20

Drzwi wyjściowe się zamknęły. Jak na komendę, ciągle jeszcze oddając pocałunek, Tansy odsunęła się od niego.

— Nie cieszmy się, Norman — ostrzegła. — Nie cieszmy się, bo może być źle. — Tęsknotę w jej oczach przyćmił wyraz zaniepokojenia, jakby patrzyła na olbrzymi mur, który nagle przesłonił słońce. — Pani Carr… — odpowiedziała szeptem na nieme pytanie zdziwionego Normana. Powiedziałby kto, że samo wymówienie tego nazwiska może mieć zgubne następstwa. Zacisnęła mocniej dłonie na jego ramionach, żeby zrozumiał realność zagrożenia. — Boję się, Norman, okropnie się boję. O siebie i o ciebie. Moja dusza wiele się nauczyła. Sprawy przedstawiają się inaczej, niż sobie wyobrażałam, o wiele gorzej. A pani Carr…

Norman poczuł się psychicznie wykończony. Trudno mu było pogodzić się z myślą, że nie może wreszcie odpocząć. Całym sercem i całą duszą pragnął udawać, bodajże przez chwilę, że świat rządzi się racjonalnymi zasadami. Patrzył na Tansy w osłupieniu, jakby przyszła do niego w narkotykowym zwidzie.

— Już nic ci nie grozi — powiedział dobitnie. — Walczyłem o ciebie, odzyskałem cię i już nikomu nie oddam. Żadna z nich już cię nie tknie.

— Norman… — zaczęła ze spuszczonym wzrokiem. — Wiem, że nie brak ci odwagi i pomysłowości. Wiem, jak bardzo ryzykowałeś, jak się dla mnie poświęcałeś… W ciągu jednego krótkiego tygodnia wywróciłeś do góry nogami cały swój świat, przetrzymałeś nawet barbarzyńskie myśli tej kobiety. Pokonałeś Evelyn Sawtelle i panią Gunnison w sprawiedliwej walce, na ich własnym terenie. Ale pani Carr… — Po rękach przechodziło na niego jej drżenie. — Norman, ona ci pozwoliła wygrać. Chciała napędzić tym dwóm stracha i pozwoliła, żebyś ją w tym wyręczył. Ale teraz przystąpi do działania.

— Nie, Tansy, mylisz się — upierał się nieporadnie, mimo że nie potrafił przywołać żadnych sensownych argumentów.

— Biedaczku, taki jesteś zmęczony — rzekła z nagłą troskliwością w głosie. — Przyniosę coś do picia.

Wydawało mu się, że nim przyszła z butelką, tylko przecierał oczy, mrugał powiekami i kręcił głową.

— Teraz się przebiorę. — Popatrzyła wymownie na swoją podartą i wymiętą sukienkę. — Potem musimy porozmawiać.

Wychylił kielicha i nalał sobie drugiego. Ciągle nie mógł się otrząsnąć z odrętwienia. Alkohol, zamiast przegnać senny nastrój, jeszcze go pogłębiał. Po pewnym czasie wstał i ciężko poczłapał do sypialni.

Tansy włożyła białą, wełnianą sukienkę, którą bardzo lubił, a której ona już dawno nie miała na sobie. Pamiętał, jak powiedziała, że sukienka się zbiegła i jest na nią za mała. Prawdopodobnie, ciesząc się z powrotu, naiwnie chełpiła się swoim młodym ciałem i chciała je zaprezentować jak najlepiej.

— To jak przeprowadzka do nowego domu — stwierdziła z nikłym uśmieszkiem, który kłócił się z jej badawczym spojrzeniem. — Właściwie jak powrót do domu po bardzo długiej podróży. Rozpiera cię szczęście, lecz wszystko wydaje się trochę obce. Potrzeba czasu, żeby się przyzwyczaić.

Teraz, skoro poruszyła ten temat, zauważył pewne niezdecydowanie w jej ruchach, gestach i mimice twarzy. Kojarzyła się z ludźmi dochodzącymi do zdrowia po ciężkim wypadku, ledwo mogącymi stać o własnych siłach.

Rozczesała włosy tak, że opadły na ramiona. Ciągle też chodziła na bosaka, co przydawało jej uroku drobnego dziewczątka. Wydała mu się nader atrakcyjna, pomimo tego że w głowie mu się kręciło i dręczyły go majaki.

