Rozdział 11

Telefon zadzwonił punktualnie o siódmej rano. Usłyszałam, że włączyła się automatyczna sekretarka, a po chwili z głośnika doleciał głos Morelliego:

– Najwyższa pora wstawać, złotko. Za dziesięć minut będę u ciebie i zacznę instalować sprzęt. Możesz od razu nastawić kawę.

Włączyłam ekspres, wymyłam zęby i zdążyłam założyć strój do joggingu. Joe zjawił się już po pięciu minutach, przyniósł dużą skrzynkę z narzędziami. Miał na sobie koszulę z krótkimi rękawami i naszywką na kieszonce z napisem: „Zakład usługowy Longa”.

– Czym się zajmuje ta firma? – spytałam.

– Wszelkiego typu usługami, jakich zażądasz.

– Aha, rozumiem. To kamuflaż.

Zdjął ciemne okulary, położył je na blacie kuchennym i nalał sobie kawy.

– Ludzie nie zwracają większej uwagi na takich instalatorów, najwyżej zapamiętują kolor służbowego kombinezonu, nic poza tym. A jeśli odpowiednio rozegra się sprawę, takie ubranie zapewni człowiekowi wstęp niemal do każdego budynku.

Także nalałam sobie kawy i zadzwoniłam do szpitala, żeby się dowiedzieć o stan zdrowia Luli. Powiedziano mi, że jej życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo i że przewieziono ją z oddziału intensywnej terapii na salę ogólną.

– Chyba powinnaś z nią porozmawiać – rzekł Morelli, gdy odłożyłam słuchawkę. – Upewnić się, że złoży zeznania. Wczoraj wieczorem policja przymknęła Ramireza, odbyło się wstępne przesłuchanie w sprawie domniemanego gwałtu z pobiciem. Ale już jest na wolności, nawet nie była potrzebna kaucja, wystarczyło jego pisemne oświadczenie.

Odstawił kubek z kawą, otworzył skrzynkę narzędziową i wyjął z niej śrubokręt oraz dwa gniazdka sieciowe.

– Przypominają zwyczajne gniazdka, takie same, jakie masz zamontowane w mieszkaniu – wyjaśnił – ale w tych pod obudową są ukryte mikrofony z nadajnikami. Lubię z nich korzystać, gdyż nie trzeba w nich wymieniać baterii. Są zasilane prądem z sieci. To najskuteczniejsze rozwiązanie.

Włożył gumowe rękawice, odkręcił gniazdko w pokoju i zaczął odłączać przewody.

– W furgonetce mam sprzęt umożliwiający rejestrację podsłuchu. Jeśli Ramirez włamie się do ciebie albo zacznie dobijać do drzwi, będziesz musiała działać błyskawicznie. Najlepiej by było zająć go rozmową czy też w inny sposób zmusić do ujawnienia interesujących nas faktów bez zbędnego narażania się na pobicie. Trzeba podjąć pewne ryzyko.

Pospiesznie założył gniazdko na swoje miejsce i przeszedł do sypialni.

– Musisz pamiętać o dwóch rzeczach. Nie włączaj radia, bo wtedy zagłuszysz wszelkie odgłosy. Poza tym, jeśli będę musiał spieszyć ci z pomocą, wejdę po drabince pożarowej i przez okno do sypialni. Dlatego też trzymaj stale zaciągnięte zasłony, żeby Ramirez nie zauważył mnie przedwcześnie.

– Myślisz, że dojdzie do tego?

– Mam nadzieję, że nie. Może uda ci się coś wyciągnąć z niego przez telefon. Tylko nie zapominaj nagrywać wszystkich rozmów.

Schował śrubokręt do skrzynki, po czym wyjął rolkę plastra oraz urządzenie w plastikowej obudowie, w przybliżeniu wielkości paczki gumy do żucia.

– To miniaturowy nadajnik. Jest zasilany dwiema bateriami litowymi, które wystarczają na piętnaście godzin ciągłej pracy. Przekazuje dźwięki zbierane przez zewnętrzny mikrofon kontaktowy. Waży tylko dwieście gramów, a kosztuje około tysiąca dwustu dolarów. Więc postaraj się go nie zgubić i nie wchodź z nim pod prysznic.

– Może Ramirez będzie się zachowywał porządnie, skoro już postawiono go w stan oskarżenia.

– Nie sądzę, aby on w ogóle potrafił odróżnić dobro od zła.

– A co zaplanowałeś na dzisiaj?

– Chciałbym, żebyś znowu pojechała na ulicę Starka. Teraz, gdy już nie musisz polować na mnie, może skoncentrujesz się na doprowadzeniu Ramireza do wściekłości. Zmuś go, żeby wykonał następne posunięcie.

