PIĘĆ GRYFÓW
CZĘŚĆ PIERWSZA. PROGRESO

1

Szczyty gór różowiły się jeszcze, ale w ukrytej dolinie słońce już zgasło. W prastarym, zrujnowanym kościele mrok z wolna ustępował ciemności.

Trzej kawalerowie Emmy: Alonzo, Tommy i Kenny, ruszyli, gotowi do walki, w stronę grupy ulokowanej na skalnej płycie, zakrywającej wejście do krypty. Thore Andersen podążał za nimi, bo kiedy człowiek zyska nowego wroga, to dawni stają się jego kumplami. Troje pozostałych, Emma, Flavia i hrabia Cleve, trzymali się z daleka, ale gotowi byli w każdej chwili zaatakować.

– Stop! – krzyknęła Unni z taką mocą, że napastnicy mimo woli się zatrzymali. – Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, nie bestiami!

No, pomyślała przy tym, spoglądając na czterech mężczyzn. To akurat pozostaje kwestią otwartą.

I zanim tamci zdążyli ponownie ruszyć, powiedziała:

– Jeśli o was chodzi, to nie mamy żadnych złych zamiarów. Nasze zadanie nie wymaga walki ani agresji. Musimy jednak pracować w spokoju i zrobić, co do nas należy, zanim wy zdążycie zburzyć i zniszczyć na dole wszystko, co jest do zniszczenia. Jesteśmy przekonani, że nasze zadanie odnosi się do bardzo delikatnych spraw. Skarb nic nas nie obchodzi, możecie go sobie zagrabiać tak łapczywie, jak sobie chcecie. Tylko najpierw my musimy mieć warunki, by zrobić swoje.

– Nie próbuj nam niczego wmawiać – powiedział hrabia zimnym, skrzekliwym głosem. – Mamy czekać na obejrzenie skarbu do czasu, kiedy wy już najlepsze kąski pochowacie w kieszeniach? Przecież wam chodzi tylko o to, by wygrać.

– Otóż nie – zaprotestował Jordi. – Unni mówi prawdę. Skoro jednak macie wątpliwości, to współpracujcie z nami! Twierdzicie, że znany jest wam sposób dojścia do krypty tu, w kościele. Wierzę w to, bo to przecież ty, Flavio, zagarnęłaś wszystkie papiery Santiago wtedy, w Norwegii, gdy przybiegłaś z wiadomością, że ktoś się włamał do naszego samochodu, prawda? Poza tym mieliście też dziennik Jonasa Hansena. My natomiast nie znamy wejścia. Umówmy się więc tak, że jedna osoba z każdej grupy zejdzie na dół równocześnie…

– Bzdura! My nigdy nie będziemy współpracować. z tymi tam – Flavia wskazała na Emmę. – Z wami zresztą też nie. Mam dość świętoszkowatych Vargasów. Głupiego Mortena i pyskatej Unni. Reszta ma jeszcze mniejsze znaczenie.

Mówiąc „reszta”, miała przypuszczalnie na myśli Juanę i Sissi. Ale Sissi tutaj nie było. Jordi i przyjaciele zaś nie mogli nic zrobić, bowiem Sissi miała przy sobie gryfa Kantabrii.

I nikt nie wiedział, gdzie się podziała.


Tymczasem na górskich pustkowiach nastrój, delikatnie mówiąc, gęstniał.

Urraca trzymała dłoń na zaczarowanym zamku. I nie spuszczała z oczu demona.

Sissi powtarzała błagalnie:

– Miguel, zastanów się! Jesteś na najlepszej drodze do tego, by przemienić się w Tabrisa.

Wszystkie nerwy w ciele Miguela były napięte. Jego oczy mieniły się zielenią jak u kota gotowego do ataku. Półczłowiek, półdemon.

– Miguel, mój najdroższy, zastanów się – prosiła raz jeszcze Sissi.

Ale on pozostawał głuchy. W jego świadomości egzystowała jedynie zdobycz, Urraca, jego jedyny ratunek przed strasznym losem śmiertelnika, pozbawionego jakichkolwiek magicznych zdolności. Jeśli zdoła doprowadzić tę kobietę do mistrza Ciemności, to będzie mógł pozostać demonem imieniem Tabris i cieszyć się wielką sławą. W przeciwnym razie zostanie przepędzony i utraci życie wieczne.

Teraz lub nigdy.

Sissi dotknęła jego ramienia.

– Miguel! Nie popełnij głupstwa! Niecierpliwie i trochę za gwałtownie odepchnął ją od siebie. Sissi upadła na śliskie podłoże górskiej jaskini i mozolnie próbowała wstać, ubłocona jak nieboskie stworzenie.

Wstrząsnął nią szloch. Była tak strasznie zmęczona i rozczarowana. Przez głowę nieoczekiwanie przebiegła jej jakaś niedościgła wizja: czysta pościel, pachnąca wiatrem i słońcem, miękkie łóżko w jasno oświetlonej sypialni. Ile to właściwie minęło czasu, odkąd nie dane jej było korzystać z takich przywilejów?

Bolał ją rozbity łokieć. Nagle wpadła we wściekłość.

– Ty przeklęty ośle! – wrzasnęła i zdzieliła Miguela z całej siły w twarz, a potem biła na oślep po ramionach, po plecach, gdzie popadło. – Wpuść Urracę do środka, ona jest przecież naszym sprzymierzeńcem! Słyszysz mnie, ty idioto? Ja cię przecież kocham, a ty naprawdę Zachowujesz się jak idiota!

Sissi była silna. Odczuwał jej ciosy. Z błyskającymi zielonkawo oczyma, odsłaniając kły, chwycił jej nadgarstki i ścisnął, jakby chciał je zmiażdżyć. Wpatrywał się w jej twarz, aż Sissi przeniknął strach. To więcej niż była w stanie znieść. On jest przecież demonem, co więc ona, ziemska dziewczyna, sobie myśli? To potworna bestia, na którą strach patrzeć.

Na zewnątrz, nad szczytami gór zgasły ostatnie smugi słonecznego światła.

On się nareszcie ocknął. Sissi widziała, jak upiorna twarz powoli się zmienia, jak istota przed nią staje się na powrót urodziwym Miguelem.

– Wybacz mi – szepnął, potem głęboko wciągnął powietrze i zwrócił się do Urraki jakimś dziwnie martwym głosem: – No więc zmiłuj się i otwórz nam! Ale zniknij, zanim zdążymy wyjść!

Czarownica potwierdziła skinieniem głowy.

– Ta przysługa zostanie zapisana na twoje dobro, Tabris.

– U kogo? – spytał bez radości i zresztą bez nadziei na odpowiedź.

Sissi miała łzy w oczach.

– Dziękuję – powiedziała cicho.

Nagle zamknięcie zniknęło. Urraca również.

– Wykorzystałeś szansę – rzekła cierpko, zbierając ubranie, które Zarena zniszczyła, i próbując się jakoś ubrać. Choć było podarte, nadawało się jeszcze do użytku.

Miguel nie chciał jej okazywać, jak bardzo jest rozgoryczony.

– Będzie jeszcze wiele szans – odparł z udaną stanowczością. – A teraz chodź, czas nagli, tamci desperacko potrzebują naszej pomocy.

I znowu stał się Tabrisem. Był kolosalny, budził grozę, ale i respekt. Sissi pozwoliła, by silne ramiona uniosły ją w górę i wylądowała na plecach ukochanego. Rękami mocno objęła jego szyję.

To było coś zupełnie innego niż upiorna ucieczka w góry w żelaznych objęciach Zareny. Sissi szarpała się i wyrywała żeńskiemu demonowi jak tylko mogła i wiedziała, że jej ciosy sprawiają ból. W końcu wściekła Zarena jednym jedynym uderzeniem pozbawiła ją świadomości.

A potem, nagle, pojawił się Miguel.

Jak pięknie ze sobą rozmawiali w tej okropnej górskiej norze, która miała być jej ostatnim miejscem na ziemi. Jak bardzo się do siebie zbliżyli. Potrafili nawet mówić o swojej najgłębszej miłości, choć nie mogli sobie tego w pełni okazywać. Nie wymienili nawet jednego pocałunku. Miguel, w ludzkiej postaci, był taki piękny. Jego drugie ja, Tabris…

Sissi czuła, że płacz rozsadza jej piersi. Zamknęła oczy, by nie widział, co się z nią dzieje. Przytuliła policzek do jego twarzy, a jego cudowne skrzydła niosły oboje ponad równiną.

2

– Przestańcie gadać – rzekł hrabia niecierpliwie. – I przegońcie tę hołotę z płyty!

Nagle umilkł. W kościele było ciemno, mimo wszystko jednak trochę światła sączyło się przez wielką dziurę w dachu.

Jakiś rozległy cień przemknął na tle tego światła i w chwilę później na kościelnej podłodze stanął potężny demon Tabris. Zdjął z ramion Sissi i postawił ją na ziemi. Przyjaciele mogli odetchnąć z ulgą.

Jej promienny uśmiech jaśniał w ponurym otoczeniu. Przyjaciele byli poruszeni uczuciem emanującym od dwojga przybyłych.

Chyba tylko bardzo surowe wychowanie Juany sprawiło, że zachowała się tak, jak się zachowała. Nie mogła zapomnieć tamtej nocy, kiedy Tabris otoczył ją swoimi skrzydłami, by nie dopuścić do niej Zareny. To znaczy wtedy Juana nie wiedziała, co się dzieje, i wszystko dotarło do niej dopiero o wiele później. Ale gorącego podniecenia demona, budzącego w niej trudne do opanowania szaleństwo nie zapomniała nigdy.

