętej wysoką trawą łąki, z której wyłaniały się gdzieniegdzie drzewa tworzące rodzaj zielonej oazy pośrodku szarej, kamienistej pustyni.

Przystanęli oczarowani.

– Drzewa!

– Skoro są drzewa, to znaczy, że jest i woda!

Kiedy podeszli bliżej, spostrzegli kolejne potwory, w większości poruszające się na czworakach.

– „Dinozaury” – wykrztusił Adrien.

– Co?

– Dinozaury, a przynajmniej zwierzęta podobne do czegoś, co zostało opisane w książce Yves’a pod nazwą „dinozaury”. To takie gigantyczne jaszczurki. Czasami nazywane także smokami. To zwierzęta mityczne. Tylko że tutaj istnieją naprawdę…

Wtem na niebie rozległ się krzyk. Podniósłszy wzrok, ujrzeli inne zwierzęta pozaziemskie szybujące w powietrzu, o wiele większe niż ptaki w cylindrze.

Dwójka Ziemian posuwała się naprzód przez wysokie trawy przylegające do lasu.

Szelest liści.

Jakaś istota mknęła przez zarośla z błyskawiczną szybkością. Zauważyli mniejsze ślady łap.

– Następne „dinozaury”, tylko mniejsze! Będziemy mogli polować… – zawołał z podekscytowaniem Adrien.

– Na nas też mogą polować… – szepnęła Elisabeth, wskazując na zbliżające się ku nim masywne olbrzymy.

Czworonogi zajęte skubaniem wysoko rosnących liści.

– To roślinożercy – uspokoił ją chłopak.

– Słyszę plusk. To rzeka!

Pognali w tamtą stronę, rzucili się do wody, po chwili wahania zaś Adrien odważył się jej spróbować.

Znajdujące się kilka metrów dalej zwierzę nagle przystanęło, po czym zaczęło się im przyglądać, rozdziawiwszy szeroko paszczę ze zdumienia.

– Przybyliśmy na planetę z dinozaurami – westchnęła Elisabeth.

Nabrawszy głęboko powietrza dla dodania sobie odwagi, nadal ściskając w dłoni nóż, Adrien podszedł do małego dwunożnego stwora, który dorównywał mu wzrostem.

Pozaziemski stwór od razu czmychnął.

Wszystkie zwierzęta identycznej lub mniejszej wielkości co Ziemianie natychmiast uciekały na ich widok.

– Dobra, jedno jest pewne. Nie potrafią ani mówić, ani się porozumiewać. Moim zdaniem poziom inteligencji tubylców nie przewyższa poziomu jaszczurek z cylindra, mimo że są oni więksi.

– A gdybyśmy ich jedli? – podsunął Adrien.

– Pierwszy oddychałeś tutejszym powietrzem, pierwszy wystawiłeś skórę na tutejsze słońce i piłeś tutejszą wodę, odstępuję ci więc radość spróbowania pierwszemu tutejszej fauny.

Adrien wrócił do Muszki 2 po łuk. Ze względów bezpieczeństwa Elisabeth wolała zaczekać na niego przed statkiem.

Wrócił po kilku minutach, niosąc małego metrowego dinozaura ze sporą strzałą w głowie. Rzucił towarzyszce przygód swoją zdobycz do stóp.

Dwójka Ziemian przyjrzała się martwemu zwierzęciu.

– Mamy sporo mięsa, jemy?

– Ty pierwszy. W końcu to ty jesteś eksperymentatorem.

Adrien-18 nie spuszczał oka z bestii wstrząsanej przedśmiertnymi drgawkami.

– Hm… Proponuję go upiec, dzięki temu powinien być smaczniejszy i bardziej higieniczny.

68. PIERWSZA DEGUSTACJA

Po godzinie pieczenia na rożnie zbudowanym naprędce z suchych gałęzi Adrien ugryzł ostrożnie mały kawałek uda pozaziemskiej jaszczurki.

Natychmiast skrzywił się z obrzydzeniem.

– Niedobre? – zapytała dziewczyna.

– Nie, nieszczególne. Zupełnie jak z powietrzem: z początku zaskakujące, ale myślę, że z czasem się przyzwyczaimy. I tak nie mamy wyboru.

Nie przestając się krzywić, przełknął trzy kęsy mięsa, podczas gdy jego towarzyszka przyglądała mu się z powątpiewaniem.

Mimo wszystko zgodziła się jednak skosztować kawałek, ponieważ zaś była głodna, zjadła i drugi.

– Nie powiedziałem ci tego – zaczął nieco zakłopotany – ale ten tam… – wskazał głową rożen – był w pewnym sensie „specjalny”.

– To znaczy?

– Wyglądał, jakby miał ochotę „negocjować”. Podszedł do mnie. Kiedy powiedziałem mu „dzień dobry”, odpowiedział kwiknięciem, które mogło oznaczać „dzień dobry” w jego języku. Kiedy pokazałem mu otwartą dłoń w międzynarodowym geście pokoju, zrobił to samo. Otwarta dłoń. Kiedy się uśmiechnąłem, zrobił inną minę, pokiwał głową, potem zbliżył się pełen ufności.

– I co dalej? – dopytywała się bardzo zaciekawiona.

– Cóż… – odparł zmieszany. – Ponieważ początek rozmowy sprawił, że polowanie stało się „kłopotliwe”, wydobyłem łuk i strzeliłem mu w głowę z bliskiej odległości. Zanim zdążył nawiązać dialog.

Znieruchomiała oszołomiona.

– Żartujesz!

– Niezupełnie. Na tym polega problem z istotami pozaziemskimi: jeżeli zaczniemy się z nimi kumplować, nie będziemy w stanie ich jeść.

Elisabeth, której zrobiło się niedobrze, nie mogła się powstrzymać, by nie oddalić się nieco i nie zwymiotować tego, co przedtem połknęła.

Adrien nie przewidział, że jego towarzyszka okaże się taka wrażliwa. Wahał się, jak powinien postąpić. Z początku chciał pobiec za nią, żeby się wytłumaczyć, po chwili wzruszył jednak ramionami, dochodząc do wniosku, że głód i tak zmusi ją do powrotu. I rzeczywiście po krótkim czasie pojawiła się z twarzą wykrzywioną od tłumionego gniewu.

– A jeżeli te istoty pozaziemskie są naprawdę inteligentne?

– Cóż, postaramy się znaleźć najgłupsze z nich i będziemy jeść wyłącznie, ale to wyłącznie takie. Na razie twoje szlachetne odruchy serca i tak nie przywrócą życia naszemu „obcemu przyjacielowi”.

Mówiąc to, pokazał nadziane na rożen zwłoki, które wydzielały haniebną woń zwęglonego mięsa.

– A jeśli oni będą mieli do nas o to pretensje? W końcu o ile dobrze zrozumiałam, „skosztowaliśmy” prawdopodobnie ambasadora ich planety.

– Przeprosimy.

Chociaż złość jej wcale nie minęła, usiadła, jakby była gotowa zabrać się z powrotem do jedzenia.

– A jeśli istnieje miasto dinozaurów, jeżeli one tworzą prawdziwą cywilizację, a ty zamordowałeś jakiegoś ich ważniaka, bo ja wiem, etnologa, który wyruszył nam na spotkanie, żeby nas dokładnie poznać, ponieważ w końcu… Dla nich… Jednym słowem, oni uważają, że to my jesteśmy istotami pozaziemskimi!

Żeby ją uspokoić, podał jej kawałek policzka, który wydał mu się upieczony ani za słabo, ani za mocno. Odmówiła z upartą miną.

– W gruncie rzeczy to prawda, to przecież my jesteśmy obcym gatunkiem na ich planecie!

Chciał pogładzić ją po włosach, lecz się wywinęła.

– Lubię, kiedy zadajesz sobie metafizyczne pytania, Elith, ale w tym wypadku naprawdę powinnaś poprzestać na odzyskaniu sił. To kwestia przetrwania. Wszystkie zwierzęta jedzą. Jesteśmy mięsożerni, potrzebujemy białka.

Rzuciwszy okiem na ruszt, dziewczyna pogryzła w końcu niechętnie kawałek mięsa, który podsunął jej chłopak.

– Jeśli to cię zdoła uspokoić, pochowamy jego resztki, na wypadek gdyby rodzina i przyjaciele wyruszyli na poszukiwanie – powiedział bez większego przekonania.

