Niki, czyli imię, które nadaliśmy ostatecznie mojej młodszej córce, nie jest skrótem – to wyraz kompromisu, do jakiego doszłam z jej ojcem. Paradoksalnie to właśnie on chciał dać jej japońskie imię, a ja – być może powodowana jakimś egoistycznym pragnieniem odcięcia się od przeszłości – nalegałam na angielskie. W końcu zgodził się na Niki, uważając, że pobrzmiewają w nim jakieś odległe echa Wschodu.
W odwiedziny przyjechała do mnie na początku tego roku, w kwietniu, gdy w powietrzu nadal unosił się chłód, a z nieba leciała mżawka. Być może zamierzała zostać dłużej, lecz tego nie wiem. Dostrzegłam jednak, że mój wiejski dom i otaczająca go cisza wprawiają ją w niepokój i że niecierpliwie wyczekuje momentu, gdy powróci do swojego życia w Londynie. Z irytacją słuchała moich płyt z muzyką klasyczną i przerzucała stronice rozlicznych pism. Telefonowano do niej regularnie, a wtedy – chuda, okryta obcisłym strojem – jednym susem przesadzała dywan, zawsze starannie zamykając za sobą drzwi, bym przypadkiem nie dosłyszała jej rozmowy. Wyjechała po pięciu dniach.
Dopiero na drugi dzień wspomniała o Keiko. Ranek był szary i wietrzny, więc przysunęłyśmy fotele do okna, by obserwować deszcz obmywający mój ogród.
– Spodziewałaś się, że przyjadę? – spytała. – To znaczy na pogrzeb?
– Nie, chyba nie. Nie myślałam, że się pojawisz.
– Ta wiadomość naprawdę mnie poruszyła. Byłam o krok od przyjazdu.
– Nigdy się nie spodziewałam, że przyjedziesz.
– Ludzie nie wiedzieli, co w rzeczywistości mnie męczy – rzekła. – Nie powiedziałam nikomu. Zdaje się, że byłam ogromnie zmieszana. Nie byliby w stanie tego pojąć, naprawdę nie byliby w stanie pojąć tego, co czułam. Przecież siostry powinny być sobie bliskie, prawda? Można ich nie lubić, lecz mimo wszystko pozostają nam bliskie. Jednakże tak nie było. Nawet nie pamiętam teraz, jak wyglądała.
– Tak, od waszego spotkania upłynęło już trochę czasu.
– Pamiętam tylko, że przy niej zawsze czułam się nieszczęśliwa. To wszystko, co mi się z nią kojarzy. Niemniej jednak poczułam smutek, gdy się dowiedziałam.
Być może nie tylko cisza wygnała moją córkę z powrotem do Londynu. Gdyż choć nigdy nie rozwodziłyśmy się dłużej nad śmiercią Keiko, ona zawsze była gdzieś w pobliżu, unosząc się nad naszymi głowami, gdy zasiadałyśmy do rozmowy.
Keiko, w przeciwieństwie do Niki, była czystej krwi Japonką i wiele gazet szybko zwróciło uwagę na ten fakt. Anglicy z upodobaniem pielęgnują w sobie przekonanie, że nasza rasa posiada wrodzony instynkt samobójczy; zupełnie jak gdyby dalsze wyjaśnienia były niepotrzebne. Doniesienia zawierały tylko dwie informacje: że była Japonką i że powiesiła się w swoim pokoju.
Tego samego wieczora stałam przy oknie, wpatrując się w ciemności, gdy z głębi pokoju dobiegł mnie głos Niki: O czym teraz myślisz, mamo? – Siedziała na sofie z książką na kolanach.
– Myślałam sobie o kimś, kogo kiedyś znałam. O kobiecie, którą kiedyś znałam.
– O kimś, kogo znałaś, kiedy… zanim przyjechałaś do…
– Znałam ją, gdy mieszkałam w Nagasaki, jeśli o to ci chodzi. – Nie spuszczała ze mnie wzroku, więc dodałam: – Dawno temu. Na długo przed poznaniem twojego ojca.
Zdawała się usatysfakcjonowana i wygłosiwszy jakąś ogólnikową uwagę, powróciła do swojej książki. Pod wieloma względami Niki jest czułym dzieckiem. Nie przyjechała jedynie po to, by zobaczyć, jak przyjęłam wiadomość o śmierci Keiko; zjawiła się tutaj z określoną misją. W ciągu ostatnich bowiem lat umyśliła sobie podziwiać pewne zdarzenia z mojej przeszłości i zjawiła się pełna gotowości, by powiedzieć mi, że bynajmniej nie zmieniła zdania i że nie powinnam żałować podjętych ongiś decyzji. Krótko mówiąc, aby uspokoić mnie, że nie jestem odpowiedzialna za śmierć Keiko.
Nie mam większej chęci rozwodzić się teraz nad sprawą Keiko, gdyż niewielkie przynosi mi to ukojenie. Wspominam tu o niej dlatego, że wiązała się z tamtą kwietniową wizytą Niki oraz że właśnie wówczas, po tak długim czasie, przypomniałam sobie Sachiko. Nigdy nie znałam jej dobrze. Prawdę mówiąc, na naszą przyjaźń złożyło się zaledwie kilka letnich tygodni wiele lat temu.
Najgorsze było już wtedy za nami. Jak zwykle roiło się od amerykańskich żołnierzy – gdyż trwały walki w Korei lecz w Nagasaki, w porównaniu z tym, co działo się wcześniej, dni pełne były spokoju i ulgi. Świat przeczuwał nadchodzące zmiany.
Mieszkałam wówczas wraz z mężem we wschodniej części miasta, skąd tramwajem szybko można się było dostać do centrum. W pobliżu płynęła jakaś rzeka i powiedziano mi kiedyś, że przed wojną na jej brzegu leżała niewielka wioska. Później jednak spadła bomba i zostały tam jedynie zwęglone ruiny. Rozpoczęto odbudowę i niebawem stanęły tam cztery betonowe budynki, z których każdy liczył około czterdziestu oddzielnych mieszkań. Z tych czterech budynków nasz był ostatni i wskazywał, że program odbudowy tu właśnie ugrzązł w martwym punkcie. Między nami a rzeką rozciągało się pustkowie, kilka akrów wyschłego błota i rowów. Wielu ludzi uskarżało się, że jest to zagrożenie dla zdrowia, i rzeczywiście ich skargi nie były bezpodstawne. Przez okrągły rok wszystkie doły pełne były stojącej wody, a w miesiącach letnich moskity stawały się wręcz nie do zniesienia. Od czasu do czasu pojawiali się urzędnicy kierujący pomiarami lub sporządzający notatki, lecz miesiące mijały i nic się nie działo.
Mieszkańcy owych bloków podobni byli do nas – młode małżeństwa. Mężowie najczęściej byli zatrudnieni w rozwijających się wówczas firmach. Wiele z tych mieszkań stanowiło własność tychże firm, które wynajmowały je swoim pracownikom na korzystnych warunkach. Mieszkania nie różniły się od siebie: na podłogach leżały tatami, a w łazienkach i kuchniach panował styl zachodni. Były małe i podczas cieplejszych miesięcy szybko się nagrzewały, lecz właściwie wśród ich mieszkańców panowało zadowolenie. Pamiętam wszakże wyczuwalną tam atmosferę tymczasowości, jak gdyby każde z nas wyczekiwało dnia, kiedy przeniesie się w jakieś lepsze miejsce.
Tylko jeden drewniany domek przeżył wojenne zniszczenia i prace państwowych spychaczy. Widziałam go z naszego okna – stał samotnie na skraju tego pustkowia, praktycznie tuż nad samą rzeką. Takie domki można często spotkać na wsi – ich dachy, kryte dachówką, opadają ukośnie prawie do samej ziemi. Nierzadko, w chwilach pustki, stałam w oknie, uporczywie się weń wpatrując.
Sądząc po wrażeniu, jakie wywołało przybycie Sachiko nie ja jedna wpatrywałam się w ów domek. Dużo spekulowano na temat dwóch mężczyzn, których widziano tam kiedyś przy pracy – czy byli państwowymi robotnikami, czy też nie. Potem zaczęto mówić, że mieszka tam jakaś kobieta z córeczką, a ja widziałam je kilka razy, gdy przemierzały poprzecinane rowami pustkowie.
Mniej więcej na początku lata – byłam wtedy w trzecim lub czwartym miesiącu ciąży – po raz pierwszy zauważyłam ten wielki amerykański samochód, biały i poobijany, który podskakując na wybojach, zmierzał w kierunku rzeki. Miało się już dobrze ku wieczorowi, a zachodzące za domkiem słońce przez moment zalśniło w karoserii samochodu.
Potem pewnego popołudnia usłyszałam na przystanku tramwajowym dwie kobiety rozmawiające o tej kobiecie, która wprowadziła się do opuszczonego domku nad rzeką. Jedna z nich opowiadała, jak to odezwała się tego ranka do owej kobiety i dostała wyraźną odprawę. Jej przyjaciółka zgodziła się, że nowo przybyła jest nieprzyjazna – najpewniej zarozumiała. Musi mieć co najmniej trzydziestkę, jak przypuszczały, gdyż dziecko ma około dziesięciu lat. Ta pierwsza kobieta powiedziała, że nowo przybyła mówi dialektem tokijskim i na pewno nie pochodzi z Nagasaki. Przez chwilę mówiły o jej „amerykańskim przyjacielu”, po czym owa kobieta powróciła do tego ranka i nieuprzejmości nowo przybyłej.
Teraz nie mam wątpliwości, że wśród kobiet, które mnie wówczas otaczały, były takie, które wiele wycierpiały i które dręczyły straszliwe wspomnienia. Jednak gdy przyglądałam się im dzień po dniu, jak pracowicie doglądają swoich mężów i dzieci, trudno mi było w to uwierzyć – w to, że kiedykolwiek dotknęły ich tragedie i koszmary wojny. Nigdy nie starałam się uchodzić za nieprzyjazną, lecz prawdopodobnie rację mieli ci, którzy twierdzili, iż nie czyniłam żadnych wysiłków, by rozwiać to wrażenie. Działo się tak dlatego, że w owym okresie mego życia nadal pragnęłam, by pozostawiono mnie w spokoju.
Dlatego z niemałym zainteresowaniem przysłuchiwałam się rozmowie tych dwóch kobiet na temat Sachiko. To popołudnie na przystanku tramwajowym trwa jak żywe w mojej pamięci. Był to jeden z pierwszych jasnych, słonecznych dni po czerwcowych deszczach i wszędzie dookoła nasiąknięte wodą cegły i beton schły w promieniach słońca. Stałyśmy na moście kolejowym i po jednej stronie torów, u stóp wzgórza, widać było skupisko dachów, jak gdyby domy sturlały się ze zbocza. Za tymi domami, w niewielkim oddaleniu, znajdowały się nasze bloki, cztery sterczące betonowe słupy. Opanowało mnie wtedy coś na kształt współczucia dla Sachiko i wydało mi się, że rozumiem po części tę powściągliwość, którą dostrzegłam, obserwując ją z oddali.
Tego lata miałyśmy zostać przyjaciółkami i przynajmniej przez krótki czas mogłam cieszyć się jej zaufaniem. Trudno byłoby mi opisać nasze pierwsze spotkanie. Pamiętam, że pewnego popołudnia dostrzegłam jej sylwetkę daleko przed sobą na ścieżce prowadzącej z terenu, gdzie stały bloki. Śpieszyłam się, lecz Sachiko maszerowała przed siebie szybkim krokiem. Wtedy na pewno znałyśmy się już z imienia, gdyż pamiętam, że zawołałam do niej, gdy znalazłam się bliżej.
Sachiko odwróciła się i poczekała, aż zrównam się z nią.
– Czy coś się stało? – spytała.
– Cieszę się że cię znalazłam – powiedziałam, dysząc. – Chodzi o twoją córkę. Gdy wychodziłam z domu, zauważyłam, że bierze udział w jakiejś bójce. Tam, niedaleko rowów.
– W bójce?
– Z dwójką innych dzieci. Jeden z nich to jakiś chłopiec. To była nieprzyjemna bójka.
– Rozumiem. – Sachiko ruszyła przed siebie. Podążyłam za nią.
– Nie chciałam cię niepokoić – odezwałam się. – Jednak to wyglądało na nieprzyjemną bójkę. Wydaje mi się, że miała skaleczony policzek.
– Ach tak.
– To było tam, na skraju tego pustkowia.
– Czy myślisz, że nadal się biją? – spytała, nie przerywając marszu na grzbiet wzgórza.
– Chyba nie. Widziałam, że twoja córka ucieka. Sachiko spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Nie jesteś przyzwyczajona do widoku bijących się dzieci?
– No cóż, sądzę, że dzieci zawsze się biją. Lecz myślałam, że powinnam ci o tym powiedzieć. A ponadto nie wydaje mi się, by wybierała się do szkoły. Inne dzieci szły w stronę szkoły, lecz twoja córka kierowała się ku rzece.
Sachiko nadal szła przed siebie, nie odzywając się ani słowem.
– Prawdę mówiąc – ciągnęłam – już wcześniej zamierzałam ci o tym powiedzieć. Widzisz, ostatnimi czasy nieraz widywałam twoją córkę. Gotowa jestem przypuścić, że pozwala sobie na wagarowanie.
Ścieżka rozwidlała się na szczycie wzgórza. Sachiko zatrzymała się i spojrzałyśmy na siebie.
– To miło, że tak się martwisz, Etsuko – powiedziała. – Doprawdy miło. Pewna jestem, że będziesz wspaniałą matką.
Wcześniej wydawało mi się – podobnie jak kobietom na przystanku tramwajowym – że Sachiko ma około trzydziestki. Prawdopodobnie jednak jej młodzieńcza figura była nieco myląca, gdyż jej twarz była twarzą osoby starszej. W jej spojrzeniu malowało się lekkie rozbawienie, a sposób, w jaki mi się przyglądała, sprawił, że zaśmiałam się z zażenowaniem.
– Wdzięczna jestem, że zwróciłaś się do mnie w taki sposób – kontynuowała. – Lecz, jak widzisz, jestem dość zajęta. Muszę iść do Nagasaki.
– Rozumiem. Po prostu pomyślałam, że najlepiej będzie, gdy cię znajdę i powiem ci o tym. To wszystko.
Przez chwilę patrzyła na mnie z tym samym rozbawieniem. Wreszcie powiedziała:
– Jak to miło z twojej strony. Teraz jednak proszę mi wybaczyć. Muszę iść do miasta. – Skłoniła się i ruszyła ścieżką prowadzącą do przystanku tramwajowego.
– Chodziło mi o to, że miała skaleczony policzek -powiedziałam, unosząc nieco głos – A rzeka jest miejscami bardzo niebezpieczna. Pomyślałam, że najlepiej będzie, gdy cię znajdę i powiem ci o tym.
Odwróciła się, spoglądając na mnie raz jeszcze.
– Jeśli nie masz żadnych innych zmartwień na głowie, Etsuko, to może zechcesz zająć się przez dzień moją córką – zaproponowała. – Wrócę po południu. Jestem pewna, że znajdziecie wspólny język.
– Nie mam nic przeciwko temu, jeśli tego sobie życzysz. Muszę powiedzieć, że twoja córka jest zbyt młoda, by pozostawiać ją cały dzień bez opieki.
– Jak to miło z twojej strony – powtórzyła Sachiko, po czym uśmiechnęła się kolejny raz. – Jestem pewna, że będziesz wspaniałą matką.
Po rozstaniu z Sachiko ruszyłam w dół wzgórza. Niebawem znalazłam się przy naszym bloku. Przede mną rozciągało się pustkowie. Ponieważ dziewczynki nie było, zamierzałam wejść do domu, lecz wtedy dostrzegłam jakiś ruch nie opodal brzegu rzeki. Mariko musiała wcześniej kucać, gdyż teraz widziałam jej postać wyraźnie odcinającą się od błotnistej przestrzeni. Początkowo opanowało mnie pragnienie, by zrezygnować z całego zamysłu i powrócić do prac domowych, koniec końców jednakże ruszyłam w jej kierunku, starannie omijając liczne rowy.
O ile nie zawodzi mnie pamięć, wtedy właśnie po raz pierwszy rozmawiałam z Mariko. Całkiem możliwe, że owego ranka w jej zachowaniu nie było nic niezwykłego, gdyż – mimo wszystko – byłam dla tego dziecka kimś obcym i miała pełne prawo traktować mnie z podejrzliwością. I jeśli naprawdę czułam się wówczas dziwnie nieswojo, prawdopodobnie była to najnormalniejsza reakcja na zachowanie Mariko.
Tego ranka nurt rzeki toczył się wartko, a poziom wody był nadal dość wysoki po zakończonej kilka tygodni wcześniej porze deszczowej. Ziemia opadała stromo w dół, gdzie łączyła się z brzegiem rzeki, a błoto u podnóża zbocza było zdecydowanie wilgotniejsze. Mariko ubrana była w prostą bawełnianą sukienkę sięgającą kolan, a krótko przycięte włosy nadawały jej twarzy chłopięcy wygląd. Podniosła wzrok bez uśmiechu, obrzucając spojrzeniem moją postać stojącą na szczycie wzgórza.
– Dzień dobry – powiedziałam. – Właśnie przed chwilą rozmawiałam z twoją matką. Na pewno jesteś Mariko-san.
Dziewczynka stała bez słowa, nie spuszczając ze mnie wzroku. To, co wzięłam poprzednio za skaleczenie na jej Policzku, okazało się plamą błota.
– Czy nie powinnaś być w szkole? – spytałam. Przez chwilę jeszcze milczała. Wreszcie odparła:
– Nie chodzę do szkoły.
– Ale przecież wszystkie dzieci muszą chodzić do szkoły. Nie chciałabyś też tam pójść?
– Nie chodzę do szkoły.
– Czy jednak twoja mama nie posłała cię tam? Mariko nie odpowiedziała ani słowem. Zamiast tego odsunęła się ode mnie o krok.
– Uważaj – ostrzegłam ją. – Bo wpadniesz do wody. Jest ślisko.
Nadal stała z zadartą głową, wpatrując się we mnie uporczywie. Obok niej dostrzegłam leżące w błocie małe buty. Jej gołe stopy, podobnie jak buty, były całe ubłocone.
– Właśnie przed chwilą rozmawiałam z twoją matką -powiedziałam, uśmiechając się uspokajająco. – Powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, byś zaczekała na nią u mnie w domu. To niedaleko, o tam, w tamtym budynku. Może przyjdziesz i spróbujesz trochę ciastek, które upiekłam wczoraj? Co ty na to, Mariko-san? Może przy okazji opowiesz mi coś o sobie?
Mariko wciąż bacznie mi się przyglądała. Potem, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku, przykucnęła i podniosła swoje buty. Początkowo potraktowałam to jako znak, że zamierza pójść ze mną. Jednak gdy nadal wpatrywała się we mnie z zadartą głową, zdałam sobie sprawę, że podniosła buty, by przy pierwszej sposobności móc rzucić się do ucieczki.
– Nie zrobię ci krzywdy – zapewniłam z nerwowym śmiechem. – Jestem przyjaciółką twojej matki.
O ile dobrze pamiętam, tamtego poranka nie wydarzyło się między nami nic więcej. W żadnym wypadku nie pragnęłam jeszcze bardziej trwożyć dziecka i po chwili odwróciłam się i ruszyłam z powrotem przez pustkowie.
Nie będę ukrywać, że reakcja małej nieco mnie zirytowała; w tamtych bowiem czasach byle drobiazg był w stanie wywołać we mnie najprzeróżniejsze złe przeczucia związane z macierzyństwem. Powtarzałam sobie, że przecież nie ma to znaczenia i – tak czy inaczej – następna okazja do zaprzyjaźnienia się z dziewczynką niewątpliwie nadarzy się w ciągu najbliższych dni. Tymczasem do rozmowy z Mariko doszło pewnego popołudnia jakieś dwa tygodnie później.
Nigdy wcześniej nie byłam w tym domku i byłam raczej zdumiona, gdy tamtego popołudnia Sachiko zaprosiła mnie do środka. Prawdę mówiąc, wyczułam natychmiast, iż nie uczyniła tego bez powodu, i – jak się okazało – nie myliłam się.
Wewnątrz był porządek, lecz w pamięci utkwiła mi panująca tam atmosfera całkowitego zaniedbania; drewniane belki krzyżujące się na suficie były nadgryzione zębem czasu, a dookoła unosiła się słaba woń wilgoci. Drzwi we frontowej części domu były szeroko otwarte, by wpuścić trochę światła słonecznego przez werandę. Mimo to wnętrze w dużej mierze tonęło w cieniu.
Mariko leżała w kącie najbardziej oddalonym od światła. Dostrzegłam, że coś porusza się w cieniu przy jej boku, a gdy podeszłam bliżej, ujrzałam dużego kota zwiniętego w kłębek na tatami.
– Dzień dobry, Mariko-san. Pamiętasz mnie? Przestała głaskać kota i podniosła na mnie wzrok.
– Poznałyśmy się niedawno – ciągnęłam. – Czyż nie pamiętasz? Byłaś wtedy nad rzeką.
Brak reakcji z jej strony świadczył, że mnie nie poznała. Przypatrywała mi się przez chwilę, po czym znów zaczęła głaskać kota. Z tyłu słyszałam krzątanie Sachiko przygotowującej herbatę na otwartym piecu mieszczącym się pośrodku pokoju. Już miałam do niej podejść, gdy Mariko niespodziewanie się odezwała:
– Ona będzie mieć kocięta.
– Naprawdę? To wspaniale.
– Chce pani jednego kociaka?
– To bardzo miło z twojej strony, Mariko-san. Zastanowię się. Jednak pewna jestem, że każde z nich znajdzie sobie jakiś miły dom.
– A może weźmie pani kociaka? – nalegało dziecko. – Tamta pani mówiła, że weźmie jednego.
– Zobaczymy, Mariko-san. A cóż to za „tamta pani”?
– Ta inna kobieta. Kobieta, która mieszka po drugiej stronie rzeki. Powiedziała, że weźmie jednego.
– Nie wydaje mi się, by ktokolwiek tam mieszkał, Mariko-san. Tam jest tylko las i drzewa.
– Powiedziała, że weźmie mnie do siebie do domu. Mieszka po drugiej stronie rzeki. Nie poszłam z nią.
Przyglądałam się dziecku przez chwilę. Potem olśniło mnie i zaśmiałam się.
– Przecież to byłam ja, Mariko-san. Czyż nie pamiętasz? Zaprosiłam cię do siebie do domu, gdy twoja mama była w mieście.
Mariko znowu uniosła wzrok.
– Nie pani – powiedziała. – Tamta druga kobieta. Ta z drugiej strony rzeki. Ona tu była wczoraj wieczorem. Kiedy mama była daleko.
– Wczoraj wieczorem? Kiedy twoja mama była daleko?
