Co do mnie, to uważam, że ojciec Dominik przesadził. Po pierwsze, całkowicie panowałam nad sytuacją.
A po drugie, nie poświęciliśmy przecież żadnych zwierzaków. Kurczak został zarżnięty już dawno.
Więc całe to miotanie się i wyzywanie nas od różnych takich było naprawdę zbędne.
To nie znaczy, że zwyzywał Jacka. Nie, większość wyzwisk kierowana była w moją stronę. To, że koniecznie chcę zniszczyć siebie, to jedna sprawa, ale zmuszać małego chłopca, żeby mi w tym samounicestwieniu pomagał to niegodziwe.
A moja uwaga, że ten oto mały chłopiec doprowadził do sytuacji, która wymaga ode mnie samounicestwienia? Taak, to nie zostało za dobrze przyjęte.
Ale to, co udało mi się osiągnąć, to przekonanie ojca Dominika, że poważnie traktuję mój plan. Zrozumiał chyba wreszcie, że zrobię wszystko, żeby odnaleźć Jesse'a. Z jego pomocą lub bez niej.
Zdecydował więc, że w tych okolicznościach lepiej będzie, jeśli udzieli mi pomocy, choćby po to, żeby nie dopuścić, abym zrobiła krzywdę sobie lub komuś innemu.
– To nie będzie – oświadczył z niechętną miną, otwierając drzwi bazyliki – żaden podejrzany obrzęd. Żadne tam brazylijskie wudu. Przeprowadzimy przyzwoity chrześcijański egzorcyzm albo w ogóle nic nie przeprowadzimy.
Jak się tak zastanowić, to chyba odbyłam najdziwniejszą rozmowę na planecie. „Przyzwoity chrześcijański egzorcyzm”?
Ale dziwne miewam nie tylko rozmowy. Okoliczności, w jakich je odbywam, też bywają dziwaczne. Ta, na przykład, miała miejsce w ciemnym, pustym kościele. Ciemnym, bo było po północy, pustym z tego samego powodu.
– No i będzie czuwała nad tobą osoba dorosła – ciągnął ojciec Dominik, wprowadzając mnie do środka. – Jak mogłaś się spodziewać, że ten chłopiec poradzi sobie z tak skomplikowaną procedurą, tego nie jestem w stanie pojąć…
Nawijał w tym duchu przez całe popołudnie. Dokładnie mówiąc, dopóki rodzice Jacka i Paul nie wrócili do apartamentu. Ojciec D nie mógł, oczywiście, tak po prostu mnie stamtąd zabrać. Z powodu Jacka. Zmusił nas oboje do uprzątnięcia bałaganu, jakiego narobiliśmy – to nie zabawa zmyć krew kurczaka z kafelków, wiem, co mówię – a potem musieliśmy siedzieć i czekać, aż państwo Slaterowie wrócą z lekcji tenisa.
Rodzice Jacka zdziwili się trochę, zastawszy nas troje siedzących na kanapie. Pomyślcie tylko: opiekunka, chłopiec i ksiądz? No i kto tu się musiał poczuć, jakby się naćpał?
Co jednak miałam robić? Ojciec D nie wyszedłby beze mnie. Nie wierzył, że nie będę próbowała egzorcyzmów.
Tak więc siedzieliśmy we troje, podczas gdy ojciec D robił nam wykład na temat szlachetnej sztuki mediacji. Mówił przez dwie godziny. Nie żartuję. Dwie godziny. Słowo daję, Jack pod koniec musiał żałować, że powiedział mi o tym całym „widzę martwych łudzi”. Miałby pewnie ochotę powiedzieć: „Eee, martwi ludzie? Co wy, żartowałem. Tylko żartowałem…”
No, ale nie wiem, może to i dobrze, że dzieciak dowiedział się, co należy, a czego nie należy. Bóg jeden wie, że ja nie miałam żadnego porządnego wprowadzenia w ten temat. Może gdybym miała większą jasność co do pewnych punktów, do tej historii z Jesse'em nigdy by nie…
Ale wszystko jedno. Można się oskarżać do woli. Byłam w pełni świadoma, że ten bałagan powstał z mojej winy. Dlatego tak mi zależało, żeby go usunąć.