Teraz wyczuwała to znowu, ze strony Tabrisa. Chyba tylko ona jedna to zauważyła, ona, która zbyt długo żyła w wymuszonej cnocie, nakłaniana przez rodziców do surowej ascezy.

Rzecz jasna pojmowała, że jego podniecenie nie jest skierowane ku niej, mogła to zresztą wyczytać z zarumienionej twarzy Sissi i ze sposobu, w jaki on dotykał szwedzką dziewczynę. Ale Juana była jak rozpalone żelazo za tym swoim uprzejmym, powitalnym uśmiechem i zdawała sobie sprawę z tego, że rozpaczliwie potrzebuje mężczyzny. Natychmiast!

Nie Tabrisa, nie, nie! Z nim dała już sobie spokój, Ten Miguel, w którym się zakochała, był przecież tylko wyobrażeniem. Rzeczywistość objawiała się teraz tutaj! Juana nigdy nie widziała go nago tak jak inni wtedy, kiedy uratował ją przed skokiem w otchłań i niechybną śmiercią, przyjaciele jednak o tym rozmawiali. Musiał to być bardzo imponujący i seksualnie pobudzający widok, i chyba budzący grozę w sercach małych kobiet z rodzaju ludzkiego.

Nie, nie, za coś takiego Juana dziękuje. Ale myśli mimo wszystko wzbudzały w niej strumienie gorąca, którym w żaden sposób nie mogła zapobiec.

Pod tym względem, który tak bulwersował Juanę, Tabris pozostał prawdziwym demonem, co niemal śmiertelnie przerażało jego przeciwników. Ten i ów próbował uciekać z kościoła, ale on jednym skokiem znalazł się przy drzwiach i zastawił wejście.

Jego głos, głęboki, silny i gniewny, odbił się głucho od nagich ścian, gdy warknął:

– Siadać!

Wszyscy musieli posłuchać.

– Znowu zapadają ciemności. W nocy nikt nic nie zrobi. Trzeba iść spać. Kładźcie się na ziemi, żebyście nie mogli się znowu zacząć bić.

– Nie! – krzyknął Jordi, który miał w sobie więcej siły niż pozostali. Bo wszyscy inni upadli po prostu tam, gdzie stali, i pogrążyli się we śnie. Tylko Jordi stał. – Nie! Bo teraz mamy nareszcie szansę zająć się w spokoju naszym zadaniem. Pozwól nam czuwać, pozwól nam zejść na dół.

Tabris zmniejszał się powoli, aż stał się Miguelem. Uśmiechał się jakby zakłopotany.

– To niemożliwe. Nie wiemy przecież, co znajduje się tam w dole. To może być niebezpieczne, będziemy więc potrzebować dosłownie każdego promienia dziennego światła. I to oni mają wiedzę, dlatego ich zatrzymałem. W przeciwnym razie na pewno uciekliby gdzie pieprz rośnie.

Jordi powiedział coś na temat, że Tabris mógłby ich przynajmniej usunąć z kościoła.

– Miałem zamiar tak zrobić – odparł Miguel krótko. – Ale jestem zbyt zmęczony, rozczarowany i zły sam na siebie.

– A to dlaczego?

– Bo nie schwytałem Urraki. Uratowała nas, więc pozwoliłem jej odejść.

– No i bardzo dobrze – odparł Jordi spokojnie. Nie, nie, wcale niedobrze, myślał Tabris. Ale ja nie jestem już w stanie myśleć rozsądnie, nie pojmuję, co się stało. Głośno zaś powiedział:

– Jesteśmy wszyscy zmęczeni. A jutro musimy mieć jasne umysły. Więc nie opieraj się już dłużej, ja też chciałbym się trochę przespać.

Jordi popatrzył mu w oczy i zrezygnował z dalszego oporu. Położył się na ziemi i pozwolił Tabrisowi wprowadzić się w hipnotyczny sen.

Demon wyniósł na zewnątrz siedmioro ich przeciwników i poukładał równo w gęstym lesie. Potem stał i przyglądał im się. Byli żałośni i zarazem jakby patetyczni. Gdyby teraz był dawnym Tabrisem, to by ich pozabijał. Bez skrupułów. Zresztą byłoby to też najbardziej praktyczne wyjście z sytuacji.

Ale on już nie jest Tabrisem. Ludzka istota, którą sam dla siebie stworzył, Miguel, wdarł się do jego zmysłów i podstępnie je zmieniał.

Poza tym niektórzy z tych drani wiedzą, jak zejść do krypty i jak dotrzeć do celu.

Wobec tego podniósł drewniane drzwi i „ustawił je” kilkoma ruchami rąk. Pociemniałe deski nie zmieniły się w żelazną bramę, ale musi wystarczyć to, co jest. Tabris wszedł w głąb niszy.

Jordi położył się przy Unni i ochraniał ramieniem śpiącą dziewczynę. Miguel popatrzył na nich zazdrośnie.

Tego ja bym zrobić nie mógł, pomyślał. Widywałem ich, kiedy myśleli, że są całkiem sami, widziałem, jak patrzą na siebie nawzajem, jak się dotykają, a to szyi, a to policzka, jak się całują ukradkiem. Jakiś palec przesuwający się po ukochanej twarzy, ręka na plecach tamtej osoby, czoła dotykające się z czułością, szeptane słowa, uśmiech w odpowiedzi…

Na myśl o tym Miguel czuł, jakby miał w piersi piekącą ranę.

Chciał leżeć obok Sissi tak jak Jordi przy Unni, ale wiedział, że to niemożliwe. Miguel mógłby to zrobić, ale jej bliskość na pewno by na niego działała. Mimo wszystko on jest demonem, ze wszystkimi prymitywnymi pragnieniami i chęciami demona, chociaż więc Miguel zbliżyłby się do niej ostrożnie i z czułością, to wkrótce na pewno szpony Tabrisa wbiłyby się pożądliwie w jej jasną skórę. Kły demona szarpałyby jej ciało…

Miguel zagryzał zęby aż do bólu. Ułożył się plecami do Sissi, żeby mimo wszystko dać jej swoje ciepło i ochronę. Wszyscy spali. Miguel leżał i wpatrywał się w ciemne, pełne kurzu wnętrze kościoła i rozpamiętywał swoją niewesołą sytuację.

Nigdy by nie pomyślał, że zakocha się w kobiecie. Ani tego, że akurat miłość wzbudzi w nim kolejne uczucia. Lojalność wobec innych. Zrozumienie. Tęsknotę za przynależnością i współpracą. Był teraz zupełnie inną osobą niż przedtem. W głębi swej istoty był po prostu rozdarty.

Czy jeszcze kiedykolwiek dana mu będzie szansa pojmania Urraki?

Dlaczego jej nie uwięził, kiedy była okazja?

Strach. Rozczarowanie. Bezsilność.

Nagle uśmiechnął się sam do siebie. Ależ ona ma temperament, ta moja Sissi!

Miguel zamknął oczy i próbował zasnąć, ale bez rezultatu. Podobało mu się, że dziewczyna jest taka silna i muskularna. A nie wiotka i słaba jak Juana albo inne kobiety z rodu ludzkiego. Odpowiadało mu, że Sissi jest taka temperamentna i nieustraszona, że potrafi dać sobie sama radę. Jest mu niemal równa. Niemal. Uśmiechnął się znowu.

Odwrócił się na plecy. Wyciągnął dłoń w stronę twarzy Sissi. Potem wsparł się na łokciu, by móc się jej przyglądać.

Co prawda widział niewiele, ledwie mógł rozróżniać jej rysy. Odetchnął wolno i głęboko, z zamkniętymi ustami. Takiej duchowej bliskości z samicą jeszcze nigdy nie odczuwał. Nie, słowo samica nie pasuje do Sissi, to odpowiednie dla żeńskich demonów, takich jak Zarena.

Sissi jest czymś więcej. O wiele więcej. Chciał jej dotknąć, czule i ostrożnie, chciał być bardzo blisko niej, ochraniać ją, okazywać, jak wiele ona dla niego znaczy. Pamiętał dotyk jej policzka na twarzy, kiedy lecieli nad równiną…

Zwrócił na nią uwagę już przy pierwszym spotkaniu. W wąwozie Hermida. Wtedy jednak Morten demonstracyjnie okazywał swoje prawo własności, więc Miguel trzymał się z daleka. Poza tym wtedy on odnosił się z nieukrywanym obrzydzeniem do wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z ludźmi.

Sissi. Nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, że oto leży tutaj i uśmiecha się. Ten pszeniczny blond jej włosów, te jej niebieskie oczy. Szwedzki błękit, jak powiedziała Unni.

Unni też mu się podobała. Ale Unni należy do Jordiego, więc o niej Tabris nie powinien nawet myśleć.

Uczucia? Nigdy przedtem nie rozumiał tego słowa.

A teraz Sissi jest jego, tylko jego. Morten zniknął z pola widzenia i tak samo zrobiła skrupulatna Juana. Teraz jest tylko Sissi i on.

Nie zdając sobie z tego sprawy, głaskał ją po ramieniu, w dół do nadgarstka. Dłoń spoczęła nieświadomie na jej piersi…

Miguel drgnął, kiedy zdał sobie sprawę, jaki ciężki stał się jego oddech. Pożądanie narastało w jego ciele, więc cofnął dłoń. Instynktownie przeczuwał, że gdyby teraz nie przerwał, to wkrótce sprawy wymkną się spod kontroli, on sam zaś stanie się znowu Tabrisem, który za nic nie powinien mieć seksualnych kontaktów z tą drobną kobietą. Oczywiście, że on mógłby to zrobić, ale nie życzył aż tak źle jej, przeciwnie, pragnął się o nią zawsze troszczyć.