– Dostaję dreszczy na samo wspomnienie ulicy Starka. To jedno z moich ulubionych miejsc. Co miałabym tam robić?

– Pokręć się trochę, zrób wrażenie, zadawaj kłopotliwe pytania, jednym słowem spróbuj podziałać ludziom na nerwy. Do tej pory całkiem nieźle ci to wychodziło.

– Znasz Jimmy’ego Alphę?

– Wszyscy w mieście go znają.

– Co o nim sądzisz?

– Mam mieszane uczucia. W dotychczasowych kontaktach ze mną zachowywał się bez zarzutu. Uważałem go za świetnego menadżera bokserskiego. W każdym razie z powodzeniem wylansował Ramireza. Załatwiał mu najciekawsze walki, ściągał najlepszych trenerów. – Morelli pociągnął łyk kawy. – Tacy ludzie jak Jimmy Alpha przez całe życie marzą o wykreowaniu wielkiej gwiazdy pokroju Ramireza, ale większość z nich nie ma na to żadnych szans. Być menadżerem Ramireza to prawie tak, jak wylosować zwycięski los na loterię wart milion dolarów… Nawet lepiej, bo Ramirez przynosi ciągłe dochody. To istna kopalnia złota. Całe nieszczęście polega na tym, że Ramirez jest ponadto zboczeńcem i wariatem. Mimowolnie Alpha znalazł się między młotem a kowadłem.

– Odniosłam podobne wrażenie. Według mnie, jeśli już się trafiło na zwycięski los, to warto przymknąć oczy na wyraźne skazy charakteru pupilka.

– Zwłaszcza teraz, kiedy mistrz zaczął wygrywać naprawdę duże pieniądze. Alpha zajmuje się nim od wielu lat, został jego menadżerem, gdy o młodym chłopaku z ulicy jeszcze nikt nie słyszał. A teraz, kiedy Ramirez podpisał kontrakt na transmisje telewizyjne ze swoich walk i jest powszechnie znany, Alpha naprawdę może liczyć na milionowe zyski.

– Zatem według ciebie Alpha wie o wszystkim?

– Owszem, chociaż trudno go obarczać jakąkolwiek odpowiedzialnością. – Joe spojrzał na zegarek. – O tej porze Ramirez zazwyczaj wraca ze swej trasy biegowej. Później zjada śniadanie w barze naprzeciwko sali gimnastycznej i rozpoczyna trening. Rzadko kończy go przed czwartą po południu.

– Tak długo trenuje?

– Nie przemęcza się. Nie jestem pewien, czy poszłoby mu równie łatwo, gdyby musiał z kimś walczyć jak równy z równym. Połowa jego walk jest ukartowana, dwaj ostatni przeciwnicy wzięli grubą forsę za to, żeby mu się podłożyć. W najbliższych planach Ramirez ma jeszcze jedną podobnie opłaconą walkę, dopiero za trzy tygodnie czeka go ciężka przeprawa z Lionelem Reeseyem.

– Dobrze się orientujesz w kalendarzu rozgrywek bokserskich.

– To prawdziwie męski sport, jeden na jednego, gra pierwotnych instynktów. Podobnie jak seks… który wyzwala w człowieku dziką bestię.

Nie mogłam się opanować i warknęłam głucho jak lwica. Morelli odwrócił się, wziął z patery pomarańczę i zaczął ją powoli obierać.

– Widzę, że wzbudziłem w tobie zainteresowanie. Pewnie już nie pamiętasz, kiedy ostatnio miałaś do czynienia z tą bestią.

– Dziękuję, napatrzyłam się na nią aż za wiele.

– Słoneczko, chyba nie rozumiesz, o czym mówię. Zasięgnąłem języka i dobrze wiem, że nie prowadzisz żadnego życia towarzyskiego.

Pokazałam mu jednoznacznie, co o tym myślę, i burknęłam:

– Wsadź sobie gdzieś życie towarzyskie.

Morelli uśmiechnął się szeroko.

– Sprawiasz wrażenie nadzwyczaj sprytnej, ale postępujesz głupio. W każdym razie, jeżeli kiedyś zapragniesz wyzwolić we mnie tę bestię, daj mi tylko znać.

Tego było już za wiele. Gdybym miała pod ręką pojemnik z gazem, natychmiast bym obezwładniła tego gbura. Może nawet nie odstawiłabym go na policję, ale zdążyłabym się nacieszyć widokiem Morelliego tarzającego się we własnych wymiocinach.

