Około północy dotarli do dużej gospody, w której musieli przenocować. Ku swojej radości zobaczyli w stajni dwa konie z Grastensholm.
– No, to mieliśmy szczęście – powiedział Viljar. – Teraz śpią, ale spotkamy się z nimi jutro wcześnie rano. Chodź, my też powinniśmy odpocząć!
Zaspany właściciel powiedział, że został już tylko jeden wolny pokój. Pozostałe są zajęte. Pewna bardzo elegancka dama wynajęła cały pokój wyłącznie dla siebie.
– Oczywiście Tula – mruknął Viljar. – A czy w tym wolnym pokoju są dwa łóżka?
– Są!
– W porządku, to bierzemy ten pokój.
Belinda była zbyt zmęczona i miała zbyt głębokie rany na udach od siedzenia w siodle, by przysłuchiwać się rozmowie. Zareagowała dopiero, kiedy stanęła w drzwiach małej izdebki. Z głośnym jękiem wciągała powietrze.
– Ale mnie nie wolno przyjmować panów w pokoju – pisnęła bliska płaczu. – Mama zakazała mi bardzo surowo.
– Droga Belindo, ja nie jestem Herbertem Abrahamsenem i nawet by mi do głowy nie przyszło się do ciebie zbliżyć. Ale jeśli absolutnie nie możesz znieść mojego towarzystwa, to przenocuję w stajni.
– Nie, to ja będę spać w stajni.
– A cóż znowu za głupstwa!
Belinda nie wiedziała, co począć.
– W pokoju są, jak widzisz, dwa łóżka – powiedział Viljar. – A poza tym mogę wyjść, kiedy będziesz się rozbierać.
Belinda zaczęła się jąkać:
– Nie, no, mmożże nie trzeba. Ja mogę przecież… spać w halce. Tylko jedna noc, prawda? Jest przecież krótka.
Viljar nie bardzo wiedział, czy to noc jest krótka, czy halka, ale odpowiedział, że oczywiście, Belinda może spać w halce, i odwrócił się do ściany, żeby mogła się umyć.
Wszystko poszło nadspodziewanie gładko. Belinda usiadła na krawędzi łóżka, zdjęła buty, a potem prawie bezszelestnie pozbyła się ubrania.
W końcu oboje leżeli na swoich posłaniach, światło było zgaszone i Belinda doznawała wrażenia, że pogrąża się coraz głębiej i głębiej w rozkosznie otulającym ją obłoku. Nie chciała wierzyć, że na udach skórę ma podziurawioną po kilku godzinach spędzonych na koniu, ale też nawet myśleć nie mogła, jak bardzo bolesne są obtarcia na tej części ciała, która jest najbardziej narażona na kontakt z siodłem.
Sądziła, że Viljar już śpi, ale on nieoczekiwanie powiedział:
– Pomyśl tylko, jakie ja miałem wielkie plany! Że podzielę cały majątek pomiędzy komorników i dam im pełną wolność. Nawet nie wiedziałem, że dziadek i babcia już dawno dali im swobodę, mogli robić, co im się podoba. A oni mimo wszystko pracują dla Grastensholm. Odpłatnie!
– Co w takim razie teraz zrobisz? – zapytała zdziwiona.
– Będę kontynuował to, co rozpoczął dziadek. On szedł właściwą drogą. – Viljar roześmiał się: – Nic dziwnego, że Ludzie Lodu zawsze mają kłopoty materialne!
– Ja myślę, że postępują słusznie – oświadczyła Belinda uroczyście. – Tylko egoiści bywają bogaci.
Gdy to powiedziała, uznała, że jej słowa zabrzmiały głupio. Ale od strony Viljara rozległo się krótkie: tak. Potem powiedział: „dobranoc” i odwrócił się do ściany.
Belinda leżała nieruchoma jak kamień i wpatrywała się w ciemność. Starała się wszystko zapamiętać na zawsze. Nawet jaśniejszy prostokąt okna, kołyszące się za nim drzewo, szum lasu – a może to była rzeka? – który nasilał się i przycichał.
Wnętrza pokoju właściwie nie widziała. Jakaś ciemniejsza plama na ścianie, to było ubranie Viljara, lekki blask w kącie, to umywalka z porcelanową miską.
Dobrze, że mama tego nie widzi. Ale przecież nie dzieje się nic zdrożnego. Viljar z Ludzi Lodu jest człowiekiem honoru.
Ciekawe, czy już śpi?
Oddycha spokojnie.
Jakie to niezwykłe uczucie, słyszeć, że oddycha tak blisko!
Och, a ja prawie co noc muszę wychodzić! Boże, co to będzie, jak będę musiała dzisiaj?
Nie, to niemożliwe! Nie tutaj! Miałabym skorzystać z wiadra, które stoi pod umywalką? Za nic na świecie!
A co zrobię jutro rano? Muszę się najpierw umyć i ubrać. A potem trzeba iść na dwór, do wygódki.
Nie powinnam była nigdy w życiu wyprawiać się w tę podróż.
Wstyd i obraza boska! Nie, wcale nie! Powinnam jechać. Być z nim przez cały czas. Pomagać mu, wspierać go we wszystkim.