Dziewczyna zrobiła obrażoną minę i jadła bez przyjemności, zanim wreszcie przyznała, że to nie było takie złe i że chętnie wzięłaby jeszcze trochę pleców zwierzęcia, które sprawiały wrażenie bardziej miękkich.

Wieczorem Adrien powrócił do lektury dzieła Nowa planeta: instrukcja obsługi.

Elisabeth zaczęła śpiewać piosenkę, której nauczyła ją matka. Była to pieśń opowiadająca o „Ostatniej Nadziei”. Fałszowała.

– Ciągle nie mogę uwierzyć, że nam się udało – oznajmił Adrien.

– Ja też nie – przyznała Elisabeth. – Prawdę mówiąc, urodziwszy się w cylindrze, zawsze byłam przekonana, że w nim umrę. Nawet myśl, że pewnego dnia postawię stopę na prawdziwej planecie, która ma prawdziwą, naturalną grawitację, zawsze wydawała mi się nierealna.

– Tysiąc dwieście pięćdziesiąt jeden lat podróży…

– … i tysiące istnień, żeby doszło do narodzin nas obojga. Ty i ja zagubieni miliardy kilometrów od planety naszych przodków, wśród pozaziemskich jaszczurek we wszystkich możliwych rozmiarach.

Adrien się uśmiechnął.

– Wiesz, jaki dzisiaj dzień?

– Nie.

– Święto Karnawału. Dokładnie tysiąc dwieście pięćdziesiąt jeden lat temu, jeśli dobrze pamiętasz nasze książki od historii, Yves, Elisabeth i pasażerowie pierwszego pokolenia urządzili przyjęcie z okazji opuszczenia swojej planety. A teraz oboje jesteśmy w tym samym punkcie.

Adrien poszperał w sakwie i wyciągnął w końcu butelkę wypełnioną jakąś żółtawą cieczą.

– Wiesz, co to jest?

– Mocz?

– Alkohol. Znalazłem to wczoraj, zapinając plecak, w zakamarku na statku. Powąchaj.

Pociągnęła nosem i zaraz go zatkała.

– Śmierdzi.

– Dalej, świętujemy! Proponuję ci, tak jak to zrobili kiedyś założyciele, rozpocząć wszystko od zera. Dzisiaj jest rok zerowy nowej ery na nowej planecie.

Pomysł zaintrygował dziewczynę.

– Był czas przed. Na Ziemi. Czas potem. W cylindrze. I jest nowy czas. Na nowej planecie. Urządzimy żałobę po przeszłości. Wszystko zaczyna się tu od nowa. Dzisiejszy dzień Karnawału będzie pierwszym dniem naszego nowego kalendarza. Tylko dla ciebie i dla mnie.

Pokiwała głową oczarowana.

Kiedy opróżnili butelkę, poczuli się odurzeni.

Adrien wziął dziewczynę za rękę. Natychmiast ją cofnęła.

– Co ty robisz?

– Przecież mnie wybrałaś, nie?

Przysunął się ponownie, żeby chwycić jej dłoń. Odepchnęła go łagodnie.

– Nie, nie mam ochoty.

– Ale dziś jest dzień Karnawału: to dzień, w którym należy się urżnąć, a potem się kochać. To pierwszy dzień Nowego Świata, byłby to więc ładny sposób, żeby go uczcić. A skoro mamy stworzyć nową ludzkość…

– Nie. Przykro mi. Nie mam ochoty – powtórzyła.

– Dlaczego?

– Uznałbyś, że jestem… łatwa.

Adrien nie wierzył własnym uszom.

– Ależ skąd, ależ skąd, co też ci przyszło do głowy. Elith, nie chcę nalegać, ale przypominam ci, że jesteśmy tu tylko my dwoje. I nie sądzę, żeby zależało ci aż tak bardzo na… opinii pozaziemskich dinozaurów, o ile obserwowałyby nas z daleka, co jest mało prawdopodobne!

– Nie na ich opinii, ale na twojej. Chcę, żebyś najpierw udowodnił, że mnie szanujesz, zanim posuniesz się dalej.

Mężczyzna był nieco zbity z tropu. Zmierzyli się wzrokiem.

Podobała mu się coraz bardziej. Jej nieśmiałość i dzikość podniecały go.

– W razie gdyby udało ci się mnie zabić, zostałabyś sama na tej planecie. Aż tak bardzo ci zależy, żeby nie okazać się „łatwą”?

– Już ci powiedziałam: chcę mieć pewność, że mnie szanujesz, zwłaszcza jeśli mamy się posunąć dalej.

– Ależ na litość boską, Elisabeth! Nie masz wyboru! Jesteśmy sami na tej planecie, a od wszelkiej ludzkiej formy życia dzielą nas miliony kilometrów. Jestem tylko ja!

Dziewczyna zrobiła nadętą minę.

– Podstępny argument. Chcesz wykorzystać sytuację. Moim zdaniem, lepiej będzie nie świętować Karnawału. Będziemy spali osobno, każde we własnym śpiworze i jak najdalej od siebie.

Mężczyzna siedział osłupiały, wpatrując się w swoją przyjaciółkę z niedowierzaniem.

Był przekonany, że zdołał rozwiązać jeden z największych problemów wszechświata: „Sprawić, by na innej planecie odrodziła się ludzkość”, a tymczasem nie potrafił znaleźć wyjścia dla innego, nieoczekiwanego: „Jak wzbudzić w kobiecie miłość?”.

– W takim razie… Dobranoc, Elith – powiedział ze smutkiem, wślizgując się do śpiwora.

– Dobranoc, Adrienie – odparła. – Nic do ciebie nie mam. Ale nie próbuj się do mnie zbliżać, kiedy będę spała. Nie rozstaję się z nożem i nie zawaham się go użyć.

Wzruszył, śpiący, ramionami i pomyślał, że ona pewnie właśnie ma okres, jakby chciał w ten sposób dodać sobie otuchy.

Elisabeth zaczęła głośno chrapać, Adrien zaś nie mógł zasnąć.

69. POSTAWIĆ Z POWROTEM NA WOLNYM OGNIU

Obudziły ich dalekie odgłosy kichania. Pierwsza wyszła z Muszki 2 Elisabeth, która rozluźniła się całkowicie, oddając się ćwiczeniom gimnastycznym, żeby dobrze zacząć nowy dzień.

Odetchnąwszy głęboko, uświadomiła sobie, że zdążyła przywyknąć do tutejszego powietrza, znajdując w nim nawet przyjemny zapach ziół i żywicy.

Po pewnym czasie dołączył do niej Adrien, który zaproponował, żeby wykorzystać ten pierwszy dzień na zbudowanie chaty.

Zabrali się więc do stawiania niewielkiego szałasu z gałęzi.

Po południu Adrien wyruszył na polowanie, zabierając nowy łuk, który zrobił sobie z miejscowego drewna. Łowy zapowiadały się łatwe, gdyż dinozaury, zarówno te małe, jak i te duże, nie wiedząc, kim jest ów nieznajomy, podchodziły często zupełnie blisko, zaciekawione. Zaczynały wówczas kichać, zabijanie ich nie było więc trudne.

Młody Ziemianin zauważył, że podczas kichania dinozaury nieruchomieją i zamykają oczy. Korzystał zatem z tej konkretnej chwili, by uderzyć ofiarę w głowę lub w serce.

Pogratulowawszy mu zdobyczy, Elisabeth poczuła się w obowiązku oporządzić świeżą dziczyznę. Zdawała sobie sprawę, że skoro mięso pozaziemskiego dinozaura jest mdłe, należy je przyprawić pachnącymi ziołami, które mełła między dwoma kamieniami.

– Pycha – pochwalił Adrien z pełnymi ustami.

Elisabeth podtrzymywała ogień, żeby umieścić nad nim następną nogę dinozaura.

– Naprawdę? Smakuje ci to, co przyrządziłam? A przecież to tylko zioła. Znalazłam jakieś kwiaty i też dodałam. Tak się cieszę, że ci smakuje. Spróbuję jeszcze dopracować moje przepisy.

Nagle zamilkła, wznosząc oczy ku chmurom.

– Jak myślisz, co oni robią tam, na górze? – zapytała.

– O kim mówisz? O ptakach?

