Paraliżujący nastrój nie chciał ustąpić, mimo że Antonio nakazał wszystkim pracować. Skalnego bloku przesunąć nie mogli, musiał pozostać kamieniem nagrobnym hrabiego. Juana odmówiła modlitwę za umarłych.
Ona i Morten otrzymali zadanie zgromadzenia zapasu paliwa do pochodni. By zwiększyć siłę światła, rozpalili wiele niedużych ognisk pod ścianami.
Juana znosiła i układała opał na stos, mówiła przy tym bez przerwy:
– Dziesięcioro naszych przeciwników wyruszyło na tę wyprawę. Najpierw Roger został zamordowany przez Tabrisa. To było straszne, ale konieczne dla uratowania życia Gudrun. Potem zniknęli ci dwaj hiszpańscy dranie pracujący dla Alonza. Oni uciekli, Tabris mi o tym powiedział.
– Udało im się – mruknął Morten. – Wiedzieli, co robią.
– Tak. No a potem Flavia sama sobie wykopała grób, wreszcie Kenny został zamordowany przez Thorego Andersena. Już tutaj Wamba zajął się Alonzem i Thorem. A teraz hrabia zginął, można powiedzieć z własnej ręki. Tak więc zostało ich tylko dwoje, Emma i Tommy, chociaż do jakiego stopnia można ich traktować jako żywych, nie mam pojęcia.
– Emma jest niczym kot – rzekł Morten ponuro. – Ona zawsze spada na cztery łapy i może dziewięć razy tracić życie. Co najmniej dziewięć.
– Z urodą to można daleko zajść – powiedziała Juana z tęsknotą w głosie.
Tym razem Morten znalazł właściwe słowa, choć całość brzmiała dość naiwnie:
– Uroda znaczy bardzo wiele. Ty masz wielką urodę, Juano, bo posiadasz wiele tego, czego brakuje Emmie. Ona jest piękną powłoką pozbawioną jakiejkolwiek treści. Ty zaś masz i jedno, i drugie.
I naprawdę tak myślał. Morten sam był tym zaskoczony.
Może nareszcie stał się dorosły?
Ej, chyba nie!
Nieśmiałym ruchem ujął dłoń Juany i uśmiechnął się do niej, a ona odczytała właściwie jego spontaniczne zachowanie: „Ciebie i mnie łączy coś bardzo pięknego. Możemy ze sobą rozmawiać, możemy się sobie zwierzać”.
Juana poczuła ciepło w sercu, musiała przez chwilę mrugać, żeby powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Z tego może być coś ładnego, pomyślała. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że po Miguelu mogłabym się zakochać w kimś tak zwyczajnym, ale przecież wszystko stało się dziwnie prosto, jakby samo z siebie. Może to coś w rodzaju odreagowania? Może to tak, jakby się położyć na wygodnym łóżku z IKEA po długiej i męczącej wędrówce w innych wymiarach, z widziadłami i upiorami, ścigającymi człowieka od rana do nocy?
Tacy byli zajęci sobą nawzajem, tak wstrząśnięci makabryczną śmiercią hrabiego, że całkiem zapomnieli o tym, co jakąś godzinę temu znaleźli: wgłębienie na bocznej ścianie arki, do którego mógł być może pasować ostatni gryf.
Upewniwszy się, że nikt ich nie widzi, Morten skradł Juanie przelotny pocałunek, potem jeszcze jeden, dłuższy, który trwał i trwał, aż w końcu Antonio zawołał:
– Morten? Juana? Gdzie wy się podziewacie? Tabris właśnie wrócił!
Ocknęli się z rozkosznego oszołomienia i z pięknego świata marzeń przenieśli się do ponurej rzeczywistości.
Jednak, kiedy opuszczali grotę, trzymali się za ręce. I nie byli w stanie przestać spoglądać sobie nawzajem w oczy.
Przyjaciele uśmiechali się na ten widok wzruszeni. To było jak błysk ciepłego światła w tej tragicznej, a może nawet katastrofalnej ciemności.
Unni stała w wejściu do groty i patrzyła w głąb. Czuła się głęboko zdeprymowana, liczne przypadki tragicznej śmierci dały się jej mocno we znaki.
Przecież nie o to chodziło w naszej ekspedycji, żeby ludzie mieli umierać, skarżył się w jej duszy jakiś głos. Byli to wprawdzie nasi przeciwnicy, wrogowie, niebezpieczni i żądni krwi, ale przecież nikt z nas nie życzył im śmierci. Pragnęliśmy tylko, żeby zostawili nas w spokoju.
