Christine w pośpiechu kilka razy pomyliła drogę, zanim udało się jej wyjść z labiryntu. Potykając się, zbiegła po schodach i szybkim krokiem ruszyła aleją, która nagle wydała się jej dwa razy dłuższa. Parę razy obejrzała się przez ramię, ale na szczęście nie szedł za nią. Czego się obawiała? Ze ją dogoni i wymachując monoklem, zmusi do uległości?
„Mogłaby pani zostać moją kochanką”.
Gdy powiedział, że mógłby jej zaofiarować coś lepszego niż obecne życie, myślała, iż chodzi mu o małżeństwo. To absurdalne.
A już zupełnym idiotyzmem było, że na krótką chwilę jej serce zadrżało z radości.
Czy książę Bewcastle chciałby się z nią ożenić? A czy ona chciałaby wyjść za mąż za człowieka takiego jak książę Bewcastle?
Odpowiedzią na oba pytania było stanowcze „nie”.
To dobrze, że ostatecznie zaproponował jej coś zupełnie innego.
Weszła do ogrodu różanego i nagle z przerażeniem zorientowała się, że ktoś w nim siedzi. Poczuła ulgę, gdy zobaczyła, że to tylko Justin. Wstał i podszedł do niej z uśmiechem.
– Ojej, przestraszyłeś mnie – powiedziała, przyciskając dłoń do serca.
– Tak? – Przekrzywił głowę i przyjrzał się jej uważnie. – Czy coś cię zdenerwowało? Usiądź tu i wszystko mi opowiedz.
Podbiegła do niego i ujęła pod ramię.
– Nie tutaj – rzuciła. – Chodźmy pospacerować na tyłach domu.
Poklepał ją po ręce i ruszyli razem ku domowi.
– Zauważyłem, że spacerowałaś z Bewcastle'em – odezwał się. – Powiedziałaś, że chcesz przeczytać w ogrodzie list od siostry. Pomyślałem, że miałaś już dość czasu, by się nim nacieszyć, i przyszedłem spytać, czy nie wybrałabyś się ze mną na spacer. Spóźniłem się jednak. On zjawił się tu przede mną. Czy cię obraził?
– Nie, oczywiście, że nie – odparła szybko i się uśmiechnęła.
– Mnie tak łatwo nie oszukasz – rzekł. – Gdy wpadłaś do rosarium, byłaś bardzo poruszona. Wciąż jeszcze jesteś.
Christine wzięła głęboki oddech i wolno wypuściła powietrze. Justin od lat był jej przyjacielem. Trwał przy niej wiernie także w trudnych chwilach. Ufała mu bezgranicznie.
– Weszliśmy do labiryntu i on mnie pocałował – powiedziała. – To wszystko.
– Czy mam go wyzwać i nauczyć dobrych manier? – spytał, zerkając na nią z posępnym uśmiechem.
– Oczywiście, że nie. – Roześmiała się niepewnie. – Nic takiego się nie stało.
– Nie wiedziałem, że Bewcastle ugania się za kobietami – rzucił, gdy minęli padok przy stajniach i ogród warzywny. – Ale jeśli chcesz, Chrissie, zamienię z nim słowo. Najwyraźniej bardzo cię zdenerwował. Czyżbyś miała nadzieję zostać jego księżną?
– Nie, Justinie. – Znów się roześmiała. – On mi zaproponował coś, co obraża moją godność. Chciał, żebym została jego kochanką.
To naprawdę było poniżające. Nie miała zamiaru z nikim dzielić się swoim upokorzeniem, ale słowa same się jej wymknęły.
Zatrzymał się i spojrzał na nią z ponurą miną.
– Niech to diabli, naprawdę? – spytał głosem drżącym z furii. – O tak, to do niego podobne. Bewcastle nie zniżyłby się do poślubienia kogoś poniżej księżniczki. Ale taka zniewaga! Trzymaj się od niego z daleka, Chrissie. To nieprzyjemny typ. Nie znam nikogo, kto by go lubił czy choćby był w stanie tolerować. Nie powinnaś przebywać w towarzystwie jego i jemu podobnych. Ja go…
– Justinie! – Ujęła go pod ramię i skłoniła do dalszego spaceru. – To miłe, że tak się przejąłeś. Ale ja wcale nie jestem na niego zła. Tylko wstrząśnięta. I wcale nie chcę zostać księżną. Która kobieta przy zdrowych zmysłach by tego pragnęła? W ogóle nie chcę wychodzić za mąż. W zupełności zadowala mnie życie, jakie wiodę teraz. Nie będę się też wystawiać na ryzyko kolejnej zniewagi. Nie musisz się o mnie martwić.