– Nie, dobrze wiesz, o tych z Gwiezdnego Motyla. O Ele, Jocelynie, Nicu, Gabim.

– Cóż, pewnie znaleźli sobie jakieś zajęcie. Pewnie grają w karty. Urządzają zawody w strzelaniu z łuku. Piszą wiersze. Modlą się za nas. W każdym razie ja na ich miejscu właśnie to bym robił. Bawił się w oczekiwaniu na śmierć.

Pokiwała głową.

– Jednak miałeś sporo szczęścia, że akurat ciebie wybrałam.

– Tak naprawdę niezupełnie mnie „wybrałaś” – zaprotestował. – Wybierzesz mnie dopiero wtedy, kiedy się będziesz ze mną kochać. Na razie odnoszę raczej wrażenie, że mam mniej szczęścia niż ci na górze.

– Jak możesz tak mówić! Napychasz się dobrym jedzeniem i możesz sobie rozmawiać z kobietą!

– Co mi z tego, że jestem z kobietą, skoro ona mnie nie chce?

– A więc tylko to cię interesuje. Seks! Ach, wy, mężczyźni, wszyscy jesteście tacy sami. Wszyscy macie jakąś obsesję…

Przerwała na chwilę z udawaną złością, po czym rzuciła:

– „Ofiaruję” ci się wtedy, kiedy okażesz się tego godny. Mamy przed sobą jeszcze długie życie tutaj i jesteśmy młodzi. Chcę, żeby to była celebracja uświęconego czynu. Jestem jeszcze dziewicą. Mężczyzna, któremu się oddam, musi na to zasłużyć.

Adrien skrzywił się.

– Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułem się odrobinkę zmęczony. Zostało jeszcze trochę alkoholu?

Tej nocy Elisabeth spała jeszcze dalej od Adriena. Mruczała przez sen, jakby rozmawiała z kimś trzecim.

– Też coś, za kogo on się uważa? Jeśli mu się wydaje, że go potrzebuję, to się myli.

Po czym zaczęła fikać nogami, jakby go odpychała. Westchnął zawiedziony, po czym zasnął z przemożnym uczuciem samotności.

Na zewnątrz zaś zwierzęta podchodziły bliżej zaciekawione, lecz zaraz oddalały się, kichając.

70. SCHOWAĆ W UKRYCIU

Dwójka Ziemian wyruszyła w kierunku, w którym rankiem pojawiało się słońce, czyli na wschód. Idąc w górę rzeki, napotkali wkrótce szeroką równinę, gdzie woda była dość spokojna.

Postanowili zbudować schronienie wśród gałęzi największego drzewa rosnącego na brzegu. Ponieważ listowie tworzyło płaszczyznę, Adrien uznał, że łatwo będzie tam postawić coś w rodzaju domu.

Na górze byliby mniej narażeni na nocne ataki dużych dinozaurów niż w chacie.

Zabrali się do pracy, na początek plotąc drabinę z lian, żeby wznosić po niej budulec, następnie powiązali ze sobą długie drewniane belki, z których miała powstać solidna podłoga. Ledwie dojście i platforma były gotowe, wznieśli ściany, żeby osłonić się przed wiatrem. Na koniec z porośniętych liśćmi gałęzi zrobili dach.

Młoda Ziemianka natychmiast podzieliła przestrzeń na dwie izby z dwoma posłaniami, gdyż pragnęła mieć „własny kąt”. Postawiła też strefę zwaną „kuchnią”. Z kolei Ziemianin samiec urządził miejsce, w którym zamierzał gromadzić upolowaną zdobycz, oraz pracownię, w której zamierzał wyrabiać łuki i strzały.

Od tej pory zaczęli wprowadzać pierwsze zwyczaje. Adrien wychodził rano na polowanie i wracał przed obiadem. Po czym wyruszał znowu po obiedzie, by wrócić przed kolacją.

Elisabeth dbała o dom, przygotowywała posiłki, sprzątała wszystko, co się walało. Nie za bardzo lubiła wychodzić, twierdząc, że boi się „złych spotkań”. Za to często kąpała się w rzece. Adrien wolał zachować swój naturalny zapach, twierdził bowiem, że odstrasza on komary, które przyciąga „zbyt” czysta skóra. Mimo że w wielu sprawach się nie zgadzali, kolacja stanowiła dla nich porę odprężenia i rozmowy, którą oboje cenili. Sami zrobili stół, krzesła i przyświecali sobie pochodniami, które lekko dymiły. Jako talerzy używali szerokich liści, jako widelców – własnych palców, pili zaś wodę, soki z zerwanych owoców, a także te nieco sfermentowane, zastępujące im alkohol.

Siedząc w swoim kącie, Elisabeth zajęła się szyciem ubrań ze skór dinozaurów. Następnie pokazała je Adrienowi, który podziwiał jej dzieło. Jego towarzyszka zdołała nawet wyciąć igły z kości.

– Znajduje coraz więcej trupów dinozaurów. Można by sądzić, że padają od jakiejś choroby. A poza tym w całym lesie słychać ich kichanie i kaszel.

– Chyba wiem, co to jest – powiedziała Elisabeth.

– Słucham.

– Ta choroba… to my.

Po chwili wyjaśniła, w czym rzecz.

– Pamiętasz, kiedy podeszła do nas pierwsza pozaziemska jaszczurka, powąchała nas, a potem kichnęła. Musieliśmy ją zarazić jakąś grypą albo śmiertelnym katarem. Przypomnij sobie, nawet w cylindrze wiele epidemii dziesiątkowało populację zwierząt.

– Chyba masz rację – przyznał. – Musieliśmy przywlec jakieś mikroby, bakterie albo wirusy, które je zabijają.

– Podobnie jak pierwsi badacze na Ziemi przenieśli na tubylców wszelkie rodzaje zarazków. Powinniśmy byli o tym pomyśleć.

– A co by to zmieniło? Chodzilibyśmy bez przerwy w szczelnych kombinezonach?

– Co możemy zrobić?

Przez służący im jako okno otwór widzieli długie gałęzie drzewa.

– Już za późno. Drobnoustroje rozmnażają się teraz bez naszego udziału. Właściwie trzeba by tu umieścić ziemską faunę i flotę. One muszą być odporne na ziemskie mikroby. Yves-1 pomyślał o tym. Właśnie dlatego umieścił na Muszce 2 małe laboratorium biologiczne.

– W takim razie trzeba tam wrócić i zabrać nasiona oraz jaja.

– Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak poczytać w twojej książce Nowa Planeta: instrukcja obsługi rozdziału, w którym wyjaśniają, w jaki sposób doprowadzić do narodzin zwierząt, a potem wziąć się do roboty. Tak między nami, to pozwoli urozmaicić także pożywienie, bo zaczynam mieć dosyć jaszczurek, wszystko jedno, dużych czy małych, pieczonych czy surowych. Tęsknię nawet za świecącymi królikami z Gwiezdnego Motyla. Adrien spojrzał Elisabeth prosto w oczy.

– Dlaczego tak na mnie parzysz? – zapytała. – Czy coś nie gra?

– Zrezygnowałem z kochania się z tobą. Wszystko w porządku.

– Wreszcie jesteś bardziej rozsądny. Bez pożądania nie ma cierpienia.

– Będziemy więc żyć obok siebie jak „przyjaciele”, prawda?

– Możliwe, w każdym razie jak „sąsiedzi”.

Wstała i przyniosła mu trochę świeżej wody w naczyniu z wydrążonego drewna.

– Cieszę się, że w końcu pogodziłeś się z sytuacją – powiedziała.

– Co z tobą, w ogóle nie czujesz fizycznego pożądania?

– Oczywiście, że tak. Tylko że my nie jesteśmy zwierzętami. Jesteśmy Ziemianami – oświadczyła z dumą. – A my, Ziemianie, a w szczególności Ziemianki, panujemy nad pierwotnymi popędami, żeby je uwznioślać. Sam się przekonasz, jeśli pewnego dnia połączymy nasze ciała, żeby wymienić płyny ustrojowe, będzie to coś naprawdę nadzwyczajnego.

Kochali się jeszcze tego samego wieczoru. Nie było to nic nadzwyczajnego.