– Powiedziała, że zabierze mnie do siebie, ale ja z nią nie poszłam. Bo było ciemno. Powiedziała, że możemy wziąć z sobą lampę – tu wskazała lampę wiszącą na ścianie – ale ja z nią nie poszłam. Bo było ciemno.
Za moimi plecami Sachiko podniosła się ze swego miejsca i przyglądała się córce. Mariko umilkła, potem odwróciła się i ponownie zaczęła głaskać kota.
– Wyjdźmy na werandę – zaproponowała Sachiko. W rękach trzymała tacę z herbatą. – Na zewnątrz jest chłodniej.
Tak uczyniłyśmy, zostawiając Mariko w kącie pokoju. Z werandy nie można było obserwować rzeki, lecz widziałam miejsce, w którym grunt opadał i robił się wilgotniejszy tam, gdzie stykał się z wodą. Sachiko usadowiła się na poduszce i zaczęła nalewać herbatę.
– W okolicy wręcz roi się od bezpańskich kotów -powiedziała. – Nie byłabym tak optymistyczna, jeśli chodzi o te kociaki.
– Rzeczywiście jest ich dużo – odparłam. – A szkoda. Czy Mariko znalazła go gdzieś tutaj?
– Nie, przywieźliśmy to stworzenie ze sobą. Jeżeli o mnie chodzi, wolałam je tam zostawić, lecz Mariko nawet nie chciała o tym słyszeć.
– Przywieźliście je aż z Tokio?
– Och, nie. Mieszkamy w Nagasaki już prawie od roku.
– Tak? Nie wiedziałam. Mieszkałaś… z przyjaciółmi? Sachiko przerwała nalewanie herbaty, trzymając imbryk w obydwu rękach. W jej wzroku dostrzegłam to samo rozbawienie, z którym przyglądała mi się w czasie poprzedniego spotkania.
– Obawiam się, iż jesteś w błędzie, Etsuko – odezwała się po chwili. Potem znów zaczęła nalewać herbatę. – Mieszkałyśmy w domu mojego wuja.
– Zapewniam cię, że jedynie…
– Tak, oczywiście. Więc nie ma powodów do zakłopotania, prawda? – Roześmiała się i podała mi filiżankę. – Przepraszam, Etsuko, nie zamierzałam drażnić się z tobą. Szczerze mówiąc, chciałam cię o coś poprosić. O drobną przysługę. – Sachiko zaczęła nalewać herbatę do swojej filiżanki, a w jej zachowaniu dawała się dostrzec większa powaga. Wreszcie odstawiła imbryk i spojrzała na mnie. – Widzisz, Etsuko, pewne sprawy, które planowałam, nie potoczyły się całkowicie po mojej myśli i na skutek tego potrzebuję pieniędzy. Oczywiście nie myślę o dużej pożyczce. Chodzi o niewielką sumę.
– Rozumiem doskonale – odparłam, zniżając głos. – Na pewno jest ci ciężko, zwłaszcza że masz z sobą Mariko-san.
– Etsuko, czy mogę cię poprosić o przysługę? Skłoniłam się.
– Mam pewne oszczędności – powiedziałam niemal szeptem. – Więc z przyjemnością ci pomogę.
Ku memu zaskoczeniu Sachiko wybuchnęła głośnym śmiechem.
– To zacnie z twojej strony. Lecz nie zamierzałam prosić cię o pożyczkę. Chodziło mi o coś innego. Coś, o czym onegdaj wspominałaś. Jakaś twoja przyjaciółka, która prowadzi małą jadłodajnię…
– Mówisz o pani Fujiwara?
– Mówiłaś, że może będzie potrzebować kogoś do pomocy. Taka praca byłaby mi bardzo na rękę.
– No cóż, mogę się dowiedzieć, jeśli sobie życzysz -odrzekłam niepewnie.
– Byłabym bardzo wdzięczna. – Sachiko obrzuciła mnie dłuższym spojrzeniem. – Wyczuwam jednak w tobie jakąś niepewność, Etsuko.
– Bynajmniej. Zapytam ją przy najbliższym spotkaniu. Zastanawiałam się jednak – tu ponownie zniżyłam głos – kto w ciągu dnia opiekowałby się twoją córką?
– Mariko? Mogłaby tam pomagać. Naprawdę potrafi być użyteczna.
– W to nie wątpię. Widzisz tylko, problem polega na tym, że nie wiem, jak odebrałaby to pani Fujiwara. Zresztą prawdę mówiąc, Mariko powinna być w ciągu dnia w szkole.
– Zapewniam cię, Etsuko, że Mariko nie sprawi żadnego kłopotu. Ponadto od przyszłego tygodnia wszystkie szkoły będą zamknięte. Dopilnuję, żeby nikomu nie przeszkadzała. O to możesz być spokojna.
Skłoniłam się raz jeszcze.
– Zapytam ją przy najbliższym spotkaniu.
– Będę ci ogromnie wdzięczna. – Sachiko wypiła łyk herbaty. – Może nawet poprosiłabym cię, byś spotkała się ze swoją przyjaciółką w ciągu kilku najbliższych dni.
– Postaram się.
– To zacnie z twojej strony.
Na chwilę zamilkłyśmy. Już wcześniej moją uwagę przykuł imbryk Sachiko; był to piękny wyrób z białej porcelany. Filiżanka, którą trzymałam w dłoniach, wykonana była z tego samego delikatnego materiału. Gdy siedziałyśmy, pijąc herbatę, uderzył mnie, nie po raz pierwszy zresztą, dziwaczny kontrast pomiędzy zastawą do herbaty a ogólnym zaniedbaniem całego domku i błotem u podnóża werandy. Gdy podniosłam wzrok, zdałam sobie sprawę, że Sachiko mnie obserwuje.
– Przywykłam do dobrej porcelany, Etsuko – powiedziała. – Widzisz, nie zawsze mieszkałam w takich – wskazała ręką domek – warunkach. Rzecz jasna nie mam nic przeciwko odrobinie niewygody. Jednak w pewnych kwestiach nie przestałam być wybredna.
Skłoniłam się w milczeniu. Również Sachiko poczęła przyglądać się swojej filiżance. Badała ją z uwagą, obracając powoli w rękach. Po chwili odezwała się niespodziewanie:
– Chyba prawdą jest, iż ukradłam ten komplet. Mimo wszystko jednak nie sądzę, by mój wuj odczuwał jego brak.
Spojrzałam na nią z niejakim zdziwieniem. Sachiko postawiła przed sobą filiżankę i odpędziła kilka much.
– Mówisz, że mieszkałaś w domu swojego wuja, prawda? – spytałam. Skinęła powoli głową.
– W przepięknym domu. Ze stawem w ogrodzie. W niczym nie przypominał miejsca, gdzie obecnie mieszkam.
Na moment obie zajrzałyśmy do wnętrza domku. Mariko leżała w swoim kącie, odwrócona do nas plecami. Wydawało się, że rozmawia po cichu z kotem.
– Nie miałam pojęcia, że ktoś mieszka po drugiej stronie rzeki – odezwałam się, by przerwać panującą ciszę.
Sachiko odwróciła się i obrzuciła spojrzeniem drzewa na dalekim brzegu.
– Ja też nikogo tam nie widziałam.
– Oprócz twojej opiekunki do dziecka. Mariko mówiła, że ona jest stamtąd.
– Nie mam opiekunki, Etsuko. Nie znam tam nikogo.
– Ale Mariko mówiła o jakiejś kobiecie…
– Proszę, nie zwracaj na to uwagi.
– Chcesz powiedzieć, że ona to wszystko wymyśliła? Przez chwilę odnosiłam wrażenie, że Sachiko się nad czymś zastanawia. Wreszcie powiedziała:
– Tak, ona to wszystko wymyśliła.
– Z pewnością dzieciom nierzadko zdarza się coś takiego.
Sachiko przytaknęła i stwierdziła z uśmiechem:
– Gdy sama będziesz matką, Etsuko, przyzwyczaisz się do tego.
Później przeszłyśmy na inne tematy. Były to początki naszej przyjaźni i rozmawiałyśmy głównie o błahostkach. Dopiero pewnego ranka kilka tygodni później usłyszałam, jak Mariko znów wspomina ową kobietę, która do niej przychodzi.
W owym czasie moim powrotom do dzielnicy Nakagawa towarzyszyła mieszanina smutku i przyjemności. Okolica była górzysta i za każdym razem, gdy wspinałam się po tych stromych, wąskich uliczkach biegnących między ściśniętymi grupkami domów, nieodmiennie miałam poczucie, że straciłam coś ważnego. Choć każda moja wyprawa w tamte strony podyktowana była koniecznością, zawsze szybko je opuszczałam.
Wizyta u pani Fujiwara wywołała we mnie równie mieszane uczucia. Ta dobroduszna kobieta o posiwiałych już wówczas włosach zaliczała się kiedyś do najbliższych przyjaciół mojej matki. Należąca do niej mała jadłodajnia położona była w ruchliwej bocznej uliczce; miała betonowy dziedziniec, osłonięty rozbudowanym dachem, pod którym przy drewnianych stołach i na drewnianych ławach zasiadali klienci. Zaliczali się do nich głównie urzędnicy biurowi, którzy przychodzili tutaj na lunch, a potem wstępowali w drodze do domów; o innych porach miejsce na ogół świeciło pustkami.
Tego popołudnia byłam nieco zdenerwowana, gdyż miała to być moja pierwsza wizyta w owej jadłodajni od czasu, gdy Sachiko zaczęła tam pracować. Dręczył mnie niepokój – przez wzgląd na obydwie kobiety – ponieważ do końca nie wiedziałam, czy pani Fujiwara naprawdę potrzebowała pomocnicy. Dzień był upalny, a w małej bocznej uliczce było rojno od ludzi. Z ulgą znalazłam się w cieniu.
Pani Fujiwara była uradowana moim przyjściem. Posadziła mnie przy stole, po czym zakrzątnęła się przy herbacie. Klientów tego popołudnia było niewielu – być może nie było ich wcale, tego nie pamiętam – i nigdzie nie dostrzegłam Sachiko. Gdy pani Fujiwara wróciła, zapytałam ją:
– Jak radzi sobie moja przyjaciółka? Czy wszystko jest w porządku?
– Twoja przyjaciółka? – Pani Fujiwara spojrzała przez ramię w stronę drzwi kuchennych. – Ostatnio obierała krewetki. Sądzę, iż niebawem się tu pojawi. – Potem jednak, jak gdyby po namyśle, podniosła się z miejsca i zrobiła kilka kroków w kierunku kuchni. -Sachiko-san! – zawołała – Przyszła Etsuko.
Z głębi kuchni usłyszałam jakiś głos. Usiadłszy ponownie, pani Fujiwara wyciągnęła rękę i dotknęła mojego brzucha.
– Jest coraz bardziej widoczny – powiedziała. – Musisz teraz dbać o siebie.
– I tak nie przemęczam się zbytnio. Prowadzę raczej wygodne życie – odparłam.
– To dobrze. Pamiętam mój pierwszy raz, wtedy było trzęsienie ziemi, i to dość silne. Nosiłam wówczas Kazuo. Jednak urodził się zupełnie zdrowy. Staraj się nie zamartwiać, Etsuko.
– Postaram się. – Obrzuciłam krótkim spojrzeniem kuchenne drzwi. – Czy moja przyjaciółka dobrze sobie radzi?
Pani Fujiwara pobiegła za mną spojrzeniem. Potem popatrzyła na mnie i odparła:
– Sądzę, że tak. Jesteście dobrymi przyjaciółkami, prawda?
– Tak. Nie znalazłam wielu przyjaciół w okolicy, gdzie mieszkam. Jestem ogromnie rada, że poznałam Sachiko.
– Tak, miałaś szczęście – powiedziała, wpatrując się we mnie. – Etsuko, robisz wrażenie zmęczonej.
– Przypuszczam, że tak. – Zaśmiałam się krótko. – Wcale mnie to nie dziwi.
– Tak, to raczej normalne. – Pani Fujiwara uważnie przypatrywała się mojej twarzy. – Lecz mam na myśli, że wyglądasz na trochę… nieszczęśliwą.
– Nieszczęśliwą? W żadnym wypadku. Po prostu odczuwam niewielkie zmęczenie, lecz poza tym nigdy w życiu nie byłam szczęśliwsza.
– To dobrze. Teraz musisz zwracać swój umysł ku radosnym rzeczom. Myśleć o dziecku. O przyszłości.
– I będę. Myśl o dziecku wprawia mnie w doskonały nastrój.
– Dobrze. – Kiwnęła głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Twoje nastawienie znaczy bardzo wiele. Matka może podjąć wszelkie starania od strony fizycznej, lecz do wychowania dziecka potrzebne jest przede wszystkim pozytywne nastawienie.
– No cóż, nie mogę powiedzieć, bym nie oczekiwała go z radością. – Zaśmiałam się. Jakiś hałas sprawił, że spojrzałam ponownie w stronę kuchni, lecz Sachiko nadal się nie pojawiała.
– Co tydzień widuję pewną kobietę – ciągnęła pani Fujiwara. – Jest chyba w szóstym lub siódmym miesiącu ciąży. Spotykam ja za każdym razem, gdy idę na cmentarz. Nigdy z nią nie rozmawiałam, ale robi tak przygnębiające wrażenie, gdy stoi tam ze swoim mężem. To źle, kiedy dziewczyna w ciąży i jej mąż spędzają niedziele, myśląc o zmarłych. Rozumiem, że w ten sposób okazują im szacunek, lecz mimo wszystko uważam, że to źle. Powinni raczej myśleć o przyszłości.
– Przypuszczam, że trudno jest jej zapomnieć.
– Ja również tak sądzę. Współczuję jej. Jednak powinni spoglądać w przyszłość. Trudno wydać dziecko na świat, odwiedzając cmentarz co niedziela.
– Zapewne tak.
– Cmentarze nie są miejscami dla młodych ludzi. Kazuo towarzyszy mi od czasu do czasu, lecz nigdy nie nalegam. Najwyższy czas, by i on zaczął spoglądać w przyszłość.
– Jak miewa się Kazuo? – zapytałam. – Czy w pracy wszystko dobrze?
– Jeśli chodzi o pracę, jest doskonale. W przyszłym miesiącu spodziewa się awansu. Musi jednak pomyśleć także i o innych sprawach. Nie będzie wiecznie młody.
W tym momencie wzrok mój przykuła niewielka postać stojąca w słońcu pośród śpieszących się przechodniów.
– Czyż to nie jest Mariko? – spytałam. Pani Fujiwara odwróciła się.
– Mariko-san! – zawołała. – Gdzie się podziewałaś? Jeszcze przez chwilę Mariko stała na ulicy. Potem weszła w cień dziedzińca, przeszła obok nas i usiadła przy jednym z sąsiednich stolików.
Pani Fujiwara przyjrzała się dziewczynce, po czym spojrzała na mnie niepewnie. Wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, lecz w końcu wstała i podeszła do dziewczynki.
– Mariko-san, gdzie się podziewałaś? – Choć pan Fujiwara zniżyła głos, słyszałam wszystko wyraźnie. – Nie możesz więcej tak sobie uciekać. Twoja matka jest bardzo zła na ciebie.
Mariko przyglądała się uważnie swoim palcom. Nie podniosła wzroku na panią Fujiwara.
– I jeszcze jedno, Mariko-san: proszę, nigdy więcej nie wolno ci się zwracać do klientów w taki sposób. Czyż nie wiesz, że to bardzo niegrzecznie? Twoja matka jest bardzo zła na ciebie. Mariko nadal przyglądała się swoim rękom. Za nią, drzwiach kuchni, stanęła Sachiko. Przypominam sobie, że widząc ją tamtego ranka, raz jeszcze ze zdumieniem spostrzegłam, iż w rzeczywistości jest starsza, niż pierwotnie sądziłam. Teraz, gdy jej długie włosy były ukryte pod chustką, zmarszczki wokół oczu i ust rysowały się znacznie wyraźniej.
– Oto jest twoja matka – oznajmiła pani Fujiwara. – Przypuszczam, że jest na ciebie zła.
Dziewczynka nadal siedziała odwrócona tyłem do matki. Sachiko obrzuciła ją szybkim spojrzeniem, po czym zwróciła się do mnie z uśmiechem:
– Witaj, Etsuko – powiedziała ze zgrabnym ukłonem. – Cóż za miła niespodzianka.
Po drugiej stronie dziedzińca dwie kobiety w strojach urzędniczek zasiadały właśnie do stołu. Pani Fujiwara skinęła ręką w ich stronę, po czym raz jeszcze zwróciła się do Mariko.
– Może pójdziesz na chwilę do kuchni? – spytała ściszonym głosem. – Twoja matka pokaże ci, co masz robić. To bardzo proste. Jestem pewna, że taka bystra dziewczynka jak ty na pewno sobie poradzi.
Mariko udawała, że nie słyszy. Pani Fujiwara podniosła wzrok na Sachiko i przez chwilę zdawało mi się, że w ich spojrzeniach wyczuwam chłód. Potem pani Fujiwara odwróciła się i poszła do swoich klientek. Najwyraźniej były to jej znajome, gdyż przechodząc przez dziedziniec, powitała je przyjaźnie.
Sachiko zbliżyła się do mnie i przysiadła na skraju stołu.
– W kuchni jest tak gorąco – powiedziała.
– Jak ci tu idzie?
– Jak mi idzie? No cóż, Etsuko, bezsprzecznie praca w jadłodajni jest dość zabawnym doświadczeniem. Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłam, że pewnego dnia przyjdzie mi szorować stoły w podobnym miejscu. Niemniej jednak – zaśmiała się krótko – jest to dość zabawne.
– Rozumiem. A Mariko, czy jakoś się przyzwyczaiła? Obydwie zerknęłyśmy na stół, przy którym siedziała Mariko; dziewczynka wciąż przyglądała się swoim rękom.
– Och, z Mariko wszystko w porządku – odparła Sachiko. – Oczywiście dostrzegam w niej czasami pewien niepokój, lecz czegóż innego można się spodziewać w takich okolicznościach? Ubolewam nad tym, Etsuko, lecz moja córka zdaje się nie podzielać mojego poczucia humoru. Wcale nie uważa tego miejsca za zabawne – Sachiko uśmiechnęła się i raz jeszcze spojrzała na Mariko. Następnie podniosła się i podeszła do niej. – Czy to prawda, co powiedziała mi pani Fujiwara? – spytała cicho.
Dziewczynka milczała.
– Powiedziała mi, że znów byłaś nieuprzejma dla klientów. Czy to prawda?
Mariko nadal nie reagowała.
– Czy to prawda, co mi powiedziała? Mariko, odpowiadaj, proszę, gdy cię pytam.
– Ta kobieta znowu tu przyszła – powiedziała Mariko. – Poprzedniej nocy. Gdy cię nie było.
Sachiko patrzyła przez chwilę na swoją córkę. Potem odezwała się:
– Sądzę, że powinnaś teraz pójść do kuchni. Chodź, pokażę ci, co masz robić.
– Ona znów przyszła tamtej nocy. Powiedziała, że weźmie mnie do swojego domu.
– Wstawaj, Mariko, idź do kuchni i zaczekaj tam na mnie.
– Ona pokaże mi, gdzie mieszka.
– Mariko, idź do kuchni.
Po przeciwnej stronie dziedzińca pani Fujiwara i dwie kobiety głośno się z czegoś śmiały. Mariko wciąż wpatrywała się w swoje dłonie. Sachiko odwróciła się i wróciła do mnie.
– Na chwilę cię przeproszę, Etsuko – powiedziała. -Zostawiłam coś na ogniu. Zaraz wrócę – po czym zniżywszy głos, dodała: – Trudno oczekiwać, żeby odnosiła się entuzjastycznie do czegoś takiego, prawda? – Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę kuchni. Stanąwszy w drzwiach, odwróciła się ponownie do swojej córki. – Mariko, chodź do środka.
Dziewczynka ani drgnęła. Sachiko wzruszyła ramionami i zniknęła w głębi kuchni.
Mniej więcej w tym samym okresie, na początku lata, odwiedził nas Ogata-san; była to jego pierwsza wizyta od czasu wyprowadzki z Nagasaki. Był to ojciec mojego męża i tak się dziwnie składa, iż zawsze w myślach nazywałam go „Ogata-san”, pomimo że w owym czasie było to również moje nazwisko. Znałam go jako „Ogatę-sana” od bardzo dawna – poznałam go na długo przed spotkaniem Jira – i trudno mi było przyzwyczaić się do tego, by zwracając się doń, używać formy „ojcze”.
Podobieństwo rodzinne między Ogatą-sanem a moim mężem było znikome. Gdy przypominam sobie dzisiaj Jira, widzę małego, krępego mężczyznę o surowym wyrazie twarzy; mój mąż zawsze dbał o swój wygląd zewnętrzny i nawet w domu nierzadko nosił koszulę i krawat. Widzę go dziś, jak widywałam go wielokrotnie, siedzącego na tatami w naszym salonie, zgarbionego nad śniadaniem lub kolacją. Pamiętam, że zawsze miał skłonność do garbienia się – w czym przywodził na myśl boksera – bez względu na to, czy stał, czy spacerował. Natomiast jego ojciec nieodmiennie siedział z wyprostowanymi plecami, roztaczając wokół siebie atmosferę spokoju i wielkoduszności. Gdy Ogata-san zjawił się u nas tego lata z wizytą, nadal był w doskonałej formie: mocno zbudowany i tryskający energią, wyglądał na znacznie młodszego, niż był w rzeczywistości.
Doskonale pamiętam ów poranek, gdy pierwszy raz wspomniał Shigeo Matsudę. Był już wtedy z nami od kilku dni i najwyraźniej dobrze czuł się w tym małym, kwadratowym pokoju, skoro zdecydował się przedłużyć swój pobyt. Poranek był jasny i wszyscy troje kończyliśmy śniadanie tuż przed wyjściem Jira do biura.
– Ten twój zjazd szkolny – powiedział do Jira. – To dziś wieczór, prawda?
– Nie, jutro wieczór.
– Będziesz się widział z Shigeo Matsudą?
– Shigeo? Nie sądzę. On zwykle nie uczestniczy w podobnych uroczystościach. Tak mi przykro, że będę musiał ojca opuścić. Wolałbym z tego zrezygnować, lecz mogłoby to zostać odebrane jako lekceważenie.
– Nie martw się. Etsuko-san na pewno odpowiednio o mnie zadba. A takie uroczystości są naprawdę ważne.
– Wziąłbym kilka dni wolnego – ciągnął Jiro – lecz mamy teraz tak dużo pracy. Jak już mówiłem, to zamówienie przyszło do biura w dniu ojca przyjazdu. Prawdziwe utrapienie.
– Nic nie szkodzi – odrzekł Ogata-san – Doskonale to rozumiem. Sam jeszcze nie tak dawno nie mogłem narzekać na brak pracy. Zresztą nie jestem jeszcze taki stary.
– Oczywiście, że nie.