– Mimo wszystko martwię się – westchnął. – Wiesz, jak bardzo cię lubię. Sam bym się z tobą ożenił, gdybyś tylko mnie przyjęła. Ty jednak nie chcesz, więc muszę się zadowolić twoją przyjaźnią. Ale nie spodziewaj się, że będę stał bez słowa, gdy inni mężczyźni ci ubliżają.
Christine poczuła wzruszenie. I skrępowanie. Mocniej ścisnęła jego ramię.
– Już wszystko w porządku – zapewniła. – Chciałabym jednak posiedzieć chwilę w spokoju i odetchnąć świeżym powietrzem, zanim wrócę do domu. Będziesz tak miły, Justinie?
– Nie musisz już nic mówić – odparł z uśmiechem. – Zobaczymy się później.
Gdy odchodził, pomyślała, że właśnie to zawsze w nim lubiła. Był jej najlepszym przyjacielem, ale nigdy nie narzucał się ze swoim towarzystwem ani nie próbował zabierać jej czasu, gdy chciała być sama. Żałowała tylko, że ich przyjaźń była bardzo jednostronna. On rzadko, jeśli w ogóle, jej się zwierzał czy dzielił radościami i smutkami. Miała gorącą nadzieję, że któregoś dnia to się zmieni. Kiedyś on będzie w potrzebie, a wtedy ona pospieszy mu z przyjacielską pomocą.
Gdy w końcu dotarła do drzwi swego pokoju, czuła się bardzo zmęczona i wyczerpana emocjonalnie. Niestety wyglądało na to, że nie dane jej będzie odpocząć.
– Pani Derrick! – odezwał się głos za jej plecami. Obejrzawszy się, Christine zobaczyła Harriet King stojącą w progu swego pokoju. Sponad jej ramienia wychylała się pełna jasnych loków głowa lady Sarah. – Proszę tu do mnie, jeśli łaska.
Brzmiało to bardziej jak rozkaz niż prośba, ale można go było zignorować. Tylko po co? Jeśli nie pójdzie teraz, żeby dowiedzieć się, o co im chodzi, będzie musiała wysłuchać tego później.
– Oczywiście – uśmiechnęła się i weszła do dużej, wygodnej sypialni. – Jak się udała pani przejażdżka?
W pokoju Harriet zebrały się wszystkie młode damy – lady Sarah, Rowena Siddings, Audrey, Miriam Dunstan – Lutt, Beryl i Penelope Chisholm.
– Należą się pani gratulacje – oznajmiła Harriet ostrym tonem.
– Mogę ci przekazać pięć gwinei z nagrody – dodała Audrey. – Reszta jeszcze nie została wpłacona. Gratuluję, kuzynko Christine. Postawiłam na ciebie, choć przyznam, że nie spodziewałam się, że wygrasz. Zresztą nie sądziłam, że którejkolwiek z was się to uda.
– Cieszę się, że ktoś wreszcie wygrał ten zakład – oświadczyła Rowena. – Przez następny tydzień będę mogła dobrze się bawić. Bardzo lubię wygrywać, ale muszę przyznać, że perspektywa spędzenia całej godziny w towarzystwie księcia Bewcastle'a odbierała mi sen. Gratuluję, pani Derrick.
– Widziałyśmy panią – wyjaśniła Beryl. – Weszłyśmy z Penelope do ogrodu różanego, akurat gdy książę wkroczył w aleję szczodrzeńców. Zastanawiałyśmy się, która z nas ruszy jego śladem, kiedy zauważyłyśmy, jak się przy pani zatrzymał i zaczął rozmowę. A potem oboje poszliście aleją. Zostałyśmy na miejscu i rozmawiały z panem Magnusem, który wkrótce zjawił się w ogrodzie. A pani nie wróciła aż do tej chwili, myśmy specjalnie wypatrywały. Nie było pani przez półtorej godziny. Świetnie pani poszło. Bardzo chciałyśmy wygrać, prawda Pen? Ale tak jak Rowena nie byłyśmy zachwycone tym, przez co musiałybyśmy przejść, żeby zwyciężyć.
– Ja za żadne skarby świata nie chciałabym spędzić półtorej godziny sam na sam z mężczyzną – powiedziała lady Sarah, co było trochę dziwne, wziąwszy pod uwagę warunki zakładu. – W ten sposób można stracić reputację.
– Pod warunkiem że ma się co tracić – rzuciła Harriet znacząco.
Reszta dziewcząt zaczęła mówić jedna przez drugą, z czego Christine w sumie się ucieszyła. Miała chwilę czasu, by dojść do siebie po przeżytym wstrząsie. Czy był ktoś, kto nie widział jej, jak spacerowała z księciem? I dlaczego, gdy była z nim, ani przez chwilę nie pomyślała o tym idiotycznym zakładzie?
