Rozdział 14

– Sto lat temu król Taranis był gotów oddalić swą żonę Conan. Byli parą od ponad stu lat i nie mieli dzieci.

Jej głos przeszedł automatycznie w gawędziarski ton.

– Postanowił więc ją oddalić…

Lubię historie opowiadane na starą modłę, ale nie chciałam tu siedzieć do białego rana. Miałam już dość tego słońca.

– No dobrze, przejdźmy już do tego, co zrobił po tym, jak ją oddalił – powiedziałam.

Maeve uśmiechnęła się, ale nie wyglądała na rozbawioną.

– Poprosił mnie, żebym zajęła jej miejsce jako jego żona. Odmówiłam. – Teraz po prostu do mnie mówiła, gawędziarski ton zniknął. Być może jej głos nie był już tak piękny, ale prosta rozmowa była szybsza.

– Za coś takiego nie grozi wygnanie, Maeve. Co najmniej jedna osoba poza tobą odrzuciła już wcześniej propozycję Taranisa i nadal przebywa na dworze. – Pociągnęłam łyk lemoniady i popatrzyłam na nią.

– Ale Edain kochała innego. Ja zostałam wygnana z innego powodu.

Wydaje mi się, że w tej chwili nie widziała ani mnie, ani kogokolwiek innego. Zdawała się wpatrywać w przestrzeń, być może wspominając.

– A co było tym powodem? – spytałam.

– Conan była drugą żoną Taranisa. Byli ze sobą od stu lat, a jednak nie mieli dziecka.

– No i? – Znów napiłam się lemoniady. Pociągnęła łyk rumu, po czym kontynuowała:

– Powiedziałam Taranisowi „nie”, ponieważ byłam przekonana, że jest bezpłodny, że to nie kobiety, a on jest winien tego, że nie ma następcy.

Wyplułam lemoniadę na siebie i na Kitta. Stał jak skamieniały, kiedy napój spływał mu po ręce i okularach.

Pojawiła się służąca z serwetkami. Wzięłam je od niej, po czym odprawiłam ją gestem. Rozmawiałyśmy o czymś, czego nikt nie powinien słyszeć. Kiedy już mogłam mówić, nie charcząc, a Kitto i ja byliśmy względnie osuszeni, spytałam:

– Powiedziałaś to Taranisowi prosto w oczy?

– Tak – odpowiedziała.

– Jesteś odważniejsza, niż myślałam. – Albo głupsza, dodałam w duchu.

– Zażądał, żebym mu wyjaśniła, dlaczego nie chcę go za męża. Powiedziałam, że chciałabym mieć dziecko, a nie wierzę, że on może mi je dać.

– Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, dworzanie mogliby zażądać, żeby król złożył najwyższą ofiarę. Mogliby zażądać, żeby pozwolił się zabić.

– To prawda – powiedziała Maeve. – Zmusił mnie do odejścia tej samej nocy.

– Z obawy, że mogłabyś komuś powiedzieć.

– Oczywiście nie jestem jedyną, która to podejrzewa – westchnęła. – Adaria, pierwsza żona Taranisa, przez stulecia uchodziła za bezpłodną. Po tym, jak ją oddalił, nie miała problemu z zajściem w ciążę.

Teraz zrozumiałam, dlaczego zostałam pobita za zapytanie o Maeve. Życie króla wisiało na włosku.

– Mógłby po prostu abdykować – powiedziałam.

Opuściła okulary i posłała mi miażdżące spojrzenie.

– Nie bądź naiwna, Meredith. To do ciebie nie pasuje.

Skinęłam głową.

– Przepraszam, masz rację. Taranis nigdy nie uwierzyłby w to, że jest bezpłodny. Jedynym sposobem byłoby doprowadzenie go przed szlachetnie urodzonych. A to oznaczałoby, że musiałabyś ich przekonać, że nie kłamiesz.

Pokręciła głową.

– Nie sądzę, żebym była jedyną, która podejrzewa, że król jest bezpłodny. Jestem przekonana, że jego śmierć przywróciłaby płodność naszemu ludowi. Cała nasza moc pochodzi od króla lub królowej. Myślę, że to właśnie jego niemożność zostania ojcem skazała nas wszystkich na bezdzietność.

– Ale przecież na dworze są dzieci – zauważyłam.

– Ale jak wiele z nich jest czystej krwi Seelie?

Pomyślałam przez chwilę.

– Nie jestem pewna. Większość z nich urodziła się przed moim przybyciem na wasz dwór.

