Omal nie utonąłem w rozkoszy, jaką mi ofiarowała, bo choć nie kochałem jej ani tak jak kiedyś Theclę, ani tak, jak wtedy jeszcze Dorcas, ona zaś z pewnością nie dorównywała urodą Jolencie, to poczułem do niej ogromną czułość nie mająca jednak nic wspólnego z wypitym przeze mnie winem. Cyriaca była dokładnie taką kobietą, o jakiej marzyłem jako odziany w łachmany chłopiec w Wieży Matachina, zanim jeszcze wśród mgieł nekropolii ujrzałem przypominającą kształtem serce twarz kasztelanki Thei.
Kiedy wreszcie wstaliśmy z otomany, poszliśmy do basenu o ścianach wykładanych srebrną blachą, aby się umyć. Kochały się tam dwie kobiety; spojrzały na nas i wybuchnęły śmiechem, ale kiedy zrozumiały, że nie oszczędziłbym ich tylko dlatego, że są kobietami, uciekły z krzykiem.
Polewaliśmy się nawzajem wodą. Wiem teraz, iż Cyriaca była pewna, że zaraz ją opuszczę, ja zaś to samo myślałem o niej. Nie rozstaliśmy się jednak (choć byłoby chyba lepiej, gdyby tak się stało), lecz wyszliśmy do niewielkiego, pogrążonego w ciszy i ciemności ogrodu i przystanęliśmy obok samotnej fontanny. Trzymaliśmy się za ręce jak dzieci.
— Byłeś kiedyś w Domu Absolutu? — zapytała.
Obserwowała nasze odbicia w lśniącej w blasku księżyca wodzie, a mówiła tak cicho, że z trudem ją słyszałem.
Odparłem, że owszem, i natychmiast poczułem, jak jej ręka zacisnęła się na mojej.
— A widziałeś Studnię Orchidei?
Potrząsnąłem głową.
— Ja też nie, chociaż, podobnie jak ty, byłam w Domu Absolutu. Podobno niegdyś mieszkały tam małżonki autarchów, ale nawet teraz, mimo że nasz Autarcha nie ma towarzyszki życia, wolno tam przebywać jedynie najpiękniejszym kobietom. Podczas pobytu w Domu mój pan i ja zamieszkaliśmy w niewielkim pokoju stosownym do naszego urodzenia. Pewnego wieczoru mój małżonek zniknął, ja zaś wyszłam na korytarz, a kiedy rozglądałam się w obie strony, nadszedł jakiś wysoki urzędnik. Nie znałam jego imienia i nie wiedziałam, jaką funkcję sprawuje, lecz mimo to zatrzymałam go i zapytałam, czy mogę zobaczyć Studnię Orchidei.
Cyriaca umilkła. Przez dwa lub trzy oddechy słyszeliśmy jedynie dźwięki muzyki dobiegające z pawilonu i szmer wody w fontannie.
— Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Nie masz pojęcia, co to znaczy być ubogą szlachcianką z północy, odzianą w suknię uszytą przez służące, z tanimi klejnotami na szyi, i stać przed kimś, kto całe życie spędził wśród arystokratów zamieszkujących Dom Absolutu. A potem… potem się uśmiechnął. — Ponownie zacisnęła palce na mojej ręce. — I powiedział mi, którędy mam iść: prosto korytarzem, skręcić przy posągu, następnie w górę po schodach, dalej prosto ścieżką wysypaną białym żwirem. Och, Severianie, mój ukochany!
Jej twarz błyszczała jak księżyc. Pojąłem, iż wydarzenie, którego przebieg mi relacjonuje, stanowi szczytowy moment jej życia i że uczucie, którym ją obdarowałem, odświeżyło w jej pamięci te chwile, kiedy okazało się, że może swoją urodą zmiękczyć serca nawet tych, co wcale nie pragnęli jej posiąść. Rozsądek podpowiadał mi, że powinienem czuć się urażony, ale nie potrafiłem się do tego zmusić.
— Zaraz potem odszedł, ja natomiast ruszyłam we wskazanym kierunku, ale zaledwie przeszłam kilkanaście kroków, zjawił się mój pan i rozkazał mi wrócić do pokoju.
— Rozumiem — odparłem, poprawiając miecz.
— Myślę, że naprawdę mnie rozumiesz. Jak uważasz, czy źle postępuję, zdradzając go z tobą?
— Nie jestem sędzią.
— Jednak wszyscy oceniają moje postępowanie… Przyjaciele i kochankowie, a nawet te kobiety w pawilonie.
