20

Ten tydzień minął szybko jak żaden inny. Na domiar złego Eve czuła się strasznie osamotniona. Wszyscy uznali sprawę za zamkniętą, włącznie z prokuratorem i Whitneyem, ciało Jerry Fitzgerald zostało spalone, a raport z ostatniego przesłuchania trafił do akt.

Jak należało się spodziewać, media ogarnęło prawdziwe szaleństwo. „Sekretne życie supermodelki". „Zabójczym o twarzy bogini". „Ofiary Nieśmiertelności".

Eve prowadziła inne dochodzenia, miała na głowie mnóstwo zajęć, ale w każdej wolnej chwili wracała do tamtej sprawy, przeglądając dowody i snując nowe teorie, aż nawet Peabody powiedziała jej, żeby dała sobie z tym spokój.

Próbowała zająć się przygotowaniami do ślubu, dopilnować tego, o co prosił Roarke. Ale co ona, u licha, mogła wiedzieć o cateringu, dobieraniu win i rozmieszczeniu gości? W końcu skapitulowała i zwróciła się o pomoc do Summerseta.

Usłyszała od niego, że żona takiego człowieka jak Roarke będzie musiała nabyć ogłady.

Odpowiedziała mu, żeby pocałował ją w dupę, po czym rozeszli się w różne strony, zadowoleni, że mogą robić to, w czym są najlepsi. Jeszcze trochę, a zaczną się lubić. Aż strach pomyśleć.


Roarke wszedł do gabinetu Eve i z niedowierzaniem potrząsnął głową. Do ślubu pozostało niecałe dwadzieścia godzin. Czy panna młoda dokonywała ostatnich poprawek sukni ślubnej, brała kąpiele w wonnych olejkach i skrapiała się perfumami, snując marzenia o małżeńskim szczęściu?

Nie, siedziała zgarbiona przy komputerze, mamrocząc coś pod nosem. Włosy miała rozczochrane, a na koszuli widniała duża plama od kawy. Na podłodze stał talerz z czymś, co prawdopodobnie kiedyś było kanapką. Nawet kot trzymał się od tego z daleka.

Roarke podszedł bliżej i tak jak się spodziewał, na ekranie zobaczył akta sprawy Jerry Fitzgerald.

Upór Eve fascynował Roarke'a, a wręcz go w niej pociągał. Na pewno nikomu nie dała poznać, jak bardzo przeżyła śmierć modelki. Ukryłaby to nawet przed nim, gdyby zdołała.

Wiedział, że dręczą ją wyrzuty sumienia. A także poczucie niespełnionego obowiązku. Wszystko to sprawiało, że Eve wciąż nie mogła o tej sprawie zapomnieć. I między innymi za to ją kochał, za tę niezwykłą wrażliwość, ukrytą w logicznym, chłodnym umyśle.

Pochylił się, by pocałować Eve; w tej samej chwili ona podniosła głowę i trafiła go w szczękę. Obydwoje zaklęli głośno.

– Jezu Chryste. – Roarke otarł chusteczką krew z wargi. – Z tobą nawet romansować jest niebezpiecznie.

– Nie powinieneś był się skradać. – Nachmurzona potarła obolały czubek głowy. Jeszcze jeden guz.

– Wydawało mi się, że ty, Feeney i twoi hedonistycz-ni znajomi mieliście dzisiaj gwałcić i łupić.

– Wieczór kawalerski to nie inwazja wikingów. Do rozpoczęcia barbarzyńskich obrzędów zostało jeszcze trochę czasu. – Przysiadł na krawędzi biurka i spojrzał na swoją przyszłą żonę. – Eve, musisz odpocząć od pracy.

– Będę miała trzytygodniową przerwę, nieprawdaż? – syknęła. W odpowiedzi tylko uniósł brwi.

– Przepraszam, wiem, że jestem nie do wytrzymania. Nie mogę zapomnieć o tej sprawie, Roarke. W ciągu ostatniego tygodnia kilka razy próbowałam dać sobie spokój, ale ciągle do niej wracam.

– Powiedz mi, co cię tak dręczy. Czasem to pomaga.

– No dobra. -Wstała od biurka, o mało nie rozdeptując kota. – Owszem, Jerry mogła pójść do tego klubu. Niektóre gwiazdy lubią odwiedzać takie speluny.

– Na przykład Pandora.

– No właśnie. I obydwie obracały się w tych samych kręgach. Czyli, zgoda, Jerry mogła pójść do tego klubu i zobaczyła tam Boomera. Być może nawet ktoś jej powiedział, że on tam siedzi. Oczywiście zakładamy, że go znała, co wcale nie jest takie pewne, a do tego współpracowała z nim albo korzystała z jego pośrednictwa. Przyjmijmy, że zobaczyła go w knajpie rozgadanego jak nigdy. Wtedy mogła uznać, że Boomer nie jest już jej potrzebny, a wręcz stanowi dla niej zagrożenie.

– Jak dotąd, brzmi logicznie. Eve skinęła głową, nie przestając chodzić po gabinecie.

– Boomer wychodzi z pokoju, w którym był z Hettą Moppett, i spostrzega Jerry. Ona zastanawia się, co też powiedział tej dziewczynie. Mógł się przechwalać, zdradzić swoje znajomości, żeby jej zaimponować. Boomer jest bystry, rozumie, że znalazł się w tarapatach, więc ucieka i próbuje się ukrywać. Pierwszą ofiarą staje się Hetta. Musi zginąć, bo a nuż coś wie. Zostaje zamordowana szybko, brutalnie, żeby zbrodnia wyglądała na bezsensowny, pozbawiony motywu akt przemocy. Zabójca zabiera dokumenty ofiary, by utrudnić jej identyfikację, a zarazem uniemożliwić powiązanie jej z klubem i Boomerem. Gdyby komuś w ogóle na tym zależało, co było wątpliwe.

– Nie spodziewali się, że zacznie w tym drążyć ktoś taki jak ty.

– To też. Boomer ma próbkę, ma wzór związku. Kiedy mu na tym zależało, potrafił bardzo zręcznie kraść, niestety los poskąpił mu rozsądku. Może zażądał więcej pieniędzy, większego udziału w zyskach. Ale w tym, co robił, był dobry. Nikt nie wiedział, że Boomer jest szpiclem, oprócz garści osób związanych z nowojorską policją.

– A ci, którzy o tym wiedzieli, nie zdawali sobie sprawy, jak poważnie traktujesz swoich współpracowników. – Przechylił głowę na bok. – W normalnych okolicznościach uznano by, że Boomer zginął z ręki oszukanego klienta albo padł ofiarą zemsty jednego ze swoich wspólników, i na tym by się skończyło.

– Owszem, ale Jerry się spóźniła. Znaleźliśmy narkotyk u Boomera i to wzbudziło nasze zainteresowanie. Mniej więcej w tym samym czasie miałam okazję poznać Pandorę. Wiesz, w jakich to się odbyło okolicznościach i co się stało tej nocy, kiedy została zamordowana. Wrabiając Mavis, Jerry zyskała trochę czasu i znalazła sobie kozła ofiarnego, ale na dłuższą metę okazało się to błędem.

– Bo ten kozioł ofiarny był serdeczną przyjaciółką policjantki prowadzącej śledztwo.

– Tak bywa. Nieczęsto się zdarza, że rozpoczynając śledztwo, wiem, że główna podejrzana jest niewinna. Wbrew wszystkim dowodom, wbrew wszystkiemu.

– Tak było kilka miesięcy temu, w mojej sprawie.