– Audrey, musisz zatrzymać nagrodę – oświadczyła. – Postawiłaś na mnie i wyłożyłaś własne pieniądze. Przeto cała wygrana należy się tobie. Doprawdy, to był zwariowany konkurs. Gdy książę Bewcastle mijał mnie dzisiaj, gdy czytałam list w alei, dostrzegłam szansę, by wygrać ten zakład, i wykorzystałam ją. Szczebiotałam przez całą godzinę, podczas gdy książę wyglądał, jakby miał za chwilę umrzeć z nudów. Muszę przyznać, że gdybym kiedykolwiek miała to zrobić jeszcze raz, chyba sama umarłabym z nudów. A zatem, drogie panie, rzeczywiście wygrałam.
Roześmiała się i powiodła rozpromienionym wzrokiem po całym towarzystwie. Większość dziewcząt wydawała się zadowolona i pogodzona ze stratą gwinei. Oczywiście lady Sarah i Harriet King były wściekłe i rozczarowane, ale takie zepsute pannice nie zasługiwały na współczucie. Przecież nawet się nie starała wygrać tego zakładu. Jak na ironię, tym razem ją dostrzeżono, podczas kiedy poprzednio, gdy rzeczywiście z rozmysłem robiła wszystko, by spędzić godzinę w towarzystwie księcia, nie znalazł się ani jeden świadek jej triumfu.
– Harriet i Sarah, jesteście mi winne po gwinei – powiedziała Audrey.
Chwilę potem Christine wyszła i wreszcie schroniła się w swoim pokoju. Jeszcze nigdy nie czuła się tak wytrącona z równowagi.
„Mogłaby pani zostać moją kochanką”.
Mocno zacisnęła powieki i pokręciła głową.
Pocałował ją, a ona odwzajemniła pocałunek. Przez kilka sekund czy minut – nie wiedziała jak długo – czuła ogarniającą ją tak silną namiętność, jakiej nie doświadczyła nigdy dotąd.
A potem on jej zaproponował, żeby została jego kochanką.
Jakie to upokarzające!
– Christine wcale nie jest kokietką – powiedział Justin Magnus do księcia.
Od incydentu w labiryncie minęły dwa dni. Przez ten czas Wulfric i Christie starannie się nawzajem unikali. Choć książę raczej nie odniósł wrażenia, że to, co się wydarzyło, popsuło humor pani Derrick. Wręcz przeciwnie. Zdobyła sympatię większości młodych dam i uwielbienie dżentelmenów. Kitredge był w niej wyraźnie zadurzony. Mimo że nigdy nie starała się wysuwać na pierwszy plan i skupiać na sobie uwagi reszty gości, niezaprzeczalnie stała się duszą towarzystwa. Tam, gdzie rozmowa była najżywsza, a śmiech najweselszy, z pewnością znajdowała się pani Derrick.
Niektórzy pewnie uznaliby ją za kokietkę.
Dla Wulfrica było całkiem jasne, że nią nie jest. Miała naprawdę nieodparty urok. I naprawdę lubiła ludzi.
– Istotnie – odparł lodowatym tonem. Szedł z całym towarzystwem na wzgórze nad jeziorem na – jak to określiła lady Renable – naprędce zaimprowizowany piknik, choć, jak podejrzewał Wulfric, nie było tu żadnej improwizacji. Magnus nie odstępował jego boku.
– Nie jest konwencjonalnie piękna ani utalentowana czy elegancka, ale wydaje się bardzo atrakcyjna – ciągnął. – Sama nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo, lecz każdy mężczyzna, który ją spotka, ulega jej czarowi. Rozumie więc pan, że to nie jest kokieteria. To nadzwyczajny urok jej osobowości. Mój kuzyn Oscar zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i postanowił się z nią ożenić, choć mógł mieć każdą kobietę, którą chciał. Wyglądał przecież jak młody bóg.
– Szczęściarz z niego.
Dotarli do ścieżki nad jeziorem, gdzie pani Derrick wpadła na Wulfrica pierwszego popołudnia, i skręcili w stronę wzgórza. Książę zwolnił kroku, mając nadzieję, że Justin go wyprzedzi, on jednak najwyraźniej miał jakąś misję do spełnienia. No tak, Magnus był przyjacielem pani Derrick. Czyżby został posłany z wiadomością? A może chciał mu coś przekazać od siebie? Wulfric irytował się, że postawił się w idiotycznej sytuacji, w której musiał znosić reprymendę ze strony jakiegoś smarkacza.
– Zatem podziw Kitredge'a, podobnie jak tych wszystkich Culverów, Hillierów i Snape'ów wcale nie oznacza, że ona z rozmysłem zrobiła cokolwiek, by zwrócić na siebie ich uwagę – ciągnął Justin.