Och, a fakt, że byłam w nim zakochana? Taak, to też nie było bez znaczenia.
W każdym razie tym się właśnie zajmowaliśmy, kiedy wrócili rodzice Jacka: słuchaliśmy bajania ojca D na temat odpowiedzialności i uprzejmości w kontaktach z nieżyjącymi.
Kiedy państwo Slaterowie w towarzystwie Paula weszli do pokoju, ojciec Dominik umilkł. Oni z kolei przerwali rozmowę o swoich planach co do kolacji i stanęli w drzwiach, patrząc na nas zdumieni.
Paul otrząsnął się pierwszy.
– Suze – odezwał się z uśmiechem – co za niespodzianka. Sądziłem, że jesteś chora.
– Przeszło mi – powiedziałam, wstając. – Proszę państwa, Paul, to jest, hm, dyrektor mojej szkoły, ojciec Dominik. Był tak miły, że mnie tutaj podwiózł, abym mogła, hm, odwiedzić Jacka…
– Bardzo mi miło. – Ojciec Dominik podniósł się szybko. Jak już wspomniałam, jeśli chodzi o ojca D, jest na co popatrzeć. Wywiera duże wrażenie, całe metr osiemdziesiąt. Nie wygląda na typa, którego nie byłoby przyjemnie zastać w swoim pokoju hotelowym w towarzystwie ośmioletniego syna i jego opiekunki, a to już o czymś świadczy.
Kiedy państwo S usłyszeli, że ojciec D jest związany z Misją Junipero Serry, stali się bardziej otwarci i zaczęli opowiadać o swojej podróży i wrażeniach. Chyba nie chcieli, by pomyślał, że należą do łudzi, którzy przyjeżdżają do miasta otoczonego skrawkiem Ameryki o historycznym znaczeniu, a następnie spędzają czas wyłącznie na grze w golfa i piciu szampana z sokiem pomarańczowym.
Podczas gdy rodzice gawędzili z ojcem D, Paul zbliżył się do mnie, szepcząc:
– Co robisz dzisiaj wieczorem?
Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mu prawdy: „Och, nic takiego. Zamierzam tylko wyegzorcyzmować swoją duszę, żeby móc się przespacerować po czyśćcu, szukając ducha zmarłego kowboja, który mieszkał kiedyś w moim pokoju”.
Ale to by zabrzmiało trochę nonszalancko albo jak wymówka wymyślona na poczekaniu. Coś w rodzaju: „muszę umyć włosy” zamiast „odczep się”. Wobec tego powiedziałam:
– Mam pewne plany. Na to Paul:
– To marnie. Miałem nadzieję, że przejedziemy się nad Big Sur, obejrzymy zachód słońca, a potem może coś przekąsimy.
– Przepraszam – powiedziałam z uśmiechem. – Brzmi wspaniale, ale, jak już mówiłam, mam pewne plany.
Większość chłopaków w tym momencie zmieniłaby temat, ale nie Paul. Wyciągnął nawet rękę i objął mnie obojętnym gestem… jeśli taki gest można wykonać obojętnie. A jednak, w jakiś sposób mu się udało. Może dlatego, że pochodzi z Seattle.
– Suze – powiedział, zniżając głos tak, aby nikt go nie usłyszał. Zwłaszcza młodszy brat, który wyraźnie podsłuchiwał, wyciągając szyję w naszą stronę. – Jest piątek wieczór. Pojutrze wyjeżdżamy. Może nigdy się już nie zobaczymy. Nie daj się prosić. Rzuć pieskowi kość, dobrze?
Niezbyt często uwodzi mnie jakiś chłopak. W każdym razie nie taki przystojniak jak Paul. Większość chłopaków, którym podobałam się od czasu przeprowadzki do Kalifornii… Cóż, miewali poważne problemy rzutujące na naszą znajomość, jak na przykład długoletni wyrok za morderstwo.
No więc to było dla mnie coś nowego. Byłam pod wrażeniem. Choć wcale tego nie chciałam.