Tylko żeby nie…
Skoro tylko myśli Belindy zaczęły krążyć wokół tego niebezpiecznego tematu, natychmiast się okazało, że naprawdę powinna wyjść. Ale w takim obcym miejscu nie odważyłaby się za nic. Na dodatek w pokoju, który dzieli z mężczyzną. A jakby się tak obudził i zapytał, dokąd się wybiera, to co by mu odpowiedziała?
Nie, nie wolno jej tego zrobić. To była noc jej życia, czuła to. Jutro wieczorem znajdzie się znowu w Elistrand i to będzie koniec jej przygód z Viljarem z Ludzi Lodu, ze świętym Jerzym, jak go w myślach nazywała. Oczywiste więc, że takie prozaiczne potrzeby musi opanować, żeby wszystkiego nie popsuć.
Na szczęście była tak zmęczona wielogodzinną jazdą, że jednak sen zaczął ją morzyć. Wkrótce spała głęboko i żadne przyziemne kłopoty jej nie nękały.
Kiedy następnego ranka Tula i Heike znaleźli się na leśnej drodze powyżej gospody, czekało tam na nich dwoje jeźdźców.
– Co wy tu, na miłość boską, robicie? – zapytał Heike zirytowany.
Głos Viljara brzmiał stanowczo i zdecydowanie:
– Oboje wracacie z nami do domu.
– Nonsens! Nie możesz nam przeszkodzić w dalszej podróży.
– Otóż mogę. Czy dziadek nie zauważył, że konie były dzisiaj bardzo niespokojne?
– Tak. Zauważyłem. Czy ty im coś…
– Będzie coraz gorzej, więc lepiej posłuchajcie i wszyscy razem wracajmy do domu.
– Podjąłem decyzję i jej nie zmienię. Tula także.
– Tak jest – potwierdziła. – Tracisz tylko czas, Viljarze. I nie powinieneś był brać ze sobą tego dziecka.
– Zobowiązałem się nią opiekować i traktuję to poważnie. Zresztą ona sama chciała jechać.
– W to akurat wierzę – powiedziała Tula z przekąsem.
– Viljarze, ty tracisz przede wszystkim nasz cenny czas – niecierpliwił się Heike. – Musimy jechać jak najszybciej, żeby zdążyć przed zimą.
– Ale my nie ustąpimy, dopóki nie zdecydujecie się wracać do domu.
Belinda siedziała jak na rozżarzonych węglach. Czuła się skrępowana, że musi słuchać kłótni dwóch ludzi tak sobie nawzajem bliskich jak ci dwaj. I żaden nie chciał dać za wygraną.
I wtedy Tula zaczęła śpiewać. Nuciła cicho jakąś osobliwą pieśń tak przejmującą, że Belindzie zaczęło się kręcić w głowie. Tula spoglądała to na nią, to na Viljara, a jej głos poruszał w nich obojgu jakieś głęboko w duszy ukryte struny, nieznane i budzące lęk. Belinda spoglądała spłoszona w zielonkawe oczy śpiewającej i czuła, jakby ją ktoś przenosił w inne miejsce. Jakieś pierwotne, pogańskie, trudne do opowiedzenia uczucie. W głowie kręciło jej się coraz bardziej.
Nagle mistyczna pieśń umilkła.
Viljar odetchnął głęboko i rozejrzał się wokół siebie.
– Dlaczego tu stoimy? Czy nie powinniśmy ruszać dalej? Nie możemy tracić czasu, jeśli mamy zdążyć przed zimą.
– Nasze konie – przypomniała Tula.
– Ach, słusznie!
Viljar zeskoczył na ziemię i podszedł do konia Tuli. Spod siodła wydostał nieduży gwóźdź czy może raczej zatyczkę. To samo powtórzył przy siodle Heikego.
Belinda zastanawiała się, czy wzięli dość ciepłych ubrań. I czy wystarczy jedzenia. Ona sama była bez grosza.
Kiedy już ruszyli w drogę, Heike podjechał do Tuli i zapytał półgłosem:
– Musiałaś ich zabierać? Nie byłoby lepiej skłonić ich do powrotu?
– Tak jest lepiej, wierz mi – odparła zadowolona. – Viljar ma młodzieńczą siłę i wytrzymałość. I jak to będzie praktycznie po gospodach! Ty będziesz mieszkał z Viljarem, a ja z Belindą.
– Owszem, dzisiejszej nocy wypadło naprawdę drogo. Chyba nie musiałaś brać dla siebie samej najlepszego pokoju w zajeździe? Ale wracając do nich, to ja im nie pozwolę jechać do samej doliny.
Tula nie odpowiedziała, ale jej uśmiech nie wróżył nic dobrego.
Przyjemnie było na nią popatrzeć. Gdy tak siedziała na koniu, szczupła, prosta, nikt by nie powiedział, że ma więcej niż trzydzieści lat. Młodzieńcza, ale dojrzała i strasznie niebezpieczna dla mężczyzn, których poprzedniego wieczora spotkali w gospodzie. Nie należała do najpiękniejszych córek Ludzi Lodu, ale obdarzona była niemal magnetycznym wdziękiem, takim osobistym czarem, że ludziom po prostu zapierało dech. Belinda patrzyła na nią z uwielbieniem, nigdy przedtem nie spotkała nikogo o tak silnym charakterze.
