ROZDZIAŁ VII

– Powiedziałeś, że Lisa nie miała przyjaciół – wtrąciła cicho Natasza. – Wydaje mi się, że ty…

– Ja? – przerwał jej Wasia. – Ode mnie powinna się trzymać z daleka.

Lisa popatrzyła na niego ze smutkiem i potrząsnęła głową. Wasia spuścił wzrok.

Wiele wysiłku kosztowało go, by mówić dalej:

– Spróbuję wam wyjaśnić, dlaczego wspomniałem o życiu Lisy. Ona jest Szwedką i pochodzi z wyspy na Morzu Bałtyckim. U nikogo nie zaznała ciepła. Jej najbliżsi zmarli podczas długiej wędrówki z ojczystych stron na Ukrainę. A rodzina, która ją przygarnęła, miała dość własnych zmartwień. Była taka samotna! Mając piętnaście lat spotkała pewnego pozbawionego skrupułów rozbójnika, który wykorzystał jej czyste serce, szczere oddanie i poświęcenie. Uznała go za swego przyjaciela, pierwszego w swym życiu, druha, któremu mogła się zwierzyć, któremu chciała ofiarować całą miłość tłumioną gdzieś w głębi serca. Ale mężczyzna okazał się draniem. Wprawdzie żywił ogromną czułość dla tej delikatnej, naiwnej dziewczynki, ale czułość stłumiły emocje wielekroć silniejsze.

– Dzięki, już to słyszeliśmy – przerwała mu Natasza. – I wiesz co, kochany bracie? Myślę, że twoja czułość wobec niej była znacznie silniejsza, niż ci się wydaje. Myślę…

– Zamknij się! – wybuchnął Wasia, udręczony. – Człowiek w ogóle nie powinien mieć rodzeństwa, bo ono odgaduje jego myśli. Ale do rzeczy. Wiecie, że Lisa została wzięta w jasyr i spędziła u Tatarów cztery długie lata.

– Kiedy ty tymczasem łupiłeś, grabiłeś i zabijałeś jak oszalały – wtrąciła znów niepoprawna Natasza. – Nie było rzezi, w której byś nie uczestniczył. Pociągało cię bestialstwo i okrucieństwo. Ale okazuje się, że upór, z jakim niszczyłeś własne życie, ma konkretną przyczynę.

– Przestań! – krzyknął Wasia z desperacją. – Nie mówimy teraz o mnie, lecz o Lisie. Nie pojmujecie, że zależało mi na tym, by czuła się wśród nas dobrze? Tymczasem, biedna, znowu nie wie, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Ale ja to sprawdzę! Chcę wiedzieć, co każdy z was robił w nocy. Fiodor!

– Akurat ja jestem chyba usprawiedliwiony – wymuszenie uśmiechnął się Fiedia, dotknąwszy guza na głowie.

– Opowiedz wszystko po kolei!

Fiedia siedział skulony z boku i bawił się nerwowo wstążkami zwisającymi z domry Dimy.

– A więc tak, najpierw przyszła Natasza i poprosiła, bym był szczególnie czujny, bo ona musi wyjść za potrzebą…

– Natasza, zapomniałaś, że ustaliliśmy, iż Lisa musi mieć zawsze dwóch strażników?

Natasza patrzyła skruszona.

– Wiedziałam, ale…

– Mów dalej, Fiedia!

Kaleka był wyraźnie zdenerwowany, ale Wasyl nie ustępował.

– Podszedł do mnie jakiś mężczyzna i zaczęliśmy rozmawiać.

– Kto to był? Widziałeś go wyraźnie?

– Nie, przecież było ciemno. Ale cuchnął gorzałką. I chyba nie był sam, bo nagle ktoś zdzielił mnie w tył głowy z taką siłą, że zobaczyłem gwiazdy. Potem już nic nie pamiętam. Ocknąłem się, kiedy Natasza oblała mnie wodą.

– Świetny wartownik, nie ma co – mruknął Wasia. – A ty, Natasza, wymknęłaś się, żeby spotkać się z Wołodią?

– Okazuje się, że nie tylko ja jestem niedyskretna – z przekąsem odrzekła siostra.

– Znalazłaś go?

– Nie, ale to nie znaczy, że jest winny.

– Miła jesteś – wtrącił Dima i obrzucił ją posępnym spojrzeniem.

Wołodia, silny, grubo ciosany Kozak o ponurym usposobieniu, spojrzał na Wasię zamyślony, ale w jego miodowopiwnych oczach pojawił się błysk.

