Rozdział 8

Dni mijały i dla odmiany nie działo się nic niezwykłego. Zapanowało normalne życie – a przynajmniej coś, co za normalne życie uchodziło. Claire chodziła na zajęcia, Eve chodziła do pracy, Michael uczył gry na gitarze, od czasu występu w Common Grounds cieszył się o wiele większym powodzeniem, a Shane… Shane się obijał, chociaż Claire się wydawało, że jest czymś zaabsorbowany.

Wreszcie dotarło do niej, że on ciągle myśli o tej sobocie i zaproszeniu. I że zupełnie nie ma ochoty z nią o tym rozmawiać.

– No i co ja mam zrobić? – spytała Claire Eve. – Czy on nie może po prostu zadzwonić i powiedzieć, że zachorował? Czy koniecznie musi pójść.

– Żartujesz sobie? – obruszyła się Eve. – Myślisz, że oni się zadowolą wymówką? Jeśli dostajesz zaproszenie na taką imprezę, to po prostu idziesz. Koniec kropka.

– Ale… – Claire, która wyciągała szklanki z szafki, podczas gdy Eve wykładała talerze, o mało nie upuściła ich na ziemię. – Ale to znaczy, że ta wredna mała suka…

– Słownictwo, moja panno.

– …ta czarownica go ze sobą zabierze! – Na samą myśl ogarniała j ą ślepa furia, i to wcale nie tylko dlatego, że Shane tak się tym wszystkim denerwował. Chodziło jej o sam pomysł, że Shane wyrazi na to zgodę, żeby Ysandre położyła swoje blade, cienkie palce na jego klatce piersiowej, wyczuwając bicie jego serca.

Shane nie powiedział do niej ani słowa na ten temat. Ani jednego słowa. A ona nie miała pojęcia, jak mu pomóc.

Eve przez parę chwil przyglądała jej się z namysłem, a potem powiedziała:

– No cóż, nie ona jedna tam idzie. Shane nie będzie z nią sam na sam.

– Co?

– Michael też się wybiera. Widziałam zaproszenie, kiedy przyszło. Ale go nie otwierałam.

No ale Eve miała prawo oczekiwać, że Michael ją ze sobą zabierze. Natomiast Claire była z imprezy wykluczona.

To też ją irracjonalnie rozgniewało, tym razem na samą siebie. Jestem zazdrosna, zrozumiała, bo nie chcę, żeby on gdzieś poszedł beze mnie.

Naprawdę nie chciała taka być, a tu proszę. I nie miała pojęcia, jak sobie z tym poradzić.

Kiedy postawiła przed Shane'em jego szklankę z colą, zrobiła to być może z nieco przesadną energią, bo spojrzał na nią przeciągle z pytaniem w oczach. Eve już usiadła na krześle po drugiej stronie stołu. Michaela nie było w domu, ale Eve tym razem jakoś się nie przejmowała. Może jej powiedział, dokąd idzie.

Miło wiedzieć, że ktoś tu komuś coś mówi, pomyślała Claire.

– No co? – spytał ją Shane i wziął szklankę. – Zapomniałem powiedzieć: dziękuję? No to, dziękuję. Lepszej coli jeszcze nie piłem. Sama ją zrobiłaś? To jakiś specjalny przepis?

– Masz jakieś plany na sobotni wieczór? – spytała. – Myślałam, że może poszlibyśmy do kina albo…

Trochę zbyt przejrzyste. Shane z miejsca zrozumiał, a Eve zakrztusiła się kęsem odgrzewanej w mikrofalówce lasagne. Milczenie zaczęło ciążyć nad stołem. Claire dziobała widelcem jedzenie, żeby mieć jakieś zajęcie dla rąk.

– Nie mogę – powiedział na koniec Shane. – Chyba wiesz dlaczego.

– Bo idziesz na ten bal – powiedziała Claire. – Z… przyjaciółką Bishopa.

– Raczej nie mam wyboru.

– Jesteś tego pewien?

– Oczywiście, że jestem pewien. Właściwie dlaczego my w ogóle rozmawiamy na ten temat?

– Bo… – Tak mocno dziabnęła lasagne, że widelec zazgrzytał o talerz. – Bo Michael idzie. I pewnie Eve też. I co ja mam robić sama?

– Żartujesz sobie. Naćpałaś się cracku? Bo mam wrażenie, że właśnie dałaś do zrozumienia, że chciałabyś iść na tę durną wampirzą imprezę, na którą zresztą sam nie mam ochoty iść.

Claire próbowała nie spiorunować go wzrokiem.

– Myślałam, że Ysandre nienawidzisz. A ty właśnie z nią idziesz.

– Nienawidzę. I idę. – Shane napychał sobie usta jedzeniem, bezczelna wymówka, żeby nie rozmawiać dłużej, a przynajmniej, żeby uniknąć rozmowy.

Eve odchrząknęła.

– Może powinnam, no nie wiem, wyjść? Bo zaczyna mi to brzmieć jak reality show, w którym naprawdę nie mam ochoty uczestniczyć. Może oboje na zmianę utniecie sobie monolog w pokoju zwierzeń.

Shane i Claire ją zignorowali.

– Nic ci nie mówiłem, bo nic nie mogę zrobić – powiedział Shane. – Nikt nic tu nie może zrobić.

– Nie mów z pełnymi ustami.

– Kobieto, sama pytałaś!

– Ja… – Claire nagle zapiekły w oczach łzy. – Ja po prostu chciałam, żebyś ze mną o tym porozmawiał, to wszystko. Ale pewnie nawet na to cię nie stać.

Wzięła swoją nie zjedzoną lasagne i poszła do swojego pokoju. Tym razem to na nią przyszła kolej zrobić awanturę, trzasnąć drzwiami, obrazić się i, cholera, zamierzała zrobić to jak trzeba. Rozpłakała się w tej samej chwili, w której drzwi się za nią zamknęły. Odstawiła jedzenie na toaletkę i osunęła się w kącie, zwijając w kłębek. Od dawna nie płakała tak, jak teraz, nie przez coś tak głupiego, ale po prostu nie mogła… nie chciała…

Ktoś zapukał do drzwi.

– Claire?

– Odejdź, Shane. – Ale powiedziała to bez przekonania i on to musiał dosłyszeć w jej głosie. Otworzył drzwi. Spodziewała się, że rzuci się do niej i porwie ją w objęcia, ale zamiast tego Shane tylko… stanął w drzwiach. A minę miał częściowo rozzłoszczoną, a częściowo ogłupiałą.

– Dlaczego to odnosisz do siebie? – spytał ją. Pytanie było jak najbardziej rozsądne, tak absolutnie logiczne, że wstrzymała oddech i zaczęła płakać jeszcze mocniej. – Mam włożyć jakieś idiotyczne przebranie. Mam udawać, że nie chciałbym pchnąć tej suki kołkiem w serce. Ty nie musisz.

– Ale idziesz tam! Dlaczego tam idziesz? Ty… Ja myślałam, że jej nie cierpisz…

– Bo powiedziała, że jak nie pójdę, to cię zabije. I wiem, że to nie jest tylko pogróżka. Ona mogłaby to zrobić. Zadowolona?

Cicho zamknął drzwi. Claire nie mogła złapać tchu. Miała wrażenie, że ten ból w piersi ją zabije, jakby każde uderzenie serca mogło być tym ostatnim. Usłyszała, że wyrywa jej się jakiś dźwięk, ale nie umiałaby powiedzieć, czy to był płacz, gniew, czy cierpienie.

Wreszcie łzy przestały płynąć i Claire otarła mokre policzki. Czuła się samotna i całkowicie wszystkiemu winna. Na obiad nie miała zupełnie ochoty i chciała tylko skulić się pod kołdrą z największym, najbardziej puchatym pluszowym zwierzakiem na świecie.

Ale nie mogła tego zrobić.

Kiedy otworzyła drzwi, zobaczyła Shane'a, który siedział na zewnątrz, opierając się plecami o ścianę. Podniósł na nią wzrok.

– Skończyłaś? – spytał. On też miał zaczerwienione oczy. Nie pełne łez, ale zawsze. – Bo na tej podłodze nie jest mi za wygodnie.

Usiadła obok niego. Otoczył ją ramieniem, a ona oparła głowę o jego pierś. W dotyku jego palców głaszczących jej włosy, w spokojnym rytmie oddechu, w masywnej i ciepłej sylwetce tuż obok niej było coś bardzo uspokajającego.

– Nie pozwól, żeby zrobiła ci coś złego – szepnęła. – Boże, Shane…

– Nie ma zmartwienia. Michael tam będzie i jestem pewien, że zainterweniuje, gdyby próbowała. Ale chcę, żebyś ty była bezpieczna. Obiecaj mi, że kiedy nas nie będzie, zostaniesz z rodzicami. Nie… – Bo już chciała protestować. – Nie, obiecaj mi. Muszę wiedzieć, że nic ci nie grozi.