Ale tego dziwnego błysku w oczach Tuli nie lubiła.
Dopiero po wielu godzinach Viljara opuścił paraliż woli. Wtedy stwierdził, że i on, i Belinda jadą na północ, ale uświadomił sobie też, że od początku tak naprawdę tego właśnie chciał.
Nigdy jednak nie zdołał wyjaśnić, jak to się stało, że ustąpił dziadkowi, jakby miał lukę w pamięci.
Dzień za dniem mijał, a oni wciąż jechali na północ.
Belinda dostała małą poduszeczkę, którą miała układać w siodle, zanim najgorsze rany się nie zabliźnią, a ona nie opanuje sztuki konnej jazdy. Już na pierwszym noclegu przekonała się, że dzieli pokój z czarownicą. Tula kładła się ostatnia i zapomniała zgasić świecę umieszczoną przy drzwiach. Wystarczyło, że strzeliła palcami i sprawa została załatwiona.
Z początku Belinda była tak wstrząśnięta, że nie miała odwagi wychylić nosa spod kołdry. Tula jednak odnosiła się do niej bardzo życzliwie, tylko czasami okazywała zniecierpliwienie, wkrótce więc zostały przyjaciółkami. To znaczy jedna była bardzo opiekuńcza, druga natomiast pełna podziwu i szacunku, lecz także śmiertelnego niekiedy przerażenia.
Ale oczywiście dobrze było mieć Tulę przy sobie. Heike wprawdzie wpadał w złość, kiedy niepotrzebnie posługiwała się swoimi magicznymi zdolnościami, ale Tula się tym nie przejmowała. „Czyniłam tak zawsze przez trzydzieści lat. Zresztą i tak niedługo przestanę!” – odpowiadała i dalej robiła swoje.
Tak jak na przykład wtedy, gdy jakiś pijany mężczyzna wszedł do ich pokoju i zaczął się narzucać Belindzie. Oczy Tuli rozbłysły złowieszczo, wymamrotała jakąś formułkę pod nosem, po czym nieszczęsny uwodziciel wyleciał jak szalony na dziedziniec i z wrzaskiem pomknął do wygódki. Wszyscy jednak widzieli, że nie zdążył…
Albo wtedy, kiedy jakaś kobieta próbowała ukraść portfel Viljara. Tula obserwowała ją ukradkiem i nagle złodziejka krzyknęło dziko, cofając gwałtownie rękę. Daremnie rozglądała się wokół w poszukiwaniu bicza, który ją tak boleśnie smagnął po palcach. Posterunkowy, który przypadkiem zjawił się w gospodzie, zabrał złodziejkę, nie zwracając uwagi na jej gadanie o czarach i diabelskich pomiotach.
Mężczyźni próbujący uwodzić Tulę, także gorzko tego potem żałowali. Ona sama po prostu odchodziła, mamrocząc pod nosem czarodziejskie formułki. Rezultaty bywały różne, bo Tulę bawiło zajmowanie się czarami. Zdarzało się, że taki zalotnik zaczynał się zachowywać jak szaleniec a trzeba go było wyprowadzić. Jeden na przykład zaczął się czochrać, jakby go oblazły jadowite mrówki, inny znowu próbował rozebrać się do naga pośrodku szynkowej izby, wywołując skandal.
Nic dziwnego, że Heike się wściekał!
Belinda mimo wszystko najwięcej rozmawiała z Viljarem. Czy jemu pochlebiało to wyróżnienie z jej strony, nie umiałaby powiedzieć.
Wszyscy czworo bardzo się do siebie zbliżyli, bo tyle mieli ciągle wspólnych przeżyć. Razem cieszyli się wspaniałymi widokami wysoko w górach, opowiadali sobie zabawne historie, mogli sobie nawzajem okazywać zmęczenie lub irytację. Mieli wiele miłych i równie dużo nieprzyjemnych doświadczeń, spotykali po drodze rozmaitych ludzi: sympatycznych, skłonnych do pomocy, tragicznych lub śmiesznych. Ich przyjmowano z niepewnością, czasami z podejrzliwością, zawsze jednak z respektem. Pominąwszy oczywiście ograniczonych głupców lub zarozumialców, którzy nie umieli ich ocenić.
Belinda bardzo szybko osiągnęła stan, w którym nie mogła już ukryć, że jest zakochana w Viljarze. Widząc go stawała się niczym perliste, roziskrzone w słońcu źródełko. Rozjaśniała się na każdy jego uśmiech, nawet wcale nie do niej skierowany, promieniała widząc go, jak rozmawia z Heikem, choć w tym czasie wcale o niej nie myślał. Wystarczyło drgnienie jego warg, zapowiadające uśmiech, a już ogarniało ją rozkoszne uczucie szczęścia. Viljar miał na brodzie maleńką bliznę, dla Belindy nie było piękniejszej rzeczy na świecie niż ta blizna. Włosy skręcające się przy wilgotnej pogodzie, ręka poklepująca koński kark, wszystko wprawiało ją w zachwyt, musiała pochylać głowę, by ukryć uczucie, które w niej buzowało i wywoływało rumieńce na policzki.