Intuicja podpowiadała jednak Elisabeth, że to normalne. Uważała, że mężczyźni to istoty, które należy ukształtować, aby dostosować je do kobiecych potrzeb. Z czasem Adrien pozbędzie się niecierpliwości i niezręczności. Postanowiła, że już od następnej nocy zacznie mu wpajać takie pojęcia, jak „pieszczoty”, „gra wstępna” czy „przedłużona rozkosz”. Nauczy go, że połączenie ciał to forma dialogu i że każdy musi słuchać drugiej strony.

– Dobrze było? – zapytał.

– Wspaniale, jesteś doskonałym kochankiem – odparła, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej przekonująco.

– Możemy więc spać obok siebie?

– Nie dzisiaj, ale prawdopodobnie kiedyś tak. Wiesz, strasznie się rzucam we śnie.

Pocałowała go mocno, polizała w szyję, po czym oddaliła się na swoje posłanie. Tej nocy po raz pierwszy nie mówiła przez sen, kiedy zaś podszedł zobaczyć, jak śpi, zauważył, że uśmiecha się przez sen.

71. ŻYCIE WYCHODZI Z FORMY

Tworzenie życia okazało się sprawą złożoną. Po przeczytaniu rozdziału Jak rozmnażać zwierzęta zabrali się do umieszczania zapłodnionych jaj zwierząt ze starej Ziemi w automatycznych inkubatorach, zgodnie z zaleceniem książki Yves’a.

Po upływie kilku tygodni uzyskali pierwsze formy życia pochodzenia ziemskiego, gotowe do zaszczepienia na nowej planecie.

Pierwszą przenieśli mrówkę, świeżo wyklutą z maleńkiego jaja, które zostało zamrożone i rozmnożone.

Zagubiony na nowej planecie owad nie chciał opuścić palca Adriena, – Jazda, zejdź!

Wreszcie mrówka, pchnięta siłą ludzkiego oddechu, upadła nieco dalej i zaczęła poznawać teren, nie będąc w stanie sobie wyobrazić wielkości nowego świata, na którym właśnie wylądowała.

Jednocześnie dla symbolu Elisabeth przywołała na świat motyla i pomógłszy mu się przepoczwarzyć, położyła go sobie na dłoni.

Był to morfid, jeden z tych motyli, w których skrzydłach o fluorescencyjnie niebieskiej barwie odbija się światło w wielu warstwach, nadając im nierzeczywiście wypukły wygląd. Podziwiała „swojego” owada niczym dzieło sztuki, obraz, który dopiero co namalowała.

Dmuchnęła, by osuszyć wilgotne skrzydła.

Ponieważ owad nie chciał pofrunąć, dmuchnęła mocniej, wyrzucając go w niebo. Zdezorientowany motyl, bojąc się upadku, zamachał skrzydłami. Wreszcie zaczął bić powietrze swoimi długimi niebieskimi żaglami. Nakreśliwszy kilka zygzaków, zapanował wreszcie nad lotem i wzniósł się ku słońcu, jakby wiedział, że to mu pomoże osuszyć ostatnie ślady wilgoci ze swoich delikatnych wypukłości.

Na trzecim miejscu, po mrówkach i motylach, przyszła kolej na szczury, które również musiały zdobyć nowe terytorium.

– Trzeba będzie pomyśleć o tym, żeby zapewnić tej trójce partnerów seksualnych, inaczej nie zajdą daleko – zauważył Adrien.

Następnie pojawiły się dwa kurczaki, samiec i samica, potem dwie myszy i dwa króliki.

Po upływie kilku miesięcy mieli dwie kozy, dwie owce, dwie krowy. Po czym, postępując zgodnie z poradami zawartymi w książce, wprowadzili owady ze starej Ziemi… Termity, chrabąszcze, ale także komary, muchy itd.

Rozwinęły się jeszcze szybciej, rozprzestrzeniając się na całej powierzchni nowej planety. Następnie pod domem wśród gałęzi założyli ogródek. Zdołali w ten sposób uzyskać zbiór marchwi dla wykarmienia królików, a nawet zboża, żeby upiec chleb, oraz winorośli do produkcji wina.

Podczas wypraw myśliwskich każdego dnia Adrien znajdował coraz więcej trupów dinozaurów obsiadłych przez muchy. Zupełnie jakby jedna forma życia stopniowo zastępowała inną.

Zżerały je owady ze starej Ziemi. Wyglądało na to, że tylko najmniejsze dinozaury, jaszczurki, odkryły w swoich organizmach sposób na zwalczenie ziemskiej plagi.

Idąc za radami z książki Yves’a-1, po bydle i roślinach służących jako pokarm dwójka Ziemian wyhodowała mniej sympatyczne zwierzęta, za to zgodnie z ich wiedzą niezbędne w ekosystemie: lisy, wilki, niedźwiedzie, lwy, gepardy, koty, psy, a nawet węże, pająki, krety, dżdżownice. Zadaniem tych ostatnich było spulchnianie gleby.

W kolejnej fazie zajęli się dużymi ssakami: słoniami, hipopotamami, żyrafami. Po czym uzupełnili swoje prywatne zoo o zebry, antylopy gnu, wiewiórki, pawie, skarabeusze, małpy.

I wiele, wiele innych zwierząt.

Mieszkając w położonym wśród drzew domu, Adrien i Elith stopniowo przywykli jedno do drugiego i wiedli dość spokojne życie na łonie natury, wprawdzie na obcej planecie, ale za to wygodne.

Spali w jednym łóżku… aż do wieczoru dwa lata po swoim przybyciu, kiedy wybuchła między nimi kłótnia.

– Musimy sobie coś wyjaśnić! Mam tego dość! – denerwowała się Elisabeth.

– Co znowu?!

– Kiedy się kochamy, zawsze jestem na dole!

– Ależ, kochanie, czego ty właściwie chcesz?

– Być na górze. Kiedy leżysz na mnie, duszę się. Naciskasz mi na piersi i nie mogę oddychać.

– Jeśli ty będziesz na mnie, nie dam rady – wyznał Adrien.

– I dobrze, od tej chwili cię uprzedzam: ja jestem na górze, inaczej koniec z tym.

– Nie rozumiem: chcesz, żebyśmy przestali się kochać, jeżeli nie spełnię twoich żądań?

– Zgadza się. Dobrze zrozumiałeś.

– Gwiżdżę na to, czego ty chcesz! Będziemy dalej robić tak jak zawsze: ja na górze, ty na dole. Tylko tak mogę przeżywać rozkosz.

– A moja rozkosz cię nie obchodzi?

– Och, nie zaczynaj!

– Powiedziałam to, co miałam do powiedzenia: albo coś zmienimy, albo koniec.

– Po moim trupie! – Spojrzał na nią z okrutnym błyskiem w oku. – Wiem, dlaczego robisz mi te wymówki – oświadczył. – To nie dlatego, że jesteś na dole, tylko dlatego, że nie możemy mieć dziecka. Dajemy życie zwierzętom, ale ty nie potrafisz dać życia istocie ludzkiej!

Rzuciła mu mordercze spojrzenie.

– Jak śmiesz!

– Jesteś bezpłodna, moja biedna Elith! Od dwóch lat kochamy się, tworzymy wszelkie rodzaje owadów, ptaków, ssaków, ale ty nie możesz mi dać nawet syna ani córki. Musisz mieć jakiś… defekt.

– Ty…

Po kilku minutach zaczęli się obrzucać wyzwiskami, po czym doszło do rękoczynów. Ona spoliczkowała jego. On spoliczkował ją.

Ona podrapała go po twarzy. On przewrócił ją na ziemię. Kiedy wstała z zakrwawionymi wargami, oznajmiła, że woli odejść.

– Żartujesz? Dokąd pójdziesz? Nie zapominaj, że jesteśmy jedynymi istotami ludzkimi na tej planecie!

– Lepiej żyć w samotności niż z facetem tak nieuczciwym jak ty! W dniu kiedy cię wybrałam, lepiej bym zrobiła, decydując się na któregokolwiek z czwórki pozostałych. Wyobraź sobie, że byliby lepsi od ciebie! Zwłaszcza że wcale nie jest powiedziane, że to ja jestem bezpłodna! Zdaje się, że to raczej ty i te twoje nieruchome plemniki.

Po czym odwróciła się na pięcie i odeszła. Adrien zaś stał przybity.

Po kilku minutach wróciła zabrać swoje rzeczy. Nie zamienili ze sobą ani słowa. Chłopak zajął się popijaniem sfermentowanego soku owocowego, burcząc coś pod nosem.