Pokiwała głową, nadal zasmucona.

– Obiecuję – powiedziała i wzięła głęboki oddech, chcąc to wszystko od siebie odepchnąć. – No więc, jaki durny kostium masz włożyć?

– Nie pytaj.

– Będzie ze skóry?

– Tak, w sumie to całkiem możliwe. – Mówił tak, jakby lękał się tej perspektywy. Mimo wszystko zdobyła się na uśmiech.

– Nie mogę się doczekać.

Shane aż walnął głową o ścianę.

– Kobiety…

Następna wizyta w laboratorium Myrnina sprawiła jej niespodziankę. Kiedy zeszła po schodach, zobaczyła światła i w pierwszej chwili pomyślała: O Boże, wydostał się z celi. W następnym momencie zdecydowała, że lepiej będzie trzymać pistolet ze strzałkami w pogotowiu. Właśnie rozpinała plecak, żeby po niego sięgnąć, kiedy zobaczyła, że to wcale nie Myrnin.

W zagraconym, słabo oświetlonym laboratorium, które bardziej przypominało skład przestarzałego sprzętu, stały fotel i lampa do czytania. Na fotelu, przewracając stronice jednego z rozpadających się starych dzienników Myrnina, siedział nikt inny tylko Oliver.

Claire położyła dłoń na kolbie pistoletu na strzałki, na wszelki wypadek, chociaż nie była pewna, ile dobrego zdziałałaby dawka antidotum w tej konkretnej sytuacji.

– Och, daj spokój. Nie mam zamiaru cię atakować, Claire – odezwał się Oliver znudzonym tonem. Nawet nie podniósł wzroku. – Poza tym ostatnio jesteśmy po tej samej stronie. A może nie słyszałaś?

Powoli zeszła na dół schodów.

– Chyba nie słyszałam. A rozesłano jakieś memo? – Owszem, przybiegł z pomocą, kiedy Eve zadzwoniła w sprawie Bishopa, ale jeśli chodziło o Claire, to go jeszcze nie umieszczało w kategorii sprzymierzeńców.

– Kiedy społeczności zagraża ktoś z zewnątrz, społeczność jednoczy się przeciwko tej zewnętrznej sile. To zasada tak stara jak system plemienny. Ty i ja jesteśmy członkami tej samej społeczności i mamy wspólnego wroga.

– Bishopa.

Oliver podniósł wzrok, zaznaczając czytane miejsce palcem.

– Pewnie masz pytania. Na twoim miejscu miałbym.

– Dobrze. Od jak dawna go znasz?

– Nie znam go. Wątpię, czy dziś jeszcze żyje ktoś, kto go znał.

Claire usiadła naprzeciw niego na rozchwianym fotelu.

– Ale go spotkałeś.

– Tak.

– To kiedy go spotkałeś?

Oliver przechylił głowę w tył, zmrużył oczy, a jej się przypomniało, że kiedyś wydawał jej się sympatycznym, normalnym człowiekiem. Teraz już mniej.

I niezupełnie człowiekiem.

– Poznałem go w Grecji – powiedział. – Jakiś czas temu.

Wydaje mi się, że szczegóły tego spotkania niewiele by ci powiedziały. A mogłyby zdenerwować.

– Próbowałeś go zabić?

– Ja? – Oliver uśmiechnął się powoli. – Nie.

– A Amelie?

Nie odpowiedział, tylko dalej się uśmiechał. Cisza trwała tak długo, że chciało jej się krzyczeć, ale wiedziała, że on chce, żeby zaczęła pleść bez sensu.

Więc milczała.

– To sprawy Amelie, nie twoje – powiedział Oliver. – Zakładam, że słuchałaś tego, co wygaduje Myrnin. Przyznaję, fascynuje mnie to, że on jest jeszcze z nami. Myślałem, że umarł i przepadł już dawno temu.

– Jak Bishop?

– Wiesz, Myrnin jest szalony. I było tak, odkąd sięgam pamięcią, chociaż w ostatnich czasach znacznie się pogorszyło. – Wzrok Olivera zrobił się nieobecny. – Kiedyś naprawdę lubił polować, ale zawsze potem zamieniał się w takiego żałosnego, zapłakanego idiotę. Nie dziwi mnie, że chce zwalić własną słabość na… wydumaną chorobę. Niektórzy po prostu się nie nadają do życia.

Ze wszystkiego, czego się Claire spodziewała, ta akurat uwaga zaskoczyła ją.

– Nie wierzysz w istnienie tej choroby?

– Nie wierzę, że tylko dlatego, że Myrnin i parę innych wampirów mają… ułomności, wszyscy też mielibyśmy się staczać. W to nie wierzę.

– Ale… Przecież nie możecie, hm…

– Rozmnażać się? – Spytał Oliver bez śladu jakiejkolwiek emocji. – Może po prostu nie chcemy.

– Próbowałeś przemienić Michaela.

Och, nie powinna była tego mówić, naprawdę nie powinna, bo twarz Olivera zastygła. Nagle dostrzegła zarys czaszki pod tą gładką, bladą skórą. W jego oczach mignęło coś czerwonego.

– Tak twierdzi Michael.

– To samo mówi Amelie. Chciałeś… Chciałeś mieć tutaj własną bazę władzy. Własnych sprzymierzeńców. Ale nie mogłeś tego zrobić. To cię zaskoczyło, prawda? Bo nagle się okazało, że… nie możesz.

– Dziecko – odezwał się Oliver – powinnaś poważnie się zastanowić, zanim jeszcze coś do mnie powiesz. Bardzo, bardzo poważnie.

Znów zaczął w milczeniu mierzyć ją wzrokiem i tym razem Claire odwróciła oczy. Zaczęła oskubywać nieistniejące nitki ze swoich dżinsów.

– Muszę się brać do pracy – powiedziała. – A ty nie powinieneś tu być bez wiedzy Amelie.

– Skąd wiesz, że nie wie?

– Gdyby wiedziała, ktoś by cię tu pilnował – stwierdziła Claire i w odpowiedzi doczekała się chłodnego, nieznacznego uśmiechu.

– Mądra dziewczynka. Tak, dobrze. Każesz mi stąd wyjść?

– Oliverze, chyba nic nie mogę ci kazać, ale jeśli chcesz, żebym zadzwoniła do Amelie… – Wyjęła komórkę, otworzyła jej klapkę i zaczęła przeszukiwać książkę adresową.

Oliver pomyślał, czy by jej nie zabić. Widziała, jak ta myśl przemknęła mu po twarzy, jasno jak słońce, i o mało w czystym odruchu nie zadzwoniła pod wybrany numer.

Ale to spojrzenie znikło i znów się uśmiechnął, wstając i kiwając jej głową.

– Nie trzeba zawracać głowy Założycielce takimi głupstwami – powiedział. – Wychodzę. W czasie jednego posiedzenia i tak da się przeczytać tylko określoną ilość śmiesznych rojeń szaleńca.

Odłożył dziennik na stos ustawiony obok fotela i wyszedł, poruszając się z niewymuszoną gracją wśród stosów książek i barier stworzonych przez zbieraninę mebli. Wcale nie wydawało się, żeby poruszał się szybko, ale zanim zdążyła mrugnąć okiem, znikł i na schodach tylko mignął jej jego cień.

Claire z drżeniem wypuściła oddech, wyjęła pistolet na strzałki z plecaka i poszła zobaczyć się z Myrninem.

– Rewelacja – powiedział Myrnin, przyglądając się własnym dłoniom. Zacisnął je w pięści, obrócił, rozprostował palce. – Nie czułem się tak dobrze od… No cóż, od lat. Ręce mi drętwiały, wiedziałaś?

O tym objawie Myrnin zapomniał jej powiedzieć wcześniej i Claire zapisała to teraz w notesie. Miała duży zegar ze stoperem odmierzającym czas w tył – nowy dodatek do wyposażenia laboratorium, zamówiony w Internecie – który zawiesiła na ścianie. Teraz migające czerwone cyfry obojgu przypominały, że Myrninowi zostało maksymalnie pięć godzin normalności po zażyciu najnowszej formuły lekarstwa.

Myrnin poszedł za jej wzrokiem i też spojrzał na zegar, a radosna mina nieco mu zrzedła. Ciągle wyglądał jak młody człowiek, pomijając oczy; niesamowicie było pomyśleć, że wyglądał dokładnie tak samo przez całe pokolenia jeszcze przed jej narodzeniem i że będzie tak wyglądał na długo po tym, jak ona umrze i zniknie z tego świata. On tak bardzo lubił polowanie, powiedział Oliver. Dla wampirów istniał tylko jeden rodzaj polowania. Polowanie na ludzi.