– Sądzę, że zamierza mi pan wyjaśnić, jaki te komentarze mają związek ze mną – rzucił Wulfric.
– Pan też ją podziwia – odparł Magnus. – I być może uważa, że z panem flirtowała. Albo że flirtowała z innymi mężczyznami, a panem jest poważnie zainteresowana. Myliłby się pan pod każdym względem. To tylko jej przyjazne usposobienie. Zachowuje się tak samo wobec wszystkich. Gdyby Oscar to sobie uświadomił, byłby o wiele szczęśliwszy. On jednak chciał mieć jej uśmiechy i całą uwagę tylko dla siebie.
Wulfric pomyślał, że Magnus powinien się powstrzymać od występowania w obronie swojej przyjaciółki. Niechcący wywoływał wrażenie, że pani Derrick nie była zdolna do głębszego uczucia czy przywiązania nawet dla własnego męża. Ze zachowuje się po przyjacielsku wobec każdego mężczyzny i w gruncie rzeczy jest kokietką.
– Pan wybaczy, ale szczęście czy nieszczęście nieżyjącego już człowieka interesuje mnie tylko marginalnie – powiedział, bawiąc się monoklem. – Pozwoli pan, że go opuszczę?
Dotarli do wzgórza i natychmiast stało się jasne, że piknik był od dawna planowany. Na zboczu od strony jeziora rozłożono koce, było nawet kilka krzeseł dla starszych osób. Stały tu też kosze z jedzeniem i napojami. Kilkoro służby dyskretnie ukrytej wśród pobliskich drzew czekało, by obsłużyć gości.
Wulfric wdał się w rozmowę z baronem Renable'em. Zauważył, że pani Derrick stoi na szczycie wzgórza, a wstążki przy jej kapeluszu unoszą się na wietrze. Pokazywała lordowi Kitredge'owi okolicę, tak jak jemu tamtego pierwszego popołudnia. Śmiała się z czegoś, co powiedział jej towarzysz.
Rozdrażniło go, że poskarżyła się Magnusowi. Męczyło go też poczucie winy. Dopóki jej nie pocałował, żadnym słowem czy gestem nie sugerowała, że życzy sobie jego awansów i oferty, jaką jej złożył. Był winien pani Derrick przeprosiny.
Zwykle nie zachowywał się impulsywnie czy nietaktownie. Rzadko popełniał błędy lub wystawiał się na krytykę.
A teraz był zły na Christine Derrick. Pewnie dlatego, że w głębi duszy zdawał sobie sprawę, iż cała wina leży po jego stronie.
Po żałosnej scenie w labiryncie Christine nie mogła zasnąć przez prawie całą noc i nad ranem była bliska decyzji, że następnego dnia wróci do domu. Lecz duma i determinacja przyszły jej z pomocą. Czyż ma uciec tylko dlatego, że książę Bewcastle zaproponował jej, by została jego kochanką? Co z tego, że nie ośmieliłby się złożyć podobnej propozycji żadnej innej przebywającej tu damie. To nie miało znaczenia.
Dlaczego miałoby mieć? Nie cierpiała księcia i gardziła nim jeszcze bardziej niż dotąd. Z trudem znosiła jego obecność w tym samym pokoju. A jednak w końcu postanowiła zostać. Choćby po to, by swoją obecnością wprawiać go w zakłopotanie.
Z nową energią rzuciła się w wir życia towarzyskiego. Z satysfakcją zauważyła, że zyskała przyjaźń jeszcze kilkorga spośród gości. Miło spędzała czas i trzymała jak najdalej od księcia Bewcastle'a. Ten z podobną determinacją unikał jej towarzystwa.
Wszystko się dobrze układało.
Doskonale bawiła się na pikniku. Z wierzchołka wzgórza pokazała hrabiemu Kitredge'owi okolicę i spędziła z nim trochę czasu, odpowiadając na jego pytania. Potem, po podwieczorku, pobiegła nad jezioro, by na prośbę paru dżentelmenów zaprezentować sztukę puszczania kaczek. Zainteresowało się tym nawet kilka dam. Mieli mnóstwo uciechy, choć Christine zamoczyła rąbek sukni, gdy zbierała idealnie płaskie kamyki leżące na dnie. Ale że zawczasu zdjęła pantofle i pończochy, nic właściwie się nie stało.
Czasami udawało się jej przekonać samą siebie, że przeszłość jest już zamknięta, że odzyskała młodość i pogodę ducha. Jednak cienie przeszłości zawsze czyhały w pobliżu, nawet, a może zwłaszcza, w chwilach największego szczęścia.
