Akwila popatrzyła w głąb czarnego kaptura. Widziała czaszkę, a oczodoły lśniły na niebiesko.
Dobrze przynajmniej, że kości nigdy nie przerażały Akwili. To była przecież tylko kreda, po której się chodzi.
— Czy ty…? — zaczęła, ale w tym samym momencie Rozbój wrzasnął i skoczył prosto w oczodół.
Rozległo się głuche uderzenie. Śmierć zrobił krokw tył i uniósł kościstą dłoń do kaptura. Wyciągnął Rozbója za włosy i trzymał go teraz na długość ramienia. Fik Mik Figiel kopał w powietrzu i przeklinał.
CZYTO TWOJE? — zapytał Śmierć Akwilę. Jego głos rozchodził się wokółjak grzmot.
— Nie. Onjest… jego.
NIE OCZEKIWAŁEM DZISIAJ FIK MIK FIGLA, powiedział Śmierć. WTAKIMWYPADKU WŁOŻYŁBYM UBRANIE OCHRONNE, CHA, CHA.
— To prawda, że dużo się biją — przyznała Akwila. — Tyjesteś Śmierć, tak? Wiem, że moje pytanie brzmi trochę głupio.
NIE BOISZ SIĘ?
— Jeszcze nie… którędy do antaby? — Z jakiegoś powodu czuła, że musi się wyrażać wyszukanie.
Przez chwilę panowała cisza. Potem Śmierć odezwał się zdziwiony:
— TO NIE JEST SAMICA ORŁA?
— Nie, chociaż wszyscy tak myślą. Ale tak naprawdę tojest wyjście, które można za sobą zamknąć.
Śmierć pokazał ręką, w której wciąż się szarpał rozgniewany do wrzenia Rozbój.
W TAMTĄ STRONĘ. MUSISZ PRZEJŚĆ PRZEZ PUSTYNIĘ.
— Aż do gór?
TAK, ALE TĘ DROGĘ MOŻE POKONAĆ TYLKO KTOŚ, KTO NIE ŻYJE.
— Musisz mnie puścić wcześniej czy później, ty przyrządzie do nauki anatomii! — krzyczał Rozbój. — A wtedy tak ode mnie oberwiesz…
— Tutaj były drzwi — powiedziała Akwila.
OCH TAK, przyznał Śmierć. LECZ SĄ PEWNE ZASADY TO BYŁO WEJŚCIE.
— Jaka to różnica?
PRZYKRO MI, ALE PODSTAWOWA MUSISZ SIĘ ZOBACZYĆ WYCHODZĄCĄ. TYLKO NIE USYPIAJ TUTAJ. W TYM MIEJSCU SEN TRWA WIECZNIE.
Śmierć zniknął. Rozbój upadł na piasek, zerwał się, gotów do walki, ale nie byłojuż nikogo.
— Musisz zrobić wyjście — oświadczył.
— Nie wiem jak! Mówiłam ci, żebyś tutaj ze mną nie wchodził. A czy ty potrafisz wyjść?
— Pewnie tak. Ale chciałbym ciebie widzieć bezpieczną. Wodza nałożyła na mnie powinność. Muszę uratować wiedźmę wzgórz.
— Joanna tak ci powiedziała?
Akwila znowu osunęła się na piasek, który zawirował wokół niczym fontanna.
— Nigdy stąd nie wyjdę. Wejść wcale nie było trudno… Rozejrzała się. Choć nie było to widoczne na pierwszy rzut oka, potrafiła dostrzec zmiany światła, które pojawiały się co jakiś czas, i to że piasek się nieco unosił w powietrze.
To mijająją ludzie, których ona nie może zobaczyć. Umarli idą przez pustynię sprawdzić, co kryje się za górami.
Mam jedenaście lat, pomyślała. Znajomym będzie przykro. Przypomniała sobie farmę, tatę i mamę. Jak oni zareagują? No bo na dodatek nie będzie ciała, prawda? Więc uchwycą się nadziei, że wróci… takjak stara pani Zdarzec z ich wioski, która co noc stawia świecę w oknie dla swego zaginionego przed trzydziestu laty na morzu syna.