– Muszę uciekać – rzekł nagle. – Jedna z sąsiadek widziała, jak wchodziłem, a nie chciałbym ci przysporzyć wątpliwej reputacji, zostając zbyt długo w mieszkaniu. Przyjedź na ulicę Starka koło dwunastej i pokręć się tam ze dwie godziny. Nie zapomnij nadajnika. Będę cię obserwował z ukrycia.

Miałam sporo czasu, toteż postanowiłam pobiegać. Wcale nie poszło mi lepiej niż poprzednio, ale przynajmniej nie natknęłam się na Ediego Gazarrę i nie wzbudziłam jego niepokoju widokiem astmatyczki na łożu śmierci. Później zjadłam śniadanie, wzięłam długą, odświeżającą kąpiel i zaczęłam snuć plany dotyczące rozdysponowania honorarium za odstawienie Morelliego do aresztu.

Wyciągnęłam z szafy sandały, włożyłam czarną elastyczną minispódniczkę i bardzo obszerną jaskrawoczerwoną bluzkę, z tak głęboko wyciętym dekoltem, że nie trzeba się było specjalnie wysilać, żeby dostrzec koronkowy brzeg mego stanika. Później natapirowałam włosy i grubo je polakierowałam. Namalowałam sobie przesadnie wielkie cienie na powiekach, silnie przyczerniłam rzęsy, nałożyłam grubą warstwę czerwonej szminki na wargi i wybrałam największe, najcięższe kolczyki z mojej skromnej kolekcji. Wreszcie pomalowałam paznokcie lakierem pasującym odcieniem do koloru szminki i sprawdziłam efekt końcowy w lustrze.

Wyglądałam jak doświadczona prostytutka.

Była dopiero jedenasta, wyruszyłam jednak wcześniej, ponieważ chciałam jak najszybciej wykonać to głupie zadanie, a później odwiedzić jeszcze Lulę w szpitalu. Miałam nadzieję, że zdołam bezpiecznie wrócić do domu, żeby czekać na telefon od Ramireza.

Zaparkowałam jeepa kilkadziesiąt metrów od sali treningowej i ruszyłam chodnikiem z ciężką torebką przewieszoną przez ramię oraz palcami zaciśniętymi na pojemniku z gazem obezwładniającym. Tuż przed wyjściem zauważyłam, że pudełko nadajnika jest doskonale widoczne pod bluzką, toteż chcąc nie chcąc wsunęłam je za majtki. A niech ci się serce kroi, łobuzie, pomyślałam.

Furgonetka stała przy krawężniku, niemal na wprost wejścia do sali gimnastycznej. Nieco bliżej, przy skrzyżowaniu, trzymała swój posterunek Jackie. Obrzuciła mnie zdecydowanie bardziej podejrzliwym wzrokiem niż zazwyczaj.

– Co z Lula? – spytałam. – Byłaś dziś u niej?

– Przed południem nie wpuszczają odwiedzających do szpitala. Zresztą nie mam czasu na wizyty. Chyba rozumiesz, że muszę zarabiać na życie?

– Dzwoniłam do szpitala i powiedziano mi, że jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

– Wiem, przenieśli ją na salę ogólną. Będzie musiała tam zostać przez kilka dni, bo ma jeszcze jakiś krwotok wewnętrzny, ale powinna z tego wyjść.

– Znasz jakieś miejsce, gdzie mogłaby się ukryć po opuszczeniu szpitala?

– Nigdzie nie będzie bezpieczna, chyba że pójdzie po rozum do głowy. Najlepiej by było, gdyby zeznała na policji, że pobił ją ktoś spoza miasta, jakiś biały zboczeniec.

Zerknęłam na stojącą dalej furgonetkę. W wyobraźni złowiłam głośny jęk rozpaczy siedzącego w wozie Morelliego.

– Nie uważasz, że ktoś wreszcie musi powstrzymać Ramireza?

– A dlaczego to ma być Lula? – odparła Jackie. – Poza tym co z niej za świadek oskarżenia? Myślisz, że ludzie są gotowi uwierzyć dziwce? Pomyślą, że dostała to, na co zasłużyła, i że pewnie stłukł ją jej alfons i zostawił za twoim oknem ku przestrodze. Mogą dojść do wniosku, iż próbowałaś działać na własną rękę, nie płacąc nikomu działki, dlatego potrzebna ci była taka nauczka.

– Czy widziałaś dzisiaj Ramireza? Jest na sali treningowej?

– Nie wiem. Staram się go w ogóle nie dostrzegać. Dla mnie Ramirez jest niewidzialny.