– A co z tobą? – spytał. – Gdzie byłeś?

– Pewnie jak zwykle zabawiał się z jakąś dziewką – wtrącił pogardliwie Fiedia.

Wasia poderwał się z miejsca, runął na Fiedię i powalił go na ziemię.

– Nie! – krzyczał rozwścieczony. – Nie, nie, nie! Dziewki ze stanicy nic mnie nie obchodzą. Nie chcę ich widzieć na oczy!

– A to ci nowina – burknął pod nosem Wołodia, ale pomógł Nataszy rozdzielić walczących.

Wasia przymknął oczy i usiłował uspokoić nierówny oddech, a potem, nie zważając na obecność pozostałych, zwrócił się do Lisy i rzekł ponuro:

– Rozumiesz już, jakie to bagno? Pojmujesz, że nie mam prawa nawet o tobie pomyśleć? Sam sobie tego zabraniam!

Lisa odwróciła się, nie była w stanie nic powiedzieć.

– Czy możemy wrócić do tematu naszej rozmowy? – spytała niepewnie Natasza.

Wasyl odetchnął głęboko.

– Tak, mogę odpowiedzieć. Położyłem się spać. Całą poprzednią noc trzymałem wartę przed izbą Lisy. Obudził mnie Wołodia, kiedy wszedł do namiotu. Wtedy wstałem, by sprawdzić, co u Lisy. Po drodze natknąłem się na moją kochaną siostrę, która powinna być gdzie indziej. Wołodia?

Wołodia westchnął.

– No, cóż, wyszedłem się przejść.

– Po co?

– Sam nie wiem. Tak tylko spacerowałem.

– Nie spotkałeś Nataszy?

– Eee… tak. Widziałem ją.

– I odszedłeś? No widzisz, siostrzyczko, zdaje się, że to rodzinne. Możemy mieć wszystkich, ale tej jedynej albo tego jedynego, na których nam zależy, nie.

Natasza posmutniała. Lisa uścisnęła jej dłoń w odruchu współczucia.

– No, Dymitr, tylko ty nam jeszcze nie odpowiedziałeś – przypomniał Wasia.

Dima ocknął się i odłożył domrę na bok.

– Co robiłem w nocy? Wróciłem na plac, grałem, trochę śpiewałem… może trochę piłem… gdzieś się chyba położyłem i zasnąłem. Nie pamiętam tylko, gdzie.

– Rzeczywiście, wszystko to bardzo ulotne – mruknął Wasia. – Cóż, prześpijmy się trochę, zanim ruszymy w drogę. Mamy za sobą ciężką noc.

Przed wyjściem z namiotu chciał jeszcze szepnąć coś Lisie, ale nawet nie udało mu się uchwycić jej spojrzenia.

Jakże była zawiedziona! Obudziło się w niej uczucie wstydliwe, choć takie ludzkie: niepohamowana zazdrość.


Rankiem, kiedy opuszczali stanicę, doszło do nieprzyjemnego spięcia, które wyprowadziło Lisę z równowagi. Mijali właśnie grupkę Kozaków, gdy jeden z nich powiedział:

– O, patrzcie! Zły Mściciel podąża na koniu w towarzystwie jasnowłosego anioła. Tym razem chyba przeholował. Czyżby zapałał namiętnością do dziewic? I nie jest pijany!

– Chyba nie sądzisz, że jest to anioł niewinny, skoro przestaje z kimś takim jak Wasyl – zaśmiał się drwiąco inny.

Wasia spiął konia, wyjął zza pasa pejcz i smagnął szydercę. Ten zawył z bólu, a potem obrzucił Wasyla najokropniejszymi przekleństwami.

Lisa omal nie spaliła się ze wstydu. Dość! Nie chce go znać!

Niebo było pogodne, świeciło słońce, gdy podążali dalej przez uschnięte, nieurodzajne ziemie. Horyzont wokół nich zdawał się nieskończony.

Lisa przez cały ranek nie zamieniła z Wasylem ani słowa, nawet na niego nie spojrzała. Kozak w końcu nie wytrzymał. Chwycił wierzchowca Lisy za uzdę i zmusił do galopu. Tym sposobem znaleźli się z przodu.

Długo jechali w milczeniu. Lisa miała pochyloną głowę, on zaś nie spuszczał z niej wzroku.

– Nie możesz jechać przed nami, tak jak wczoraj? – spytała w końcu przez łzy.