Opuszczała miejsce pikniku jako jedna z ostatnich, musiała bowiem znaleźć ustronne miejsce, żeby włożyć pończochy. Zauważyła, że Hermione i Basil jeszcze stoją na zboczu wzgórza i rozmawiają z księciem Bewcastle'em. Podeszła do nich.
– Wasza Wysokość – mówiła właśnie Hermione – Elrick i ja pragnęliśmy zamienić z panem słowo na osobności już od przedwczoraj. Teraz jest najlepsza chwila, bo również Christine będzie mogła usłyszeć, co mamy do powiedzenia. Chcemy prosić o przebaczenie w jej imieniu.
Christine spojrzała zdumiona na szwagierkę.
– Ten zakład młodych dam o to, czy któraś z nich zdoła przez godzinę zająć pana rozmową sam na sam, był niewymowną głupotą ciągnęła Hermione głosem, który drżał od tłumionego gniewu.
– Cóż, dziewczęta mają pstro w głowie. Nic dziwnego, że chciały zrobić wrażenie na osobie tak ważnej i wysoko postawionej jak pan. To jednak niewybaczalna arogancja, że Christine wzięła udział w tym zakładzie i w dodatku go wygrała.
Christine przymknęła oczy. Przeklęty zakład! Ale jak Hermione się o nim dowiedziała? Pewnie od lady Sarah i Harriet King.
Basil odchrząknął.
– Bewcastle, zapewniam pana, że lady Elrick i ja nie pochwalamy tak prostackiego zachowania – oświadczył.
– Po prostu mieliśmy pecha, że mój szwagier zakochał się w córce nauczyciela i poślubił ją – dodała Hermione. – Od chwili przyjazdu tutaj przez cały czas flirtuje z każdym dżentelmenem i wprawia nas w zażenowanie takimi widokami – wskazała mokry rąbek sukni Christine. – To niewybaczalne, że wciągnęła w swoje ekscesy również pana.
Słuchając tej tyrady, Christine ledwo wierzyła własnym uszom. Miała wrażenie, że nagle została przeniesiona w przeszłość. Oboje mówili z takim gniewem i goryczą. Tak niesprawiedliwie ją oskarżali. Była jednak zbyt przybita, by cokolwiek powiedzieć czy choćby się oddalić.
Książę Bewcastle uniósł monokl. Christine postanowiła, że jeśli spojrzy przezeń na nią czy na rąbek jej sukni, wyrwie mu go z ręki i potłucze na jego własnym nosie. A przy okazji pewnie mu ten nos złamie. Książę jednak skupił uwagę na Hermione.
– Niech się pani nie trapi, madame – powiedział lodowatym tonem. – Pan również, Elrick. Córki dżentelmenów z akademickim zacięciem są często lepiej wykształcone niż ogół młodych dam z wyższych sfer i dzięki temu prowadzą o wiele ciekawszą konwersację. To ja zaprosiłem panią Derrick, by pospacerowała ze mną w alei szczodrzeńców. Czy rzeczywiście spędziłem całą godzinę w jej towarzystwie? Miałem wrażenie, że tylko chwilę. I czy istotnie z nią flirtowałem, rozmawiając o popołudniowej konnej przejażdżce i liście od jej siostry, który czytała, gdy się na nią natknąłem? Jeśli tak, przeproszę ją i obiecam zachowywać się w przyszłości rozważniej.
Wypuścił monokl z palców.
To naprawdę bardzo niebezpieczny człowiek, pomyślała Christine. I chyba nie tylko ona odniosła takie wrażenie, sądząc po ciszy, która zapadła po jego słowach. Potraktował ich z góry z lodowatym chłodem. Ucieszyłaby się z tego, gdyby nie czuła się okropnie zraniona.
– Hermione! – szepnęła. Patrzyła jednak na Basila, który przecież uwielbiał Oscara, a równocześnie tak podle traktował wdowę po nim. Ten jednak nie chciał jej spojrzeć w oczy.
W następnej chwili uciekłaby, gdzie ją oczy poniosą, gdyby książę Bewcastle nie zwrócił się z kolei do niej.
– Madame, pozwoli pani, że odprowadzę ją do domu – rzekł. – Przy okazji powie mi pani, czy istotnie jestem jej winien przeprosiny.
Podał jej ramię. Nie potrafiła wymyślić żadnego pretekstu, żeby odmówić, więc ujęła go pod rękę. Oczy miał jak dwie bryły lodu. Rozkoszne jak zwykle. Wolałaby uciec w przeciwnym kierunku, zaszyć się między drzewami i w ukryciu lizać swoje rany. Nie wiedziała, że jeszcze je w sobie nosi. Myślała, że już dawno się zabliźniły.
Hermione i Basil nie zamierzali wracać razem z nimi.
– Czy winien jestem pani przeprosiny? – spytał książę, gdy tamci nie mogli ich już usłyszeć.