Czułość wobec innego stworzenia, to też było coś całkiem nowego.

Egzystencja demona była niezaprzeczalnie dużo prostsza. Nie taka zróżnicowana, nie taka skomplikowana. Miguel uważał, że bardzo się rozwinął dzięki tym wszystkim wspólnym przeżyciom z ludźmi.

Mimo to wiedział, że Tabris nadal w nim istnieje. I że to on wciąż jest Tabrisem. Podstępnym, złośliwym, nieprzewidywalnym. Nie powinien był o tym zapominać. Nawet jeśli, jako jeden z demonów Nuctemeron, był zaliczany do mniej niebezpiecznych. Są one raczej dżinami, duchami. Tabris jest przecież dżinem wolnej woli. I to chyba nie należy do spraw budzących grozę?

Tabris w nim warknął cicho. Czas wziąć się w garść, bo chyba nie stara się zostać jednym z tych cieszących się respektem złych demonów otchłani? Uff, co za bzdury, odczuwać coś do istoty ludzkiej?

Ale Sissi jest przecież…

Różne myśli krążyły mu po głowie, nie znajdując żadnego oparcia i nie pozwalając mu określić, czego sam by w głębi duszy chciał.

Miguel musiał się odsunąć od Sissi. Ale tylko kawałek. Trzeba unikać bezpośredniego kontaktu. W ten sposób nigdy nie zaśnie.

Nie zastanawiał się nad tym, że dawniej był właściwie niezależny od snu.

3

Nastał ranek.

Juana zaczynała się budzić, ale wciąż jeszcze znajdowała się we śnie. W śnie erotycznym, trzeba dodać. W ostatnich latach często jej się to zdarzało. Początkowo z długimi przerwami, ale potem sny stawały się coraz częstsze i coraz gwałtowniejsze, kiedy natura domagała się swoich praw. Tak to jest, gdy człowiek w trosce o przyzwoitość tłumi zmysły. Zawsze po takim dręczącym śnie Juana cierpiała z powodu wyrzutów sumienia. Boże, gdyby rodzice się o tym dowiedzieli!

W dzieciństwie pewnego razu przewróciła się i poskarżyła w domu, że uderzyła się mocno w kroku. O, jakież nieszczęście wywołały jej słowa! Matka zbiła ją po twarzy, a ojciec zmusił, by przez pół dnia klęczała w kościele i modliła się. I nigdy nie otrzymała nawet cienia wyjaśnienia, co dzieje się z ciałem, kiedy na przykład człowiek dorasta. Erotyka, skąd się biorą dzieci, wszystko to były sprawy zakazane!

Wszystkiego więc Juana musiała uczyć się sama później, kiedy miała już towarzystwo innych dzieci w szkole, czy jeszcze później na uniwersytecie. Zaszokowana i przestraszona zaczęła się coraz bardziej izolować i zamykać z książkami. Te w każdym razie były przyzwoite.

Kiedy w okresie dojrzewania zaczęły ją nawiedzać te sny, nikomu nawet o tym nie wspomniała, tak się wstydziła.

Tego zimnego, ponurego poranka w zrujnowanym kościele śniła o mężczyźnie, którego twarzy nie widziała, bo ukrywał ją mrok. Byli jakby w wielkim domu z dziewiętnastego wieku i ukrywali się przed jakimiś niebezpiecznymi istotami, które pełzały po korytarzach. Mężczyzna ją ochraniał, siedział lub na wpół leżał przed nią i patrzył jej w oczy, ona jednak wciąż nie mogła zobaczyć, jak jej towarzysz wygląda. Uśmiechała się podniecona, kiedy jego palce dotykały jej piersi, mężczyzna był całkiem nagi, podobnie jak ona, i zbliżał się coraz bardziej. Juana była bliska szaleństwa z pożądania, czulą cudowne, a zarazem dręczące mrowienie w dole brzucha i z utęsknieniem czekała, żeby jego ręka znalazła się w tym miejscu.

On jednak się nie spieszył, a ich wrogowie podchodzili coraz bliżej, spiesz się, spiesz się, już nie mogę czekać, płonę, tak, o tak, zbliż się, jestem gotowa, chcę go poczuć, jest taki wielki, prawda, ogromny, mogę go dotknąć, jest taki jak…

I wtedy się ocknęła. Zła, rozczarowana i zawstydzona, że jest taka mokra i że wciąż jeszcze płonie pożądaniem.

Czy nikt nie zauważył, co się z nią dzieje?

Nie, wszyscy śpią, Bogu dzięki!

Napinała mięśnie, udręczona, pragnęła sama sobie pomóc, ale nie zdobyła się na to. Czekała, jak zawsze, aż pragnienia powoli wygasną. Nigdy nie miała odwagi doprowadzić sprawy do końca, choć zdarzyło jej się to kilka razy we śnie.

I wtedy przeżywała cudowną słodycz. O, fuj, jaki grzech i ohyda!

Juana miała ochotę płakać nad swoim losem. Jej miłosne życie było takie skomplikowane tylko dlatego, że wychowano ją w zbyt surowych zasadach. I co teraz powinna zrobić? Jest przecież dojrzała… nawet można by powiedzieć przejrzała. Coś musi się wydarzyć, i to zaraz!


Na zewnątrz, w gęstym lesie, ludzie budzili się powoli w blasku poranka. Flavia podnosiła się z trudem, cała sztywna, wciśnięta między pnie dwóch drzew, częściowo przysypana liśćmi i chrustem – Krzywiła się z obrzydzeniem, żeby elegancka, światowa dama musiała sypiać w takich warunkach…

Jej brat, hrabia, usiadł zaspany. Miał poważne problemy z zachowaniem właściwej godności. Thore Andersen próbował mu jakoś pomóc, ale sam był w nie lepszej sytuacji – Jak myśmy się tu dostali? – spytała Flavia.

– Demon – odparł hrabia z drżeniem. Thore Andersen jęknął.

– Co to za dziwne dźwięki? – spytał przestraszony Alonzo, leżący kawałek dalej.

Flavia z wściekłością odepchnęła Emmę, którą demon w przypływie diabolicznego. humoru ulokował tuż przy niej. Ani Emma, ani Kenny jeszcze się nie obudzili, reszta nasłuchiwała jednak w skupieniu.

Słyszeli pełne irytacji warczenie i pocharkiwanie, które raz po raz przechodziło w ryk, i jakby coś twardego obijało się o pnie drzew.

Emma nareszcie otworzyła oczy i również słuchała. Jej zsiniała twarz stała się jeszcze bledsza.

– Wamba – wyszeptała. – A może Leon, czy kim on teraz jest… O, mój Boże! Och, pomóżcie mi, nie mogę się ruszyć!

Nikt z siedmiorga już nie spał. Kenny miał nieznośne bóle, spędził bowiem noc, leżąc na obolałym barku. To też dzieło Tabrisa.

Przerażeni wsłuchiwali się, jak Wamba atakuje drzewa.

– Bestia się tędy nie przedrze – powiedział Alonzo pobielałymi wargami. – Tu naprawdę jest za gęsto.

– Prędzej czy później postawi na swoim – zaprotestowała Emma cierpko. – Nawet gdyby miał wyrwać drzewa w całym lesie. Musimy skryć się w kościele.

– U demona? – spytał hrabia lodowatym tonem.

– Posłuchaj no ty – zaczęła Emma, mocno akcentując poszczególne słowa. – Demony są po mojej stronie. Ten, tam, mógł wczoraj wieczorem wymordować nas wszystkich. To dla niego jak splunąć. Ale on tego nie zrobił. Więc czego się boicie?.

– Ja chcę skarb! – oznajmiła Flavia zdecydowanie. – Nie po to męczyłam się tyle w drodze tutaj, nie mówiąc już o nieznośnym mizdrzeniu się do tych młodych idiotów, do tej dziwki Gudrun i zdrajcy Pedra całymi latami, żeby… Nie, nikt mnie nie powstrzyma. Skarb będzie mój.

Wszyscy rzucili się ku kościelnym drzwiom, każde chciało być pierwsze. Ale drzwi były zamknięte i ani drgnęły pod ich naporem. Tommy i Emma szarpali i darli pociemniałe deski, aż biedna Emma połamała sobie paznokcie, ale była to tylko strata czasu.

Hrabia spojrzał w górę.

– Dach! Andersen, ty nie zdołasz się na niego wdrapać, ale my możemy. I Flavio, ani słowa więcej o tym, że skarb jest twój. Ja jestem głową rodu, skarb należy do mnie.

Wywiązała się długa wymiana zdań, najpierw na temat skarbu, a potem wspinaczki na dach. Kenny zrezygnował, nie był w stanie łazić po dachach ze swoim przetrąconym barkiem. Tommy ostrzegał go przed Wambą, ale Kenny nie dawał się przekonać. Usiadł, oparłszy się plecami o kościelne drzwi.

– Żadne potwory ani demony nie odważą się nic mi zrobić pod drzwiami kościoła – próbował żartować na pół z płaczem.

– Patrzcie, to ty się teraz zrobiłeś taki religijny – prychnęła Emma.

