Gabrielshus nagle jakby obudził się z długiego stuletniego snu. Villemo napełniła życiem stary dwór od piwnicy aż po strych. Służba wyraźnie się ożywiła, w kuchni starano się przygotować jak najsmakowitszy powitalny posiłek, a psy merdając ogonami kręciły się pod nogami tak, że ludzie zaczęli się o nie potykać. Nawet mała Marina zaciekawiona zerkała z górnego hallu na nowo przybyłych.
Do spotęgowania ogólnego zamieszania przyczyniła się obecność Ulvhedina. Nikt nie wiedział, kim lub czym jest. On sam chodził po domu swym powolnym krokiem, podłużnymi, skośnymi oczyma przyglądając się zbytkownym sprzętom Gabrielshus. Służący uciekali przed nim w popłochu, tylko psy obwąchiwały go starannie, nie bojąc się ani trochę.
Tristan był niemal jak sparaliżowany, ale zdołał jakoś powitać gości i w końcu doszedł do siebie na tyle, że poprosił, by weszli na górę i poznali Hildegardę.
– Księżnę? – zapytała bystra Villemo.
Tristan leciutko skinął głową, nie mając odwagi spojrzeć na olbrzyma, który wchodził za nimi po schodach. A więc tak wyglądali dotknięci w rodzie! Przerażająco, wstrętnie, a równocześnie w jakiś niezwykły sposób pociągająco.
Również Hildegarda szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Dobre wychowanie nie pozwoliło jej jednak na okazanie lęku ani tym bardziej odrazy. Powitała ich przepraszając, że nie może wstać, i wyraziła nadzieję, że zostaną na tyle długo, by mogła bliżej poznać krewnych Tristana.
Dominik był jej chyba najbliższy z całej trójki, miał w sobie podobną delikatność, tę samą wrodzoną kulturę i nienaganne maniery. Villemo i Ulvhedina zbyt mocno naznaczyło dziedzictwo Ludzi Lodu, aby można ich było nazwać prawdziwymi bywalcami salonów.
– Wyjaśnijcie najpierw, co tu się wydarzyło – zarządziła Villemo. – A potem my opowiemy swoją historię.
Tristan i Hildegarda wymienili spojrzenia, księżna skinęła głową.
Tristan opowiedział o tragicznych dziejach małżeństwa i chorobie Hildegardy, a także o tym, co zdarzyło się Marinie. Dziewczynki z nimi nie było. Tristan widział, że spaceruje po parku ze swym ulubionym psiakiem.
Wiele razy błogosławił swoje psy. To im należało dziękować, że dziewczynka zaczęła powoli wracać do normalnego świata.
Oby tylko jej przebudzenie nie było zbyt wielkim wstrząsem! Istniało takie niebezpieczeństwo. Gdyby tak się stało, byłaby to jego wina. Znów przeklinał swoje tchórzostwo, ale nie potrafił mówić o takich sprawach. Po prostu nie był w stanie. Nie miałby odwagi spojrzeć w przerażone oczy dziewczynki, w momencie gdy dowie się, że będzie miała dziecko. Taka była wrażliwa! Należało ją oszczędzać…
Och, Tristanie, jak bardzo się mylisz! Jak daleki jesteś od rzeczywistości? Czasami trzeba zejść na ziemię…
Kiedy skończył swą długą opowieść, w pokoju zapadła przygnębiająca cisza.
Nie na długo jednak. Villemo wyprostowała się, a w jej żółtozielonych oczach zapłonęły iskierki.
– Doskonale rozumiem, co musieliście przejść. Czasami naprawdę trudno pogodzić się z losem, który jakby na przekór sprawia, że dobrzy ludzie cierpią, podczas gdy łotry prą naprzód, odnosząc zwycięstwa. Ale jeśli chodzi o dziewczynkę, Marinę, to nie do końca was rozumiem.
Dlaczego widzicie w tym wyłącznie tragedię? Mam na myśli to, że będzie miała dziecko. Mój Boże, dziecko to przecież nowy mały człowiek. Czy to nie powód do radości? Księżno, przecież to będzie wasz wnuk? Czy naprawdę nie cieszycie się, że przyjdzie na świat?
Łagodny uśmiech księżnej świadczył o jej sympatii dla żywiołowej szczerości Villemo. Mimo że między obiema kobietami było tylko sześć lat różnicy, księżna sprawiała wrażenie dużo, dużo starszej, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Villemo nie dała się powstrzymać.