Czy Rozbój nie mógłby przenieść wiadomości? Ale co niby miała przekazać? Nie umarłam, zostałam tylko uwięziona…
— Powinnam była myśleć o innych — powiedziała na głos.
— No cóż, to właśnie zrobiłaś. — Rozbój usiadł przyjej stopach. — Twój Artur odszedł szczęśliwy i wielu dzięki temu nie umrze. Zrobiłaś to, co musiałaś zrobić.
Tak, pomyślała Akwila. To właśnie trzeba było zrobić. I nie ma nikogo, kto by cię ochraniał, ponieważ to jest właśnie twoje zadanie.
Ajej druga myśl odezwała się: Jestem zadowolona, że to zrobiłam. I zrobiłabym to razjeszcze. Współżyczjuż nikogo więcej nie zabije, chociaż przyprowadziłyśmy go wprost na Próby.
Po tej myśli powinna się pojawić następna, lecz Akwila była zbyt zmęczona. Choć czuła, że myśl jest ważna.
— Dziękuję, że przyszedłeś ze mną, Rozboju — udałojej sięjeszcze powiedzieć. — Kiedy stąd… kiedy stąd wyjdziesz, gnaj prosto do Joanny i powiedz, jakajestem wdzięczna, że cię przysłała. Powiedz, że żałuję, że nie mogłamjej poznać lepiej.
— No tak. Chłopakówjuż odesłałem. Na mnie czeka Hamisz. W tym momencie pojawiły się i otworzyły drzwi.
Weszła babcia Weatherwax.
— Niektórzy tracą cały rozsądek, zjakim się urodzili. Chodźcie, i to już! — rozkazała. Drzwi za nią zaczęły się zamykać, ale obróciła się i wsadziła but, krzycząc: — O, ani mi się waż!
— Ale… myślałam, że są zasady! — wykrzyknęła Akwila, zrywając się na równe nogi. Rzuciła się do przodu, nagle nie czując w ogóle zmęczenia.
— Naprawdę? — zapytała babcia. — Czy coś podpisałaś? Składałaś jakąś przysięgę? Nie? W takim razie to nie są twoje zasady. A teraz szybko. I pan też, panie Bój.
Rozbój przeskoczył przezjej but tuż przed tym, jak drzwi się zamknęły. Usłyszeli trzask, potem drzwi zniknęły, a oni stali… oświetleni martwym światłem, w szarym powietrzu.
— To nie potrwa długo — wyjaśniła babcia Weatherwax. — Zazwyczaj nie trwa. Świat musi wrócić w swe kontury. No, nie patrzcie tak na mnie. Pokazaliście mu drogę, prawda? Z litości. Cóż, jajuż tę drogę znam. A wy będziecie ją wydeptywać jeszcze nieraz dla jakichś biednych duszyczek, otwierać drzwi, których nie mogą znaleźć. Ale nie wolno o tym rozmawiać, zrozumiano?
— Panna Libella nigdy…
— Mówiłam już, że nie rozmawiamy o tym — oświadczyła dobitnie babcia Weatherwax. — Czy wiesz, na czym częściowo polega bycie wiedźmą? Na wyborach, które są nieuniknione. Trudnych wyborach. Ale poradziliście sobie… całkiem dobrze. W litości nie ma nic złego.
Strąciła kilka trawek, które przyczepiły się do jej sukienki.
— Mam nadzieję, że niania Oggjuż się zjawiła — powiedziała. — Muszę wziąć od niej receptę na jabłkowy chutney. Aha… kiedy wrócimy, możecie być trochę oszołomieni. Bądźcie na to przygotowani.
— Babciu — odezwała się Akwila, kiedy światło zrobiło się jaśniejsze. Wracało do niej także zmęczenie. — Co tam właściwie się wydarzyło?
— Ajak myślisz? Światło rozbłysło wokół.