Sześć osób odeszło. I to z naszego powodu.
Nie, to nie tak. To, co nimi powodowało, to była żądza złota, odbierająca rozsądek. My dla nich nie mieliśmy żadnego znaczenia. Potrzebowali nas tylko po to, byśmy im pokazali drogę do skarbu.
Ale takie usprawiedliwienia nic jej nie pomogły. Unni mimo wszystko czuła się winna.
Kolejne, lękliwe spojrzenie do wnętrza groty. Było też coś innego. Lęk, który spływał jej po plecach niczym deszczowa woda. Coś, co szeptało o niebezpieczeństwie. O zagrożeniu… Wilgotny, zatęchły odór grobów z dawnych czasów.
Pełen żądzy zemsty śmiech, którego nikt nie słyszał. On po prostu trwał tutaj, pod sklepieniem tej groty, i czekał.
Pospiesznie odwróciła się ku światłu i pobiegła do swoich towarzyszy.
Emma wylądowała.
Jak wszyscy inni cierpiała z głodu i dlatego była bardziej skłonna do irytacji niż zwykle. Pierwsze, co zobaczyła, to Tommy, ułożony pod pledem koło przerażająco wielkich kamieni. Bowiem nad płaskowyżem Gór Kantabryjskich nadal trwał wczesny zmierzch, a tylko w grocie panowały nieprzeniknione ciemności, dla których rozproszenia potrzebny był ogień.
– A więc to tutaj leży Tommy. No tak, ale wygląda jak nieżywy.
– Tommy żyje – odparł Antonio ostro. – Nie ma powodu do kpin.
Emma posłała mu przeciągłe spojrzenie, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, że już dawno przestała być uwodzicielska.
– Dostał w głowę kamieniem rzuconym przez potwora – wyjaśniła. – Uderzenie było silne. Tak, tak, no to jest nas wciąż dużo do podziału, chociaż nie bardzo jest się czym dzielić.
– Emma, przestań! – upomniała ją Unni cicho.
– O, moja prześladowczyni na krótkich nogach też tutaj jest. No to chciałabym ci powiedzieć, że potwór właśnie w tej chwili robi mielone kotlety z twojego jedynego wielbiciela.
– To nieprawda – rozległ się głos Tabrisa. – Jordi radzi sobie bardzo dobrze, Unni.
– Nie, no, do diabła! To ty masz dwóch wielbicieli? – skrzywiła się Emma. – Ale gust to masz raczej marny, Unni. Oni zresztą też. No ale teraz chciałabym wiedzieć, co tutaj się dzieje, Antonio.
– Jak na kogoś, kto właśnie cudem uniknął śmierci, jesteś niebywale pyskata, Emma. Hrabia nie podziękował Tabrisowi, ale ty też tego nie zrobiłaś. Co to za maniery mają nasi przeciwnicy?
Udała, że tego napomnienia nie słyszy.
– No właśnie, a gdzież to jest jego wysokość?
– Najlepiej będzie, jak pójdziesz z nami do groty – rzekł Antonio i wszyscy tam poszli. Tabris chciał się dowiedzieć czegoś więcej o ostatnich wydarzeniach, zmienił się więc w Miguela. Czasu wiele jednak nie miał, bo martwił się o Jordiego.
On i Emma przy okazji wysłuchali krótkiego raportu. Rzeczywiście, śmierć hrabiego wstrząsnęła Emmą, zaczęła się więc zachowywać ostrożniej, uważniej patrzyła, gdzie stawia nogi. Zastanawiała się, co też to za grota i jakim cudem tamci się tutaj dostali, ale tego Antonio nie chciał wyjaśniać. Zresztą sam nie wiedział o grocie zbyt wiele.
Natomiast Święte Serce Galicii dosłownie Emmę poraziło.
– Jest fantastycznie piękne – szeptała.
Unni nie bardzo się z tym zgadzała. Klejnot był przyciężki, nieforemny i szczerze mówiąc, kiczowaty, jakby twórcy chodziło o możliwie największe nagromadzenie ozdób i ornamentów. Masywna podstawa z kutego złota, ciężka jak żelazna płyta, wszystko w kształcie serca, brzegi wysadzane diamentami. Ogromny rubin zasługiwał na lepszą oprawę. Całość miała około metra średnicy i chyba na Emmie właśnie to robiło największe wrażenie.
– Jest po prostu brzydkie – oznajmiła Unni. Czuła się niedobrze. Bała się, bo doznała wrażenia, że nie wszystko tutaj jest jak trzeba.
Emma posłała jej złośliwe spojrzenie.