Mogłam się tego spodziewać po Jackie. Zresztą miała chyba rację w kwestii wiarygodności Luli jako świadka oskarżenia. Ramirez mógł wynająć najlepszego adwokata w naszym stanie i nawet nie musiałby się specjalnie wysilać, żeby zdyskredytować zeznania dziewczyny.

Ruszyłam dalej ulicą. Znów zadawałam te same pytania: Czy ktoś widział ostatnio Carmen Sanchez? A może widziano ją w towarzystwie Ramireza tego wieczoru, kiedy zginął Kulesza?

Nie, nikt jej nie widział. Nikt też nie miał pojęcia, czy cokolwiek ją łączyło z Ramirezem.

Spędziłam w ten sposób całą godzinę, wreszcie postanowiłam przejść na drugą stronę ulicy i zrzucić nieco tego brudu pod stopy Jimmy’ego Alphy. Tym razem spokojnie weszłam do jego biura i zaczekałam cierpliwie, aż sekretarka zapowie mu moją wizytę.

Nie wyglądał na zaskoczonego, prawdopodobnie obserwował mnie z okna. Oczy miał silnie podkrążone, jakby nie przespał całej nocy, borykając się z trudnymi do rozwiązania problemami. Stanęłam przed jego biurkiem i przez dobrą minutę w milczeniu spoglądaliśmy sobie w oczy.

– Wiesz już o Luli? – zapytałam w końcu.

Alpha przytaknął ruchem głowy.

– Jimmy, on jej omal nie zabił. Okaleczył ją, pobił do nieprzytomności i zostawił przywiązaną do drabinki pożarowej za moim oknem. Następnie zadzwonił i spytał, czy odebrałam jego prezent. Powiedział też, że mogę się spodziewać jeszcze gorszego traktowania z jego strony.

Alpha, który początkowo rytmicznie kiwał głową, pod koniec mojej wypowiedzi zaczął energicznie kręcić nią przecząco.

– Rozmawiałem z nim – odparł. – Benito przyznał, że spędził wieczór w towarzystwie Luli i że potraktował ją trochę za ostro, przysięgał jednak, że wyszła od niego w pełni sił. Uważa, że ktoś ją pobił później, jakby specjalnie chciał zwalić winę na niego.

– Ale to ja rozmawiałam z nim przez telefon i na pewno się nie przesłyszałam. Nagrałam całą rozmowę.

– Twierdzi, że nie dzwonił do ciebie.

– I ty mu wierzysz?

– Dobrze wiem, że trochę go ponosi w kontaktach z kobietami, za bardzo stara się udowodnić swoją męskość. Wiem też, że ma fioła na punkcie okazywania mu zbyt małego szacunku. Ale nie wyobrażam sobie, aby był zdolny przywiązać nagą dziewczynę do drabinki pożarowej, nie mogę uwierzyć, żeby chciał cię zastraszyć przez telefon. Na pewno żaden z niego Einstein, ale też nie jest kompletnym idiotą.

– Tu nie chodzi o jego inteligencję, Jimmy. On jest chory. Wyczynia przerażające rzeczy.

Alpha przeciągnął palcami po włosach.

– Sam nie wiem. Może i masz rację? Posłuchaj, zrób mi przysługę i przez pewien czas trzymaj się z daleka od ulicy Starka. Policja przeprowadzi śledztwo w sprawie pobicia Luli. Zaczekajmy na wyniki… Będę musiał się z nimi pogodzić, ale tymczasem mam na głowie przygotowania do kolejnej walki. Za tydzień Benito zmierzy się z Tommym Clarkiem. Nie jest to zbyt groźny przeciwnik, ale z pewnością nie wolno go lekceważyć. Bilety już sprzedano, ludzie czekają na ciekawy pojedynek. Boję się, że jeśli Benito cię zauważy, wypadnie z rytmu przygotowań. I tak niezwykle trudno zmusić go do regularnych treningów…

Temperatura w pokoju musiała sięgać czterdziestu stopni, lecz po Alphie nie widać było zmęczenia, miał tylko niewielkie ciemne plamy na koszuli pod pachami. Ja na jego miejscu ociekałabym potem. Tym bardziej, że musiałabym stawić czoło wizji obrócenia się wspaniałych perspektyw w kompletne fiasko.

Oznajmiłam, że wykonuję pilne zadanie i nie mogę się trzymać z daleka od ulicy Starka. Bez pośpiechu wyszłam z biura Alphy, przystanęłam na półpiętrze, usiadłam na schodach i rozłożywszy nogi, powiedziałam do swoich majtek:

– Jasna cholera! Strasznie źle znoszę takie rozmowy.