Uśmiechnął się do niej, i to był uśmiech, którym od początku zaskarbił sobie jej sympatię – słodki, łagodny, zapraszający ją do udziału w radosnym sekrecie.

– Dziękuję za zegar, Claire. To wielka pomoc. Ma funkcję alarmu?

– Dzwonek włącza się piętnaście minut przed godziną zero – powiedziała. – I ma brzęczyk, który odzywa się co godzinę.

– Bardzo pomocne. No cóż. Teraz, kiedy wróciła mi władza w palcach, czym się zajmiemy? – Myrnin znacząco uniósł szerokie czarne brwi, co było u niego całkiem zabawne. Nie, żeby nie był przystojny – bo był – ale Claire nie mogła sobie go wyobrazić jako osobnika seksownego.

Zastanawiała się, czy to by zraniło jego uczucia.

– Może odłożymy na półki trochę tych książek? – zaproponowała. Naprawdę zaczynały stanowić zagrożenie, już parę razy potknęła się o nie, i to nawet wtedy, kiedy nie działo się nic złego. Myrnin jednak się skrzywił.

– Mam tylko parę godzin przytomności umysłu, Claire. Sprzątanie domu to kiepski sposób ich spędzenia.

– No dobrze, to co chcesz robić?

– Moim zdaniem zrobiliśmy wielkie postępy z tym ostatnim składem łęku – powiedział. – Może sprawdzimy, czy uda nam się go jeszcze lepiej wydestylować? Wzmocnić działanie?

– Moim zdaniem przedtem lepiej byłoby przeprowadzić chemiczną analizę tego, co się dzieje w twojej krwi.

Zanim zdołała go powstrzymać, podszedł do stołu, wziął zardzewiały nóż i chlasnął się nim po ramieniu. Już otwierała usta do krzyku, kiedy złapał czystą probówkę ze stojaka na stole i złapał do niej strumyczek krwi. Rana zagoiła się, kiedy stracił zaledwie kilka jej łyżeczek.

– Są na to… łatwiejsze sposoby – powiedziała słabym głosem. Myrnin podał jej probówkę. Krew wydawała się ciemniejsza niż ludzka i gęstsza, ale właśnie tego się spodziewała – przecież nie miał ciepłoty ciała człowieka. Próbowała nie myśleć o tych wszystkich ludziach oddających krew, ale nic nie mogła na to poradzić. Czy to krew Shane'a płynęła w jego żyłach? I w ogóle jak to działało? Czy wampiry w jakiś sposób metabolizowały krew, czy trafiała bez zmian bezpośrednio do ich krwiobiegu? Czy ważna była grupa krwi? Czynnik Rh? I co z chorobami przenoszonymi przez krew, jak malaria, wirus Ebola albo AIDS?

Miała mnóstwo pytań, które domagały się odpowiedzi. Pomyślała, że na jej miejscu doktor Mills czułby się jak w niebie.

– Ból nie ma większego znaczenia – powiedział Myrnin i opuścił rękaw, zakrywając blade, pozbawione blizn ramię po wytarciu śladów krwi, które na nim zostały. – Koniec końców można nauczyć się go ignorować.

Claire w to wątpiła, ale nie spierała się z nim.

– Część tej próbki zaniosę do szpitala – powiedziała. – Doktor Mills prosił o próbki krwi. Mają tam mnóstwo świetnego sprzętu i na pewno będzie mógł udzielić nam szczegółowych informacji, jakich nie uzyskamy tutaj.

Myrnin wzruszył ramionami, wyraźnie nieciekawy doktora Millsa ani żadnej innej ludzkiej istoty poza Claire.

– Rób, jak uważasz – powiedział. – Jaki to sprzęt?

– Och, różny. Spektrometry masy, analizatory składu chemicznego krwi… No wiesz.

– Powinniśmy zdobyć takie rzeczy.

– Po co?

– Jak możemy działać, nie mając najnowocześniejszego wyposażenia?

Claire wytrzeszczyła na niego oczy.

– Myrnin, tu na dole jest na to trochę mało miejsca. I nie wyobrażaj sobie, że tutejsze marne zasilanie elektryczne pozwoli ci włączyć mikroskop elektronowy. Zresztą naukowcy już teraz tak nie pracują. Wyposażenie jest za drogie, zbyt delikatne.

Wielkie szpitale i uniwersytety kupuj ą taki sprzęt. My tylko wynajmujemy czas pracy na nim.

Myrnin zdziwił się, a potem zamyślił.

– Wynajmujecie czas? Ale jak można coś takiego zaplanować, kiedy nie wiesz, czego szukasz ani jak długo ci to zajmie?

– Trzeba się nauczyć planowania własnych objawień. I cierpliwości.

Roześmiał się na to.

– Claire, ja jestem wampirem. Wiesz, że nie słyniemy z cierpliwości. Ten doktor Mills… Może powinniśmy go odwiedzić. Chciałbym go poznać.

– On… pewnie też chciałby poznać ciebie – powiedziała powoli. Wcale nie była pewna, jak na to zareaguje Amelie, ale widziała, że Myrnin już to sobie wbił do głowy, czy ona się na to zgodzi, czy nie. – Następnym razem, dobrze?

Oboje spojrzeli na zegar odliczający czas.

– Tak – powiedział Myrnin. – Następnym razem. Aha! Chciałem cię o coś zapytać. Co słyszałaś na temat Bishopa i tej powitalnej uczty?

– Niewiele. Michael i Eve chyba pójdą. Shane… Shane mówi, że musi iść.

– Z Ysandre?

Claire pokiwała głową. Myrnin odwrócił się od niej, z energią przesunął jeden stos książek, a potem następny. Wyrwał mu się okrzyk niekłamanej radości, kiedy przerzucając nagromadzone tomy, wyjął jeden, który w oczach Claire niczym się od reszty nie różnił.

Rzucił go jej. Claire udało się go złapać, zanim tom uderzył jaw pierś.

– Auć! – poskarżyła się. – Nie tak mocno, proszę.

– Przepraszam – powiedział niezbyt szczerze. Dziś była w nim mroczna i przekorna nutka.

– I w ogóle, co to jest?

Myrnin znów do niej podszedł, otworzył książkę i zaczął przerzucać jej kartki. Zatrzymał się gdzieś w połowie i podał jej książkę z powrotem.

– Ysandre – powiedział.

Książka została napisana po angielsku, ale to była osiemnastowieczna angielszczyzna i niełatwo było przeczytać druk ze względu na poplamione strony.

„Odznaczała się urodą niezwykłą i tak wielką, że jej dziadka oszołomił niecodzienny widok i wziął ją za anioła zesłanego przez Boga, żeby pocieszyć go na łożu śmierci. Czyste linie jej delikatnego profilu, jej wielkie czarne błyszczące oczy, odkryte szlachetne czoło, włosy połyskujące niczym skrzydło kruka, wydatne usta; ta piękna twarz działała na umysły patrzących na nią osób, przyprawiając je o melancholię i słodycz, i raz na zawsze wbijała się w pamięć. Wysoka i smukła, pozbawiona jednak nadmiernej chudości niektórych młodych dziewcząt, poruszała się bardzo lekko, z niewymuszoną, swobodną gracją, przypominając łodygę kwiatu chwiejącą się na lekkim wietrze”.

– Och – powiedziała Claire ze zdziwieniem. To rzeczywiście była Ysandre, miał rację. – Ona była…

– Słynną morderczynią. Niedługo po śmierci dziadka pomogła swojemu mężowi i jego kuzynom zabić króla. Na koniec została powieszona, ale to było już po tym, jak ją przemieniono w wampira. Miała szczęście, że tak to się złożyło w czasie.

Książka zawierała okrutny opis śmierci króla i wielu innych morderstw. Claire zadrżała i zamknęła ją.

– Dlaczego mi to pokazałeś?

– Nie chcę, żebyś zrobiła to, co jej dziadek – nie doceniła jej, dlatego że wygląda jak anioł. Ysandre zniszczyła życie większej liczbie ludzi, niż mogłabyś sobie choćby wyobrazić, zaczynając od własnego. – Oczy Myrnina były ciemne i bardzo, bardzo poważne. – Jeśli zachce jej się Shane'a, oddaj go jej. I tak szybko się nim znudzi. Amelie nie pozwoli jej go zabić.

– Moim daniem ona chce czegoś innego – powiedziała wolno Claire.

– Ach. Czyli chodzi o seks. Czy jakiś jego rodzaj. Ysandre zawsze była nieco… dziwna.

– Jak mogę ją powstrzymać?

Myrnin powoli pokręcił głową.

– Przykro mi. Nie mogę ci pomóc. Mam tylko jedną sugestię i jestem pewien, że ona ci się nie spodoba. Pozwól mu poradzić sobie z tym samemu. Daruje mu życie i nie zrobi mu krzywdy, o ile nie będzie się jej przeciwstawiał.

