W drodze z Dovre na południe kierowca samochodu Pera Olava Wingera o mały włos nie zjechał do rowu.
– Nie, nie spałem przez dwie doby i odmawiam dalszej jazdy – oświadczył gniewnie. Mógł też dodać: „I nie wytrzymam już dłużej tego przeklętego smrodu”. Nie śmiał jednak wypowiedzieć tych słów głośno. Dwaj na tylnym siedzeniu przerażali go wprost do szaleństwa.
– Spać? – syknął Per Olav Winger. – Kto odczuwa potrzebę snu, kiedy dzieją się tak ważne rzeczy!
– Na przykład ja – odparł kierowca. – Nie wytrzymam już dłużej, nie widzę, co przede mną.
– On ma rację – stwierdził Numer Jeden, Lynx, swym strasznym, jakby martwym głosem. – Powinien odpocząć parę godzin.
– Żałosna, śmiertelna gadzina – mruknął Tengel Zły tak cicho, że pozostali go nie słyszeli. – No to śpij, ale tutaj. Zjedź do tego zagajnika!
– Nie mogę przecież spać w samochodzie – zaprotestował kierowca z myślą o wstrętnym odorze.
– Nie wyobrażaj sobie, że będziemy dla ciebie szukać pałacu. Idę się przejść, muszę w spokoju pomyśleć.
Dzięki Bogu, będzie możliwość przewietrzenia auta. A może po prostu po cichu zwiać?
Ucisk ręki Numeru Jeden na karku ostrzegł go przed tym. Pracuję dla okropnych facetów! Komiwojażer cuchnie że aż strach, a ten drugi jest…
Właśnie, jaki? Kierowcy nie przychodziło na myśl żadne inne określenie poza „potworny”.
Tak jak ta ręka na karku. Zimna i wilgotna, niemal lepka.
Do diabła, musi się z tego wycofać tak szybko jak tylko się da! Nawet jeśli ten milion czy dwa, które mu obiecano, wymknie mu się z rąk. Wszystko, czego pragnie na świecie? To musi chyba być milion?
Straszny Numer Jeden został w samochodzie, a to znaczy, że nie pozwolą mu tak naprawdę odetchnąć!
Tengel Zły wędrował przez las szybkim, gniewnym krokiem, aż wreszcie wyszedł na szczyt wzgórza, z którego miał widok na okolicę. Widział kilka zbitych w gromadkę domów, spłachetki pola, lasy.
Był zirytowany, wściekły, że musi ukrywać się w ciele przeklętego Pera Olava Wingera, ale arcygłupi ludzie nie znosili jego prawdziwej postaci. Cofali się na jego widok, słyszał też, że mówią o ohydnym smrodzie.
Durnie! Gogusie! Nie mogli znieść nawet odrobiny męskiego zapachu? Jemu on nigdy nie przeszkadzał, musi więc być przyjemny.
Nie mógł już wytrzymać w cielesnej powłoce Wingera. Wciągnął głęboki oddech i ukazał się jako Tengel Zły w swej własnej postaci. Mały, ohydny i podstępny.
Nareszcie! Tu nikt go nie widział. Teraz, kiedy ten idiota szofer spał, Tengel mógł rozprostować kości.
Komu potrzebny jest sen? Tengel Zły przespał zbyt wiele stuleci. Wreszcie zaczynała się jego epoka!
Pozostały jeszcze tylko drobne przeszkody. Musi unieszkodliwić bunkier z jasną wodą Shiry. Na samą myśl o tej wodzie robiło mu się mdło. Chłopcem nie ma co się przejmować. A ten drugi, podobno wielka nadzieja Ludzi Lodu… Tengela ogarnął pusty śmiech. Niech sobie dalej leży tam gdzie leży, nie ma sensu marnować na niego czasu.
Ale tych dwoje zmierzających na północ? Tova i ten, jak mu tam, Marco? Skoro nie mieli ze sobą jasnej wody, to co im pozostało do roboty w Dolinie Ludzi Lodu? Zresztą towarzyszy im Halkatla, zawiadomi swego pana, Tengela Złego, jeśli coś alarmującego się wydarzy.
Ale na pewno nic takiego się nie stanie. Dolina jest dobrze strzeżona, nie tylko przez jego obraz, przesyłany myślą, są też inni wartownicy. Wroga czeka niespodzianka, jeszcze pożałują, że się tam wdarli.
A tych dwoje, których ze sobą ciągną? Nieudacznik jakby zrobiony z drewna – to zero. Drugi – jeszcze mniejszy problem. Umierający, na dodatek zwykły człowiek. Więcej z nim mają kłopotu niż pożytku!