– Wtedy miałam przeczucie, że jesteś niewinny. Dopiero potem nabrałam pewności. – Eve wsunęła ręce do kieszeni i wyciągnęła je z powrotem. – W wypadku Mavis od samego początku wiedziałam, że nie mogła zrobić tego, o co jest oskarżona. Dlatego patrzyłam na tę sprawę z innego punktu widzenia. Pojawiło się troje podejrzanych, z których każdy miał motyw i niepewne alibi. Zaczęłam uważać, że jedna z tych osób jest uzależniona od narkotyku, który stał się przyczyną całej sprawy. Kiedy już wszystko wydawało się jasne, ni z tego, ni z owego zginął handlarz narkotyków z East Endu. Z ręki tego samego zabójcy, co poprzednie ofiary. Dlaczego? I tu jestem w kropce, Roarke. Karaluch był tym ludziom niepotrzebny. Boomer na pewno nie powierzyłby mu żadnych tajnych informacji. A mimo to Karaluch zginął, a w jego organizmie wykryto ślady Nieśmiertelności.

– Podstęp. – Roarke zapalił papierosa. – Zabójca chciał ściągnąć policję na mylny trop.

Eve uśmiechnęła się, po raz pierwszy od wielu godzin.

– To mi się w tobie podoba. Masz umysł przestępcy. Odwrócić uwagę policji, a niech sobie gliny łamią głowy nad tym, co Karaluch ma wspólnego z pozostałymi ofiarami. Wróćmy jednak do naszych głównych podejrzanych. Redford wyprodukował własną odmianę Nieśmiertelności i dał spróbować Jerry, sowicie ją wynagradzając za zgodę na udział w kampanii reklamowej. Potem jednak odzyskał te pieniądze z nawiązką, każąc jej słono płacić za każdą następną porcję narkotyku. Ten spryciarz zadał sobie wiele trudu, żeby sprowadzić okaz Kwiatu Nieśmiertelności z kolonii Eden.

– Dwa – powiedział Roarke i z nieskrywaną przyjemnością patrzył, jak na skupionej twarzy Eve pojawia się wyraz zdumienia.

– Jak to: dwa?

– Redford zamówił dwa okazy. W drodze powrotnej na Ziemię odwiedziłem Eden i pogawędziłem sobie z córką Engrave. Poprosiłem ją, żeby sprawdziła dla mnie to i owo. Redford zamówił pierwszy okaz przed dziewięcioma miesiącami, posługując się sfałszowaną licencją ogrodniczą. Ale w obu wypadkach podał ten sam numer dowodu tożsamości. Kazał przesłać kwiat ogrodnikowi z Ve-gas n, nawiasem mówiąc, zamieszanemu w przemyt zakazanych roślin. – Zawiesił głos i strząsnął popiół do marmurowej popielniczki. – Przypuszczam, że stamtąd okaz trafił do laboratorium, gdzie został przedestylowany nektar.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej, do licha?

– Mówię ci teraz. Dopiero pięć minut temu uzyskałem potwierdzenie. Możesz poprosić ochronę Vegas H, żeby przesłuchano tego ogrodnika.

Klnąc siarczyście pod nosem, Eve sięgnęła po łącze i wydała odpowiednie polecenia.

– Nawet jeśli zacznie śpiewać, miną tygodnie, zanim uporamy się z papierkami i ściągniemy faceta na Ziemię, żebym mogła go przesłuchać. – Mimo to Eve już zacierała ręce na samą myśl o tym. – Mogłeś powiedzieć, że zamierzasz zrobić coś takiego.

– Gdyby nic z tego nie wyszło, byłabyś rozczarowana. A tak musisz okazać mi wdzięczność. – Spoważniał. – Eve, ta wiadomość niewiele zmienia.

– To oznacza, że Redford działał na własną rękę dłużej, niż twierdził. Czyli… – Eve urwała i padła na fotel. – Wiem, że ona mogła to zrobić, Roarke. Sama. Mogła niepostrzeżenie wyśliznąć się z mieszkania Younga. Wymykała się, kiedy on spał. Za każdym razem. Albo on o wszystkim wiedział. Poszedłby za nią na szafot, a poza tym jest dobrym aktorem. Nie zawahałby się rzucić Redforda na pastwę wilków, ale pod warunkiem, że nie ucierpiałaby na tym Jerry.

Na chwilę ukryła twarz w dłoniach i potarła czoło palcami.

– Wiem, że ona mogła to zrobić. Wiem, że mogła skorzystać z okazji i dostać się do magazynu, w którym były narkotyki. Może zrobiła to z własnego wyboru, to by do niej pasowało. Ale ciągle coś mi się tu nie zgadza.

– Nie możesz winić siebie za jej śmierć – powiedział cicho Roarke. – Po pierwsze dlatego, że nie mogłaś zapobiec temu, co się stało, a po drugie dlatego, że poczucie winy przyćmiewa rozsądek.

– Tak, wiem. – Znów podniosła się rozkojarzona.

– Nie prowadziłam tego śledztwa, jak należy. Przeoczyłam ważne szczegóły, przywiązywałam zbyt dużą uwagę do błahostek. Miałam na głowie tyle spraw.

– Ze ślubem włącznie? – podsunął Roarke. Eve zdobyła się na słaby uśmiech.

– Postanowiłam nie zaprzątać sobie tym uwagi. Nie obraź się.

– Spróbuj myśleć, że to tylko formalność. Zwykły kontrakt, tyle że zawierany w nieco bardziej uroczystej oprawie.

– Zdajesz sobie sprawę, że rok temu nawet się nie znaliśmy? Że mieszkamy pod jednym dachem, ale większość czasu spędzamy z dala od siebie? Że to, co do siebie czujemy, może na dłuższą metę okazać się nietrwałe?

Roarke spojrzał jej w oczy.

– Chcesz mnie wkurzyć w przeddzień ślubu?

– Nie, Roarke. Ty poruszyłeś ten temat, a ponieważ dla mnie też jest to bardzo ważne, chcę wyjaśnić wszystkie wątpliwości. Zadałam ci poważne pytania i oczekuję poważnych odpowiedzi.

Jego oczy nabrały groźnego wyrazu. Eve od razu odgadła, na co się zanosi, i przygotowała się na najgorsze. Ale Roarke tylko wstał i zadał jedno pytanie tak srogim tonem, że niemal przeszedł ją dreszcz.

– Czyżbyś chciała odwołać ślub?

– Nie, powiedziałam już, że chcę za ciebie wyjść. Po prostu myślę, że powinniśmy… pomyśleć

– wytłumaczyła nieudolnie i skarciła się w duchu.

– No to jak chcesz, to sobie myśl i znajdź te poważne odpowiedzi. Ja już je znam. – Zerknął na zegarek.

– Robi się późno. Mavis czeka na ciebie na dole.

– Po co?

– Sama ją spytaj – powiedział z nutą gniewu w głosie i wyszedł.

– A niech to diabli! – Kopnęła biurko tak mocno, że Galahad spojrzał na nią spode łba.

Kopnęła je raz jeszcze, jako że ból przywracał jej zdolność trzeźwego myślenia, po czym pokuśtykała do Mavis.


W godzinę później znalazła się pod drzwiami klubu Down and Dirty. Przed wyjściem z domu, zgodnie z poleceniami Mavis, niechętnie przebrała się, zmieniła uczesanie i zrobiła makijaż. Usiłowała nawet wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. Kiedy jednak jej uszy wypełniły się dźwiękami hałaśliwej muzyki, zatrzymała się w pół kroku.

– Jezu, Mavis. Dlaczego właśnie tutaj?