Przyniósł jej drinka, ale tylko zamoczyła usta i odstawiła szklankę.

— Posłuchaj, Norman, musimy porozmawiać. Mam ci dużo do powiedzenia, a czasu jest niewiele.

Rozglądając się po sypialni, zatrzymał wzrok na kremowych drzwiach garderoby. Pokiwał smętnie głową i usiadł na łóżku. Coraz bardziej zatracał się w opiumowym otępieniu, czym tłumaczył sobie to, że dziwi go ożywiony głos Tansy i jej szorstkie zachowanie.

— Za tym wszystkim kryje się pani Carr — zaczęła. — To ona spiknęła panią Gunnison z Evelyn Sawtelle i już sam ten fakt daje do myślenia. Kobiety tają swoje zdolności magiczne, działają w pojedynkę. Stare przekazują młodym drobną cząstkę swej wiedzy, zwłaszcza matki córkom, ale robią to niechętnie i ostrożnie. To jedyny przypadek, znany pani Gunnison, (większość tego dowiedziałam się, obserwując jej duszę) współpracy trzech kobiet. To wydarzenie o przełomowym znaczeniu. Bóg raczy wiedzieć, co z tego wyniknie w przyszłości. Wciąż tylko przeczuwam ambicje pani Carr. Na pewno chce wielokrotnie pomnożyć swoją moc. Od siedemdziesięciu pięciu lat tak knuje.

Norman w odrętwieniu słuchał tych zwariowanych wywodów. Napoczął drugiego drinka.

— Uchodzi za niewinną, trochę głupkowatą babunię, z jednej strony zasadniczą i pruderyjną, z drugiej zdziecinniałą i nieudolną — ciągnęła.

Wzdrygnął się, bo wydało mu się, że wychwycił w jej głosie nutę skrywanej satysfakcji. Byłaby tak rażąco nie na miejscu, że uznał to za omam.

— Ale to tylko część charakteryzacji, tak samo jak słodki głos i miły sposób bycia. Jest najlepszą aktorką, jaką można sobie wyobrazić. Pod spodem twardą jak głaz, lodowatą w porównaniu z temperamentem pani Gunnison i o niebo skromniejszą od tej niewolnicy zmysłów. A jednak i ona ma swoje skryte marzenia. Zachwyca się purytańskim Massachusetts. Niekiedy mam dziwne wrażenie, że układa jakieś niepojęte plany odtworzenia tamtej zaludnionej czarownicami teokratycznej społeczności… Trzyma w strachu obydwie czarownice. Praktycznie są jej uczennicami. Dowiedziałeś się już czegoś o pani Gunnison, więc teraz sobie wyobraź, że blednie z przerażenia, gdy czymkolwiek narazi się pani Carr.

Dopił drinka. Zamiast przejąć się tym nowym zagrożeniem, jakoś nie przyjmował go do wiadomości. Czas się ocknąć! — pomyślał bez przekonania.

Tansy podsunęła mu swoją szklankę.

— Pani Gunnison nie boi się bez przyczyny, albowiem pani Carr dysponuje potężną mocą, której nawet nie trzeba używać, wystarczy nią postraszyć. Najgorsze są te jej oczy za grubymi okularami. Posiada przerażającą nadprzyrodzoną broń, przeciwko której od niepamiętnych czasów wymyślano najwięcej zaklęć ochronnych. Nazwa tej broni jest w świecie tak rozpowszechniona, że stała się pośmiewiskiem niedowiarków. Złe oko. Dzięki niemu może sprowadzać choroby i nieszczęścia. Albo na poczekaniu przejąć kontrolę nad duszą… Dotychczas trzymała się na uboczu; czekała, aż tamte dostaną nauczkę za nieposłuszeństwo i zaczną skomleć o pomoc. Ale teraz nie będzie już zwlekać. Uważa cię za niebezpiecznego przeciwnika. — Tansy szybko wyrzucała z siebie słowa, jakby kończył jej się czas. — Poza tym, w ciemnych zakamarkach swojego umysłu uknuła jeszcze jeden spisek. Aż boję się o tym mówić. Czasem widziałam, jak z dziwną ochotą naśladuje moje ruchy i miny… — Nagle przerwała i twarz jej poszarzała. — Czuję ją… Czuję, że mnie szuka… Przebija się… Nie!!! — wrzasnęła. — Nie zmusisz mnie do tego! Nie zrobię tego! Nie! — Nim się zorientował, padła na kolana, wtuliła się w niego i chwyciła go za ręce. — Nie pozwól, by mnie dotknęła, Norman! — bełkotała jak wystraszone dziecko. — Nie pozwól jej się zbliżyć.