– I co właściwie chcecie osiągnąć, nie mówiąc nic dziewczynce? Naturalnie, że musi się o wszystkim dowiedzieć! Czy nie rozumiecie, jakim wstrząsem będzie dla niej poród? Czy ona nic nie wie o życiu?
– Zawsze żyła pod kloszem – wyjaśniła Hildegarda. – I zawsze była wrażliwym, wręcz nadwrażliwym dzieckiem. Napaść hrabiego Ruckelberga to tragedia, od której nie potrafi się uwolnić.
– Rozumiem, księżno, że wam osobiście trudno było rozmawiać z córką. Nie chcecie sprawiać jej jeszcze większego bólu – odezwał się Dominik. – Jeśli wasze serce nie jest całkiem w porządku, nie powinniście dodatkowo go obciążać.
Hildegarda pokiwała głową.
– Uwierzcie mi, niczego bardziej nie pragnę, niż wyjaśnić jej wszystko i stać u jej boku w tych ciężkich chwilach. Ale jest tak, jak mówicie, pułkowniku Lind z Ludzi Lodu. Takie wzburzenie mogę przypłacić życiem. A Marina mnie potrzebuje tak długo, jak Bóg pozwoli.
– No tak, a nasz miły, rycerski Tristan nie jest pewnie zdolny do odbycia takiej rozmowy – powiedziała Villemo zjadliwym tonem. – Pozwólcie więc mnie pomówić z dziewczynką. Potrzebny mi jest tylko jeden dzień, bym mogła ją poznać i żeby ona nabrała do mnie zaufania.
– Dobrze, ale bądź ostrożna – ostrzegł Tristan. – Jest naprawdę nieuleczalnie zraniona napaścią tego łajdaka.
– Obiecuję. Ale mam jeszcze kilka innych uwag. Tristanie, nie możesz narażać księżnej na trudy podróży aż do samej Norwegii, to chyba nawet ty jesteś w stanie zrozumieć! Zamiast tego napiszemy do Niklasa z prośbą, by jak najprędzej tu przyjechał.
Dominik posłał żonie wiele mówiące spojrzenie i szybko odwrócił wzrok.
Twarze pozostałych już się jednak rozjaśniły.
– Czy to naprawdę będzie możliwe?
– Z pewnością jest to najlepsze rozwiązanie – orzekł Dominik. – Pragnę dodać, że bezzwłocznie powinniście też zrealizować plan dotyczący małżeństwa. Obydwoje zasłużyliście bowiem, by żyć tu szczęśliwie i spokojnie, tyle już was w życiu spotkało tragedii.
Twarz Dominika, kiedy wymawiał te słowa, miała dziwny, niezgłębiony wyraz.
– Dziękuję – westchnęła księżna. – Muszę przyznać, że bardzo obawiałam się tak długiej podróży i pozostawienia Mariny samej.
– Napiszę już dziś wieczorem – obiecała Villemo. – A ile czasu jeszcze zostało Marinie do rozwiązania?
– Około tygodnia.
– No, cóż, najwyższy czas, by ktoś z nią pomówił. Gdzie ona jest?
– W parku – odparł stojący przy oknie Ulvhedin.
Tristan i księżna drgnęli na dźwięk jego ochrypłego głosu. Tristan nie miał odwagi nawet patrzeć w stronę olbrzyma, nie chciał jawnie okazywać wstrętu.
Zebrał się w sobie i rzekł:
– W każdym razie teraz, kiedy wy, moi starzy przyjaciele, przyjechaliście tutaj, w pełni doceniłem prawdę zawartą w słowach, że Ludzie Lodu czują się samotnie bez swych krewnych. Wraz z waszym przybyciem napłynął spokój, którego od tak dawna mi brakowało. Jestem wśród swoich. Ale czy możemy usłyszeć teraz waszą historię?
Poprawił poduszki, o które opierała się Hildegarda, z taką troskliwością, że aż przyjemnie było patrzeć. Villemo poczuła, jak robi jej się ciepło na sercu.
Poprosiła męża, by mówił.
Słuchanie Dominika zawsze było wielką przyjemnością. Rzeczowo zrelacjonował, jak odnaleźli na Noreflell osławionego Potwora.
Kiedy jednak w odpowiedzi na pytanie Tristana Dominik miał wyjaśnić, dlaczego Potwora ścigano, Ulvhedin nagle mu przerwał.
– Wyjdę na trochę – powiedział głuchym głosem. – Czy mogę obejrzeć park?