– Masz rację. Nie podoba mi się to.

– No to poskarż się kierownictwu, moja droga. – Poważny nastrój już mu minął, jak chmura odsłaniająca słońce. – No to może zagramy w szachy?

– A może najpierw zanalizujemy twoją próbkę krwi, bo zostało ci już tylko parę minut, zanim będę musiała cię zamknąć w twoim, hm, pokoju?

– Celi – poprawił ją szybko. – Zupełnie spokojnie możesz to powiedzieć. Poza tym za ciężko pracujesz jak na tak młodą osobę.

Pracuję za ciężko, pomyślała Claire z irytacją, bo ktoś musi. A Myrnin z pewnością się nie przemęczał.

Do czwartku o zbliżającym się balu maskowym plotkowało całe Morganville. Claire nie mogła uniknąć rozmów na ten temat. W uniwersyteckiej kawiarni było to nieuniknione; ludzie mówili tam otwarcie, publicznie, najdziwniejsze rzeczy, zupełnie jakby otaczał ich jakiś niewidoczny mur prywatności. W ciągu ostatnich pani tygodni usłyszała o wiele za dużo na temat seksualnych przygód kolegów ze studiów; najwyraźniej nadszedł sezon łączenia się w pary teraz, kiedy wszyscy już przyzwyczaili się do jesiennych zajęć. Dziewczyny oceniały facetów. Faceci oceniali dziewczyny. Wszyscy chcieli tego, czego mieć nie mogli, albo mieli to, czego tak naprawdę nie chcieli.

Ale kiedy Claire popijała kawę i pisała esej z fizyki na temat mechaniki, ciepła i pól, co nie miało nic wspólnego z samochodami, pogodą ani rolnictwem, usłyszała coś, co kazało jej zatrzymać sunący po papierze długopis.

– …zaproszenie – mówił ktoś, kto siedział za nią. – Dałabyś wiarę? Mój Boże, naprawdę je dostałam! Mówią, że wysłano tylko trzysta zaproszeń, wiesz. To będzie naprawdę niesamowita impreza. Chciałam się przebrać za Marię Antoninę, co o tym sądzisz?

Musiały rozmawiać o tym balu maskowym. Claire przesunęła się na krześle, ale to nic nie dało, nadal nie widziała, kto to mówił.

– No cóż, możliwe, że ktoś jaw tamtych czasach znał – odparła ta druga dziewczyna. – Wiec może lepiej wybierz coś bezpiecznego, na przykład Kobietę Kota.

– Kobieta Kot może być – zgodziła się ta druga. – Obcisła czarna skóra nigdy nie wychodzi z mody. Wyglądałabym bardzo seksownie.

Claire rozlała kawę, mniej lub bardziej specjalnie, i poderwała się, żeby wziąć garść serwetek z ogólnie dostępnego dyspensera na stoliku ze śmietanką i cukrem. Wracając, spojrzała na dwie zagadane dziewczyny.

Giną i Jennifer, przyjaciółki Moniki. Tylko że tym razem nie było z nimi Moniki. Ciekawe.

Jennifer spojrzała na nią groźnie.

– A ty czego się gapisz, niezgrabo?

– Absolutnie się nie gapię – powiedziała Claire ze śmiertelnie poważną miną. Nie bała się ich, już nie. – Nie przebierałabym się za Kobietę Kota. Nie z takimi udami.

– Och, miauuu!

Złapała książki i kawę i przeniosła się do stolika bliżej baru kawowego. Eve była w pracy. Wyglądała dziś rześko, oczy miała wesołe i uśmiechnięte, ubrała się w czerwień, w której było jej bardzo do twarzy. Gotycko, ale jednak pogodnie. Nadal przeżywała śmierć ojca, Claire dostrzegała to od czasu do czasu, kiedy Eve wydawało się, że nikt na nią nie patrzy – ale jakoś się pozbierała i nie poddawała się mimo wszelkich przeciwności losu.

Teraz akurat nikt nie stał w kolejce po kawę, więc pokazała ręką współpracowniczce pięć palców, pewnie, że chce zrobić sobie pięć minut przerwy, domyśliła się Claire, a potem zdjęła fartuch, zanurkowała pod barem i usiadła naprzeciw Claire.

– No więc… – zagaiła. – Słyszałam od Billy'ego Harrisona, że jego tata dostał zaproszenie na ten cały bal od Tamary, wampirzycy, która jest właścicielką gazety i wszystkich tych składów towarowych na północy miasta. I on powiedział, że wampiry z całego miasta wybierają się i każdy zabiera człowieka jako osobę towarzyszącą? Dziwne. To znaczy, że wszyscy przyprowadzają ludzi?

– A nigdy przedtem tak nie było?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Rozpytywałam, ale nikt nigdy o czymś podobnym nie słyszał. Z tego się robi najważniejsza impreza roku. – Jej uśmiech nieco zbladł. – Michael chyba zapomniał wysłać mi moje zaproszenie. Będę musiała mu przypomnieć.

Claire coś lekko ścisnęło za serce.

– Nie zaprosił cię?

– Zaprosi.

– Ale… To już pojutrze, prawda?

– Zaprosi mnie. Poza tym przecież nie muszę sobie wymyślać skomplikowanego kostiumu. Widziałaś moją szafę? Połowa z tego, co noszę, nadaje się na bal maskowy. – Eve zerknęła na nią, a potem spuściła oczy. – A ty?

– Nikt mnie nie zaprosił. – No tak, w jej głosie wyczuwało się gorycz. Nie udało się jej ukryć. – Wiesz przecież, z kim idzie Shane.

– To nie jego wina, tylko jej, Ysandre. – Eve się skrzywiła. – I w ogóle, co to za imię?

– Francuskie. Myrnin dał mi książkę na jej temat. Zdawałam sobie sprawę, że ona jest niebezpieczna, ale naprawdę, jest jeszcze gorsza, niż myślałam. Może kiedyś starała się tylko przetrwać, ale w czasach, kiedy polityka była wojną, stała się całkiem ważnym graczem.

– A ten facet? François? – Eve przewróciła oczami, wymawiając jego imię, przesadnie naśladując francuską wymowę. – Jemu się wydaje, że jest gorętszy niż powierzchnia słońca. Kogo on zabiera?

– Nie mam pojęcia – powiedziała Claire. – Ale… tu nie chodzi o randkę, wiesz… – Nie miała tak naprawdę pojęcia, o co chodzi. – Chodzi o coś innego.

– Wygląda jak randka, ubiera się jak randka, randkuje jak randka – powiedziała Eve. – A ja zamierzam być dla Michaela bardzo słodziutka i strzec go przed tymi wszystkimi niedobrymi, namolnymi karierowiczkami, które będą chciały zaczepiać najnowszego wampira w mieście.

– Ale on nie jest najnowszy – powiedziała Claire. – Już nie. Bishop i jego świta są nowsi niż on, przynajmniej jeśli chodzi o czynnik świeżości.

Eve zmarszczyła brwi.

Tak – powiedziała. – Chyba masz rację.

Na ich stolik padł cień, ale zanim zdołały podnieść wzrok, coś upadło na blat między nimi i odruchowo obie na to spojrzały.

Było to zaproszenie.

Uniosły wzrok. Monica. Odgarnęła swoje idealne, jasne włosy, uniosła brwi i uśmiechnęła się do Eve niespiesznym, wrednym uśmiechem.

– Szkoda – powiedziała. – Twój seksowny chłopak jednak wie, z której strony towarzyski chlebek jest posmarowany masłem.

Eve szerzej otworzyła oczy. Obróciła zaproszenie, żeby je przeczytać, ale nawet do góry nogami Claire widziała jego kompromitującą treść.

„Zapraszamy Panią do udziału w balu maskowym i uczcie na cześć przyjazdu Starszego Bishopa, w sobotę dwudziestego października, w siedzibie Rady Starszych o północy.

Na balu będzie Pani towarzyszyła panu Michaelowi Glassow i oczekuje się, że będzie Pani do jego dyspozycji”.

To nazwisko rzuciło jej się w oczy zupełnie jak niespodziewany napastnik o wampirzych kłach. Michaelowi Glassowi. Michael zapraszał Monice.

Eve nie powiedziała ani słowa. Oddała zaproszenie Monice, wstała i przeszła pod kontuarem baru, żeby znów założyć fartuszek. Claire patrzyła jej śladem oniemiała. Eve odwracała się plecami i nawet kiedy podeszła do ekspresu przygotować kolejne porcje kawy, oczy miała spuszczone i usiłowała ukryć ból.

Pierwszy szok minął i zamiast niego Claire poczuła gniew.

– Jesteś totalną suką, wiesz o tym? – powiedziała. Monica uniosła idealnie wydepilowaną brew. – Nie musiałaś tego robić.