Poza tym do Doliny powróci on sam, Tengel Zły, gdy tylko zdoła na zawsze zmiecie jasną wodę z powierzchni ziemi. Rozszczepi ją na tysiąc milionów kropli, których nikt nigdy nie zdoła połączyć.
Nie przejmował się tym, że sam nie może znaleźć się w pobliżu jasnej wody. Miał przecież Lynxa, on będzie mógł to dla niego załatwić.
Tengel Zły zagłębił się w marzenia o tym, co zrobi, kiedy wszystko już będzie gotowe.
Jego myśli poszybowały daleko. Krążyły nad ziemią, sprawdzając, jakim światem zawładnie, gdy nadejdzie czas.
Zorientował się, że na świecie sporo się dzieje. Wojny zawsze go kusiły, ale akurat nie toczono ich wiele. Jakieś nieistotne, poza tym daleko.
Daleko? Właściwie z początku Tan-ghil nie miał pojęcia, że świat jest taki ogromny! Miał zamiar przejąć władzę nad kilkoma plemionami żyjącymi na bezkresnych stepach Syberii. Później resztki jego ludu dotarły do Taran-gai i świat nieco się rozszerzył. On jednak wędrował dalej i dalej na zachód, a świat ciągle nie miał końca. Ujrzał miasta i mrowie ludzi. A w podróży na południe przez Europę zrozumiał, jak wielka będzie jego potęga. Ciekaw był, gdzie jest koniec świata, bo że gdzieś musi być, był przekonany.
A może świat wcale nie ma końca?
Z takimi myślami jego mózg nie potrafił sobie poradzić i jak zwykle w podobnych sytuacjach wpadł w gniew. Zaczął więc przyglądać się bliżej temu, co działo się w jego przyszłym imperium.
Otwartych wojen nie było zbyt wiele, natomiast wyczuwał w powietrzu narastające konflikty. Silną wrogość światowych potęg. Zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie. Jakiś mur odgradzający…
Wspaniale! To naprawdę wygląda obiecująco, będzie musiał staranniej to zbadać.
Tengel Zły wyczuł zimną wojnę między krajami wschodu i zachodu, która akurat przybrała na sile.
Szukał dalej, wysuwał swe sondujące myśli niczym włochate czułki.
Wielkie miasto…(Paryż, ale tego Tan-ghil nie wiedział, zresztą w ogóle go to nie obchodziło.) Konferencja na szczycie. Nie mają chyba zamiaru się zaprzyjaźnić? O, on do tego nie dopuści!
Gadzia główka odwróciła się w inną stronę. Tam się coś działo, ale co?
Jeden z mechanicznych ptaków, w których brzuchach zwykle siedzieli ludzie, zapuścił się niebezpiecznie blisko wrogiego terytorium. W środku siedział tylko jeden człowiek. Oj, jak prędko leciał! Szybszego mechanicznego ptaka Tengel do tej pory nie widział. Podobno takie ptaki nazywano samolotami. Nie darzył ich sympatią, bo nie mógł pojąć, jak zwykli głupi ludzie potrafili wymyślić takie czary.
Samolotem, który Tengel obserwował z daleka, był późniejszy feralny U-2.
Wyczuwał myśli pilota, jego zwątpienie i niepewność. Tengel zorientował się, że coś jest nie w porządku, tak blisko wroga nikomu nie wolno latać.
– Nie, nie, nie zawracaj! – mruknęło straszydło. – Wtargnij dalej w głąb ich kraju!
Złośliwa intuicja podpowiadała mu bowiem, że to mogło wywołać kryzys pomiędzy wrogimi mocarstwami. Mógł więc przyczynić się do wzmożenia agresji.
Zacierał ręce, aż szpony zaskrzypiały o siebie. Leć dalej, leć! Nie, nie zawracaj! Możesz lecieć jeszcze dalej!
Tengel szukał… Tam! Tam są żołnierze! Mieli takie strzelby, jakimi posługiwali się jego ludzie. Ogromnie mu to imponowało, choć, rzecz jasna, wcale tego nie okazywał. Mieli też wielkie pistolety! Takie, które się stawia na ziemi! Wycelowane w powietrze.
Leć dalej, mały komarze z wrogiem w środku! O, tak, bliżej, jeszcze bliżej!
Teraz! Strzelaj!
Z oceną odległości Tengel radził sobie nie najlepiej, ale zdołał zwrócić uwagę rosyjskiej obrony przeciwlotniczej na intruza. I kiedy nadszedł czas, słynna broń została odpalona, a U-2 zestrzelony.