Miałam nadzieję, że Morelli słucha tego, siedząc w zaparkowanej naprzeciwko furgonetce. Nie umiałam sobie jednak wyobrazić, jak bym to odebrała na jego miejscu.

Joe zapukał do moich drzwi o wpół do jedenastej wieczorem. Przyniósł opakowanie z sześcioma butelkami piwa, ciepłą pizzę oraz turystyczny telewizor. Nie był już w firmowym stroju zakładu usługowego, z powrotem miał na sobie dżinsy i bawełnianą koszulkę.

– Jak będę musiał spędzić jeszcze jedną noc w tej cholernej furgonetce, to pewnie się ucieszę z perspektywy zamknięcia w areszcie.

– Kupiłeś pizzę u Pina?

– A czy w tym mieście można gdzieś jeszcze dostać porządną pizzę?

– Nie bałeś się wejść do sklepu?

– Skorzystałem z dostawy na telefon. – Rozejrzał się wokoło. – Gdzie masz gniazdko antenowe?

– W saloniku.

Postawił pizzę oraz piwo na podłodze, wetknął wtyczkę kabla antenowego do gniazdka i wyjął z kieszeni pilota.

– Nikt nie dzwonił?

– Nie.

Odkapslował dwie butelki.

– Jeszcze wcześnie. Ramirez woli uprawiać swój proceder nocą.

– Rozmawiałam z Lula. Nie chce zeznawać.

– Wcale mnie to nie dziwi.

Usiadłam na podłodze przy pudełku z pizzą.

– Słyszałeś moją rozmowę z Jimmym Alpha?

– Każde słowo. W coś ty się ubrała, do diabła?

– Postanowiłam wyglądać na ladacznicę, miałam nadzieję przyspieszyć w ten sposób bieg wydarzeń.

– Jezu, faceci tak się na ciebie gapili, że zapominali o bożym świecie. Kilku wjechało na chodnik, kiedy spacerowałaś ulicą. A gdzie ukryłaś nadajnik z mikrofonem? Na pewno nie przykleiłaś go pod bluzką, gdyż niechybnie bym go zauważył.

– Wetknęłam za majtki.

– Jasne – mruknął Morelli. – Jak go odzyskam, to dam do pozłoty i oprawię w ramki.

Upiłam nieco piwa i sięgnęłam po kawałek pizzy.

– Jak odebrałeś słowa Alphy? Myślisz, że dałoby się go zmusić do składania zeznań przeciwko Ramirezowi?

Zaczął przerzucać kanały, aż trafił na transmisję z meczu baseballowego i przez chwilę w milczeniu patrzył w ekran.

– To zależy od tego, ile naprawdę wie. Jeśli rzeczywiście z uporem chowa głowę w piasek, to może nawet nie znać podstawowych faktów. Po twoim wyjściu był u niego Dorsey, ale dowiedział się jeszcze mniej niż ty.

– Czyżbyś założył również podsłuch w gabinecie Alphy?

– Nie, wysłuchałem najświeższych plotek w barze Pina.

Został już tylko jeden, kawałek pizzy. Oboje spojrzeliśmy na siebie podejrzliwie.

– Uważaj, bo pójdzie ci w biodra – rzekł Morelli.

Pewnie miał rację, ale byłam głodna, więc sięgnęłam po niego bez wahania.

Zostawiłam go parę minut po pierwszej i położyłam się spać. Noc przeszła spokojnie, a kiedy obudziłam się rano, na automatycznej sekretarce nie było nagranych żadnych wiadomości. Miałam właśnie zamiar włączyć ekspres do kawy, kiedy na parkingu za oknem zaczął wyć alarm. Pospiesznie chwyciłam klucze i wypadłam z mieszkania. Zbiegłam do wyjścia, przeskakując po trzy stopnie naraz. Drzwi jeepa były szeroko otwarte, ale nikogo nie zauważyłam w pobliżu. Uciszyłam alarm, włączyłam ponownie urządzenie, zamknęłam samochód i spokojnie wróciłam na górę.

Morelli krzątał się po kuchni. Już na pierwszy rzut oka dostrzegłam, że z takim wysiłkiem stara się zachować spokój, iż omal nie dostał apopleksji.

– Nie chciałam, żeby ktoś ukradł twój samochód, dlatego założyłam w nim urządzenie alarmowe – rzekłam.

– Nie chrzań! Wcale cię nie martwiło, czy ktoś go ukradnie. Chodziło ci o mnie. Założyłaś ten cholerny alarm w moim cholernym samochodzie, żebym nie mógł potajemnie odebrać swojej własności!

– W każdym razie spisał się znakomicie. Po co majstrowałeś przy naszym wozie?