Elisabeth ulokowała się znacznie dalej, w górze rzeki.

72. POZOSTAWIĆ DO WYSCHNIĘCIA

Mijały dni. Dom wśród drzew stopniowo porastał bluszcz. Ziemianin leżał w łóżku, dopóki słońce nie stanęło wysoko na niebie, po czym wyruszał na polowanie i wracał wieczorem, żeby zjeść w samotności kolację i pić na umór, aż padnie nieprzytomny.

Najczęściej zadowalał się podnoszeniem dogorywających ciał dinozaurów. W gruncie rzeczy przypominało to raczej zbieranie niż łowy.

Kiedy znudziło mu się jaszczurze mięso, polował na jednego lub dwa króliki, o ile miał pewność, że nie doprowadzi w ten sposób do wyginięcia całej populacji. Wiedział bowiem, że gatunkom ziemskim należy dać czas, aby zdążyły się rozmnożyć.

Mimo że Adrien nie miał pojęcia, gdzie Elisabeth postawiła swój dom, niekiedy natrafiał na odciski jej stóp. Pewnego dnia poszedł po jej śladach, aż natknął się na jaskinię, z której ulatniał się dym. Znalazła zatem naturalne schronienie.

Zaskoczyło go to tylko w połowie, podejrzewał bowiem, że dziewczyna nie potrafi zbudować solidnego domu. Nie złożył jej jednak wizyty. Była to kwestia dumy.

Żywił przekonanie, że jej fochy miną. I że Elisabeth wróci.

„Ona mnie potrzebuje. Pewnie się śmiertelnie nudzi.

W końcu pęknie”.

Ona jednak nie wróciła.

Gdy po trzech miesiącach przyszedł z kwiatami, żeby się z nią rozmówić, zamierzając się zgodzić, by była na górze podczas stosunku, po raz pierwszy ogarnął go niepokój: z jaskini nie ulatniał się już dym.

Kiedy wpadł do środka, ku swojemu przerażeniu ujrzał ją leżącą na ziemi bez czucia – w nocy została ukąszona przez jednego z węży ze starej Ziemi.

Wąż ten z początku jednak nie był jadowity – wyglądało na to, że zmutował na obcej planecie. Ciało dziewczyny przybrało ciemną barwę wskazującą na to, że cała krew została zatruta.

A już szczytem potworności było to, że Elisabeth miała duży brzuch. Była w ciąży co najmniej od czterech miesięcy.

Pochowawszy Elisabeth na skraju ogrodu warzywnego, zgodnie ze zwyczajem panującym w cylindrze Adrien zasadził nad jej zwłokami drzewo. Jabłoń.

Ziemianin długo nie mógł się pozbierać po tej stracie. Bardziej niż dziewczynę opłakiwał własną samotność, zdawał sobie bowiem sprawę, że nie będzie już mógł widywać innych istot ludzkich i że od tej pory jego życie stanie się jedynie niekończącym się ciągiem spotkań z trupami pozaziemskich jaszczurek, które zostały rozszarpane, oraz z ziemskimi zwierzakami, które zdołały się lepiej lub gorzej przystosować do nowego środowiska.

Doszło do tego, że zazdrościł tym, którzy zostali w wygodnym Gwiezdnym Motylu.

„Przynajmniej Gabi, Ele, Joss i Nico mogą sobie pogadać, pograć w coś albo coś razem zbudować. Tymczasem ja z powodu głupiej kłótni małżeńskiej jestem skazany na życie do końca moich dni sam jak palec, nie mając do kogo ust otworzyć”.

Adrien zaczął pić i produkować coraz więcej alkoholu z owoców… żeby się odurzyć.

Wstawał coraz później i polował coraz rzadziej. Niekiedy inne zwierzęta widziały, jak zwala się na ziemię, nie mogąc się utrzymać na nogach. Po roku zaczął mówić sam do siebie.

Szedł na grób Elisabeth i bełkotał.

– Wybacz mi. Wybacz mi. Nie mogę sobie darować! Powinienem był cię posłuchać, ale kiedy czegoś chcesz, Elisabeth, masz klapki na oczach. Należało grzeczniej poprosić, żebyś mogła być na górze, zamiast próbować wymóc wszystko siłą.

Opadał na grób, zaciskał palce na małej jabłonce, która zdążyła się już przebić przez grubą warstwę gleby, i leżał tam, jakby chciał znów poczuć dotyk ciała nieodżałowanej dziewczyny.

Po przeprowadzeniu rozmowy z samym sobą i obsztorcowaniu swojej towarzyszki postanowił wymyślić dialog z twórcą projektu, Yves’em-1.

– Tak mi przykro, że zepsułem twój piękny pomysł, ale trzeba przyznać, że Elith nie była łatwa we współżyciu! Szkoda, że nie widziałeś, jak bez przerwy robiła mi wymówki.

Niekiedy przy polowaniu zdarzało mu się także zawołać: „Yves, pomóż mi złapać to zwierzę” albo: „Yves, powiedz mi, którą drogą powinienem iść, żeby wrócić. Zgubiłem się”.

Uważał za całkiem logiczne, że umysł człowieka, który wysłał go tak daleko, ciągle jest tutaj i pragnie mu pomóc w realizacji projektu.

Pewnego wieczoru, przed położeniem się spać, krzyknął jak zwykle zupełnie pijany:

– Ej, tam! Słyszysz mnie, Yves? Nie chcę zdechnąć, rozwalając twój projekt! Nie chcę. Być może na starej Ziemi wszyscy już dawno nie żyją. Być może jestem ostatnią ludzką istotą, jedyną ludzką istotą, ale i tak nie zamierzam zostać alkoholikiem albo zdechnąć w taki sposób! Jestem ostatnim przedstawicielem najinteligentniejszej formy życia we wszechświecie! Jestem ostatnim człowiekiem! Nie chcę zdechnąć w taki sposób! Jestem twoim plemnikiem wyrzuconym w kosmos! Jestem ostatnim przedstawicielem najinteligentniejszej formy życia we wszechświecie! Jestem ostatnim człowiekiem! Nie chcę zdechnąć, Yves, słyszysz mnie? Nie chcę zdechnąć! Powiedz mi, co mam zrobić, żeby się z tego wyplątać, do pioruna! Skoro mnie tu zaciągnąłeś, nie zostawiaj mnie teraz! Pomoc to twój obowiązek. Albo to znaczy, że jesteś już do niczego i że się ciebie wypieram!

Złapał ze złości książkę Nowa planeta: instrukcja obsługi i wyrzucił przez okno. Opanowawszy się jednak, zszedł po nią na dół.

Przez zwykłą ciekawość chciał się przekonać, na której stronie się otworzyła, i natknął się na rozdział Humor i porady. Było w nim napisane, że jeśli człowiek ma jakieś pytanie, wystarczy, żeby wypowiedział je na głos tuż przed zaśnięciem, a rano otrzyma odpowiedź.

73. ROZWIĄZANIE

O świcie uzyskał odpowiedź. To było takie proste.

Miał do siebie żal, że nie wpadł na to wcześniej.

Zajrzawszy do chłodni pełnej opatrzonych etykietami probówek, znalazł wreszcie naczynie, na którym widniały drobne litery składające się na napis: HOMO SAPIENS.

Tylko że o ile w wypadku większości zwierząt proces „zapłodnione jajo, macica, inkubator” był względnie prosty, stworzenie istoty podobnej do niego wydawało się skomplikowane.

Zapłodnione ludzkie jajeczko nie chciało się zagnieździć w macicy. W końcu po przeczytaniu po raz kolejny rozdziału Inżynieria genetyczna odkrył, że proces rozmnażania komórek można przyspieszyć, dodając komórki macierzyste świeżego szpiku kostnego pochodzącego od przedstawiciela tego samego gatunku.

„Ludzkiego szpiku kostnego?”

W pewnej chwili wpadł mu do głowy pomysł, żeby odkopać ciało Elisabeth i przeszukać jej kości. Jednak słowa „świeży ludzki szpik kostny” brzmiały dostatecznie jasno, by z tego zrezygnował. Na tej planecie wyłącznie on był nosicielem „świeżego ludzkiego szpiku kostnego”. Zoperowanie samego siebie w celu uzyskania szpiku kostnego wydawało mu się trudne, stawką była jednak nie tylko przyszłość jego gatunku.