– Nie po tym, co wydarzyło się w nocy. Po pierwsze, grozi ci niebezpieczeństwo, a po drugie, zbyt wiele nie wypowiedzianych słów nagromadziło się między nami.

– Niech tak pozostanie! Zresztą wczoraj sam byłeś tego zdania.

Zacisnął usta w gorzkim grymasie.

– Usłyszałaś zbyt wiele!

– Tak! – rzuciła oskarżycielsko. – Starałam się myśleć o tobie jak najlepiej, uczyniłam z ciebie bohatera, chciałam tego. Ale ty burzysz mi ten obraz. Wszyscy wokół mnie przestrzegają, że jesteś okrutnikiem. Najchętniej opowiedzieliby mi ze szczegółami o twych niecnych występkach. Nie chciałam tego słuchać, bo nie mogę znieść złego słowa na twój temat. Tymczasem bez przerwy wychodzi na jaw coś nowego. To prawdziwe bagno!

Wasia zakrył rękami twarz.

– Nie mam nic na swą obronę – odezwał się w końcu. – Prócz tego, że myślałem, iż nie żyjesz. Ale to słabe wytłumaczenie.

– Że nie żyję? – cisnęła mu rozogniona. – A co moje życie ma do tego?

– Nie rozumiesz? Nie słyszałaś, co powiedziała Natasza?

Lisa zmarszczyła brwi, ale w uszach dźwięczały jej tylko słowa Fiedii o Wasi i obozowych dziewkach, które jeżdżą za Kozakami.

– Z tego, co usłyszałam w nocy, zapamiętałam jedno – rzekła. – I napełnia mnie to głęboką odrazą. Wolałabym, żebyś mi nie przypominał o gorzkim zawodzie, jakiego doznałam.

W tej samej chwili dobiegło ich z tyłu wołanie Nataszy:

– Hej, Wasylissa! Podjedź tu na chwilę!

Wasyl popatrzył zdziwiony na Lisę.

– Jak ona ciebie nazwała?

– Ech, nazwała mnie jakimś imieniem z baśni. Nawet nie wiem, co to za postać.

– Piękna Wasylissa…

– Nie lubię, kiedy tak na mnie mówi.

Patrzył na nią z ukosa.

– Nie podoba ci się to imię splecione z naszych?

– Może – powiedziała cicho Lisa i zawróciła konia. – Co chciałaś, Nataszo? – zawołała.

Dziewczyna roześmiała się.

– Wiesz, dlaczego Dima upił się w nocy?

– Milcz! – wrzasnął Dima.

– Bo na niego nie zwracasz uwagi – szczebiotała nie zrażona. – Dziś rano bił się z Fiedią o ciebie. O ciebie!

Lisa popatrzyła na Wasię, który zacisnął usta.

– Ech, co ty wygadujesz, Natasza? – rzuciła nerwowo. Nie byłaby jednak kobietą, gdyby nie ujrzała Dimy w nowym świetle.

Fiedią nie posiadał się z wściekłości. Lisa należała do niego! To on przecież odnalazł w stepie wygłodzoną, nędzną kobietę w tatarskim stroju. Wasyla się nie obawiał. Taki człowiek po prostu nie mógł nic znaczyć dla pięknej, delikatnej Lisy. Ale Dymitr, śpiewak o aksamitnym głosie, był groźnym rywalem.

Zatrzymali się na popas przy karłowatym zagajniku na niewielkim skalistym wzniesieniu. Takie wyżynne tereny od czasu do czasu urozmaicały monotonię stepu.

Kiedy się posilili, Dima usiadł obok Lisy i zaczął dla niej grać.

Dziewczyna oparła się plecami o skałę i próbowała dać wytchnienie zmęczonemu ciału. Dima nucił coś o zranionym sercu. Położył się na wznak i głowę oparł na kolanach drzemiącej Lisy. Domra dźwięczała delikatnie i tęsknie.

– Dzięki za wczorajszą piosnkę – odezwał się nieoczekiwanie. – Dawno nie słyszałem czegoś równie pięknego.

– Eee tam – mruknęła Lisa i z wahaniem spytała: – Powiedz, Dima, czy to prawda, co mówią o Wasi, że pije? I czy rzeczywiście jest taki zły, jak o nim gadają?

Dima wyczuł cichą nadzieję, jakiś błagalny ton w jej głosie, ale nie mógł jej pocieszyć.