– No cóż – powiedziała. – Jak nikt go nie chce, to ja mogę wziąć. Bardzo chętnie – dodała lekko.
– Ono należy do Galicii – poinformowała Unni.
– Nonsens! Przecież myśmy je znaleźli!
Aha, więc teraz to jesteśmy my? Unni obejrzała się przez ramię. Jakby ktoś tam był, ale nie zauważyła nikogo. Emma drążyła temat.
– Co Galicia będzie z tego miała. Wsadzą klejnot do szklanej gabloty w jakimś muzeum, którego nikt nie odwiedza? Nie, powiedzcie mi lepiej, co to za dziwna grota. Antonio, co znaczy ten ołtarz?
Unni wydała z siebie jęk i z całej siły oparła się o ścianę groty.
– Unni, co się dzieje? – spytał Antonio przestraszony. – Źle się czujesz?
– Nie, ale tutaj coś jest. Coś strasznego, coś śmiertelnie niebezpiecznego. Jordi nie może tu wchodzić! Powiedzcie mu to. Nie wolno mu tutaj wejść, bo tu czeka jego los.
– Już to mówiłaś. Czy mogłabyś wytłumaczyć dokładniej?
– Nie, ja nic nie rozumiem. Muszę tylko pilnować, żeby… Jordi tu nie wszedł.
Antonio ukucnął przy niej. Podniósł się dopiero, kiedy Juana półgłosem wymówiła jego imię.
Nagle przypomniała sobie swoje i Mortena znalezisko. Wspięła się na palce i wyszeptała:
– Morten i ja chyba… nam się wydaje, że znaleźliśmy miejsce dla ostatniego gryfa. Możliwe, że tak.
– Naprawdę? A gdzie?
Juana zrobiła się jeszcze bardziej tajemnicza. Szeptała prawie bezgłośnie.
– Na tylnej ścianie ołtarza.
– Świetnie – pochwalił ją Antonio. – Ale teraz nic o tym nie mów. Dopóki Emma jest w pobliżu.
Morten też to słyszał. Wielokrotnie, z uroczystą miną skinął głową.
– Musimy ją jakoś wywabić z groty – rzekł Antonio.
– Ja się tym zajmę – obiecał Miguel.
– Jako Tabris?
– Nie, jako Miguel. Antonio się uśmiechnął.
– Tak, pod tą postacią będziesz chyba skuteczniejszy. Miguel zawołał Emmę, a ona podeszła z pewnym respektem.
– Chcesz posłuchać o tych wielkich kamieniach na zewnątrz?
Emma natychmiast złagodniała. Ujęła go pod rękę uszczęśliwiona.
– Mój wybawca – zaszczebiotała. – Szkoda, że ktoś taki przystojny może mieć takie ponure wnętrze!
Miguel posłał uspokajające spojrzenie cokolwiek przestraszonej Sissi. Ona odpowiedziała mu bladym uśmiechem.
Miguel nie musiał jednak pokazywać Emmie żadnych kamieni, bowiem nagle na zewnątrz rozległo się na pół stłumione wołanie.
– Tommy – stwierdziła Sissi. – Musiał się ocknąć. Wszyscy wybiegli, w grocie została jedynie Unni.
Stała blisko ołtarza.
– A ty nie idziesz? – spytał Antonio.
– Za chwilę – odparła, – Muszę sprawdzić, gdzie jest źródło tego zagrożenia. Muszę ratować Jordiego.
– Nie rozumiem cię. I nie podoba mi się to. Morten, zostań z Unni!
Morten był jednym z dotkniętych dziedzictwem, jednym z tych, którzy mają umrzeć po skończeniu dwudziestego piątego roku życia, czyli już bardzo niedługo.
Dlatego znaczył więcej niż na przykład Sissi, Juana czy nawet Antonio. Mimo że ten miał pewne zdolności, ponieważ napił się trochę czarodziejskiego wywaru Urraki kiedyś dawno temu w górach Hemsedal.
Och, napój działał długo, ale przecież i tak nie starczyło tego na dłużej niż parę lat.
Mój Boże, tyle się wydarzyło od tamtych czasów!
Dość niechętnie Morten został w grocie.
Wolałby teraz pójść z Juana, z drugiej jednak strony był dumny, że otrzymał kolejne zadanie.
Starał się, by jego głos brzmiał władczo i jak najbardziej męsko.
– Co tym razem wyczuwasz, Unni?
– Nie potrafię tego ani zdefiniować, ani zidentyfikować. Ale coś się czai między pełgającymi cieniami w tej grocie. Czeka na Jordiego. Muszę spróbować, czy nie uda mi się odkryć istoty tego czegoś, natury zagrożenia. Bo tylko wtedy będę mogła je pokonać.