– Bo to obleśna speluna, a wieczory kawalerskie powinny być obleśne. Chryste, spójrz na tego faceta na scenie. Jego kutasem można by wbijać kołki. Dobrze, że poprosiłam Cracka, żeby zarezerwował dla nas najlepsze miejsca. Jeszcze nie wybiła północ, a już tu ciasno jak w puszce z sardynkami.

– Jutro wychodzę za mąż… – zaczęła Eve. Po raz pierwszy to wytłumaczenie mogło się jej do czegoś przydać.

– I bardzo dobrze. Jezu, Dallas, wyluzuj się. O, a oto nasza wesoła kompania.

Eve przeżyła już niejeden szok. Ale to, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Przy stoliku, bezpośrednio pod tancerzem wywijającym swoim atrybutem na wszystkie strony, siedziały Nadine Furst, Peabody, kobieta, w której z trudem można było rozpoznać Trinę, oraz, dobry Boże, doktor Mira.

Zanim Eve zdążyła zamknąć szeroko otwarte usta, przypadł do niej Crack i wziął ją na ręce.

– Siemasz, chuderlawa białasko. Dzisiaj zabawisz się jak nigdy. Zaraz przyniosę butelkę szampana, na koszt firmy.

– Jeśli masz w tej swojej spelunie szampana, koleś, to ja zjem korek.

– Bąbelki są. Czego ci więcej potrzeba? – Zakręcił nią młynka, co spotkało się z entuzjazmem pozostałych gości, po czym zręcznie posadził Eve przy stoliku. – Drogie panie, bawcie się dobrze, bo pożałujecie.

– Masz takich interesujących znajomych, Dal-las. – Nadine zaciągnęła się głęboko dymem z papierosa. W tym lokalu nikt się nie przejmował zakazem palenia. – Napij się. – Podniosła butelkę z niezidentyfikowanym płynem i napełniła coś, co wyglądało na stosunkowo czysty kieliszek. – Ominęło cię mnóstwo kolejek.

– Musiałam ją namówić, żeby się przebrała. – Mavis przecisnęła się na swoje miejsce. – Marudziła przez całą drogę. – Jej oczy wypełniły się łzami. -Zrobiła to tylko dla mnie. – Wzięła drinka Eve i wypiła do dna. – Chciałyśmy sprawić ci niespodziankę.

– I udało się wam. Doktor Mira! Czy mnie oczy nie mylą?

Psychoterapeutka uśmiechnęła się promiennie.

– Wiem, że kiedy tu wchodziłam, rzeczywiście nią byłam. Teraz trochę mi się wszystko pomieszało.

– Musimy wznieść toast. – Peabody wstała niepewnie, przytrzymując się stołu. Jakimś cudem udało jej się unieść kieliszek, nie wylewając więcej niż połowy jego zawartości na głowę Eve. – Za najlepszą policjantkę w tym zafajdanym mieście, która wychodzi za najseksowniejszego sukinsyna, jakiego w życiu widziałam na oczy, i dzięki której trafiłam na dobre do wydziału zabójstw. Każdy dupek, który ma choć trochę oleju w głowie, powie wam, że tam jest moje miejsce. No. – Wychyliła resztę drinka, padła na swoje krzesło i uśmiechnęła się głupkowato.

– Peabody – powiedziała Eve i udała, że ociera łzę. – Jeszcze nigdy nie byłam tak wzruszona.

– Narąbałam się, Dallas.

– Wszystkie poszlaki na to wskazują. Można tu zjeść coś, w czym nie ma trupiego jadu? Umieram z głodu.

– Panna młoda chce coś zjeść! – Mavis, wciąż trzeźwa jak zakonnica, zerwała się na równe nogi.

– Zajmę się tym. Nie wstawaj od stołu.

– Mavis, jeszcze jedno. – Eve przyciągnęła ją do siebie i nachyliła się do jej ucha. – Przynieś mi coś do picia. Tylko bez procentów.

– Dallas, przecież jesteśmy na balandze.

– I zamierzam się dobrze bawić, ale jutro chcę być przytomna. To dla mnie ważne.

– Jakie to słodkie. – Mavis znów rozpłakała się i opuściła głowę na ramię Eve.

– Tak, można mnie przerobić na słodzik.

– Nagle, bez zastanowienia, odwróciła ku sobie jej twarz i pocałowała przyjaciółkę prosto w usta.

– Dzięki. Nikomu innemu nie przyszłoby to do głowy.

– Z wyjątkiem Roarke'a. – Mavis otarła oczy błyszczącym rękawem. – Razem to zaplanowaliśmy.

– Nie dziwię mu się. – Eve spojrzała z lekkim uśmiechem na nagie ciała wyginające się na scenie. – Hej, Nadine. – Napełniła kieliszek dziennikarki. -Ten facet z czerwonymi piórami w tyłku ma na ciebie chrapkę.

– Tak? -Tamta rozejrzała się zamglonymi oczami.

– No, na co czekasz?

– Co, mam wejść na scenę? Cholera, myślisz, że się boję?

– Zrób to, zamiast tyle gadać. – Eve nachyliła się ku niej i uśmiechnęła szeroko. – Do dzieła.

– Myślisz, że tego nie zrobię? – Nadine podniosła się niepewnie. – Hej, ogierze! – krzyknęła do tancerza znajdującego się najbliżej. – Pomóż mi tam wejść.

Widzowie byli zachwyceni, zwłaszcza kiedy dziennikarka, pełna entuzjazmu, rozebrała się do purpurowej bielizny. Eve podniosła do ust szklankę z wodą mineralną i westchnęła ciężko. Ależ sobie znalazła przyjaciółki.

– Jak leci, Trina?

– Nie ma mnie tu. Chyba właśnie unoszę się nad Tybetem.

– Aha. – Eve spojrzała na Mirę. Widząc, jak policyjna konsultantka wiwatuje na widok roznegliżowanej Nadine, zaczęła się obawiać, że i pani doktor lada chwila wskoczy na scenę. A chyba żadna z nich nie chciała zachować w pamięci takiego obrazu. – Peabody! – Musiała mocno dźgnąć ją palcem w ramię, by zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. – Zamówmy więcej żarcia.

– Ja też mogłabym zrobić coś takiego.

Podążając za jej spojrzeniem, Eve zauważyła Nadine uwieszoną na szyi dwumetrowego Murzyna pomalowanego na różne kolory.

– Jasne, że mogłabyś. Wszyscy byliby zachwyceni.

– Tyle że mam taki mały wałek tłuszczu. – Zachwiała się i Eve przytrzymała ją za rękę. – Jake nazywa to moim brzuszkiem-świntuszkiem. Oszczędzam na liposukcję.

– Po prostu poćwicz trochę. Po co od razu płacić za odsysanie?

– To dziewiczne.

– Dziedziczne.

– No właśnie – wybełkotała, gdy Eve przeprowadziła ją przez tłum. – W mojej rodzinie mają to wszyscy. Jake lubi chude dziewczyny. Takie jak ty.

– No to pieprz go.

– Zrobiłam to. – Peabody zachichotała, po czym oparła się ciężko o bar. – Pieprzyliśmy się do upadłego. Ale to nie wystarczy, sama o tym wiesz, kotku. Eve westchnęła.

– Peabody, nie chcę bić koleżanki niebędącej w pełni władz umysłowych. Dlatego nie mów na mnie kotku.

– Dobra. Wiesz, co jest najważniejsze?

– Jedzenie – powiedziała do androida z obsługi.

– Wszystko jedno jakie, byle było go dużo. Stolik numer trzy. Co jest najważniejsze w czym, Peabody?

– W tym. Tym. Najważniejsze jest to, co łączy ciebie i Roarke'a. Wspólnota dusz. Seks to tylko dodatek.

– Jasne. Co, nie układa ci się z Casto?