– Oczywiście – zgodził się Tristan, nieprzyjemnie poruszony, że musi bezpośrednio zwracać się do monstrum. – Ale…
Powstrzymał się.
Ulvhedin uśmiechnął się z goryczą.
– Nie będę zbliżał się do dziewczynki.
Wyszedł.
– Nie lubi słuchać o swojej przeszłości – wyjaśniła Villemo. – Mów dalej, Dominiku!
Księżna i Tristan z narastającym przerażeniem słuchali historii o śladach Szatana. O tym, jak Ludzie Lodu zrozumieli, że Potwór jest jednym z nich, i jak wyruszyli w pogoń, chcąc go ocalić.
– Do tego bowiem zostaliśmy wybrani – wyjaśnił Dominik. – Od samego urodzenia.
– Czy teraz wszyscy troje straciliście już swoje nadprzyrodzone zdolności? – zapytał Tristan.
– Nie – po dłuższej przerwie odparł Dominik. – Wcale nie, i to najbardziej nas zdumiewa. Niklas nadal ma w dłoniach leczącą siłę, ja potrafię widzieć to, co ukryte jest przed wzrokiem innych, a Villemo… Nie wiem, ale ona nadal wygląda tak zaskakująco młodo, prawda? Jakby jej misja jeszcze się nie skończyła. Ale zdolności mojej żony ujawniają się tylko w momentach krytycznych, a takich nie było od dawna. Przypuszczam jednak, że wciąż posiada swe niezwykłe umiejętności.
Tristan z zaciekawieniem przyjrzał się swej kuzynce i pokiwał głową.
– A więc Potwór jest już niegroźny?
– Naturalnie! – zapewniła Villemo. – I nie nazywaj go Potworem! Ulvhedin jest naprawdę dobrym człowiekiem.
– Szczerze w to wątpię! – wyrwało się z głębi serca Tristanowi. Nie potrafił ukryć niechęci. – Nigdy nie widziałem czegoś tak szkaradnego!
Wówczas Dominik opowiedział o ostatnim dokonaniu Ulvhedina, o tym, jak uratował ich przyjaciela asesora od pewnej śmierci, choć sam mógł przypłacić to życiem.
– Ale w końcu i tak na tym zyskał – sucho stwierdził Tristan. – Uszedł z Norwegii wolno.
– To prawda, ale nie może się tam już pokazać. A gdybyś wiedział, jak wiele znaczą dla niego Elisa, mały Jon i ich dom na Elistrand, zrozumiałbyś jego ból.
Umilkli. Wszyscy myśleli o jednym: jeżeli Ulvhedin miał zostać w Danii i później sprowadzić tu rodzinę, musiało to być w Gabrielshus. I wyczuli, jak bardzo Tristan broni się przed tą możliwością, zwłaszcza że przecież dopiero co przekazał Gabrielshus komu innemu!
Odezwał się porywczo:
– Mówicie… mówicie, że on jest z Ludzi Lodu, i ja naprawdę w to nie wątpię! Musi być jednym z najciężej dotkniętych, a wam udało się zrobić z niego człowieka. To cud! Ale muszę przyznać, że w głębi duszy nie ufam tej paskudzie. Kim on jest? Skąd się wziął? Nie wiedziałem, że jest wiele nieznanych gałęzi rodu!
Tym razem Dominik oddał głos żonie.
Villemo, jak na siebie niezwykle przygaszona, zaczęła opowieść:
– Wspominał kiedyś, że pochodzi z małej górskiej doliny gdzieś w Valdres…
– Valdres? – wykrzyknął Tristan. – To mi dopiero miejsce urodzenia! Czy to nie pustkowie pełne wilków, niedźwiedzi i pogan?
– Dobrze, już dobrze – dobrodusznie uśmiechnął się Dominik. – Wam, Duńczykom, wydaje się, że w każdej krainie, która nie jest płaska, roi się od pogan. A z tego, co zauważyliśmy, mieszkają tam zupełnie zwyczajni ludzie.
Villemo ciągnęła:
– Kiedy Ulvhedin to powiedział, Dominikowi objawiła się wizja łańcucha górskiego. Pojechaliśmy później do Valdres we dwoje i dowiedzieliśmy się, że mogą to być góry Hemsedal widziane od strony Valdres. I w istocie tak było. Odszukaliśmy tę dolinę, położoną z dala od wiosek. Tam spotkaliśmy kilku samotnych wieśniaków, pamiętających Potwora jeszcze z czasów jego dzieciństwa. Odesłali nas do pewnej staruszki. W maleńkiej górskiej zagrodzie dowiedzieliśmy się, że Ulvhedin tam właśnie się urodził, a jego matka zmarła w połogu.