Ktoś wycierał czoło Akwili wilgotną szmatką. Leżała, czując cudowny chłód. Słyszała wokół siebie głosy, w tym wiecznie narzekającą Annagrammę:
~…i zrobiła taki bałagan u Zygzaka. Naprawdę uważam, że ma coś nie po kolei w głowie. Myślę, że po prostu ześwirowała. Wykrzy — kiwałajakieś słowa i używając jakiegoś, no nie wiem… wiejskiego triku, wmówiła nam, że zamieniła Briana w żabę. Oczywiście mnie nie nabrała ani na chwilę…
Akwila otworzyła oczy i ujrzała nad sobą zatroskaną Petulię, któraw tym momencie zawołała:
— Hm… ocknęła się!
Przestrzeń między Akwila a sufitem zaroiła się od spiczastych kapeluszy. Wycofywały się, choć niechętnie, gdy zaczęła się podnosić. Z góry musiało to wyglądać jak czarna stokrotka, która otwiera i zamyka swoje płatki.
— Gdzie jajestem? — zapytała Akwila.
— W namiocie pierwszej pomocy i zaginionych dzieci — odparła Petulia. — Hm… zemdlałaś, kiedy panna Weatherwax wyprowadziła cię z… z tego miejsca, w którym byłaś. Wszyscy tu już zaglądali, żeby cię zobaczyć.
— Opowiadała, że zaciągnęłaś potwora do Następnego Świata! — wykrzyknęła rozentuzjazmowana Lucy Nawjazd. — Panna Weatherwax wszystkim o tym opowiada.
— Nie, to nie całkiem… — zaczęła Akwila, ale coś dźgnęło ją od tyłu. Sięgnęła tam ręką i wyjęła spiczasty kapelusz. Był prawie szary ze starości i mocno sfatygowany. Zygzak czegoś takiego nie śmiałby nigdy nikomu zaproponować, ale pozostałe dziewczęta wpatrywały się w niego niczym głodny pies w rękę rzeźnika.
— Hm, panna Weatherwax dała ci swój kapelusz — szepnęła Petulia. — Jej własny kapelusz.
— Powiedziała, że jesteś urodzoną wiedźmą i że żadna wiedźma nie powinna chodzić bez kapelusza! — dodała Dymitra Hubabuba.
— Miło z jej strony — odparła Akwila. Była przyzwyczajona do donaszania ubrania po innych.
— To tylko stary kapelusz — rzuciła Annagramma.
Akwila podniosła wzrok na wysoką dziewczynę. Najej twarz powoli wypłynął uśmiech. Uniosła dłoń z rozwartymi palcami. Annagramma cofnęła się.
— O nie! — wykrzyknęła. — Tylko nie to. Nie rób tego! Niech ktoś ją powstrzyma!
— Chciałabyś dostać balon, Annagrammo? — zapytała Akwila, odsuwając stolik.
— Nie! Błagam! — Annagramma cofnęła się o kolejny krok i przewróciła się o ławę.
Akwila pomogłajej się podnieść, po czym poklepałają serdecznie po policzku.
— Kupię ci go — powiedziała. — Tylko proszę, naucz się, co dokładnie oznacza słowo „dosłownie”, dobrze?
— Tak, oczywiście — udało się wykrztusić Annagrammie. Uśmiech zamarł jej na twarzy.
— Dobrze. Wtedy będziemy przyjaciółkami. Akwila wróciła po kapelusz.
— Hm, pewnie jesteś ciągle osłabiona — powiedziała Petulia. — Pewnie nie rozumiesz.
— Ja wcale nie byłam naprawdę wystraszona — mówiła Anna — gramma. — To były żarty.
Nikt nie zwracał na nią uwagi.
— Czego nie rozumiem? — spytała Akwila.
— Ze tojej kapelusz! Ten, który ona nosi! — odpowiedział chór dziewcząt.
— No bo gdyby ten kapelusz potrafił mówić, nie wyobrażasz sobie, jakie historie byś usłyszała — powiedziała Lucy Nawjazd.
— To były tylko żarty — tłumaczyła Annagramma nikomu, kto jej słuchał.
Akwila przyjrzała się kapeluszowi. Był bardzo zużyty i niezbyt czysty. Gdyby ten kapelusz potrafił mówić, raczej by mamrotał.