Jedliśmy w ciszy przez kilka minut. Potem Ogata-san powiedział:
– Więc nie sądzisz, że natkniesz się na Shigeo Matsude? Czy nadal widujesz go od czasu do czasu?
– Teraz już nie tak często. Od kiedy przybyło nam lat, nasze drogi rozeszły się.
– Tak, tak jest zawsze. Drogi uczniów rozchodzą się, a potem tak trudno jest nawiązać z powrotem kontakt. Dlatego te zjazdy są tak ważne. Nie powinno się zbyt szybko zapominać dawnych układów. Dobrze jest raz na jakiś czas spojrzeć za siebie, to pomaga uzyskać odpowiednią perspektywę. Tak, tak, uważam, że jak najbardziej powinieneś tam jutro pójść.
– Może ojciec zostanie z nami jeszcze w niedzielę. Wtedy może wyjdziemy gdzieś wspólnie w ciągu dnia – zaproponował mój mąż.
– Tak, myślę, że możemy tak zrobić. To wspaniały pomysł. Jednak jeśli musisz pracować, to nie ma najmniejszego znaczenia.
– Nie, niedzielę mogę chyba zostawić sobie wolną. Tak mi przykro, że mam teraz tyle zajęć.
– Czy zaprosiliście na jutro któregoś z waszych nauczycieli? – spytał Ogata-san.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Wielka szkoda, że nauczyciele nie są częściej zapraszani na te uroczystości. Mnie od czasu do czasu zapraszano. A gdy byłem młodszy, zawsze starałem się zapraszać naszych nauczycieli. Uważam, że tak być powinno. To doskonała sposobność dla nauczyciela, by ujrzeć owoce swojej pracy, a dla uczniów, by okazać mu swą wdzięczność. Sądzę, że nauczyciele jak najbardziej powinni być tam obecni.
– Tak, ma ojciec prawdopodobnie rację.
– Dziś ludzie tak łatwo zapominają, komu zawdzięczają swoje wykształcenie.
– Zupełna racja.
Mój mąż skończył jeść i odłożył pałeczki. Nalałam mul herbaty.
– Coś dziwnego wydarzyło się onegdaj – powiedział Ogata-san. – Z perspektywy czasu wydaje się to nawet zabawne. Byłem w bibliotece w Nagasaki i natknąłem się na to czasopismo dla nauczycieli. Zetknąłem się z nim po raz pierwszy; za moich czasów go nie było. Czytając je, ma się wrażenie, że obecnie wszyscy nauczyciele w Japonii są komunistami.
– Najwidoczniej komunizm rozprzestrzenia się w całym kraju – powiedział mój mąż.
– Był tam artykuł twojego przyjaciela Shigeo Matsudy. Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy znalazłem tam swoje nazwisko. Nie sądziłem wówczas, że jestem tak godny uwagi.
– Nie wątpię, że ojciec nadal pozostaje w pamięci wielu osób z Nagasaki – wtrąciłam.
– To było doprawdy niezwykłe. Pisał o doktorze Endo i o mnie, o naszym odejściu na emeryturę. Jeśli właściwie go zrozumiałem, dawał do zrozumienia, iż dobrze się stało, że nie wykonujemy już naszego zawodu. W gruncie rzeczy posunął się aż do stwierdzenia, że powinni się nas pozbyć zaraz po zakończeniu wojny. Doprawdy niezwykłe.
– Czy ojciec jest pewien, że to ten sam Shigeo Matsuda? – spytał Jiro.
– Tenże sam. Ze szkoły Kuriyamy. Niezwykłe. Pamiętam, jak przychodził do nas, żeby bawić się z tobą. Twoja matka go rozpuszczała. Spytałem bibliotekarkę, czy mogę kupić jeden egzemplarz, a ona obiecała zamówić go dla mnie. Pokażę ci go.
– Cóż za brak lojalności – powiedziałam.
– Byłem ogromnie zaskoczony – odrzekł Ogata-san zwracając się do mnie. – I pomyśleć, że to właśnie ja przedstawiłem go dyrektorowi szkoły Kuriyama.
Jiro dopił herbatę i otarł usta serwetką.
– To rzeczywiście godne pożałowania. Tak jak mówie, nie widziałem Shigeo już od pewnego czasu, przepraszam ojca, ale muszę już iść, gdyż inaczej się
– Ależ oczywiście. Przyjemnej pracy.
Jiro skierował się do wyjścia, gdzie zaczął wkładać buty. Powiedziałam wówczas do Ogaty-sana:
– Ktoś, kto osiągnął taką pozycję, ojcze, musi być przygotowany na drobną krytykę. To rzecz naturalna.
– Oczywiście – odparł, wybuchając śmiechem. -Nie, nie musisz się tym zamartwiać, Etsuko. Zupełnie się tym nie przejąłem. Przypomniałem sobie o tym tylko dlatego, że Jiro wybiera się na swój zjazd. Ciekaw jestem, czy Endo czytał ten artykuł.
– Życzę ojcu miłego dnia! – zawołał Jiro, stając w drzwiach. – Wrócę wcześniej, jeśli dam radę.
– Nonsens, nie rób sobie kłopotu. Twoja praca jest ważna.
Nieco później, tego samego ranka, Ogata-san wyłonił się ze swego pokoju ubrany w marynarkę i krawat.
– Czy ojciec gdzieś wychodzi? – spytałam.
– Pomyślałem sobie, że złożę wizytę doktorowi Endo.
– Doktorowi Endo?
– Tak, pomyślałem sobie, że pójdę i zobaczę, jak mu się teraz powodzi.
– Ale chyba nie wychodzi ojciec przed lunchem?
– Chyba najlepiej będzie, jeśli zaraz wyjdę – odparł, spoglądając na zegarek. – Endo mieszka teraz kawałek za Nagasaki. Będę musiał pojechać pociągiem.
– W takim razie zapakuję ojcu drugie śniadanie. To nie potrwa długo.
– Ależ oczywiście, dziękuję ci, Etsuko. Jeśli tak, poczekam kilka minut. Szczerze mówiąc, miałem nasieję, że zaoferujesz mi drugie śniadanie.
– Skoro tak, to powinien był ojciec poprosić – stwierdziłam, podnosząc się z miejsca. – Trudno liczyć, że samym przymawianiem się zdobędzie ojciec akurat to, czego chce.
– Wiedziałem jednak, że odczytasz prawidłowo moje intencje, Etsuko. Wierzę w ciebie.
Przemierzyłam kuchnię, włożyłam sandały i weszłam na kafelkową podłogę. Kilka minut później rozsunęły się drzwi i stanął w nich Ogata-san. Usiadł na progu i zaczął się przyglądać, jak pracuję.
– Cóż to takiego dla mnie gotujesz?
– Nic specjalnego. Po prostu resztki z wczoraj. Uprzedziwszy mnie na chwilę przed wyjściem, nie zasługuje ojciec na nic lepszego.
– A mimo to pewien jestem, że uda ci się zmienić to w coś smakowitego. Co takiego robisz z tym jajkiem? To nie są resztki, prawda?
– Dodaję jeszcze omlet. Ma ojciec szczęście, że jestem dzisiaj tak hojna.
– Omlet. Musisz mnie nauczyć, jak się to robi. Czy to trudne?
– Niezwykle trudne. Na tym etapie nie ma nawet sensu, żeby ojciec próbował.
– Ale ja bardzo chciałbym się nauczyć. I co rozumiesz przez słowa „na tym etapie”? Jestem jeszcze dostatecznie młody, by nauczyć się wielu rzeczy.
– Czy ojciec naprawdę zamierza zostać kucharzem?
– Nie ma się z czego śmiać. Z biegiem czasu począłem doceniać zalety gotowania. To sztuka, jestem przekonany, równie szlachetna jak malarstwo czy poezja. A nie docenia się jej tylko dlatego, że produkt tak szybko znika.
– Niech ojciec pozostanie przy malarstwie. Tak będzie lepiej.
– Malarstwo – westchnął. – Nie daje mi już ono takiej radości jak ongi. Uważam, że powinienem nauczyć się robić omlety tak dobrze jak ty, Etsuko. Musisz mi to pokazać, zanim wrócę do Fukuoki.
– Gdy ojciec nauczy się to robić, zaraz przestanie to dla niego być sztuką. Wydaje mi się, że kobiety powinny trzymać to w tajemnicy.
Zaśmiał się, jak gdyby sam do siebie, cały czas obserwując mnie w milczeniu.
– Czego się spodziewasz, Etsuko, chłopca czy dziewczynki? – spytał w końcu.
– Szczerze mówiąc, nie wiem. Jeśli to będzie chłopiec, to dam mu imię po ojcu.
– Naprawdę? Czy to obietnica?
– Chyba jednak powiedziałam to bez zastanowienia. Po prostu zapomniałam, jak ojciec ma na imię. Seiji, to przecież brzmi brzydko.
– Tylko dlatego, Etsuko, że uważasz mnie za brzydkiego. Pamiętam, jak jedna z moich klas uznała, iż przypominam hipopotama. Jednakże nie powinny zniechęcać cię do mnie owe zewnętrzne pozory.
– To prawda. No cóż, zobaczymy, co Jiro o tym myśli.
– Tak.
– Chciałabym jednak, by mój syn nosił to samo imię co ojciec.
– Byłbym niezmiernie szczęśliwy. – Ukłonił się z lekkim uśmiechem. – Z drugiej jednak strony zdaję sobie sprawę, że to ogromnie irytujące, gdy krewni nalegają, by dawać dzieciom ich imiona. Pamiętam czasy, kiedy moja żona i ja kłóciliśmy się, jakie imię dać synowi. Chciałem dać mu imię po moim wuju, lecz mojej żonie nie podobał się zwyczaj nadawania dzieciom imion krewnych. Koniec końców, rzecz jasna, postawiła na swoim. Keiko była nieustępliwą kobietą.
– Ładne imię, Keiko. Jeśli urodzi się dziewczynka, to może nazwiemy ją Keiko.
– Nie powinnaś składać zbyt pochopnych obietnic. Stary człowiek będzie bardzo rozczarowany, jeśli ich nie dotrzymasz.
– Przepraszam, po prostu głośno myślałam.
– A oprócz tego, Etsuko, na pewno są inni członkowie rodziny, których imiona wolałabyś nadać swojemu dziecku. Osoby, które były ci bliższe.
– Być może. Jednak jeśli to będzie chłopiec, nazwę go Seiji. Ojciec był kiedyś dla mnie jak prawdziwy ojciec.
– Czy już nie jestem dla ciebie jak ojciec?
– Oczywiście, że tak. Tyle że nieco inaczej.
– Wierzę, że Jiro jest dobrym mężem.
– Oczywiście. Nie sądzę, bym mogła być szczęśliwsza.
– A i dziecko uczyni was szczęśliwymi.
– Tak, trudno sobie wyobrazić lepszy moment. Prawie zaaklimatyzowaliśmy się tutaj, a z pracą Jira wszystko jak najlepiej. Chwila jest naprawdę idealna.
– A więc jesteś szczęśliwa?
– Tak, jestem bardzo szczęśliwa.
– Wspaniale. To sprawia, że i ja jestem szczęśliwy.
– Proszę, już gotowe – powiedziałam, wręczając mu lakierowane pudełko.
– Ach tak, te resztki – odrzekł, przyjmując je z dramatycznym ukłonem. Uniósł nieznacznie wieczko i dodał: – Wygląda wcale smakowicie.
Gdy wróciłam wreszcie do salonu, Ogata-san wkładał buty w wejściu.
– Powiedz mi, Etsuko – odezwał się, nie podnosząc oczu znad sznurowadeł – spotkałaś kiedyś tego Shigeo Matsudę?
– Raz lub dwa razy. Odwiedzał nas po ślubie.
– Ale on i Jiro nie są już teraz bliskimi przyjaciółmi?
– Nie. Wysyłamy sobie życzenia i na tym się kończy.
– Chcę poprosić Jira, żeby napisał do swojego przyjaciela. Uważam, że winien jest mi przeprosiny. W przeciwnym razie będę nalegał, by Jiro zerwał kontakty z tym młodzieńcem.
– Rozumiem.
– Już wcześniej myślałem o tym, by mu to zaproponować, jeszcze przy śniadaniu. Jednak rozmowy tego rodzaju najlepiej zostawiać na wieczór. Zapewne ma ojciec rację przed wyjściem Ogata-san raz jeszcze podziękował mi za drugie śniadanie.
Jak się okazało, owego wieczora nie poruszył tej sprawy. Po powrocie obydwaj mężczyźni wyglądali na zmęczonych i większą część wieczoru spędzili nad gazetami, niewiele ze sobą rozmawiając. Tylko raz Ogata-san wspomniał nazwisko doktora Endo. Stało się to przy kolacji, kiedy powiedział po prostu:
– Endo dobrze wygląda. Tylko tęskni za pracą. Koniec końców ten człowiek żył dla niej.
Tej nocy, przed zaśnięciem, gdy leżeliśmy w łóżku, powiedziałam do Jira:
– Mam nadzieję, że ojciec jest zadowolony z przyjęcia, jakie mu zgotowaliśmy.
– A czegóż innego może oczekiwać? – spytał mój mąż. – Jeśli tak się zamartwiasz, to zabierz go gdzieś.
– Będziesz pracował w sobotę po południu?
– Czy myślisz, że mogę sobie pozwolić na wolne? Mam poważne zaległości. Akurat trafił na najgorszy okres ze swoją wizytą.
– Ale w niedzielę wybierzemy się gdzieś, prawda? Zdaje mi się, że nie otrzymałam wówczas żadnej odpowiedzi, lecz czekałam na nią, długo wpatrując się w ciemność. Po całym dniu pracy Jiro bywał zmęczony i nie miał nastroju do rozmów. W każdym razie niepotrzebnie martwiłam się o Ogatę-sana, gdyż jego wizyta owego lata była najdłuższa z dotychczasowych. Pamiętam, że nadal był z nami tego wieczora, gdy do drzwi zastukała Sachiko.
Ubrana była w suknię, której nigdy wcześniej nie widziałam, a na ramiona zarzucony miała szal. Twarz pokrywał staranny makijaż, lecz na jej policzku zwisał cienki kosmyk włosów.
– Przepraszam, że cię niepokoję, Etsuko – powiedziała z uśmiechem. – Myślałam, że może znajdę tu Mariko.
– Mariko? Ależ nie.
– No cóż, trudno. Wcale jej nie widziałaś?
– Niestety nie. Zginęła?
– Nie patrz tak na mnie. – Uśmiechnęła się. – Po prostu nie było jej w domu, gdy wróciłam, to wszystko. Na pewno niedługo ją znajdę.
Rozmawiałyśmy w drzwiach i nagle zdałam sobie sprawę, że Jiro i Ogata-san spoglądają w naszą stronę. Przedstawiłam im Sachiko i cała trójka wymieniła ukłony.
– To niepokojące – stwierdził Ogata-san – Może lepiej od razu zadzwonimy na policję.
– Nie ma takiej potrzeby. Na pewno ją znajdę – odrzekła Sachiko.
– Może jednak lepiej na wszelki wypadek zadzwonić.
– Naprawdę nie trzeba. – W głosie Sachiko dało się wyczuć cień irytacji. – Na pewno ją znajdę.
– Pomogę ci jej szukać – powiedziałam, wkładając kurtkę.
Mój mąż spojrzał na mnie z niezadowoleniem. Chciał coś powiedzieć, lecz rozmyślił się. Na koniec rzucił:
– Już prawie ciemno.
– Naprawdę, Etsuko, nie ma powodu do takiego zamieszania – mówiła Sachiko. – Będę ci jednak wdzięczna, jeśli wyjdziesz na chwilę ze mną.
– Uważaj na siebie, Etsuko – powiedział Ogata-san. – I zadzwoń na policję, jeśli nie znajdziecie szybko tego dziecka.
Zeszłyśmy po schodach. Na dworze było wciąż ciepło, a słońce kryło się za pustkowiem, podświetlając błotniste bruzdy.
– Szukałaś już między blokami? – spytałam.
– Nie, jeszcze nie.
– W takim razie do dzieła. – Ruszyłam szybko przed siebie. – Czy Mariko ma jakichś przyjaciół, z którymi może być?
– Nie sądzę. Naprawdę, Etsuko – Sachiko ze śmiechem położyła mi rękę na ramieniu – niepotrzebnie wpadasz w panikę. Na pewno nic się jej nie stało. Szczerze mówiąc, przyszłam do ciebie, gdyż chciałam podzielić się z tobą pewnymi wiadomościami. Widzisz, wszystko nareszcie jest ustalone. Za kilka dni wyjeżdżamy do Ameryki.
– Do Ameryki? – Nie wiem, czy sprawiła to ręka Sachiko na moim ramieniu, czy też moje szczere zaskoczenie, w każdym razie stanęłam jak wryta.
– Tak, do Ameryki. Niewątpliwie słyszałaś o takim miejscu. – Moje zdumienie sprawiło jej przyjemność.
Ruszyłam dalej. Nasze osiedle to betonowa przestrzeń wyłożona płytkami, której monotonię rozpraszają od czasu do czasu wiotkie, młode drzewka, zasadzone po ukończeniu budowy. Ponad naszymi głowami w większości okien zapalono światła.
– Nie zapytasz mnie o nic więcej? – ciągnęła Sachiko, zrównując się ze mną. – Nie zapytasz, dlaczego jadę? I kim?
– Cieszę się, że chcesz, bym pytała o takie rzeczy – odparłam. – Jednak może najpierw powinnyśmy odnaleźć twoją córkę.
– Etsuko, musisz zrozumieć, że niczego się nie wstydzę. Nie chcę niczego przed nikim ukrywać. Pytaj, o co chcesz; ja się nie wstydzę.
– Sądzę, że najpierw powinnyśmy odnaleźć twoją córkę. Porozmawiać możemy potem.
– Dobrze, Etsuko. – Zaśmiała się. – Znajdźmy najpierw Mariko.
Przeszukałyśmy wszystkie podwórka i okrążyłyśmy wszystkie bloki. Niebawem doszłyśmy do miejsca, skąd wyruszyłyśmy. Wtedy spostrzegłam dwie kobiety rozmawiające przy wejściu do jednego z bloków.
– Może te kobiety będą mogły nam pomóc – powiedziałam.
Sachiko nie drgnęła. Przyjrzała się im i rzekła:
– Nie sądzę.
– Ale może ją widziały. Może widziały twoją córkę. Sachiko nie spuszczała z nich wzroku. Wreszcie zaniosła się krótkim śmiechem i wzruszyła ramionami.
– No dobrze. Dajmy im jakiś temat do plotek. Zupełnie mnie to nie obchodzi.
Podeszłyśmy do nich, a Sachiko uprzejmie i spokojnie zadała im kilka pytań. Kobiety spojrzały na siebie z niepokojem, lecz żadna z nich nie widziała dziewczynki. Sachiko zapewniła je, iż nie ma powodu do obaw, po czym udałyśmy się w swoją stronę.
– Niewątpliwie będzie to dla nich najbardziej ekscytujące wydarzenie całego dnia – powiedziała do mnie. – Teraz mają o czym rozmawiać.
– Jestem pewna, że nie miały absolutnie żadnych złośliwych myśli. Obydwie wyglądały na szczerze zmartwione.
– To miło z twojej strony, Etsuko, lecz naprawdę nie musisz przekonywać mnie w tych sprawach. Widzisz, nigdy mnie nie interesowało, co tacy ludzie sobie myślą, a teraz zupełnie mnie to nie obchodzi. Zatrzymałyśmy się. Rozejrzałam się dokoła, a potem powędrowałam spojrzeniem w górę, ku oknom mieszkań.
– Gdzie ona może być? – zastanawiałam się.
– Widzisz, Etsuko, ja naprawdę niczego się nie wstydzę. Nie ma nic, co chciałabym ukryć przed tobą. Albo przed tymi kobietami.
– Może powinnyśmy poszukać wzdłuż rzeki?
– Rzeki? Byłam już tam.
– A tamten brzeg? Może jest na drugim brzegu?
– Szczerze wątpię, Etsuko. O ile znam moją córkę, jest teraz z powrotem w domu. I do tego dumna, że spowodowała całe to zamieszanie.
– Cóż, może więc sprawdzimy.
Gdy doszłyśmy do skraju pustkowia, słońce właśnie znikało za rzeką, wyraźnie rysując ciemne sylwetki wierzb rosnących wzdłuż brzegu.
– Nie ma potrzeby, żebyś ze mną szła. Znajdę ją w odpowiednim czasie – stwierdziła Sachiko.
– Żaden kłopot. Pójdę z tobą.
– No to dobrze. Chodź.
Ruszyłyśmy w stronę domku. Na nogach miałam sandały i marsz po nierównym gruncie przychodził mi z trudnością.
– Jak długo cię nie było? – spytałam. Sachiko wyprzedzała mnie o jakieś dwa kroki; początkowo nie odpowiedziała i sądziłam, że po prostu nie dosłyszała pytania. – Jak długo cię nie było? – powtórzyłam.
– Och, niezbyt długo.
– To znaczy ile? Pół godziny? Dłużej?
– Wydaje mi się, że jakieś trzy lub cztery godziny.
– Ach tak.
Kontynuowałyśmy marsz przez błotnisty grunt, cały czas starając się omijać kałuże. Gdy zbliżałyśmy się do domku, zapytałam:
– Może na wszelki wypadek powinnyśmy poszukać z tamtej strony?
– Myślisz o lesie? Moja córka nigdy by tam nie poszła. Najlepiej zobaczmy w domku. I przestań się tak zamartwiać, Etsuko. – Znów się zaśmiała, lecz zdawało mi się, że tym razem w jej głosie dosłyszałam drżenie.
Domek – jako że nie było w nim elektryczności – pogrążony był w mroku. Zatrzymałam się w wejściu, podczas gdy Sachiko weszła na tatami. Zawołała córkę i zasunęła drzwi dwóch pokoików przylegających do dużego pokoju. Słuchałam, jak porusza się w ciemnościach, a potem wraca do wejścia.
– Chyba miałaś rację – powiedziała. – Może poszukamy na drugim brzegu.
W powietrzu nad wodą unosiło się mnóstwo owadów. Szłyśmy w milczeniu w kierunku małego drewnianego mostku w dole rzeki. Za nim, na drugim brzegu, widać było wspominany przez Sachiko las.
Gdy przechodziłyśmy przez most, Sachiko odwróciła się do mnie i rzuciła gwałtownie:
– W końcu poszliśmy do baru. Chcieliśmy iść do kina, na film z Gary Cooperem, ale kolejka była bardzo długa. W mieście były tłumy ludzi, wśród nich wielu pijanych. W końcu poszliśmy do baru i tam znalazł się dla nas mały kącik.
– Rozumiem.
– Przypuszczam, że ty nie chodzisz do barów, Etsuko.
– Nie, nie chodzę. Wówczas po raz pierwszy znalazłam się na drugim brzegu rzeki. Ziemia pod stopami była miękka, prawie jak bagno. Może był to tylko wytwór mojej wyobraźni, lecz zdawało mi się, że czuję coś dziwnego na tym brzegu, coś na kształt przeczucia, co sprawiało, iż ze wzmożonym napięciem posuwałam się w kierunku ciemniejącej przed nami plamy drzew.