– To nie jest nasz wóz, tylko mój. Jedynie na pewien czas pozwoliłem ci z niego korzystać. Chciałem zrobić zakupy na śniadanie.

– Czemu więc nie skorzystałeś z furgonetki?

– Ponieważ chciałem pojeździć moim samochodem. Przysięgam, że gdy to wszystko dobiegnie końca, przeprowadzę się na Alaskę. I mało mnie obchodzi, co będę musiał w tym celu poświęcić, skupię się tylko na tym, by dzieliła nas jak największa odległość. Czuję, że jeśli jeszcze kiedyś spotkam cię na mojej drodze, natychmiast trafię za kratki pod zarzutem morderstwa z premedytacją.

– Daj spokój, Morelli. Jesteś taki nerwowy, jakbyś lada chwila miał dostać menstruacji. Naucz się brać życie z przymrużeniem oka. Przecież to tylko alarm samochodowy. Powinieneś być mi wdzięczny, że wydałam na niego własne pieniądze.

– No właśnie, że też dotychczas o tym nie pomyślałem.

– Rozumiem, miałeś ostatnio tyle zmartwień na głowie.

Rozległo się pukanie do drzwi. Oboje na chwilę zastygliśmy w bezruchu.

Joe oprzytomniał pierwszy i pociągnął mnie do drzwi wejściowych. Zerknął przez wizjer, po czym odsunął mnie na krok i szepnął do ucha:

– To Morty Beyers.

Pukanie rozległo się ponownie.

– Nie może cię tu zobaczyć – odparłam szeptem. – Należysz do mnie. Z nikim nie zamierzam się dzielić forsą.

Morelli skrzywił się boleśnie.

– Będę pod łóżkiem, gdybyś mnie potrzebowała.

Wróciłam do drzwi i sama spojrzałam przez wizjer. Nigdy przedtem nie widziałam Morty’ego Beyersa, ale facet, który stał na korytarzu, wyglądał dokładnie tak, jakby uciekł z sali operacyjnej zaraz po wycięciu ślepej kiszki. Miał koło czterdziestki, ewidentną nadwagę, papierowoszarą cerę i stał oparty ramieniem o ścianę, trzymając się rękoma za brzuch. Silnie przerzedzone, niemal bezbarwne włosy nosił zaczesane na pokaźną łysinę, silnie błyszczącą się od kropelek potu.

Otworzyłam drzwi.

– Morty Beyers – rzekł, wyciągając rękę na powitanie. – A pani to zapewne Stephanie Plum.

– Czy nie powinien pan jeszcze przebywać w szpitalu?

– Ostre zapalenie wyrostka wymaga jedynie krótkiego zabiegu. Wracam do pracy. Lekarze doszli do wniosku, że nic mi nie dolega.

Sprawiał jednak wrażenie człowieka, który cierpi na wszystkie dolegliwości tego świata, o ile, rzecz jasna, nie spotkał się na schodach z wampirem.

– Nadal odczuwa pan bóle brzucha?

– Tylko wtedy, gdy się próbuję wyprostować.

– W czym mogę pomóc?

– Vinnie poinformował mnie, że przekazał pani wszystkie teczki z dokumentacją prowadzonych przezemnie spraw. Pomyślałem, że skoro już się dobrze czuję…

– Chce je pan odebrać?

– Właśnie. Przykro mi, że nie zdołała pani zbyt wiele na nich zarobić.

– Wcale nie było tak źle. Odstawiłam dwóch poszukiwanych na policję.

Przytaknął ruchem głowy.

– Ale nie miała pani szczęścia z Morellim?

– Niestety, nie.

– Mógłbym przysiąc, że to jego wóz stoi na parkingu przed pani domem.

– Wykradłam go. Miałam zamiar obezwładnić Morelliego, kiedy się zjawi, żeby odebrać swój samochód.

– I ukradła pani jego jeepa? Nie do wiary. To znakomity pomysł.

Zachichotał, ale szybko oparł się z powrotem o ścianę i przycisnął dłonie do brzucha.

– Może pan usiądzie na minutę? Nie chce się pan czegoś napić?

– Nie, dziękuję. Muszę wracać do pracy. Chciałem tylko odebrać dokumenty i fotografie.

Pobiegłam do kuchni, wyciągnęłam z szuflady wszystkie teczki i szybko wróciłam do drzwi.

– Proszę bardzo.

– Dzięki – mruknął, wpychając plik teczek pod pachę. – I ma pani zamiar jeszcze przez jakiś czas korzystać z tego samochodu?

– No cóż, sama nie wiem…

– Ale gdyby natknęła się pani na Morelliego, z pewnością ogłuszyłaby go i odstawiła do aresztu?