4

W kościele Jordi zebrał wszystkie pięć gryfów, które ich właściciele zdjęli z łańcuszków. Uważali zgodnie, że to on powinien być przywódcą. Tylko Unni miała na tę sprawę inny pogląd. Była mianowicie zdania, że Jordi powinien najszybciej jak to możliwe opuścić kościół, a już na pewno nie schodzić na dół. Nikt nie chciał jej słuchać. Bez niego bowiem czuli się bezradni.

Miguel był z nimi, zachowywał jednak milczenie. On miał dwa zadania: obserwować, jak cała sprawa się skończy, oraz pojmać Urracę.

Zarazem jednak czuł się jednym z nich. Od bardzo dawna już znajdował się w tej ambiwalentnej sytuacji.

– Pamiętajcie – upomniał Jordi – ani słowa o gryfach, kiedy tamci wejdą do kościoła. Żadne z nich o gryfach nie wspomniało, może zapomnieli o ich istnieniu?

– To płonna nadzieja – rzekła Unni sucho. – Emma i jej kompania nic pewnie na ten temat nie wie, ale pozostali wielokrotnie poszukiwali poszczególnych gryfów. Flavia jest wściekła, ale poza tym oni mają wiedzę, której my nie posiadamy.

– Spróbujemy poradzić sobie bez tego – rzekł Jordi. – Tamci nie wykazali przecież najmniejszej woli współpracy. Odsuwamy płytę, chłopcy?

Po tym jak poprzedniego dnia kościelny dzwon uderzył po raz pierwszy, płyta przesuwała się już jak chcieli. Wszyscy z wyjątkiem Unni pchali płytę z całych sił i oto schody na dół stanęły przed nimi otworem. Jordi poświecił latarką.

– Wygląda na podłogę ubitą z ziemi – oznajmił. – I jest tam ciemno.

– Czy krypta jest duża?

– Nie, chyba nie bardzo. Nie widzę dokładnie, ale wygląda na pustą. Zaczekajcie chwilkę – dodał i zgasił latarkę. – Widzicie? Tam gdzieś sączy się światło.

Antonio zajrzał do środka i powiedział:

– Pamiętacie drugie uderzenie dzwonu? Ten ostry dźwięk, jakby w krypcie kamień szorował o kamień. Wtedy ktoś powiedział, że teraz droga do wnętrza została otwarta. Tam wewnątrz musi być jeszcze jedno sklepienie.

– Pod którym jest światło? – spytał Morten. – Ale skąd mogłoby ono wypływać?

– Tego nie wiem. Nie, popełniłem błąd. Spójrzcie! Na dole, u podnóża schodów, były jeszcze jedne kamienne drzwi. Teraz te drzwi są otwarte. To sprawiło drugie uderzenie w dzwon.

Antonia, który stał na szczycie schodów, przeniknął lodowaty dreszcz. Jakby go owionął gwałtowny poryw wiatru.

Jestem ojcem malutkiego chłopca, pomyślał, a oto stoję tutaj, w przedsionku śmierci. Nie, to zbyt melodramatyczne. Ale jestem przestraszony, to muszę przyznać. Chcę zobaczyć swoje dziecko. Chcę wrócić do Norwegii, do Vesli.

I co, mam złożyć Jordiego w ofierze? Nawet myśleć o tym nie chcę, to się nie może zdarzyć! Musimy zapobiec katastrofie.

– Ciii – szepnęła Sissi. – Ktoś chodzi po dachu.

Rzeczywiście ktoś był na dachu. Ale niedługo. Wielki płat konstrukcji oderwał się z trzaskiem i sześć osób runęło na łeb, na szyję do wnętrza.

– Przecież mówiłem, że jest nas za dużo – syknął hrabia, kierując swoje słowa głównie do Emmy. – Co wyście tam mieli do roboty?

Podniósł się sztywno niczym połamany przez reumatyzm starzec. Emma skręciła stopę, poza tym jednak skończyło się na siniakach, co prawda rozległych, ale tylko tyle.

Flavii niełatwo było zachować godność, ale robiła co mogła.

– Teraz już wystarczy – zwróciła się do grupy Jordiego niezwykle ostrym tonem. – Zabierajcie się stąd natychmiast, obrzydliwe pasożyty!

– Uważam, że nie powinnaś używać takich słów, Flavio – odparł Jordi przyjaznym tonem. – Zostańcie z nami i wszyscy zejdźmy spokojnie na dół. Ale jeśli będziecie stwarzać problemy, to Tabris znowu was uśpi.

– Kto to taki ten Tabris?

– Demon.

– Ale go tu nie ma.

– Owszem, oto on. Jeszcze się nie domyśliłaś, że to Miguel?

– Zastrzelić go! – wrzasnął hrabia.

Ale broń pozostała po „złej” stronie. Przypuszczalnie nie miałaby też w tej sytuacji żadnego znaczenia.

– Masz rozcięty policzek, Flavia. Pozwól mi się tym zająć – powiedział Antonio.

– Nie dotykaj mnie, ty konowale! Jesteś Vargas, czyli nowy typ natręta i poszukiwacza szczęścia. My byliśmy pierwsi!

– Chyba nie – odparł Antonio. – My dziedziczyliśmy przekleństwo po rycerzach pokolenie za pokoleniem, a poszukiwaczami szczęścia to nie byliśmy nigdy. Chyba że masz na myśli nasze pragnienie, by dać rodzinom trochę spokoju i poczucia bezpieczeństwa, no i jednak trochę szczęścia po wiekach strachu i cierpień. Natomiast moglibyśmy dyskutować nad tym, kto tu jest natrętem. Bo to ty najpierw zdobyłaś zaufanie ojca Mortena, potem samego Mortena, Jordiego i Pedra, a twój brat uwiesił się na tobie. Niczym się nie różnicie od podłej Emmy i jej hałaśliwej bandy.

– Nie, no wiesz co! – Flavia była taka oburzona, że krzyczała piskliwie.

– To do niczego nie doprowadzi – wtrącił Jordi łagodnie. – Chodźcie! Schodzimy!

– Ja pierwsza.

– Tabris – rzekł Jordi ostrzegawczo.

Sześcioro poszukiwaczy skarbów zrezygnowało. Kiedy wszyscy ruszyli ku schodom, Alonzo musiał podtrzymywać Emmę. Skłonność do poszturchiwania i popychania została stłumiona przez Miguela, większość poszukiwaczy nie wiedziała, jak na niego reagować.

Jesteśmy teraz pod chórem, pomyślała Unni. Dziwne jednak, jakie to puste miejsce. Żadnych grobów. Ściany z kamieni i jakiegoś rodzaju murarskiej zaprawy. Znali się na rzeczy owi rzemieślnicy z dawnych czasów, którzy zbudowali ten kościół i którzy musieli zapłacić za to życiem.

Flavia, rozpychając się łokciami, parła do przodu. Uważała, że Jordi niepotrzebnie się tak wlecze. W ręce trzymała jakiś papier, którego przedtem nie widzieli, i w świetle latarki starała się oznaczyć, gdzie są drzwi do następnego pomieszczenia. Nie było to znowu takie trudne, bo przez szparę w tych drzwiach sączyło się słabe światło.

Na dole uderzył w nich zapach zbutwiałej ziemi. Unni doznała nieprzyjemnego uczucia. Zawrócić! Uciekać stąd jak najdalej! I jak najszybciej!

Zarazem wiedziała w głębi duszy, że właśnie tutaj od dawna chciała się znaleźć. Że tutaj jest oczekiwana.

Choć to może najbardziej ponure i paskudne miejsce, w jakim człowiek chciałby być oczekiwany!

Flavia była jak stracona dla świata. Gorączkowo badała wzrokiem futrynę drzwi.

– Ja mogę to zrobić. Ja mogę…

– Uspokój się, Flavia – ostrzegał ją brat, hrabia. – Najpierw uważnie przeczytaj instrukcje.

– Umiem je niemal na pamięć. Nie gadaj głupstw!

– Przy trzecim uderzeniu dzwonu! Andersen, biegnij i postaraj się, żeby dzwon uderzył!

– Dziękuję – odparł Thore. – To nie jest miejsce dobre dla zdrowia. Ja się wycofuję.

Hrabia chwycił go za ramię z taką siłą, jakby posługiwał się imadłem.

– Nic podobnego! Bo jak nie, to ja idę na policję, a wtedy wiesz, co się stanie.

Thore Andersen zrezygnował.

– Ali right, szefie. Hrabia go puścił.

Flavia żyła we własnym świecie i Jordi jej nie przeszkadzał, bo to ona wiedziała, jak iść dalej.

– Tam! Tam, gdzie jest ten mały drążek – mamrotała podniecona. – Tak, gdzieś miał być mały drążek. Odnalazłam go! Idziemy jak trzeba! Skarb jest mój!

– Tu nie ma nic o żadnym drążku.

– Oczywiście że jest!

– Nie, zaczekaj! Nie naciskaj tego! Rób wszystko po kolei! – wykrzykiwał hrabia, ale Flavia go nie słuchała.

Zachowywała się jak w febrze, wszystko przesłaniała jej wizja niewiarygodnego bogactwa. Z tego co mówił Elio, wynikało, ze Flavia i jej brat prowadzili wielkopański styl życia, ale że to sztuczna wielkość. Elio nie powiedział tego wprost, dawał tylko do zrozumienia, że muszą oglądać każdego lira, zanim zdecydują się go wydać.

– Zaczekaj! – krzyknęła również Unni, dostrzegła bowiem jakieś słowo wyryte na ścianie nad drzwiami. Zostało niemal zatarte przez czas, wydawało jej się jednak, że odczytuje jakby progreso.

Progreso? Postęp?

Kantabria? Ród Sissi pochodził z Kantabrii. I jej gryf odpowiada za postęp. Progreso.

