Chcesz się przejechać? – zawołała Caitlyn, zbiegając po schodach. – No chodź. – Psiak wystrzelił do przodu i wpadł do garażu. W lexusie leżały już stroiki świąteczne i czerwone gwiazdy betlejemskie, które Caitlyn chciała zawieźć na cmentarz.
Jechała przez miasto. Stare, okazałe domy były ozdobione światełkami, zielonymi gałązkami i wstążkami. Zbliżały się święta, Caitlyn czuła się coraz lepiej. Spotykała się z nowym psychoterapeutą, z którym nie zaangażowała się w żaden osobisty związek, i zastanawiała się, czy pozwolić Adamowi napisać książkę o swojej chorobie. On sam nie prosił jej o to, przez sześć miesięcy nigdy nawet o tym nie wspomniał, a widywali się codziennie. Chciał, żeby się do niego przeprowadziła, i wspominał coś o ślubie, ale nie była jeszcze gotowa. Potrzebowała więcej czasu, żeby dowiedzieć się, kim naprawdę jest Caitlyn Montgomery Bandeaux.
Zaparkowała niedaleko rodzinnej kwatery i pociągnęła Oskara. Wiatr był dość silny, szeleścił suchymi liśćmi i powiewał hiszpańskim mchem. Z Oskarem na smyczy zaniosła kwiaty na groby. Gdy zobaczyła nagrobek Jamie, z trudem powstrzymała łzy.
Ścisnęło ją w gardle, ucałowała koniuszki palców i dotknęła nimi zimnego marmuru.
– Kocham cię – wyszeptała i pomodliła się za niewinną duszyczkę Jamie. Taki ból nigdy nie przemija, wiedziała o tym i pogodziła się z tym.
Wspomnienie piekła, jakie zgotowała im Amanda, powoli blakło, zacierało się w pamięci i już tylko z rzadka budziło ją w środku nocy.
Kątem oka zobaczyła Adama i uśmiechnęła się przez łzy. Umówili się tutaj. W tym miejscu spotkali się po raz pierwszy. Z czasem jej wątpliwości rozwiały się i odkryła, że Adam jest czułym, delikatnym, troskliwym kochankiem, że potrafi być i cierpliwy, i pełen namiętności. Gdy kochali się po raz pierwszy od jej wyjścia ze szpitala, obawiała się, że osobowość Kelly znów da o sobie znać. Niepotrzebnie. Przez całą noc, gdy się całowali, dotykali, badali swoje ciała, była sobą.
Byli wtedy na spacerze z Oskarem. Nagle niebo pociemniało. Zerwali się do ucieczki przed rzęsistym deszczem, popędzili do domu i przemoczeni wpadli do kuchni. Zawadziła nogą o smycz Oskara, Adam próbował ją złapać, ale przewrócili się. Upadła na niego, Adam przyciągnął ją do siebie, przycisnął swoją twarz do jej piersi, a potem zaczął ją całować. Żarliwie odpowiedziała na jego pocałunki i gdy leżeli tak złączeni, z ciałami śliskimi od wody, czuła wyraźnie każdy dreszcz emocji, każdy jego dotyk – jego ręce na pośladkach, jego język na jej sutkach, jego twardy członek dotykający jej brzucha. Wreszcie wsunął się między jej nogi i kochał się z nią tak, jakby nigdy nie miał przestać.
Nawet teraz wszystko dokładnie pamiętała. Osobowość Kelly nie zawładnęła nią. Mijały tygodnie i tożsamość Kelly zdawała się zanikać. Caitlyn wiedziała, że któregoś dnia stanie się w pełni sobą, a Adam będzie wtedy przy niej. Odwróciła się, powstrzymując łzy.
– Cześć – powiedziała, gdy podszedł bliżej.
– Cześć. – Zobaczył łzy w jej oczach. – Wszystko w porządku?
– To ty jesteś psychologiem. Ty mi powiedz.
– Z zawodowego punktu widzenia, muszę przyznać, że jesteś beznadziejnym przypadkiem.
Uderzyła go w ramię.
– A chcesz wiedzieć, co prywatnie o tym myślę?
Uniosła brwi.
– Jesteś zupełnie w porządku. – Objął ją rękami. – A może nawet więcej. Jesteś idealna.
Zaśmiała się.
– Boże, wystarczy już. Idealna? – Pomyślała o tym, co przeszła, o tym, co razem przeżyli. Jak dobrze ją znał! – Musisz częściej spotykać się z ludźmi.
– Słuszna uwaga. Co powiesz na kolację?
– Hm. Może.
– Ja przygotuję.
Znów się zaśmiała.
– W takim razie chyba zrezygnuję.
– Jesteś niedobra.
– Najpierw idealna, teraz niedobra, i to wszystko w ciągu dziesięciu sekund. To rekord.
– Daj spokój, chodźmy do domu. Sama możesz coś przygotować.
Przewróciła oczami, a Oskar biegał wkoło nich, oplątując ich smyczą.
– Nic z tego. Zjedzmy gdzieś na mieście.
– Jak sobie chcesz. – Pocałował ją w usta. Czuła się bezpiecznie. Czuła się spełniona.
– Zdaje się, że właśnie zmieniłam zdanie – powiedziała, a jej oczy błyszczały figlarnie. – Zostańmy w domu. Przez całą noc.
– Więc czekają nas pizza i piwo.
– Na początek – powiedziała i ostrożnie, by się nie potknąć, rozplatała smycz. – Potem, kto wie. Może odegramy jakąś psychodramę.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– To może być niebezpieczne, nie sądzisz?
– Nie, nie sądzę – powiedziała i znów go pocałowała. Wzięła go za rękę i pociągnęła w kierunku samochodu. – Ja wiem.