– Nie. Po prostu teraz, po zamknięciu śledztwa, nie mamy ze sobą kontaktu. – Peabody potrząsnęła głową. Przed jej oczami rozbłysły setki świateł.

– Jezu, ależ się schlałam. Muszę skoczyć do kibla.

– Pójdę z tobą.

– Poradzę sobie sama. – Z godnością strzepnęła rękę Eve ze swojego ramienia. – Wolałabym nie wymiotować w obecności mojej przełożonej, jeśli nie ma pani nic przeciw temu.

– Jak sobie życzysz.

Mimo to w czasie wędrówki Delii przez parkiet Eve obserwowała ją czujnie jak jastrząb. Wyglądało na to, że dziewczyny balowały już ze trzy godziny. I choć doskonale się bawiły, Eve zamierzała wmusić w swoje towarzyszki coś do jedzenia i zatroszczyć się o transport dla nich.

Z uśmiechem na ustach oparła się o kontuar i spojrzała na Nadine, która, wciąż mając na sobie tylko purpurowe majtki, prowadziła właśnie ożywioną dyskusję z doktor Mirą. Trina siedziała z głową opartą o stół; prawdopodobnie rozmawiała już z samym dalajlamą.

Mavis, z błyszczącymi oczami, stała na scenie i ryczała do mikrofonu zaimprowizowaną piosenkę, w rytm której kołysały się wszystkie pary znajdujące się na parkiecie.

A niech to szlag, zaklęła w duchu Eve. Kochała te pijuski. Z Peabody włącznie, pomyślała i postanowiła zajrzeć do toalety, by sprawdzić, czy asystentka nie straciła przytomności albo nie utonęła.

W połowie drogi ktoś złapał ją za rękę. Jako że podobne rzeczy działy się przez cały wieczór – samotni goście klubu polowali na partnerów – Eve próbowała delikatnie pozbyć się natręta.

– Kiedy indziej, mistrzu. Nie jestem zainteresowana. Hej! – Ukłucie w ramię bardziej ją zirytowało, niż zabolało. Świat zaczai jej się rozmywać przed oczami. Czuła, że ktoś prowadzi ją przez tłum i wciąga do prywatnego pokoju.

– Niech to diabli, powiedziałam, że nie jestem zainteresowana. – Sięgnęła po swoją odznakę, ale nie trafiła ręką do kieszeni. Lekko popchnięta, wylądowała na wąskim łóżku.

– Odpocznij sobie, Eve. Musimy porozmawiać. – Casto usiadł przy niej, krzyżując nogi.


Roarke nie był w nastroju do zabawy, ale jako że Feeney nie szczędził wysiłku, by stworzyć potwornie hedonistyczną atmosferę, nie pozostawało mu nic innego, tylko odgrywać swoją rolę. Znajdowali się w pomieszczeniu przypominającym halę, wypełnionym mężczyznami, z których wielu czuło się dziwnie, biorąc udział w tak pogańskim rytuale. Feeney wykorzystał swoją szeroką wiedzę w dziedzinie elektroniki, by wytropić partnerów w interesach Roarke'a, a żaden z nich nie chciał urazić tak wpływowego człowieka odrzuceniem zaproszenia.

Wszyscy ci sławni i bogaci goście zostali upchnięci w słabo oświetlonym wnętrzu, wypełnionym naturalnej wielkości ekranami, na których widać było nagie ciała splecione ze sobą w najwymyślniejszych pozycjach; oprócz tego na środku wyginały się trzy striptizerki, a piwa i whisky wystarczyłoby na zatopienie Siódmej Floty i całej jej załogi.

Roarke musiał przyznać, że był to miły gest ze strony Feeneya i, nie chcąc zawieść jego oczekiwań, zachowywał się jak mężczyzna cieszący się swoją ostatnią nocą na wolności.

– Proszę, chłopcze, następna whisky dla ciebie.

– Po kilku głębszych Feeney bez żadnego trudu zaczął mówić z irlandzkim akcentem, choć ani on, ani jego pradziadowie nigdy nie widzieli Irlandii na oczy. – Za bohaterów powstania!

Roarke uniósł brew. On sam urodził się w Dublinie i większą część młodości spędził na wałęsaniu się po ulicach i zaułkach tego miasta. Mimo to nie podzielał sentymentu Feeneya do Irlandii i wstrząsających nią powstań.

Slainte – powiedział, by zadowolić przyjaciela, i napił się whisky.

– Dobry chłoptaś. Roarke, muszę cię uprzedzić, że znajdujące się wśród nas damy są tylko do oglądania. Nie próbuj ich dotykać.

– Postaram się powstrzymać. Feeney uśmiechnął się szeroko i klepnął go w plecy tak mocno, że Roarke aż się zachwiał.

– Prawdziwy z niej skarb, co? Mówię o naszej kochanej D alias.

– Ona… – Roarke zmarszczył brwi, wpatrzony w swoją szklankę -…jest naprawdę niezwykła

– zdecydował wreszcie.

– Zobaczysz, da ci w kość. Jak nam wszystkim-Ma umysł cholernego rekina. Wiesz, koncentruje się na jednej sprawie, dopóki nie doprowadzi jej do końca. A już to ostatnie śledztwo zupełnie nie dawało jej spokoju.

– Jeszcze z nim nie skończyła – mruknął Roarke i uśmiechnął się chłodno, kiedy naga blondynka zaczęła masować mu pierś. – Z tamtym pójdzie ci lepiej – powiedział do niej, wskazując zamroczonego mężczyznę w szarym prążkowanym garniturze. – To właściciel Stoner Dynamics.

Kiedy spojrzała na niego pustym wzrokiem, Roarke delikatnie wziął ją za ręce, wędrujące w stronę jego krocza.

– Jest nadziany – sprecyzował. Odeszła od nich tanecznym krokiem. Feeney odprowadził ją pełnym smutku wzrokiem.

– Jestem szczęśliwym małżonkiem, Roarke.

– Tak słyszałem.

– Choć to upokarzające, muszę przyznać, że odczuwam pewną pokusę, by spędzić z tą ponętną osóbką parę chwil w ciemnym pokoju.

– To nie przynosi ci ujmy, Feeney.

– To prawda. – Kapitan westchnął ciężko, po czym powrócił do poprzedniego tematu. – Kiedy Dallas wyjedzie na parę tygodni, może zapomni o tym wszystkim i zajmie się czymś innym.

– Nie lubi przegrywać, a myśli, że przegrała. – Chciał dać sobie z tym spokój. Nie miał ochoty spędzić ostatniej nocy przed ślubem na rozmowie o niedawnych zabójstwach. Klnąc pod nosem, zaciągnął Feeneya w kąt pomieszczenia. – Co wiesz o tym handlarzu, który został zamordowany na East Endzie?

– Karaluch. Nie ma o czym mówić. Diler, trochę cwany, trochę głupi, jak oni wszyscy. Trzymał się swojego ogródka. Cenił szybki, łatwy zarobek.

– Czy był szpiclem, jak Boomer?

– Kiedyś, owszem. Jego oficer prowadzący w zeszłym roku przeszedł na emeryturę.

– Co się dzieje ze szpiclem w takim wypadku?

– Ktoś go przejmuje albo policja po prostu rezygnuje z jego usług. Dla Karalucha nikogo nie udało się znaleźć.

Roarke miał ochotę zakończyć na tym rozmowę, ale coś ciągle nie dawało mu spokoju.

– Czy ten gliniarz, który przeszedł na emeryturę, z kimś współpracował?

– Co ty, myślisz, że mam procesor w głowie?

– Tak.

Feeney napuszył się, mile połechtany komplementem.