Mimo woli Unni chwyciła Sissi za ramię i krzyknęła:

– Stop! Flavia, zapomniałaś o gryfie!

Za późno. Flavia zdążyła już pociągnąć za niewielki drążek wystający ze skały obok drzwi. Drążek przesunął się wolniej i z większym oporem, niż sobie wyobrażała, z trudem pokonywał tę niewielką odległość, jakiej potrzebowała. Tommy doskoczył, próbował odepchnąć Flavię na bok i własną siłą przesunąć drążek, żeby to on mógł wejść pierwszy, ale hrabia szarpnął go do tyłu i mocno trzymał.

Flavia koncentrowała wzrok na drzwiach, myślała tylko o tym, że mają się otworzyć, była głucha na wołanie Unni i protesty pozostałych.

Nagle rozległo się przeciągłe, metaliczne skrzypnięcie, ale nie od strony drzwi. Pochodziło z głębi, jakby spod spodu.

Ziemia rozwarła się pod Flavią i włoska dama z rozdzierającym krzykiem spadła w otchłań, wymachując rozpaczliwie rękami w poszukiwania jakiegoś oparcia. Wielu podbiegło zobaczyć, co się dzieje, ale ziemia zaraz znowu zamknęła się z hałasem. Słychać było łoskot, jakby spadających z wielkiej wysokości mas ziemi.

Kawałek papieru wirował w powietrzu. Antonio pochwycił go i schował w kieszeni.

– Otwierajcie! – ryknął hrabia. – Musimy ją wydostać!

– Ona spadła bardzo głęboko – szepnęła Juana wstrząśnięta. – Jej krzyk opadał coraz niżej i niżej, aż w końcu został zdławiony.

Hrabia rozglądał się bezradnie wokół, ale nie miał odwagi zbliżyć się do drzwi.

– To były dwie żelazne płyty, wszyscy słyszeli. Musimy je ponownie otworzyć. No, róbcie coś wreszcie!

Sissi patrzyła błagalnie na Miguela.

– Czy ty byś nie mógł… skoro jesteś stamtąd… Sama pojęła, jaka jest niedelikatna i umilkła. Twarz Miguela była surowa.

– Ona nie żyje. Zginęła podczas upadku. I ziemia ją przysypała.

– Ja nie chcę tu dłużej tkwić! – wybuchnął Alonzo z przerażeniem w głosie.

– Zamknij się! – wrzasnęła Emma ostro, ale i jej twarz wyraźnie pobladła.

Zaległa cisza. Szok sprawił, że większość zebranych oniemiała. Odór ziemi z otchłani był przesycony wonią pleśni i dławiąco intensywny. Hrabia usiadł i trząsł się cały. Bełkotliwie wzywał Andersena, ale Andersena w pobliżu nie było. Dawno temu powinien był uderzyć w dzwon.

Emma trzymała się Alonza, który nie był już tym samym nieustraszonym facetem co dawniej, i Emma czuła się zdradzona. Tommy siedział całkiem sam i było mu z tym dobrze. Nic nie rozumiał, ale wydawał się zadowolony z tego, że hrabia go odciągnął od Flavii. Chociaż dziękować temu ponuremu człowiekowi nie chciał.

Jordi i Unni stali przytuleni do siebie, skamienieli ze zgrozy. Miguel trzymał Sissi w ramionach i nie przejmował się wcale tym, że inni patrzą. Juana przyglądała im się zranionym wzrokiem i szukała bliskości Mortena, ale to nie to samo, bo Morten był przerażony równie mocno jak ona. Antonio stał pośrodku i marzył, by znaleźć się jak najdalej stąd. Tęsknił za Veslą i swoim małym synkiem, którego jeszcze nie widział.

Teraz wszyscy zdali sobie sprawę, że ta ostatnia przygoda może okazać się dużo bardziej niebezpieczna, niż przypuszczali. Drążek stanowił pułapkę dla każdego, kto nie zna kodu. Flavia go znała, a mimo to wpadła prosto w matnię.

Antonio zmiął papier, który trzymał w dłoni.

5

Długo panowała kompletna cisza. Obezwładniający szok nie chciał ich opuścić.

Przekleństwo rycerzy zaczynało żądać chyba zbyt wielu ofiar. Dwa trupy – Roger i Flavia – oraz długi szereg nieszczęść. Największe dotknęło chyba Leona. Jeśli nie liczyć tego, co spotkało Jordiego. Ale w ogóle każdy dostał swoje, w ten czy inny sposób. A wciąż nie rozwiązali zagadki.

Unni rozpaczliwie się bała o Jordiego. Czy on również miałby zginąć? Jeśli tak, to jej tragedia byłaby totalna.

Dlaczego dzwon nie bije?

Czy Thore Andersen również…?

W tej samej chwili Thore Andersen, człapiąc, schodził po schodach.

– Nie wejdę na dach – oznajmił cierpko. – Dach jest kompletnie zniszczony. Nie wdrapię się tam jeszcze raz, chciałem tylko to powiedzieć. Natomiast potwór najwyraźniej zrezygnował. Już go nie słychać.

Ukazanie się Thorego pobudziło wszystkich do działania.

Antonio powiedział dyskretnie do hrabiego, któremu udało się wstać:

– Bardzo mi przykro w powodu pańskiej straty. Może powinniśmy zrezygnować z dalszych poszukiwań?

Hrabia z irytacją potrząsnął głową.

– Oficer nie znosi ludzi o miękkich sercach. Moja siostra też takich nie znosiła. Właśnie powinniśmy podążać dalej, jesteśmy to winni jej pamięci. Jeśli jednak dzwon się nie odezwie, to nie ruszymy z miejsca.

– Nie, moim zdaniem ruszymy – zaprotestowała Unni. – W każdym razie tutaj.

– Rozumiem. Wy mówicie o gryfach – przyznał hrabia. – Czy mogę je dostać?

To nie było pytanie, tylko rozkaz.

– Gdzie są jakieś gryfy? – spytała Emma.

– Nie no, wy tam jesteście kompletnie niezorientowani – prychnął jego wysokość. – Wy naprawdę nie macie tu nic do roboty. No, dawać mi te gryfy!

– Nie – odparł Jordi spokojnie. – Nie chcemy już więcej trupów.

Thore Andersen rozejrzał się.

– A gdzie hrabina?

Hrabia wyjaśnił krótko, co się stało. Przez twarz Thorego przepłynęły wszystkie odmiany strachu i przerażenia, jakie był w stanie odczuwać, po czym nieszczęśnik oznajmił, że odmawia dłuższego pozostawania w tym miejscu. Wraca do domu i ma gdzieś to wszystko razem z…

Hrabia przywołał go do porządku jednym jedynym słowem:

– Policja!

Thóre zamilkł, opuścił ramiona, pochylił głowę.

Emma spytała, gdzie jest Kenny. Thore odpowiedział z niechęcią, że leży i jęczy za drzwiami. Emma kopnęła go w goleń i hrabia musiał ich rozdzielać.

Tymczasem Antonio i Jordi zbliżyli się do drzwi, żeby je dokładnie obejrzeć. Zachowywali jednak pełną respektu odległość.

Antonio rozłożył papier Flavii. Zwrócił się do hrabiego:

– To prawda, drążek nie powinien znajdować się tutaj, on jest w wewnętrznym pomieszczeniu. Ale i trzecie uderzenie dzwonu też nie odnosi się do tego miejsca. Flavia była zbyt podniecona i nie zrozumiała opisu. Drążek jest pułapką, to prawda.

Szczupła twarz hrabiego stężała z oburzenia:

– Jakim sposobem weszliście w posiadanie instrukcji?

– Sama wpadła mi w ręce, gdy pańska siostra spadała w otchłań.

– Proszę mi ją dać!

Antonio cofnął rękę sprzed łapczywych palców hrabiego.

– Nie. Teraz będziemy współpracować. Szkic, który, jak się domyślam, sporządziliście według starych planów, wygląda bardzo interesująco. Jestem pewien, że w dole znajduje się jakieś większe pomieszczenie. Jak to było, Unni? Ty miałaś jakiś pomysł w związku z gryfami.

– Nie, tylko w związku z gryfem Sissi. Spójrzcie, co jest napisane nad drzwiami! Progreso. Postęp. Gryf Kantabrii jest kluczem do tego miejsca. Ale jak go użyć?

Trio Emma & Co. nie pojmowało niczego. Hrabia jednak, choć z oporami, godził się na współpracę, ale wyraźnie dystansował się od grupy, a już zwłaszcza od Miguela.

Trzeba było trochę czasu, w końcu jednak zdawało im się, na odległość, że potrafią dostrzec jakieś zagłębienie w drzwiach, i że mogłoby ono odpowiadać rozmiarami gryfowi. Ale czas zatarł tak wiele i wciąż jeszcze żadne z nich nie odważyło się podejść całkiem blisko.

Sissi powiedziała z większą odwagą, niż w głębi duszy odczuwała:

– To jest gryf Kantabrii. Dlatego ja powinnam pójść. Miguel zaprotestował. Sissi nie zrezygnowała, ale trzymała go za rękę, kiedy ostrożnie zrobiła pierwszy krok.

Nic się nie stało.

– Ja nawet nie tknę drążka – zapewniła.

– No właśnie, mam nadzieję, że zachowasz się rozsądnie – mruknął Antonio.

Trzymali ją mocno, kiedy z drżeniem zbliżała się do drzwi.