– Tak, oczywiście.

Uśmiechnął się.

– Na pani miejscu zrobiłbym to samo, wcale bym nie zrezygnował tylko dlatego, że minął wyznaczony mi tydzień. Nawiasem mówiąc, Vinnie jest gotów wypłacić honorarium każdemu, kto dostarczy zaświadczenie o schwytaniu poszukiwanego. Będę próbował szczęścia na swój sposób. Jeszcze raz dziękuję.

– Proszę uważać na siebie.

– Dobrze. Tym razem skorzystam z windy.

Zamknęłam drzwi, przesunęłam rygiel zasuwki i założyłam łańcuch. Kiedy się odwróciłam, Morelli stał już w przejściu do sypialni.

– Jak sądzisz? Domyślił się, że tu jesteś? – zapytałam.

– Gdyby się domyślił, to już bym miał rewolwer przytknięty do głowy. Nie lekceważ Beyersa, wcale nie jest taki głupi, na jakiego wygląda. Poza tym wyjątkowo rzadko bywa tak uprzejmy, jak podczas rozmowy z tobą. To były gliniarz. Został wylany ze służby za to, że domagał się łapówki od każdej napotkanej prostytutki. Koledzy zwykli go nazywać Morty „Dziurkacz”, ponieważ był gotów wetknąć fiuta w każdą napotkaną na swej drodze dziurę.

– Wygląda więc na to, iż doskonale się rozumieją z Vinniem.

Podeszłam do okna i wyjrzałam na parking. Beyers oglądał z zaciekawieniem wnętrze jeepa, przytykając nos do szyby. Sprawdził kolejno zamknięcie wszystkich drzwi i klapy bagażnika, później zapisał coś na jednej z kartonowych teczek. Wreszcie wyprostował się i podejrzliwie rozejrzał dookoła. Jego uwagę przyciągnęła niebieska furgonetka. Wolno podszedł do niej i także przycisnął nos do szyby, usiłując coś wypatrzyć przez przydymione szkło. Po chwili wdrapał się na przedni błotnik i osłaniając oczy dłonią, próbował zajrzeć do kabiny przez przednią szybę. Następnie cofnął się o parę kroków i obrzucił fachowym spojrzeniem anteny na dachu. Zapisał na teczce numer rejestracyjny auta. W końcu obejrzał się nagle, zadzierając głowę, toteż szybko odskoczyłam od okna.

Pięć minut później ponownie rozległo się pukanie do drzwi.

– Zaciekawiła mnie ta furgonetka, która stoi na parkingu – rzekł. – Zwróciła pani na nią uwagę?

– Chodzi o tę niebieską, z licznymi antenami na dachu?

– Owszem. Nie wie pani, czyj to wóz?

– Nie, ale widuję ją przed domem już od pewnego czasu.

Tak samo starannie zamknęłam drzwi, lecz obserwowałam Beyersa przez wizjer. Przez chwilę stał na korytarzu, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym zapukał do drzwi pani Woleskiej. Pokazał jej zdjęcie Morelliego i zadał półgłosem kilka pytań. Wreszcie podziękował uprzejmie, wręczył kobiecie swoją wizytówkę i odszedł.

Wróciłam do okna, lecz tym razem Beyers nie pojawił się na parkingu.

– Zdaje się, że będzie łaził od drzwi do drzwi – mruknęłam.

Cierpliwie wyglądałam przez okno, aż wreszcie zauważyłam, że pokuśtykał do swego samochodu. Jeździł granatowym, najnowszym modelem forda escorta wyposażonego w telefon komórkowy. Bez pośpiechu wycofał wóz z parkingu i włączył się do ruchu na ulicy Saint James.

Morelli siedział w kuchni, penetrując wnętrze mojej lodówki.

– Beyers naprawdę może nam przysporzyć wielu kłopotów – rzekł. – Wystarczy, że sprawdzi nazwisko właściciela furgonetki i poskłada do kupy parę informacji.

– Co to oznacza dla ciebie?

– Pewnie będę się musiał wynieść z Trenton i poszukać sobie jakiegoś innego pojazdu. – Wyjął z lodówki kartonik soku pomarańczowego i paczkę ciemnego chleba z rodzynkami. – Zapisz to na mój rachunek. Nie mam czasu do stracenia. – Ruszył w stronę wyjścia, lecz przystanął w drzwiach. – Obawiam się, że na razie będziesz musiała sobie radzić sama. Nie wychodź z domu, dokładnie zamykaj drzwi i nie otwieraj nikomu, a nic ci się nie stanie. Albo, jeśli wolisz, jedź ze mną, lecz gdyby policja złapała nas razem, zostałabyś oskarżona o pomoc w ukrywaniu przestępcy.