– Cóż, prawdę mówiąc, przypominam sobie, że jego partnerem był mój stary kumpel. Danny Riley. To było w… hmm… czterdziestym pierwszym. Potem przez parę lat, mniej więcej do czterdziestego ósmego, a może czterdziestego dziewiątego, pracował z Marim Dirscollim.

– No tak. Dzięki – mruknął Roarke.

– Jego następnym partnerem był Casto. Roarke natychmiast się ożywił.

– Casto? Czy pracowali razem w czasie, kiedy ten policjant prowadził Karalucha?

– Jasne, ale ze szpiclem z reguły współpracuje tylko jeden z partnerów. Z drugiej strony… – Feeney zmarszczył brwi. -…kiedy policjant przechodzi na emeryturę, partner zazwyczaj przejmuje wszystkich jego informatorów. Nie wiem, czy Casto to zrobił. W aktach nie było żadnej wzmianki na ten temat. Zresztą on miał własnych szpicli.

Roarke próbował wmówić sobie, że jest uprzedzony, że opętała go idiotyczna zazdrość. Ale nie udało mu się.

– Nie wszystko trafia do akt. Nie wydaje ci się dziwnym zbiegiem okoliczności to, że zamordowani zostali dwaj szpicle blisko związani z Casto i zamieszani w sprawę Nieśmiertelności?

– Przecież nie mówię, że Casto współpracował z Karaluchem. A poza tym ten zbieg okoliczności wcale nie musi być dziwny. Kiedy masz do czynienia z handlarzami narkotyków, jest nieuniknione, że pewne sytuacje będą się powtarzać.

– No to powiedz mi, co łączyło wszystkie ofiary, oprócz faktu, że były powiązane z Casto?

– Jezu, Roarke. – Feeney potarł twarz dłonią. – Jesteś zupełnie jak Dallas. Wielu gliniarzy z wydziału nielegalnych substancji wpada w nałóg. Casto jest czysty. Nigdy nie wykryto w jego organizmie nawet śladowych ilości narkotyków. Cieszy się dobrą opinią, czeka go awans na kapitana i wszyscy wiedzą, jak bardzo mu na tym zależy. Zbyt wiele miałby do stracenia, pakując się w gówno.

– Czasami pokusa staje się po prostu zbyt silna, Feeney, i czasami człowiek jej ulega. Czy Casto byłby pierwszym w historii gliną z wydziału nielegalnych substancji, który postanowił dorobić sobie na boku?

– Nie. – Feeney westchnął ciężko. Z każdą chwilą tej rozmowy był coraz bardziej trzeźwy. I wcale mu się to nie podobało. – Nic na niego nie mamy, Roarke. Dallas z nim współpracowała. Gdyby był sprzedajnym gliną, na pewno by to wywęszyła. Ona ma niesamowite wyczucie.

– Ale miała za wiele na głowie – mruknął Roarke, wspominając jej słowa. – Zastanów się, Feeney. Bez względu na to, jak szybko wykonywała kolejne ruchy, zawsze wydawało się, że jest o jeden krok w tyle. Jeśli ktoś znał jej plany, mógł je bez trudu pokrzyżować. Zwłaszcza ktoś, kto myśli jak policjant.

– Nie lubisz go, bo jest prawie tak przystojny, jak ty – powiedział cierpko Feeney.

Roarke puścił tę uwagę mimo uszu.

– Możesz dziś wyszperać coś na jego temat?

– Dziś? Jezu, chcesz, żebym grzebał w aktach osobowych innego gliniarza i szukał na niego haka, tylko dlatego, że stracił dwóch szpicli? I mam zrobić to dziś w nocy?

Roarke położył rękę na ramieniu Feeneya.

– Możemy skorzystać z mojego sprzętu.

– Dobrana z was para – burknął Feeney, kiedy Roarke ciągnął go za sobą przez tłum. – Dwa rekiny.


Świat rozmywał się przed oczami Eve, jakby znalazła się w zbiorniku z wodą. Widziała Casto jak przez mgłę, czuła słaby zapach jego mydła i potu. Ale nie mogła zrozumieć, co on tu robi.

– Co się dzieje, Casto? Dostaliśmy wezwanie? – Rozejrzała się w poszukiwaniu Peabody, jednak zobaczyła tylko połyskujące czerwone zasłony, mające przydać atmosfery zmysłowości pokojowi, w którym uprawiano tani, szybki seks. – Czekaj no.

– Wyluzuj się. – Nie chciał dać jej następnej dawki; nie wiedział, jak dużo wypiła na tej swojej imprezie, więc wolał nie ryzykować. – Drzwi są zamknięte na klucz, Eve, nie możesz stąd wyjść. Żeby było nam łatwiej rozmawiać, dałem ci coś na poprawę nastroju. – Podłożył sobie pod plecy obszytą atłasem poduszkę. – Byłoby jeszcze łatwiej, gdybyś sobie odpuściła. Ale ty jesteś uparta. Nie chciałaś tego zrobić. Chryste, ciągle nie mogę uwierzyć, że dopadłaś Lilligasa.

– Kogo… co?

– Ogrodnika z Vegas H. Posunęłaś się za daleko. Sam korzystałem z usług tego bałwana.

Zakotłowało jej się w żołądku. Kiedy poczuła w gardle charakterystyczny smak żółci, pochyliła się do przodu, wcisnęła głowę między kolana i zaczęła głęboko oddychać.

– Niektórym po Dobijaczu robi się niedobrze. Następnym razem dostaniesz coś innego.

– To ty. – Ze wszystkich sił starała się utrzymać w żołądku tłuste jedzenie, które tego wieczoru zastąpiło jej alkohol. – A ja niczego się nie domyślałam.

– Tak. Nie szukałaś podejrzanych wśród policjantów. Właściwie dlaczego miałaś to robić? Poza tym miałaś inne zmartwienia. Złamałaś zasady, Eve. Wiesz, że oficer prowadzący śledztwo nie może w śledztwie kierować się emocjami. Za bardzo martwiłaś się o przyjaciółkę. To w pewnym sensie godne podziwu, choć głupie.

Wziął ją za włosy i odciągnął jej głowę do tyłu. Obejrzawszy źrenice Eve, uznał, że jedna działka narkotyku na jakiś czas wystarczy. Nie chciał ryzykować przedawkowania. Przynajmniej dopóki z nią nie skończy.

– A ja cię naprawdę podziwiam, Eve.

– Ty sukinsynu – wybełkotała z trudem. – Zabiłeś ich.

– Wszystkich, co do jednego – potwierdził spokojnie. – Przyznaję, nie było łatwo tak długo to ukrywać. Trochę to deprymujące, kiedy nie można zademonstrować takiej kobiecie jak ty swoich osiągnięć. Wiesz, Eve, trochę się zaniepokoiłem, kiedy dowiedziałem się, że to ty prowadziłaś Boomera. – Przesunął palcem po jej szyi. – Myślałem, że uda mi się ciebie oczarować. Musisz przyznać, że miałaś na mnie ochotę.

– Nie dotykaj mnie. – Próbowała go uderzyć w rękę, ale nie trafiła.

– Masz zaburzenia oceny odległości. – Parsknął śmiechem. – Narkotyki niszczą człowieka, Eve, wierz mi. Widzę to każdego dnia na ulicach tego miasta. Zacząłem mieć tego dosyć. Tak się wszystko zaczęło. Nie mogłem patrzeć na tych lalusiów, którzy robili wielkie fortuny na handlu narkotykami, nie brudząc sobie przy tym rąk. Czemu i ja nie miałem sobie dorobić?

– Zrobiłeś to dla pieniędzy!