– Świetnie – syknął Tengel zadowolony. – Teraz, mam nadzieję, zaczną się kłopoty na tym ohydnym szczycie pokojowym.
Nie mylił się. Sprawa U-2 stała się niezwykle drażliwą kwestią dla obu stron i konferencja paryska zakończyła się kompletnym fiaskiem.
Tan-ghil to przewidział, a jego złe serce ogromnie się z tego radowało.
Skierował swą uwagę na bliższe okolice, na kraj, w którym sam przebywał. Tak, wiedział nawet, że nazywa się on Norwegia, ale nie miało to żadnego znaczenia. Do niego należał cały świat, a nie tylko mały kraj zamieszkany wyłącznie przez durniów.
Jakiś profesor z zagranicy mówił właśnie o tym, że Norwegowie jeżdżący samochodami nie zważają na pieszych, wpadają na kobiety, dzieci i inwalidów.
– A dlaczego by nie? – uniósł się Tengel. – Dlaczego mieliby tego nie robić? Trzeba takich niszczyć, nie ma czego żałować!
Dalej profesor twierdził, że tradycyjna uprzejmość i życzliwość Norwegów zanika. Coraz częściej można się spotkać z obojętnością i przemocą.
– To przecież jasne – warknął Tengel Zły. – Jak myślisz, kto się o to zatroszczył? Głupcze, niczego nie pojmujesz! Nie czujesz, jak wspaniałe staje się życie? A będzie jeszcze lepiej!
Ha! Wyłapał w eterze audycję radiową. Nie miał co prawda pojęcia, skąd się biorą dźwięki, ale jak już były, to ich wysłuchał. Mówiono o szczęśliwych majowych dniach 1945 roku, kiedy skończyła się wielka wojna i Niemcy opuścili Norwegię.
Idiotyzm, pomyślał Tengel Zły i siłą sugestii wymusił odpowiednie, jego zdaniem, zakończenie audycji. Pod jego wpływem realizator, który miał nastawić płytę z pieśnią Solveig, pomylił się i puścił przez radio pieśń śpiewaną po niemiecku. Tengel zachwycony był swoim dziełem i atmosferą paniki powstałą w studio. Podniosły jubileusz 25-lecia całkowicie zepsuty!
Słuchał dalej:
W parlamencie dyskutowano, czy kobiety powinny ubiegać się o stanowisko proboszcza, tak jak zezwalało na to prawo.
Urzędujący minister do spraw kościoła twierdził, że kobiety nie są dostatecznie silne.
– Brednie! – mruknął Tengel Zły. – I kobiety mają prawo tak się wygłupiać!
Dalej…
Wysoko postawiony funkcjonariusz policji skarżył się, że w Norwegii zbyt wiele osób siada za kierownicą po spożyciu alkoholu. W więzieniach brakowało już dla nich miejsca.
– Tak, tak – zniecierpliwił się Tengel. – Robię co mogę, żeby nakłonić ludzi do picia ognistej wody, zanim wsiądą do samochodów. Ale spokojnie, już wkrótce więzienia nie będą potrzebne, wszyscy bowiem o przestępczych skłonnościach podporządkowani będą mnie – już jest takich bardzo wielu – a ja zadbam o to, by nigdzie ich nie zamykano. A wy, posłuszni i praworządni nudziarze… Dostaniecie inne prawa, niech no tylko dotrę do Doliny. Odkryję wasze słabości i sprawię, że całkiem was zdominują. Jeśli nie… To po cóż macie żyć? Może jako moi niewolnicy. Albo po prostu usunę was ze świata. Z mojego świata!
Szybko omiótł myślą ziemię. Odnalazł wspaniałe napięcia gdzieś daleko – kryzys kubański, poza tym odwieczny konflikt na Bliskim Wschodzie i podobny na Dalekim Wschodzie. W Afryce panował chaos. Istniały tam państwa, które próbowały uzyskać niepodległość, i takie, którymi miotały konflikty wewnętrzne.
Postanowił zająć się tym później, podporządkować sobie cały świat i pokazać, kto naprawdę jest panem.
Kiedy nadejdzie jego czas, światem rządzić będzie zło.
A ten czas będzie trwać wiecznie!
Głęboko westchnął, przepełniony wyczekiwaniem i szczęściem. Długi sen wreszcie się skończył. Świat będzie należeć do niego, kiedy tylko zniszczy tę straszną jasną wodę i napije się swojej.
Nikt nie potrafi sobie nawet wyobrazić, jak silny się stanie!
No, ale ten przebrzydły kierowca dość już spał. Koniec tego nieróbstwa, trzeba jechać dalej!
Niechętnie z powrotem przywdział skórę Pera Olava Wingera i wrócił do samochodu.