Rzecz jasna niczego ukryć się nie dało. Wszyscy już teraz wiedzieli, jak się rzeczy mają. Nikt jednak nie wspominał o tym ani słowem, nikt nie pozwolił sobie na żadną aluzję czy żart. Wszyscy podziwiali zresztą Belindę za jej powściągliwość i dyskrecję, jakby uważała, że absolutnie nie jest godna takiego rycerza jak Viljar. I tylko Tula słyszała niekiedy wieczorami stłumiony szloch z sąsiedniego łóżka.
Ale Tula nic nie mówiła. Mogła z łatwością skierować uczucia Viljara ku Belindzie, lecz nie robiła tego. Nie chciała się mieszać w sprawy, które powinny rozwiązać się same. Miłość nie lubi podstępów. A Tula nie była pozbawiona ludzkich uczuć. Nawet teraz, choć nieustannie przekonywała wszystkich, że należy do najbardziej obciążonych dziedzictwem Ludzi Lodu.
Pogoda nie zawsze była najlepsza. Czasami rano panował taki przejmujący chłód, że Tula zawracała od progu i wypijała przed podróżą jeden czy drugi kieliszek wódki, zanim Heike nie zmusił jej do wyjścia.
Byli już w Ser-Trondelag, gdy dopadły ich deszcze, które zdawały się nie mieć końca. Znaleźli jakiś skalny nawis, wprowadzili tam konie i sami się wczołgali, żeby się choć trochę ogrzać. Ale i tam suchego miejsca nie było wiele, tu i ówdzie kapało wędrowcom na głowy. Viljar przyciągnął do siebie Belindę i osłonił głowy obojga peleryną tak, że znaleźli się jakby pad małym daszkiem, skąd przez niewielki otwór mogli wyglądać na dwór. Nigdy przedtem tak się nie zachowywał, ale to pewnie dlatego, że w tym deszczu i zimnie Belinda wyglądała wyjątkowo nieszczęśliwie i żałośnie.
– Zimno ci? – zapytał.
– Nie, a tobie?
– Nie – odparł z uśmiechem i dodał: – Belindo, czy ty się nigdy nie zmienisz?
– Jak to? – zapytała spłoszona.
– Zawsze myślisz przede wszystkim o innych.
– Ty też.
– To mój obowiązek.
Te ostatnie słowa stłumiły szczęście wywołane jego bliskością, ale Viljar przysunął jej głowę ku sobie tak, że znalazła się tuż pod jego brodą. W ten sposób pozostawała z dala od spływającego z peleryny strumyczka wody. Belinda starała się zdusić rodzący się w niej żal i ufnie przytuliła się do Viljara. Jego obejmujące ją ramię było takie ciepłe, choć i on przecież był mokry i przemarznięty. Słyszała jego miarowy oddech i słyszała przytłumione bicie jego serca tuż przy swoim.
Była to chwila niewypowiedzianie słodka, choć jednocześnie nie pozbawiona goryczy. Mimo to jedna z najpiękniejszych chwil w życiu Belindy, takiej jak gdyby niedokończonej, jak ją kiedyś ze śmiechem określiła Signe. Wtedy i jej wydawało się to zabawne. Teraz dławił ją płacz, z którym musiała walczyć.
Inna sprawa, że musiała walczyć także z narastającą w niej gorączką, spalającą ją od wewnątrz, gorejącą i mroczną. Jej kobieca natura nieustannie dawała o sobie znać i nic nie można było na to poradzić. Jedyne co mogli zrobić, to milczeć. Viljar nigdy nie może się dowiedzieć o tej udręce.
Rozmowa Tuli z Heikem wyrwała ją z zamyślenia i zburzyła smutny nastrój:
– Czy prosiłeś naszych przodków o pomoc w tym przedsięwzięciu? Oni zawsze cię wspierali.
– Przodkowie Ludzi Lodu nigdy się nie mieszali w wyprawy do Lodowej Doliny. I teraz też nie mam poczucia, że są gdzieś w pobliżu mnie.
– Dlaczego tak nie lubią doliny, jak ci się zdaje?
– Nie wiem. Myślę, że oni po prostu nie mają nad nią żadnej władzy. Tengel Zły obciążył ją całą siłą swojego przekleństwa.
– No to nieźle, nie ma co – mruknęła Tula
Pewnego jesiennego poranka stanęli nareszcie w rozległej dolinie w Sar-Trondelag.
– Nie mogliśmy zabłądzić – powiedział Heike. – Ale nie widzę nic, co by się zgadzało z dawnymi opisami.
– Minęło mnóstwo lat od czasu wyprawy Ulvhedina, Ingrid i Dana – przypomniał mu Viljar. – Gorsze wydaje mi się to, że wśród miejscowych nikt nawet nie słyszał o Dolinie Ludzi Lodu.
– No właśnie. Albo zabłądziliśmy, albo historia Ludzi Lodu poszła w zapomnienie – rzekła Tula. – Tak czy inaczej, niewesoło.
Viljar westchnął:
– Tylko jak my teraz znajdziemy drogę w góry, a tam do Lodowej Doliny?