– A cóż innego się liczy? Parę lat temu dowiedziałem się o Nieśmiertelności. To było jak przeznaczenie. Nie spieszyłem się, zebrałem najważniejsze informacje, a potem za pośrednictwem swojego łącznika w kolonii Eden zdobyłem próbkę tej substancji. Biedny stary Boomer wpadł na trop mojego człowieka.

– I powiedział ci o tym.

– Jasne. Kiedy miał jakieś informacje dotyczące narkotyków, przychodził z nimi do mnie. Nie wiedział jeszcze, że sam siedzę w tym po uszy. Zachowywałem wszystko w tajemnicy. Nie wiedziałem tylko, że Boomer zdobył kopię tego cholernego wzoru. Nie domyśliłem się, że ją ukrywa, licząc na udział w zyskach.

– Dlatego go zabiłeś. Zakatowałeś na śmierć.

– Dopiero wtedy, kiedy stało się to nieuniknione. Zawsze robię tylko to, co konieczne. Widzisz, chodziło o Pandorę, tę piękną sukę.

Eve wsłuchiwała się w jego słowa, usiłując odzyskać zdolność trzeźwego myślenia i władzę nad swoim ciałem. Casto zaczął snuć opowieść o seksie, władzy i pieniądzach.

Pandora zobaczyła go w klubie. A właściwie dostrzegli się nawzajem. Spodobało jej się, że jest gliniarzem i to takim. Na pewno będzie mógł załatwić dużo smakołyków, prawda? Zrobił to dla niej. Był nią oczarowany, wręcz opętany i, owszem, uzależniony od niej. Teraz mógł to przyznać bez żalu. Jego błędem było to, że powiedział Pandorze o Nieśmiertelności, że przychylił się do jej pomysłów, jak zbić fortunę na tym specyfiku. Obiecywała wielkie zyski. Więcej pieniędzy, niż można by roztrwonić w przeciągu dwustu lat. A do tego młodość, urodę i wspaniały seks. Pandora błyskawicznie uzależniła się od narkotyku, domagała się coraz większych dawek, a on, Casto, musiał je dla niej zdobywać.

Ale też był z niej spory pożytek. Jako gwiazda mogła bez trudu podróżować po całym znanym wszechświecie i przywozić na Ziemię to, co produkowano w małym prywatnym laboratorium na Starlight Station.

Potem okazało się, że wciągnęła w ten biznes Redforda. Casto był na nią wściekły, jednak udobruchała go kolejnymi obietnicami i seksem. No i pieniędzmi, oczywiście.

Tylko że sytuacja zaczęła się komplikować. Boomer żądał pieniędzy, gwizdnął paczkę z narkotykiem w postaci proszku.

– Powinienem był sobie z nim poradzić. Gnojek. Przyszedłem w ślad za nim do tej knajpy. Gadał jak najęty, rozrzucał na lewo i prawo kredyty, które dałem mu za to, żeby trzymał język za zębami. Nie miałem pojęcia, co powiedział tej swojej dziwce. – Casto wzruszył ramionami. – Sama się tego domyśliłaś. Wszystko się zgadzało oprócz nazwiska mordercy. Musiałem ją załatwić. Siedziałem w tym za głęboko, żeby pozwolić sobie na najdrobniejsze niedopatrzenie. Ona była tylko dziwką.

Eve oparła się głową o ścianę. Mdłości już prawie ustały. Dzięki Bogu, dawka okazała się niewielka. Casto był wyraźnie podekscytowany. Postanowiła podtrzymywać rozmowę, by zyskać na czasie. W końcu ktoś zacznie jej szukać.

– A potem zająłeś się Boomerem.

– Nie mogłem pójść do jego mieszkania i go stamtąd wyciągnąć. Jestem zbyt dobrze znany w tamtych okolicach. Dałem mu trochę czasu, a potem się z nim skontaktowałem. Powiedziałem, że możemy zawrzeć umowę. Że będzie nam potrzebny. Był na tyle głupi, że uwierzył. No i miałem go w garści.

– Skatowałeś go przed śmiercią.

– Musiałem się dowiedzieć, z kim rozmawiał, co powiedział. Nasz Boomer źle znosił ból. Wszystko wyśpiewał. Zdradził, że ma wzór Nieśmiertelności. Strasznie mnie to wkurzyło. Nie chciałem rozwalić mu twarzy jak tej prostytutce, ale straciłem panowanie nad sobą. I tyle. Można by powiedzieć, że dałem się ponieść emocjom.

– Jesteś zimnym sukinsynem – mruknęła Eve, starając się mówić cicho i bełkotliwie.

– To nieprawda, Eve. Spytaj Peabody. – Uśmiechnął się szeroko i uszczypnął ją w pierś. Eve zagotowała się w środku z gniewu. – Zainteresowałem się DeeDee, kiedy uznałem, że z tobą mi nie wyjdzie. Za bardzo napaliłaś się na tego irlandzkiego palanta, żeby dostrzec prawdziwego mężczyznę. A DeeDee, kochana dziewczyna, sama pchała się w moje ramiona. Niewiele jednak udawało mi się z niej wyciągnąć. Zapowiada się na dobrego glinę. Ale kiedy dodać jej to i owo do wina, od razu staje się bardziej skora do współpracy.

– Dawałeś Peabody narkotyki?

– Od czasu do czasu, żeby się dowiedzieć, co pomijałaś w oficjalnych raportach. No i żeby smacznie spała, kiedy ja musiałem wychodzić w nocy do miasta. Dzięki niej miałem żelazne alibi. W każdym razie wiesz, jak to było z Pandorą. Wszystko wydarzyło się tak, jak to opisywałaś. Tyle że tamtej nocy obserwowałem dom Pandory. Zabrałem ją w chwili, kiedy wybiegła na zewnątrz. Chciała pojechać do tego projektanta. W tamtym czasie właściwie już zerwaliśmy ze sobą, łączyły nas tylko interesy. Pomyślałem więc: czemu by jej nie sprzątnąć? Wiedziałem, że starała się odstawić mnie na boczny tor. Chciała mieć wszystko dla siebie. Uważała, że nie potrzebuje jakiegoś tam gliniarza, nawet jeśli on pierwszy dał jej to cholerstwo. Wiedziała też o Boo-merze, ale nim się nie przejmowała. Co ją obchodził jakiś tam szpicel z ulicy? No i nie spodziewała się, że mogę jej coś zrobić.

– I była w błędzie.

– Zabrałem ją tam, gdzie chciała. Nie jestem pewien, czy już wtedy wiedziałem, co zamierzam zrobić, ale kiedy zobaczyłem zniszczoną kamerę monitoringową, uznałem to za dobry omen. No, a w dodatku studio było puste. Tylko ona i ja. Wina spadnie na tego projektanta, nie? Albo na panienkę, która pobiła się z nią tego wieczoru. Dlatego uderzyłem Pandorę. Upadła na podłogę, ale od razu się podniosła. To gówno dawało jej niespożyte siły. Musiałem ją bić, bez przerwy, raz po razie. Krew tryskała na wszystkie strony. W końcu Pandora upadła i już nie wstała. Wtedy pojawiła się twoja przyjaciółka i wiesz, co było dalej.

– Tak, wiem. Wróciłeś do mieszkania Pandory i zabrałeś szkatułkę z tabletkami. A po co ci było jej miniłącze?

– Zawsze z niego do mnie dzwoniła. Mogła zapisać mój numer w pamięci.

– A Karaluch?

– Drobne urozmaicenie. Chciałem trochę na-mieszać. Karaluch zawsze był chętny do kosztowania nowych produktów. Ty drążyłaś i drążyłaś, więc na wszelki wypadek dorzuciłem ci kolejne zabójstwo; tym razem chciałem mieć pewne alibi. Do tego potrzebna mi była DeeDee.