A jednak nie byłam kretynką. Nawet gdybym nie kochała innego, Paul Slater nie był stąd. Łatwo chłopakowi, który za parę dni wyjeżdża, zamącić dziewczynie w głowie. Jasna sprawa, że do niczego nie musi się zobowiązywać.
– Rany – mruknęłam. – To takie miłe, ale ja naprawdę mam inne plany.
Wysunęłam się spod jego ramienia i wpadłam w słowo doktorowi Slaterowi, który właśnie opisywał szczegółowo dzisiejsze wyniki gry w golfa:
– Ojcze D, czy może mnie ojciec odwieźć?
Ojciec Dominik zgodził się, naturalnie, po czym wyszliśmy. Zauważyłam, że Paul łypie na mnie krzywo, kiedy się żegnaliśmy, ale uznałam, że jest zły, bo odrzuciłam jego zaproszenie na kolację.
Nie pomyślałam, że powód może być zupełnie inny. W każdym razie nie wtedy. Chociaż, oczywiście, powinnam była. Naprawdę powinnam.
Tak czy inaczej, ojciec Dominik przez całą drogę robił mi wymówki. Gniewał się na mnie bardziej niż kiedykolwiek przedtem, a wiele razy miałam okazję nadużyć jego cierpliwości. Byłam ciekawa, jak się domyślił, że jestem w hotelu, a nie w redakcji, gdzie jak mu wmawiałam, miałam pomóc Cee Cee napisać artykuł. On stwierdził, że to nie było trudne: Cee Cee jest szóstkową uczennicą i nie trzeba jej pomagać w napisaniu czegokolwiek. Zawrócił samochód, a kiedy odkrył, że odjechałam dziesięć minut wcześniej, zastanowił się, dokąd by się udał w podobnych okolicznościach.
– Hotel wydawał się oczywistą opcją – powiedział ojciec Dominik, podjeżdżając pod mój dom. Stwierdziłam z ulgą, że tym razem nie stoją przed nim żadne karetki. Rosły tylko cieniste sosny i słychać było brzęczenie radia, które Andy wyniósł na podwórko. Senny letni wieczór. Nie taki wieczór, z którym kojarzyłoby się słowo „egzorcyzmy”.
– Nie jesteś – ciągnął ojciec D – całkiem nieprzewidywalna, Susannah.
Może i jestem przewidywalna, ale to zdaje się podziałało na moją korzyść, ponieważ zanim wysiadłam z samochodu, ojciec D powiedział jeszcze:
– Wrócę o północy, żeby cię zabrać do Misji. Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Do Misji?
– Jeśli mamy przeprowadzić egzorcyzmy – oznajmił cierpko – zrobimy to należycie, w domu Bożym. Wielebny jak wiesz, z pewnością nie byłby zadowolony z takiego wykorzystania kościelnej własności, więc chociaż nie podoba mi się, że muszę uciekać się do podstępu, w tym wypadku nie ma innego wyjścia. Chcę mieć pewność, że nie zaskoczy nas siostra Ernestyna ani nikt inny. Tak więc, musimy się spotkać o północy.
No więc spotkaliśmy się o północy.
Nie jestem w stanie powiedzieć, co robiłam do tego czasu. Za bardzo się denerwowałam, żeby zająć się czymś poważnie. Na kolację zjedliśmy jakieś danie na wynos. Nie wiem, co to było. Ledwie spróbowałam. Byliśmy tylko z mamą i z Andym, ponieważ Śpiący miał randkę z Caitlin, a Przyćmiony też gdzieś polazł.
Jedno, co wiedziałam na pewno, to że Cee Cee dzwoniła z wiadomością, iż historia dysfunkcyjnej rodziny de Silva/Diego ukaże się w niedzielnym wydaniu.
– Przeczyta ją trzydzieści pięć tysięcy ludzi – zapewniła Cee Cee. – Gazeta w niedzielę ukazuje się w dużo większym nakładzie, bo prenumeruje ją więcej ludzi ze względu na strony z krzyżówkami.