– No a co będzie, jeśli to się czai na nas? Unni potrząsnęła głową.
– Na ciebie nie. Chociaż możliwe, że… Oczy jej się rozszerzyły!
– Tak, to się czai na mnie! Morten, musimy uciekać! Chłopak rzucił się do wyjścia. Włos jeżył mu się na głowie ze strachu.
– Spiesz się, Unni! Szybko! Spójrz! Coś wyłoniło się z nicości.
– Nie, nie, tylko nie to! – Przerażające wizje żelaznej dziewicy tłukły jej się po głowie. Próbowała się poruszyć, ale stała jak wrośnięta w ziemię. Jakieś trupie, kościste ręce popchnęły ją do ołtarza, tam zacisnęły się niczym imadła na jej nadgarstkach, a potem wokół kostek.
– Uciekaj, Morten, uciekaj! Byłam kompletną idiotką, nie pomyślałam, że również mnie może coś grozić! Tylko niech Jordi tu nie przychodzi, bo oni właśnie tego pragną.
Morten biegł, jakby mu sam diabeł deptał po piętach, ale nic go nie zatrzymywało.
– Amor ilimitado solamente! – wrzasnęła Unni, ale bez rezultatu. Nie miała przy sobie znaku rycerzy.
Dookoła niej stało czterech katów inkwizycji, byli czarniejsi i bardziej przerażający niż kiedykolwiek przedtem.
Grota niegdyś odwiedzana przez złego Wambę dodawała im sił. Ich moc była teraz większa, zło wprost z nich buchało, a na ich fanatycznych trupich gębach pysznił się triumf.
„Dostaliśmy jedną, to dostaniemy i tego drugiego”, syczały upiorne głosy. „Będzie nasz!”
Czarni rycerze widzieli wszystko. Stali w kącie groty i nic nie mogli zrobić.
Don Garcia rzekł z goryczą:
„Ten przeklęty Wamba musiał ukryć naszą ochronę. To wszystko by się nie stało, gdyby on wtedy się nie wmieszał. Nie mówiąc już o fatalnej sile jego sztuczek”!
„Tak, Urraca nie była w stanie unieszkodliwić jego złych zaklęć, tyle tylko że zamroczyła mu umysł tak, że on nigdy sobie nie przypomni, gdzie to było, nie trafi tutaj”, uśmiechnął się don Federico cierpko, ale też ze smutkiem.
Don Galindo czuł się bezradny.
„Nędzni słudzy inkwizycji mogą pociągnąć za najdłuższą nitkę i wygrać to starcie tutaj. Ja nie wiem, czego trzeba, żeby teraz uratować tę naszą biedną dziewczynę”.
„Ani Jordiego. A to przecież na niego oni przede wszystkim polują”, westchnął don Ramiro.
„Och, ale marzą też, żeby się zemścić na mojej potomkini, Unni. Pamiętajcie, że ona usunęła z drogi aż siedmiu tych diabłów”, zauważył don Sebastian.
„To wszystko jest po prostu przytłaczające”, potwierdził don Federico. „Ach, tylu by tu trzeba ochraniać. Unni, Jordi, Urraca. Nie mówiąc już o innych młodych bohaterach, którzy tu przybyli. A my jesteśmy cieniami pozbawionymi jakiejkolwiek siły”.
„Gdybyśmy tak mogli zburzyć to, co Wamba tutaj zbudował!”
„Wtedy Unni i Jordi zostaliby uratowani. Ale czy los naszych rodów, to nie wiem. Chyba nie”.
Don Garcia wpadł mu w słowo:
„Wyzwolenie jest blisko! Tak blisko, a jednak tak daleko!”
Czuli, że rozpacz i bezradność wbijają ich w ziemię.
Tommy leżał i wrzeszczał bardziej ze strachu niż z bólu. Twarz ukrył w dłoniach.
– Co się dzieje, Tommy? – spytał Antonio. Chłopakiem wstrząsał szloch, był naprawdę przerażony.
– Kamień. Ten wielki, milczący kamień… on do mnie mówił.
– Ten wielki, ciemny?
– Tak. Tak. Ten… on się poruszył. Podszedł do mnie bliżej i…
– Głupstwa opowiadasz! To tylko wieczorne cienie tworzą taką iluzję.
– Nie, on chciał mi coś powiedzieć. Ja nie chcę tutaj być.
– Nie będziesz musiał. Czy coś cię boli?
– Boli? – Twarz chłopaka była absolutnie pusta. – Boli? Tak. W głowie.