W pokoju zapadła głucha cisza.
Przerwał ją Tristan.
– Rozerwana na strzępy, prawda? Zauważyłem, że ma straszliwe ramiona.
– Tak. Oni pamiętali, gdzie znajduje się grób owej nieszczęsnej kobiety. Poszliśmy tam o zachodzie słońca. O, pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Ogromne góry pogrążone w cieniu, za nimi słońce rozjaśniające ich granie, zimne powietrze, górski wiatr… – Villemo zadrżała. – Grób był całkiem zarośnięty, ale udało nam się odkopać drewniany krzyż, oczyścić ze splątanych traw i odczytać prawie całkiem zatarty napis.
Zapadła dzwoniąca w uszach cisza.
– I co? – zapytał Tristan. – Odkryliście imię matki?
– Tak.
– Czy to się na coś zdało? Jeśli i tak było nieznane…
– Nie było nieznane – powiedziała Villemo nieoczekiwanie miękko. – A dzięki niemu dowiedziałam się również, kto jest ojcem.
– W jaki sposób? Skąd mogłaś to wiedzieć? – zapytał Tristan z niedowierzaniem.
– Na krzyżu widniało imię Gudrun Svartskogen.
Czas nagle zatrzymał się w miejscu, nastała cisza tak niezwykła, jakby wszystko wokół zamarło. Zdawało się, że mur ciszy odgradza ich od pozostałej części dworu.
Tristan wstał. Księżna ze zdumieniem zobaczyła, jak bardzo pobladł. Niczym śmiertelnie ranny zatoczył się ku drzwiom i otworzył je. Nikt go nie powstrzymywał. Wyszedł.
Hildegarda wpatrywała się w nich, nic nie rozumiejąc.
– Ulvhedin jest jego synem – wyjaśnił ze smutkiem Dominik. – Żaden człowiek na ziemi nie zadał Tristanowi tyle bólu, co ta diabelska kobieta, Gudrun Svanskogen. Z premedytacją, pragnąc zemsty na Ludziach Lodu, uwiodła nadzwyczaj wrażliwego piętnastolatka, Tristana, i zaraziła go straszliwymi chorobami. To one właśnie pozbawiły go całej radości życia. Dzięki leczniczym środkom Ludzi Lodu choroby te już dawno zostały zwalczone, ale ich skutki tkwią nadal, i w jego ciele, i w duszy. Czym to jest dla Tristana, najdelikatniejszego, najwrażliwszego z nas wszystkich, możemy tylko się domyślać.
– Wiem. – Hildegarda osuszyła kilka łez, których nie zdołała powstrzymać. – Mówił, że nigdy nie będzie mógł mieć dzieci. Że nie jest w stanie… być z kobietą.
Dominik przytaknął ruchem głowy.
Villemo spojrzała na niego zdziwiona.
– Skąd ty to wszystko wiesz? Z tego nawet ja nie zdawałam sobie sprawy. Czy on ci się zwierzał?
– Nie – uśmiechnął się Dominik.
Villemo skierowała wzrok na Hildegardę.
– On i tak o tym wie – rzekła. – Dominik wie tak dużo, tak przerażająco dużo…
– Robisz ze mnie dziwniejszego, niż jestem w rzeczywistości – westchnął Dominik. – Mattias opowiedział mi w największym zaufaniu, że Tristan, właśnie wtedy, w wieku piętnastu lat, przyszedł do niego ze świerzbem. Domyśliłem się, że kryły się za tym poważniejsze choroby, zwłaszcza że Tristan poprosił Mattiasa o taką samą końską kurację, jaką swego czasu przeszła Oline. Resztę, muszę przyznać, przejąłem z myśli Tristana. I cóż, rzeczywiście wiem o nim sporo. Jest głęboko nieszczęśliwym człowiekiem. Tak głęboko, iż wiele razy obawiałem się, że odbierze sobie życie. – Dominik zwrócił się bezpośrednio do księżnej. – Wasza książęca mość, ogromnie mnie ucieszyło, że widzę go takim rozradowanym w waszym towarzystwie. Uważam także, że słusznie postąpicie, uznając dziecko Mariny za swoje. Tristan i wasza córka w pewnym sensie jechali na tym samym wózku. On został ojcem w wieku piętnastu lat. Ona będzie czternastoletnią matką. A w tym wieku trudno podjąć się takiej odpowiedzialności. Prawda, Tristanie? – zwrócił się do kuzyna, który właśnie stanął w drzwiach.