Noc już minęła, szary chłodny poranek spowijał okolicę.
Upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim szofer rozbudził się na tyle, by mógł prowadzić, a i tak lodowate spojrzenie dwóch mocodawców znacznie go pospieszyło. Cóż za straszni ludzie! Byle się tylko ich pozbyć, już nigdy więcej się do nich nie zbliży!
Kierowca zdążył już zapomnieć, jak strasznie cuchnie od tego komiwojażera, Wingera czy jak tam on się nazywa. Ostentacyjnie otworzył okno, choć na zewnątrz czuło się chłód poranka.
Żadnemu z szefów jednak lodowaty powiew najwyraźniej nie przeszkadzał.
Jechali w milczeniu, kilometr za kilometrem.
Nagle Winger się poderwał:
– Co to za pojazd?
Minął ich właśnie samochód osobowy.
– Skąd mogę wiedzieć? – odparł naburmuszony kierowca.
Wydawało się, że ohydny szef zastanawia się, czy się nie zatrzymać, ale nie podjął decyzji.
– Skąd przyjechał?
– Skąd przyjechał? Z przeciwka! Miał numery Valdres.
– Czy było w nim coś szczególnego? – zainteresował się Lynx, zawsze gotów służyć swemu ubóstwianemu mocodawcy.
Tengel-Winger zmarszczył brwi.
– Szczególnego? Nie wiem. Poczułem… odniosłem nieprzyjemne wrażenie. – Głos mu zamarł, ale zaraz spytał ostro: – Gdzie leży to Valdres?
– E, to tylko dolina gdzieś tu niedaleko. Mieszkają tam sami wieśniacy – odparł szofer, najwyraźniej nie mający o wieśniakach zbyt wysokiego mniemania.
Tengel Zły uspokoił się nieco, ale jeszcze zerknął do tyłu za oddalającym się samochodem.
Przekleństwo! Coś się w nim kryło, wyczuł to, kiedy auta się mijały, ale musiał siedzieć cicho, nie mógł teraz ryzykować.
Nieprzyjemne wrażenie, jakie odniósł, nie było zbyt mocne, jakby chodziło o kwestię mniejszej wagi.
Pozostawało więc jechać naprzód.
Kilka godzin później kierowca i Lynx poinformowali, że nareszcie dojeżdżają do bunkra. Tengel natychmiast rozkazał, by się zatrzymali.
Nigdy w życiu nie zbliży się do przeklętej jasnej wody! Już na samą myśl o niej ogarniały go mdłości. Dlatego wydał Lynxowi rozkaz wysadzenia bunkra największym ładunkiem dynamitu, jaki tylko mogą tam umieścić. On sam zaczeka tutaj, a teraz niech już się zamkną!
Rozwścieczony ich marudzeniem i niemożnością wyjaśnienia, o co chodzi, bo nie chciał tego wyjaśniać, rozsiadł się w samochodzie, by dalej się wściekać.
Kierowca najwyraźniej dysponował ilością materiałów wybuchowych wystarczającą do zniszczenia bunkra jedną eksplozją. Budowla leżała na uboczu, nie było więc zagrożenia, że ktoś się zjawi i zawróci im głowę głupimi pytaniami, zanim zdążą zniknąć z tego miejsca.
Lynx, który ruszył przodem na rozpoznanie terenu, wkrótce wrócił, by zdać raport.
– Z otwarciem zamka nie będzie żadnych problemów – oznajmił. – Czy mój pan i władca życzy sobie, abym umieścił ładunek w samym środku bunkra?
– Och, oczywiście – odparł Tengel Zły pochmurnie.
I nic tam nie ruszaj! Bez względu na to, co zrobisz, nie wolno ci nic stamtąd wynosić! Absolutnie nic! Niebezpieczne jest właśnie to, co zostało ukryte w bunkrze! Śmiertelnie niebezpieczne! Trzeba to unicestwić! Pospieszcie się, żeby załatwić to jak najprędzej! Potem musimy szybko stąd odjechać. Szybko, jak najszybciej! Nie będziemy czekać na huk ani podziwiać rezultatu! Zrozumiano?!
Pera Olava Wingera oblał zimny pot. Nigdy jeszcze nie znalazł się tak blisko jasnej wody Shiry i nigdy nie powinien tak się do niej zbliżać. Jedna jedyna maleńka kropla…
Czekał w samochodzie, podczas gdy dwaj jego towarzysze ruszyli do bunkra.
Upływały minuty.
Jak długo mogą tam zabawić? Co oni robią? Powstrzymał się od pójścia do nich, by dać upust swej złości. Siedział, bębniąc palcami o fotel i oddychając z wysiłkiem jak po długim biegu.