– Nic dziwnego. Dostałeś potężny cios. To nawet mogło spowodować halucynacje.
– To nie były żadne halu… halunizacje. Antonio nie widział potrzeby poprawiania go.
– Właściwie to nie powinniśmy cię ruszać, ale trzeba cię przenieść nad potok. Bliżej nas. Poczujesz się lepiej?
– Będę musiał wejść do środka?
– Przecież nie chciałeś.
– Zabierzcie mnie stąd! – wrzeszczał Tommy.
– Zaraz. Najpierw musimy coś załatwić. Tommy wrzeszczał z przerażenia.
– Głazy, które mówią bez słów. Potwory obrośnięte kudłami, które mogą w człowieka rzucić kamieniem. Demony latające nad ziemią. Ja chcę do domu!
Zaczął płakać, wstrząsały nim spazmatyczne szlochy. Niezbyt to dobrze dla jego potłuczonej głowy.
– Zaraz będziesz mógł trochę odpocząć – obiecał Antonio. – Chciałbym tylko zapytać… powiedziałeś, że głaz przemawia bez słów. Co dokładnie miałeś na myśli?
– Że on mówił w mojej głowie, w środku. No tak, to możliwe w jego stanie.
– I co ten głaz powiedział?
Tommy miał zupełnie szklane spojrzenie. „Ja jestem brama. Zwróć mi spokój!”
– OK, OK – powiedział Antonio. – Wstrząśnienie mózgu. Chodźcie tutaj wszyscy, musimy go przenieść. Co się stało, Morten? Wyglądasz, jakbyś zobaczył upiora.;’
Morten pokazywał ręką na grotę, próbując mu od – powiedzieć, ale na to trzeba było czasu. W końcu wyjaśnił, co się stało.
Antonio słuchał z niedowierzaniem, ale musiał zaakceptować informację.
O mój Boże, mój Boże, co ja mam robić? myślał w popłochu. Przecież ja jestem tylko Antonio, człowiek bez | specjalnych zdolności. Nie mogę tam do nich po prostu! pójść, bo zniszczę wszystko, wpakuję Unni w tarapaty,, O Boże, jak mam jej pomóc? Kto mógłby to zrobić?
Kto mógłby pomóc Unni? Nikt.
Antonio rozglądał się wokół i nienawidził te maleje samotnej doliny. Tych niezwykłych, górujących nad nią głazów. Kamieni nagrobnych. I osypisk po obu stronach doliny. I nieba, które robiło się coraz Ciemniejsze. Czy ten ciężki kamień mógłby przemówić? Przekazać jakąś myśl, ulokować ją w głowie Tommy’ego? Także i on wymienił ten milczący głaz. Dlaczego?
Antonio spojrzał w górę na kolosa i poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach. Smutek, wielkość, szum historii, wszystko to odczuwał i było to bardzo nieprzyjemne. Zawierało się w tym wszystkim coś absolutnego!
Ułożyli rannego tak, że nie widział głazów, po czym skierowali się ku przerażającej teraz grocie.
Co mam robić? myślał Antonio. Co ja mam robić?
– Antonio! – zawołała Unni, gdy tylko stwierdziła, że przyjaciele weszli do groty i stanęli przy wejściu. Nie wszyscy mogli zobaczyć mnichów, ale wszyscy byli wstrząśnięci, słyszeli bowiem, co powiedział Morten. – Antonio, nie mówcie o tym Jordiemu!
Antonio na moment przymknął oczy. Już przecież wysłał Tabrisa, żeby wsparł Jordiego w zmaganiach z Wambą, ale też po to, by powiedział mu, co się tu dzieje.
– Obiecaj mi to! – nalegała Unni.
– Dobrze – powiedział Antonio podejrzanie szybko i z poczuciem winy. – Morten i Juana! Gdzie widzieliście zagłębienie dla ostatniego gryfa?
Ponownie mu wyjaśnili. Na tylnej ścianie ołtarza.
Antonio starał się ocenić sytuację. Mnisi stali po obu stronach i przemawiali do Unni swoimi ostrymi, jakby pustymi głosami. Dotarły do niego słowa: „Gdzie się podziewa twój kochanek, odpowiadaj zaraz, to nie będziesz musiała cierpieć!”
„Nie wiem”, odparła Unni i to chyba nie była prawda, ale ona za nic nie zdradziłaby Jordiego.
Antonio zabrał ze sobą wszystkich pozostałych i schronił się z nimi za stalagmitami, musieli przykucnąć, żeby się całkiem schować. Nie chciał ryzykować kolejnych nieszczęść.