Tristan nadal był straszliwie blady, białe wargi z trudem formowały słowa.
– Tak – przyznał. – Masz całkowitą rację.
Księżna ujęła go za rękę, przysiadł więc na krawędzi jej łóżka ze wzrokiem skierowanym na krewniaków.
Hildegarda nareszcie zadała pytanie, które nurtowało ją od dobrej chwili:
– Ale czy Ulvhedin wie, kim są jego rodzice?
– Nie – odparł Dominik z westchnieniem. – Nie mogliśmy się zdecydować, żeby mu o tym powiedzieć. Poza tym chcieliśmy najpierw porozmawiać z tobą, Tristanie.
Zadrżał.
– Chyba nie chcę być przy tym, gdy wyjawicie mu prawdę.
Villemo uderzyła się dłonią w czoło.
– Uważam, że wszyscy jesteście okropnymi tchórzami! Tak samo, jak z małą Mariną. Możecie sobie myśleć, co chcecie, a ja i tak sądzę, że musicie pozwolić mi wyjaśnić jej, co się z nią stanie.
Twarz Tristana ściągnęła się w bolesnym grymasie.
– Postaraj się z nią zaprzyjaźnić. Idź na dół, właśnie wróciła z parku.
– A Ulvhedin?
Szlachetna, delikatna twarz Tristana zastygła.
– Jego nie widziałem.
– Jak chcesz – beztrosko rzekła Villemo. – Idę.
Kiedy jej nie było, Tristan wypytał o pozostałych członków rodziny. Dominik powiedział mu również, że Villemo i on mają zamiar wybrać się w odwiedziny do Skanii, do siostry Tristana, Leny. Już całe lata się nie widzieli. Księżna ożywiła się w obecności Dominika, który znał języki i nieobce mu były dwory książęce w Europie. We troje prowadzili zajmującą rozmowę do chwili, gdy na górę powróciła Villemo. Całkowicie zgnębiona.
– Nie wiedziałam, że jest aż tak źle – powiedziała cicho. – Biedne dziecko! Porusza się jakby po krawędzi oddzielającej zdrowy rozsądek od czystego szaleństwa. Dominiku, wybacz mi, ale byłam zbyt pewna siebie. Nie wiem, co zrobimy, ale ja nie mam odwagi niczego jej powiedzieć.
– Nie ma nadziei – przyznała Hildegarda. – Obawiam się, że prawda całkiem odbierze jej rozum.
– Tak – zgodziła się Villemo. – Teraz i ja to rozumiem.
Tristan zmarszczył czoło, nadsłuchując.
– Ciii… Chyba mamy nowych gości!
– Czy to nie Ulvhedin wraca?
– Nie, mówią po duńsku.
Otworzył drzwi prowadzące do górnego hallu.
– To głosy… Tak, to komendant zamku, Hildegardo! I doktor, nadworny medyk! Co oni tutaj robią? Idę na dół powitać ich i przyjąć.
– Nie, poproś, by weszli na górę – sprzeciwiła się księżna. – Wiesz, że nie lubię być pozostawiana na uboczu, chcę brać udział we wszystkim, co się dzieje.
– Jak sobie życzysz. I… Dominiku i Villemo, sądzę, że i was zainteresuje to, co mają do powiedzenia. Na zamku królewskim dzieją się różne dziwne historie. Jeśli nie jesteście zbyt zmęczeni…
– Za kogo nas uważasz? – parsknęła Villemo. – Za parę zgrzybiałych staruszków?
Tristan i księżna serdecznie powitali swych dawnych przyjaciół z zamku. Hildegarda zapewniała, że nigdy nie czuła się tak dobrze, ale doktor został z nią kilka minut sam na sam, by ją szybko zbadać. Nie śmiał później powiedzieć, co myśli o stanie jej zdrowia. Stwierdził wymijająco, że słowa księżnej brzmią obiecująco. Natomiast na wiadomość Tristana, że wkrótce przybędzie uzdrowiciel z Norwegii, zareagował parsknięciem. Jako medyk nie miał za grosz zaufania do cudotwórców i uzdrawiaczy, podobnie jak wszyscy inni wykształceni doktorzy. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że stan ducha księżnej uległ znacznej poprawie. Nieprawdopodobne, jak na samopoczucie chorego potrafi wpłynąć radość i nadzieja.
