ROZDZIAŁ VI

I znów jak okiem sięgnąć rozpościerały się stepy. Miało się ku wieczorowi. Zrobiło się chłodniej, więc Lisa sięgnęła po umocowaną z tyłu siodła pelerynę i zarzuciła ją na ramiona. Fiedia, który przez cały czas trzymał się w pobliżu, podjechał do niej, patrząc z uwielbieniem.

– Czy wszystko w porządku? – spytał.

Lisa, którą zaczynała już męczyć jego adoracja, odparła:

– Na ile to możliwe dla kogoś, kto nie przyzwyczajony do konnej jazdy spędził kilka godzin w siodle.

– Tak się boję, że coś może ci się stać – rzekł cicho. – Bez przerwy rozglądam się z trwogą, czy gdzieś z ukrycia nie wyskoczą Tatarzy.

– Oj, dojrzelibyśmy ich z daleka – uśmiechnęła się, wskazując ręką na bezkresny step.

Zachodzące słońce zabarwiło niebo na kolor purpury. Dziewczyna odzyskała głos, ale nie mogła jeszcze mówić zbyt wiele, bo zaraz chrypiała na nowo. Z daleka dostrzegła, że w ich kierunku nadjeżdża Wasia. Najwyraźniej zamierzał coś im powiedzieć.

– Boję się go – odezwał się Fiedia. – To podstępny człowiek.

– Wasia, podstępny? – zdziwiła się Lisa. – To chyba ostatnie, co można by mu zarzucić! Nazywasz podstępnym kogoś, kto nie kryje swych najgorszych wad?

– No, może użyłem niewłaściwego słowa. Ale w każdym razie jest złym człowiekiem. Gdybyś wiedziała…

– Ani słowa – przerwała mu Lisa. – Nic mnie nie obchodzi, co robił Wasia.

– A więc on nic dla ciebie nie znaczy? – spytał Fiedia z nadzieją w głosie.

Milczenie trwało odrobinę zbyt długo.

– Nie, dlaczego miałby coś znaczyć – rzekła w końcu bezbarwnie. – Ledwie go znam.

Fiedia wyciągnął rękę, a ona podała mu swoją. Kaleka budził w niej współczucie, zwłaszcza kiedy obserwowała, z jaką pogardą odnosi się doń Natasza i inni Kozacy.

– Liso… Jestem taki dumny, że zostałem wybrany, by cię ochraniać – wyznał ze wzruszeniem. – I że we mnie pokładasz całą swoją ufność.

No, cóż… pomyślała Lisa, ale nic nie powiedziała.

Wasyl ściągnął wodze i zatrzymał konia, obrzucając wymownym spojrzeniem Lisę i Fiedię, którzy jechali trzymając się za ręce. Nozdrza mu drgały, gdy zwracał się do Wołodii:

– Niedaleko stąd znajduje się stanica kozacka, tam przenocujemy. Natasza, zaopiekujesz się Lisa.

– O co chodzi? – zapytał Fiedia urażony. – Czyżbym już nie nadawał się do tego zadania?

Wasia obrzucił go chłodnym spojrzeniem.

– A co, może masz zamiar z nią spać?

Fiedia poczerwieniał, a Natasza wybuchnęła pogardliwym śmiechem i rzuciła pod adresem kaleki parę szyderczych słów. Wasyl jednak spojrzał na siostrę surowo i upomniał ją:

– Natasza, daruj sobie!

– Ty sam nie jesteś zbyt delikatny, braciszku. Czyżbyś ze względu na Lisę próbował nauczyć mnie taktu?

– Zamknij się – burknął Wasia.

Dalej jechali w milczeniu.

Dotarli do stanicy, w której tego wieczoru trwała zabawa. Nie wiadomo, czy świętowano z jakiejś szczególnej okazji, czy po prostu Kozacy pili dla kurażu przed walką, jaką mieli stoczyć następnego dnia. Na środku, na placu, kłębił się tłum podchmielonych żołnierzy. Tańczono i wznoszono okrzyki.

Fiedia troskliwe otoczył Lisę ramieniem i pośpiesznie ominęli plac. Dziewczyna usłyszała za sobą szept: „Zaporożcy”. Na Ukrainie Kozaków z Zaporoża nadal otaczała legenda.

– Hej, popatrzcie! – zawołał ktoś. – Jest z nimi Dima.

– Dima! – rozległy się wołania – Zagraj nam!