– Nie moja wina, że wy, dziwaczki, nie umiecie utrzymać przy sobie chłopaków. Słyszałam, że Shane prowadza się z Ysandre. Szkoda. Założę się, że nawet z nim nie poszłaś do łóżka, prawda? Albo, zaczekaj… Może poszłaś. Bo założę się, że to go z miejsca mogło pchnąć w cudze objęcia.

Przez chwilę Claire zabawiała się wyobrażaniem sobie, jak ciężkim podręcznikiem fizyki ściera ten słodki, wymalowany błyszczykiem uśmiech z twarzy Moniki. Zamiast tego spiorunowała ją tylko wzrokiem, pamiętając, jak skuteczne bywały chwile lodowatego milczenia Olivera. Monica wreszcie wzruszyła ramionami, wzięła swoje zaproszenie i schowała je do kieszeni skórzanej kurtki.

– Powiedziałabym „na razie”, ale pewnie się na balu nie zobaczymy – stwierdziła cierpko Monica. – Zdaje się, że w sobotę będziesz musiała zorganizować własną imprezę dla nieudaczników, ze specjalnymi drinkami z cyjankiem potasu. Baw się dobrze.

Dołączyła do Giny i Jennifer, a potem trzy dziewczyny wyszły. Wszyscy się za nimi oglądali. Szczęśliwe, fartowne dziewczyny, ładne, opalone, idealne. Roześmiane.

Claire zdała sobie sprawę, że zaciska pieści, więc z trudem się teraz opanowała, odetchnęła i znów wzięła do ręki długopis. Litery rozmywały się, bo oczyma wyobraźni ciągle widziała Monice u boku Michaela i upokorzoną Eve. A nawet kiedy wyparła ten obraz z myśli pozostawała jeszcze Ysandre z Shane'em, co bolało jeszcze bardziej.

– Dlaczego? – szepnęła. – Michael, dlaczego ty jej to zrobiłeś? – Czy oni się o coś pokłócili? Wydawało się, że Eve tak nie sądziła. Zachowywała się tak, jakby to wszystko spadło na nią zupełnie bez ostrzeżenia.

Z uczuciem, że robi może okropny błąd, nacisnęła jeden z klawiszy szybkiego wyboru w telefonie.

– Tak, Claire? – odezwała się Amelie.

– Muszę z panią porozmawiać, o tym balu maskowym. O co tu chodzi?

Przez chwilę Claire wydawało się, że Amelie bez słowa przerwie rozmowę, ale potem wampirzyca powiedziała:

– Tak, chyba musimy o tym porozmawiać. Spotkam się z tobą na górze u was w domu. Wiesz gdzie.

Miała na myśli ukryty pokój.

– Kiedy?

– Oczywiście w dogodniej dla ciebie chwili – powiedziała Amelie, co zabrzmiało bardzo chłodno i kompletnie nieprawdziwie. – Czy może być za godzinę?

– Będę tam – odparła Claire. Ręce jej dygotały delikatnym trudnym do opanowania drżeniem, oznaka tego wewnętrznego trzęsienia ziemi. – Dziękuję.

– Och, nie dziękuj mi, dziecko – powiedziała Amelie. – Raczej mi się nie wydaje, że to, co ci mam do powiedzenia, da ci najmniejszą nawet pociechę.

W domu nikogo nie było. Claire sprawdziła wszystkie pokoje, włącznie z pralnią w piwnicy, żeby mieć całkowitą pewność. Eve nadal była w pracy, a Michael w sklepie muzycznym. Shane… Nie miała pojęcia, gdzie jest Shane, poza tym, że w domu nie było po nim ani śladu.

Claire nacisnęła ukryty przycisk na korytarzu na piętrze i boazeria rozsunęła się, ukazując zakurzone stopnie prowadzące do ukrytego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i podreptała na górę, z każdym kolejnym stopniem czując się gorzej i bardziej samotnie.

Na górze ściany mieniły się kolorami; wiktoriańskie abażury dawały blade rozmyte światło i mieniły się wszelkimi odcieniami drogich kamieni. Nie było tu żadnych okien, żadnych drzwi. Tylko kilka nieco zakurzonych mebli i Amelie.

I jej ochroniarze, oczywiście. Amelie nigdzie się właściwie nie ruszała bez przynajmniej jednego. Tym razem było ich dwóch, czaili się po kątach. Jeden z nich skinął głową Claire. A więc już na takim stopniu znajomości była z tymi osiłkowatymi wampirami! Super. Rzeczywiście pięła się w górę po szczeblach towarzyskiej drabiny Morganville.

– Witam panią – powiedziała Claire i została tam, gdzie stała.

Amelie siedziała, ale nie zanosiło się na to, że ma ochotę zaspokajać fantazję, w której Claire była jej równa, i mogła sobie usiąść. Trudno było określić uczucia Amelie, ale Claire była pewna, że jest zniecierpliwiona, za chwilę może się rozgniewać.

– Mam bardzo niewiele czasu na ugłaskiwanie twoich wzburzonych piórek – powiedziała Amelie. Poruszyła się lekko, co też było zadziwiające. Zwykle siedziała w kompletnym bezruchu, szalenie opanowana. Jak na nią, niemal się wierciła. Coś jeszcze było w niej dzisiaj niezwykłe – kolor ubrania. Było, jak zwykle, klasyczne i pięknie skrojone, ale tym razem ciemnoszare, o wiele ciemniejsze niż kolory, które Amelie lubiła zakładać. Nadawało jej oczom odcień burzowych chmur, – Z Myrninem dokonałaś więcej, niż oczekiwałam. Jestem skłonna wybaczyć ci impertynencję, o ile zrozumiesz, że to moja pobłażliwość, a nie twoje prawo.

– Rozumiem – powiedziała Claire. – Ja tylko… Ten bal maskowy, Myrnin nazwał go powitalną ucztą. Zachowywał się tak, jakby to miało coś wspólnego z panem Bishopem i jakby to było ważne.

Spojrzenie Amelie, obserwującej ją obojętnie, nagle się wyostrzyło.

– Rozmawiałaś z Myrninem o przyjeździe Bishopa?

– No cóż… Pytał mnie, co się dzieje w mieście, i… – Claire urwała, bo Amelie nagle wstała. A jej ochroniarze wyszli z kątów pokoju i stanęli bardzo blisko, dość blisko, żeby zrobić jej krzywdę. – Nie zakazała mi pani!

– Mówiłam ci, żebyś się nie wtrącała w moje sprawy! – Coś niebezpiecznego mignęło w tych oczach, równie przerażającego jak u Bishopa. Amelie z trudem się opanowała. – No, dobrze. Zło już się stało. Co ci powiedział Myrnin?

– Powiedział… – Claire oblizała wargi i obejrzała się na czających się przerażająco blisko ochroniarzy. Amelie uniosła brew i skinęła głową. Claire raczej poczuła, niż zobaczyła, że się cofają. – Powiedział, że oboje myśleliście, że Bishop nie żyje, więc zdziwił się na wiadomość, że jest w mieście. Powiedział, że Bishop chce się zemścić na pani.

– Co ci mówił o uczcie?

– Tylko tyle, że to część ceremonii powitania Bishopa w mieście. – I że nie będzie pani z nim walczyć, skoro wydaje pani ucztę.

Amelie uśmiechnęła się chłodno.

– Myrnin zna trochę ten świat i politykę. Nie, nie zamierzam z nim walczyć. Chyba że będę musiała. Czy mówił ci coś jeszcze?

– Nie. – Claire zebrała się na odwagę. – Ysandre zabiera Shane'a. A Michael… właśnie się dowiedziałam, że idzie, ale zabiera Monice. Nie Eve.

– Czy ty sobie wyobrażasz, że mnie choćby w najmniejszym stopniu obchodzi, w jaki sposób twoi przyjaciele rozgrywają swoje uczuciowe sprawy?

– Nie, tylko że ja… Chciałabym, żeby pani mnie zaprosiła. Proszę. Każdy wampir zabiera człowieka. Dlaczego nie weźmie pani mnie?

Amelie szerzej otworzyła oczy. Odrobinę, ale to wystarczyło, żeby Claire pojęła, że bardzo ją zaskoczyła.

– A dlaczego chcesz się tam wybrać?

– Monica mówiła, że to towarzyskie wydarzenie sezonu – odparła Claire. Nie była pewna, czy żart ujdzie jej na sucho; wiedziała, że Amelie ma poczucie humoru, ale nie lubi się z nim obnosić.

Dzisiaj najwyraźniej nie istniało.

– No dobrze, prawdę mówiąc, martwię się o Michaela i Shane'a. Chciałabym tylko mieć pewność, że nic im nie będzie.

– I w jaki sposób zamierzałabyś tego dopilnować, jeśli ja nie zdołam? – Amelie nie czekała na odpowiedź, bo wiedziała, że się jej nie doczeka. – Chcesz dopilnować chłopaka, żeby mieć pewność, że nie padnie ofiarą Ysandre. O to chodzi?