— My od dzieciństwa uczymy się nie wydawać żadnych wyroków, a jedynie wykonywać te, które przekażą nam sądy Wspólnoty. Dlatego nie będę oceniał ani ciebie, ani jego.
— Ja natomiast to czynię — powiedziała, zwracając twarz ku świecącym zimnym blaskiem gwiazdom. Po raz pierwszy od chwili, kiedy dostrzegłem ją z daleka w zatłoczonej sali, zrozumiałem, dlaczego wziąłem ją za prawdziwą członkinię zakonu, którego habit założyła z okazji maskarady. — A przynajmniej próbuję i za każdym razem i wyrok jest taki sam: winna. Mimo to nie jestem w stanie się powstrzymać. Myślę, że przyciągam do siebie takich mężczyzn jak ty. Czułeś, jak coś cię do mnie ciągnie? Przecież wiem, że miałeś do wyboru mnóstwo kobiet bardziej urodziwych ode mnie.
— Nie jestem pewien — odparłem. — Podczas naszej wędrówki do Thraxu…
— A więc ty także masz do opowiedzenia jakąś historię? Chętnie jej wysłucham, Severianie. Ja już opowiedziałam ci o jedynym interesującym zdarzeniu, jakie miało miejsce w moim życiu.
— W drodze tutaj — przy innej okazji opowiem ci, kto towarzyszył mi w podróży — spotkałem wiedźmę, jej uczennicę oraz klienta, którzy zeszli się w pewnym miejscu, aby wskrzesić zmarłego dawno temu człowieka.
— Naprawdę? — Oczy kobiety zapłonęły podnieceniem. — Cudownie! Słyszałam o czymś takim, ale nigdy nie widziałam. Opowiedz mi o wszystkim, lecz postaraj się, żeby to była sama prawda.
— Nie mam wiele do opowiadania. Nasza droga wiodła przez opuszczone miasto, a kiedy zauważyliśmy ognisko, ruszyliśmy w tamtą stronę, ponieważ mieliśmy ze sobą bardzo chorą osobę. Potem wiedźma wskrzesiła człowieka, po którego tam przyszli, mnie zaś wydawało się, że zwraca życie całemu miastu. Dopiero kilka dni później zrozumiałem…
Okazało się, że nie potrafię powiedzieć, co zrozumiałem, gdyż znaczenie tamtych wydarzeń należało rozpatrywać na poziomie znacznie wyższym niż językowy, o którym najczęściej staramy się nie myśleć, chociaż z pewnością nasze myśli bez przerwy by się tam zapędzały, gdyby nie surowa dyscyplina, jaką nauczyliśmy się im narzucać.
— Mów dalej.
— To znaczy, tak naprawdę niczego nie zrozumiałem. Wciąż o tym myślę i wciąż nie rozumiem, ale wydaje mi się, że wiedźma wskrzeszała go, on zaś starał się ożywić całe miasto, które stanowiłoby scenerię dla jego występu. Czasem też myślę, że w rzeczywistości miasto i on stanowili jedno i kiedy wędrowaliśmy pustymi chodnikami i ulicami, tak naprawdę szliśmy wzdłuż jego potrzaskanych kości.
— Pojawił się? — zapytała Cyriaca. — Powiedz, pojawił się?
— Owszem. Zaraz potem klient wiedźmy umarł, podobnie jak chora kobieta, która towarzyszyła nam w podróży, Apu-Punchau zaś — tak właśnie nazywał się martwy człowiek — znowu zniknął. Wiedźmy uciekły, choć nie umiem powiedzieć, czy biegnąc czy może lecąc jak ptaki. Nazajutrz ruszyliśmy pieszo w dalszą drogę i zatrzymaliśmy się na noc w chacie zamieszkanej przez bardzo ubogą rodzinę. Kiedy moja kobieta zasnęła, odbyłem długą rozmowę z ojcem rodziny. Zdawał się dużo wiedzieć o kamiennym mieście, choć on także nie znał jego prawdziwej nazwy. Rozmawiałem także z jego matką, która chyba wiedziała jeszcze więcej, lecz nie miała zbytniej ochoty dzielić się ze mną tą wiedzą. — Zawahałem się, gdyż ciężko mi było opowiadać o tych sprawach stojącej przy mnie kobiecie. — Początkowo przypuszczałem, że ich przodkowie przybyli z kamiennego miasta, oboje jednak twierdzili, iż uległo zniszczeniu na długo przed pojawieniem się ludzi w tej okolicy. Mimo to zdołali się sporo dowiedzieć na jego temat, ponieważ mężczyzna od dzieciństwa penetrował ruiny w poszukiwaniu skarbów; twierdził, że nic nie znalazł, z wyjątkiem pogruchotanych kamieni, rozbitych naczyń oraz śladów pozostawionych przez innych poszukiwaczy, którzy zjawili się tam na długo przed nim.