Sachiko zatrzymała mnie, chwytając za ramię. Pobiegłszy za jej spojrzeniem, dostrzegłam w niewielkiej odległości coś jakby zawiniątko leżące na trawie, nie opodal brzegu rzeki. Było ledwie widoczne w mroku, odrobinę zaledwie ciemniejsze od tła. W pierwszym odruchu chciałam biec w tym kierunku, lecz zdałam sobie sprawę, że Sachiko stoi bez ruchu ze wzrokiem wbitym w ów przedmiot.
– Co to? – spytałam dość głupio.
– To Mariko – odparła cicho. A gdy spojrzała na mnie, w jej wzroku było coś dziwnego.
Możliwe, że czas zatarł wiele szczegółów tych wydarzeń, że nie wszystko działo się dokładnie tak, jak to dzisiaj podsuwa mi pamięć. Pamiętam jednak całkiem wyraźnie, że stałyśmy jak skamieniałe, nie mogąc uczynić nawet kroku. Po chwili jednak otrząsnęłyśmy się z przerażenia. Gdy podbiegłyśmy bliżej, ujrzałam Mariko. Leżała skulona na boku, z podkurczonymi nogami, plecami do nas. Dobiegłam nieco później niż Sachiko, gdyż przeszkadzała mi ciąża, i gdy zrównałam się z nią, stała już nad dzieckiem. Oczy Mariko były szeroko otwarte i przez chwilę myślałam, że nie żyje. Wkrótce jednak spostrzegłam, że mruga oczami, które wpatrują się w nas dziwnie pustym spojrzeniem.
Sachiko uklękła na jedno kolano i uniosła głowę dziecka. Mariko nadal patrzyła tak samo.
– Mariko-san, czy wszystko w porządku? – spytałam zdyszana.
Odpowiedzi nie było. Również Sachiko milczała, badając swą córkę i obracając ją w rękach, jak gdyby była delikatną, acz pozbawioną czucia lalką. Na rękawie Sachiko dostrzegłam krew, lecz była to krew Mariko.
– Lepiej zawołajmy kogoś – poradziłam.
– To nic poważnego – odrzekła Sachiko. – To zwykłe otarcie. Zobacz, tylko mała ranka.
Mariko leżała w kałuży i jedna strona jej krótkiej sukienki była mokra. Krew wypływała z rany po wewnętrznej stronie uda.
– Co się stało? – Sachiko spytała córkę. – Co ci się stał Mariko wciąż wpatrywała się w matkę.
– Prawdopodobnie jest w szoku – wtrąciłam. – Może lepiej nie zadawać jej teraz żadnych pytań.
Sachiko postawiła dziecko na nogi.
– Ogromnie martwiłyśmy się o ciebie, Mariko-san -powiedziałam.
Dziewczynka obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie. Szła normalnym krokiem i zdawało się, że rana na nodze nie dokucza jej zbytnio.
Wróciłyśmy tą samą drogą przez most i poszłyśmy brzegiem. Matka i córka szły przede mną, nie odzywając się ani słowem. Gdy dotarłyśmy do domu, zapadł zupełny zmrok.
Sachiko zaprowadziła Mariko do łazienki. Zapaliłam piecyk stojący na środku głównego pokoju, by zrobić trochę herbaty. Oprócz piecyka jedynym źródłem światła była stara, zapalona przez Sachiko lampa i duże części pokoju okrywał mrok. W jednym z kątów poruszała się niespokojnie grupka małych, czarnych kociąt. Słychać było chrobotanie ich pazurków haczących o tatami.
Gdy matka z córką wróciły, obie były przebrane w kimona. Udały się do jednego z przyległych pokoi i jeszcze przez chwilę musiałam na nie czekać. Zza przepierzenia dochodził głos Sachiko.
Wreszcie Sachiko wyszła sama. – Nadal jest bardzo gorąco – zauważyła. Przeszła przez pokój i rozsunęła drzwi, odsłaniając wyjście na werandę.
– Jak ona się czuje? – spytałam.
– Wszystko w porządku. To skaleczenie to nic takiego. – Sachiko usiadła niedaleko drzwi.
– Czy zgłosimy tę sprawę na policję?
– Na policję? A co tutaj zgłaszać? Mariko mówi, że wspinała się na drzewo i spadła. Wtedy właśnie się skaleczyła.
– I nie była z nikim dziś wieczór?
– Nie, a z kim miałaby być?
– A ta kobieta? – spytałam.
– Jaka kobieta?
– Ta, o której Mariko nie przestaje mówić. Czy nadal sądzisz, że ona to sobie wymyśliła?
Sachiko westchnęła.
– Myślę, że ona jej sobie nie wymyśliła – odrzekła. – Mariko widziała ją raz. Tylko raz, kiedy była dużo młodsza.
– Ale czy myślisz, że ona, ta kobieta, mogła tu być dziś wieczór?
Sachiko roześmiała się.
– Nie, Etsuko, to absolutnie niemożliwe. Zresztą ta kobieta nie żyje. Uwierz mi, Etsuko, ta cała historia z kobietą to tylko taka gra, którą Mariko odgrywa, gdy chce sprawić kłopot. Zdążyłam się przyzwyczaić do czegoś takiego.
– Dlaczego jednak miałaby opowiadać podobne historie?
– Dlaczego? – Sachiko wzruszyła ramionami. – Dzieci lubią robić takie rzeczy. Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić, gdy zostaniesz matką.
– I jesteś pewna, że dziś wieczór była sama?
– Zupełnie pewna. Dostatecznie dobrze znam moją córkę.
Zamilkłyśmy na chwilę. Wokół nas słychać było bzyczenie moskitów. Sachiko ziewnęła, zasłaniając usta dłonią.
– Tak więc widzisz, Etsuko – powiedziała. – Niebawem wyjeżdżam z Japonii. Nie robi to na tobie większego wrażenia.
– Oczywiście, że robi. I ogromnie się cieszę, jeśli to jest właśnie to, czego pragnęłaś. Ale czy nie wiążą się z tym… różne trudności?
– Trudności?
– Mam na myśli przeprowadzkę do innego kraju, z innym językiem i innymi obyczajami.
– Pojmuję twoje obawy, Etsuko. Nie sądzę jednak, bym miała powody do niepokoju. Widzisz, słyszałam tak wiele o Ameryce, że ten kraj nie jest już dla mnie całkowicie obcy. A jeśli chodzi o język, to do pewnego stopnia już go opanowałam. Frank-san i ja często rozmawiamy po angielsku. Gdy pobędę trochę w Ameryce, będę mówić jak Amerykanka. Dlatego nie widzę powodu do niepokoju. Wiem, że dam sobie radę.
Skłoniłam się na te słowa w milczeniu. Dwa kociaki zaczęły zbliżać się do miejsca, gdzie siedziała Sachiko. Przyglądała się im przez chwilę, po czym zaśmiała się.
– Oczywiście są takie chwile, kiedy zastanawiam się, jak to się wszystko skończy. Ale naprawdę – uśmiechnęła się – wiem, że sobie poradzę.
– Właściwie miałam na myśli Mariko. Co będzie z nią?
– Mariko? Wszystko będzie w porządku. Wiesz, jakie są dzieci. One tak łatwo przystosowują się do nowych miejsc.
– Jednak mimo wszystko będzie to dla niej ogromna zmiana. Czy ona jest gotowa na coś takiego?
Sachiko westchnęła ze zniecierpliwieniem.
– Czy sądzisz, Etsuko, że nie wzięłam tego wszystkiego pod rozwagę? Czy przypuszczasz, że zdecydowałabym się na opuszczenie kraju, nie rozważywszy najpierw dokładnie dobra mojego dziecka?
– Naturalnie – odparłam. – Rozważyłabyś to niezwykle dokładnie.
– Dobro mojej córki leży mi najbardziej na sercu, Etsuko. Nie podjęłabym żadnej decyzji, która w jakikolwiek sposób mogłaby zagrozić jej przyszłości. Głęboko rozważyłam całą kwestię i przedyskutowałam ją z Frankiem. Zapewniam cię, że z Mariko wszystko będzie dobrze. Żadnych problemów.
– A co będzie z jej edukacją? Sachiko znów się zaśmiała.
– Etsuko, nie wybieram się do dżungli. W Ameryce istnieją takie instytucje jak szkoły. A nie zapominaj, że moja córka to bystre dziecko. Jej ojciec był człowiekiem utalentowanym, a i po mojej stronie nie brakowało krewnych, którzy zaszli daleko. Nie możesz myśleć, że to jakieś wiejskie dziecko, tylko dlatego, że widziałaś ją w… takich warunkach.
– Oczywiście, że nie. Ani przez chwilę…
– To bystra dziewczynka. Nie miałaś okazji poznać jej od lepszej strony. Nic dziwnego, że w takich warunkach jak te dziecko zachowuje się dziwacznie. Jednak gdybyś widziała ją w czasach, gdy mieszkałyśmy w domu mojego wuja, dostrzegłabyś jej zalety. Gdy jakiś dorosły zwracał się do niej, odpowiadała jasno i inteligentnie; żadnego chichotania i wstydzenia się, tak typowego dla większości dzieci. A już na pewno nie było mowy o tych jej małych sztuczkach. Chodziła do szkoły, przyjaźniła się z najlepszymi dziećmi. Poza tym mieliśmy dla niej prywatnego nauczyciela, który ogromnie ją chwalił. Tempo, w jakim wszystko nadrabiała, było doprawdy zdumiewające.
– Nadrabiała?
– No cóż. – Sachiko wzruszyła ramionami. – Tak się nieszczęśliwie składało, że w edukacji Mariko od czasu do czasu zdarzały się przerwy. Składały się na to różne przyczyny, w tym nasze częste przeprowadzki. Wiele przeżyłyśmy, Etsuko. Gdyby nie wojna, gdyby mój mąż nadal żył, Mariko miałaby zapewnione wychowanie odpowiednie dla rodziny o takim, jak nasz statusie.
– Tak. Niewątpliwie – odparłam.
Niewykluczone, że Sachiko wyczuła coś w moim tonie, gdyż spojrzała na mnie uważnie, a gdy zaczęła mówić, w jej głosie brzmiało napięcie.
– Nie musiałam opuszczać Tokio, Etsuko. Uczyniłam to ze względu na Mariko. Przyjechałam tu, by mieszkać w domu mego wuja, gdyż uznałam, że tak będzie najlepiej dla mojej córki. Nie musiałam tego robić, wcale nie musiałam wyjeżdżać z Tokio.
Skłoniłam się. Sachiko patrzyła na mnie przez chwilę, potem odwróciła się i wbiła wzrok w rozciągającą się za drzwiami ciemność.
– Jednak opuściłaś swego wuja – powiedziałam. – A teraz chcesz opuścić Japonię.
Sachiko obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem.
– Dlaczego mówisz do mnie w taki sposób, Etsuko? Dlaczego nie możesz mi dobrze życzyć? Czyżbyś mi zazdrościła?
– Ja naprawdę dobrze ci życzę. I zapewniam cię, że…
– Mariko będzie dobrze w Ameryce, dlaczego nie chcesz w to uwierzyć? Znacznie lepiej niż tutaj. Będzie mieć większe szansę; kobietom w Ameryce jest dużo lepiej.
– Pragnę cię zapewnić, iż cieszę się razem z tobą. Jeżeli zaś chodzi o mnie, to cieszę się z tego, co mam, i chyba nie mogłabym być szczęśliwsza. W pracy Jira wszystko układa się jak trzeba, a teraz oczekujemy dziecka, właśnie wtedy, kiedy bardzo tego pragnęliśmy…
– Może zostać kobietą interesu, a nawet aktorką. To jest właśnie Ameryka, Etsuko, jest tam mnóstwo możliwości. Frank mówi, że ja też mogę zostać kobietą interesu. Takie rzeczy są tam możliwe.
– Nie mam wątpliwości. Chodzi tylko o to, że ja sama jestem szczęśliwa z tym, co mam.
Sachiko patrzyła na dwa małe kociaki, drapiące obok niej tatami. Przez kilka chwil panowało milczenie.
– Muszę wracać – odezwałam się wreszcie. – Będą się o mnie martwić. – Podniosłam się, ale Sachiko nie spuszczała wzroku z kociąt. – Kiedy wyjeżdżasz? – spytałam.
– Za kilka dni. Frank przyjedzie swoim samochodem i zabierze nas. Przed końcem tygodnia powinniśmy być na pokładzie statku.
– Rozumiem, że nie będziesz już pomagać pani Fujiwara.
Etsuko spojrzała na mnie z krótkim, pełnym niedowierzania śmiechem.
– Etsuko, niedługo czeka mnie wyjazd do Ameryki. Nie ma potrzeby, żebym pracowała dalej w jadłodajni.
– Rozumiem.
– Może byłabyś tak dobra, Etsuko, i poinformowała panią Fujiwara o mojej decyzji. Nie planuję już więcej się z nią spotykać.
– Więc nie powiesz jej sama?
Sachiko westchnęła ze zniecierpliwieniem.
– Etsuko, czy nie spostrzegłaś, jak nienawistna była praca w jadłodajni dla kogoś takiego jak ja? A jednak nie uskarżałam się i robiłam to, co mi kazano. Jednak to już minęło i bynajmniej nie ciągnie mnie do tego miejsca. – Jedno z kociąt szarpało za rękaw jej kimona, więc dała mu ostrego klapsa, po którym małe stworzenie umknęło pośpiesznie do swojego kąta. – Więc pozdrów ode mnie panią Fujiwara – powiedziała. – I życz jej wszystkiego najlepszego w interesach.
– Uczynię tak. Teraz jednak wybacz mi, muszę już iść.
Tym razem Sachiko wstała i odprowadziła mnie do drzwi.
– Przyjdę pożegnać się z tobą przed wyjazdem – obiecała, gdy wkładałam sandały.
Początkowo sen zdawał się zupełnie niewinny: śniłam o czymś, co widziałam poprzedniego dnia – o małej dziewczynce, której zabawy obserwowaliśmy w parku. A potem, następnej nocy, sen powrócił. I powracał niejednokrotnie w czasie kilku ostatnich miesięcy.
Niki i ja obserwowałyśmy, jak dziewczynka buja się na huśtawce – w to popołudnie, gdy wybrałyśmy się do wioski na spacer. Był to trzeci dzień wizyty Niki; rzęsisty deszcz przerodził się w mżawkę. Już od kilku dni nie wychodziłam z domu i gdy wyszłyśmy na krętą alejkę, odetchnęłam z prawdziwą przyjemnością.
Niki spacerowała trochę za szybko, a jej wąskie, skórzane buty skrzypiały przy każdym kroku. Choć bez trudu dostosowałam się do jej tempa, wolałam nieco spokojniejszą przechadzkę. Niki, jak sądzę, musi się dopiero nauczyć, że spacer sam w sobie może stanowić przyjemność. Ponadto zdawała się zupełnie niewrażliwa na uroki wiejskiego krajobrazu, mimo iż tu właśnie się wychowała. Powiedziałam jej to w czasie spaceru, a ona odparła szorstko, że to nie jest prawdziwy krajobraz wiejski, a tylko jego sztuczna wersja dla mieszkających tu zamożnych ludzi. Śmiem twierdzić, że ma rację; nigdy nie wybrałam się na północ, do rolniczych obszarów Anglii, gdzie – jak zapewnia Niki – można zobaczyć prawdziwy wiejski krajobraz. Niemniej jednak z tych alejek emanuje cisza i spokój, które przez lata nauczyłam się doceniać.
Gdy dotarłyśmy do wioski, zaprowadziłam Niki do herbaciarni, gdzie zachodziłam raz na jakiś czas. Wioska jest mała – tylko kilka hoteli i sklepów. Herbaciarnia położona jest na rogu ulicy, nad piekarnią. Tego popołudnia usiadłyśmy z Niki przy stoliku obok okna i właśnie stamtąd przyglądałyśmy się tej małej dziewczynce bawiącej się w parku. Usiadła na huśtawce i zaczęła coś wołać do dwóch kobiet siedzących nie opodal na ławce. Była to wesoła dziewczynka ubrana w zielony płaszczyk przeciwdeszczowy i małe gumiaczki.
– Może niedługo wyjdziesz za mąż i będziesz miała dzieci – powiedziałam. – Tęsknię za małymi dziećmi.
– A ja wcale – odrzekła Niki.
– No cóż, chyba jesteś jeszcze za młoda.
– Tutaj nie chodzi o wiek. Po prostu nie mam ochoty na gromadkę wrzeszczących dzieciaków.
– Nie obawiaj się, Niki – zaśmiałam się. – Bynajmniej nie nalegam, żebyś już teraz została matką. Po prostu zachciało mi się nagle być babcią i to wszystko Myślałam sobie, że sprawisz mi tę przyjemność, lecz to może zaczekać.
Mała dziewczynka, stojąc na siedzeniu huśtawki, ciągnęła mocno za łańcuch, a mimo to huśtawka nie chciała się unieść. Zaśmiała się i znów zawołała coś do dwóch kobiet.
– Jedna z moich przyjaciółek urodziła niedawno dziecko – powiedziała Niki. – I naprawdę się cieszy, choć trudno mi pojąć dlaczego. Urodziła jakieś okropne, wrzeszczące stworzenie.
– Przynajmniej jest szczęśliwa. A ile ma lat?
– Dziewiętnaście.
– Dziewiętnaście? Nawet młodsza od ciebie. Czy jest mężatką?
– Nie. A czy to takie istotne?
– Na pewno nie może być szczęśliwa.
– A czemu nie? Czy tylko dlatego, że nie jest mężatką?
– Właśnie tak. I dlatego, że ma tylko dziewiętnaście lat. Nie wierzę, że jest z tego powodu szczęśliwa.
– A co ma do tego małżeństwo? Chciała tego, zaplanowała to i koniec.
– Czy ona ci tak powiedziała?
– Och, mamo, przecież ją znam, to moja przyjaciółka. Wiem, że tego chciała.
Kobiety siedzące na ławce podniosły się z miejsc. Jedna z nich zawołała dziewczynkę, która zeszła z huśtawki i pobiegła w ich kierunku.
– A co z ojcem dziecka? – spytałam.
– On też jest szczęśliwy. Pamiętam moment, kiedy się dowiedzieli. Wszyscy poszliśmy to uczcić.
– Ludzie zawsze udają, że są zachwyceni. Tak jak w tym filmie, który widziałyśmy wczoraj wieczorem.
– W jakim filmie?
– Przypuszczam, że go nie oglądałaś. Czytałaś swoją gazetę.
– Ach tak, tamten film. Był okropny.
– Niewątpliwie. Właśnie o to mi chodzi. Jestem pewna, że nikt nie przyjmuje w taki sposób wieści o dziecku.
– Szczerze mówiąc, mamo, nie rozumiem, jak możesz siedzieć i oglądać takie bzdury. Kiedyś prawie wcale nie oglądałaś telewizji. Pamiętam, że robiłaś mi awantury, ponieważ siedziałam zbyt dużo przed telewizorem.
Roześmiałam się.
– Widzisz, jak nasze role się odwróciły, Niki. Jestem przekonana, że chcesz dla mnie dobrze. Musisz oduczyć mnie marnowania czasu.
Gdy wracałyśmy z herbaciarni, niebo zachmurzyło się złowieszczo, a deszcz przybrał na sile. Właśnie minęłyśmy małą stację kolejową, gdy z tyłu dobiegł nas głos:
– Pani Sheringam! Pani Sheringam! Odwróciłam się i ujrzałam biegnącą za nami niewysoką kobietę w płaszczu.
– Tak myślałam, że to pani – powiedziała, zrównując się z nami. – Jak się pani miewa? – spytał z radosnym uśmiechem.
– Dzień dobry, pani Waters – odparłam. – Jak miło panią widzieć.
– I znowu pogoda się popsuła, prawda? Och, dzień dobry, Keiko. – Dotknęła rękawa Niki. – Nie poznałam cię.
– Nie – wyjaśniłam pośpiesznie. – To jest Niki.
– Niki, oczywiście, że Niki. Mój Boże, jak ty wyrosłaś, moja droga. Dlatego cię pomyliłam. Niezwykle wyrosłaś.
– Dzień dobry, pani Waters – powiedziała Niki dochodząc powoli do siebie.
Pani Waters mieszka niedaleko mnie. Ostatnio rzadko ją widuję, lecz wiele lat temu udzielała lekcji fortepianu obydwu moim córkom. Przez kilka lat uczyła Keiko, a potem przez jakiś rok Niki, gdy ta była jeszcze dzieckiem. Raczej szybko zorientowałam się, że pani Waters jest dość mierną pianistką, a jej ogólny stosunek do muzyki uważałam za irytujący; na przykład zarówno utwory Chopina, jak i Czajkowskiego określała jako „czarujące melodie”. Jednak była tak ogromnie czuła kobietą, że nigdy nie miałam serca, aby się z nią rozstać
– A co się z tobą teraz dzieje, kochanie? – zwróciła się do Niki.
– Ze mną? No cóż, mieszkam sobie w Londynie.
– Tak? A co tam robisz? Studiujesz?
– Właściwie nic nie robię. Po prostu mieszkam.
– Ach, rozumiem. Ale jest ci tam dobrze, prawda? To przecież najważniejsze.
– Tak, jest mi zupełnie dobrze.
– No tak, to przecież najważniejsze. A co z Keiko? – pan Waters zwróciła się do mnie: – Jak jej się wiedzie?
– Keiko? Wyjechała do Manchesteru.
– Naprawdę? To w sumie całkiem przyjemne miasto, przynajmniej tak mówią. I jak jej tam idzie?
– Ostatnio nie miałam od niej wiadomości.
– No cóż, brak wiadomości to dobra wiadomość. Czy Keiko nadal gra na fortepianie?
– Sądzę, że tak. Dawno do mnie nie pisała.
W końcu jednak mój brak entuzjazmu stał się nazbyt widoczny i pani Waters zmieniła temat, śmiejąc się niezręcznie. Podobna natarczywość z jej strony widoczna była podczas wszystkich naszych spotkań od czasu wyjazdu Keiko z domu. Absolutnie nic nie było w stanie wywrzeć na niej trwałego wrażenia: ani moja wyraźna niechęć do prowadzenia rozmów na temat Keiko, ani to, że do owego popołudnia jedyną informacją, jakiej udzieliłam jej na temat mojej córki, było podanie miejsca jej pobytu. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa pani Waters będzie radośnie pytać mnie o nią przy każdym kolejnym spotkaniu.
Gdy dochodziłyśmy do domu, deszcz rozpadał się na dobre.
– Pewnie wprawiłam cię w zakłopotanie, co? – odezwała się Niki.
Siedziałyśmy znów w naszych fotelach, spoglądając na ogród.
– Dlaczego tak sądzisz? – spytałam.