— A gdziejest teraz babcia Weatherwax? — zapytała. Dziewczęta wydały kolejne „och”. To zrobiło na nich prawie takie samo wrażeniejak kapelusz.
— Hm… a ona się nie pogniewa, że tak do niej mówisz? — zapytała Petulia.
— Sama mi to zaproponowała.
— Bo myśmy słyszały, że trzebająznać, no powiedzmy sto lat, żeby pozwoliła komuś tak do siebie mówić — wyjaśniła Lucy Nawjazd.
— Nieważne. — Akwila wzruszyła ramionami. — Czy wiecie, gdzie ona teraz jest?
— Pije herbatę z innymi starymi wiedźmami, paplając o chutneyach i jak to dzisiejsze wiedźmy nie są takie jak dawniej, kiedy one były dziewczynkami — poinformowałają Lulu Kochana.
— Co?! — Akwila nie wierzyła własnym uszom. — Po prostu pije herbatę?
Młode czarownice popatrzyły na siebie zdumione.
— No… są też i bułeczki. Jeśli to takie ważne.
— Ale ona otworzyła dla mnie drzwi. Drzwi na… do… prowadzące na pustynię! Nie można potem usiąść sobie i po prostu zajadać słodkie bułeczki.
— No… te, które widziałam, były w polewie — wyjaśniała dalej Petulia dość już zdenerwowana. — To nie były zwykłe domowe…
— Posłuchaj — odezwała się Lucy Nawjazd — my właściwie niczego nie widziałyśmy. Stałaś otoczonajakąś łuną i nikt nie mógł podejść, potem babcia… pani Weatherwax po prostu stanęła obok, łuna nagle zrobiła ziu! — i zniknęła, a ty upadłaś.
— To, czego Lucy nie dopowiedziała — odezwała się Annagram — ma — to fakt, że nie widziałyśmy, byś gdziekolwiek chodziła. Mówię ci to oczywiściejako przyjaciółka. Była tylko łuna, która może być czymkolwiek.
Annagramma będzie kiedyś bardzo dobrą wiedźmą, stwierdziła Akwila. Potrafi opowiadać sobie historie, w które naprawdę wierzy. I potrafi się podnosić jak wańka-wstańka.
— Nie zapominaj, że ja widziałam konia — dodała Harrieta DeFraud.
Annagramma przewróciła oczami.
— No tak, Harriecie się wydawało, że widzi na niebie coś na kształt konia. Tylko że jak sama mówi, on na konia nie wyglądał. Wyglądał tak, jak by wyglądał, gdyby się zabrało prawdziwego konia, a zostałaby jego kwintesencja, prawda, Harrieto?
— Wcale tak nie powiedziałam — żachnęła się dziewczynka.
— No… niektórzy ludzie mówili, że widzieli też białego konia, który pasł się na sąsiednim polu — dodała Petulia. — A wiele starych wiedźm opowiadało, że czuło niezwykłą ilość…
— Tak, pewnym ludziom się wydawało, że widzą konia na polu, tylko żejuż go nie ma — powiedziała Annagramma śpiewnie. Takiego tonu używała, gdy mówiła o czymś wjej opinii niesłychanie głupim. — W tej krainie najwidoczniej konie są bardzo rzadkie. Ajeśli był tam koń, to nie biały, tylko siwek.
Akwila przysiadła na skraju stołu, patrząc na swoje kolana. Gniew na Annagrammę pobudził ją nieco, ale teraz wracało zmęczenie.
— Pewnie żadna z was nie widziała małego błękitnego ludzika o rudych włosach, wysokiego najakieś sześć cali? — zapytała cicho.
— Pewnie żadna? — Głos Annagrammy aż ociekał złośliwością i satysfakcją.
Odpowiedziało im gremialne „nie”.
— Przykro mi, Akwilo — powiedziała Lucy.
— Nie martw się — dorzuciła Annagramma. — Pewnie wsiadł na białego konia i odjechał.
To będzie znowu takjak z Krainą Baśni, pomyślała Akwila Nawet mnie nie wydaje się to już całkiem realne. Dlaczego ktoś miałby mi uwierzyć? Ale musiała spróbować.