– Juana i Morten… wy wiecie, gdzie się znajduje wgłębienie. Jedno z was musi się tam zakraść i włożyć do niego gryfa. Szybko! Być może to uratuje sytuację. Ufam, że mnisi nie przejmują się waszym losem, ale na Boga, działajcie ostrożnie!
Juana zgłosiła się natychmiast, że to ona pójdzie, rzuciła tylko niespokojne spojrzenie w stronę wściekłych upiorów.
Dla męskiej dumy Mortena tego było za wiele.
– Ja idę! – oznajmił stanowczo. – Daj mi gryfa!
– A nie możemy razem? – spytała Juana.
– Nie – zaprotestował Antonio. – Dziękuję ci za odwagę, Juana, ale pójdzie Morten.
Morten żałował w głębi duszy, dzielnie jednak pochylił głowę i skradał się wzdłuż ścian pod ochroną formacji lodowych. Serce tłukło mu się w piersi jak szalone, nigdy jeszcze nie znajdował się tak blisko tych budzących grozę istot, bo w izbie tortur w Santiago de Compostela nie był obecny.
Morten zdał sobie sprawę, że dokonał największego wyczynu swojego życia, ale, uff, nie powinien pomniejszać historycznego dramatu takim słowem jak wyczyn. To nie jest film akcji z mnóstwem nieprawdopodobnych scen, ta makabra dzieje się naprawdę.
O rany boskie, jak oni traktują Unni! Oto jeden podnosi w górę jakieś narzędzie tortur, lepiej, żebym nie wiedział, do czego to może służyć.
„To tylko przedsmak tego, co może się przytrafić, jeśli nam nie powiesz, gdzie się znajduje ten żywy trup. Bo on ma klucz, którego teraz bardzo potrzebujemy”.
Klucz? Gryf. Morten starał się opanować strach, płonął cały z wysiłku, ale dzielnie czołgał się do tylnej ściany ołtarza. Nie dostaniecie żadnego klucza, wy przeklęte strachy na wróble. Klucz Jordi oddał mnie! Przez Antonia, ale to nieważne, dość, że mam go ja! O rany, muszę uciekać, oni mnie zabiją, jak zobaczą, że tutaj jestem. Mój Boże, teraz słyszałem zdławiony krzyk Unni, ona jest taka dzielna.
Ja też jestem dzielny, nie ucieknę, o nie, najwyżej umrę z honorem, gdzie jest to wgłębienie, rany, jak ja się trzęsę, wprost nie mogę ulokować gryfa na miejscu, oni usłyszą chrobotanie… o, tak, tam!
A to co znowu? Przecież ten gryf wcale tu nie pasuje! Co mam teraz zrobić? Ale dlaczego nie pasuje, przecież wgłębienie tu było, jestem tego pewien na tysiąc procent! Ratunku, teraz jeden z potworów zrobił parę kroków w moją stronę, co za straszne stopy, powinienem uciekać…
Chyba nikt nigdy nie rej terował szybciej! Zgnębiony Morten opowiadał przyjaciołom o swojej porażce.
– Mowy nie ma o porażce, Morten – protestował Antonio. – Sprawiłeś się wspaniale. Tylko co my teraz zrobimy? Nie, żadne z was nie może próbować iść z odsieczą Unni, to by było dla niej jeszcze gorzej, bo oni by złapali śmiałka i użyli go jako dodatkowego środka nacisku. Groziliby, że go zabiją, jeśli Unni nie wyjawi, gdzie jest Jordi. Nie wolno jej na to narażać. Tylko co robić w takim razie? Czy naprawdę nie istnieje żadna pomoc?
Antonio nigdy jeszcze nie czuł się taki rozpaczliwie bezradny.
No to jestem bliski wykonania zadania, myślał Tabris. Leciał tak wysoko, że widział jeszcze słońce za szczytami gór nad horyzontem.
Jak to będzie wspaniale. Już wkrótce wszystko pozostanie za mną. Zrobił specjalnie trudne okrążenie, unosił się na skrzydłach i rozkoszował wolnością. Pomyśleć, że mógłby utracić to poczucie swobody i stać się istotą śmiertelną! Na to musiałbym chyba zwariować. Nie umieć polecieć tam, gdzie się chce, nie móc stać się niewidzialnym pod osłoną skrzydeł, nie mieć prawa poczarować trochę, choćby dla zabawy…
Ale jeśli nie, to będę musiał zostać w Ciemnościach.
Może to był jakiś znak, że słońce zachodzi również dla niego?