– Powinnam jej była powiedzieć, że wybieram się na uniwersytet, czy coś w tym rodzaju.
– Możesz mówić na swój temat, co tylko chcesz. Przecież nie wstydzę się ciebie.
– Nie, chyba nie.
– Jednak zdaje mi się, że potraktowałaś ją raczej dość oschle. Nigdy chyba za nią nie przepadałaś, co?
– Za panią Waters? Cóż, nienawidziłam tych lekcji których mi udzielała. Były śmiertelnie nudne. Myślałam, sobie wtedy o różnych rzeczach i wyłączałam się zupełnie, jedynie od czasu do czasu dochodził do mnie głosik, kiedy to kazała mi położyć palec tu albo tam. Czy te lekcje to był twój pomysł?
– Głównie mój. Widzisz, miałam kiedyś wobec ciebie poważne plany.
Niki zaśmiała się.
– Przykro mi, że jestem takim nieudacznikiem. Ale to twoja wina. Ja absolutnie nie mam słuchu muzycznego. W naszym domu mieszka dziewczyna, która gra na gitarze i próbowała mi pokazać kilka akordów, lecz nawet tego nie chciało mi się nauczyć. Chyba pani Waters zniechęciła mnie do muzyki na całe życie.
– Może kiedyś wrócisz to tego, a wtedy docenisz, że brałaś lekcje.
– Ależ ja zapomniałam wszystko, czego się uczyłam!
– Nie wierzę, że można wszystko zapomnieć. To, czego uczymy się w dzieciństwie, nigdy nie idzie na marne.
– To była strata czasu – mruknęła Niki. Przez pewien czas siedziała, patrząc w okno. Potem odwróciła się do mnie i powiedziała: – Chyba trudno jest rozmawiać z ludźmi. Myślę o Keiko.
– To, co zrobiłam, zdawało mi się najłatwiejsze – odparłam. – Byłam zupełnie zaskoczona.
– Nie dziwię się. – Niki nadal patrzyła w okno pustym wzrokiem. – Keiko nie przyjechała na pogrzeb ojca, prawda?
– Przecież doskonale wiesz, że nie, więc po co pytasz?
– Tak sobie tylko powiedziałam.
– Chcesz powiedzieć, że nie przyjechałaś na jej pogrzeb, ponieważ ona nie przyjechała na pogrzeb twojego ojca? Nie bądź dziecinna, Niki.
– Nie jestem dziecinna. Po prostu mówię, jak było. Ona nigdy nie była częścią naszego życia. Ani ojca, ani mojego. Nigdy bym się nie spodziewała, że przyjedzie na pogrzeb ojca.
Nie odrzekłam ani słowa i siedziałyśmy, milcząc, w naszych fotelach. Potem Niki powiedziała:
– Wtedy, w rozmowie z panią Waters, to było takie dziwne. Zdawało mi się, że sprawia ci to przyjemność.
– Cóż takiego?
– Udawanie, że Keiko żyje.
– Oszukiwanie ludzi nie sprawia mi przyjemności. Chyba powiedziałam to dość ostro, gdyż Niki sprawiała wrażenie przestraszonej.
– Oczywiście, że nie – wyszeptała.
Padało przez całą noc i następnego dnia – a był to czwarty dzień wizyty Niki – wciąż padał ulewny deszcz.
– Czy masz coś przeciwko temu, że dziś zmienię pokój? – zapytała Niki. – Mogłabym używać tej pustej sypialni. – Byłyśmy w kuchni, zmywając naczynia po śniadaniu.
– Pustej sypialni? – zaśmiałam się. – To wszystko są teraz puste sypialnie. Nie, nie widzę powodu, żebyś nie miała tam spać. Czyżbyś przestała lubić swój dawny pokój?
– Trochę dziwnie mi się tam śpi.
– Przykro mi, Niki. Miałam nadzieję, że nadal będziesz go uważała za swój.
– Bo tak jest – zapewniła pośpiesznie. – Nie chodzi o to, że go nie lubię. – Zamilkła i wycierała noże ścierką. Wreszcie powiedziała: – Chodzi o tamten pokój. Jej pokój. Tak mi dziwnie, on jest tuż naprzeciwko.
Przerwałam pracę i spojrzałam na nią surowo.
– Cóż, nic na to nie poradzę, mamo. Po prostu czuję się dziwnie, gdy zdaję sobie sprawę, że ten pokój jest tuż naprzeciwko.
– Oczywiście, że możesz zająć wolny pokój. Ale będziesz musiała zaścielić tam łóżko – stwierdziła zimno.
Choć manifestacyjnie okazałam niezadowolenie z powodu prośby Niki o zmianę pokoju, to w głębi duszy nie zamierzałam czynić jej trudności. Albowiem mnie także niepokoił ów pokój naprzeciwko. Pod wieloma względami jest to najprzyjemniejszy pokój w całym domu – z jego okna rozciąga się wspaniały widok na sad. Jednakże tak długo stanowił fanatycznie wręcz strzeżone terytorium Keiko, iż zdawało się, że rzuciła nań jakiś urok, który – choć opuściła go sześć lat temu – trwał tam nadal i którego moc wzrosła jeszcze bardziej po jej śmierci.
Przez trzy ostatnie lata, które spędziła z nami przed wyjazdem, Keiko chowała się w tej sypialni, odcinając się od nas zupełnie. Rzadko wychodziła, choć czasami gdy leżeliśmy już w łóżkach, słyszeliśmy, że porusza się po domu. Wyobrażałam sobie, że spędza czas, czytając różne pisma i słuchając radia. Nie miała żadnych przyjaciół, a nam wstęp do pokoju był zabroniony. W czasie posiłków zostawiałam jej talerz w kuchni, a ona schodziła po niego na dół, po czym wracała i znów zamykała się w pokoju. Ów pokój, z czego zdawałam sobie sprawę, był w strasznym stanie. Dochodziła z niego woń zwietrzałych perfum i brudnej bielizny, a gdy czasami udało mi się zerknąć do środka, widziałam niezliczone czasopisma w błyszczących okładkach leżące wśród stosów ubrań. Musiałam przymilaniem się namawiać ją do wystawiania brudnych ubrań i w tym przynajmniej udało się nam dojść do porozumienia. Tak więc co kilka tygodni znajdowałam przed jej drzwiami torbę z brudami, które prałam i odnosiłam na to samo miejsce. W końcu przyzwyczailiśmy się do jej zachowania i gdy Keiko – pchana jakimś impulsem – zapuszczała się do salonu, wszyscy czuliśmy silne napięcie. Wyprawy te nieodmiennie kończyły się jej kłótniami z Niki lub z moim mężem, po których wracała do swego pokoju.
Nigdy nie widziałam pokoju Keiko w Manchesterze, pokoju, w którym umarła. Takie myśli u matki mogą wydawać się chorobliwe, lecz gdy tylko usłyszałam o jej samobójstwie, pierwszą myślą, jaka przebiegła mi przez głowę, zanim jeszcze zdążyłam przeżyć szok, było pytanie, jak długo tam była, zanim ją znaleziono. Nawet gdy mieszkała z nami, były dni, że wcale jej nie widywaliśmy; niewielka więc nadzieja, by ktoś znalazł ją szybko w obcym mieście, gdzie mało kto ją znał. Prowadzący śledztwo powiedział później, że znajdowała się tam „kilka dni”. Drzwi otworzyła gospodyni, która myślała, że Keiko opuściła pokój bez płacenia.
Ciągle miałam w oczach ten widok – widok mojej córki wiszącej w pokoju przez wiele dni. Przerażenie wywoływane przez ten obraz nigdy nie zmalało, lecz już dawno przestało to być czymś chorobliwym. Tak samo dzieje się z raną na naszym ciele; powoli można przywyknąć do rzeczy najbardziej wstrząsających.
– Pewnie będzie cieplej w tym pustym pokoju – stwierdziła Niki.
– Jeśli będzie ci zimno w nocy, Niki, możesz po prostu podkręcić ogrzewanie.
– Chyba tak – westchnęła. – Ostatnio nie sypiam dobrze. Mam chyba jakieś koszmary, ale nigdy nie pamiętam ich dokładnie po przebudzeniu.
– Coś mi się śniło ubiegłej nocy – powiedziałam. – To chyba przez tę ciszę. Nie jestem przyzwyczajona do takiej ciszy w nocy.
– Śniła mi się ta mała dziewczynka. Ta, której się wczoraj przyglądałyśmy. Ta dziewczynka z parku.
– Mogę spać w hałasie ulicznym, lecz zapomniałam, jak się sypia w takiej ciszy. – Niki wzruszyła ramionami i wrzuciła kilka sztućców do szuflady. – Może w tym pustym pokoju będzie mi się lepiej spało.
To, że wspomniałam Niki o moim śnie zaraz po tym, kiedy przyśnił mi się po raz pierwszy, świadczy, iż nawet wówczas wątpiłam o jego niewinności. Musiałam podejrzewać od samego początku – niezupełnie wiedząc dlaczego – że sen ów wiązał się nie tyle z tą małą dziewczynką, co raczej z tym, że dwa dni wcześniej przypomniała mi się Sachiko.
Pewnego popołudnia stałam w kuchni, przygotowując kolację na powrót męża z pracy, gdy nagle z salonu dobiegł mnie dziwny dźwięk. Przerwałam pracę i nasłuchiwałam. Po chwili rozległ się znowu – był to dźwięk fałszujących skrzypiec. Rozbrzmiewał on przez kilka minut, by wreszcie umilknąć.
Gdy weszłam po pewnym czasie do salonu, zastałam Ogatę-sana pochylonego nad szachownicą. Późnopopołudniowe słońce wdzierało się do środka, a pomimo elektrycznych wiatraczków w całym mieszkaniu panowała wilgoć. Otworzyłam nieco szerzej okna.
– Czyżby partia nie zakończyła się ubiegłej nocy? -spytałam, podchodząc do niego.
– Nie, Jiro twierdził, że jest zbyt zmęczony. Podejrzewam, że to tylko taki wybieg z jego strony. Widzisz, zapędziłem go tu w kozi róg.
– Ach tak.
– Liczy na to, że może pamięć już mi ostatnio tak nie dopisuje. Więc raz jeszcze przemyśliwuję całą strategię.
– Cóż za przemyślność z ojca strony. Jednak szczerze wątpię, czy umysł Jira działa równie przebiegle.
– Prawdopodobnie nie. Śmiem twierdzić, że znasz go lepiej ode mnie. – Ogata-san jeszcze przez kilka minut przyglądał się z uwagą szachownicy, po czym podniósł wzrok i zaśmiał się. – Na pewno wydaje ci się to wszystko zabawne. Tam, w swoim biurze, Jiro pracuje w pocie czoła, a ja siedzę w domu i przygotowuję na jego przyjście partię szachów. Czuję się jak dzieciak czekający na przyjście ojca.
– Cóż, wolałabym, aby ojciec raczej skupił się na szachach. Ten wcześniejszy recital muzyczny był po prostu straszliwy.
– Cóż za brak szacunku. A ja myślałem, że cię tym wzruszę, Etsuko.
Skrzypce leżały obok na podłodze, odłożone do futerału. Ogata-san patrzył, jak zaczęłam otwierać futerał.
– Zauważyłem je tam, na półce – powiedział. – I pozwoliłem je sobie zdjąć. Nie frasuj się tak, Etsuko. Obchodziłem się z nimi bardzo delikatnie.
– Nigdy nie mogę mieć pewności. I to prawda, że ojciec jest ostatnio jak dziecko. – Wyjęłam skrzypce i przyjrzałam się im. – Z tą tylko różnicą, że małe dzieci nie sięgają do wyższych półek.
Podniosłam instrument. Ogata-san nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Zagraj coś dla mnie – poprosił. – Na pewno zrobisz to lepiej ode mnie.
– Na pewno. – Raz jeszcze przyjrzałam się skrzypcom. – Minęło już tyle czasu.
– Chcesz przez to powiedzieć, że nie ćwiczysz? Szkoda, Etsuko. Kiedyś robiłaś to z wielkim zapałem.
– Pewnie tak. Teraz jednak prawie ich nie dotykam.
– To wielka szkoda, Etsuko. A taka byłaś zapalona. Pamiętam, że grałaś czasem w środku nocy, budząc przy tym cały dom.
– Budząc cały dom? A kiedy to było?
– Tak, tak, pamiętam. Wtedy, gdy po raz pierwszy przyjechałaś do nas. – Ogata-san roześmiał się – Nie rób takiej zmartwionej miny, Etsuko. Wybaczyliśmy ci, poczekaj, jak nazywał się twój najbardziej podziwiany kompozytor? Czy nie Mendelssohn?
– Czy to prawda? Naprawdę budziłam cały dom?
– Nie zamartwiaj się, Etsuko. To było wiele lat temu. Zagraj mi coś Mendelssohna.
– Ale dlaczego mnie nie powstrzymaliście?
– Było tak tylko przez pierwszych kilka nocy. Zresztą nie mieliśmy nic przeciwko temu.
Szarpnęłam lekko za struny. Skrzypce były rozstrojone.
– Musiałam być dla was wówczas ogromnym ciężarem – powiedziałam cicho.
– Nonsens.
– Myślę o reszcie rodziny. Na pewno uważali, że jestem szalona.
– Na pewno nie myśleli o tobie źle. Koniec końców przecież poślubiłaś Jira. No dobrze, Etsuko, dość już tego. Zagraj mi coś.
– Jaka byłam wtedy, ojcze? Czy zachowywałam się jak szalona?
– Byłaś w ogromnym szoku, czego należało się spodziewać. Wszyscy byliśmy w szoku, ci z nas, którzy wyjechali. Ale zapomnijmy o tym wszystkim. Przepraszam, że poruszyłem ten temat.
Ponownie umieściłam instrument pod brodą.
– Ach – westchnął. – Mendelssohn.
Trwałam tak nieruchomo przez kilka minut, ze skrzypcami pod brodą. Potem opuściłam je z westchnieniem na kolana.
– Prawie wcale nie grywam – powiedziałam.
– Ogromnie mi przykro, Etsuko. – Głos Ogaty-sana zabrzmiał uroczyście. – Być może nie powinienem ich był w ogóle dotykać.
Spojrzałam na niego z uśmiechem.
– A więc mały chłopczyk czuje się teraz winny.
– Po prostu zobaczyłem je tam i wszystko mi się przypomniało.
– Zagram ojcu innym razem. Gdy trochę poćwiczę. Ukłonił się lekko, a w jego oczach znów pojawił się uśmiech.
– Zapamiętam sobie tę obietnicę, Etsuko. A przy okazji może nauczysz mnie czegoś.
– Nie mogę ojca nauczyć wszystkiego. Przede wszystkim miał się ojciec nauczyć gotować.
– Ach tak, to też.
– Zagram ojcu w czasie jego następnej wizyty.
– Zapamiętam tę obietnicę – powtórzył.
Tego wieczora, po kolacji, Jiro i jego ojciec zasiedli do partii szachów. Posprzątałam ze stołu i usiadłam z jakimś szyciem. W pewnym momencie Ogata-san powiedział:
– Właśnie coś zauważyłem. Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym powtórzyć ten ruch.
– Ależ oczywiście – odparł Jiro.
– Lecz to raczej nieuczciwe w stosunku do ciebie Zwłaszcza że mam obecnie nad tobą przewagę.
– Nic podobnego. Może ojciec powtórzyć ruch.
– Naprawdę nie masz nic przeciwko temu?
– Absolutnie nic. W ciszy kontynuowali grę.
– Jiro – powiedział Ogata-san po kilku minutach. -Zastanawiałem się, czy napisałeś już ten list? Do Shigeo Matsudy?
Podniosłam wzrok znad szycia. Jiro zdawał się pochłonięty grą i odpowiedział dopiero po wykonaniu ruchu.
– Do Shigeo? Nie, jeszcze nie. Ale zamierzam. Jestem ostatnio bardzo zajęty.
– Oczywiście. Doskonale cię rozumiem. Po prostu mi się przypomniało i to wszystko. – Mam ostatnio bardzo mało czasu.
– Oczywiście. Nie ma pośpiechu. Bynajmniej nie chcę ci się naprzykrzać. Po prostu wypadałoby, ażebyś zareagował odpowiednio szybko. Od ukazania się artykułu minęło już kilka tygodni.
– Tak, oczywiście. Ma ojciec absolutną rację, powrócili do gry. Przez pewien czas nie odzywali się ani słowem. Potem Ogata-san zapytał:
– Jak myślisz, jaka będzie jego reakcja?
– Shigeo? Nie wiem. Jak już mówiłem, ostatnio niewiele się widujemy.
– Podobno wstąpił do partii komunistycznej, czyż tak?
– Nie jestem pewien. Niewątpliwie jednak miał takie skłonności. Dawał temu wyraz przy naszym ostatnim spotkaniu.
– Wielka szkoda. Dzisiaj tyle rzeczy w Japonii może sprowadzić młodych ludzi na złe drogi.
– Tak, niewątpliwie.
– Tak wielu młodych ludzi ulega różnym modom i teoriom. Może jednak ugnie się i przeprosi. Nic lepszego nad przypomnienie komuś w odpowiedniej chwili o jego osobistych zobowiązaniach. Wiesz co, podejrzewam, że Shigeo nawet nie pomyślał, co robi. Myślę, że napisał ten artykuł, w jednej ręce trzymając pióro, a w drugiej swoje komunistyczne książki. Niewykluczone, że koniec końców się ugnie.
– Zupełnie możliwe. Po prostu ostatnio jestem ogromnie zapracowany.
– Oczywiście, oczywiście. Twoja praca musi być na pierwszym miejscu. Nie martw się tym, proszę. Czy to mój ruch?
Kontynuowali grę, odzywając się od czasu do czasu, Raz usłyszałam słowa Ogaty-sana:
– Posuwasz się tak, jak się spodziewałem. Będziesz się musiał solidnie nagłowić, żeby wydostać się z tego kąta.
Partia rozgrywana była już od pewnego czasu, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Jiro podniósł wzrok i spojrzał na mnie krótko. Odłożyłam szycie i wstałam.
Gdy otworzyłam drzwi, zobaczyłam dwóch mężczyzn, którzy uśmiechali się i kłaniali. Pora była już późna i w pierwszej chwili sądziłam, iż pomylili mieszkania. Potem jednak poznałam kolegów Jira z pracy i zaprosiłam ich do środka. Stali w wejściu, chichocząc do siebie. Jeden z nich był małym, korpulentnym człowieczkiem, którego twarz pokrywał rumieniec. Jego towarzysz był szczuplejszy, z bladą cerą Europejczyka. Jego twarz zdradzała, że pił, gdyż na obu policzkach widoczne były różowe plamy. Obydwaj mieli niechlujnie rozluźnione krawaty, a marynarki trzymali przerzucone przez ramię.
Jiro wydawał się zadowolony z ich odwiedzin i poprosił, by usiedli. Mimo to – chichocząc – nadal stali w drzwiach.
– Ach, Ogata – odezwał się do Jira ten z bladą twarzą. – Może naszliśmy cię w nieodpowiednim momencie?
– Absolutnie nie. A tak w ogóle, to co robicie w tych stronach?
– Odwiedziliśmy brata Murasakiego. Właściwie nie byliśmy jeszcze w domu.
– Przyszliśmy ci poprzeszkadzać, ponieważ boimy się wracać do domu – wtrącił ten korpulentny. – Nie uprzedziliśmy żon, że będziemy trochę później.
– Co za hołota z was, jeden wart drugiego – powiedział Jiro. – Może zdejmiecie buty i wejdziecie do środka?
– Przyszliśmy w nieodpowiedniej chwili – powtórzył ten z bladą twarzą. – Przecież masz gościa. – Tu uśmiechnął się i ukłonił w kierunku Ogaty-sana.
– To jest mój ojciec, lecz jakże mogę was przedstawić, skoro nie chcecie wejść?
W końcu goście zdjęli buty i usiedli. Jiro przedstawił ich ojcu, a oni znów zaczęli kłaniać się i chichotać.
– Panowie jesteście z firmy Jira? – spytał Ogata-san.
– Tak – odparł ten korpulentny. – I jest to dla nas wielki zaszczyt, mimo że praca z nim nie należy do najłatwiejszych. W biurze mówimy na pańskiego syna „Faraon”, ponieważ zmusza nas do niewolniczej pracy, a sam nic nie robi.
– Cóż za bzdury – odezwał się mój mąż.
– To prawda. Rozkazuje nam jak zwykłym wyrobnikom, a potem siada na krześle i czyta gazetę.
Ogata-san nie wiedział przez chwilę, co o tym sądzić, lecz widząc, że goście się śmieją, przyłączył się do ogólnej wesołości.
– A cóż to jest? – Ten z bladą twarzą wskazał na szachownicę. – Widzisz, a jednak w czymś przeszkodziliśmy.
– Po prostu graliśmy w szachy dla zabicia czasu – odparł Jiro.
– Proszę więc grać dalej. Nie pozwól, by przeszkadzała ci taka hołota jak my.
– Nie wygłupiajcie się. Myślicie, że potrafię się skupić w towarzystwie takich idiotów? – Jiro odepchnął szachownicę; jedna lub dwie figury spadły, a Jiro odstawił je na chybił trafił. – Więc byliście w odwiedzinach u brata Murasakiego? Etsuko, zrób panom trochę herbaty. – Mój mąż powiedział te słowa, choć znajdowałam się już w połowie drogi do kuchni. Wtedy jednak ten korpulentny zaczął szaleńczo machać ręką.
– Proszę pani, proszę pani. Bardzo proszę. Proszę. Za chwilę wychodzimy. Niech pani usiądzie.
– To żaden kłopot – uśmiechnęłam się.
– Nie, proszę pani, błagam – jego głos przerodził się w głośny krzyk. – Jesteśmy hołotą, jak powiedział pani mąż. Niech pani nie robi sobie kłopotu, proszę usiąść.
Już miałam go posłuchać, gdy ujrzałam, że Jiro patrzy na mnie z gniewem.
– Przynajmniej napijcie się, panowie, trochę herbaty – odezwałam się. – To dla nas żaden kłopot.
– Skoro już usiedliście, to możecie trochę zostać – powiedział mój mąż do swoich gości. – W każdym razie chciałbym się czegoś dowiedzieć o bracie Murasakiego, Czy naprawdę jest tak szalony, jak mówią?
– No cóż, temperament ma niewąski – odparł ze śmiechem ten korpulentny. – Nie można powiedzieć, byśmy się rozczarowali. A czy ktoś opowiadał ci o jego żonie?