Koroner, jak mnie poinformowała, potwierdził wstępnie moją wersję: szkielet znaleziony na podwórku miał od stu pięćdziesięciu do stu siedemdziesięciu pięciu lat i należał do mężczyzny między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia.
– Rasę – ciągnęła Cee Cee – trudno jest ustalić ze względu na uszkodzenie czaszki przez łopatę Brada. Wiadomo jednak jaka była przyczyna śmierci.
Przyciskałam słuchawkę do ucha, świadoma, że mama i Andy słyszą każde słowo.
– Och? – Starałam się mówić lekkim tonem. Czułam jednak, jak mróz przechodzi mi po kościach, zupełnie jak w pomieszczeniu ksero dzisiaj po południu.
– Uduszenie – oznajmiła Cee Cee. – Można to stwierdzić po jakiejś kości w szyi.
– A więc…
– Został uduszony. Hej, a tak przy okazji, co robisz wieczorem? Chcesz wyjść? Adam ma jakieś spotkanie rodzinne, na które musi pójść. Mogłybyśmy pożyczyć film…
– Nie. Nie, nie mogę. Dzięki, Cee Cee. Bardzo dziękuję. Rozłączyłam się.
Uduszony Jesse zmarł na skutek uduszenia. Przez Feliksa Diego. Dziwne, zawsze sobie wyobrażałam, że zginął od kuli. Uduszenie jednak wydawało się bardziej logiczne: ktoś usłyszałby strzał i sprawdził, co się dzieje. A wtedy nie zastanawiano by się nad tym, gdzie podział się Hektor de Silva.
Duszenie. To robi się po cichu. Feliks mógł bez trudu udusić Jesse'a we śnie, zanieść ciało na podwórko i tam je zakopać, razem z rzeczami. Nikt by na to nie wpadł…
Musiałam stać przez chwilę, wpatrując się w telefon, bo mama zawołała:
– Suze? Wszystko w porządku, kochanie? Aż podskoczyłam.
– Tak, mamo. W porządku.
Ale wtedy nie było w porządku. Ani teraz.
Po zapadnięciu ciemności byłam w Misji tylko parę razy i za każdym razem było tak samo strasznie i niesamowicie… Wydłużone cienie, obszary całkowitej ciemności, dziwne odgłosy – echo naszych kroków w nawie między ławkami. Tuż przy drzwiach stoi figura Marii Dziewicy. Adam powiedział mi kiedyś, że jeśli przechodzi ktoś, kto ma nieczyste myśli, rzeźba płacze krwawymi łzami.
Cóż, moje myśli, kiedy wchodziłam do bazyliki, nie były nieczyste, zauważyłam jednak, że Maria Dziewica miała bardziej płaczliwą minę niż zwykle. Ale tylko tak mi się wydawało?
W każdym razie weszłam do środka, a nad głową miałam kopułę lśniącą czerwienią w słońcu i błękitną przy księżycu, tę samą, którą widziałam z okien sypialni. Przede mną zaś majaczyło prezbiterium, w którym pobłyskiwał bielą ołtarz.
Ojciec Dom zabrał się poważnie do dzieła. Tuż przy poręczy przed ołtarzem ustawił w szerokim kręgu świece. Mamrocząc pod nosem o potrzebie opieki kogoś dorosłego, ojciec Dominik pochylił się i zaczął zapalać knoty.
– To tutaj ksiądz to… to jest, my to zrobimy? – zapytałam. Ojciec Dominik wyprostował się, patrząc krytycznie na swoje dzieło.
– Tak – powiedział i mylnie odczytując moją minę, dodał nadąsany: – Niech cię nie martwi brak krwi kurczaka, Susannah. Zapewniam cię, że obrzęd katolickiego egzorcyzmu jest niezwykle skuteczny.
– Nie – powiedziałam szybko – tylko że…
Spojrzałam na podłogę w kręgu świec. Wyglądała na twardą, dużo twardszą niż podłoga w hotelowej łazience. Tam były kafelki. Tutaj marmur. Przypominając sobie słowa Jacka, zapytałam:
– A jak się przewrócę? Mogę znowu rąbnąć się w głowę.