Młody śpiewak przystanął, nie kryjąc, że czuje się mile połechtany popularnością. Wokół niego tłoczyła się gromada Kozaków.

– O, jest i Wasia Czarodziej! Chodźcie! Wódki nie zabraknie!

Wasyl niechętnie odwrócił głowę

– Dajcie spokój! – rzucił ostro.

Kozacy ryknęli gromkim śmiechem.

– Słyszeliście? Wasia odmawia! Nie chce wódki! Co ty, chłopie, chory jesteś? – krzyknął któryś, a reszta zarechotała.

– A gdzie twoi mołojcy? Boisz się wypić, kiedy cię nie pilnują?

Zgromił ich wzrokiem.

– Przyszliśmy tu bez wrogich zamiarów – powiedział, z trudem tłumiąc gniew. – Nie próbujcie więc mnie prowokować ani do wypitki, ani do wybitki.

Lisa była kompletnie zaskoczona. Nikt jej dotąd nie wspomniał, że Wasia pije, sama zresztą do tej pory tego nie zauważyła.

– Dobrze, już dobrze – rzekł ktoś ze starszyzny. – Dziś w nocy jesteście naszymi gośćmi. Posłuchajmy lepiej razem Dimy.

Zaporożcy popatrzyli po sobie z wahaniem. Dima najwyraźniej aż się rwał, by coś zagrać i zaśpiewać, a i Natasza miała ochotę pozostać na placu. Wasyl tymczasem naciągnął Lisie na głowę kaptur i zasłonił ją sobą. Fiedia i Wołodia wzruszyli ramionami.

– Dobrze, Dima, zaśpiewaj! – pozwolił Wasia.

Zrobiło się już całkiem ciemno. Kozacy utworzyli wielki krąg przy ognisku. Za nimi stały kolorowe namioty o najprzeróżniejszych kształtach. Dima wystąpił na środek i nastroił swą domrę. Zgromadzeni ucichli i nawet najbardziej pijani wytężyli słuch.

Dima zaczął cicho i łagodnie, ale stopniowo przechodził do coraz szybszych melodii, zaś jego szczupłe palce poruszały się po strunach tak prędko, że wzrok za nimi nie nadążał. Aksamitny głos Kozaka niósł się daleko w tę wiosenną noc. Ileż w nim było uczucia!

Słuchacze porwani melodią i rytmem nie wytrzymali, nogi same porwały ich do tańca. Pozostali grajkowie zawtórowali Dimie. Coraz to nowi Kozacy włączali się w krąg tańczących i wnet cały dziedziniec wirował i mienił się w oczach barwami tęczy.

Tancerze kolejno wykonywali krótkie popisy, czasem wyskakiwało na środek kilku naraz, a Lisa nagle uświadomiła sobie, że klaszcze wraz z innymi rozbawiona, roześmiana, rozluźniona. Popatrzyła na Wasię promiennym wzrokiem. Stał oparty o dwukółkę i obserwował dziewczynę zamyślony, nieobecny duchem. Kiedy napotkał jej spojrzenie, wykrzywił twarz w uśmiechu pozbawionym radości.

Taniec urwał się równie gwałtownie, jak rozpoczął, ale wszyscy prosili Dimę, by zaśpiewał coś jeszcze. On tymczasem wyszedł z kręgu, zbliżył się do Lisy i wyciągnął do niej rękę.

– Potrafisz śpiewać? – zapytał.

– Tak… nie, tylko tak zwyczajnie – plątała się zaskoczona. – Ale nie dziś. Przecież dopiero co odzyskałam głos.

– Zaśpiewaj nam coś!

– Tutaj? Oszalałeś! Przecież jestem zachrypnięta. A w ogóle nie miałabym odwagi!

– Ależ tak!

Fiedia i Wołodia wypchnęli ją naprzód. Lisa usiłowała szukać pomocy u Wasi, ale on stał niewzruszony z twarzą pozbawioną wyrazu. Chociaż, czy nie uśmiechał się z lekką ironią?

Lisa znalazła się w centrum zainteresowania, przerażona, bowiem jeszcze nigdy nie śpiewała przed publicznością.

Kozacy stali pełni oczekiwania. Dima ściągnął kaptur z głowy dziewczyny, a wtedy wśród zebranych rozległ się szmer zachwytu. Kilku podpitych mężczyzn wytoczyło się na środek i wyciągnęło ręce w stronę jasnowłosej Szwedki.