Chodziło tu o przyszłość najbardziej złożonej formy świadomości we wszechświecie. Jeśli zaś on był ostatni, stanowił zarazem ostatnią szansę.

To zasługiwało na odrobinę wysiłku.

Dylemat techniczny: żeby nie cierpieć, powinien być uśpiony, ale skoro ma odegrać rolę własnego chirurga, będzie musiał pozostać przytomny. Wreszcie w torbie z apteczką na Muszce 2 znalazł fiolkę ze środkiem znieczulającym miejscowo.

Zdecydował się na cięcie w jedynej części ciała, w której miał nadzieję nie spowodować kłopotów: żebrze.

Żeby nie wrzeszczeć, musiał włożyć do ust kawałek szmaty.

Następnie przeciął skórę i połamał młotkiem żebro. Operacja przypominała rzeź. Za to jego mózg funkcjonował sprawnie.

Zaciskając zęby tak długo, jak tylko się dało, doprowadził zabieg do końca, po czym pozwolił sobie wreszcie na omdlenie.

Gdy się obudził, znalazł dość siły, żeby umieścić żebro w sterylnym pudełku i schować w lodówce przenośnego laboratorium, na szczęście zasilanej baterią chemiczną, następnie przyłożył do rany kompres i znów zemdlał. Tym razem na długo.

Nazajutrz minęły całe wieki, zanim wreszcie odzyskał zmysły. Zmienił opatrunek, kiedy zaś w końcu był w stanie działać, wydobył pudełko z kawałkiem żebra.

Posłużywszy się laboratoryjnym mikroskopem, wyselekcjonował zdrowe komórki, następnie zaś, postępując ściśle według wskazówek zawartych w książce Yves’a, przystąpił do tworzenia kompletnego jajeczka ludzkiego, powstałego z jądra zapłodnionego jajeczka i z błony cytoplazmatycznej świeżej komórki jego żebra.

Potem umieścił jajeczko w sztucznej macicy. I wreszcie zaaplikował mu drobne wstrząsy elektryczne, aby uruchomić proces życiowy.

Po licznych próbach rozmnażanie komórkowe w końcu się rozpoczęło. Kiedy jajeczko urosło, trafiło do inkubatora, skąpane w ciepłej cieczy, której składu nie znał.

Po dziewięciu miesiącach uzyskał żywe ludzkie dziecko.

Ponieważ była to dziewczynka, postanowił dać jej na imię Eya, złożone z trzech pierwszych liter imion założycieli Nowej Ludzkości.

„E” jak Elisabeth, kobieta, którą kochał.

„Y” jak Yves, wynalazca Gwiezdnego Motyla.

„A” jak on sam, Adrien, pierwszy nowy człowiek z obcej planety.

Przyglądał się wzruszony noworodkowi, szczęśliwy jak nigdy dotąd. Dzięki własnemu poświęceniu i przezwyciężonemu cierpieniu już nigdy nie będzie sam.

– Witaj na tej Nowej Ziemi, Eya. Nie wiem, ile genów w tobie jest moich, maleńka, pewnie jedna trzecia. Proszę cię tylko o jedno: nigdy nie mów do mnie „tato”.

74. GWIEZDNE DZIECKO

Eya dorastała w domu Adriena i okazała się dzieckiem obdarzonym wybitną inteligencją. Szybko nauczyła się czytać, pisać i liczyć, ale także polować, gotować, tkać, oporządzać zwierzęta hodowlane i prowadzić dom.

Brała udział w misjach badawczych nad nową planetą u boku ojca, szczególnie zaś pasjonowały ją dzieje starej Ziemi.

Przede wszystkim uwielbiała pisać.

Jej prawdopodobnie jedyny problem polegał na tym, że niedosłyszała i z początku błędnie wymawiała słowa, szczególnie imiona, co drażniło Adriena.

Mijały lata.

Eya świętowała dziewiętnaste urodziny na szczycie góry, podczas polowania. Rozpalili ognisko i rozbili obóz.

Wokół nich ciągle leżały szkielety dinozaurów, które były niegdyś jedynymi zwierzętami na planecie.

Adrien wyciągnął z sakwy królika, którego upiekli na zaimprowizowanym ruszcie. Wokół rozlegało się charakterystyczne cykanie świerszczy pochodzenia ziemskiego.

– Wszystkiego najlepszego, Eya.

Podał jej pochodnię i zaproponował, żeby ją zdmuchnęła. Nie pojmowała dlaczego.

– Przypomniałem sobie, że taki był zwyczaj Ziemian, którzy sprawdzali w ten sposób, czy mają w sobie jeszcze tchnienie. Kiedy się zestarzeją i nie będą już w stanie zdmuchnąć tej pochodni, będzie to znaczyło, że niedługo umrą.

Zachwycona Eya z całej siły dmuchnęła na pochodnię.

– Jeszcze tak zaraz nie umrę – powiedziała.

– Co chcesz na urodziny? To jeszcze jeden ziemski obyczaj. W dniu urodzin daje się prezenty.

– Moim najpiękniejszym prezentem byłoby…

Eya udała, że się zastanawia, po czym uśmiechnęła się szeroko.

– Historia. Och, Adamie, proszę cię, opowiedz mi jeszcze raz historię naszych przodków! To najpiękniejszy prezent ze wszystkich, Adamie!

– Nie Adamie, tylko Adrienie – sprostował, po raz kolejny dając wyraz swojemu oburzeniu. – Zgoda, to będzie twój prezent. Historia przez duże „H”. Cóż, skoro trzeba ci wszystko opowiedzieć, oto historia, WIELKA HISTORIA LUDZKOŚCI. Na początku, hm… cóż, dawno, dawno temu, był świat, inny świat, bardzo daleko.

– Raj? – podsunęła dziewczyna, przypomniawszy sobie wcześniejsze opowieści.

– Nie, nie mieszaj wszystkiego, inaczej nigdy do tego nie dojdziemy. Miasto Raj było to pierwsze wielkie miasto w cylindrze. Teraz mówię o innym świecie, o innej Ziemi. Otóż była sobie inna Ziemia, dawna, daleka. W bardzo odległym Układzie Słonecznym. Ale ludzie stali się bardzo twardzi…

– Źli?

– Powiedzmy, że byli agresywni. A na dodatek bez przerwy robili dzieci.

– Jak króliki? To dobrze, że jest dużo królików, bo dzięki temu mamy co jeść, nie?

– Dla każdego gatunku istnieje idealna liczba w stosunku do środowiska, w jakim on żyje. W tym wypadku było ich naprawdę bardzo dużo. Byli tak liczni, że ciągle urządzali coraz okrutniejsze wojny, żeby zlikwidować nadmiar populacji. Mieli nawet broń, która potrafiła spalić miliony ludzi.

– Jak to możliwe? – zapytała dziewczyna, otwierając szeroko oczy z ciekawości.

– To z powodu bomby atomowej, kiedyś ci to wyjaśnię, ale na razie niech ci wystarczy, że był sobie świat, w którym ludzie, nasi przodkowie, popełnili mnóstwo głupstw. Rozmnażali się bez opamiętania i zabijali bez opamiętania. Nie zastanawiali się nad skutkami swoich czynów. Zatruli wodę, powietrze, zniszczyli miejsca, w których żyli. Na swoich przywódców wybrali osoby bardzo pewne siebie, które deptały słabszych. Istniały religie, które fanatyzowały tych najbardziej uległych.

– Co takiego?

– Religie. To… jak by to powiedzieć, wierzenia. Niektórzy wierzyli, że mordując bliźnich, będą szczęśliwi, właśnie z powodu religii.

– To głupie.

– Istniały więc bomba atomowa, fanatyzm religijny, zanieczyszczenie środowiska, przeludnienie, a poza tym wszędzie stres i strach.

Adrien używał wyrażeń zaczerpniętych z dziennika pokładowego, chociaż sam nie był pewien, czy rozumie ich rzeczywiste znaczenie. Nie chciał okazać przed dziewczyną własnej niewiedzy na temat przeszłości. Interpretował, zmyślał, nadawał wymiar romantyczny.

– Było tak aż do dnia, kiedy pewien człowiek, Yves, wpadł na pomysł zbudowania statku kosmicznego.

– Czego?