– Mam! Kościół! – zawołał Heike, pokazując przed siebie.
– No to co, że kościół?
– Jeśli jesteśmy na właściwej drodze, we właściwym miejscu i we właściwej dolinie, to musi to być kościół Benedykta Malarza!
– Ale nie sądzisz chyba, że tam nadal… – wtrąciła Tula.
– Trzeba po prostu zobaczyć! Idziemy!
Wkrótce potem w zagrodzie obok kościoła dostali klucze i pozwolenie na obejrzenie architektury.
Heike z wahaniem otworzył ciężkie drzwi. Tula nie chciała wejść do środka, wolała poczekać za bramą.
– My pójdziemy z tobą, dziadku. i ja, i Belinda.
– Oczywiście! Dziękuję wam.
Oboje młodzi szli wolno główną nawą kościółka. Belinda trzymała Viljara za rękę i rozszerzonymi ze zdumienia oczami oglądała pradawne malowidła.
– Chodź tutaj – szepnął Viljar cicho i pociągnął ją do bocznej nawy.
On sam wiedział, co tam znajdą, czytał o tym w księgach Ludzi Lodu. Bez wahania podszedł do poczerniałej ściany. Długo stali z Belindą obok siebie i wpatrywali się w zaskakująco dobrze zachowany obraz przedstawiający diabła, który czai się za plecami kobiety i najwyraźniej usiłuje ją sprowadzić na kręte ścieżki. Na twarzy kobiety maluje się niemal grzeszne zadowolenie.
– Och! – szepnęła Belinda. – To przecież pan Heike!
Viljar spojrzał jeszcze raz na twarz diabła i uśmiechnął się.
– Nie, to nie Heike. To jego przodek, Tengel Dobry. Obraz namalowała jego przyszła żona, Silje. Bardzo dobry obraz, prawda? Ale teraz już chodźmy, musimy znaleźć drogę do doliny.
Mając za punkt orientacyjny kościół, wiedzieli już, dokąd się kierować. Jakiś czas temu okoliczni mieszkańcy wybudowali nową drogę, dość daleko od kościoła, a stary szlak zarósł i ledwo był widoczny. Najwyraźniej bardzo dawno temu zaniechano wypraw w góry i do Lodowej Doliny.
Im bliżej celu, tym łatwiej znajdowali drogę, bo okolica była dokładnie opisana w księgach. Jeszcze tego samego popołudnia stanęli u wejścia do Doliny Ludzi Lodu. Znajdowali się w bardzo niedostępnej partii gór, którędy nikt nie chodził. Może tylko ci górscy wędrowcy, którzy w ostatnich czasach zaczynali pojawiać się nawet w bardzo dzikich okolicach. Tu jednak nie było widać żadnych śladów kogokolwiek.
Dzień był szary, jesienny, w powietrzu wyczuwało się nadchodzącą zimę. Heike co prawda miał rację, przepowiadając zimę późną i łagodną, ale mimo wszystko zaczynała się najchłodniejsza pora roku, co do tego nie można się było pomylić. Drżeli z zimna w lodowatym wietrze, który dął przy wejściu do doliny. Czas jednak obszedł się bezlitośnie z lodowcem, który niegdyś to wejście zamykał. Lód nadal zalegał w tunelu, ale słońce i deszcze zniszczyły go do tego stopnia, iż ujście rzeki, otwarte teraz i dostępne dla wszystkich, ziało niczym ogromna rana w skale, a woda swobodnie płynęła pomiędzy wysokimi brzegami.
– Bardzo dobrze – stwierdziła Tula. – Nie będziemy musieli się czołgać.
Po jej głosie można było poznać, że czuje się nie najlepiej, zresztą pozostali też bardzo stracili na odwadze. Wokół wznosiły się ogromne, ponure góry, od lodowca niósł się przenikliwy chłód, a na niebo wypłynął księżyc i jego blask kładł się na ziemię sinobladą poświatą.
– Tutaj rozbijemy obóz – powiedział Heike. – Nie ma sensu chodzić tam w nocy.
Wszyscy przyznali mu rację. Wspólnymi siłami budowali dość prowizoryczny szałas z brzozowych gałęzi i okryć, które wieźli ze sobą. Nie po raz pierwszy w tej wyprawie nocowali pod gołym niebem, ale po raz pierwszy przy takim zimnie. Miło było znaleźć się pod okryciami ze skór. Nie wiadomo, czy tak się przypadkiem szczęśliwie złożyło, czy też ktoś o to zadbał, ale Belinda znalazła się obok Viljara, co z pewnością nie wróżyło jej spokojnego snu. Leżała bez ruchu, wprost bojąc się oddychać. Wyczuwała, że Heike nie śpi, ale była pewna, że Tula i Viljar zasnęli natychmiast.
Tymczasem Viljar także czuwał. Dręczyły go wyrzuty sumienia z powodu Belindy.
Co on ma zrobić z tą dziewczyną, którą tak łatwo zranić?
A może nie aż tak łatwo? Kogoś, kto niczego nie oczekuje, nie można chyba zranić?