Ale Dima natychmiast wydobył nóż i rzucił go tak, że wbił się w ziemię u jej stóp. Wołodia i Fiedia uczynili to samo. Żeby nikt nie miał najmniejszych wątpliwości.

Mimo to znalazł się wśród obecnych Kozak wyższy rangą, który udawał, że nic nie rozumie, i spytał bezczelnie, ile Lisa kosztuje.

Wówczas zbliżył się Wasyl i także rzucił swój nóż. Teraz do Lisy nikt nie odważył się już zbliżyć.

O Boże, co ja mam zaśpiewać? myślała gorączkowo. Tatarka nauczyła ją wielu pieśni, ale przecież nie mogła ich zanucić Kozakom! Nie odważy się też wybrać pieśni rosyjskiej, kiedy wśród zebranych jest tylu wspaniałych śpiewaków!

Pomyślała naraz, że wszystkim podobały się melancholijne pieśni Dimy. Może by tak zaśpiewać prostą ludową piosenkę, którą słyszała w rodzinnych stronach? „Niczym gwiazda wysoko na niebie”, to przynajmniej jest krótkie.

Zaczęła lekko drżącym głosem. Nie zdawała sobie sprawy, jak czysto zabrzmiał jej śpiew. Bez trudu brała wysokie dźwięki. Wyglądała niczym zjawisko: wiotka, bezbronna dziewczyna o jasnych włosach wśród dzikich Kozaków.

Zaśpiewała najpierw po szwedzku, a potem odważyła się to samo wyśpiewać po rosyjsku.

Zachwyceni Kozacy zgotowali jej prawdziwą owację. Ukłoniła się nisko i zawstydzona podziękowała za oklaski. Potem wyciągnęła z ziemi noże i pobiegła do swych towarzyszy.

– Wasyl, proszę, ten jest twój – rzuciła zdyszana i podała mu nóż.

– Skąd możesz wiedzieć, że to właśnie mój? – spytał wzburzony, aż Lisa ze zdziwieniem podniosła na niego wzrok.

Ale Wasyl odwrócił się pośpiesznie, a Lisa była zbyt oszołomiona, by odpowiedzieć mu na pytanie. Zresztą, jak miała mu wyjaśnić, że zna każdy szczegół jego ubrania, najmniejszy detal jego broni, nie wspominając o nim samym.

– Mam nadzieję, że nie zaśpiewałam tak zupełnie okropnie? – zapytała zawstydzona. – Chociaż wydaje mi się, że zabrzmiało fatalnie…

– Liso, na Boga – przerwał jej gwałtownie. – Robię co mogę, byś nie musiała znosić mojej bliskości. Wyświadcz mi tę przysługę i także trzymaj się z dala ode mnie! A teraz oddaj resztę noży.

Lisa posmutniała i odeszła.

Muzyka i tańce nie ustawały, ale Zaporożcy zapragnęli wreszcie udać się na spoczynek. Dziewczętom wskazano namiot, w którym miały przenocować.

– Będę trzymał straż na zewnątrz – oznajmił Fiedia. – Przez całą noc!

– Nie! – sprzeciwił się Wasyl. – Musisz trochę odpocząć, bo jutro byłbyś do niczego. Postoisz tylko parę godzin, a później ja cię zmienię.

Lisa ułożyła się natychmiast na miękkim posłaniu i okryła szeroką peleryną. Ale Natasza kręciła się z miejsca na miejsce, wyraźnie nie zamierzając spać.

– Co ci jest, Natasza? – spytała Lisa sennym głosem.

Dziewczyna odpowiedziała, jakby usprawiedliwiając się sama przed sobą:

– Och, tam jest tak wesoło. Jak myślisz, chyba nic się nie stanie, jeśli pobiegnę tam jeszcze na chwilę? Przecież Fiedia stoi przed namiotem i trzyma wartę.

Lisa nie protestowała.

– Nie mam nic przeciwko temu, ale co powie Wołodia? Jest przecież dowódcą.

– Najpierw pójdę do niego – przekonywała żarliwie Natasza. – Wytłumaczę mu, że nie ma żadnego zagrożenia.

– Dobrze, już dobrze, leć! Ja cię nie wydam.

Natasza wybiegła na zewnątrz. Porozmawiała jeszcze z Fiedia, ale nie trwało to długo.

Lisa zasnęła. Obudziła się gwałtownie, bo dobiegł ją krótki krzyk i odgłos uderzenia. A potem zaległa cisza.

Dziewczyna uniosła się na łokciach.