Marina jak zwykle trzymała się z dala. Nie chciała mieć nic wspólnego z ludźmi z Kopenhagi.
Hildegarda przeprosiła w jej imieniu.
– Moi panowie, wiecie o kolejnym nieszczęściu, jakie spadło na moją córkę?
– Tak, z listu waszej książęcej mości. To straszna tragedia.
– Żywimy jednak nadzieję, że wszystko potoczy się zgodnie z naszym planem. Tristan i ja zamierzamy się pobrać i uznać dziecka za swoje. Jeśli jednak nie odzyskam zdrowia i Marina zostanie bez matki, proszę was o jedno…
– Wszystko, co każecie, księżno – zapewnił komendant.
– Dziękuję! Jeśli więc ze mną stanie się najgorsze, Tristan obiecał ożenić się z Mariną i uznać dziecko za swoje. Z czasem wszyscy zapomną, jak było naprawdę. Ale gdyby na początku źli ludzie zaczęli obmawiać Tristana, na dworze lub gdzie indziej, wy dwaj powinniście zaświadczyć, co wydarzyło się naprawdę. Tristan jest niezwykle dobrym człowiekiem, prawdziwym rycerzem. Nie może zostać splamiony zarzutem, że uwiódł dziecko!
– W pełni to rozumiemy, wasza książęca mość – powiedział medyk, a komendant mu przytaknął.
– A teraz, moi panowie – Hildegarda ucięła przykry wątek – mówcie, co was sprowadza!
– Zaraz usłyszycie – rzekł komendant. – Tristanie, musisz jechać z nami. Sprawy w zamku przybrały bardzo zły obrót. Życie Jego Wysokości znalazło się w bezpośrednim niebezpieczeństwie, bowiem oni coraz bardziej się do niego zbliżają. Mogę opowiedzieć historie, które sprawią, że krew skrzepnie wam w żyłach. W ostatnim tygodniu ich aktywność ogromnie wzrosła. Jesteśmy śmiertelnie przerażeni, Tristanie, i nie tylko my. Musisz jechać do Kopenhagi i pomóc, działasz tak uspokajająco.
– Nazbyt mi pochlebiacie! Dlaczego właśnie ja? Jest chyba wielu innych?
– Nie są wtajemniczeni. W związku z tą niezwykłą historią staraliśmy się zachować największą dyskrecję. A nam trzem tak dobrze współpracowało się ostatnio.
– Ale ja nie mogę teraz opuścić Gabrielshus, musicie to zrozumieć! To absolutnie wykluczone!
Milczeli. Wiedzieli, że ma rację.
– Przepraszam, ale o co tu właściwe chodzi? – ostrożnie wtrącił Dominik.
– Spisek przeciwko królowi – mruknął Tristan. – Ale widzę, że Hildegarda jest już zmęczona. Wybacz, najmilsza, nie pomyślałem o tym. Przejdziemy do innego pokoju, byś mogła wypocząć.
– Ale ja chciałabym…
– Opowiem ci wszystko później, obiecuję. Pobladłaś ze zmęczenia. Połóż się teraz i odpocznij.
Jego troska była wzruszająca. Hildegarda z ulgą zastosowała się do jego prośby. W istocie była już bardzo wyczerpana.
Kiedy usadowili się na wygodnych kanapach, stojących w górnym hallu, i Tristan zaprosił na poczęstunek, medyk zapytał:
– Kiedy więc możesz przybyć?
Tristan bezradnie rozłożył ręce.
– Kiedy Marina urodzi dziecko i wszystko się uspokoi. No i kiedy Hildegarda wyzdrowieje.
– Jeśli o nią chodzi, nie licz na żadną poprawę. To mydlenie sobie oczu – orzekł medyk bardziej obcesowo niż zamierzał. Był do głębi poruszony ich wzajemnym oddaniem, a tego nie chciał okazywać.
Nadworny medyk nie docenia Ludzi Lodu, pomyślał Tristan. Niech tylko Niklas przyjedzie, wtedy dopiero zobaczy!
Komendant zamku w kilku słowach scharakteryzował Strażników Prawego Tronu i poinformował o ich poczynaniach od chwili, gdy Tristan opuścił Kopenhagę.
– To w istocie brzmi groźnie – stwierdził Dominik zamyślony. – Tajemne sekty mogą wyrządzić wiele zła, już choćby tylko dlatego, że ich członkowie ślepo wierzą w słuszność swoich poczynań. Są po stokroć bardziej niebezpieczne od sekt, w których wtajemniczeni posiadają prawdziwie nadprzyrodzone zdolności, ale poza tym są rozsądnymi osobami.