Miał poważny dylemat. Żywił dla niej bezgraniczną czułość i był jej oddany całym sercem. Ale na jak długo to wystarczy dziewczynie, która zakochała się w nim ślepo i bez żadnych warunków?
W Belindzie płonął ogień. Jej niewątpliwy wdzięk i to, że była taka pociągająca, miały swój początek właśnie w tym ogniu…
Nigdy by mu jednak nie przyszło do głowy, żeby wykorzystywać jej słabość do siebie.
Jak na przykład teraz, kiedy leżała przy jego boku gorąca jak mała maszyna parowa. Ileż w tej skromnej istocie było ciepła! Jakby ją trawiła gorączka, której nie można ugasić.
Idiotyczne porównanie!
Jeśli o niego chodzi, to już wiele lat temu otoczył swoje najgłębsze uczucia lodowym pancerzem. Też idiotyczne porównanie, ale tak właśnie to odczuwał. Tyle było spraw, które w tamtych latach pragnął stłumić. Pragnienie, żeby mieszkać z rodzicami, w domu, strach przed upiorem, gniew i bezradność wobec cierpienia najsłabszych w społeczeństwie.
Teraz wszystko uległo zmianie.
On sam, wbrew swojej woli i w wyniku bardzo złożonego procesu, jakby odtajał, nie był już taki zamknięty. A wszystko to zasługa Belindy albo wina, jak kto woli. Po prostu w jej obecności człowiek nie może być zły i ponury, bo ona by nie zrozumiała dlaczego. Byłoby jej tylko przykro, schroniłaby się w swojej skorupie, żeby tam lizać rany.
Ale a propos maszyny parowej, skąd się wzięło to skojarzenie? Właściwie mało co wiedział o maszynach parowych, tych niewiarygodnych, nowoczesnych urządzeniach, które zrewolucjonizowały świat. Widział kilka z nich w ruchu i doznawał uczucia ssania w dołku, słyszał też, że maszyny parowe napędzają statki i żagle stają się niepotrzebne. W Ameryce natomiast mają coś, co nazywa się kolej żelazna. Owe ogromne parowe konie ciągną za sobą powozy, w których ludzie siedzą sobie wygodnie i przenoszą się z miejsca na miejsce w niewiarygodnym tempie. Z pewnością i w Norwegii zostaną niedługo zbudowane takie drogi żelazne. Pomyśleć, gdyby w taki sposób pojechać do Ser-Trondelag?
To niesłychane, jaki się na świecie dokonał postęp, i to w tak krótkim czasie!
I wtedy zmorzył go sen.
Heike zasnął jako ostatni. O czym myślał przez cały czas, wiedział tylko on.
Belindę obudziły jakieś głosy przed szałasem.
O wstydzie! Wszyscy już wstali, tylko ona śpi!
Gdy wyszła na zewnątrz, musiała zmrużyć oczy, takie ostre było światło.
Cała równina została pokryta cieniutką, cieniutką warstewką śniegu. Tak jeszcze delikatną, że konie zostawiały ciemne ślady.
Cała trójka Ludzi Lodu dyskutowała z ożywieniem, stojąc nad kupką jakichś dziwacznych, groteskowych przedmiotów. Heike mówił podniesionym głosem:
– Nie, Tula! Ja się na to nie zgadzam i nigdy mnie nie przekonasz. Viljar i Belinda zostaną tutaj! Nie pozwolę im zrobić ani kroku więcej!
– Ale może się zdarzyć, że będziemy potrzebowali siły Viljara. Poza tym oni są przecież zwyczajnymi ludźmi! A on, wiesz o kogo mi chodzi, nigdy nic złego zwyczajnym ludziom nie zrobił.
– Cóż my o tym wiemy? Czy ty naprawdę nie rozumiesz? Viljar jest przecież tym, od którego zależy kontynuacja rodu, nawet jeśli się specjalnie o to nie stara. Jego nie może spotkać żadne nieszczęście. A na dodatek nie może wciągać w to wszystko Belindy! Oboje zostaną tutaj i tym razem nie pomogą żadne magiczne formułki!
Tula spoglądała na niego diabelskim wzrokiem. W końcu Heike nie wytrzymał i wybuchnął, i dopiero wtedy uświadomili sobie, jaki był zdenerwowany:
– Na miłość boską, Tula, wyglądasz jak młoda dziewczyna i, jak widać, zamierzasz się też tak zachowywać! Ciekawe co, czy kto, sprawia, że się nie starzejesz?
– Bardzo jesteś sympatyczny, nie ma co! – odcięła się Tula. – Ale nie musisz się już tak złościć – dodała. – Tym razem ustępuję. Dzieci mogą zostać tutaj i bawić się grzecznie, kiedy my będziemy zajmować się czarami.
Heike tylko westchnął.
Belinda spoglądała na lodowiec u wejścia do doliny, ale tym razem to nie chłód sprawił, że zadrżała.
Czarami? W tej dolinie…?
Panowała zupełna cisza. Znikąd żadnego dźwięku. Nawet głosy ludzi tłumiła ta cieniutka śnieżna powłoka.
– A jeśli wy stamtąd nie wrócicie, to co wtedy mamy robić? – zapytał Viljar. – Nie możemy tu przecież tkwić przez całą wieczność!