– Fiedia?

Nikt nie odpowiadał, opadła więc znowu na posłanie, zdziwiona i trochę niespokojna. Było całkiem ciemno, tylko blask ogniska palącego się w oddali rzucał nikłą poświatę. Muzyka i tańce wciąż jeszcze trwały.

Ktoś wszedł do namiotu.

– Natasza?

Nikt nie odpowiedział.

– Fiedia, czy to ty? Nie wolno ci wchodzić do środka.

Ale to nie był Fiedia, lecz dwaj mężczyźni, cuchnący potem i wódką. Lisa poderwała się przerażona, ale zaraz przytrzymały ją mocne ręce.

– Cicho, mała, nic ci nie zrobimy – szepnął jeden z nich.

Lisa chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle.

– Gdzie jest Fiedia? – spytała z trwogą.

– Nie martw się o niego, bądź cicho.

– Co zrobiliście z Fiedia? – jęczała żałośnie. – Puśćcie mnie!

– Nie bój się – odezwał się jeden ze śmiechem. – Dostaliśmy rozkaz, by wlać w ciebie trochę gorzałki, inni załatwią resztę.

– O czym wy mówicie?

– Za wiele pytasz! Zapłacono nam, więc nie dociekamy szczegółów. No, masz! Bądź rozsądna!

I przystawili Lisie do ust manierkę z trunkiem. Szarpała się i usiłowała wyrwać, ale przewrócili ją na plecy i przytrzymali ręce. Nie miała żadnych szans.

– Nie marnuj wódki, dziewczyno! – odezwał się jeden z przyganą. – Pij!

Siłą jej otworzyli usta i zaczęli wlewać gorzałkę do gardła. Lisa kaszlała, pluła, ale oni nie przestali, póki nie uznali, że ma dość. Potem skrępowali jej ręce i nogi i wymknęli się z namiotu.

Leżała zrozpaczoną, nie mogąc się poruszyć. Stopniowo jednak czuła, jak miłe ciepło rozchodzi się jej po całym ciele.

Ale co to? Chyba znów ktoś wkradł się do środka. Usłyszała czyjś szept:

– Lisa, słyszysz mnie?

Dziwne, głos wydawał się jej znajomy, choć niezupełnie. Jakby ów ktoś miał na ustach szmatę. Był tuż przy niej.

– Liso, co było w dokumentach? Powiedz!

– W jakich dokumentach? – zapytała niewyraźnie.

– W tych, które wykradłaś.

Zachichotała.

– Tak, rzeczywiście je wykradłam, ale bardzo tym rozwścieczyłam Tatarów. Gonili mnie przez całą noc.

– Co tam było napisane?

– A ja wdrapałam się na drzewo i śpiewałam… nie, to nie ja, lecz słowik. Przecież ja nie jestem słowikiem.

– Musisz powiedzieć, co było w tych planach. Pośpiesz się, nie ma czasu! Kiedy i gdzie mamy zaatakować?

– Poczekaj, jeszcze nie skończyłam – powiedziała obrażona. – I potem urządziłam pogrzeb słowikowi. Ptaszek jednak był taki duży, że nie chciał zmieścić się w grobie. Ale dlaczego to zrobiłam? Dlaczego? Przecież tak pięknie śpiewał.

Śmiała się głupawo, mówiła bez ładu i składu. Mężczyzna klął zrezygnowany.

Nagle gdzieś blisko rozległ się rozgniewany głos. Napastnik wymknął się błyskawicznie.

Lisa słyszała jak przez mgłę:

– Wydawało mi się, że mogę przynajmniej ufać swojej siostrze! Tymczasem zamiast trzymać wartę, latasz po stanicy! Fiedia! Gdzie jest Fiedia? Gdzie on jest, na miłość boską? Szukaj go, a ja zobaczę, co u Lisy. Jeśli coś jej się stało, nigdy ci nie wybaczę!

Znów ktoś wszedł do namiotu. Ale Lisa już się nie bała, przeciwnie, nigdy dotąd nie czuła się taka szczęśliwa.

– Wasia – wymamrotała. – Tak mi dobrze. Chodź do mnie!

Wasia upadł na kolana obok dziewczyny. Przez chwilkę przysłuchiwał się w milczeniu jej bełkotliwej opowieści o miłych mężczyznach, którzy wmusili w nią takie cudne sny.

– Kto to zrobił? – wrzasnął w końcu.