Claire przełknęła ślinę i pokiwała głową. To nie było wszystko, ale mniej więcej się zgadzało.

– Strata czasu. Nie – powiedziała Amelie. – Nie pójdziesz na bal, Claire. Mówię ci to wyraźnie, żebyśmy miały jasność: nie mogę ryzykować twojej tam obecności. Nie pójdziesz na tę imprezę. Ani ty, ani Myrnin. Zrozumiano?

– Ale…

Amelie podniosła głos do krzyku:

– Zrozumiano? – Jej wściekłość cięła jak bat. Claire wstrzymała oddech i pokiwała głową. Chciała cofnąć się o krok poza zasięg tego okropnego gniewu pałającego w oczach Amelie, ale wiedziała, że to byłby bardzo kiepski pomysł. Dość długo przebywała z Myrninem, żeby pojąć się, że cofanie się jest oznaką słabości, a słabość prowokuje do ataku.

Amelie nadal się w nią wpatrywała, skupiona i milcząca, i było w niej coś nieokiełznanego, czego Claire nie mogła zrozumieć.

– Pani – odezwał się któryś z ochroniarzy. – Powinniśmy iść. – Zabrzmiało to, jakby mieli coś do załatwienia, ale Claire miała dziwne wrażenie, że on specjalnie zainterweniował. Dał Amelie wymówkę, żeby się wycofać.

– Tak – powiedziała Amelie. W głosie miała ton, jakiego Claire jeszcze u niej nie słyszała. – Jak najbardziej, czas z tym skończyć. Claire, słyszałaś, co powiedziałam. Ostrzegam cię, nie wystawiaj mnie w tej sprawie na próbę. Jesteś dla mnie cenna, ale nie niezastąpiona, i masz w tym mieście przyjaciół i rodzinę, którzy są o wiele mniej pożyteczni.

Nie można było tego zrozumieć inaczej niż tylko jako otwartą groźbę. Claire powoli skinęła głową.

– Chcę to od ciebie usłyszeć – powiedziała Amelie.

– Tak, rozumiem.

– To dobrze. A teraz nie zawracaj mi już głowy. Możesz odejść.

Claire cofnęła się w stronę schodów. Zeszła jeszcze dwa stopnie niżej, zanim obróciła się i zbiegła na sam dół. Kiedy była w połowie drogi, dotarło do niej, że kontrolka do otwierania drzwi jest na górze, na oparciu kanapy, na której siedziała Amelie.

Jeśli Amelie nie zechce jej wypuścić, nigdzie nie ucieknie.

Claire dotarła pod same drzwi. Nadal były zamknięte. Spojrzała w górę schodów i dostrzegła poruszający się cień, ale niczego nie usłyszała.

Światło zgasło.

– Nie – szepnęła i strach ją oblał jak wiadro lodowatej wody, od czubka głowy po końce stóp. – Nie, nie róbcie tego…

W Amelie coś się zmieniło. Nie była już tą chłodną, niedosięgłą królową, jaką Claire znała wcześniej. Teraz była bardziej… zwierzęca. Bardziej gniewna.

– Proszę – odezwała się Claire w mrok. Wiedziała, że tam są uszy, które jej słuchają. – Proszę pozwolić mi odejść.

Usłyszała głośne kliknięcie i drzwi poruszyły się pod czubkami jej palców, otwierając się do środka. Claire złapała ich brzeg obiema dłońmi i pociągnęła na oścież. Nagle znalazła się na korytarzu, a kiedy się obejrzała, drzwi się już zamykały.

Oparła się o ścianę, roztrzęsiona.

No to pięknie mi poszło, pomyślała z ironią. Chciało jej się krzyczeć, ale uznała, że to byłby bardzo, bardzo zły pomysł.

Na dole frontowe drzwi otworzyły się i zamknęły, a potem Claire usłyszała tupot ciężkich butów na drewnianej posadzce.

– Eve? – zawołała.

– Tak. – W głosie Eve słyszała wyczerpanie. – Już idę.

Wyglądała jeszcze gorzej, niż brzmiała. Czerwony strój, który tak jej pasował przedtem, teraz zdawał się krzyczeć i przyduszać ją. Wyglądała, jakby miała lada moment paść, a sądząc po stanie jej makijażu, już zdążyła wylać sporo łez.

– Och – powiedziała Claire. – Eve…

Eve spróbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.

– Trochę głupio martwić się Monicą, prawda? Ale moim zdaniem właśnie dlatego to tak bardzo boli. Gdyby przynajmniej zabierał ze sobą kogoś miłego. On musiał wybrać tę chodzącą chorobę społeczną. – Eve otarła oczy grzbietem dłoni. Eyeliner i tusz rozmazały jej się, robiąc na twarzy prawdziwie gotycki bałagan, i czarnymi strugami spływały jej po policzkach. – Nie próbuj mi wmawiać, że ktoś mu kazał to zrobić. Nic mnie nic obchodzi, czy ktoś mu kazał. Powinien był najpierw mi powiedzieć. I dlaczego ty się ze mną nie kłócisz?

– Bo masz rację.

– Cholera, mam. – Eve kopniakiem otworzyła drzwi do swojego pokoju, weszła do środka i rzuciła się twarzą w dół na swoje czarne łóżko. Claire zapaliła światło, czyli głównie sznury matowo – białych choinkowych światełek i jedną lampę z abażurem udrapowanym z krwistoczerwonego szala. Eve płakała w poduszkę i waliła w nią pięścią. Claire przysiadła na skraju łóżka.

– Ja go chyba zabiję – powiedziała Eve, a przynajmniej tak to zabrzmiało, przefiltrowane przez poduszki. – Wbiję mu kołek prosto w serce, wcisnę mu czosnek w tyłek i… I…

– I co?

W drzwiach stał Michael. Claire zerwała się z łóżka, przestraszona, a Eve usiadła, ściskając poduszkę w obu rękach.

– Kiedy wróciłeś do domu? – ostro spytała Claire.

– Najwyraźniej w samą porę, żeby wysłuchać planów związanych z moim pogrzebem. Szczególnie podobał mi się ten czosnek w tyłku. To coś… nowego.

– Jeszcze nie skończyłam – odparowała Eve. Wstała z łóżka, wypuściła z rąk poduszkę i stanęła naprzeciw Michaela, zakładając ramiona na piersi. – Mam też zamiar przebić cię kołkiem na słońcu, na szczycie kopca czerwonych mrówek. I śmiać się.

– Ale co ja zrobiłem?

– Co zrobiłeś? – Spojrzenie Eve było tak wściekłe, że samo mogło wyrwać wampirowi serce z piersi. – Chyba żartujesz.

Michael znieruchomiał i Claire pomyślała, że wyraz jego oczu jest definicją słowa: „wpadka”.

– Monica. Powiedziała ci.

– Tak. A dlaczego miałaby sobie odmawiać okazji utarcia mi nosa, ty draniu? A skoro już o tym mowa, Monicą?! Zakład jakiś przegrałeś czy co? Bo mnie się wydaje, że to jedyny powód, dla którego mógłbyś mnie w taki sposób upokarzać.

– Nie – powiedział Michael. Zerknął w stronę Claire w wyraźnej prośbie, żeby stamtąd wyszła. Nie ruszyła się z miejsca. – Eve, nie mogę tego wyjaśnić. Przykro mi. Po prostu nie mogę. Ale to nie to, co ci się…

– Nawet mi nie mów, że to nie to, co mi się wydaje, bo to zawsze jest dokładnie to, co się wydaje! – Eve rzuciła się przed siebie, pchnęła Michaela obiema dłońmi w pierś, aż cofnął się z pół metra, poza drzwi jej pokoju. – Nie chcę z tobą teraz rozmawiać! Wynoś się! I trzymaj się ode mnie z daleka!

Zatrzasnęła drzwi i przekręciła klucz. Zamek w drzwiach niewiele mógł jej dać, pomyślała Claire, biorąc pod uwagę siłę Michaela. Ale przecież we własnym domu nie będzie chyba wyważał drzwi.

– Eve, musisz mnie wysłuchać. Proszę cię.

Eve rzuciła się z powrotem na łóżko, wyciągnęła z szuflady iPoda i wcisnęła sobie słuchawki na uszy, naciskając odtwarzanie. Claire z drugiego krańca pokoju słyszała dudnienie metal rocka.

– Eve?

Claire otworzyła drzwi i popatrzyła na Michaela.

– Chyba cię nie słyszy – powiedziała. – Naprawdę to schrzaniłeś. Wiesz o tym prawda? Shane'owi przynajmniej kazali to zrobić. A ty sam wybrałeś, prawda?