– Rzeczywiście, nie możecie – powiedział Heike i w tym momencie poczuł, że alrauna na jego piersi się poruszyła. Zdjął ją, choć bardzo niechętnie, ale sądził, że tak będzie najlepiej. Przyjrzał jej się jeszcze raz uważnie i zawiesił na szyi Viljara.
– Weź to, mój chłopcze. Ona może ci się przydać w różnych sytuacjach. Jeśli poczujesz, że się porusza, kurczy albo drapie cię odrostkami korzeni, to będziesz wiedział, że Tula i ja znaleźliśmy się w wielkim niebezpieczeństwie. Nie będziesz nam mógł wprawdzie w żaden sposób pomóc, ale będziesz wiedział. Jeśli alrauna stanie się ciężka, jakby martwa, to wiedz, że powinniście oboje z Belindą wracać do domu. Sami. Wtedy bowiem mnie i Tuli nikt już nie będzie mógł pomóc. I wam nie wolno iść do doliny, żeby nas szukać. Przyrzeknij mi, że zrobisz, jak mówię!
Viljar skinął głową:
– Obiecuję. Choć to będzie bolesna decyzja. Pragnąłbym nade wszystko, żebyś spoczął w grobie koło babci Vingi.
– Ja także tego pragnę – rzekł Heike poważnie. – Zresztą nie zamierzam się tak od razu poddać. Nie chciałbym tylko zakończyć życia, nie podjąwszy walki z naszym okrutnym przodkiem. Bez próby chociażby uwolnienia rodu od dalszych cierpień.
– Nie myśl, że ja zamierzam się poddać! – zawołała Tula wojowniczo. – Poza tym ja muszę wrócić do Grastensholm. O niczym innym nie może być nawet mowy!
Przez najbliższe pół godziny Viljar i Belinda patrzyli w ślad za dwoma samotnymi postaciami, coraz mniejszymi i mniejszymi, wspinającymi się w górę pomiędzy zielonkawoniebieskimi ścianami lodu.
– Niech ich święty Jerzy nie opuszcza – szeptała Belinda, która wciąż uważała, że jest zbyt mało ważna, by w jakiejkolwiek sprawie zwracać się wprost do samego Boga.
– Tak, teraz przyda im się pomoc ze strony wszystkich świętych – powiedział Viljar. – Mam jednak wrażenie, że jeśli chodzi o Tulę, to może nie świętych należałoby wzywać.
Belinda posłała mu pełne przerażenia spojrzenie i zajęła się bardziej przyziemnymi sprawami. Po to, by stłumić lęk o towarzyszy podróży, którzy już zniknęli im z oczu, by nie poddawać się tej nierzeczywistej atmosferze pustkowia, a także po to, by opanować coraz większy, bolesny niepokój swojego ciała.
Viljar nie może mieć powodu, żeby się za nią wstydzić.
Dzień wlókł się niemiłosiernie.
Niesamowity dzień, pogrążony w ciszy, biały od śniegu, który wprawdzie niżej w dolinie topniał, ale w górach trzymał się mocno. Nic nie mąciło tej upiornej ciszy, coś strasznego, wibrującego wisiało w czystym, zimnym powietrzu wśród potężnych gór i odbijało się echem w duszach dwojga samotnych ludzi.
Wspólnymi siłami urządzili obozowisko możliwie jak najwygodniej, przez cały czas starali się do siebie nie zbliżać, nie dotykać się nawzajem.
Viljar pomógł Belindzie nagrzać wody w jedynym naczyniu, jakie mieli, i wyprać brudne ubrania, także odzież Heikego i Tuli. W ciągu długiej podróży nazbierało się tego sporo.
Dobrze było zająć się czymś praktycznym. Lęk nie był wtedy taki natrętny.
Viljar naprawiał uprząż, pomagał Belindzie w cięższych pracach, ale wciąż niespokojnie spoglądał w niebo. Nic jednak nie zapowiadało, żeby miało spaść więcej śniegu; przeciwnie, pokrywa chmur stawała się coraz cieńsza, aż wreszcie wyjrzało słońce. Bardzo to ucieszyło Belindę, bo mogła wysuszyć pranie.
Wiatru też właściwie nie było, a i konie nie miały trudności ze znalezieniem nadającej się do jedzenia trawy pod miękkim śniegiem. Dzień powinien był być przyjemny. Ale nie był. Przeciwnie – był straszny!
Prawie ze sobą nie rozmawiali. Belindę przez cały czas bolał żołądek ze zdenerwowania, a Viljar miał momentami wrażenie, że nie zniesie napięcia.
Po zachodzie słońca zjedli w ciepłym szałasie kolację. Belinda siedziała w kucki i obiema rękami ściskała gorący kubek. Od czystych ubrań w kącie szedł do niej przyjemny zapach wiatru i świeżości.
Pod ścianą stała nieduża, elegancka walizeczka Tuli. Serce Belindy ściskało się, ilekroć na nią spojrzała. Czy walizka jeszcze kiedykolwiek przyda się właścicielce? Heike zabrał ze sobą większość swoich rzeczy. Przede wszystkim magiczne skarby.