Unni stała nieco z tyłu i czuła, jak bardzo nienawidzi tego miejsca, które mogło jej zabrać życiowego przewodnika. Z ciemnych ścian płynęła do niej zimna wilgoć i napełniała lepką, dławiącą depresją. Stała i obserwowała dzielne próby Sissi, co zresztą bardzo jej imponowało, ale teraz cała ta skomplikowana intryga, którą stworzyła gromadka rycerzy, była jej jak najbardziej obojętna. Ponad wszystko pragnęła zabrać Jordiego i uciec z tej zapomnianej doliny poza horyzontem i poza wszelką rzeczywistością, uciec z tego kościoła, który od co najmniej tysiąca lat nie miał nic wspólnego z religią, a teraz zdawał się oddany w pacht najgorszego rodzaju pogaństwu. Krypta, wszyscy ci ludzie, którzy nie powinni mieć tu nic do roboty – hrabia, Thore Andersen, Emma, Alonzo i Tommy. Dlaczego oni tutaj są? Z jakiego powodu?

W porządku, grupa otrzymała z powrotem parę rzeczy będących dziedzictwem Mortena, część papierów jego dziadka Jonasa Hansena, ów arkusz, który według hrabiego zawierał streszczenie wszystkiego, co znajdowało się w tych papierach i w liście Santiago. Ale Unni nie miała pojęcia, czy to prawda. Jeśli nawet wszystko teraz do nich wróciło, to i tak ona nie chce z tego korzystać. Ona pragnęła być teraz z Jordim w Norwegii, zabrać go stąd i wyjechać z tej zapomnianej wsi, takiej dla niego niebezpiecznej. Pragnęła trzymać go tak mocno, żeby nikt go jej nie odebrał. Była taka zrozpaczona, taka zmęczona i smutna, w każdej chwili mogła się rozpłakać.

I nie zastanawiała się, że za większą część jej złego nastroju i przygnębienia odpowiada całkiem po postu głód.

Jordi widział zmartwioną twarz ukochanej i posyłał jej nieustannie spojrzenia dodające odwagi. Unni przyjmowała je z wdzięcznością i na moment się rozjaśniała, ale nie bardzo. I nie na długo.

Czyżbym zdecydowała się na depresję? zastanawiała się samokrytycznie. To nie wypada. Wielkim wysiłkiem woli zebrała się jakoś w sobie i próbowała odzyskać ducha przygody.

Szło jej to jednak opornie.

6

Nie, pomyślała Juana obserwując pełną zaufania grę między Unni i Jordim. Nie, to nie mężczyzna do łóżka jest mi potrzebny. To znaczy mężczyzna też, ale to nie może być nikt przypadkowy.

Mnie potrzeba kogoś, kogo mogłabym kochać i kto by mnie kochał. Chcę tego właśnie, co jest między Unni i Jordim: czułości, poczucia wspólnoty. Chcę czegoś takiego, jak głos i uśmiech Antonia, kiedy rozmawia przez telefon ze swoją Veslą. Tej delikatności, z jaką Miguel obejmuje Sissi, i ciepła we wzroku, kiedy na nią patrzy. Trochę z tego dawał również mnie, na początku, i wtedy zdawało mi się, że jestem w siódmym niebie. Rychło jednak zorientowałam się, że ja jemu jestem potrzebna jedynie do zdobycia informacji. Wybrał mnie, bo widział, że jestem sama, słaba i łatwo ulegam wpływom. Natomiast Sissi Miguel kocha, łatwo to dostrzec. Nieszczęsna dziewczyna! Być kochaną przez demona. Do czego to może doprowadzić?


Sissi tymczasem wspinała się na pałce i próbowała żałosnym amuletem otworzyć drzwi, choć nie wiedziała nawet, jak ma to zrobić.

W drżącej dłoni unosiła do góry gryfa, szukała po omacku odpowiednich konturów, bo wcale nie była pewna, czy jedno do drugiego pasuje. Śmiertelnie się bała, że spadnie, i nie chciała wypuścić ręki Miguela, co jej jeszcze bardziej utrudniało zadanie.

Wirowało jej przed oczyma, nie była w stanie skoncentrować wzroku.

– Co mam teraz zrobić? – spytała niepewnie.

– Sprawdź, czy klucz pasuje – odparł Jordi cierpliwie. Miguel uścisnął porozumiewawczo jej dłoń. A może chciał jej okazać zniecierpliwienie? Sissi czuła, że traci panowanie nad sobą.

Gdzie się podziało jej słynne opanowanie w każdej, najtrudniejszej nawet sytuacji? Nie, tak nie można. Zdecydowanie starała się wziąć w garść. Ponownie podjęła próbę ulokowania gryfa w zagłębieniu.

Boże, jeśli nie śpisz, to pomóż mi teraz. Nie, lepiej modlić się do swojego opiekuna, anioła stróża, duchowego przewodnika, czy licho wie jak go nazwać. Wszystko jedno, niech będzie, kto chce, ona pragnęła jedynie zostać wysłuchana. Niech ci jacyś opiekunowie biegną do swojego pana, niech go pociągną za rękę i powiedzą, że cały świat cierpi i że on nie może już popełniać pomyłek, bo akurat teraz pewna mała, nic nie znacząca Sissi potrzebuje jego pomocy, więc może on byłby tak dobry i…

Nie, tak też nie można. Trzeba się nauczyć polegać na własnych siłach.

Gryf znalazł się w zagłębieniu i wszystko wskazywało na to, że ma się tam dobrze. Boże, nie, to tylko złudzenie, ja zaraz runę w dół jak Flavia…

Instynktownie zrobiła kilka kroków w tył, żeby stanąć na pewniejszym gruncie. Miguel trzymał ją mocno. Miguel, ja cię kocham, nie potrafiłam ci wyjaśnić, jakie wielkie uczucia żywię dla ciebie, mój ty nieosiągalny. Te uczucia mnie po prostu dławią.

Jakiś głuchy trzask wypełnił pomieszczenie, w którym stali, i sypiąca śię zaprawa murarska opadła na ich głowy i ramiona niczym puder. Drzwi też okazały się oszustwem, cała ściana zapadła się pod podłogę, odsłaniając wewnętrzne pomieszczenie.

– Zegnaj, gryfie – westchnęła Sissi, patrząc, jak ściana powoli, z łoskotem spada do otchłani. – Myślałam, że będę mogła cię zachować. Bo chociaż postęp nie jest sprawą do pogardzenia, ale jednak bardziej z powodów emocjonalnych.

Ściana, zbudowana w jakiejś prastarej technice, wciąż opadała w dół. Nikt nie wiedział, czego nazbierało się w przemyślnie skonstruowanej metalowej rynnie. W końcu łoskot zaczął przycichać, zostało jeszcze jakieś pół metra muru, licząc od podłogi.

– A teraz szybko! – zawołał Jordi. – Do środka!

Szybko to raczej nie poszło. Wszyscy się wahali. Najpierw przy kamiennej płycie, która początkowo znajdowała się przed owymi, jak się potem okazało, pozornymi drzwiami, a której teraz nikt ominąć nie mógł w obawie przed kolejnymi pułapkami. Poza tym paraliżował ich lęk przed przekroczeniem resztki muru i wejściem na zupełnie nieznany teren. Alonzo zwlekał najdłużej.

– Pamiętaj o skarbie, kochanie – zachęcała go Emma.

– Nazbierało się do cholery takich, z którymi trzeba będzie się dzielić – burknął ze złością.

– Na pewno damy sobie z tym radę – zapewniła Emma złowieszczym tonem. – Ale na Boga, Alonzo, ty nie dostaniesz w ogóle nic! Bo to ciągle ja muszę działać. No dobrze, to zostań sobie, gdzie jesteś, i rób żałosne miny!

Odwróciła się do niego plecami. I to rozstrzygnęło sprawę. Czy może raczej powinno było rozstrzygnąć. Alonzo wpadł w złość i dzielnie zrobił parę kroków do przodu, zaraz jednak przystanął.

– Znajdźcie nareszcie ten przeklęty skarb! Ale skoro doszedłem tak daleko, to mam, do cholery, prawo żądać, żeby mnie też uwzględniono przy podziale.

Po czym zawrócił i obrażony wszedł po schodach na górę.

– Głupek – powiedział Tommy.

– Milcz! – warknęła Emma. – Jest znacznie lepszy od ciebie.

Jordi przerwał tę bezsensowną dyskusję:

– Tommy, idź ty też, razem z Alonzo rozejrzyjcie się za Kennym i przenieście go do kościoła!

– My chyba nie musimy słuchać twoich rozkazów – oburzył się Tommy.

– Ja rozmawiam z tobą o ratowaniu twojego przyjaciela – odparł Jordi spokojnie. – Miguel, czy kościół jest otwarty?

– W tej chwili tak Tommy powlókł się na górę równie ponury jak Alonzo. Reszta mogła nareszcie przyjrzeć się nowemu pomieszczeniu. Teraz było widać wyraźnie, że światło, które od dawna obserwowali, sączy się tutaj z wąskich otworów po obu stronach dachu, umieszczonych wzdłuż bocznych ścian. Rośliny na zewnątrz rozrosły się tak bardzo, że światło mogło się przedrzeć tylko przez niektóre z otworów. Stąd ta ciemność w krypcie, która po większej części znajdowała się pod ziemią. Podłoga była śliska od zbutwiałych liści.

– My przypuszczalnie siedzieliśmy na otworze świetlnym pod tą częścią muru – zastanawiała się Juana.

– Prawdopodobnie tak – potwierdził Antonio. – Tylko niczego nie widzieliśmy, bo to jedynie wąskie szpary.