Towarzysze. Jego nowi przyjaciele, Sissi…
Tylko że oni istnieją jedynie przez chwilę, przez maleńką cząstkę wieczności. Potem odchodzą. A Sissi i tak nigdy nie będzie miał, to niemożliwe. Są dwiema istotami z całkiem innych gatunków, to beznadziejna sprawa.
Przyjaciele pomrą. I on także, jeśli przemieni się w człowieka. Jego życie przeminie razem z życiem przyjaciół.
Dlaczego jednak nie mógłby być demonem i zostać na świecie?
To by chyba można jakoś urządzić, na przykład jako podziękowanie ze strony mistrza? To najmniejsze, czego mógłby zażądać, kiedy złoży już raport o tajemnicy rycerzy i przyniesie ze sobą Urracę. A właśnie, gdzie ona się podziewa?
Sissi. Cudowna Sissi. Ona umrze. Pożyje jeszcze co najwyżej z osiemdziesiąt łat. To po prostu moment w wieczności. Chociaż nie! Ja mam przecież zabić ich wszystkich tutaj. Tak będzie dla niej najlepiej.
Tam jest Jordi. Nadal żyje. Ale potwór zapędził go między skały i tam zamknął. Wamba dyszy wściekle. Ja widzę, co Jordi ma w myślach, do czego zmierza. Interesuje go ten żałosny skarb u stóp Wamby. Potwór oddalił się od niego, ale nie bardzo. Tylko kawałek.
Jordi stał i czekał. Ponad wszystko pragnął zbliżyć się do skarbu. Ale Wamba czuwał i zachowywał się tak jak ptak, który strzeże swoich jaj w gnieździe.
Oto przybywa Tabris. Jordi poczuł się nagle spokojniejszy. Nie był już taki samotny.
Ale co Tabris woła?
Jordi zdał sobie sprawę, że strach przepływa przez jego ciało lodowatą falą. Unni we władzy katów inkwizycji?
– Muszę tam iść. Natychmiast! – zawołał w odpowiedzi. – Zaniesiesz mnie?
– Nie! Bo tamci tylko na to czekają. Oni przecież ciebie chcą pojmać. A mają dość siły, by cię unieszkodliwić. To jest siła, którą dały im zaklęcia Wamby w grocie.
– Nie obchodzi mnie, co zrobią ze mną, tylko Unni nie może się nic stać – zawołał Jordi z rozpaczą.
Oblicze Tabrisa pozostało nieprzeniknione. W tej samej chwili się zdecydował.
– No dobrze! Ale najpierw dokończ tutaj sprawę!
– Jak mam sobie dać z tym radę?
– Pomogę ci. Miecz to jedyna broń, będąca w stanie zranić bestię, a ty jesteś jedynym, który może podnieść tę broń.
Chyba nie bardzo, pomyślał Jordi. Był już porządnie zmęczony, bardzo bolały go ramiona.
Unni, nie, nie! Czul się jak pies myśliwski, który nie może się urwać z uwięzi. Przepełniła go wściekła nienawiść do Wamby – Leona, który go tutaj zatrzymuje i nie pozwala mu biec na ratunek ukochanej. Leon, który zniszczył całe jego dzieciństwo i wczesną młodość. Czy ten nędznik ma zniszczyć również resztę? Czy przez niego Jordi ma stracić Unni?
Zapomniał o wszelkiej ostrożności. Musi wracać do groty, musi zakończyć trwającą tam wojnę pozycyjną.
Nie sięgał Wambie do szyi. Zwykle łagodny Jordi był jak odmieniony. Nie licząc się z niczym, realizował swój plan. Odskoczył w bok, porwał największy klejnot z kupki czarownika, złotą tiarę, i zaczął z nią uciekać, a przeciwnik ryknął ze złości. Tym razem i Wamba, i Leon byli chyba tak samo wściekli.
Jordi udał, że w biegu zgubił tiarę, Wamba dopadł tam natychmiast, pochylił się, by ją podnieść. Jordi tylko na to czekał. Uniósł miecz i jednym jedynym wściekłym cięciem odrąbał głowę od ciała Wamby – Leona.
Potem uciekł, by odrąbany łeb go przypadkiem nie trafił. Tabris był tuż, tuż, chwycił Jordiego i obaj wznieśli się w powietrze.
Jordi wypuścił miecz z ręki. Z góry patrzył, jak piękna broń z sykiem się rozpada i znika.
Z Wambą było gorzej. Poprzednim razem wszystko dokonało się o wiele szybciej, teraz jednak Wamba znalazł sobie mieszkanie w ciele żywej istoty i to ciało właśnie hamowało proces rozkładu.