– Załatwiłeś też Jerry, prawda?

– Kaszka z mlekiem. Podałem jednemu z agresywnych pacjentów silny środek pobudzający i czekałem, aż zacznie się zamieszanie. Szybko ocuciłem Jerry i wyprowadziłem ją z pokoju, zanim zorientowała się, co jest grane. Obiecałem jej działkę i rozpłakała się jak dziecko. Zacząłem od morfiny, żeby nie próbowała się opierać. Potem dałem jej Nieśmiertelność i odrobinę Zeusa. Umierała szczęśliwa, Eve. Dziękowała mi za to, co dla niej zrobiłem.

– Jesteś wielkoduszny, Casto.

– Nie, Eve, jestem samolubnym człowiekiem, który chce zajść na szczyt i wcale się tego nie wstydzę. Spędziłem dwanaście lat na ulicach, paprząc się w krwi, rzygowinach i spermie. Swoje odcierpiałem. Dzięki temu narkotykowi dostanę wszystko, na czym zawsze mi zależało. Awansuję na kapitana i wykorzystując swoją pozycję, przez cztery-pięć lat będę przelewał zyski ze sprzedaży na tajne konto; a potem odejdę ze służby, wyjadę na jakąś tropikalną wysepkę i do końca życia będę sączył mai tai.

Eve wyczuła, że Casto dochodzi do końca opowieści. Podniecenie i arogancja brzmiące w jego głosie zmieniły się w chłód.

– Najpierw będziesz musiał mnie zabić.

– Wiem, Eve. To cholernie przykre. Wystawiłem ci Fitzgerald, ale ty nie mogłaś sobie odpuścić. – Pogładził ją po włosach. – Nie będziesz cierpiała. Mam tu coś, co działa bardzo łagodnie. Niczego nie poczujesz.

– Cholernie jesteś troskliwy, Casto.

– Jestem ci to winien, kochanie. My, gliniarze, musimy sobie pomagać. Gdybyś po tym, jak twoja przyjaciółka została uwolniona od zarzutów, dała sobie spokój z tą sprawą… ale węszyłaś dalej. Szkoda, że tak się stało, Eve. Naprawdę miałem na ciebie chętkę. – Pochylił się nad nią tak blisko, że czuła na ustach jego oddech.

Powoli podniosła na niego oczy.

– Casto – powiedziała łagodnym tonem.

– Spokojnie, wyluzuj się. To nie potrwa długo.

– Włożył rękę do kieszeni.

– Pieprz się. – Gwałtownym ruchem uniosła kolano ku górze. Jeszcze nie w pełni odzyskała zdolność oceny odległości. Zamiast w krocze, trafiła go w podbródek. Casto sturlał się z łóżka, a strzykawka wypadła mu z ręki.

Obydwoje rzucili się w tę stronę.


– Gdzie ona jest, do diabła? Przecież nie wy-szłaby z imprezy zorganizowanej na jej cześć. – Ma-vis niecierpliwie tupała szpilkami w podłogę, rozglądając się po klubie. -W dodatku tylko ona z nas wszystkich jest trzeźwa.

– Może poszła do toalety? – podsunęła Nadine, z ociąganiem wkładając bluzkę.

– Peabody już dwa razy tam zaglądała. Doktor Miro, Dallas nie uciekłaby stąd, prawda? Wiem, że jest podenerwowana, ale…

– Nie, to nie w jej stylu. – Choć ciągle kręciło jej się w głowie, Mira starała się mówić płynnie i rzeczowo. – Rozejrzyjmy się jeszcze raz. Na pewno jest gdzieś w klubie. Tylko że taki tu tłok.

– Ciągle szukacie tej swojej panny młodej?

– Crack podszedł do ich stolika, szeroko uśmiechnięty. – Wygląda na to, że miała ochotę ostatni raz zasmakować wolności. Tamten facet widział, jak wchodziła do pokoju razem z gościem w typie kowboja.

– Dallas? – Mavis prychnęła na samą myśl.

– Niemożliwe.

– Cóż, pewnie chce się zabawić. – Crack wzruszył ramionami. – Mamy tu jeszcze dużo innych pokojów, jeśli i wy macie na to ochotę.

– Do którego pokoju poszła? – spytała Peabody, już trzeźwa po tym, jak zwymiotowała wszystko, co miała w żołądku, a nawet więcej.

– Numer pięć. Hej, jeśli macie ochotę na orgietkę, mogę zorganizować paru miłych młodych chłopców. Wszystkie kształty, rozmiary i kolory. – Potrząsnął głową, kiedy wstały i ruszyły w głąb korytarza, po czym uznał, że na wszelki wypadek lepiej będzie pójść z nimi, by w razie czego przywrócić porządek.


Palce Eve ześliznęły się ze strzykawki, a kiedy łokieć Casto wbił się w jej policzek, poczuła przeszywający ból. Mimo to miała przewagę, bowiem to ona zadała pierwszy cios, a Casto jeszcze się nie otrząsnął z zaskoczenia wywołanego faktem, że jego ofiara zdołała podjąć walkę.

– Powinieneś był dać mi większą dawkę. – Dla podkreślenia swoich słów uderzyła go w krtań. – Dzisiaj nie piłam, ty dupku. – Udało jej się przewrócić go na plecy. – Jutro wychodzę za mąż. – Wypowiedziawszy te słowa, rąbnęła go w nos. – To za Peabody, ty draniu.

Kolejny cios trafił ją w żebra. Eve przez chwilę nie mogła złapać tchu. Poczuła na ręku chłód strzykawki i podniosła biodra, chcąc kopnąć leżącego na podłodze przeciwnika. Nie miała pojęcia, czy sprawił to ślepy traf, niedoskonała ocena odległości czy też błąd Casto, ale kiedy napastnik usiłował wykonać unik, jej stopy trafiły go prosto w twarz.

Oczy stanęły mu w słup, a głowa z głośnym hukiem uderzyła w podłogę.

Jednak udało mu się wstrzyknąć Eve część przygotowanego narkotyku. Odurzona, zaczęła się czołgać po podłodze; czuła się, jakby pływała w gęstej, złotej mazi. Udało jej się dotrzeć do drzwi, ale miała wrażenie, że zamek znajduje się cztery metry nad jej wyciągniętą ręką.

Nagle drzwi się otworzyły i rozpętał się prawdziwy chaos.

Eve poczuła, że ktoś ją podnosi z podłogi i obmacuje. Ktoś nakazywał głosem nieznoszącym sprzeciwu, by wynieść ją na świeże powietrze. Chciało jej się śmiać. Pięła się ku niebu, o niczym innym nie była w stanie myśleć.

– Ten drań ich zabił – powtarzała. -Ten drań zabił ich wszystkich. A ja nawet go nie podejrzewałam. Gdzie Roarke?

Ktoś uniósł jej powieki. Eve mogłaby przysiąc, że jej gałki oczne obracają się niczym płomieniste małe kulki. Usłyszała, jak ktoś mówi „szpital", i zaczęła walczyć jak tygrysica.


Roarke szedł schodami na dół, głęboko zamyślony. Wiedział, że Feeney wciąż siedzi w jego gabinecie i ciężko pracuje, ale on sam nie miał już wątpliwości. Żeby wprowadzić na rynek narkotyk o takim potencjale, jak Nieśmiertelność, trzeba było zapewnić sobie pomoc eksperta i mieć swojego człowieka w policji. Casto nadawałby się idealnie.

Eve prawdopodobnie nie chciałaby o tym słyszeć, więc postanowił o niczym jej nie wspominać. Na razie. Feeney będzie miał trzy tygodnie, aby poszperać głębiej, kiedy oni pojadą w podróż poślubną. O ile w ogóle to nastąpi.