– Za złożoną mi propozycję? – rzuciła. – Już mnie pan za to przeprosił.
– Tak myślałem – powiedział. – Choć moja propozycja musiała być dla pani dosyć nieoczekiwanym finałem fortelu, który miał jej zapewnić spędzenie ze mną godziny sam na sam. Labirynt był sprytnym posunięciem. Mam nadzieję, madame, że z radością odebrała pani wygraną i że wynagrodziła ona pani wysiłki. A być może osłodziła również obelgę, którą musiała pani znieść.
Wzięła głęboki oddech i wolno wypuściła powietrze. Jej rany będą musiały poczekać.
– Nie odebrałam nagrody – odparła. – Ktoś wyłożył za mnie pieniądze, czyli niejako na mnie postawił. Zrezygnowałam z praw do wygranej na rzecz tej osoby. Ale rzeczywiście przez chwilę cieszyłam się swoim triumfem dla samej satysfakcji ze zwycięstwa. Wprawdzie wygrałam już tamtego dnia, gdy skłoniłam pana do spaceru wokół jeziora, nie chciałam jednak kończyć zabawy tak szybko. Postanowiłam więc powtórzyć tę sztukę dwa dni temu. – Westchnęła głośno i uniosła twarz do słońca.
– Aczkolwiek przy tej drugiej okazji to ja zaprosiłem panią na spacer – rzucił.
– Oczywiście – potwierdziła. – Dama nie powinna proponować spaceru dżentelmenowi, prawda? Zwłaszcza dwa razy w tym samym tygodniu. Jednak ta zasada wcale mi nie przeszkodziła. Są inne sposoby skłonienia dżentelmena, by zaprosił mnie na przechadzkę. Na przykład można ze skromną miną usiąść na murku, przy którym ciągnie się piękna porośnięta trawą aleja zachęcająca do spaceru, i udawać, że się czyta list sprzed miesiąca.
Roztropnie zachował milczenie. Poczuła ponurą satysfakcję, gdy uświadomiła sobie, że jest rozgniewany, a także upokorzony.
Weszli pomiędzy drzewa. Mogłaby wysunąć dłoń spod jego ramienia, ale powstrzymała się, uznawszy, że pewnie właśnie tego po niej oczekuje.
– Wie pan, chciałyśmy założyć się o to, która z nas pierwsza skłoni pana do oświadczyn – powiedziała. – Doszłyśmy jednak do wniosku, że nie ma sensu zakładać się o coś niemożliwego, więc warunki zostały zmienione na godzinę rozmowy z panem sam na sam. O mały włos nie wygrałam również tego pierwszego zakładu, tyle że pan zaproponował mi carte blanche zamiast małżeństwa. To było naprawdę poniżające, choć pana propozycja wzięła się chyba stąd, że jestem córką nauczyciela, zbyt nieokrzesaną do roli księżnej. Ale nic strasznego się nie stało, gdyż nie musiałam wyznawać swojej porażki współzawodniczkom.
Nadal milczał.
Christine nigdy nie lubiła się kłócić, pomyślała jednak, że awantura z księciem Bewcastle'em mogłaby jej przynieść ogromną satysfakcję. Niestety, sprowokowanie go do niekontrolowanego, prostackiego okazania emocji byłoby chyba trudniejsze niż uzyskanie od niego propozycji małżeństwa. W tym człowieku nie było żadnych uczuć ani namiętności. Zdławiła wspomnienie pocałunku w labiryncie. To nie była namiętność, tylko żądza.
– Cieszę się, że wygrałam ten zakład – powiedziała. – Teraz nie muszę już przebywać w pańskim towarzystwie.
– Jak mniemam, w tym momencie powinienem powiedzieć, że miło mi to słyszeć – rzucił.
– A miło panu?
– Nie zastanawiałem się nad tym – odparł.
– Czy pan się nigdy nie kłóci? – spytała.
– Kłótnia niczego nie daje – powiedział.
– Rzeczywiście – przyznała. – Pan potrafi wymusić posłuszeństwo prostym uniesieniem brwi.
– Nie u kogoś, kto ignoruje uniesione brwi i mój monokl – stwierdził.
Roześmiała się, choć wcale nie czuła rozbawienia. Została okropnie upokorzona, najpierw w labiryncie, a teraz dzisiaj na wzgórzu. Chciała jak najszybciej wrócić do swojego pokoju i zwinąć się w kłębek na łóżku.
– Pani szwagier i jego żona nie lubią pani – odezwał się niespodziewanie szorstkim tonem.
Cóż, wcale się z tym nie kryli. Nie było sensu zadręczać się prostym stwierdzeniem tego faktu.