– Nie znam ich – uśmiechała się Lisa. – Wasia, jestem lekka jak piórko. Ja fruwam! Och, szkoda, że tak dużo wyplułam, ależ jestem głupia! Tak mi teraz cudownie.

– Co za diabeł ci to zrobił? – powtarzał zdesperowany Wasyl. – I dlaczego?

Niecierpliwymi palcami poluzował więzy na rękach i nogach dziewczyny i odrzucił je z wściekłością.

– Chciał wiedzieć, co było napisane w doku… doku…

– W dokumentach? Kto się o to pytał?

– No, ten który przyszedł później.

Wasyl chwycił ją za ramiona i mocno potrząsał.

– Kto? I co mu powiedziałaś?

Lisa tylko się śmiała.

– Za dużo pytasz. Opowiedziałam mu o słowiku, który śpiewał, wiesz! Czy nie powinnam była tego robić? Może on nie powinien nic wiedzieć o słowiku? Potem on uciekł, bo pojawiłeś się rycząc jak dziki zwierz. To było naprawdę śmieszne, wiesz, Wasia.

– O Boże! – wyszeptał. – Co tu się wydarzyło? Liso, proszę cię, mów rozsądnie! To jest bardzo ważne. Kto tu był?

– Nie wiem, Wasia, zresztą gwiżdżę na to! – odpowiedziała beztrosko i zarzuciwszy mu ręce na szyję, przyciągnęła do siebie. – Wiesz, byłam wtedy głupia – dodała.

– O czym ty w ogóle mówisz?

– Myślałam o tym przez wszystkie te lata. Najpierw wydawało mi się to wstrętne i obrzydliwe. Znienawidziłam cię na długi czas. Dlaczego to zrobiłeś, Wasia? Dlaczego wszystko zepsułeś? – chlipała.

– Myślisz, że nie myślałem o tym? – odezwał się z bólem w głosie.

– Wasia, teraz jestem już dorosła! Zrób to raz jeszcze! Jestem pewna, że zmienię zdanie. Ostatnimi czasy myślałam o twym pocałunku inaczej. Jesteś jedynym człowiekiem, który dla mnie coś znaczy, jedynym, który mi coś ofiarował. Ale ja byłam wtedy jeszcze dzieckiem. Proszę, pocałuj mnie jeszcze raz.

– Liso, wcale tak nie myślisz, dobrze wiem. Nie masz pojęcia, co wygadujesz, jesteś pijana!

– Jak dziwnie brzmi twój głos, Wasia. Dlaczego tak drży? Czy nie mogę przytulić się do ciebie? Tak pragnę poczuć ciepło twojej skóry, twój policzek przy swoim! Tęskniłam za tobą!

Pochylił się. Omal nie porwał ją w ramiona, ale zdołał się powstrzymać.

– Nie zasługuję na ciebie – rzekł krótko i dodał: – Jeśli znajdę tego, który ci to uczynił, roztrzaskam mu czaszkę. Liso, powiedz, czy on cię skrzywdził?

– Co? Nie, przecież bym mu nie pozwoliła – zachichotała. – Wasia, zostań ze mną – prosiła i znów próbowała go objąć. On jednak odsunął się.

Przybiegła Natasza.

– Znalazłam go! – krzyczała. – Leży w trawie, ranny w głowę.

– Żyje?

– Ocknął się, jak wylałam na niego kubeł zimnej wody.

Do namiotu wsunął się przemoczony Fiedia.

– Wasia? Co się stało?

– Upili ją, żeby wydobyć z niej plany wojenne sułtana. Ale wydaje mi się, że nic nie powiedziała.

Fiedia padł przerażony na kolana i przyciągnął Lisę do siebie.

– Liso, najmilsza, co oni ci uczynili?

– Przestań – odburknęła dziewczyna i odepchnęła go. – Jestem zmęczona, chcę spać.

– O, nie! Nikt tu nie będzie teraz spać – stanowczo powiedział Wasia. – Natasza, szybko leć po kubek mocnej tureckiej kawy. Na pewno u kogoś dostaniesz. I przynieś cytrynę albo jakiś inny kwaśny owoc. Musimy jej pomóc wytrzeźwieć, bo inaczej czeka ją piekło. Bóg raczy wiedzieć, ile gorzałki w nią wlali. Chodź tu, młoda damo, pójdziesz ze mną! – dodał i nie bawiąc się w żadne grzeczności, pociągnął ją do miejsca, gdzie zazwyczaj pojono konie. Lisa ledwie trzymała się na nogach, Fiedia ofiarował się z pomocą, ale Wasia odsunął go stanowczo.