– Na szczęście będziesz leżała – oznajmił ojciec Dominik.
– Czy mogę wziąć jakąś poduszkę? Podłoga jest na pewno zimna. – Zerknęłam na kapę na ołtarzu. – A to? Czy mogłabym się położyć na tym?
Ojciec Dominik wydawał się mocno zaszokowany, jak na kogoś, kto właśnie zabierał się do wyegzorcyzmowania dziewczyny, która nie była ani opętana, ani martwa.
– Na Boga, Susannah – wykrzyknął – to by było świętokradztwo!
Przyniósł mi w końcu jakieś stroje używane przez chórzystów. Umościłam sobie wygodne posłanie na podłodze i położyłam się. Było mi nawet dość wygodnie.
Serce za to biło mi tak mocno, że nie byłabym w stanie się zdrzemnąć.
– W porządku, Susannah – powiedział ojciec D. Nie był zadowolony. Nie był ze mnie zadowolony już od jakiegoś czasu. Uginał się jednak przed koniecznością.
Postanowił udzielić mi na koniec jeszcze jednego upomnienia.
– Pomogę ci spełnić twój niestosowny zamiar tylko dlatego, że inaczej spróbujesz zrobić to sama albo, Boże broń, z pomocą tego chłopca. – Ojciec D patrzył na mnie surowo. – Ale nie myśl sobie ani przez chwilę, że pochwalam to, co robisz.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale ojciec Dominik uniósł dłoń.
– Nie. Pozwól, że skończę. To, co zrobiła Maria de Silva, było złe, a ty, jak rozumiem, chcesz tylko to zło naprawić. Obawiam się jednak, że to nie może się dobrze skończyć. Zgodnie z moim doświadczeniem, Susannah, a mam nadzieję, że zgodzisz się ze mną, że moje doświadczenie jest znacząco większe od twojego, wyegzorcyzmowana dusza nie ma drogi powrotu.
Ponownie otworzyłam usta i ponownie ojciec Dominik mnie uciszył.
– Tam, dokąd się udasz – ciągnął – będzie coś w rodzaju poczekalni dla duchów, które opuściły wymiar astralny, ale nie dotarły jeszcze do miejsca właściwego przeznaczenia. Jeśli Jesse jeszcze tam przebywa, a ty zdołasz go odnaleźć – zdajesz sobie sprawę, że dla mnie to sprawa niezwykle wątpliwa – nie bądź zaskoczona, jeśli zdecyduje się tam pozostać.
– Ojcze D… – zaczęłam, opierając się na łokciu, ale on tylko pokręcił głową.
– To może być jego jedyna szansa przejścia dalej – powiedział ponuro.
– Nie, to nieprawda. Jest jakiś powód, dla którego tak długo pozostawał w moim domu. Musi tylko odkryć, co to za powód, a wtedy będzie mógł odejść z własnej woli…
– Susannah – przerwał mi ojciec Dominik – jestem pewien, że to nie takie proste.
– On ma prawo decydować o sobie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
– Zgadzam się. To właśnie próbuję ci powiedzieć. Jeśli go znajdziesz, musisz pozwolić mu zdecydować. I nie wolno ci… nie możesz próbować uciekać się do, eee…
Zamrugałam zdziwiona.
– O czym ksiądz mówi?
– No, chodzi o to, że… – Nigdy dotąd nie widziałam ojca Dominika tak zakłopotanego. Nie mogłam dojść, co się z nim dzieje. – Widzę, że się przebrałaś…
Spojrzałam na swoje ubranie. Zamieniłam różową sukienkę na ramiączkach na czarną, wyszywaną w maleńkie różyczki. Do tego włożyłam absolutnie szałowe sandały od Prady. Namęczyłam się, dobierając to ubranie. No bo jak się ubrać na egzorcyzmy? Nie miałam ochoty słuchać uwag na temat mojego wyglądu.
– Co takiego? – zapytałam niepewnie. – Co jest nie tak? Za bardzo pogrzebowo, tak? Wiedziałam, że czarny nie będzie dobry na tę okazję…
– Ubranie jest w porządku – zapewnił ojciec Dominik. – Tylko że… Susannah, nie powinnaś używać swojego seksapilu, żeby wpłynąć na decyzję Jesse'a.