Dotarli do miejsca, gdzie zderzyła się z nim pierwszego popołudnia.
– Pewnie obawiają się, że sprytnymi kobiecymi sztuczkami skłonię pana do małżeństwa, tak jak uwiodłam Oscara – odezwała się w końcu. – A potem będzie ich pan winił, że go nie ostrzegli.
– Nie ostrzegli, że pani jest córką nauczyciela? – spytał. – Czy że jest pani przebiegła?
– I nieokrzesana – dodała. – Nie wolno panu o tym zapominać. Wie pan, to był jeden z moich grzechów głównych. Nieustannie robiłam rzeczy, którymi zwracałam na siebie uwagę i wprawiałam ich w zażenowanie. Choć bardzo się starałam, nie potrafiłam być idealną damą. Teraz, gdy miał pan czas przemyśleć tę kwestię, musi pan dziękować Bogu, że nie zgodziłam się zostać pańską kochanką.
– Bo nie jest pani damą w każdym calu?
– I z każdym flirtuję – uzupełniła.
– Doprawdy?
– I mogę pana zabić, tak jak zabiłam Oscara – dokończyła. Na chwilę zapadła cisza. Christine uświadomiła sobie, że wszystkie mury obronne, które podświadomie zbudowała wokół siebie, nagle runęły. Znikło jej przyjazne nastawienie do świata. Jeśli szybko nie dotrą do domu, to zrobi księciu awanturę. Oczami wyobraźni widziała, jak rzuca się na niego z pięściami, kopie go i skręca ten jego monokl w ósemkę. I cały czas wrzeszczy na niego jak opętana. Problem w tym, że ta wizja wcale jej nie śmieszyła.
Jeżeli nie będzie ostrożna, za chwilę się rozpłacze. A przecież nigdy nie płakała. To nie miało sensu.
– Wygląda na to, że niechęć Elricka i jego żony jest w jakiejś mierze uzasadniona – zauważył.
Czego się spodziewała? Że zapyta, czy to prawda? Ze jak nikt dotąd wyciągnie z niej całą historię i uwolni ją od poczucia winy? A potem pokornie przeprosi za propozycję złożoną jej w labiryncie i jak każdy szanujący się dzielny rycerz porwie ją na swego wiernego rumaka, by zawieźć do swego księstwa i uczynić księżną?
Naprawdę nie mogłaby sobie wyobrazić gorszego losu. Bo on nie był dzielnym rycerzem w lśniącej zbroi, tylko zimnym, wyniosłym arystokratą.
– Ależ oczywiście! – potwierdziła. – To bez znaczenia, że mnie nawet nie było w pobliżu, gdy Oscar zginął, prawda? To jeszcze jeden przykład mojego podstępnego charakteru. I tak to ja go zabiłam. Wasza Miłość, jestem w podłym humorze, jak pan pewnie zauważył. Za chwilę pobiegnę do domu i nie oczekuję, że pan szlachetnie rzuci się za mną, by mi pomóc.
Zanim zdążyła zrobić choćby krok, chwycił ją za rękę i przy – ciągnął do siebie, aż oparła się na jego piersi. Zimnymi oczami uporczywie wpatrywał się w jej twarz.
Przez chwilę myślała, że znów ją pocałuje.
Opuścił wzrok na jej usta, odetchnął głęboko i położył obie dłonie na jej ramionach.
Nie pocałował jej jednak.
Gdy już mogła myśleć rozsądnie, była losowi bardzo za to wdzięczna. Pewnie odwzajemniłaby pocałunek, przytuliła się do niego i błagała, żeby zabrał ją gdziekolwiek i zrobił z nią, co chce. A najgorsze było to, że chyba naprawdę by to zrobiła. Poszłaby za nim posłusznie i oddała mu się bez wahania. Może nawet błagałaby, żeby powtórzył propozycję, którą złożył jej w labiryncie.
Nie pocałował jej jednak.
– Z każdym dniem coraz bardziej żałuję, że tu przyjechałem – powiedział cicho, bardziej chyba do siebie niż do niej. – Pani, pani Derrick, chyba również żałuje. Że ja tu przyjechałem. Że pani zgodziła się przyjechać.
Puścił ją. Chwyciła mokry rąbek sukni i uciekła. Czuła się okropnie. Naprawdę nie powinna była przyjeżdżać do Schofield Park. Przecież wiedziała, że Hermione i Basil też tu będą. A teraz naraziła się na śmieszność i krytykę księcia Bewcastle'a. Na litość boską, on będzie myślał, że zabiła Oscara.
Mimo wszystko, gdyby ją pocałował, odwzajemniłaby pocałunek. Ale nie pocałował. Tylko powiedział, że coraz bardziej żałuje, że tu przyjechał.