– Ja jestem pewna – stwierdziła. – Ani jedno. Wszystkie dzieci urodzone u nas przez ostatnie sześćset lat były mieszanej krwi. Albo zawdzięczają swe przyjście na świat gwałtom wojowników Unseelie na naszych kobietach podczas wojen, albo są tacy jak ty, Meredith. Mieszana krew jest silniejsza od czystej. Nasz król skazał nas na wymarcie jako naród, ponieważ jest zbyt dumny, żeby ustąpić z tronu.

– Gdyby ustąpił z powodu bezpłodności, szlachetnie urodzeni i tak mogliby zażądać jego zabicia dla zapewnienia reszcie płodności.

– Z pewnością by to zrobili – powiedziała Maeve – gdyby odkryli, że powiedziałam mu o jego małym problemie już sto lat temu…

Miała rację. Gdyby Taranis zwyczajnie nie wiedział, mogliby mu wybaczyć i pozwolić ustąpić. Gdyby jednak się okazało, że wiedział o tym od stu lat i nic nie zrobił… Tego by mu z pewnością nie darowali.

Głosy za moimi plecami sprawiły, że się odwróciłam. Nowy mężczyzna prawił uprzejmości mężczyznom siedzącym przy ocienionym parasolem stole. Odwrócił się w naszym kierunku, błyskając w uśmiechu śnieżnobiałymi zębami. Owa biel zębów podkreślała tylko żółć jego skóry. Był tak zniszczony przez chorobę, że dopiero po chwili rozpoznałam w nim Gordona Reeda. To on był reżyserem, który uczynił z Maeve prawdziwą gwiazdę. Nagle ujrzałam jego ciało gnijące w grobie i nie miałam już najmniejszych wątpliwości: Gordon Reed umiera.

Pytanie brzmi: Czy oni wiedzą?

Maeve wyciągnęła do niego rękę. Ujął jej gładką, złocistą dłoń w swoją, uschniętą, i złożył na niej pocałunek. Co czuł, widząc, że jego młodość blaknie, a ciało obumiera, podczas gdy jego żona pozostaje nietknięta?

Odwrócił się do mnie, nadal trzymając jej dłoń.

– Księżniczko Meredith, jak to miło, że nas dziś odwiedziłaś. – Te słowa były bardzo uprzejme, bardzo zwyczajne, jakby to było po prostu kolejne popołudnie nad basenem.

Maeve poklepała go po dłoni.

– Usiądź, Gordonie. – Wstała, oddając mu do dyspozycji swój leżak, po czym uklękła przy nim, prawie tak jak Kitto przy moim. Usiadł ciężko. Zmarszczka, która na chwilę pojawiła się między jego oczami, była jedyną widoczną oznaką cierpienia.

Maeve zdjęła okulary i popatrzyła na niego, tak jakby sprawdzała, co jeszcze pozostało z tego wysokiego, przystojnego mężczyzny, którego poślubiła. Wpatrywała się niego tak, jakby każda kość widoczna pod tą pożółkłą skórą była dla niej cenna.

To jedno spojrzenie wystarczyło, bym miała pewność, że go kocha i że oboje wiedząc jego zbliżającej się śmierci.

Przytuliła twarz do jego uschniętej dłoni i spojrzała na mnie swoimi dużymi niebieskimi oczami, które odrobinę za bardzo migotały w świetle. To nie była magia; to były łzy.

Jej głos był cichy, ale wyraźny.

– Gordon i ja chcemy mieć dziecko, Meredith.

– Ile… – przerwałam. Nie umiałam o to zapytać, nie przy obojgu.

– Ile czasu zostało Gordonowi? – spytała Maeve.

Skinęłam głową.

– Sześć… – Głos Maeve nagle się załamał. Próbowała się pozbierać, ale w końcu Gordon odpowiedział.

– Sześć tygodni, maksymalnie trzy miesiące. – Miał spokojny głos, jakby pogodził się już z losem. Pogłaskał jedwabiste włosy Maeve.

Jego żona odwróciła głowę, by na mnie spojrzeć. Jej spojrzenie nie było ani spokojne, ani pełne pogodzenia się z losem. Było pełne bólu.

Wiedziałam już dlaczego, po stu latach, Maeve była gotowa ryzykować gniew Taranisa, szukając pomocy u innej sidhe. Conchenn, bogini piękna i wiosny, ścigała się z czasem.

Загрузка...