– Ogromnego statku, który pływa nie po wodzie, ale w powietrzu. A nawet daleko ponad niebem, wśród gwiazd.

– Jak ptak?

Patrzyła na Adriena z podziwem, ciesząc się, że może słuchać tak niezwykłych opowieści.

– Bardzo duży ptak. Yves umieścił w nim sto czterdzieści cztery tysiące osób – dodał Adrien.

– Sto czterdzieści cztery?

– Nie, sto czterdzieści cztery tysiące osób.

Oczy dziewczyny błyszczały. Przemnożyła na palcach dziesięć razy, aż uzyskała właściwą liczbę.

– A potem dorzucił jeszcze jaja wszystkich zwierząt, żeby odtworzyć gdzie indziej „pełną ziemską faunę”.

– Tutaj?

– Istotnie, tutaj. Ale wtedy jeszcze nie wiedział, jak tu jest. Po prostu namierzył odległą planetę za pomocą specjalnego przyrządu optycznego zwanego „radioteleskopem”. Yves zbudował coś w rodzaju wielkiego statku-ptaka, zaprosił na pokład sto czterdzieści cztery tysiące osób, a Elisabeth nim pokierowała. Zapamiętaj dobrze te imiona: Yves’a, twórcy statku, i Elisabeth, która pierwsza go pilotowała.

Wyciągnęła swój notes, cenny przedmiot znaleziony w kabinie Muszki 2, i sprawdziła, czy opowieść ta zgadza się z wcześniejszymi zapiskami. Podkreśliła oba imiona.

– Wszyscy byli przeciwko nim – ciągnął Adrien.

– Dlaczego?

– Bo byli zazdrośni o ptaka-który-przenosił-ludzi-do-gwiazd.

Popatrzył na dziewczynę. Nie mógł się powstrzymać, by nie zadać sobie pytania, czy ma w sobie jego geny.

Powodowało to u niego jakąś blokadę. Jednocześnie skutecznie sobie wmawiał, że nie łączy ich żadne podobieństwo. Ona miała oczy czarne, on zaś niebieskie. Ona miała włosy czarne, on zaś jasnokasztanowe. Ona była wysoka i wybujała jak na swój wiek, podczas gdy on był średniego wzrostu (co dało się wytłumaczyć zmianą siły ciężkości). Ona miała pociągłą twarz i wysokie kości policzkowe, on zaś raczej okrągłą i pyzatą.

– Owszem, byli zazdrośni, ale zarazem skłonni do samozagłady i nie chcieli, żeby ktokolwiek zdołał uciec przed tą autodestrukcją. „Ostatnia Nadzieja”, tak nazywał się projekt. Nadzieja na ucieczkę z planety, zanim ona umrze.

Doskonale pamiętał, że przeczytał to w Dzienniku pokładowym Yves’a-1.

– Kiedy ja czuję się zagrożona, wtedy biegnę, zwiewam dokądkolwiek – oznajmiła. – Raz natknęłam się na niebezpiecznego wilka i bez namysłu uciekłam.

– Dobrze zrobiłaś, Eya. Dobrze zrobiłaś. Oni też dobrze zrobili, bo przy tym tempie, w jakim wszystko niszczyli, nie dało się już nic naprawić. Z powodu przeludnienia, zanieczyszczenia środowiska, fanatyzmu, terroryzmu, epidemii Ziemia, to znaczy „stara Ziemia”, stała się piekłem.

– Co to takiego piekło?

– Wybacz mi. Piekło to nazwa pewnego miasta w cylindrze, które sprzeciwiło się Rajowi. Ludzie też byli tam bardzo twardzi i bardzo agresywni. Ale o tym także porozmawiamy kiedy indziej. A więc na „starej Ziemi” wszystko szło źle. Yves stworzył projekt „Ostatnia Nadzieja”.

– A co z jego ptakiem, który pomieścił tysiące ludzi?

– Tak naprawdę mówiło się na to statek kosmiczny. Nadano mu nazwę Gwiezdnego Motyla. Ponieważ miał wielkie skrzydła jak u motyla i poruszał się dzięki napędowi światła gwiazd.

– Światła gwiazd? Och! To musiało być piękne.

– Owszem, urodziłem się na Gwiezdnym Motylu i to było piękne, ale jeśli będziesz mi ciągle przerywać, daleko nie zajedziemy.

– Więcej się nie odezwę – zapewniła dziewczyna o dużych czarnych oczach.

– A więc… Yves’owi i Elisabeth udało się poderwać do lotu Gwiezdnego Motyla, na którego pokładzie znajdowało się sto czterdzieści cztery tysiące osób, zwierzęta, drzewa i kwiaty.

– To właśnie tam był raj i piekło?

– Podróż trwała ponad tysiąc dwieście lat, na koniec zaś ze stu czterdziestu czterech tysięcy zostało sześcioro ocalałych.

– Ty?

– Tak, ja i pięcioro innych osób. Ale tylko jedna kobieta. Miała na imię Elith.

– Lilith?

„Dlaczego ona zawsze przekręca imiona?”

– Nie, Elith. To Elith i ja wylądowaliśmy pierwsi, a właściwie jedyni na tej planecie zagubionej na końcu wszechświata. I tutaj razem żyliśmy.

Pokiwała głową na znak, że rozumie.

– Czyli Lilith to moja matka?

„Ona to robi specjalnie. Tylko dlaczego? Żeby mnie zdenerwować?”

– Nie. Niestety, nie miałem dziecka z Elith.

– W takim razie skąd się wzięłam ja, Eva?

– Nie, nie Eva, tylko Eya. To zadziwiające, jak potrafisz przekręcać imiona. Można by pomyśleć, że robisz to specjalnie.

Zaprzeczyła ruchem głowy, chcąc pokazać, że to silniejsze od niej.

– Skąd się wzięłam, Adamie?

– Gdybym ci powiedział, i tak byś mi nie uwierzyła… narodziłaś się z jednej z moich kości. A właściwie z jednego z moich żeber.

Pokazał jej bliznę po operacji, której sam na sobie dokonał.

– Zrobiłeś mnie z własnego żebra, Adamie?

Zamilkł.

„Znów przekręciła moje imię. Nie ma sensu jej poprawiać, ona to robi bezwiednie. Zupełnie jakby pożerała imiona i opowieści, żeby przyswoić je sobie na nowo. Wszystko odtwarza po swojemu”.

– Dalszy ciąg już znasz: w laboratorium pomogłem przyjść na świat zwierzętom dzięki zapłodnionym jajom, które Yves umieścił w magazynie. A ty pracowałaś razem ze mną. Jest ich tak dużo.

– Och, Adamie, musisz mi pomóc wymyślić dla nich nazwy, bo etykiety zaczynają się odklejać i mnóstwo z nich już pogubiłam. Pomożesz mi ponazywać zwierzęta, Adamie?

– Oczywiście, oczywiście, kochanie.

Spojrzał w jej ogromne czarne oczy. W tej właśnie chwili zawahał się, czy nie powołać by do życia kolejnych dzieci w taki sposób, jak to zrobił z Eyą. Myśl o wycięciu sobie żebra jeszcze raz przywołała jednak zbyt wiele złych wspomnień.

Dziewczyna o wielkich czarnych oczach przeczytała ponownie swoje zapiski.

– Zreasumujmy. Stwórca ma na imię Yahwe.

„Nie, nie Yahwe, tylko Yves. Trudno, nie będę się upierał”.

– Dawno temu ty, Adamie, i Lilith zamieszkaliście w Raju. Potem zostaliście zesłani tutaj, na tę Nową Ziemię.

– W całej tej opowieści występuje jeszcze Satine.

– Szatan?

Przez chwilę pomyślał, że Eya jest głucha i że to dlatego zmienia głoski.

– Nie: „Satine” – odparł machinalnie. – Najpierw była cudowna. A potem nie wiadomo, co ją napadło.

Przyjrzawszy się dziewczynie, Adrien stwierdził, że jest nadzwyczaj piękna z tymi swoimi czarnymi oczami, które muszą pochodzić z samej głębi początku. Była taka pełna życia, tak bystra, tak łatwo dawała się oczarować opowieściami o przeszłości.

– Aha, i jeszcze jedno… – dodał. – Uważaj na węże. One mogą wyrządzić dużo zła.

Dziewczyna napisała tę przestrogę w notesiku. Podkreśliła ją nawet.