Jako jeden z wybranych z Ludzi Lodu Dominik coś o tym wiedział…
– Czy macie jakieś nowe informacje? – dopytywał się Tristan.
– Za mało. Ale w tym tygodniu zdołaliśmy ująć jednego z nich. Pamiętasz oficera ze straży, który znalazł lalkę?
– I zatrzymał nas, opóźniając działanie, a w tym czasie zamordowano młodego żołnierza? Tak, pamiętam.
Komendant zamku skinął głową.
– Był jednym z nich. Ostatnio znów zrobił pewną dziwną rzecz, drobnostkę, ale zaczęliśmy go podejrzewać.
– Zdołaliście coś z niego wyciągnąć?
– Nie zdążyliśmy – z goryczą przyznał komendant. – Odebrał sobie życie, zanim rozpoczęliśmy pierwsze przesłuchanie.
– Szkoda, naprawdę szkoda – mruknął Tristan. – Czy ktoś nie wspominał, że jest ich trzynastu? Czarodziejski krąg?
– Owszem, ale to było tylko przypuszczenie. Tak mało wiemy. Przerażające, że oficer wyznaczony do pełnienia straży przy królu… Tak, i tamten młody człowiek także należał do straży.
Nadworny medyk rzekł:
– Teoretycznie mogli zamordować Jego Wysokość już dawno temu. Najwyraźniej nie chcą uczynić tego ot tak, po prostu. Chcą naprawdę złożyć króla w ofierze. W tym celu muszą uprowadzić Jego Wysokość w odpowiednie miejsce.
Na dźwięk kroków na schodach wszyscy odwrócili głowy i w następnej chwili w górnym hallu zobaczyli Ulvhedina. Zbliżał się do nich z wahaniem. Zapadał wieczór, przy słabym świetle wydawał się wyższy niż w rzeczywistości. Wkrótce i jego twarz znalazła się w kręgu światła.
Komendant i medyk poderwali się z miejsc, chwytając za broń.
– Spokojnie, moi panowie – powiedział Dominik, wstając. – To nasz krewniak, Ulvhedin z Ludzi Lodu. Pomimo swego wyglądu jest całkowicie godzien zaufania.
Tristan nie odezwał się. Przez jakiś czas Ulvhedin był tylko jakby niewielką zadrą gdzieś w głębi duszy. Teraz znów stał się rzeczywisty.
Villemo zauważyła, że siadającemu z ociąganiem komendantowi trzęsą się ręce.
Krótko wyjaśniła Ulvhedinowi, o czym mówili. Dał im znak, by powrócili do przerwanej rozmowy.
Trudno im było na powrót pozbierać myśli, przez chwilę starali się odnaleźć wątek. W końcu Tristan powiedział:
– Licząc wraz z tym, którego znaleziono jako pierwszego, powieszonego za nogi w mieście, stracili już trzech swoich członków, prawda? Bóg jeden wie, jak dużo mają nowych kandydatów. Jeśli przez cały czas musi ich być trzynastu…
Słyszał, jak bardzo drży mu głos, i sam siebie za to nienawidził. Wstrząs wywołany przybyciem Ulvhedina nie mijał.
– Wiele wskazuje na to, że jest ich trzynastu – odparł komendant. – I że w każdej chwili mogą zwerbować nowych członków. To tajemna sekta, zakon.
– Ale kto jest ich przywódcą?
– Nic o tym nie wiemy. Nie ma przecież kogo zapytać. A oni milczą jak grób.
Dominik podniósł głowę. W oczach tańczyły mu żółte płomienie.
– Przemilczacie coś, komendancie.
– Co takiego?
– Jest jeszcze coś – stwierdził Dominik. – Wobec czego odczuwacie wyraźną niechęć, o czym nie macie ochoty rozmawiać.
Komendant zamku skierował pytające spojrzenie na Tristana.
– Moi krewniacy obdarzeni są niecodziennymi zdolnościami – wyjaśnił Tristan. – Ludzie Lodu to niezwykły ród.
– Ale skąd on może wiedzieć…
– Dominik wie bardzo dużo. Możecie wszystko opowiedzieć już teraz. Mówcie o tych trzech rosłych mężczyznach, bo o nich chyba właśnie myśleliście?