– Tak – przyznał cicho Michael. – Wybrałem. Ale naprawdę nie masz pojęcia, jaki inny wybór miałem, prawda?

Patrzyła, jak szedł do swojego pokoju na końcu korytarz;! i zamknął za sobą drzwi.

Może miał rację. Może faktycznie to nie było tak, jak się wydawało. Nie żeby Eve chciała tego słuchać. Claire postała tam chwilę, nasłuchując lodowato zimnej ciszy, a potem pokręcili głową i zeszła po schodach na dół.

Hot dogi nie smakowały jedzone w samotności.

Shane wrócił do domu po zmroku i gdy Claire go zobaczyła, zrozumiała, że coś jest nie tak. Wydawał się roztargniony. Jakiś inny.

Ledwie skinął jej głową, przechodząc przez salon do kuchni. Siedziała zwinięta w kłębek na kanapie, zaznaczając mazakiem tekst w podręczniku literatury angielskiej i zastanawiając się po raz tysięczny, dlaczego ktoś uważał, że wiedza na temat sióstr Bronte jest ważniejsza i bardziej przydatna niż oglądanie w kablówce kanału z programami kulinarnymi.

– Hej! – zawołała za nim. – Zostawiłam ci trochę chili!

Nie odpowiedział. Claire odłożyła mazak i podeszła do drzwi kuchni. Nie otwierała ich, tylko stanęła i zaczęła nasłuchiwać. Shane nie ciskał garnkami jak normalny, desperacko spragniony obiadu facet, było zupełnie cicho.

Claire zastanawiała się, czy wrócić do nauki, kiedy usłyszała, że otworzył tylne drzwi. Ściszone głosy. Leciutko uchyliła drzwi i zaczęła nasłuchiwać.

– Masz szczęście, że nie dzwonię po gliny – mówił Shane. – Stary, odejdź stąd.

– Nie mogę. Muszę z nią porozmawiać.

– Nie zbliżysz się do żadnej z tych dwóch dziewczyn, słyszysz?

– Nikomu nic złego nie zrobię!

Znała ten głos, a przynajmniej tak jej się wydawało. Ale przecież to nie mogła być prawda, po prostu nie mogła.

To niemożliwe, żeby Shane rozmawiał z bratem Eve, Jasonem, zwłaszcza nie przy tylnych drzwiach do domu. Musiało jej się coś wydawać. Może to ktoś inny, ktoś, kto tylko brzmiał jak Jason Rosser…

Claire otworzyła drzwi na tyle szeroko, że mogła przez nie zerknąć.

Nie, to jednak był Jason. Nie było co do tego absolutnie żadnych wątpliwości.

Miał na sobie nawet te same brudne, poplamione dżinsy i skórzaną kurtkę. Włosy zwisały w strąkach jeszcze bardziej tłustych, niż kiedy go widziała po raz ostatni, cera wyglądała na ziemistą i niezdrową.

– Stary, daj spokój – powiedział. – Ja tylko chcę pogadać z Claire. Jak mi każesz czekać tu, po ciemku, zostanie ze mnie tylko mielonka.

– Dobrze wiedzieć.

Jason wyciągnął rękę, żeby nie pozwolić Shane'owi zamknąć mu drzwi przed nosem.

– Stary, proszę cię. No serio.

Shane się zawahał. Claire nie mogła zrozumieć, czemu Jason znęcał się nad Eve; zabił, a przynajmniej twierdził, że zabijał niewinne dziewczyny w jakiejś pomylonej próbie skłonienia wampirów, żeby go wzięły na swoje usługi. Pchnął Shane'a nożem w brzuch.

Ale Shane zamierzył się wtedy na niego kijem baseballowym, napomniał cichy głos sumienia Claire. Kazała mu się przymknąć. Jason wyreżyserował całą tę walkę, sprowokował do niej Shane'a i tylko dzięki temu, że tak szybko trafił do karetki, Shane przeżył.

Jason w tej chwili nie wyglądał na szalonego zabójcę. Wyglądał jak na wpół zagłodzony, zaćpany dzieciak, odchodzący od zmysłów ze strachu. I zdesperowany. Claire weszła do kuchni. Twarz Jasona się rozjaśniła.

– Claire! Claire, powiedz mu, że mogę. Obiecuję, nikomu nie zrobię nic złego. Powiedz mu, że mogę wejść, żeby z tobą pogadać.

– Nie możesz – powiedziała Claire. – Ale on już to wie.

Shane pokiwał głową. Pchnął Jasona w tył, chłopak stracił równowagę i zleciał z werandy, a potem potknął się o cegłę i poleciał na tyłek. Popatrzył gniewnie na Jasona i powoli się podniósł.

– Claire, mam ci coś powiedzieć, w imieniu Olivera.

– Oliver nie ma nam do powiedzenia nic, co chcielibyśmy usłyszeć. A na pewno nie przez ciebie.

– Jesteś tego pewien?

Shane uśmiechnął się szeroko.

– Całkiem pewien. Powodzenia w uprawianiu tam po ciemku szkoły przetrwania.

Shane zaczął zamykać drzwi. Prawie zdążył, ale Jason wypalił:

– Bishop chce zastawić pułapkę. Możemy wam powiedzieć, gdzie i kiedy.

Claire położyła dłoń na ramieniu Shane'a, który zostawił drzwi jeszcze odrobinę uchylone.

– Co ty wygadujesz?

– Wpuść mnie, a ci opowiem. – Jason miał minę tak zdesperowaną, jakby gotów był pazurami zdzierać farbę z drzwi. – Proszę, Claire. Przysięgam, nic nie będę kombinował.

– Nie – powiedziała. – Jeśli Oliver ma mi coś do powiedzenia, będę rozmawiała z nim, nie z tobą.

W ciemnych oczach Jasona niczym zapalająca się plama ropy zabłysła nienawiść. Wstał i wcisnął ręce w kieszenie.

– To tak chcesz pogrywać?

– Ja tu w nic nie pogrywam – powiedziała Claire.

– A mnie się wydaje, że tak. No to może jednak obejdzie się bez ułatwień. – Jason rzucił się na drzwi z taką siłą, że odepchnął Shane'a, a Claire straciła równowagę i z rozpędu usiadła na podłodze w kuchni. Kiedy obróciła się, usiłując wstać, poczuła, że Jason bolesnym chwytem trzyma j ą za włosy. Szarpnięciem podniósł ją na kolana i wyciągnął na zewnątrz. Wrzeszczała i broniła się, ale miał sporo doświadczenia w zmuszaniu dziewczyn, żeby robiły, co chciał. A kiedy przystawił jej do głowy pistolet, przestała się opierać.

– Dobrze – powiedział jej do ucha i nawet ogarnięta ślepą furią, pomyślała, że oddech ma tak nieprzyjemny, że mógłby nim usuwać farbowane powłoki. – Uspokój się, nie zrobię ci nic złego. Poważnie mówiłem. Musisz mnie wysłuchać.

Shane wyszedł za nimi na zewnątrz. Szedł powoli, ale ani na moment nie odrywał oczu od Jasona. Od pistoletu.

– Puszczaj ją.

Jason roześmiał się i pociągnął ją w tył, w stronę podjazdu, gdzie czekał duży czarny samochód. Shane szedł za nimi w bezpiecznej odległości. „Nie”, bezgłośnie powiedziała Claire. Już wcześniej widziała, jak Jason o mało nie zabił Shane'a. Nie mogłaby znieść patrzenia na to znowu. „Nic mi nie będzie”.

Jason otworzył samochód od strony kierowcy, wsadził Claire do środka, a potem wepchnął się tam za nią. Natychmiast rzuciła się do drugich drzwi.

Zamknięte.

Jasno zatrzasnął drzwi samochodu i przekręcił kluczyk, zapalając silnik. Mocniej szarpnął Claire za włosy.

– Siedź spokojnie!

Coś ciężkiego wylądowało na dachu samochodu, który wgiął się tak głęboko, że niemal sięgnął ich głów. Claire i Jason schylili się oboje, a Claire pisnęła na myśl, że Jason, panikując, naciśnie spust.

Ale nie nacisnął.

Czyjaś pięść przebiła metalowy dach samochodu, złapała za oderwany fragment i oddarła dach jak wieczko metalowej puszki. Do środka zajrzał Michael.

Nie, nie Michael, to był wampir. Kły obnażył, oczy miał szkarłatne. Michael był wściekły. I przerażający.

W świetle księżyca wskoczył do środka, złapał Jasona za rękę, w której ten trzymał pistolet, i oderwał go od Claire niczym zabawkę. Jason wrzasnął. Pistolet wypalił, a Claire drgnęła i zakryła głowę rękoma, usiłując zwinąć się w kulkę w kącie. Samochód zatrząsł się, kiedy Michael wyrzucił Jasona na zewnątrz prosto przez wyrwę w dachu. Jason wrzeszczał prze/ cały czas, wylatując na zewnątrz i spadając na ziemię. Uderzył o ziemię z obrzydliwym łomotem i przekoziołkował.