Nie powinien był sam tu przyjeżdżać, ale nie wierzył, że bez niego zostanie to należycie załatwione, a niepewności, czy jasna woda została unicestwiona, czy nie, także by nie zniósł. To zbyt niebezpieczne. Musiał osobiście wszystkiego dopilnować.
No, biegną z powrotem. Nareszcie! Tengel Zły otworzył drzwiczki samochodu i zawołał:
– Odjeżdżamy!
Z hukiem zatrzasnął drzwi na wypadek, gdyby eksplozja nastąpiła już teraz i jakaś kropelka wody zabłąkała się aż do samochodu.
– Ślamazary… – zaczął, gdy dobiegli do wozu i wsiadali w pośpiechu. – Jedziemy!
Samochód ruszył i wyjechał na drogę.
– Wszystko w porządku?
– Tak, za chwilę wybuchnie – odparł Lynx.
Per Olav Winger pobielał na twarzy.
– Gazu!
– Już docisnąłem do dechy – zdenerwował się kierowca.
Samochód gnał do przodu, z piskiem pokonując zakręty.
I nagle, gdy znaleźli się już w bezpiecznej odległości, rozległ się huk, jakby pół ziemi oderwało się w wybuchu.
Tengel Zły odruchowo się skulił, jakby spodziewał się, że o dach auta zaraz zadzwoni deszcz kropli.
– Do nas nie sięgnie – spokojnie powiedział Lynx i Tengel-Winger wyprostował się z godnością.
– Umieściłeś ładunek w środku?
– Oczywiście, ale wewnątrz nic nie było.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Dokładnie to, co mówię. Połamane krzesło i zwój drutu kolczastego. Nic więcej.
Tengela Złego ogarnęło lodowate odrętwienie.
– Nie było żadnej butelki albo innego naczynia?
– Nic takiego. Absolutnie nic. Gołe ściany i podłoga. Nic nie mogło tam zostać ukryte ani zakopane. Przysięgam!
Z ust Pera Olava Wingera wydobył się dźwięk, który sprawił, że szofer spojrzał w lusterko: głuchy, coraz silniejszy jęk, wyrażający straszliwy, nieopanowany gniew.
Jęk przeszedł w ryk:
– Halkatla! Halkatla! Przeklęta czarownica! Ona… Ona…
Nie był w stanie wydusić z siebie słów. Zdrada czarownicy była zbyt okropna, nieoczekiwana i wstrząsająca.
Ale kierowca nie mógł oderwać oczu od lusterka. Poczuł, jak paniczny strach mąci mu wzrok. Widział bowiem twarz Pera Olava Wingera. Jego oczy przeobraziły się w straszne, szarożółte szparki, przypominające ślepia stuletnich gadów. A twarz…? Przestała być twarzą komiwojażera. Z ohydnej gardzieli wysunął się gruby szary jęzor, buchnęła chmura zielonoszarego cuchnącego dymu. Rysy zaczęły się zmieniać…
Więcej szofer nie zdołał zobaczyć, z ust wydarł mu się krzyk przerażenia, kiedy samochód wyleciał z szosy i zaczął spadać prosto do jeziora Mjesa.
Lynx także to widział, ale on zachował swój niezgłębiony chłód. O doznanym zaskoczeniu świadczyło jedynie lekkie rozszerzenie nozdrzy.
Lynx i Tengel, który na powrót przybrał postać Pera Olava Wingera, bez trudu dotarli do brzegu. Kierowca natomiast wraz z samochodem poszedł na dno. Jezioro w tym miejscu było akurat głębokie. Wypadku nikt nie widział.
Lynx i Tengel stanęli na kamienistej plaży.
– Niepotrzebny mi samochód – oświadczył Zły gniewnie. – Dość już mam ludzkich słabości. Ty możesz jechać do Doliny Ludzi Lodu jak sobie chcesz, ja ruszam po swojemu.
Nie był to najszybszy sposób przemieszczania się, ale nie musiał już liczyć na innych, to najważniejsze.
A Halkatla? Przebrała miarkę, już on zatroszczy się o jej marny koniec. Wielka Otchłań! Taka będzie jej kara, zasłużyła na nią! A tamci? Mieli ze sobą jasną wodę. I sporo go wyprzedzili.
Lynx, zagadkowy mężczyzna, patrzył, jak jego pan i władca prześlizguje się ponad ziemią, nie dotykając jej stopami.
Lynx przyglądał się temu obojętnie, a potem ruszył drogą. Na pewno dotrze na miejsce, być może nawet uprzedzi swego pana.