Szczęka mi opadła.
– Ojcze Dominiku! – wrzasnęłam, siadając. Zabrakło mi jednak słów. Nie mogłam wymyślić niczego poza:
– Coś takiego!
– Susannah – powiedział surowo ojciec Dominik. – Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi. Wiem, że zależy ci na Jesse'em. Proszę tylko, żebyś nie używała – odchrząknął – swoich kobiecych wdzięków, aby manipulować…
– Jakby to było możliwe – jęknęłam.
– Tak. – W głosie ojca Dominika brzmiała stanowczość. – Możliwe. Proszę tylko, żebyś tego nie robiła. Dla dobra was obojga. Nie rób tego.
– W porządku. Nie będę. Nie miałam takiego zamiaru.
– Miło mi to słyszeć – mruknął ojciec Dominik. Otworzył małą, oprawioną w skórę książeczkę i zaczął przerzucać strony. – Zaczynamy?
– Chyba tak. – Nadal lekko obrażona, położyłam się. Nie mogłam uwierzyć, że ojciec D powiedział to, co powiedział. Ha! Ojciec Dominik przeoczył dwie istotne rzeczy: po pierwsze, nie jestem przekonana, że posiadam jakiś seksapil, a po drugie, jeśli nawet go mam, to Jesse z pewnością nigdy nie zwrócił na to uwagi.
A jednak ojciec Dominik poczuł się zobowiązany coś na ten temat powiedzieć, co musi oznaczać, że coś zauważył. To pewnie ta sukienka. Niezła, jak na pięćdziesiąt dziewięć dziewięćdziesiąt pięć.
Zaczęłam się mimo woli uśmiechać. Ojciec D użył określenia „seks”. W stosunku do mnie!
Cudownie!
Ojciec D zaczął czytać z małej książeczki. Czytając, kołysał metalową kulą, z której wydobywał się dym. Dym pochodził z palącego się wewnątrz kadzidła. Mówię wam, śmierdziało jak nie wiem.
Nie rozumiałam, co ojciec D mówi, bo to było po łacinie. Brzmiało przyjemnie. Leżałam sobie w czarnej sukience i zastanawiałam się, czy nie powinnam była włożyć spodni. Kto wie, co mnie tam czeka? A jeśli będę musiała się gdzieś wspinać? Ktoś może zobaczyć moje majtki.
Można by się spodziewać, że moje myśli skierują się ku poważniejszym sprawom, z przykrością jednak donoszę, że najgłębszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, podczas gdy ojciec Dominik egzorcyzmował moją duszę, było to, że kiedy będzie po wszystkim, Jesse wróci do domu, a Maria i Feliks zostaną zamknięci w swojej krypcie, gdzie ich miejsce, a ja wygrzeję się porządnie w saunie, którą Andy instaluje, ponieważ czułam się naprawdę obolała.
A potem nad moją głową zaczęło się coś dziać. Fragment kopuły zniknął, ustępując dymowi. Uświadomiłam sobie, że to dym z kadzielnicy, którą wymachuje ojciec D. Wił się w górze jak tornado.
A później w środku tego tornada ujrzałam nocne niebo. Naprawdę. Jakby kopuła nad bazyliką nagłe zniknęła. Widziałam zimny blask gwiazd. Nie rozpoznałam żadnych konstelacji, mimo że Jesse usiłował mnie ich nauczyć. Na Brooklynie gwiazd nie było widać tak wyraźnie, z powodu świateł miasta. Poza Wielkim Wozem, który widać zawsze, innych gwiazdozbiorów nie potrafię nazwać.
To nie miało znaczenia. To nie było niebo. Nie ziemskie niebo, w każdym razie. To było co innego. Gdzie indziej.
– Susannah – odezwał się ojciec Dominik łagodnie. Drgnęłam i spojrzałam na niego. Prawie usnęłam, patrząc w to niebo.
– Co? – zapytałam.
– Już czas.