– Wasyl ma tylko jeden cel, Liso. Chce umrzeć. Ale jakby ktoś rzucił na niego czar, bo nie może zginąć. Wiele razy próbował popełnić samobójstwo, ale go uratowałem, za co bynajmniej nie jest mi wdzięczny. Chciał się zapić na śmierć albo zginąć w bitwie. Tymczasem z wszelkich potyczek i starć wychodzi prawie bez jednej rany. Kozacy piją sporo, ale żaden z nich nie może się równać z Wasylem. Ale i to nie sprowadziło na niego wytęsknionej śmierci.

– Dima – odezwała się cicho Lisa. – Natasza wspomniała, że Wasyl nie może się ożenić. Co miała na myśli?

Dymitr spojrzał na nią, a jego głos zabrzmiał dziwnie miękko:

– Biedna Liso! Wiem, jak bardzo dotknęły cię słowa Fiedii. A mimo to… Biedna dziewczyno!

Czekała.

– Wasyl został wykluczony z cerkwi – powiedział powoli. – Kiedyś kompletnie pijany wpadł do świątyni z watahą swoich okrutnych mołojców i zniszczył ją. Urągał przy tym Bogu.

Przerażona Lisa zdołała tylko szepnąć:

– Och, Dima!

– Wiesz, wczoraj, kiedy popasaliśmy nad brzegiem wąwozu, Wasyl i ja spoglądaliśmy w dół.

– Tak, widziałam was.

– Zapytałem Wasię: „Pamiętasz tamtą przepaść? Złapałem cię w ostatniej chwili. Żałujesz, czy cieszysz się, że byłem wtedy w pobliżu?”

– Co ci odpowiedział?

– Rzekł: „Wiesz, że nie ma dla mnie nadziei na tym świecie. Zmarnowałem swoje życie. Wszystko się we mnie wypaliło. A mimo to jestem ci wdzięczny, że doczekałem dnia, w którym ją zobaczyłem!”

Nadszedł Wasia i spojrzał na Dimę z ukosa.

– Co to, step jest dla ciebie za mały? – spytał z przekąsem.

Dymitr natychmiast zdjął głowę z kolan Lisy. Wasia poszedł dalej.

– Dima, znasz tę baśń o Wasylissie? Opowiedz mi!

– O, wiele powstało o niej baśni: o pięknej Wasylissie, mądrej Wasylissie, i tak dalej, i tak dalej.

– Czy jest jakiś związek między nią a pozbawionym serca Czarodziejem Mścicielem? – spytała i mrużąc oczy, spoglądała na Wasię, którego sylwetka rysowała się na tle słońca.

– O, tak. On również występuje w większości baśni. To pomiot szatana. Nie ma serca, więc nie można go zabić. Porwał Wasylissę i uwięził w swej ponurej twierdzy.

Lisa nie spuszczała wzroku z Wasi.

– Ta baśń jest bez sensu. Skoro ją porwał, to musiał ją kochać. A skoro kochał, to znaczy, że miał serce…

Kiedy ruszali w dalszą drogę, słońce grzało już mocno. Tak pieczołowicie pielęgnowana przez Tatarkę skóra Lisy poczerwieniała pod wpływem słonecznych promieni.

Jechali w zwartej grupie. Wasyl przestał unikać Lisy, ale dziewczynę przepełniała tak głęboka pogarda dla niego, że równie dobrze mogły oddzielać ich kilometry.

– Wołodia – odezwała się Lisa. – Dokąd właściwie jedziemy? Gdzie stacjonuje ataman?

– W Chersoniu.

Lisa odwróciła się do Wasyla i popatrzyła zdziwiona.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? Przecież to niedaleko szwedzkiej osady.

Uśmiechnął się trochę niepewnie.

– Zamierzałem zadbać o to, byś mogła tam pojechać, gdy tylko złożymy raport atamanowi.

– Nie jestem pewna, czy chcę tam wrócić – rzekła bezbarwnie. – Szczerze mówiąc, boję się spotkania z nimi po tylu latach.

Wasyl przeraził się jej nieobecnego, pozbawionego wyrazu spojrzenia. Co się stało? pomyślał z lękiem. Znów odgrodziła się ode mnie niewidzialnym murem. Boże, pomóż, bym nie stracił z nią kontaktu.

Naraz Wołodia zawołał go i wskazał ręką na zachód. Wszyscy przystanęli.

Czarne punkciki na horyzoncie błyskawicznie się powiększały i szybko stało się jasne, że to oddział ośmiu jeźdźców na niewysokich krępych koniach.

– Tatarzy? – zastanawiała się Natasza. – Skąd oni się wzięli?