— Tam były ciemne drzwi — mówiła powoli — a za nimi pustynia czarnego piasku i było dość światła, mimo że świeciły tylko gwiazdy na niebie. I był Śmierć. Rozmawiałam z nim…
— Naprawdę z nim rozmawiałaś? — musiała się wtrącić Annagramma. — I co ci powiedział? Módl się?
— Nie mówił o modlitwie. Nie rozmawialiśmy aż tak wiele. Ale nie wiedział, co to jest antaba.
— Odmiana żurawia, prawda? — zapytała Harrieta. Zapanowała cisza, dochodziły tylko odgłosy z zewnątrz.
— To nie twoja wina — powiedziała Annagramma najprzyjaźniejszym w jej mniemaniu tonem. — Jest tak, jak mówiłam. Panna Weatherwax miesza ludziom w głowach.
— A co z łuną? — zapytała Lucy.
— To był najprawdopodobniej piorun kulisty — wyjaśniła Annagramma. — Rzadkie zjawisko, ale się zdarza.
— Przecież wszyscy walili w to, nawet młotkami, było twardejak lód.
— Phi, pewnie było zimne jak lód… — wyjaśniła natychmiast Annagramma — i jeszcze… oddziaływało na mięśnie ludzi. Chcę tylko pomóc — dodała. — Trzeba zachować zdrowy rozsądek. Ona tam po prostu stała. Widziałyście ją. Nie było żadnych drzwi ani pustyni. Tylko ona.
Akwila westchnęła. Czuła się taka zmęczona. Marzyła jedynie tym, by się gdzieś schować. Tak bardzo chciałaby pójść do domu.
I poszłaby, gdyby buty nie stały się nagle strasznie niewygodne.
Podczas gdy dziewczęta się kłóciły, rozwiązała sznurowadła i wytrząsnęła jeden. Wysypał się srebrno-czarny pył. Kiedy drobinki dotknęły ziemi, odbiły się od niej i uniosły w powietrze jak mgła.
Dziewczęta patrzyły oniemiałe. Potem Petulia wyciągnęła rękę i złapała trochę pyłu. Lśniące drobiny przepłynęły przezjej palce. Opadały powolijak puch.
— Czasami idzie coś nie tak — odezwała się jakimś dalekim głosem. — Panna Czarnykaptur mówiła mi. Czy któraś z was była w takim miejscu, gdzie przebywają starzy umierający ludzie?
Odpowiedziało jej jedno lub dwa skinienia głową, ale żadna dziewczynka nie odrywała wzroku od pyłu.
— Czasami idzie coś nie tak — zaczęła Petuliajeszcze raz. — Czasami umierają, ale nie mogą odejść, ponieważ nie znają Drogi. Powiedziała mi, że wtedy potrzebują, byśmy były blisko i pomogły odnaleźć drzwi, bo inaczej pobłądzą w ciemnościach.
— Petulio, nie powinnyśmy o tym mówić, przecież wiesz — łagodnie przerwałajej Harrieta.
— Nie! — Petulia była purpurowa na twarzy. — To jest właśnie czas, byśmy o tym porozmawiały, właśnie tutaj i właśnie my! Ponieważ ona mówi, że jest to ostatnia rzecz, jaką możesz dla kogoś zrobić. Opowiadała, że znajdą tam czarną pustynię, którą muszą przejść, gdzie piasek…
— Też! Pani Skorek nazywa to czarną magią. — Głos Annagrammy wbił się wjej słowa ostro jak nóż.
— Naprawdę? — marzycielsko odpowiedziała Petulia, patrząc na unoszący się piasek. — No cóż, panna Czarnykaptur twierdzi, że niekiedy księżyc jest światłem, a kiedy indziej cieniem, ajednak musimy pamiętać, że wciążjest to ten sam księżyc. I… Annagrammo?
— Tak?
Petulia wzięła głęboki wdech.
— Żebyś już nigdy nie ośmieliła mi się przerywać. Nie waż się. I mówię to poważnie.