Ukłoniłam się i wyszłam niezauważalnie do kuchni, Przygotowałam herbatę, a na talerzu położyłam ciastka które upiekłam nieco wcześniej. Słyszałam dochodzące z salonu śmiechy, a wśród nich głos mojego męża. Jeden z gości tytułował go głośno „Faraonem”. Gdy wróciłam do salonu, Jiro i jego goście byli w wyśmienitym nastroju. Ten korpulentny opowiadał anegdotę o spotkaniu jakiegoś ministra z generałem MacArthurem. Położyłam obok nich ciastka, nalałam herbatę i usiadłam obok Ogaty-sana. Przyjaciele Jira opowiedzieli jeszcze kilka dowcipów o politykach, a potem ten z bladą twarzą udawał obrażonego, ponieważ jego towarzysz wyraził się lekceważąco o jakiejś podziwianej przezeń osobistości. Robił poważną minę, a pozostali droczyli się z nim.
– Wiesz co, Hanada – powiedział mój mąż. – Słyszałem ciekawą historię w biurze dwa dni temu. Opowiadano mi, że podczas ostatnich wyborów groziłeś swojej żonie, że obijesz ją kijem golfowym, ponieważ nie chciała głosować tak, jak kazałeś.
– Kto ci naopowiadał takich bzdur?
– Słyszałem to z pewnego źródła.
– To prawda – przyznał ten korpulentny. – A twoja żona chciała dzwonić na policję, by zgłosić przypadek politycznego zastraszania.
– Co za bzdury. Zresztą nie mam już kijów golfowych. Sprzedałem je w ubiegłym roku.
– Jednak nadal masz ten największy – powiedział korpulentny mężczyzna. – Widziałem go w twoim mieszkaniu w zeszłym tygodniu. Może go użyłeś.
– Ale nie zaprzeczysz, prawda, Hanada? – spytał Jiro.
– Z tym kijem golfowym to bzdura.
– Ale prawdą jest, że nie mogłeś jej zmusić do posłuszeństwa.
Ten z bladą twarzą wzruszył ramionami.
– No cóż, w końcu głosowanie to jej prywatna sprawa.
– W takim razie, dlaczego jej groziłeś? – spytał jego przyjaciel.
– Po prostu starałem się przemówić jej do rozsądku. Moja żona głosuje na Yoshidę tylko dlatego, że jest podobny do jej wuja. To typowe dla kobiet. Nie mają pojęcia o polityce. Wydaje się im, że mogą wybierać przywódców politycznych tak samo jak wybiera się sukienki.
– Więc przyłożyłeś jej tym największym – stwierdził
– Czy rzeczywiście tak było? – spytał Ogata-san, który od czasu, gdy wniosłam herbatę, nie odezwał się ani słowem. Cała trójka przestała się śmiać, a ten z bladą twarzą spojrzał ze zdziwieniem na Ogatę-sana.
– No cóż, nie. – Nagle spoważniał i lekko się ukłonił. – Nie uderzyłem jej.
– Ależ nie – odparł Ogata-san. – Chodziło mi o to czy pańska żona i pan głosowaliście na różne partie.
– Tak. – Wzruszył ramionami i zachichotał niezręcznie. – Cóż mogłem zrobić?
– Bardzo mi przykro. Nie zamierzałem się wtrącać – Ogata-san ukłonił się nisko, a ten z bladą twarzą uczynił tak samo. Jak gdyby owe ukłony stanowiły jakiś sygnał, trzej młodsi mężczyźni znowu zaczęli się śmiać i rozmawiać między sobą. Z polityki przeszli na rozmowy o różnych pracownikach ich firmy. Gdy dolewałam herbatę, zauważyłam, że ciastek, których nałożyłam pod dostatkiem, nie było już prawie ani śladu. Napełniwszy ich filiżanki, usiadłam znów obok Ogaty-sana.
Goście zabawili około godziny. Jiro odprowadził ich do drzwi, po czym usiadł z westchnieniem.
– Robi się późno – powiedział. – Będę wkrótce szedł spać.
Ogata-san studiował szachownicę.
– Zdaje mi się, że figury trochę się pomieszały – odezwał się. – Jestem pewien, że koń był na tym polu, a nie na tamtym.
– Całkiem prawdopodobne.
– Więc postawię go tutaj. Zgadzasz się?
– Tak, tak. Na pewno ma ojciec rację. Będziemy musieli skończyć tę partię innym razem, ojcze. Niedługo będę musiał iść spać.
– A co powiesz na jeszcze kilka ruchów? Może niebawem skończymy?
– Naprawdę wolałbym nie. Jestem bardzo zmęczony.
– Oczywiście.
Schowałam przybory do szycia i usiadłam, czekając, aż obydwaj mężczyźni zaczną przygotowywać się do nu. Jednakże Jiro wziął jakąś gazetę i zaczął czytać ostatnią stronę. Potem sięgnął po ostatnie leżące na talerzu ciastko i zaczął je niedbale pogryzać. Po chwili Ogata-san powiedział:
– Może byśmy teraz skończyli? To tylko kilka ruchów.
– Ojcze, naprawdę jestem zmęczony. Rano muszę iść do pracy.
– Tak, oczywiście.
Jiro powrócił do swojej gazety. Nadal jadł ciastko i zauważyłam, że kilka okruchów upadło na tatami. Ogata-san przez pewien czas przyglądał się szachownicy.
– Nieprawdopodobne rzeczy mówił twój przyjaciel -odezwał się wreszcie.
– Tak? A cóż takiego? – Jiro nie podniósł wzroku znad gazety.
– To, że on i jego żona głosowali na różne partie. Kilka lat temu coś takiego byłoby nie do pomyślenia.
– Niewątpliwie.
– Niezwykłe rzeczy dzieją się obecnie. Przypuszczam, że na tym właśnie polega demokracja – Ogata-san westchnął. – To wszystko, co tak ochoczo przyjęliśmy od Amerykanów, nie zawsze wyszło nam na dobre.
– Rzeczywiście nie wyszło.
– Spójrz, co się dzieje. Mąż i żona głosują na różne partie. Smutno jest, kiedy w takich sprawach nie można polegać na żonie. Jiro nie przestawał czytać gazety.
– Tak, to doprawdy smutne – powiedział. – Żony w dzisiejszych czasach nie czują żadnej lojalności wobec swoich rodzin. Po prostu robią, co chcą, i tak głosują, jak im dyktuje kaprys. To typowe dla zmian, jakie zaszły w Japonii. W imię demokracji ludzie porzucają swoje zobowiązania.
Jiro obrzucił ojca krótkim spojrzeniem, po czym powrócił do gazety.
– Niewątpliwie ma ojciec rację – odezwał się. – Jednak nie można powiedzieć, że wszystko, co przywieźli Amerykanie, jest złe.
– Ci Amerykanie… oni nigdy nie zrozumieli tego, jak kiedyś było w Japonii. Nie rozumieli tego ani przez chwilę. Te obyczaje przystoją Amerykanom, lecz u nas wszystko wyglądało inaczej, całkiem inaczej. – Ogata-san znów westchnął. – Dyscyplina, lojalność; to wszystko spajało ongiś Japonię. Być może brzmi to dziwacznie, lecz tak było. Ludzi przepełniało poczucie obowiązku. Wobec rodziny, wobec zwierzchników, wobec kraju. Teraz zamiast tego wszyscy mówią o demokracji. Słowo to słychać zawsze, gdy ludzie chcą być egoistyczni, gdy chcą zapomnieć o swoich obowiązkach.
– Tak, bez wątpienia ma ojciec rację. – Jiro ziewnął i podrapał się po policzku.
– Weźmy na przykład to, co stało się w moim zawodzie. Oto masz system, który pielęgnowaliśmy i hołubiliśmy przez lata. Przychodzą Amerykanie i wszystko niszczą, bez chwili zastanowienia. Postanawiają, że nasze szkoły będą takie same jak szkoły amerykańskie, że nasze dzieci będą się uczyły tego samego co dzieci w Ameryce. A Japończycy ochoczo zgadzają się na to wszystko. Zgadzają się, mówiąc o demokracji. – Potrząsnął głową. – Wiele wspaniałych rzeczy zniszczono w naszych szkołach.
– Tak, niewątpliwie jest w tym dużo racji. – Jiro raz jeszcze spojrzał na ojca. – Lecz nie można zaprzeczyć, że dawny system miał swoje ujemne strony, i dotyczy to nie tylko szkół, lecz także wszystkiego innego.
– Jiro, a cóż to ma znaczyć? Wyczytałeś to gdzieś?
– Nie, mówię to, co myślę.
– Wyczytałeś to w swojej gazecie? Całe moje życie poświęciłem uczeniu młodzieży. A potem patrzyłem, jak Amerykanie wszystko niszczą. Coś nieprawdopodobnego dzieje się teraz w naszych szkołach, spójrz choćby na to jak zachowują się dzieci. Nieprawdopodobne. A tylu rzeczy przestano w ogóle uczyć. Czy wiesz o tym, że dzieci opuszczają dziś szkołę, nie wiedząc nic o historii swojego własnego kraju?
– Przyznaję, że to wielka szkoda, lecz pamiętam też, jak uczono mnie w szkole, że Japonia została stworzona przez bogów. O tym, że z boskiego nakazu nasz naród stoi ponad innymi narodami. Musieliśmy uczyć się na pamięć podręczników, słowo po słowie. Być może są rzeczy, których wcale nie trzeba żałować.
– Ale, Jiro, to wszystko nie jest takie proste. Najwyraźniej nie rozumiesz, jak to wszystko funkcjonowało. To nie było takie proste, jak skłonny jesteś sądzić. Pracowaliśmy z ogromnym poświęceniem, aby wpoić następnym pokoleniom odpowiednie zasady, żeby dzieci wzrastały w poszanowaniu swojego kraju i współrodaków. W Japonii istniał ongiś duch, który spajał nas wszystkich. Wyobraź sobie teraz życie współczesnego chłopca. W szkole nie przekazuje mu się żadnych wartości. Uczy się jedynie tego, że powinien wszystkiego egoistycznie żądać od życia. Wraca do domu, a tam rodzice kłócą się, gdyż matka nie chce głosować na partię ojca. Coś nieprawdopodobnego.
– Rozumiem, o co ojcu chodzi. Teraz chciałbym przeprosić, ale muszę iść do łóżka.
– Robiliśmy, co w naszej mocy, tacy jak Endo i ja, robiliśmy wszystko, by nie zginęło to, co w tym kraju najlepsze. Jednak wiele z tego zostało zniszczone.
– To naprawdę godne ubolewania. – Mój mąż wstał. – Ojciec wybaczy, muszę iść spać. Jutro czeka mnie kolejny trudny dzień.
Ogata-san spojrzał na syna, a na jego twarzy malowało się niejakie zdziwienie.
– Ależ tak, oczywiście. Jestem bezduszny, zatrzymując cię tak długo. – To mówiąc, skłonił się nieznacznie.
– Ależ nie. Przepraszam, że nie możemy dłużej rozmawiać, ale naprawdę muszę się położyć.
– Oczywiście.
Jiro życzył ojcu dobrej nocy, po czym opuścił pokój. Przez kilka minut Ogata-san nie odrywał wzroku od drzwi, za którymi zniknął jego syn, zupełnie jakby oczekiwał, że lada chwila powróci. Potem odwrócił się do mnie z zakłopotaniem na twarzy.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno -powiedział. – Naprawdę nie chciałem go zatrzymywać.
– Wyjechał? I nie zostawił ci żadnej wiadomości w hotelu? Sachiko roześmiała się. – Wyglądasz na ogromnie zaskoczoną, Etsuko – powiedziała. – Nie, niczego nie zostawił. Nie wiedzą nic ponad to, że wyjechał wczoraj rano. Prawdę mówiąc, brałam pod uwagę coś takiego.
Zdałam sobie sprawę, że wciąż trzymam w ręce tacę. Położyłam ją delikatnie na ziemi, a potem usiadłam na poduszce naprzeciwko Sachiko. Tego dnia w mieszkaniu czuć było lekki wiaterek.
– To straszne – stwierdziłam. – A przecież czekałaś gotowa i spakowana.
– Dla mnie to nic nowego, Etsuko. W Tokio, gdzie go poznałam, w Tokio było tak samo. Zupełnie nic nowego. Nauczyłam się, że zawsze muszę być gotowa na coś takiego.
– I mówisz, że wracasz dziś wieczór do miasta? Sama?
– Nie bądź tak wstrząśnięta, Etsuko. Po Tokio, Nagasaki wydaje się miasteczkiem. Jeśli nadal jest w Nagasaki, znajdę go jeszcze dziś wieczór. Być może zmienił hotel, lecz na pewno nie zmienił nawyków.
– Ale to wszystko jest takie smutne. Jeśli sobie życzysz, z przyjemnością zostanę z Mariko do czasu twego powrotu.
– Bardzo to miło z twojej strony. Mariko z równym powodzeniem może zostać sama, lecz jeśli gotowa jesteś spędzić z nią kilka godzin dziś wieczór, to bardzo miło. Jestem wszakże pewna, że wszystko się ułoży, Etsuko. Widzisz, gdy przejdziesz przez to wszystko, przez co ja przeszłam, nauczysz się nie brać sobie do serca tak drobnych niepowodzeń.
– A co zrobisz, jeśli jego… to znaczy jeśli wyjechał na dobre z Nagasaki?
– Nie ujechał daleko, Etsuko. Ponadto, jeśli naprawdę zamierzał mnie opuścić, zostawiłby jakąś wiadomość, prawda? Widzisz, on daleko nie ujechał. Wie, że ruszę za nim i go znajdę. – Sachiko spojrzała na mnie z uśmiechem. Zupełnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. – Oprócz tego, Etsuko – ciągnęła – przyjechał tu z tak daleka. Przyjechał do Nagasaki, by znaleźć mnie w domu mojego wuja, taki szmat drogi aż z Tokio. Czy zrobiłby to wszystko, gdyby nie zamierzał dotrzymać słowa? Widzisz, Etsuko, on niczego nie pragnie bardziej niż zabrać mnie do Ameryki. Tak, tego właśnie chce. Nic się nie zmieniło, to tylko małe opóźnienie. – Zaśmiała się krótko. – Czasami on zachowuje się jak dziecko.
– Dlaczego w takim razie odszedł? Doprawdy trudno mi zrozumieć.
– Tu nie ma nic do rozumienia, Etsuko, to drobnostka. On przede wszystkim chce mnie zabrać do Ameryki i prowadzić tam stateczny żywot. Tak, tego naprawdę chce. Czy w przeciwnym razie jechałby taki szmat drogi, by znaleźć mnie w domu mojego wuja? Widzisz, Etsuko, nie ma się czym martwić.
– Ależ oczywiście.
Wydawało mi się, że Sachiko chce coś powiedzieć, jednak się powstrzymała. Wbiła wzrok w filiżanki na tacy.
– No cóż, Etsuko – odezwała się z uśmiechem. – Nalejmy herbatę.
Przyglądała się w milczeniu, jak napełniam filiżanki. Gdy rzuciłam na nią krótkie spojrzenie, uśmiechnęła się zachęcająco. Napełniłam filiżanki i przez kilka chwil siedziałyśmy w milczeniu.
– Nawiasem mówiąc, Etsuko, rozumiem, że rozmawiałaś z panią Fujiwara i wyjaśniłaś jej moją sytuację.
– Tak, widziałam się z nią przedwczoraj.
– Na pewno zastanawia się, co się ze mną dzieje.
– Wyjaśniłam jej, że wezwano cię do Ameryki. Wykazała całkowite zrozumienie.
– Widzisz, Etsuko – odezwała się Sachiko. – Znalazłam się teraz w trudnej sytuacji.
– Tak, rozumiem.
– Finansowej, i nie tylko.
– Rozumiem – odparłam z lekkim ukłonem. – Jeśli sobie życzysz, nie omieszkam porozmawiać z panią Fujiwara. Jestem pewna, iż w obecnej sytuacji z ochotą…
– Nie, nie, Etsuko – odrzekła Sachiko ze śmiechem. -Bynajmniej nie pragnę powrócić do tej małej jadłodajni. Nadal oczekuję, że w niedalekiej przyszłości wyjadę do Ameryki. Po prostu plany uległy niewielkiemu przesunięciu, to wszystko. Tymczasem jednak potrzebna mi będzie pewna suma pieniędzy. Przypomniało mi się, Etsuko, iż kiedyś proponowałaś mi pomoc tego rodzaju.
Patrzyła na mnie z przyjaznym uśmiechem. Odwzajemniłam jej spojrzenie, po czym skłoniłam się i powiedziałam:
– Mam swoje oszczędności. Nie jest tego dużo, lecz z przyjemnością uczynię, co w mojej mocy.
Sachiko złożyła zgrabny ukłon, a następnie uniosła filiżankę.
– Nie chcę cię wprawiać w zakłopotanie, wymieniając konkretną sumę. Decyzję pozostawiam tobie. Z wdzięcznością przyjmę wszystko, co uznasz za stosowne mi pożyczyć. Rzecz jasna całą pożyczkę zwrócę jak najrychlej, co do tego możesz nie żywić obaw, Etsuko.
– Naturalnie – odrzekłam cicho. – Nie wątpię w to ani przez chwilę.
Sachiko nadal przyglądała mi się z przyjaznym uśmiechem. Przeprosiłam ją i wyszłam z pokoju.
Do sypialni wdzierały się promienie słońca, podświetlając unoszący się w powietrzu kurz. Uklękłam przy szafce. Z najniższej szufladki wyciągnęłam różne przedmioty – albumy ze zdjęciami, kartki z życzeniami, teczkę z akwarelami mojej matki – kładąc wszystko starannie na podłodze obok. Na spodzie szufladki znajdowała się czarna, polakierowana szkatułka. Uniósłszy wieczko, znalazłam kilka zachowanych listów – nie znanych mojemu mężowi – wraz z dwoma lub trzema niewielkimi fotografiami. Pod nimi znajdowała się koperta z moimi pieniędzmi. Starannie ułożyłam wszystko na miejsce i wsunęłam szufladkę. Przed wyjściem z pokoju otworzyłam szafę z ubraniami, wybrałam szalik o odpowiednio delikatnym wzorze i owinęłam nim kopertę.
Kiedy wróciłam do salonu, Sachiko napełniała swoją filiżankę. Nie patrzyła na mnie i gdy położyłam na podłodze obok niej zwinięty szalik, dalej w skupieniu nalewała herbatę. Gdy usiadłam, skinęła mi głową, po czym zaczęła sączyć herbatę. Tylko raz, opuszczając filiżankę, rzuciła ukradkowe spojrzenie na leżące przy niej zawiniątko.
– Chciałabym, żebyś coś zrozumiała, Etsuko – odezwała się. – Widzisz, nie zrobiłam nic takiego, abym musiała się teraz wstydzić czy rumienić. Dlatego możesz mnie pytać, o co tylko zechcesz.
– Tak, oczywiście.
– Na przykład, Etsuko, dlaczego nigdy nie zadajesz serii pytań na temat, jak to ciągle określasz, „mojego przyjaciela”? Naprawdę nie ma powodów do zakłopotania. Cóż to, Etsuko, już zaczynasz się rumienić.
– Zapewniam cię, że nie jestem zakłopotana. Prawdę mówiąc…
– Jesteś, Etsuko, przecież widzę, że jesteś. – Sachiko zaśmiała się i klasnęła w dłonie. – Pojmij że wreszcie, iż nie mam nic do ukrycia, niczego się nie wstydzę. Dlaczego tak się czerwienisz? Tylko dlatego, że wspomniałam Franka?
– Ależ mówię ci, że nie jestem zakłopotana. I zapewniam cię, iż nigdy nie myślałam…
– Dlaczego nigdy się o niego nie pytasz, Etsuko? Z pewnością jest wiele pytań, które chciałabyś zadać. Więc czemu ich nie zadajesz? Skoro wszyscy w sąsiedztwie są zainteresowani, to nie sądzę, byś ty była wyjątkiem. Proszę więc, pytaj o wszystko bez skrępowania.
– Ale ja naprawdę…
– Daj spokój, Etsuko, proszę. Pytaj mnie o niego. Chcę. Pytaj mnie o niego, Etsuko.
– No więc dobrze.
– Tak? Proszę, Etsuko, pytaj.
– No dobrze. Jak on wygląda, ten twój przyjaciel?
– Jak on wygląda? – Sachiko znów się zaśmiała. – Czy tylko tego chciałabyś się dowiedzieć? Cóż, jest wysoki jak większość cudzoziemców, a jego włosy zaczynają powoli rzednąć. Nie, nie jest stary. Czy wiedziałaś, Etsuko, że cudzoziemcy znacznie szybciej łysieją? Pytaj mnie dalej. Na pewno są różne rzeczy, które chciałabyś wiedzieć.
– No cóż, szczerze mówiąc…
– Proszę, Etsuko, pytaj. Chcę, żebyś pytała.
– Ależ naprawdę nie ma niczego, co chciałabym…
– Nie wierzę, musisz mnie spytać. Pytaj mnie o niego, Etsuko, pytaj.
– Prawdę mówiąc – powiedziałam – zastanawiałam się nad jedną rzeczą.
Sachiko nagle zesztywniała. Do tej pory trzymała złożone ręce przed sobą, lecz teraz opuściła je powoli na kolana.
– Zastanawiałam się, czy on w ogóle mówi po japońsku. Przez chwilę Sachiko milczała. Potem uśmiechnęła się i powoli zaczęła się rozluźniać. Znów uniosła filiżankę i wypiła kilka łyków. Gdy zaczęła mówić, w jej głosie pobrzmiewało rozmarzenie.
– Cudzoziemcy mają tyle problemów z naszym językiem – zaczęła. Przerwała i uśmiechnęła się do siebie. – Japoński Franka jest straszny, więc rozmawiamy po angielsku. Czy ty znasz choć trochę angielski, Etsuko? Wcale? Widzisz, mój ojciec mówił dobrze po angielsku. Miał powiązania z Europą i zawsze zachęcał mnie, bym uczyła się tego języka. Jednak gdy wyszłam za mąż, nauka się skończyła. Mój mąż mi zakazał. Zabrał mi wszystkie angielskie książki, ale ja nie zapomniałam. Gdy spotykam w Tokio cudzoziemców, wszystko mi się przypomina.
Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Potem Sachiko westchnęła ciężko.
– Chyba będę musiała wkrótce iść – powiedziała. Sięgnęła po zwinięty szalik i nie patrząc nań, wrzuciła go do torebki.
– Nie napijesz się jeszcze herbaty? – spytałam. Wzruszyła ramionami.
– Może trochę.
Napełniłam filiżanki. Sachiko spojrzała na mnie, po czym powiedziała:
– Jeżeli ci nie pasuje, to znaczy dziś wieczór, to nic się nie stanie. Mariko powinna dać sobie radę sama.
– Żaden kłopot. Jestem pewna, że mój mąż nie będzie miał nic przeciwko temu.
- To miło z twojej strony, Etsuko – rzekła Sachiko apatycznie. Potem dodała: – Może jednak powinnam cię ostrzec. Od kilku dni moja córka jest w dość dziwnym nastroju.
– To dobrze – odrzekłam z uśmiechem. – Będę musiała przyzwyczaić się do różnych nastrojów u dzieci. Sachiko wolno piła swoją herbatę. Najwyraźniej nie spieszyło się jej do powrotu. Po chwili odłożyła filiżankę i zaczęła oglądać grzbiety swych dłoni.