Wasyl szybko zerknął na Lisę. Pozostali myśleli o tym samym.

– Nas jest tylko sześcioro. Odwrót. Uciekajmy!

Popędzili konie i pogalopowali przez step.

Lisa z trudem utrzymywała się w siodle, brakowało jej wprawy. Nie próbowała nawet obejrzeć się za siebie w obawie, że spadnie.

Wołodia poganiał ich.

– Dawaj! Dawaj! Dalej! Szybciej!

– Podjedźmy na tamto wzgórze! – krzyknął Wasia, widząc, że Lisa nie nadąża.

Wjechali na szczyt i ku swej radości odkryli, że wśród skał znajdują się wejścia do jaskiń i podziemnych korytarzy. Dziewczętom przykazano, by ukryły się w takim przejściu, ale Natasza zaprotestowała. Chciała walczyć.

– W takim razie ja też zostanę – oznajmiła Lisa śmiertelnie przerażona.

– O, nie, durna, przecież oni właśnie ciebie chcą złapać! – rzekł niecierpliwie Wasia i pociągnął ją zdecydowanie w ciemne czeluści korytarza. – Zostań tu! Zrobisz nam przysługę, jeśli będziesz się trzymać na uboczu.

– A jeśli was zranią albo zabiją?

– Wtedy będziesz musiała uciekać na własną rękę.

– Nie o tym myślałam. Ja nie chcę, żebyś… żebyście zginęli.

Wasia umilkł, nadal ściskając mocno jej ramię.

– Czy to nie byłoby dla nas obojga najlepsze wyjście? – spytał w końcu. A potem wręczył jej swój nóż i szybko zniknął.

Lisa siedziała bezczynnie, podczas gdy z góry dochodziły ją odgłosy walki. Dotkliwie odbierała swoją nieprzydatność. Serce biło jej mocno jak schwytanemu ptakowi. Ściskała nóż w dłoni, choć dobrze wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie go użyć, nawet gdyby stanęła oko w oko z Tatarem.

Na górze ktoś postękiwał żałośnie. Kto to? Lisa wstrzymała oddech i usłyszała wśród jęków soczyste przekleństwa, które mogła ciskać jedynie Natasza.

– Och, Natasza – szepnęła Lisa niespokojnie. Bardzo przywiązała się do młodszej siostry Wasyla.

Wtedy usłyszała inny głos, przepełniony złością pomieszaną z lękiem.

– Wy, diabły jedne! Napadacie na Nataszę, małą bezbronną dziewczynę?

Lisa uśmiechnęła się, poznając głos Wołodii. Natasza, najwyraźniej już bezpieczna, zawołała równie zachwycona, co zdumiona:

– Wołodia!

Zadudniły kopyta uciekających koni, stopniowo wszystko ucichło.

Lisa rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w mrok. Z góry nie dochodził jej żaden dźwięk. Dopiero po chwili usłyszała czyjeś kroki w podziemnym korytarzu. Ktoś nadchodził.

– Lisa!

Poznała głos Dimy. Rzuciła mu się w ramiona i uścisnęła mocno.

– Och, Dima. Tak się bałam. Nic nie było słychać, już myślałam, że…

– Natasza została ranna strzałą w nogę. Poza tym poszło nam dobrze. Ci Tatarzy, którym udało się przeżyć, uciekli. Na szczęście osłaniały nas skały.

– Czy Natasza jest poważnie ranna?

– Nie będzie mogła z nami dalej jechać, a Wołodia nalega, by mógł jej towarzyszyć.

Lisa uśmiechnęła się.

– Czy Natasza ma coś przeciwko temu?

– Nie sądzę – odpowiedział jej także z uśmiechem.

Natasza uroczyście pożegnała się ze wszystkimi.

– Teraz już wiesz, Waśka, jaka jest rada – rzekła z rozbrajającą otwartością. – Postaraj się, by cię raniono, a wtedy ukochana padnie przed tobą plackiem.

Wasyl spojrzał na siostrę. Gdyby mógł, zabiłby ją wzrokiem.

– Bywaj, Liso! – powiedziała Natasza, siedząc już na końskim grzbiecie. – Chętnie widziałabym cię w naszej rodzinie. Szkoda, że mój braciszek skutecznie to uniemożliwił.

– Jedźcie już! Dbaj o nią, Wołodia! – przerwał jej Wasia ze złością.

Zostali tylko we czworo.

– Teraz Tatarzy wiedzą, gdzie jesteśmy. I sprowadzą posiłki.