Nienawidziła go z całego serca. Zaskakująca myśl. Stanowczo wolałaby, żeby był jej obojętny.
Gdy zdyszana i potargana wbiegła do domu, pomyślała, że powinna była zostać na zewnątrz. Stawić czoła Hermione i Basilowi, gdy tylko się pojawią z powrotem. Najwyższy czas, by to zrobić. Po śmierci Oscara rozpaczała tak samo jak oni. Nie umiała obronić się przed ich oskarżeniami. Nie miała siły. Teraz czuła się równie zdruzgotana jak wtedy. Pobiegła na górę do swojego pokoju, dziękując losowi, że nie spotkała nikogo po drodze.
Zamknęła drzwi i rzuciła się na łóżko z głośnym szlochem. Mogła winić tylko siebie. Powinna była odmówić przyjazdu. Nawet Melanie do niczego by jej nie zmusiła, gdyby powiedziała „nie” i pozostała nieugięta.
Upłynęło sporo czasu, zanim się uspokoiła. Usiadła na łóżku i próbowała się uśmiechnąć. Z uśmiechem na twarzy powinna wyglądać tak jak zwykle. Spojrzała w lustro. Zobaczyła ucieleśnienie tragedii z groteskowo wykrzywionymi ustami. Rozchyliła wargi i usiłowała wykrzesać z oczu iskrę.
No proszę, wszystko jest już w porządku, nic mi nie grozi, pomyślała. Dziwne, nie zdawała sobie sprawy, że nadal musi się osłaniać, że nie jest bezpieczna. Od dwóch lat była wolna i szczęśliwa. Prawie szczęśliwa.
Z determinacją postanowiła, że wytrzyma. Przeżyje do końca pobytu, a potem wróci do domu i znów zanurzy się w dobrze znanej rutynie dnia codziennego. Przecież śmierć Oscara też udało się jej przeżyć.
Wulfric był bardzo zaniepokojony. Znów z tego samego powodu. Na litość boską, omal jej nie pocałował. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić gorszego zakończenia wyczerpującego popołudnia.
Gdy Christine Derrick uciekła, zrozumiał, że bardzo się pomylił.
Nadal gniewała się na niego za propozycję, którą jej złożył.
On też czuł gniew. Nie wierzył, by oba ich dotychczasowe spotkania zostały przez nią zaaranżowane. Niemniej wzięła udział w tym głupim zakładzie i niewątpliwie rozmyślnie przedłużała ich spotkanie w ogrodzie. Wszak zasugerowała, żeby weszli do labiryntu. A on poszedł za nią jak marionetka. Potem ją pocałował i pod wpływem impulsu złożył tę idiotyczną propozycję.
Po scenie w labiryncie możliwość ogłoszenia swego triumfu i odebrania nagrody musiała być dla niej jakimś pocieszeniem.
Lecz jego irytacja zbladła, gdy pani Derrick została głęboko zraniona podłym zachowaniem Elricka i jego żony. Znał tę parę wcześniej i nigdy dotąd nie wydali mu się nieprzyjemni, gruboskórni czy złośliwi. Dopiero dzisiaj.
Wbrew wszelkim zasadom przyzwoitości prali w jego obecności rodzinne brudy. Mieli pani Derrick za złe brak ogłady i skłonność do flirtu. Znów to słowo. Pojawiało się z uporczywą regularnością w odniesieniu do jej osoby.
Najwyraźniej coś się między tą trójką wydarzyło. Coś, co miało związek ze śmiercią Oscara Derricka. Nie wierzył ani przez chwilę, że Christine Derrick zabiła męża, ale musiało być coś, co wywołało tak silną wrogość jej szwagrostwa. Dzisiejszego popołudnia został niespodziewanie wciągnięty w sam środek obrzydliwej rodzinnej afery.
Czuł się tym mocno dotknięty.
Jednocześnie dowiedział się czegoś ciekawego o pani Derrick. Było w niej coś więcej niż promienny blask i śmiech. Nosiła też w sobie mrok. Głęboko ukryty, wypłynął na powierzchnię, gdy odprowadzał ją do domu. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, by sprowokować go do kłótni.
Omal nie zareagował i to w sposób, który by ją zaskoczył.
Czuł do niej pociąg, pocałował ją, zaproponował, by została jego kochanką, a ona odmówiła i na tym koniec. Musiał przyznać, że zauroczenie nią jeszcze nie zgasło, ale nie chciał poznawać ani jej, ani mrocznych, skomplikowanych sekretów z jej życia.
Lecz ku swej irytacji uświadomił sobie, że kieruje na nią spojrzenie równie często, jak dotychczas.
Mimo mroku, który w niej tkwił, promieniała światłem.
A on nadal pragnął się grzać w jej świetle.