– Wiem, że to, co wydarzyło się w Nagasaki, było straszne – powiedziała wreszcie. – Lecz i w Tokio nie było lepiej. Trwało to tydzień za tygodniem, było bardzo źle. Pod koniec wszyscy żyliśmy w tunelach i zburzonych budynkach, a wokół nie było nic prócz gruzów. Każdy, kto mieszkał w Tokio, widział nieprzyjemne rzeczy. Tak samo Mariko. – W dalszym ciągu przyglądała się grzbietom swych dłoni.
– Tak – powiedziałam. – To musiał być niezwykle trudny okres.
– Ta kobieta. Ta, o której Mariko cały czas mówi. To dotyczy czegoś, co Mariko widziała w Tokio. Widziała jeszcze inne, straszne rzeczy, lecz na zawsze zapamiętała tę kobietę. – Odwróciła dłonie i przypatrywała się to jednej, to drugiej, jakby chciała je porównać.
– A ta kobieta… czy zginęła w czasie nalotu? -spytałam.
– Popełniła samobójstwo. Mówią, że poderżnęła sobie gardło. Nie znałam jej. Widzisz, Mariko wybiegła pewnego ranka. Nie pamiętam dlaczego, może się czymś zdenerwowała. W każdym razie wybiegła na ulicę, a ja ruszyłam za nią. Było bardzo wcześnie i ulice świeciły pustkami. Mariko wbiegła w jakąś boczną uliczkę, a ja za nią. Na jej końcu był kanał, a przy nim klęczała jakaś kobieta, z rękami zanurzonymi po łokcie w wodzie. Młoda kobieta, bardzo chuda. Gdy ją zobaczyłam, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Wiesz, Etsuko, ona się odwróciła i uśmiechnęła do Mariko. Wiedziałam, że coś jest nie tak, i Mariko też coś wyczuła, bo nagle się zatrzymała. W pierwszej chwili myślałam, że ta kobieta jest ślepa, miała takie niewidzące oczy. Potem wyciągnęła ręce z kanału i pokazała nam, co trzyma pod wodą. To było niemowlę. Wtedy złapałam Mariko i wyprowadziłam ją z tej uliczki.
Milczałam, czekając na dalszą część opowiadania. Sachiko dolała sobie nieco herbaty z imbryka.
– Jak już mówiłam, słyszałam, że ta kobieta popełniła samobójstwo. Kilka dni później – dodała.
– Ile lat miała wówczas Mariko?
– Pięć, prawie sześć. Widziała też inne rzeczy w Tokio. Jednak ciągle pamięta tę kobietę.
– Widziała wszystko? Widziała to niemowlę?
– Tak. Szczerze mówiąc, przez długi czas myślałam, że nie zrozumiała, co się wtedy stało. Nigdy o tym nie mówiła. Nawet nie wyglądała na specjalnie wstrząśniętą. Zaczęła o tym mówić dopiero jakiś miesiąc później. Spałyśmy wówczas w tym starym budynku. Zbudziłam się w nocy i zobaczyłam, że Mariko siedzi na łóżku wpatrzona w wejście. Tam nie było prawdziwych drzwi, jedynie wejście, i Mariko siedziała ze wzrokiem wbitym w to miejsce. Opanowało mnie przerażenie. Widzisz, każdy, kto chciał, mógł bez trudu wejść do budynku. Spytałam Mariko, co się dzieje, a ona odparła, że stoi tam jakaś kobieta i obserwuje nas. Na pytanie: „Jaka kobieta?”, odrzekła, iż ta sama, którą widziałyśmy rankiem. Stoi w wejściu i patrzy na nas. Wstałam i rozejrzałam się dookoła, ale nikogo tam nie było. Oczywiście nie wykluczam możliwości, że naprawdę stała tam jakaś kobieta, gdyż każdy, kto chciał, mógł wejść do środka.
– Rozumiem. I Mariko wydawało się, że to ta kobieta, którą widziałyście wcześniej.
– Przypuszczam, że tak właśnie było. W każdym razie to wszystko, obsesja Mariko na punkcie tej kobiety, zaczęło się właśnie wtedy. Myślałam, że z tego wyrosła, lecz niedawno wszystko wróciło. Jeśli dziś wieczór zacznie o tym mówić, nie zwracaj, proszę, na to uwagi.
– Dobrze.
– Wiesz, jak to jest z dziećmi. Udają, że wierzą w to, co sobie wymyśliły, po czym nie potrafią odróżnić fantazji od rzeczywistości.
– Tak, przypuszczam, że nie ma w tym nic niezwykłego.
– Widzisz, Etsuko, gdy Mariko się urodziła, życie nie było łatwe.
– Tak, niewątpliwie tak było – odrzekłam. – Wiem, że miałam dużo szczęścia.
– Życie było niełatwe. Być może decyzja o ślubie była moim błędem, bo przecież wszyscy wiedzieli, że będzie wojna. Jednak z drugiej strony nikt nie wiedział, jak naprawdę wygląda wojna, nie wówczas. Poślubiłam mężczyznę z niezwykle szanowanej rodziny. Nigdy nie sądziłam, że wojna może zmienić tak wiele. – Sachiko odstawiła filiżankę i przejechała dłonią po włosach. Potem uśmiechnęła się szybko. – Jeśli zaś chodzi o dzisiejszy wieczór, Etsuko – ciągnęła – to moja córka doskonale potrafi umilić sobie czas. Więc zbytnio się nią nie przejmuj.
Gdy pani Fujiwara mówiła o swoim synu, na jej twarzy malowało się znużenie.
– Zaczyna się starzeć – mawiała. – Wkrótce będzie mógł wybierać tylko wśród starych panien.
Siedziałyśmy na dziedzińcu jadłodajni. Kilka stolików zajmowali urzędnicy, którzy przyszli tu na lunch.
– Biedny Kazuo-san – powiedziałam ze śmiechem. Chyba dobrze wiem, co czuje. Było mu tak smutno z powodu panny Michiko. I dość długo byli zaręczeni prawda?
– Trzy lata. Zawsze uważałam, że tak długie zaręczyny są bez sensu. Tak, Michiko była miłą dziewczyną. Przypuszczam, że miałaby takie samo zdanie o jego żałobie po niej jak ja. Na pewno chciałaby, żeby prowadził normalne życie.
– To jednak musi być dla niego bardzo trudne. Człowiek układa plany przez długi czas, a potem wszystko nagle się sypie.
– To wszystko należy już do przeszłości. Wszyscy musieliśmy zostawić coś za nami. I ty, Etsuko, pamiętam przecież, że chodziłaś ze złamanym sercem. Jednak jakoś się otrząsnęłaś.
– Tak, miałam dużo szczęścia. Ogata-san był dla mnie wówczas bardzo dobry. Gdyby nie on, nie wiem, co by się ze mną stało.
– Tak, był dla ciebie bardzo dobry. I oczywiście w ten sposób poznałaś swojego męża. Zasłużyłaś sobie na to szczęście.
– Doprawdy nie wiem, gdzie bym się dzisiaj podziewała, gdyby Ogata-san mnie wtedy nie przygarnął Ale rozumiem, jak trudno przychodzi coś takiego, mam na myśli pani syna. Nawet i mnie przypomina się czasami Nakamura-san. Nic nie mogę na to poradzić. Czasami budzę się i zapominam. Wydaje mi się, że nadal tam jestem, tam, w Nakagawie…
– Dość, Etsuko, nie można tak mówić. – Pani Fujiwara patrzyła na mnie przez chwilę, po czym westchnęła. – Mnie też się to zdarza. Tak jak mówisz rankami, zaraz po przebudzeniu, zupełnie niespodziewanie. Często budzę się przekonana, że muszę szybko przygotować im wszystkim śniadanie.
Przez chwilę milczałyśmy. W końcu pani Fujiwara zaśmiała się.
– Co z ciebie za kobieta, Etsuko – powiedziała. – Widzisz, zaczęłam opowiadać takie rzeczy.
– To bardzo nierozsądnie z mojej strony – odrzekłam. – W każdym razie jeśli chodzi o mnie i Nakamurę-sana, to nic nigdy między nami nie było. To znaczy niczego nie postanawialiśmy.
Pani Fujiwara nie spuszczała ze mnie wzroku, przytakując swoim własnym myślom. Wtedy po drugiej stronie dziedzińca wstał jeden z klientów, przygotowując się do wyjścia.
Patrzyłam, jak pani Fujiwara podchodzi do jakiegoś eleganckiego młodego mężczyzny bez marynarki. Skłonili się sobie i rozpoczęli radosną pogawędkę. Zapinając teczkę, ów mężczyzna powiedział coś zabawnego i pani Fujiwara wybuchnęła głośnym śmiechem. Potem raz jeszcze wymienili ukłony i mężczyzna zniknął w tłumie spieszących się przechodniów. Z wdzięcznością przyjęłam tę przerwę, która pozwoliła mi opanować emocje. Gdy pani Fujiwara wróciła, powiedziałam:
– Będę chyba musiała wracać. Jest pani teraz bardzo zajęta.
– Usiądź i odpręż się. Dopiero przyszłaś. Przyniosę ci jakiś lunch.
– Dziękuję, ale nie trzeba.
– Posłuchaj, Etsuko, jeżeli nie zjesz tutaj, to nie zjesz nic przez następną godzinę. Wiesz dobrze, że w twoim stanie regularne jedzenie to podstawa.
– Tak, wiem.
Pani Fujiwara przyglądała mi się uważnie przez chwilę, po czym powiedziała:
– Przed tobą przyszłość, której możesz z radością wyczekiwać, Etsuko. Dlaczego więc jesteś tak nieszczęśliwa?
– Nieszczęśliwa? Wcale nie jestem nieszczęśliwa. Nie spuszczała ze mnie wzroku, a ja zaśmiałam się nerwowo.
– Gdy pojawi się dziecko, będziesz zachwycona wierz mi. I będziesz wspaniałą matką, Etsuko.
– Mam nadzieję.
– Na pewno będziesz.
– Tak. – Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się. Pani Fujiwara skinęła głową i raz jeszcze podniosła się z miejsca.
W domku, gdzie mieszkała Sachiko, zmrok zapadł szybko – w pokoju paliła się tylko jedna lampa – i początkowo myślałam, że Mariko przygląda się jakiejś czarnej plamie na ścianie. Wyciągnęła rękę i ów kształt się poruszył. Dopiero wtedy zrozumiałam, że to pająk
– Mariko, przestań. Nieładnie tak. Natychmiast schowała ręce za plecy, lecz nie spuszczała wzroku z pająka.
– Kiedyś miałyśmy kota – powiedziała. – Zanim przyjechałyśmy tutaj. Łapał nam pająki.
– Ach, tak. Zostaw go, Mariko.
– Ale nie jest jadowity.
– Nie, ale go zostaw. Jest brudny.
– Ten kot, którego miałyśmy, zjadał pająki. A co by się stało, gdybym zjadła pająka?
– Nie wiem, Mariko.
– Czybym się rozchorowała?
– Nie wiem – odparłam i znów zajęłam się przyniesionym szyciem.
Mariko nadal przyglądała się pająkowi. Wreszcie powiedziała:
– Wiem, dlaczego pani tu dzisiaj przyszła.
– Przyszłam tutaj, ponieważ małe dziewczynki nie powinny zostawać same w domu.
– To przez tę kobietę. To dlatego, że ta kobieta może znów tu przyjść.
– Może pokazałabyś mi jeszcze jakieś rysunki? Te, które widziałam, były śliczne.
Mariko nie odpowiedziała ani słowem. Podeszła do okna i spojrzała w ciemność.
– Twoja matka niedługo wróci – powiedziałam. – Może pokażesz mi kilka rysunków.
Mariko wciąż patrzyła w ciemność. W końcu wróciła do kąta, w którym siedziała, zanim ów pająk zwrócił jej uwagę.
– Co dzisiaj robiłaś w ciągu dnia, Mariko? Rysowałaś coś? – spytałam.
– Bawiłam się z Atsu i Mee-Chan.
– Bardzo dobrze. A gdzie one mieszkają? Czy są z bloków?
– To jest Atsu. – Wskazała na jedno z czarnych kociąt. – A to jest Mee-Chan.
Zaśmiałam się.
– Ach, tak. Słodkie z nich kociaki, prawda? Ale czy ty kiedykolwiek bawisz się z innymi dziećmi? Z dziećmi z bloków?
– Bawię się z Atsu i Mee-Chan.
– Powinnaś spróbować zaprzyjaźnić się z innymi dziećmi. Na pewno są bardzo miłe.
– One mi ukradły Suji-Chana. To był mój ulubiony kociak.
– Ukradły go? Ciekawe, czemu to zrobiły?
– Rzucałam w nie kamieniami. Bo mówiły różne rzeczy.
– No cóż, nie powinno się rzucać kamieniami, Mariko.
– Mówiły różne rzeczy. O mamie. Rzucałam w nie kamieniami, a one zabrały Suji-Chana i powiedziały, że nie oddadzą.
– Ale masz jeszcze inne kociaki.
Mariko przeszła przez pokój i zbliżyła się do okna. Była na tyle wysoka, że wyglądała na zewnątrz, opierając łokcie o parapet. Przez kilka minut patrzyła w ciemność z twarzą przyklejoną do okiennej ramy.
– Chcę teraz wyjść – powiedziała nagle.
– Wyjść? Jest stanowczo za późno, a na zewnątrz jest ciemno. Zresztą niedługo wróci twoja mama.
– Ale ja chcę wyjść.
– Zostań w domu, Mariko.
Nadal patrzyła przez okno. Starałam się wyróżnić tam jakieś kształty, jednak widziałam tylko ciemność.
– Może powinnaś być milsza dla innych dzieci. Wtedy mogłabyś się z nimi zaprzyjaźnić.
– Wiem, dlaczego mama poprosiła, żeby pani tu przyszła.
– Trudno się zaprzyjaźnić, gdy rzuca się w kogoś kamieniami.
– To przez tę kobietę. To dlatego, że mama wie o tej kobiecie.
– Nie rozumiem, o czym mówisz, Mariko. Powiedz mi coś o twoich kociętach. Będziesz je jeszcze rysować, gdy nieco urosną?
– To dlatego, że ta kobieta może znowu przyjść. Dlatego mama panią poprosiła.
– Nie wydaje mi się.
– Mama też widziała tę kobietę. Widziała ją wczoraj wieczór.
Przerwałam na chwilę szycie i spojrzałam na Mariko. Odwróciła się od okna i patrzyła na mnie dziwnie pustym wzrokiem.
– Gdzie twoja mama widziała tę… tę osobę?
– Tam. Tam ją widziała. Dlatego panią poprosiła. Mariko odeszła od okna i wróciła do swoich kociaków.
Pojawiła się kotka i kocięta potoczyły się w kierunku swojej matki. Mariko położyła się obok nich i zaczęła coś szeptać. W jej szepcie było coś lekko niepokojącego.
– Wkrótce wróci twoja matka – powiedziałam. – Ciekawe, co ona teraz robi.
Mariko wciąż szeptała.
– Opowiadała mi o Franku-sanie – ciągnęłam. – To podobno bardzo miły człowiek.
Szept ucichł. Przez moment patrzyłyśmy na siebie. - To zły człowiek – powiedziała Mariko.
– Nie, tak nie można mówić, Mariko-san. Twoja matka opowiedziała mi o nim wszystko i wydaje mi się, że to miły człowiek. I na pewno jest bardzo miły dla ciebie, prawda?
Wstała i powoli podeszła do ściany. Pająk był tam, gdzie przedtem.
– Tak, on na pewno jest miłym człowiekiem. Jest dobry dla ciebie, prawda, Mariko-san?
Mariko wyciągnęła ręce przed siebie. Pająk przesunął się wolno po ścianie. – Mariko, zostaw go w spokoju.
– Ten kot, którego mieliśmy w Tokio, łapał pająki. Chciałyśmy go zabrać z sobą.
Teraz widziałam pająka wyraźniej. Miał krótkie, grube odnóża, które rzucały cień na żółtą ścianę.
– To był dobry kot – ciągnęła Mariko. – Miał przyjechać z nami do Nagasaki.
– I przywieźliście go?
– Zginął. Dzień przed wyjazdem. Mama obiecała, że go zabierzemy, ale on zginął.
– Rozumiem.
Wykonała szybki ruch ręką i złapała pająka za nogę. Pozostałe nogi poruszały się szaleńczo wokół jej palców, gdy zdjęła go ze ściany.
– Mariko, zostaw go. Jest brudny.
Mariko odwróciła rękę i pająk wpełzł do środka. Zakryła go drugą dłonią, zamykając go jak w klatce.
– Mariko, puść go.
– On nie jest jadowity – odparła, podchodząc do mnie bliżej.
– Jest brudny. Puść go tam, gdzie był.
– Ale on nie jest jadowity.
Stała przede mną, z uwięzionym w dłoniach pająkiem Przez szparę w jej palcach widziałam jedną z jego nóg, poruszającą się wolno i rytmicznie.
– Wypuść go tam, gdzie był, Mariko.
– A co by było, gdybym go zjadła? Przecież nie jest jadowity.
– Byłabyś bardzo chora. A teraz, Mariko, wypuść go tam, gdzie był.
Mariko przybliżyła pająka do twarzy i rozchyliła usta.
– Nie wygłupiaj się, Mariko. On jest bardzo brudny. Jej usta otworzyły się szerzej, po czym rozchyliła ręce, a pająk wylądował na moich kolanach. Odskoczyłam. Pająk szybko przemierzył tatami i schronił się w cieniu. Minęła chwila, zanim doszłam do siebie, a w tym czasie Mariko opuściła dom.
Nie pamiętam, jak długo szukałam jej tamtej nocy. Niewykluczone, że trwało to dość długo, gdyż byłam wówczas w zaawansowanej ciąży i raczej starałam się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Gdy wyszłam na zewnątrz, spacer wzdłuż brzegu rzeki podziałał na mnie dziwnie kojąco. Brzeg był częściowo porośnięty bardzo wysoką trawą i musiałam mieć wtedy na nogach sandały, ponieważ pamiętam wyraźnie, że czułam ją pod stopami. Posuwając się przed siebie, słyszałam rozbrzmiewające wokół brzęczenie różnych owadów.
Na koniec zdałam sobie sprawę z jeszcze jednego dźwięku – jakby szelestu węża pełznącego za mną wśród traw. Gdy zatrzymałam się i nastawiłam ucha, zrozumiałam, skąd pochodził: wokół kostki okręcił mi się kawałek starego sznurka i ciągnęłam go za sobą po trawie. Rozplatałam go starannie i wzięłam do ręki. Kiedy przyglądałam mu się w świetle księżyca, między palcami czułam wilgoć i błoto.
– Halo, Mariko – powiedziałam, gdy dostrzegłam ją nie opodal mnie, siedzącą w kucki na trawie. Nad miejscem, gdzie usiadła, jedna z rosnących przy brzegu wierzb zwieszała swoje gałęzie. Podeszłam bliżej, skąd mogłam wyraźnie widzieć jej twarz.
– Co to jest? – spytała.
– Nic takiego. Przyczepiło mi się do nogi, gdy szłam.
– Ale co to jest?
– Mówiłam, że nic takiego, po prostu kawałek starego sznurka. Dlaczego tutaj siedzisz?
– Chce pani kociaka?
– Kociaka?
– Mama mówi, że nie możemy zatrzymać kociaków. Chce pani jednego?
– Chyba nie.
– Ale my musimy szybko znaleźć im domy. W przeciwnym razie mama powiedziała, że będzie trzeba je utopić.
– Szkoda by było.
– Może pani wziąć Atsu.
– Zastanowię się.
– Po co pani to jest?
– Powtarzam, że to nic takiego. Po prostu przyczepiło mi się do nogi. – Podeszłam nieco bliżej. – Dlaczego tak robisz?
– Co robię?
– Zrobiłaś przed chwilą taką dziwną minę.
– Nie robiłam dziwnej miny. Po co pani ten sznurek?
– Zrobiłaś dziwną minę. To była bardzo dziwna mina.
– Po co pani ten sznurek?
Przyglądałam się jej przez chwilę. Na jej twarzy pojawiły się oznaki przerażenia.
– Więc pani nie chce kociaka? – spytała.
– Nie, raczej nie. Co się z tobą dzieje?
Mariko poderwała się. Podeszłam aż do wierzby. Niedaleko mignął mi domek i zarys ciemniejszego od nieba dachu. Odgłos kroków Mariko ginął w ciemności.
Dochodząc do domku, usłyszałam gniewny głos Sachiko. Gdy stanęłam w drzwiach, obydwie zwróciły się w moim kierunku. Sachiko stała na środku pokoju, a jej córka przed nią. W rzucanym przez lampę świetle starannie umalowana twarz Sachiko przypominała maskę.
– Obawiam się, że miałaś kłopoty z Mariko – powiedziała do mnie.
– No cóż, wybiegła na zewnątrz…
– Przeproś Etsuko-san. – Chwyciła Mariko brutalnie za ramię.
– Chcę znowu wyjść.
– Nie ma mowy. A teraz przeproś.
– Chcę wyjść. Wolną ręką Sachiko wymierzyła jej silnego klapsa w tylną część uda.
– A teraz przeprosisz Etsuko-san.
W oczach Mariko pojawiły się łzy. Spojrzała na mnie krótko, a potem zwróciła wzrok na matkę.
– Dlaczego ciągle gdzieś wychodzisz? Sachiko uniosła ostrzegawczo rękę.
– Dlaczego ciągle wychodzisz z Frankiem-sanem?
– Przeprosisz czy nie?
– Frank-san szcza jak świnia. On jest jak świnia w rynsztoku.
Sachiko wbiła wzrok w córkę, nie opuszczając uniesionej ręki.
– On pije swoje szczyny.
– Zamilcz.
– Pije swoje szczyny i sra do łóżka.
W oczach Sachiko zapłonął gniew, lecz nie wykonała żadnego ruchu.
– Pije swoje szczyny. – Mariko wyrwała się i przeszła nonszalancko przez pokój. Stanąwszy w wejściu, odwróciła się do matki. – On szcza jak świnia – powtórzyła i znikła w ciemnościach.
Sachiko nie odrywała wzroku od wejścia, najwyraźniej zapominając o mojej obecności.
– Czy nie powinno się za nią pójść? – spytałam po chwili.
Sachiko spojrzała na mnie i nieco się rozluźniła.
– Nie – odparła i usiadła. – Niech sobie idzie.
– Ale jest już późno.
– Niech idzie. Wróci, kiedy zechce.
Z imbryka stojącego na piecyku już od dłuższego czasu unosiła się para. Sachiko zdjęła go z ognia i zaczęła przygotowywać herbatę. Obserwowałam ją przez kilka minut, po czym spytałam cicho:
– Znalazłaś swojego przyjaciela?