Antonio studiował uważnie szkic i porównywał go z pomieszczeniem. Według rysunku to miałaby być główna komora, czy też izba. Żadnych kolejnych drzwi, żadnych otworów.

– Na co im było takie puste pomieszczenie? – spytała Emma.

Wyglądało na to, że hrabia zastanawia się nad tym samym. Jego końska twarz wydłużyła się jeszcze bardziej, a usta ułożyły w kształt odwróconego U.

Jordi rozejrzał się wokół.

– Wcale nie jestem taki pewny, że to puste pomieszczenie. Och, Morten, idź ostrożnie! Na tych zbutwiałych liściach łatwo stracić równowagę. A nikt nie wie, co kryje się pod spodem.

– Kolejna pułapka? W takim razie dziękuję – rzekł Morten pospiesznie.

– Co chcieliście powiedzieć przez to, że pomieszczenie nie jest puste? – spytał hrabia oficerskim tonem.

– To proszę spojrzeć w górę, na sufit – odparł Jordi. – Co to tam jest za wydłużony schowek?

– Instalacja elektryczna – podpowiedziała Unni.

– Nie bądź dzieckiem, w tamtych czasach chyba nie mieli elektryczności – warknęła Emma.

– Próbowałam być dowcipna – rzekła Unni cierpko. – A poza tym uważam, że oni byli niewiarygodnie zaawansowani, jeśli chodzi o technikę.

Emma prychnęła.

– Na podłodze też coś jest – zauważyła Juana i podeszła bliżej.

– Stop! – krzyknęła Sissi. – Żadnych więcej zapadających się podłóg!

Hrabia popatrzył w prawo, na zewnętrzną ścianę.

– Tutaj powinien być drążek.

– Tak jest, na szkicu został zaznaczony – potwierdził Antonio.

Morten zaś, który stał najbliżej, wykrzyknął:

– I jest! Kto tym razem spróbuje go poruszyć? Najwyraźniej on nie miał na to ochoty.

– Jeśli o mnie chodzi, to dziękuję – oznajmiła Emma.

– I ja też – wtórował jej Tommy, który się właśnie ukazał na schodach. Zapytali go, jak się miewa Kenny, on zaś odparł, że Alonzo został, by go doglądać. Wnieśli rannego do kościoła.

Ponownie skupili się na szkicu.

– Drążek został zaznaczony, więc poruszanie go nie powinno być niebezpieczne – rzekł Antonio. – Ja to zrobię. Ale dla wszelkiej pewności wróćcie pod ścianę, skąd przyszliśmy.

Posłuchali bez protestów. Nikt jednak nie przekroczył resztek muru, nikt nie chciał stanąć na kamiennej płycie.

Antonio ostrożnie podszedł do drążka. By znajdować się po bezpiecznej stronie, nie stanął dokładnie naprzeciwko niego, lecz trochę z boku. Jordi i Miguel stali za nim, w pewnej odległości, ale gotowi go złapać, gdyby…

Antonio głęboko wciągnął powietrze, po czym zdecydowanym, szybkim ruchem ściągnął drążek w dół.

Chyba dobrze, że pozostali trzymali się na uboczu, bowiem klapa w dachu otworzyła się i wypadł spod niej wielki miecz przywiązany do łańcucha. Zawisł, ostrzem w dół, wychylał się w prawo iw lewo ze świstem, niczym śmiertelne wahadło z opowiadania Edgara Allana Poe.

– Miecz z naszych opowieści – szepnęła Unni, pochylając się to w tył, to w przód, razem z mieczem, chociaż stała w bezpiecznej odległości. – No i pojawił się nareszcie! To tutaj się ukrywał!

7

Wszyscy wpatrywali się w imponujących rozmiarów miecz. Wyglądał na zdumiewająco dobrze zachowany, zwłaszcza że tak długo przetrwał w zamknięciu. Typowy dla swojej epoki: długi, wąski i poręczny, o dość skąpej ornamentyce. Miecz toledański, odpowiednik tego, który Jordi w swoim czasie pożyczył od don Ramiro de Navarra, ten sam znalazł się potem w szkatule Santiago, ale ten tutaj był znacznie większy i przypuszczalnie cięższy.

– Odważę się na stwierdzenie, że to miecz królewski – oznajmiła Juana.

– No właśnie, ale jakie zadanie do spełnienia miał tutaj? W tej sprawie? – zastanawiała się Unni.

Nikt nie umiał jej odpowiedzieć. Morten zastanawiał się, czy to nie jakaś kolejna pułapka, czy nie chodziło czasem o to, by miecz ściął każdego, kto przypadkiem pod nim stanie. Unni uważała, że należało brać pod uwagę poważniejsze zadanie, nie umiała jednak wyobrazić sobie, co by to mogło być.

– Patrzcie! – krzyknęła Sissi. – Wzniesienie na podłodze zaczyna się otwierać.

– Prawdopodobnie otwarcie klapy w dachu powoduje otwarcie zamków tutaj – powiedział Antonio i podszedł ostrożnie do tego, co Sissi nazwała wzniesieniem, a reszta postępowała za nim i, na wszelki wypadek wszyscy stawiali stopy na jego śladach.

– Zainstalowali tu potwornie skomplikowany system – mruknął Antonio.

– To dla bezpieczeństwa – powiedział Jordi.

– Skarb! – wykrztusiła Emma, zapominając o wszelkich ostrzeżeniach. Upadła na kolana przed powolutku otwierającą się jakby piwnicą czy skrytką. Dwie żelazne płyty stanowiące zamknięcie nie otworzyły się do końca, bowiem gruba warstwa rdzy unieruchomiła mechanizm. Thore Andersen i Tommy szarpali i tłukli w płyty, ale niczego nie udało im się zdziałać.

Wszyscy zebrani mogli stwierdzić, że w schowku znajduje się skarb. Wyglądało jednak, że może to być co najwyżej dziesiąta część tego, czego poszukiwacze się spodziewali. I że składa się przeważnie z bardzo starych monet. Poza tym było kilka wysadzanych kamieniami krzyży, pozłacanych kielichów, jakieś zapinki i inne kosztowności różnego rodzaju.

Ale tak mało? Widać było prześwitujące pod kosztownościami dno.

Żadnego złotego serca, żadnych ptaków ze złota ani królewskich koron, niczego, co mogłoby się wyróżniać.

I niczego, co mogłoby wskazywać, że teraz już na pewno będzie można uwolnić rycerzy oraz ich potomków od przekleństwa.

– Złodzieje okradający groby? – zastanawiał się hrabia.

– Jakie groby? – spytał Antonio, który nie orientował się, ile tamten wie o tragicznej historii rycerzy. Najwyraźniej hrabia wiedział niewiele, bo o nic więcej nie zapytał. Władczym gestem wskazał na Emmę, Thorego i Tommy’ego, którzy dosłownie stawali na głowach w pomieszczeniu ze skarbem i bili się o poszczególne kosztowności. Interwencja hrabiego ich nie uciszyła, po prostu był jeszcze jednym złodziejem, który wyrywał innym, co się dało, jeszcze jednym, który wrzeszczał: „moje, moje, moje”.

– No to na dzisiaj starczy – przerwał im Jordi. – Znaleźliście skarb, to go sobie zabierajcie i wynoście się. Dzielić go możecie gdzie indziej. My zatrzymamy tylko miecz. Zostaniemy tu jeszcze trochę, żeby go dokładniej zbadać.

Unni i Antonio spoglądali po sobie. W głosie Jordiego wyczuwali jakieś niedopowiedzenie. Jakby wiedział coś jeszcze, o czym woli nie mówić.

Hrabia nie był zadowolony. Zdecydowanie nie.

– To nie może być wszystko. Jak to wytłumaczyć?

– Powinniście pamiętać o tym, że wszelkie sagi, legendy i podania rosną w miarę upływu lat. Skarb nie był pewnie nigdy większy od tego, coście znaleźli, ale ludzkie gadanie powiększało go i powiększało, aż stał się w ich wyobraźni zbiorem klejnotów trudnych do wyobrażenia, fantastycznych. Jak ów „Złoty Ptak z Ofir”. Pochodzący jakoby z krainy, której istnienie sprowadza się do jednowierszowej wzmianki w Biblii. Jak „Serce Galicii”, o którym nie wspomina żaden podręcznik historii. Jak korony przyszłej pary królewskiej™ jak coś takiego mogło powstać w całkowitej tajemnicy? I jeszcze dar Nawarry owiany mistyczną legendą. Ja myślę, że z tym skarbem to tak jak z owym piórkiem, które przemieniło się w pięć kur – zakończył Jordi, wskazując na kryjówkę pod podłogą, którą nadal przetrząsali Thore, Emma i Tommy.

Hrabia nie chciał dzielić się niewielkim znaleziskiem z bandą kryminalistów, bo, jak twierdził, wszystko należy się jemu. Podszedł do wewnętrznej ściany i zaczął ją ostukiwać. Ale tutaj mur był nienaruszony. Nie wyryto na nim żadnych tajemniczych słów, nie wyznaczono miejsca na żadnego gryfa.

Miecz nadal się kołysał, tylko teraz amplituda była znacznie mniejsza. Unni przytrzymała go ręką. Gdy jednak zauważyła, jak impulsy z miecza zaczynają przenikać do jej świadomości, szybko go puściła. Nie chciała wiedzieć, co to wszystko znaczy.

Poszukiwacze skarbu kłócili się zaciekle.

W końcu Jordi się zdenerwował i powiedział, że jeśli się stąd nie wyniosą, to Tabris zrobi z nimi porządek w sposób znany tylko demonom.