Michael wyskoczył z samochodu, wylądował miękko na nogach w świetle przednich reflektorów i podszedł do miejsca, skąd Jason usiłował odczołgać się na bok. Jason przewrócił się na plecy. Nadal trzymał pistolet.

Strzelił do Michaela sześć razy z bliska. Claire krzywiła się przy każdym głośnym huku.

Ale Michael nie.

Wyciągnął rękę, odebrał Jasonowi pistolet, rozerwał go na części i wrzucił oba kawałki do pojemnika na śmieci stojącego pod ścianą domu. Jason spojrzał ze zdumieniem, a potem z rezygnacją, kiedy Michael chwycił go za kołnierz skórzanej kurtki.

Shane zajrzał przez rozdarty dach do środka, otworzył drzwi, schwycił Claire w ramiona i wyciągnął z samochodu.

– Nic ci nie jest? – Głos miał mocno zdenerwowany i co chwila przesuwał dłońmi po jej ciele, jakby chciał sprawdzić, czy nie ma dziur po kulach.

– Claire, powiedz coś!

– Powstrzymaj go – szepnęła, spoglądając za jego plecy na Michaela. – Nie pozwól mu tego zrobić.

Bo Michael szykował się, żeby ukąsić Jasona, a kiedy już raz by to zrobił, nie byłoby powrotu. Shane rzucił jej spojrzenie, które prawdopodobnie miało oznaczać, że uważa, że oszalała, ale siłą woli zachowała spokój i nie wyrywała się, chociaż wnętrzności przewracały jej się z przerażenia.

– Shane – powiedziała i jak umiała najlepiej spróbowała naśladować władczy ton Amelie. – Nie pozwól mu.

Zobaczyła, że do Shane'a zaczyna docierać sens tego, co się działo. Skinął głową i podszedł do Michaela, który raczej nie wyglądał, jakby miał dać sobie wyperswadować mordercze zapędy.

Ale Shane nie musiał nawet próbować, bo Michael uniósł wzrok i zobaczył Eve stojącą w drzwiach, z dłońmi przyciśniętymi do ust, z ciemnymi oczami rozszerzonymi przerażeniem i wpatrzonymi w jej chłopaka, który miał zamiar wyssać krew z jej młodszego brata. Michael go puścił. Jason poleciał na ziemię, jęknął i próbował się odczołgać.

Michael postawił mu stopę na plecach i zatrzymał go w miejscu.

– Nie – powiedział. Głos miał niski i bardzo, bardzo groźny. – Nie wydaje mi się. Próba porwania z użyciem niebezpiecznej broni i próba zabicia wampira? Facet, jesteś skończony. Już po wszystkim, został ci tylko wrzask.

– Ty dupku! – krzyknął Jason. – Pracuję dla Olivera! Nie możesz mnie tknąć!

Odsunął rękaw kurtki, a tam, na nadgarstku, błysnęła srebrna bransoletka. – W odpowiedzi Michael jeszcze silniej docisnął stopą plecy Jasona.

– A więc ty i ja pogawędzimy sobie z Oliverem o tym, że wysyła do mojego domu swojego małego robala, żeby do mnie strzelał – powiedział. – Chyba nie będzie ci się to zbytnio podobało. Bo jestem pewien, żeby Oliver nie prosił cię, żebyś zrobił coś takiego.

– Michael… – odezwał się Shane. Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Claire obróciwszy się Zrozumiała powód – nadjeżdżał kolejny samochód, policyjny samochód z migającymi światłami. Zaparkował na podjeździe, blokując na wpół zdemolowany wóz Jasona. Od strony kierowcy wysiadł Richard Morrell ze strzelbą w ręku. Byli z nim posterunkowy Joe Hess i Travis Lowe, każdy z własnym rewolwerem w pogotowiu.

Jeszcze nigdy nie widział u tych trzech tak ponurych min, ale ucieszyła się ich przyjazdem – Przynajmniej oznaczało to, że ktoś wreszcie położy kres szalonemu zachowaniu Jasona. Michael miał rację, to się nie mogło dla niego dobrze skończyć, ale…

Richard Morrell uniósł strzelbę do ramienia. Mierzył do Michaela. Dwaj pozostali mężczyźni przystanęli i też złożyli się do strzału. Claire aż sapnęła.

– Z drogi – rozkazał posterunkowy Hesse Shane ' owi z ostrym ruchem głowy. Shane nie spierał się. Uniósł ręce i cofnął się. Michael obrócił się, zobaczył ze Policjanci do niego mierzą i zmarszczył brwi.

– Puść go, Michael – powiedział Travis Lowe. – Nie utrudniajmy sobie tego.

– O co chodzi?

– Po jednej rzeczy na raz. Wpierw wypuść dzieciaka.

Michael zabrał stopę. Jasson z trudem wstał, a potem próbował rzucić się do ucieczki. Richard Morrell westchnął, przekazał strzelbę Joemu Hessowi i rzucił się biegiem za nim. Chociaż Jason był szybki, Richard okazał się szybszy. Wpół drogi do ogrodzenia powalił go na ziemię w biegu. Przewrócił Jasona na plecy, skuł go z brutalną wprawą, szarpnięciem postawił i poprowadził do miejsca, gdzie dwaj pozostali policjanci trzymali Michaela na muszce.

– Co się dzieje? – powtórzył Michael. – On próbował porwać Claire, a wy zatrzymujecie mnie?! Dlaczego?

– Chronimy cię przed samym sobą – powiedział posterunkowy Hess. – Nic ci nie jest? Uspokoiłeś się?

Michael pokiwał głową. Hess opuścił lufę rewolweru, to samo zrobił Travis Lowe. Richard Morrell wsadził Jasona na tylne siedzenie policyjnego wozu.

– Dostaliśmy informację – ciągnął Hess – że wpadłeś w szał i próbujesz pozabijać swoich przyjaciół. Ale skoro widzimy, że stoicie tu wszyscy cali i zdrowi, chyba prawdziwym problemem był nasz mały Jason.

Richard wrócił, wycierając dłonie w chusteczkę. Najwyraźniej też nie przepadał za dotykaniem Jasona.

– Włamał się do domu?

– Nie – odparł Shane. – Wyciągnął broń i dopadł Claire przy bocznych drzwiach. Usiłował z nią odjechać. Michael go zatrzymał.

Michael został też sześć razy trafiony z rewolweru w klatkę piersiową, i to z bliskiej odległości, dotarło do Claire, kiedy jej serce zaczęło bić nieco wolniej. Na dowód tego na jego białej koszuli widniały poczerniałe, wyszarpane dziury, każda obrzeżona wąską obwódką czerwieni. Przypomniała sobie, jak Myrnin niedbałym ruchem zaciął się nożem w ramię, przecinając żyły, tętnice i mięśnie tylko po to, żeby pobrać próbkę krwi.

Nie mogła być pewna, ale wydawało jej się, że na piersi Michaela, pod koszulą, nie ma nawet śladu i nie poruszał się jak człowiek, którego trafiło sześć kuł. Nawet nie jak człowiek w szoku.

Wow.

– Czego chciał? – spytał posterunkowy Hesse. – Powiedział?

– Powiedział, że chce ze mną pogadać – odezwała się Claire.

Częściowo zgadzało się to z prawdą, ale nie chciała w całą sprawę mieszać Olivera. Już i tak mieli dość kłopotów. – Chyba naprawdę chciał. Po prostu wiedział, że tutaj to będzie niemożliwie. Moim zdaniem… moim zdaniem wcale nie chciał mnie skrzywdzić. – Nie tym razem.

Shane patrzył na nią tak, jakby nagle wyrosła jej druga głowa, i to z poważnie uszkodzonym mózgiem.

– Przecież to Jason. Oczywiście, że zamierzał cię skrzywdzić! Ten pistolet przystawiony do głowy nie dał ci do myślenia?

Miał rację, oczywiście, ale… Ale widziała wyraz oczu Jasona i nie była to radość drapieżnika, z jaką wcześniej bawił się w różne sadystyczne gierki. To była wyraźna desperacja. Nie umiała tego wyjaśnić, ale Jasonowi uwierzyła. Tym razem.

Shane nadal patrzył na nią z pochmurną miną. Tak samo Michael.

– Nic ci nie jest? – spytał Shane i objął ją ramieniem.

Poczuwszy jego ciepło, zdała sobie sprawę, jak strasznie zmarzła.

Trzęsła się i kolana się pod nią uginały. Gdybym upadła – pomyślała – on by mnie podtrzymał.

Ale ustała, odsunęła się i spojrzała mu w oczy.

– Nic mi nie jest – powiedziała. Pocałowała go. – Wszystko w porządku.

Загрузка...