Belinda, jak bardzo wielu ludzi przed nią, mogła się przekonać, że znacznie gorzej jest tym, którzy muszą biernie czekać. Łatwiej jest być w środku wydarzeń, żeby nawet nie wiem jak nieprzyjemnych, ale działać, mieć na coś wpływ! Czekanie strasznie szarpie nerwy.
Nagle stwierdziła, że Viljar przygląda jej się ukradkiem. Natychmiast odwróciła wzrok. Nie byłaby teraz w stanie rozmawiać. Kiedy jednak i on przestał na nią patrzeć, poczuła się zawiedziona. Takie to są niekonsekwencje miłości.
– Oni już chyba powinni tu być z powrotem – powiedziała jednak w końcu.
– To wcale nie jest takie pewne. Musimy się przygotować na czekanie może nawet przez kilka dni.
W takim razie muszą nocować w szałasie. Sami. Tylko we dwoje.
Belinda spostrzegła, że Viljar znowu jej się przygląda. Tak ją to wytrąciło z równowagi, że kromka chleba upadła jej na ziemię. Oczywiście posmarowaną stroną. Jakżeby inaczej!
Słońce zaszło i zapadał wieczór. Na niebie pojawił się księżyc i okrył góry matową, srebrzystą poświatą. Robiło się coraz zimniej.
Po raz ostatni wyszli na dwór, żeby zobaczyć, czy z końmi wszystko w porządku. I po raz chyba setny tego dnia rzucali lękliwe spojrzenia na lodowiec i wypływającą ze skalnego przesmyku rzekę. Co prawda trudniej było teraz dostrzec cokolwiek, ale naprawdę nie było tam najmniejszego śladu życia.
A kiedy nieskończenie wolno wracali do szałasu, Viljar krzyknął i przystanął, jakby nasłuchując.
– Co się stało? – zapytała Belinda.
– To alrauna – szepnął. – Jakby podkuliła swoje pazurki. Udrapała mnie!
Belinda nie do końca pojmowała, co to właściwie jest ta alrauna. Widziała ją przelotnie, kiedy Heike podawał amulet Viljarowi, ale nie umiałaby powiedzieć, jak wygląda. I w końcu nic dziwnego, alrauna występuje tak rzadko, że nie tylko Belinda jej nie widziała. Zmarszczyła brwi. Czy to jest żywe stworzenie? Coś w rodzaju kraba? Ale jak można wymagać, żeby wiedziała?
– To znaczy, że Heike i Tula znaleźli się w niebezpieczeństwie. Wyruszam do doliny. Natychmiast!
– Oczywiście! Wezmę tylko kurtkę i też biegnę. Poczekaj!
– Nie, nie, ty zostaniesz tutaj!
– Nie możesz mnie tu zostawić! – zawołała. – Musisz mnie zabrać! Co ja mam do…
Umilkła.
Viljar przez chwilę patrzył na jej miłą, ufną buzię. Co ona chciała powiedzieć? „Co ja mam do stracenia?” albo może: „Co ja mam tu sama do roboty?” Nie, w to ostatnie raczej nie wierzył.
– No dobrze, w takim razie chodź! – rzekł tonem, w którym było i zdenerwowanie, i czułość, za co został nagrodzony spojrzeniem wyrażającym niemal psie oddanie.
W czasie pospiesznych przygotowań do drogi Viljar raz jeszcze spojrzał w górę ku rzece, tym razem starał się ocenić sytuację i możliwość przeprawy.
– Wiesz, Belindo…
Natychmiast znalazła się przy nim. Tak blisko, że musiała odchylić głowę w tył, żeby widzieć jego twarz.
– Tak?
Starał się zachować powagę i nie roześmiać z tego jej posłuszeństwa.
– Zastanawiam się nad taką sprawą. Heike i Tula poszli piechotą, ponieważ bali się, że konie będą im tylko sprawiać kłopot. W każdym razie Heike tego się bał. Ale przecież ty też widzisz, że wzdłuż brzegu rzeki można przejechać konno. Prawda?
Spojrzała tam, gdzie pokazywał. Księżyc świecił teraz jaśniej, a jego blask odbijał się od lodu.
– Tak. Po prawej stronie.
– Wobec tego weźmiemy wszystkie cztery konie, bo musimy się tam dostać jak najszybciej. A poza tym niebezpiecznie jest zostawiać zwierzęta bez opieki.
Belinda rozejrzała się przerażona po pustkowiu. Wilki? Niedźwiedzie? Rysie, a może żbiki?
– Tak, zabierzmy je – powiedziała.
Wkrótce potem posuwali się wąskim pasmem ziemi nad rzeką wzdłuż liczącego sobie tysiące lat lodu. Powietrze było ciężkie od wilgoci i zimne, ale księżyc także tutaj oświetlał im drogę na tyle, że mogli spokojnie iść. Akurat tutaj jechać się nie dało.
Viljar odczuwał przemożną potrzebę otoczenia ramieniem drobnych pleców Belindy, żeby ją chronić przed wszelkim niebezpieczeństwem. Tę biedną małą istotę, tak ufnie wkraczającą u jego boku do strasznej doliny, o której nie wiedziała prawie nic. A szła tylko dlatego, że on idzie.