Przestraszeni zebrali swoje rzeczy i opuścili pomieszczenie, żeby nikt im nie odebrał kosztowności.

– I zajmijcie się Kennym! – krzyknął za nimi Antonio. – Najlepiej weźcie go ze sobą.

Tamci jednak nie odpowiedzieli. Hrabia rzucił podejrzliwe spojrzenie tym, którzy zostali. Widocznie nie mógł pojąć, że ktoś rezygnuje ze złota.

– Ja też zostaję – oznajmił skrzekliwie.

– A to dlaczego? – spytał Antonio lodowato.

– He ten miecz może być wart?

– Nie więcej niż inne miecze z tej epoki. Tylko my mamy nadzieję, że on nam pomoże rozwiązać pewne nasze problemy, które jednak nie mają nic wspólnego z ekonomicznym zyskiem. Nasza droga do celu jest wciąż długa. Nie sądzę, żeby wam się podobało to, co będziemy musieli jeszcze zrobić.

– Dokąd teraz pójdziecie?

– Ufam, że miecz wskaże nam drogę. Są na nim pewne znaki.

– Czy mógłbym je obejrzeć!

Znowu rozkaz, niby zapytanie, ale zadane tonem nie znoszącym sprzeciwu.

– Przekleństwo rycerzy to nie wasza sprawa. I niech pan już idzie, bo jak nie, to pańscy koleżkowie podzielą się skarbem i znikną.

To w końcu poruszyło hrabiego, pospiesznie wbiegł na schody, zdążył tylko jeszcze wysyczeć groźbę:

– Ale jeśli mnie oszukujecie, to będziecie żałować… Odetchnęli z ulgą.

– Wybacz, Miguel, że posłużyłem się tobą jako straszakiem – uśmiechnął się Jordi.

– Miło mi, że mogłem się przydać – odparł Miguel uprzejmie.

– Mógłbyś sprawdzić, czy oni wszyscy wyszli, i zamknąć drzwi?

– Oczywiście – zapewnił Miguel. – Sissi, pójdziesz ze mną?

Juana długo spoglądała w ślad za nimi. A ja myślałam, że on jest mój, uśmiechnęła się pod nosem. Czy rzeczywiście kiedyś mogłam na to liczyć? Czy oszukiwałam sama siebie? Był niemal wierną kopią Jordiego, w którym zadurzyłam się od samego początku. Zresztą w obu po kolei, taka byłam spragniona męskiego ramienia. Niestety, jestem nadal. Wyobrażałam sobie, że widzę miłość w spojrzeniu Miguela, jego przypadkowe dotknięcia tłumaczyłam jako czułe pieszczoty. Chociaż przez cały czas widziałam, że tak samo odnosi się do Sissi i do Unni, z którą jest w bardzo przyjacielskich stosunkach, tyle że nie ma w tym żadnego podtekstu seksualnego. Teraz wiem, że ze mną jest tak samo.

I nigdy nie było inaczej, muszę to sobie nareszcie wbić do mojej tępej głowy. I muszę przyznać, że Sissi radzi sobie dużo lepiej niż ja z tą demoniczną stroną jego natury. Ja uważałam, że jest niezwykły, egzotyczny i na swój sposób przystojny jako Tabris, ale mój Boże, jak potwornie się go bałam! Tylko nie chciałam się do tego przyznać, nawet sama przed sobą. Pragnęłam zdobyć fantastycznego Miguela i mydliłam sobie oczy wiarą, że on na zawsze pozostanie tylko Miguelem.

A to się przecież nigdy nie ziści. Demon jest demonem, żeby nie wiem jakie przyjmował postaci.

No i oto teraz tkwię przy Mortenie, który potrzebuje mojej sympatii i pociechy. Mną się jednak nie przejmuje, zresztą tak samo jak ja nim. Wszystko więc pozostanie, jak było. Rozsądna Juana ma wielu przyjaciół, na wyłącznie koleżeńskiej stopie, ale nikt jej nie kocha. Zawsze tak było i tak będzie. Wieczna poszkodowana.

Ale dlaczego Miguel i Sissi tak długo nie wracają? Poczuła ssanie w żołądku, choć bynajmniej nie z troski o ich życie. Fuj, Juana, zazdrość to poniżej twojej godności! A oni mają pewnie inne rzeczy w głowie niż obłapianie się.


Kenny został porzucony przez swoich koleżków pod drzwiami kościoła i leżał półprzytomny od bólu złamanego barku.

Co ja tu do diabła właściwie robię? zastanawiał się z rozpaczą w sercu. Dlaczego nie zostałem w domu, w Norwegii? Dlaczego posłuchałem Emmy, która obiecywała i bogactwo, i gorące noce? Akurat teraz nie zależy mi na niczym takim, ponad wszystko chcę wracać do domu! Wiem, że konto u policji mam czarne niczym jesienna noc, ale już wszystko jest lepsze niż to tutaj. Leżeć i konać na tej zapaskudzonej podłodze, w jakichś ruinach, w tych zimnych górach obcego kraju, tak strasznie daleko od domu?

No, ale tak szczerze mówiąc, to od jakiego domu? Wiele czasu minęło, od kiedy miałem jakiś dom. Do diabła, jakie życie jest paskudne!

Na szczęście udało mi się ściągnąć portfel tej nadętej Flavii, kiedy pełzaliśmy wtedy, w krzakach. Jeszcze do niego nie zajrzałem, bo ten przeklęty bark nie daje mi się ruszyć. Ledwo przesunę głowę, a wydaje mi się, że skonam… Kenny próbował się jakoś opanować, gdy usłyszał pospieszne kroki. Mimo bólu odwrócił głowę.

– Tommy? Emma? Gdzie wy idziecie? – Zabieramy się stąd – odparł Tommy. – A gdzie Alonzo?

– Nie wiem. Myślę, że na dworze. Zabierzcie mnie ze sobą, nie zostawiajcie mnie tutaj! Nie możecie tego zrobić! Och, bądźcie kolegami, proszę!

Thore Andersen szedł za Emmą. Wszyscy opuścili już kościół, ale Thore jeszcze się zatrzymał. Przez chwilę rozpatrywał rozpaczliwą sytuację, w jakiej znalazł się Kenny, po czym powiedział:

– Zawsze miałem humanitarne podejście do człowieka.

Przyklęknął na jednym kolanie, ujął w obie ręce głowę leżącego i wykręcił ją z całej siły. Rozległo się głośne chrupnięcie i Kenny przestał cierpieć.

Thore Andersen wyszedł na dwór. Po krótkiej chwili dołączył do niego hrabia, wściekły, rozczarowany, zbliżał się krokiem marszowym. Rzucił krótkie spojrzenie na zwłoki Kenny’ego, skrzywił się i oddalił od tak nieprzyjemnego widoku.

Dogonił grupę w gęstym lesie. Alonzo też do nich dołączył i natychmiast wszyscy zaczęli się znowu kłócić o podział skarbu.


Miguel i Sissi przyglądali się wstrząśnięci sponiewieranym zwłokom Kenny’ego.

– Jak mogło im przyjść do głowy, żeby go zabić? – zawodziła Sissi. – I kto mógł zrobić coś takiego?

– Mogli to oni wszyscy – zapewnił Miguel, mając na myśli ich sumienia. – Ale nie wszyscy mieli na to dość siły fizycznej. Tommy był jego kolegą, więc to pewnie nie on.

Chyba się nie bardzo pomylę, stawiając na tego szofera.

– Thore Andersena? Tak, to możliwe. Ale co my teraz zrobimy z Kennym?

Miguel nie odpowiadał. Przeszukiwał kieszenie zmarłego i wytrząsnął z nich coś, co mogło przypominać portfel, ale co portfelem nie było.

– Jakiś stary dziennik? – dziwiła się Sissi. – Po norweska…?

Teraz nareszcie Miguel odpowiedział na jej pytanie.

– Będziemy musieli w jakiś sposób go pochować.

– No tak – mruknęła Sissi, bardziej zajęta dziennikiem. – Patrz, tutaj jest napisane: F. Cleve. Ale dziennik pisany po norwesku, więc skąd tu nazwisko hrabiego?

– F to chyba oznacza Flavia. Bo, jeśli się nie mylę, hrabia ma na imię Bruno.

– Masz rację, chodź, wracamy do naszych.

Upewnili się jeszcze, czy wszyscy przeciwnicy na pewno się ulotnili, i Miguel ponownie zapieczętował drzwi kościoła. Tymczasem przyjaciele wyszli już z krypty, zaniepokojeni ich przeciągającą się nieobecnością.

Kiedy dowiedzieli się, co się stało, wszyscy wspólnymi siłami urządzili Kenny’emu pogrzeb: przysypali zwłoki, czym się dało, i przykryli je zmurszałymi deskami. Wszyscy byli wstrząśnięci jego losem. Niby nie stanowił wzoru cnót, ale na coś takiego mimo wszystko nie zasłużył. Unni i Juana popłakiwały ukradkiem, mężczyźni byli wściekli na jego kamratów, którzy obeszli się z chorym w ten sposób. Nikt nie miał wątpliwości, że ohydny postępek należy przypisywać Thoremu Andersenowi, ale że reszta mogła tak po prostu porzucić zwłoki, to przechodzi naprawdę wszelkie pojęcie. Na koniec Juana odmówiła modlitwę, a Morten wyrył na murze krzyż.

Nareszcie Jordi mógł opowiedzieć o swoim znalezisku. Ponownie zeszli do krypty.

Загрузка...