„W dawnych czasach — opowiadała jego matka — ludzie wierzyli, że można przyciągnąć ukryte w ziemi złoto, zagrzebując kilka złotych monet i wypowiadając stosowne zaklęcie. Wielu to robiło, niektórzy zaś zapominali, gdzie zakopali monety albo z jakichś przyczyn nie zdążyli ich zabrać. To są skarby, które odnajduje mój syn i dzięki nim mamy co jeść”.
Zapamiętałem ją taką, jaką widziałem tej nocy: starą, zgarbioną, grzejącą ręce nad małym ogniskiem z torfu. Być może przypominała jedną z wiekowych piastunek Thecli albo jakiś szczegół jej wyglądu poruszył wspomnienia Thecli do tego stopnia, że moja ukochana odżyła w mym umyśle niemal tak samo, jak wówczas, gdy wraz z Jonasem byłem uwięziony w Domu Absolutu. Kiedy przypadkowo spojrzałem na swoje ręce, zdumiała mnie ich wielkość, kolor oraz fakt, że na palcach nie mam ani jednego pierścionka.
— Mów dalej, Severianie — zachęciła mnie Cyriaca.
— Potem stara kobieta powiedziała mi, że w kamiennym mieście Jest coś, co przyciąga do niego szczególny gatunek ludzi. „Z pewnością słyszałeś o nekromantach, którzy polują na dusze umarłych. Czy wiesz, że wśród zmarłych znajdują się wiwimanci potrafiący wzywać na pomoc tych, co są w stanie przywrócić ich do życia? Jeden z nich mieszka w kamiennym mieście, a co jakiś czas gościmy w naszej chacie tych, których do siebie wezwał”. Następnie zwróciła się do syna: „Pamiętasz tego milczącego mężczyznę, co ani na chwilę nie rozstawał się z laską? Byłeś wtedy mały, ale powinieneś go pamiętać. Potem długi czas nikt nas nie odwiedzał, dopóki nie przyszli ci dwoje”. Wtedy zrozumiałem, że ja również zostałem wezwany do miasta przez wiwimantę o imieniu Apu-Punchau, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy. Cyriaca spojrzała na mnie z ukosa.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że ja także nie żyję? Wspomniałeś wcześniej, że przypadkiem zobaczyłeś płomień ogniska, przy którym siedziała wiedźma zajmująca się nekromancją. Ja jednak myślę, że to ty byłeś tą wiedźmą, chora osoba twoim klientem, kobieta zaś sługą.
— Wszystko dlatego, iż opuściłem najważniejsze fragmenty opowieści — odparłem.
Niewiele brakowało, a roześmiałbym się głośno na myśl o tym, że ktoś bierze mnie za wiedźmę, ale wówczas Pazur poruszył się na mojej piersi, przypominając mi, że dzięki jego mocy, z której bezprawnie korzystałem, rzeczywiście stałem się wiedźmą, chociaż brakowało mi odpowiedniej wiedzy. Zrozumiałem także — w tym samym sensie, w jakim zrozumiałem wcześniej wiele innych rzeczy — że choć Apu-Punchau miał go w swoich rękach, to jednak nie był w stanie mi go odebrać.
— Najważniejsze jest to — odezwałem się po krótkim milczeniu — że kiedy wiwimanta zniknął, na ziemi pozostała szkarłatna szata Peleryn, taka sama, jaką założyłaś na dzisiejszą uroczystość. Mam ją w sakwie. Czy Peleryny także zajmują się nekromancją?
Nie usłyszałem odpowiedzi, ponieważ właśnie w tej chwili na ścieżce prowadzącej do fontanny pojawiła się wysoka sylwetka archonta. Założył maskę oraz kostium gnoma, tak że z pewnością nie rozpoznałbym go, gdyby ukazał mi się w pełnym świetle. Jednak panujący w ogrodzie półmrok zdarł z niego przebranie równie bezwzględnie, jak uczyniłyby to ludzkie ręce, więc bez najmniejszego trudu domyśliłem się, z kim mam do czynienia.
— Widzę, że ją znalazłeś — powiedział, zatrzymując się przede mną. — Powinienem był się domyślić.
— Podejrzewałem, że chodzi właśnie o nią, ale nie byłem pewien — odparłem.