Lisa nie chciała nawet myśleć o tym, co może się stać. Boleśnie odczuła rozstanie z Nataszą.

– Och, gdyby wszyscy mogli być tacy jak twoja siostra – rzuciła spontanicznie. – Chodzi mi o poczucie humoru. Mam dosyć tej ponurej atmosfery!

Wasyl przymkną! oczy i odetchnął z ulgą.

– Dzięki, dobry Boże!

– O co ci chodzi?

– Cieszę się, że znów się do mnie odzywasz. Że zniknął ten okropny niewidzialny mur odgradzający cię od świata. Jeśli tak właśnie zachowywałaś się w szwedzkiej osadzie, to nie dziwi mnie, że zostawiono cię na uboczu.

– Ja tylko się bronię przed rzeczywistością – powiedziała jakby na usprawiedliwienie i dodała już weselej: – Masz cudowną siostrę.

– No tak. Chociaż nie świeci przykładem.

– Może i nie, ale do niej to pasuje.

– Ale do mnie, nie…

– Owszem – przyznała Lisa. – Jest przy tym zasadnicza różnica między wami. Macie całkiem odmienne nastawienie do życia.

Wasia zacisnął usta. Nie mogła znieść jego przygnębienia, więc zebrała się na odwagę i dodała:

– Ale być może się mylę, bo w tym przypadku nie jestem obiektywna.

Delikatny uśmiech rozjaśnił jego surowe oblicze.

Przez chwilę oboje milczeli.

– Sądzisz, że zdrajca jest nadal wśród nas?

– Tak – odpowiedział po długim zastanowieniu. – Mam już pewne podejrzenia.

Lisa ukradkiem obejrzała się za siebie. Dima i Fiedia znajdowali się daleko w tyle.

– Powiedz, kto?

– Trudno ci będzie uwierzyć. Zresztą na razie sam nie jestem pewien. Wydaje mi się jednak, że atakujący Tatarzy wyraźnie omijali jednego z nas.

– Naprawdę? – Lisa była zaszokowana.

Jakieś ptaki przeleciały nad nimi z prędkością strzały. Wokół falował bezkresny step.

– Liso… – zaczął Wasyl. – Czy zgadzasz się, bym przejął całkowitą odpowiedzialność za twe bezpieczeństwo? Oznaczałoby to, że byłbym nieustannie blisko ciebie.

Krew uderzyła jej do głowy, ale zmusiła się, by odpowiedzieć ze spokojem:

– Nie mam nic przeciwko temu. Przy nikim innym, nie czuję się taka bezpieczna jak przy tobie.

– Dziękuję, Liso – rzekł Wasia ciepło, patrząc jej w oczy.

– Wiesz, wolałabym, żebyś przestał uważać mnie za chodzącą świętość, a siebie za najgorszego nędznika. Niewiele wiem o tobie i o twoim życiu, ale mogę cię zapewnić, że i ja nie jestem bez wad. Zapomniałeś już, jak zachowałam się wczorajszej nocy? A rankiem uświadomiłam sobie, że reaguję jak normalna kobieta.

– Nie rozumiem.

– Uff, niełatwo mi o tym mówić, ale jestem ci to winna. Wiesz, uważałam się za osobę szlachetną i wielkoduszną. Postanowiłam, że postaram się ciebie zrozumieć i wybaczyć ci wszystko: najazdy, grabieże i zabijanie…

– Tak?

– Ale, niestety, moje szlachetne postanowienia poszły w dym i owładnęła mną prymitywna za… Nie, nie mogę ci tego wyznać!

– Powiedz! Wiesz, ile to dla mnie znaczy! – prosił, przytrzymując za uzdę jej konia. Drugą ręką ujął jej podbródek i zmusił, by popatrzyła mu prosto w oczy.

– Jak chcesz! – rzuciła wyraźnie rozdrażniona, a w jej oczach zalśniły łzy. – Nie potrafię być wobec ciebie wielkoduszna! Nie mogę znieść myśli o tym, że trzymałeś w ramionach inne kobiety. Zżera mnie zazdrość. Nic na to nie poradzę, że jestem taka jak inne, pragnęłabym mieć wyłączność na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość ukochanego mężczyzny. Proszę, puść mojego konia, i nie próbuj się ze mnie naśmiewać, bo tego nie zniosę!

Popędziła swego wierzchowca, łykając łzy.

Wasyl pozwolił jej odjechać. Wiedział, że jest jej ciężko, jednak nic nie mógł na to poradzić.

Загрузка...