– A tamci? – zapytała ni stąd, ni zowąd.

– Jacy tamci?

– Ci ze „starej Ziemi”?

Na chwilę zamknął oczy. Spróbował sobie wyobrazić, co się stało z „tamtymi”. Postanowił, że jeszcze dziś wieczorem zada sobie to pytanie na głos, a być może we śnie nadejdzie odpowiedź.

Spojrzenie Adriena zagubiło się gdzieś w oddali. Od wielu już dni wpatrywał się w mapę nieba umieszczoną na końcu książki Nowa planeta: instrukcja obsługi. Jego zdaniem, gdyby ją odwrócić, stara Ziemia powinna się znajdować o, tam.

Pokazał palcem konstelację gwiezdną w kształcie rondla. Miał wrażenie, że jest podobna do niedźwiedzia.

– To było w gwiazdozbiorze Wielkiej Niedźwiedzicy – powiedział bez namysłu.

– Stara Ziemia?

Ogień zgasł. Mężczyzna dmuchnął w żar, żeby ciepło przetrwało nieco dłużej.

– „Stara Ziemia” znajduje się w gwiazdozbiorze Wielkiej Niedźwiedzicy – ciągnęła – a więc tutaj jest „Nowa Ziemia”.

„Do pioruna, ona ma rację. «Stara Ziemia» już nie ma sensu. To tutaj jest nowy czas i nowe miejsce odniesienia. Od tej chwili nie ma już powodu, żeby nazywać ją nową Ziemią. Ziemia jest tutaj. Jedyna Ziemia, jaka ma znaczenie”.

W tej samej chwili zdał sobie sprawę, że słowo „Ziemia” stało się w końcu ogólnym terminem na określenie planety, na której żyli ludzie opowiadający historię.

Pewnego dnia pierwotna Ziemia będzie uznana za „obcą planetę”, a jedyną planetą określającą Ziemię będzie tylko ta. Wszystko ulegnie odwróceniu.

Co za kpiny!

Na palcu usiadła mu ćma, jakby szukała schronienia.

Mężczyzna osłonił ją dłonią, uśmiechając się szeroko. Ponieważ ćma została, zamknął dłoń i ćma przestała się ruszać.

Wyobraził sobie nawet, że w przyszłości potomni zupełnie zapomną, skąd pochodzą, i będą wierzyć w istnienie jedynej Ziemi, na której możliwe jest życie. Właśnie tutaj.

– Być może kiedyś będziesz miała dzieci – powiedział Adrien. – Być może „my” będziemy mieli dzieci – poprawił się nieco zażenowany.

– Tak, i co z tego?

– To bardzo ważne, żebyś opowiadała im wszystko, tak jak ja opowiedziałem tobie, aby wszyscy zachowali pamięć z przeszłości i odrobinę wiedzy uczonych, którzy następowali po sobie w czasie aż do ciebie.

Dziewczyna zrobiła porozumiewawczą minę.

– Książki?

– Tak, książki, ale także przekaz ustny. Oraz przekaz symboliczny. Jeśli nie możesz przekazać informacji dosłownie, przekaż ją w formie alegorii. To twoja jedyna powinność. Przekaż Wiedzę. Nasze dzieci zapomną wiele rzeczy, wiele z nich pojmą na opak, pomyślą nawet, że to jedyna planeta, na jakiej żyli ludzie. „Ziemia”. Wiedza to jedyny skarb, który jest w stanie nas wyzwolić z ciemnoty. To wszystko, co pozostało po doświadczeniach bólu, błędach i wynalazkach naszych przodków. Przekazać wiedzę, aby mieć pewność, że nasi potomkowie nie będą powielać bez końca tych samych błędów.

Powtórzył to zdanie, jakby nie pochodziło od niego, jakby duch Yves’a przemawiał przez jego usta.

„Aby mieć pewność, że nie będą powielać bez końca tych samych błędów”.

– W dalekiej przyszłości nasze wnuki – upierał się Adrien – kiedy znów będą ich miliony, a może nawet miliardy, i kiedy zaludnią całą powierzchnię tej Ziemi, nie powinny powielać świata podobnego do tego, z którego my przychodzimy, wraz z wojną, zanieczyszczeniem środowiska, fanatyzmem religijnym, przeludnieniem.

– Jednym słowem: życia jak na starej Ziemi.

– Nie wolno tego powielać. Inaczej cały nasz wysiłek pójdzie na marne. Inaczej okaże się, że marzenia i dzieło Yves’a posłużyły jedynie do powielania scenariusza klęski. Jutro stanie się nowym wczoraj. I… szczyt ironii, może nawet za sześć tysięcy lat nasze wnuki będą zmuszone zbudować następnego Gwiezdnego Motyla, żeby wyruszyć ku kolejnemu sąsiedniemu układowi słonecznemu i ku kolejnej nadającej się do zamieszkania planecie. Ku trzeciej „Ziemi”. Szkoda by było.

Eya zdawała się pogrążona w głębokiej zadumie. Nagle odkryła owoc swoich myśli:

– W gruncie rzeczy może jest to wieczne zaczynanie od nowa, które wzięło swój początek dawno temu i nadal będzie trwać. Może w przeszłości istniało sto Ziem i Gwiezdnych Motyli z ocalałą ludzkością. I może będzie jeszcze sto Ziem w przyszłości. A za każdym razem ci, którzy przeżyli, zapominają, skąd pochodzą, i są przekonani, że znajdują się na jedynej Ziemi.

Rozbawiła go rzeczywistość tego stwierdzenia. Ona tymczasem mówiła dalej:

– To trochę tak jak z tą teorią reinkarnacji, o której mi kiedyś mówiłeś, bo przeczytałeś o tym w książce Yves’a. Tylko że w tym wypadku nie dotyczyłoby to jednej osoby, ale wszystkich. Ludzkość się odradza. I za każdym razem zapomina i jest przekonana, że znajduje się na planecie, którą nazywa Ziemią.

Jej czarne oczy lśniły.

Uważał, że ma wyjątkowo bystry umysł.

Pomyślał, że jest lepsza od niego. Przyszłość to kobieca energia, silniejsza niż energia wszystkich mężczyzn, którzy się nawzajem pozabijali.

Poczuł pieszczotę skrzydeł ćmy we wnętrzu dłoni. Wtedy przypomniał sobie słowa przeczytane w książce Yves’a.

Gąsienico, zmień się, przeobraź się w motyla. Motylu, rozłóż skrzydła i leć ku światłu, „Ta gąsienica – pomyślał – to sama ludzkość. Ona musi się przeobrazić w ludzkość o wyższym poziomie świadomości”.

– Nie zapomną, jeśli im opowiesz – nalegał. – Właśnie to pozostanie, kiedy wszystko zapomną: opowieści.

– Ale jeśli będzie się im opowiadać, pomyślą, że to ich niedaleka przyszłość, gdy tymczasem to… odległa przeszłość.

Adrien doszedł do wniosku, że Eya pojmuje w lot, ponieważ jest ciekawa, ciekawość ta zaś może stać się dla nich wybawieniem.

„Pomyślą, że to ich przyszłość, gdy tymczasem to przeszłość!”.

Jego wzrok znów powędrował ku gwiazdom, ku Wielkiej Niedźwiedzicy, tam gdzie, jak sądził, znajdowały się jeszcze ślady po poprzednich doświadczeniach, po tych ze starego świata, „tych, którzy nie potrafili odejść zawczasu”. Po policzku popłynęła mu łza.

Dziewczyna przysunęła się bliżej.

– Ale kiedyś trzeba będzie to przerwać. Nasi przodkowie uciekli ze swojej Ziemi, żeby założyć nową ludzkość na innej Ziemi, ale my musimy tak postępować, żeby to się więcej nie powtórzyło.

– Dlaczego? – zapytała dziewczyna.

– Nie można wiecznie uciekać.

Mówiąc te słowa, wypuścił ćmę, która pofrunęła niesiona powiewem wiatru.

Biła powietrze długimi skrzydłami, po czym wzniosła się w naturalny sposób ku światłu gwiazd.

Ten, którego nazywała „Adamem”, spoglądał na tę, która sama o sobie mówiła „Ewa”, powtarzając to zdanie, żeby w nie uwierzyć:

„Nie można wiecznie uciekać… „

Загрузка...