— Nie pozwolę — odparł nieustraszenie, nagle ożywiony.

— No tak… przecież ty jej nie powstrzymasz… Mówi, że tu idzie, w swoim własnym ciele. Tak bardzo się ciebie obawia. Znowu odbierze mi duszę. Gdybyś wiedział, czego ona chce… Ohyda!

Złapał ją za ramiona.

— Musisz mi powiedzieć. Czego chce?

Powoli uniosła bladą, przerażoną twarz i spojrzała mu głęboko w oczy. Odpowiadając szeptem, ani razu nie odwróciła wzroku.

— Sam wiesz, jak pani Carr kocha młodość. Nie raz zauważyłeś jej śmieszne, dziecinne zachowanie. Uwielbia towarzystwo młodych ludzi, wysysa z nich uczucia, niewinność, wigor. Jej największą życiową pasją jest pogoń za młodością. Broni się przed starością i śmiercią dłużej, niż sobie wyobrażasz. Na karku ma już nie siódmy, a dziewiąty krzyżyk. Niemniej wiek ją stale dogania. Nie chodzi o to, że boi się śmierci, lecz zrobiłaby wszystko, Norman, dosłownie wszystko, żeby znowu mieć młode ciało… Rozumiesz już? Inni chcieli mojej duszy, ona chce odebrać mi ciało. Naprawdę nie zauważyłeś, jak na ciebie patrzy? Ona cię pragnie, Norman, ta nikczemna starucha cię pragnie i chce cię kochać w moim ciele. Chce posiąść to ciało, a moją duszę uwięzić w sparciałym flaku. Nie pożyłabym długo w tym próchnie. Nadchodzi, żeby to zrobić, niebawem tu będzie!

Wpatrywał się z trwogą w jej szeroko otwarte, zlęknione, niemalże hipnotyczne oczy.

— Musisz ją powstrzymać, Norman. Musisz ją powstrzymać i jest na to tylko jeden sposób. — Nie odrywając od niego wzroku, wstała i wycofała się z pokoju.

Jej spojrzenie musiało mieć hipnotyczne właściwości, powstałe najpewniej wskutek przerażenia, ponieważ odniósł wrażenie, że ledwo zniknęła za drzwiami, a już wciskała mu do ręki zimny, kanciasty przedmiot.

— Musisz działać szybko — mówiła. — Jeśli się zawahasz choćby na momencik, jeśli pozwolisz, by przewierciła cię wzrokiem, będziesz zgubiony, a wraz z tobą ja… na wieki. Wiesz, jak kobra pluje jadem w oczy. Nie ma wielkiej różnicy. Przygotuj się, Norman. Ona zaraz tu będzie.

Na chodniku przed domem rozległy się czyjeś szybkie kroki. Otworzyły się drzwi wejściowe. Tansy nagle przywarła do niego, aż poczuł wyraźnie jej piersi. Wilgotnymi ustami odszukała jego usta. Niemalże brutalnie odwzajemnił pocałunek.

— Tylko się pośpiesz, kochany — szepnęła z bliska.

Ktoś szedł korytarzem. Norman uniósł pistolet. Zauważył, że sypialnia tonie w półmroku; Tansy opuściła żaluzje. Drzwi sypialni otworzyły się do środka. Na tle jasnego korytarza rysowała się szara, chuda sylwetka. Na wprost przed muszką pistoletu ustawiła się mizerna twarz w grubych okularach. Norman przymierzał się do naciśnięcia spustu.

Postać lekko pokręciła siwą głową.

— Prędzej, Norman, prędzej! — naglił z tyłu nerwowy głos.

Szara postać w drzwiach stała nieporuszenie. Pistolet zadrżał, a potem nagle obrócił się w stronę Tansy.

— Norman!!!

Загрузка...