Kiedy Tabris i Jordi byli już tak daleko, że mieli stracić Wambę z oczu, obaj obejrzeli się jeszcze ostatni raz. Skarb leżał na ziemi. Dwaj zmarli, Alonzo i Thore Andersen również. Poza tym jednak łączka między skałami była pusta. Na trawie nie dostrzegli już niczego.
Wamba, a razem z nim Leon, definitywnie zniknął i z czasu, i z przestrzeni.
Po kilku sekundach znaleźli się z powrotem w grocie.
Z Unni było marnie. Jordi patrzył z przerażeniem na czterech mnichów gotowych rozpocząć tortury. Rozpoznawał żelazne imadła i rozpalone kleszcze, nie chciał na to dłużej patrzeć.
– Jestem tutaj! – zawołał. – Róbcie, co chcecie, ze mną, ale ją zostawcie w spokoju!
Kaci aż podskoczyli ze zdumienia. Ich złe gęby zalśniły triumfalnie w pełnych oczekiwania grymasach, oświetlone przez palący się na podłodze groty ogień.
Nagle jednak złe uśmiechy zgasły. Mnisi odwrócili się i patrzyli na mur za swoimi plecami. Ten, który zasłaniał wewnętrzną część groty.
Rozległ się trzask i luźne kawałki muru posypały się w dół. Rozpadła się zewnętrzna warstwa.
– Dzieło Wamby – rzekł Jordi. – Mur, który się rozpada. No to nareszcie czarownik z praczasu opuścił nas i świat na zawsze. Albo nie. To mogło się zdarzyć tylko w chwili jego śmierci, a ta nastąpiła jakiś czas temu. To coś innego…
Nagle drgnął, bo rozległ się krzyk Emmy, która stała na pół ukryta za jakimś stalagmitem. Próbowała uciekać, ale Tabris ją powstrzymał. Musieli mieć ją pod nadzorem.
– Róbcie to! – krzyczała Emma do mnichów. – Dręczcie ich, zabijcie ich oboje! Nie zasługują na lepszy los! Jordi przypomniał sobie, że przecież kaci są narzędziami Emmy. Tabris też miał być. Tylko że nim nie tak łatwo jest sterować.
– Spieszcie się! – wrzeszczała Emma. – Nie stójcie tak, i nie gapcie się!
Ale mnisi wciąż byli jak sparaliżowani.
Oczom zebranych ukazał się wewnętrzny mur.
I wtedy mnisi zaczęli krzyczeć, bo na murze zobaczyli napis: Amor ilimitado solamente! Po chwili ukazała się także tarcza herbowa rycerzy ze znakiem, który wobec katów inkwizycji miał morderczą moc.
Dwóch mnichów próbowało uciekać, ale na próżno. Wszyscy czterej runęli na ziemię w konwulsyjnych skurczach i po chwili rozpłynęli się w powietrzu.
Ostatni czterej, z początkowych trzynastu, definitywnie przestali istnieć.
– Uff! – odetchnął Morten z ulgą.
– No jasne, inaczej nie mogło się to skończyć, skoro byli na tyle głupi, żeby zaczynać w trzynastu – próbowała żartować Unni, która, zataczając się, odchodziła od ołtarza, delikatnie podtrzymywana przez Jordiego. Obejmowali się nawzajem i starali się nie płakać z wielkiej ulgi.
– O, patrzcie! – zawołała Juana. – Tam, w prawdziwym murze, znajduje się ostatnie wgłębienie. Tuż pod tarczą.
Morten wyjął gryfa i podał go Unni, która przecież była potomkinią rodu z Vasconii. A gryf Vasconii oznaczał miłość. Amor.
Ona sama mogła się o tym przekonać.
Miguel mocno obejmował Sissi, która właściwie nie miała tu nic do roboty, ale on bał się ją wypuścić. Sissi wciąż trwała w napięciu i żądzy zemsty, więc nie można było przewidzieć, co jej przyjdzie do głowy.
Tommy dostał zastrzyk przeciwbólowy i leżał na trawie pod gwiazdami, które powoli, jakby nieśmiało, zaczynały rozpalać się na niebie.
W grocie wszyscy uważnie patrzyli, jak Unni kładzie gryfa na przeznaczone mu miejsce, uroczyście, podtrzymywana przez Jordiego.
Potem czekali.
Wolno i z łoskotem wewnętrzny mur z tarczą osuwał się pod ziemię. Wolno, bardzo wolno, a jednak z trzaskiem. Może to nic dziwnego. Mimo wszystko minęło ponad pięćset lat.