– Poczekaj w namiocie! Poradzę sobie z nią sam. Nie trzeba jej narażać na dodatkowy wstyd!

Chwycił dziewczynę i kilkakrotnie zanurzył jej głowę w beczce z wodą. Lisa z trudem łapała powietrze a Wasyl wycierał jej twarz w swą koszulę.

Wytrzeźwiała natychmiast, choć nadal miała nogi jak z waty. Zachwiała się, a wtedy Wasia wsparł ją ramieniem. Wtuliła się w jego pierś i marzyła tylko o jednym: żeby się zapaść pod ziemię.

– Wasia, tak strasznie mi wstyd! Nigdy więcej nie będę ci mogła spojrzeć w oczy.

– Nie masz się czego wstydzić!

– Ależ tak – mamrotała. – Zachowałam się jak dziewka! Co ja ci naopowiadałam… Ale wiesz, kiedy mówiłam, że jestem już dorosła… to naprawdę… chciałam, żebyś…

– Byłaś pijana – rzekł gwałtownie. – W ogóle nie przywiązywałem wagi do tego, co mówisz. Ludzie wygadują różne bzdury, gdy umysł zmąci im gorzałka. Ja to wiem najlepiej! – Jego głos zdradzał głęboką pogardę dla własnej osoby. – To, co wygadywałaś, niewarte jest w ogóle zapamiętania – ciągnął już łagodniej. – Przecież wiem, że tak wcale nie myślisz.

Lisa uśmiechnęła się z ulgą.

– Oczywiście, że nie, już mi przeszło to dziwne uczucie. Masz rację, nie byłam sobą.

Wasyl milczał. Podtrzymywał ją bardzo delikatnie, jak gdyby pomimo okoliczności, które pchnęły mu ją w ramiona, zamierzał dochować swej obietnicy, że nie będzie się jej naprzykrzał. Dziewczyna poczuła, że gładzi ją po plecach.

– Ale innych, to znaczy Fiedię i tych nieznajomych, odepchnęłaś? – zapytał.

– Oczywiście! Czyż mogło być inaczej? – rzuciła wzburzona.

Popatrzył na nią ze zdumieniem.

Wtedy nagłe zrozumiała, że zdradziła swą tajemnicę. Wyrwała się z jego objęć, a on szepnął głosem pełnym rozpaczy:

– Och, Liso, Liso…

Zapadła pełna napięcia cisza. Lisa niemal przestała oddychać w obawie, że zburzy ten niezwykły nastrój. Zaraz jednak poczuła, jak Wasyl kładzie swą dłoń na jej dłoni.

– Chodź, Liso – odezwał się zwykłym głosem. – Spróbujemy się dowiedzieć, kto ci to zrobił. O, idzie Natasza z kawą. Wszystko będzie dobrze. O nic się nie martw.

Wasia zwołał kompanów do namiotu i wyjaśnił, co się stało.

– Pojmujecie, co to oznacza? – zapytał surowo. – Incydent z koniem Lisy przy porohu mógł być dziełem przypadku. Niewykluczone też, że ktoś obcy opłacił Kozaków w stanicy, by wyciągnęli od Lisy informacje o planach sułtana. Ale raczej wszystko wskazuje na to, że zdrajca jest wśród nas.

Zapadła przytłaczająca cisza. Noc jeszcze nie ustąpiła miejsca brzaskowi poranka i obóz kozacki trwał pogrążony we śnie.

Natasza rzuciła okiem na Wołodię, ale szybko odwróciła wzrok. Dima uderzał palcami w swój instrument, lecz nie odważył się wydobyć zeń nawet najlżejszego dźwięku.

– To był na pewno mężczyzna – rzekła Lisa z przekonaniem.

– A więc Natasza pozostaje poza podejrzeniami – potwierdził Wasia sucho. – Zawsze to dla mnie jakaś pociecha. – Z trudem tłumiąc złość, dodał: – Wiecie, kim jest Lisa? I jakie było jej życie? Ilu miała przyjaciół, jak myślicie? Powiem wam, nie miała nikogo bliskiego! Wszędzie wyróżniała się spośród innych, była odmieńcem, a takich zawsze się niszczy. Zgodnie z okrutnym prawem przyrody. I powiem wam coś jeszcze. Kiedy zdobędę pewność, kto jest zdrajcą, zamorduję go bez litości!

Загрузка...