Do jego uszu dobiegł odgłos otwieranych drzwi. Roarke uniósł podbródek. Uznał, że nadszedł czas, by wyjaśnić wszystkie wątpliwości. Tu i teraz. Zszedł dwa stopnie w dół, po czym rzucił się biegiem do wejścia.

– Co się jej stało, do diabła? Ona krwawi! – Z błyskiem gniewu w oku wziął bezwładną Eve z rąk dwumetrowego Murzyna w srebrzystej przepasce na biodra.

Uczestniczki imprezy zaczęły mówić jedna przez drugą, dopóki Mira nie zaklaskała w dłonie, uciszając je jak nauczycielka w klasie pełnej niesfornych uczniów.

– Przede wszystkim potrzeba jej spokoju. Lekarze usunęli narkotyk z jej organizmu, ale trzeba się liczyć z tym, że efekty jego działania ustaną dopiero za pewien czas. A Eve nie pozwoliła opatrzyć sobie ran i sińców.

Twarz Roarke'a przybrała kamienny wyraz.

– Jaki narkotyk? – Utkwił wzrok w Mavis. – Gdzie ty ją zabrałaś, do licha?

– To nie jej wina. – Eve objęła Roarke'a za szyję i spojrzała na niego przygasłymi oczami. – Casto. To był Casto, Roarke, wiesz?

– Prawdę mówiąc…

– Byłam głupia… głupia, że na to nie wpadłam. Niedbała. Mogę już iść do łóżka?

– Zabierz ją na górę, Roarke – powiedziała spokojnie Mira. – Mogę się nią zająć. Wierz mi, nic jej nie będzie.

– Nic mi nie będzie – przytaknęła Eve, płynąc w górę. – Powiem ci wszystko. Mogę, prawda? Bo mnie kochasz, ty mazgaju.

W tej chwili Roarke chciał się dowiedzieć tylko jednego. Położył Eve na łóżku i przyjrzał się jej posiniaczonemu policzkowi oraz napuchniętym wargom.

– Czy on nie żyje?

– Nie. Dałam mu tylko wycisk. – Uśmiechnęła się, a gdy napotkała jego pochmurne spojrzenie, powoli potrząsnęła głową. – Nie, nie ma mowy. Nawet o tym nie myśl. Za kilka godzin bierzemy ślub.

Roarke odgarnął jej włosy z twarzy.

– Jesteś pewna?

– Wszystko już wiem. – Choć nie było to łatwe, musiała się skupić. To ważna chwila. Eve podniosła ręce i ujęła twarz Roarke'a w dłonie, by łatwiej mogła skupić na nim wzrok. – To nie formalność. Ani nie kontrakt.

– No więc co to jest?

– Przyrzeczenie. Zresztą, nietrudno obiecać coś, co i tak chce się zrobić. A jeśli okażę się beznadziejną żoną, będziesz musiał z tym żyć. Nie łamię przyrzeczeń. Poza tym jest jeszcze jedno.

Widząc, że Eve osuwa się coraz niżej, Roarke odsunął się nieco, by Mira mogła opatrzyć ranę na jej policzku.

– Co takiego, Eve?

– Kocham cię. Czasem aż mnie od tego boli brzuch, ale to nawet miłe. Jestem zmęczona, chodź do łóżka. Kocham cię.

Roarke spojrzał na Mirę.

– Mam pozwolić jej zasnąć?

– To jej dobrze zrobi. Kiedy się obudzi, wszystko będzie już w porządku. No, może będzie miała lekkiego kaca, co jest trochę niesprawiedliwe, bo nie wypiła ani kropli alkoholu. Powiedziała, że chce jutro móc trzeźwo myśleć.

– Tak? – Roarke zauważył, że Eve w czasie snu nie wygląda na spokojną. Nigdy. – Czy będzie pamiętać cokolwiek z tego, co mi powiedziała?

– Niewykluczone, że nie – odparła radośnie Mira. – Ale ty będziesz pamiętał, a to powinno wystarczyć.

Roarke skinął głową i odsunął się od łóżka. Eve była bezpieczna. Znów. Spojrzał na Peabody.

– Czy mogłaby pani opowiedzieć mi dokładniej, co się właściwie stało?


Eve rzeczywiście miała kaca i nie była z tego ani trochę zadowolona. Czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku i bolała ją szczęka. Dzięki mistrzostwu Triny i Mavis w sztuce makijażu sińce stały się niewidoczne. Patrząc w lustro, Eve uznała, że jak na pannę młodą wygląda nieźle.

– Wyglądasz super, Dallas. – Mavis westchnęła i obeszła wkoło najwspanialsze dzieło Leonarda. Suknia układała się dokładnie tak, jak powinna; brązowy odcień przydawał skórze Eve ciepła, a krój podkreślał jej szczupłą sylwetkę.

– W ogrodzie zgromadził się spory tłum – za-szczebiotała Mavis, a Eve żołądek podszedł do gardła. – Wyglądałaś przez okno?

– Widok ludzi to dla mnie żadna nowość.

– Wcześniej nad domem krążyły helikoptery z dziennikarzami. Nie wiem, komu Roarke zmył głowę, ale teraz już ich nie ma.

– Cacy.

– Na pewno dobrze się czujesz? Doktor Mira powiedziała, że nie powinno być żadnych groźnych następstw, ale…

– Czuję się dobrze. – Było to tylko po części kłamstwem. – Jest mi łatwiej teraz, kiedy już zakończyłam śledztwo i poznałam prawdę. – Pomyślała z bólem o Jerry. Spojrzała na Mavis, jej rozpromienioną twarz, srebrzyste końcówki włosów i uśmiechnęła się. -Ty i Leonardo nadal planujecie zamieszkać razem?

– Na razie wprowadzi się do mnie. Szukamy czegoś większego, gdzie miałby dość miejsca do pracy. A ja znów zacznę śpiewać w klubach. – Wyjęła z biurka szkatułkę i wręczyła ją Eve. – Roarke kazał ci to dać.

– Tak? – Po otwarciu szkatułki Eve zrobiło się przyjemnie, ale jednocześnie poczuła lekki niepokój. Naturalnie, jak należało się spodziewać, naszyjnik był idealny. Dwa miedziane łańcuszki ozdobione kolorowymi kamieniami szlachetnymi.

– Jakoś mi się wypsnęło.

– Nie wątpię. – Eve westchnęła ciężko, włożyła naszyjnik, po czym wpięła w uszy dopasowane do niego kolczyki. Spojrzawszy w lustro, pomyślała, że wygląda jak obca kobieta. Jak pogańska wojowniczka.

– Jest jeszcze jedno.

– Och, Mavis, dość już tych niespodzianek. On musi zrozumieć, że ja… – Urwała w pół zdania, kiedy przyjaciółka wyjęła z długiego białego pudła leżącego na stole wielki bukiet białych kwiatów – petunii. Zwykłych, ogrodowych petunii.

– On zawsze wie, czego mi trzeba – mruknęła Eve pod nosem i w tym momencie jej niepokój zniknął bez śladu. – Po prostu wie.

– To szczęście mieć kogoś, kto tak dobrze cię rozumie.

– Tak. – Eve wzięła kwiaty do ręki i znów spojrzała w lustro. Tym razem zamiast obcej kobiety zobaczyła w nim Eve Dallas w dniu ślubu. – Roarke padnie z wrażenia, kiedy mnie zobaczy.

Parsknęła śmiechem, wzięła Mavis pod rękę i wyszła z pokoju, by złożyć przyrzeczenie.


***

Загрузка...