– Tak, Etsuko – odparła. – Znalazłam go. – Nadal przygotowywała herbatę, nie podnosząc na mnie wzroku. Potem powiedziała: – Bardzo miło z twojej strony, że przyszłaś tu dziś wieczór. Ogromnie przepraszam za Mariko.
Nie spuszczając z niej wzroku, spytałam:
– Jakie masz teraz plany?
– Plany? – Sachiko skończyła napełniać imbryk, a potem wylała resztkę wody na płomień. – Etsuko, mówiłam ci wiele razy, że najbardziej leży mi na sercu dobro mojej córki. Nic innego się nie liczy. Przecież jestem matką, a nie jakąś utrzymanką, lekceważącą nakazy przyzwoitości. Jestem matką i na pierwszym miejscu stawiam interes mojej córki.
– Oczywiście.
– Zamierzam wysłać list do mojego wuja. Napiszę, gdzie obecnie zamieszkam i jakie jest moje położenie, oczywiście tyle, ile uznam za stosowne. Potem, jeśli będzie sobie tego życzył, porozmawiam z nim o możliwości powrotu do jego domu. – Sachiko ujęła imbryk w obie ręce i zaczęła nim delikatnie potrząsać. – Prawdę mówiąc, Etsuko, jestem raczej zadowolona, że sprawy przybrały taki właśnie obrót. Wyobraź sobie, jak źle podziałałoby na moją córkę, gdyby niespodziewanie znalazła się w kraju pełnym cudzoziemców, kraju pełnym Ame-kos. I gdyby nagle okazało się, że jeden z tych Ame-kos jest jej ojcem, na pewno czułaby się bardzo zagubiona. Czy rozumiesz, co mówię, Etsuko? Już tak dużo wydarzyło się w jej życiu, że zasłużyła sobie na jakąś stabilizację. Chyba dobrze, że wszystko potoczyło się w taki sposób.
Mruknęłam coś na znak zgody.
– Dzieci, Etsuko – ciągnęła – oznaczają odpowiedzialność. Niebawem sama się o tym przekonasz. A on tego się właśnie obawia, co widać od razu. On się boi Mariko. Cóż, z czymś takim nie mogę się pogodzić. Moja córka jest na pierwszym miejscu. Dobrze, że wszystko potoczyło się w taki sposób. – Nie przestawała delikatnie potrząsać trzymanym w rękach imbrykiem.
– Z pewnością wytrąciło cię to z równowagi – powiedziałam wreszcie.
– Mnie? – zaśmiała się Sachiko. – Etsuko, czy myślisz, że podobne drobiazgi są w stanie wyprowadzić mnie z równowagi? Być może działo się tak, gdy byłam w twoim wieku, lecz nie teraz. Zbyt wiele przeżyłam w ciągu ostatnich lat. W każdym razie spodziewałam się, iż coś takiego się wydarzy. O nie, absolutnie nie jestem zaskoczona. Spodziewałam się tego. Poprzednim razem, w Tokio, wszystko potoczyło się prawie tak samo. Zniknął i wydał wszystkie nasze pieniądze. Przepił je w trzy dni. To były w większości nasze pieniądze. Czy ty wiesz, Etsuko, że pracowałam wówczas jako pokojówka w hotelu? Tak, jako pokojówka. Jednak nie narzekałam, mieliśmy dużo pieniędzy; jeszcze kilka tygodni i uzbieralibyśmy na statek do Ameryki. Ale wtedy on wszystko przepił. Spędziłam tyle tygodni na kolanach, szorując podłogi, a on przepił wszystko w trzy dni. A teraz znowu tam siedzi, ze swoją nędzną utrzymanką. Jakże mogę komuś takiemu powierzyć przyszłość mojej córki? Jestem matką, a moja córka jest dla mnie najważniejsza.
Znowu zamilkłyśmy. Sachiko postawiła imbryk obok siebie i wbiła weń wzrok.
– Mam nadzieję, że twój wuj wykaże zrozumienie dla całej sytuacji – odezwałam się.
Wzruszyła ramionami.
– Jeśli chodzi o mojego wuja, Etsuko, to przedyskutuję z nim całą kwestię. Jestem gotowa to uczynić dla dobra Mariko. Jeżeli nie zechce mi pomóc, będę musiała znaleźć jakieś inne rozwiązanie. W każdym razie nie mam zamiaru wyprawiać się do Ameryki z jakimś cudzoziemcem – pijakiem. Cieszę się, że znalazł sobie jakąś panienkę do towarzystwa; jedno warte drugiego. Jeśli o mnie chodzi, wybiorę to, co najlepsze dla Mariko.
Przez pewien czas Sachiko siedziała z wzrokiem utkwionym w imbryku. Potem westchnęła i podniosła się z miejsca. Podeszła do okna i spojrzała w ciemność.
– Może pójdziemy jej poszukać? – spytałam.
– Nie – odrzekła Sachiko, wciąż patrząc za okno. -Ona niedługo wróci. Niech robi to, co chce.
Gdy przypominam sobie teraz moje zachowanie wobec Keiko, ogarnia mnie żal. Wszak w tym kraju nie jest, niczym niezwykłym, że młoda kobieta pragnie opuścić dom. Wygląda na to, że udała mi się tylko jedna rzecz: gdy wreszcie wyjechała – a stało się to blisko sześć lat temu – doprowadziłam do tego, iż zerwała wszystkie łączące ją ze mną więzy. Jednakże nie przychodziło mi wówczas na myśl, że w tak krótkim czasie może się całkowicie wyrwać spod mojego wpływu. Lękałam się, iż moja córka – choć nieszczęśliwa w domu – nie poradzi sobie z otaczającym ją światem. Gdy więc sprzeciwiałam się tak gorąco jej planom, czyniłam tak dla jej własnego dobra.
Tamtego ranka – a był to piąty dzień wizyty Niki – zbudziłam się bardzo wcześnie. Od razu uświadomiłam sobie, że umilkło dzwonienie padającego deszczu, towarzyszące nam od kilku dni. Potem przypomniałam sobie, o mnie obudziło.
Leżałam pod kołdrą, przyglądając się różnym przedmiotom widocznym w bladym świetle. Po kilku minutach trochę się uspokoiłam i znów zamknęłam oczy. Nie mogłam jednak zasnąć. Myślałam o gospodyni – gospodyni Keiko – i o tym, jak otworzyła wreszcie drzwi tego pokoju w Manchesterze.
Znów otworzyłam oczy i zaczęłam przyglądać się przedmiotom znajdującym się w pokoju. W końcu wstałam i włożyłam szlafrok. Idąc do łazienki, starałam się nie zbudzić Niki, śpiącej w pokoju obok. Po wyjściu z łazienki zatrzymałam się przez chwilę na półpiętrze. W dole schodów, po przeciwnej stronie hallu, widać było drzwi pokoju Keiko. Jak zwykle były zamknięte. Nie spuszczając z nich wzroku, posunęłam się kilka kroków naprzód. Po jakimś czasie ocknęłam się tuż przed nimi. Nagle wydało mi się, że słyszę w środku jakiś cichy dźwięk, jakieś poruszenie. Nastawiłam ucha, lecz dźwięk się nie powtórzył. Wyciągnęłam rękę i otworzyłam drzwi.
W szarawym świetle poranka pokój Keiko wyglądał surowo i pusto: łóżko przykryte pojedynczym prześcieradłem, biała toaletka, a na podłodze kilka kartonowych pudeł z rzeczami, których nie zabrała ze sobą do Manchesteru. Weszłam do środka. Przez odsłonięte okna widać było sad. Niebo było jasne i białe; ani śladu deszczu. Pod oknem, na trawniku, dwa ptaki dziobały opadłe jabłka. Wtedy poczułam, że jest mi zimno, i wróciłam do swojego pokoju.
– Jedna z moich koleżanek pisze wiersz o tobie – powiedziała Niki. Jadłyśmy akurat śniadanie w kuchni,
– O mnie? Po co, u licha, ona to robi?
– Opowiadałam jej kiedyś o tobie i postanowiła, że napisze wiersz. To świetna poetka.
– Wiersz o mnie? Przecież to absurd. A co można o mnie pisać? Zresztą nawet mnie nie zna.
– Powtarzam ci, mamo, że opowiadałam jej o tobie. Ona zdumiewająco potrafi rozumieć ludzi. Sama też wiele przeszła.
– Rozumiem. A ile lat ma ta twoja koleżanka?
– Mamo, ty masz chyba obsesję na punkcie wieku. Nie jest ważne, ile ktoś ma lat; liczy się to, czego doświadczył. Można dożyć setki i nie doświadczyć niczego.
– Chyba tak. – Zaśmiałam się i spojrzałam w stronę okien. Zaczynało mżyć.
– Opowiadałam jej o tobie – powtórzyła Niki. – O tym, jak ty i tato wyjechaliście z Japonii. To zrobiło na niej duże wrażenie. Ona rozumie, co musiałaś przejść, że to wszystko nie było tak proste, jak może się wydawać.
W dalszym ciągu nie odrywałam wzroku od okien. Potem rzekłam szybko:
– Jestem pewna, że twoja koleżanka napisze wspaniały wiersz. – Wyjęłam z koszyka jabłko, a Niki obserwowała, jak powoli je obieram.
– Tyle kobiet jest nieszczęśliwych, uwiązując się w domu z dzieciakami i jakimś okropnym mężem. Nie potrafią zebrać się na odwagę, by coś z tym zrobić. I potem tak ciągną aż do końca życia – powiedziała.
– Rozumiem. Uważasz więc, że powinny porzucić swoje dzieci, czyż tak, Niki?
– Wiesz, co o tym myślę. To żałosne, kiedy ludzie tak po prostu marnują swoje życie.
Nie odzywałam się ani słowem, choć moja córka robiła przerwę, jakby oczekując, że coś powiem.
– To, co zrobiłaś, mamo, na pewno nie było łatwe, powinnaś być dumna z tego, co zrobiłaś ze swoim życiem.
Nadal obierałam jabłko. Gdy skończyłam, starannie wytarłam ręce w serwetkę.
– Moi przyjaciele też tak uważają – ciągnęła Niki. – Ci, którym opowiadałam.
– Bardzo mi miło. Możesz podziękować swoim wspaniałym przyjaciołom.
– Tak tylko powiedziałam.
– Cóż, chyba dosyć jasno się wyraziłaś. Być może niepotrzebnie byłam dla niej aż tak szorstka tego ranka, lecz z drugiej strony uważam, że była zbyt zarozumiała, przypuszczając, iż potrzebuję pocieszenia w tej materii. Ponadto miała dość mgliste wyobrażenie o tym, co wydarzyło się w owych ostatnich dniach w Nagasaki. Zapewne obraz, jaki sobie stworzyła, powstał dzięki opowieściom jej ojca. Jednak taki obraz musiał mieć wiele nieścisłości. Prawdę mówiąc, mimo tych wszystkich niezaprzeczalnie interesujących artykułów, które napisał o Japonii, mój mąż nigdy naprawdę nie zrozumiał ani naszej kultury, ani kogoś takiego jak Jiro. Nie twierdzę, iż wspominam Jira z rozrzewnieniem, lecz prawda jest taka, że nie był to aż tak tępy człowiek, jak wydawało się mojemu mężowi. Jiro ciężko pracował, by wypełnić swoje rodzinne obowiązki, i oczekiwał, że ja będę robić to samo. I trzeba przyznać, że przez te siedem lat, które spędziliśmy razem, był dobrym ojcem dla swojej córki. Bez względu na to, co wmawiałam sobie w ciągu tamtych dni, zawsze wiedziałam, że Keiko będzie za nim tęsknić.
Jednak to wszystko należy do odległej przeszłości i wcale nie chcę rozmyślać nad tym raz jeszcze. Motywy, jakimi się kierowałam, opuszczając Japonię, były uzasadnione i wiem, że zawsze miałam na względzie dobro Keiko. Nie ma sensu dumać po raz kolejny nad tym wszystkim.
Gdy przycinałam rośliny stojące w doniczkach oknie, nagle zdałam sobie sprawę, że Niki zupełnie umilkła. Spojrzawszy w jej kierunku, ujrzałam, że stoi przed kominkiem, wpatrzona w rozciągający się za oknem ogród. Odwróciłam się więc, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem; ogród był dobrze widoczny, mimo mgiełki pokrywającej szyby. Odnosiłam wrażenie, iż Niki wpatruje się w jakiś punkt nie opodal żywopłotu, gdzie rozrzucone przez wiatr i deszcz leżały tyczki podtrzymujące młode krzaki pomidorów.
– Chyba z pomidorów nie będzie w tym roku wielkiego pożytku – powiedziałam. – Prawie zupełnie je zaniedbałam.
Nadal przyglądałam się tyczkom, gdy dobiegł mnie dźwięk odsuwanej szuflady. Kiedy się odwróciłam, Niki była zajęta przeszukiwaniem jej zawartości. Po śniadaniu postanowiła, że przeczyta wszystkie artykuły prasowe swego ojca i większość ranka minęła jej na przeglądaniu wszystkich szuflad i półek w domu.
Przycinanie roślin było dość czasochłonne; przyciśnięte jedne do drugich zajmowały cały parapet, wywołując wrażenie nieładu. Słyszałam, jak Niki przerzuca zawartość szuflad. Potem wszystko ucichło, a gdy odwróciłam się, znów stała z wzrokiem wbitym w okno.
– Chyba pójdę nakarmić złote rybki – powiedziała.
– Złote rybki?
Ignorując moje pytanie, Niki wyszła z pokoju, a zaraz potem ujrzałam, jak przemierza trawnik. Przetarłam szybę i obserwowałam ją. Niki doszła do dalekiego krańca ogrodu, gdzie przy ogródku skalnym znajdował się staw z rybami. Wsypała karmę i stała tam kilka sekund, wpatrując się w powierzchnię wody. Widziałam jej postać z profilu; była bardzo chuda i pomimo modnych ubrań nadal było w niej coś wyraźnie dziecięcego, patrząc, jak wiatr rozwiewa jej włosy, zastanawiałam się, dlaczego wyszła bez kurtki.
Wracając do domu, zatrzymała się przy krzakach pomidorów i mimo gęstej mżawki przyglądała im się przez dłuższą chwilę. Nagle zaczęła poprawiać tyczki, postawiła kilka, które zupełnie się przewróciły, a potem przykucnąwszy tak nisko, że kolanami dotykała niemal mokrej trawy, umocowała siatkę, którą ustawiłam dla ochrony przed buszującymi tam ptakami.
– Dziękuję ci, Niki. Bardzo to miłe z twojej strony -rzekłam, gdy weszła. Mruknęła coś w odpowiedzi i usiadła na kanapce. Zauważyłam, że jest zakłopotana. – Naprawdę zupełnie zaniedbałam pomidory w tym roku – ciągnęłam. – Choć w sumie nie ma to większego znaczenia. Ostatnio nie wiem, co mam robić z moimi pomidorami. W ubiegłym roku dałam większość z nich Morrisonom.
– O, Boże – powiedziała Niki. – Morrisonowie. A jakżeż to się miewają nasi starzy, dobrzy Morrisonowie?
– Niki, Morrisonowie to naprawdę zupełnie przyzwoici ludzie. Nigdy nie potrafiłam pojąć, dlaczego zawsze mówisz o nich tak lekceważącym tonem. Kiedyś przecież przyjaźniłaś się z Cathy.
– Och, tak, Cathy. A ona co porabia? Pewnie nadal mieszka w domu, co?
– Cóż, tak. Teraz pracuje w banku.
– Cała ona.
– Moim zdaniem jest to absolutnie rozsądna rzecz, zważywszy jej wiek. A wiesz, że Marilyn wyszła za mąż?
– Tak? A za kogo?
– Nie pamiętam, kim jest jej mąż. Widziałam go tylko raz. Wydawał się bardzo miły.
– Przypuszczam, że jest wikarym lub kimś w tym rodzaju.
– Wiesz, Niki, naprawdę nie rozumiem, dlaczego mówisz to takim tonem. Morrisonowie byli zawsze dla nas bardzo mili.
Niki westchnęła ze zniecierpliwieniem.
– Kiedy patrzę na ich zachowanie, robi mi się niedobrze – stwierdziła. – Zobacz, jak oni wychowali swoje dzieci.
– Przecież przez całe lata nie widywałaś Morrisonów.
– Widywałam ich dostatecznie często, gdy przyjaźniłam się z Cathy. Tacy ludzie są po prostu beznadziejni. Właściwie Cathy zasługuje na współczucie.
– Obwiniasz ją, ponieważ nie przeniosła się do Londynu tak jak ty? Muszę powiedzieć, Niki, że nie przystaje to do owej tolerancyjności, z której ty i twoi przyjaciele jesteście tak dumni.
– Och, to bez znaczenia. I tak nie rozumiesz, o czym mówię. – Spojrzała w moją stronę, po czym znów westchnęła. – To bez znaczenia – powtórzyła, patrząc w przeciwną stronę.
Przez chwilę nie spuszczałam z niej wzroku. W końcu odwróciłam się do okna i pracowałam dalej w milczeniu.
– Wiesz co, Niki – odezwałam się po jakimś czasie. – Cieszę się, że masz dobrych przyjaciół, z którymi lubisz spędzać czas. Nadszedł czas, byś pokierowała własnym życiem. To rzecz zupełnie naturalna.
Moja córka nie odezwała się ani słowem. Gdy spojrzałam na nią, czytała jedną ze znalezionych w szufladzie gazet.
– Z przyjemnością poznałabym twoich przyjaciół -powiedziałam. – Zawsze możesz ich tutaj zaprosić.
Niki potrząsnęła głową, gdyż opadające włosy przeszkadzały jej w czytaniu. Na jej twarzy pojawił się wyraz skupienia.
Powróciłam do moich roślin, ponieważ dobrze wiedziałam, co chce mi przez to powiedzieć. Za każdym razem, gdy zdradzam zainteresowanie jej życiem w Londynie, bardzo delikatnie, choć wyraźnie daje mi do zrozumienia, iż pożałuję, jeśli będę drążyć ten temat. W związku z tym, gdy próbuję wyobrazić sobie jej życie, w głównej mierze muszę się opierać na przypuszczeniach. Jednakże z jej listów – a przychodzą one często – dowiaduję się rzeczy, o których nie wspomniałaby w czasie rozmowy. Stąd wiem, na przykład, że jej chłopak ma na imię David i że studiuje politykę w jednej z londyńskich uczelni. Gdybym jednak w trakcie naszej rozmowy spytała choćby, jak się czuje, wiem dobrze, że natychmiast zatrzasłaby przede mną drzwi. W tej dość agresywnej obsesji na punkcie prywatności Niki przypomina swoją siostrę. Albowiem prawdę mówiąc, obydwie moje córki miały ze sobą wiele wspólnego, o wiele więcej niźli mój mąż gotów był przyznać. Jego zdaniem różniły się od siebie diametralnie; utrzymywał ponadto, że Keiko jest osobą trudną z natury i niewiele możemy dla niej uczynić. Szczerze mówiąc – choć nigdy nie stwierdził tego otwarcie – Keiko odziedziczyła swoją osobowość po ojcu. Nie starałam się temu zaprzeczać; łatwiej było przecież obwiniać Jira aniżeli nas. Oczywiście mój mąż nie znał Keiko, gdy była małym dzieckiem. Gdyby miał taką możliwość, niechybnie dostrzegłby, jak podobne były obie dziewczynki w swoich najwcześniejszych latach. Obydwie były gwałtowne i zaborcze, a gdy coś je zdenerwowało, nie potrafiły – tak jak inne dzieci – szybko zapomnieć urazy, lecz chodziły nadąsane przez pozostałą część dnia. A mimo to z jednej z nich wyrosła szczęśliwa, pewna siebie młoda kobieta (jestem optymistką, jeśli chodzi o przyszłość Niki), podczas gdy druga z roku na rok coraz bardziej nieszczęśliwa, w końcu odebrała sobie życie. Nie potrafię z równą łatwością jak mój mąż obciążać winą Natury albo Jira. Jednakowoż te sprawy należą już do przeszłości i rozpamiętywanie ich nie przynosi wiele pożytku.
– Wiesz co, mamo – powiedziała Niki. – Dziś rano to byłaś ty, prawda?
– Dziś rano?
– Usłyszałam te dźwięki dziś rano. Dość wcześnie, około czwartej.
– Przepraszam, że cię obudziłam. Tak, to byłam ja. -Zaczęłam się śmiać – A myślisz, że kto to mógł być? – Dalej się śmiałam i nie mogłam przestać.
Niki, z gazetą na kolanach, patrzyła na mnie uważnie.
– Przepraszam, że cię obudziłam, Niki – powiedziałam wreszcie, opanowując śmiech.
– Nie szkodzi, i tak już nie spałam. Coś nie najlepiej ostatnio sypiam.
– Po tym całym zamieszaniu z pokojami. A może powinnaś pójść do lekarza?
– Być może tak zrobię. – Niki wróciła do swojej gazety.
Odłożyłam nożyce i odwróciłam się do niej.
– Wiesz, to dziwne. Dziś rano znów miałam ten sam sen.
– Jaki sen?
– Opowiadałam ci o nim wczoraj, lecz sądzę, że nie słuchałaś. Znów śniła mi się ta dziewczynka.
– Jaka dziewczynka?
– Ta, którą widziałyśmy na huśtawce dwa dni temu, kiedy poszłyśmy do herbaciarni. Niki wzruszyła ramionami.
– Ach, ta – powiedziała, nie odrywając wzroku od gazety.
– Choć prawdę mówiąc, to wcale nie była ta dziewczynka. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero dziś rano. Wydawało mi się, że to ta, a jednak się myliłam.
Niki spojrzała na mnie. Potem powiedziała: – Pewnie chodzi ci o nią. O Keiko.
– Keiko? – Zaśmiałam się. – Cóż za dziwny pomysł. A dlaczegóż miałaby to być Keiko? Nie, to nie miało nic wspólnego z Keiko.
Moja córka wciąż patrzyła na mnie niepewnym wzrokiem.
– To taka dziewczynka, którą kiedyś znałam. Dawno temu – rzekłam.
– Jaka dziewczynka?
– Nikt, kogo byś znała. To było dawno temu. Niki ponownie wzruszyła ramionami. – W ogóle trudno mi zasnąć. Zeszłej nocy nie spałam dłużej niż cztery godziny.
– To dość niepokojące, Niki. Zwłaszcza w twoim wieku. Chyba powinnaś zwrócić się do lekarza. Zawsze możesz iść do doktora Fergusona.
Niki wykonała jeden ze swoich gestów oznaczających zniecierpliwienie i wróciła do artykułu swojego ojca.
Patrzyłam na nią przez chwilę. – Szczerze mówiąc, dziś rano zdałam sobie sprawę z czegoś innego – powiedziałam. – W związku z tym snem. Moja córka zdawała się nie słyszeć.
– Widzisz – ciągnęłam – ta dziewczynka wcale nie jest na huśtawce. Tak mi się na początku wydaje. Ale ona nie jest na huśtawce.
Niki mruknęła coś w odpowiedzi, nie przerywając czytania.