– Tak – przyznał komendant. – Nie potrafię tego zrozumieć. Opisywani są jako wysocy, chudzi, trupiobladzi. Budzą grozę w dzielnicy sąsiadującej z zamkiem. Zwłaszcza kobiety bardzo się ich boją. Powiadają, że… och, nie, to tak straszne, że może zrodzić się tylko w chorym umyśle, a ja nie chcę powtarzać ohydnych plotek, szczególnie w towarzystwie damy.
– Villemo nie jest żadną damą – rzekł Tristan, a mocny kopniak, jaki poczuł na swej łydce, utwierdził go w tym przekonaniu.
– Chcę to usłyszeć! – oświadczyła Villemo.
– Nie – zdecydowanie uciął komendant.
– I tak jest wystarczająco źle – cicho rzekł lekarz. – Nie trzeba jeszcze do tego dodawać przerażających historii.
I tak chcę usłyszeć, pomyślała z uporem Villemo. Kiedyś jeszcze to z was wyciągnę. To nieprzyzwoicie tak drażnić kobiecą ciekawość!
Goście z Kopenhagi zostali na noc. Kiedy Tristan wydał już odpowiednie dyspozycje dotyczące noclegu poszczególnych osób, odprowadził Villemo i Dominika do ich sypialni.
– Bardzo się cieszę, że jesteście – powiedział. – Ale…
– Przyzwyczaisz się do Ulvhedina. – Villemo pocieszającym gestem poklepała go po plecach. – Z czasem go polubisz.
– Na pewno nie – zadrżał Tristan. – A więc dlatego wy, Niklas i Irmelin oraz Lena macie normalne dzieci!
– Tak, i zastanawialiśmy się, dlaczego to pokolenie zostało potraktowane tak łagodnie. Nic podobnego nigdy przedtem się nie zdarzyło. Jak do tej pory regułą był jeden dotknięty w każdym pokoleniu. I teraz to się zgodziło. Nasz Tengel, Alv Niklasa i Irmelin, Christiana Leny, no i winowajca, twój Ulvhedin.
– Nie nazywajcie go moim – zirytował się Tristan. – Jak mogę uznać coś, co zostało spłodzone w tak żałosnych okolicznościach?
Dominik popatrzył na niego łagodnym, ale jednocześnie przenikliwym wzrokiem.
– To coś, jak go nazywasz, miało wstrząsające dzieciństwo. Nie był, rzecz jasna, aniołkiem, ale z pewnością ludzka podłość nie uczyniła go lepszym. Aby się pozbyć tego trudnego, pozbawionego rodziców dziecka, ludzie skorzystali z okazji i kiedy złapał się w potrzask na lisy, zostawił go tak, by umarł z głodu i pragnienia. Wyrwał się jednak, ale ma teraz tylko pół prawej stopy. Stąd wzięło się powiedzenie o śladach Szatana.
Tristan gwałtownie odwrócił się do nich plecami. Długo stał, nie mówiąc ani słowa. Nagle zaczął się cicho śmiać. Odetchnął głębiej, odchylił głowę do tyłu i śmiał się cichym, wyrażającym bezradność gorzkim śmiechem.
– Co się stało, Tristanie? – pytała zaniepokojona Villemo.
– Czy zastanawialiście się, jak nazywa się to monstrum?
– Nie.
– Paladin. Margrabia! Co powiedziałby na to dziadek Alexander?
– Mój dziad Alexander znalazłby dla niego miejsce w swym miłosiernym sercu – powiedziała Villemo z godnością. – Bo dziadek był wielkodusznym człowiekiem, chciał uznać nieślubne dziecko babci Cecylii, ale to dziecko zmarło. Dziadek zrozumiałby Ulvhedina i jego trudną sytuację.
W jednej chwili Tristan dostrzegł podobieństwo między losem swoim i dziadka Alexandra. Żaden z nich nie mógł kochać kobiety. Obydwaj przygarnęli dziecko innego, a w każdym razie Tristan też obiecał to uczynić. Ale czy chętnie?
Odwrócił się do kuzynów i ujął ich za ręce.
– Dziękuję – powiedział ciepło. – Dziękuję, że wskazaliście mi moje miejsce. Może jutro zechcecie mi w czymś pomóc?
– W czym?
Nie zdążył wyjaśnić, co miał na myśli, bowiem w ich stronę dreptała drobna, przerażona istotka.
– Wujku Tristanie! Nie wiem, co mam robić – pisnęła Marina. – Tak mnie boli, plecy i brzuch! A mama nie odpowiada, kiedy nią potrząsam!