– Zostanę tutaj. Nic mi się nie stanie.

– Obiecaj, że nie będziesz wychodziła z domu.

– Dobra, obiecuję.

Niektóre obietnice składa się tylko po to, by ich nigdy nie dotrzymać. Ta była właśnie z tego rodzaju. Wcale nie zamierzałam siedzieć jak mysz pod miotłą i bezczynnie czekać na Ramireza. Chciałam stać się świadkiem realizacji jego gróźb. Pragnęłam, by cały ten koszmar zakończył się jak najszybciej i bokser wylądował za kratkami. Poza tym zależało mi na honorarium, marzyłam, by wreszcie wrócić do normalnego życia.

Wyjrzałam jeszcze przez okno, aby sprawdzić, czy Morelli już sobie poszedł, następnie chwyciłam torebkę i wybiegłam z mieszkania. Wróciłam na ulicę Starka i jak poprzednio zaparkowałam nie opodal sali gimnastycznej. Czułam się trochę nieswojo, mając w perspektywie chodzenie po ulicy bez osłony Joego, toteż zostałam w samochodzie. Dokładnie zamknęłam drzwi i zasunęłam szyby. Byłam pewna, że Ramirez musi rozpoznać czerwonego jeepa, uznałam więc, iż jest to wystarczająca przynęta.

Co pół godziny włączałam na krótko nawiewnicę, żeby odświeżyć nieco powietrze w samochodzie i przerwać monotonię bezczynnego oczekiwania. Kilkakrotnie zauważyłam czyjąś sylwetkę w oknie gabinetu Jimmy’ego Alphy, za to sala treningowa sprawiała wrażenie wymarłej.

O wpół do pierwszej Alpha wyszedł na ulicę i zapukał w szybę auta.

Opuściłam ją szybko.

– Wybacz, że tu stanęłam, Jimmy, ale naprawdę bardzo mi zależy na odnalezieniu Morelliego. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć.

Zmarszczył brwi.

– Nie rozumiem cię. Gdybym to ja poszukiwał Morelliego, obserwowałbym jego krewnych i znajomych. Czemu więc uparcie wracasz na ulicę Starka i rozpytujesz wszystkich o Carmen Sanchez?

– Mam swoją teorię na temat tego, co się wydarzyło. Według mnie Benito pobił Carmen, podobnie jak teraz Lulę, a później chyba się przestraszył i wysłał Ziggy’ego z tym drugim facetem, żeby zrobili porządek i na dobre zamknęli jej usta. Prawdopodobnie Morelli zastał ich przy tej robocie. Kulesza wpadł w panikę, sięgnął po broń i Morelli zabił go w samoobronie, dokładnie tak, jak później zeznał na policji. Jakimś sposobem Carmen i ten drugi facet zniknęli z miejsca zbrodni, zabierając broń Kuleszy. Jestem przekonana, że Morelli podjął poszukiwania na własną rękę, dlatego uważam, że wcześniej czy później musi się tu pojawić.

– To czyste szaleństwo! Skąd ci wpadła do głowy ta zwariowana teoria?

– Wysnułam ją na podstawie zeznań Morelliego.

Alpha skrzywił się z obrzydzeniem.

– A co miał zeznawać w takiej sytuacji? Powiedzieć prawdę, że chciał się pozbyć Kuleszy? Ramirez to bardzo łatwy cel, powszechnie jest znany z tego, że dość ostro się obchodzi z kobietami. Wiadomo także, iż Ziggy wykonywał jego polecenia, dlatego też Morelli mógł bez trudu ułożyć tę bajeczkę.

– A co z tym tajemniczym mężczyzną? To również musiał być facet wykonujący polecenia Ramireza.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Świadkowie utrzymują, że miał nos tak płaski, jak po uderzeniu ciężką patelnią. To raczej szczególna cecha…

Alpha uśmiechnął się przebiegle.

– Nie w tej okolicy. Co drugi tutejszy łobuziak chodzi ze złamanym nosem. – Spojrzał na zegarek. – Idę na lunch. Pewnie ci tu gorąco, w pełnym słońcu. Może przynieść ci coś zimnego do picia? Na przykład wodę mineralną. A może zjadłabyś kanapkę?

– Nie, dziękuję. Ja też wkrótce zrobię sobie przerwę na lunch. W dodatku muszę skorzystać z toalety.

– W moim biurze jest ubikacja. Poproś Lornę o klucz, powiedz, że wyraziłem zgodę.

Poczułam się niemal zaszczycona tym, że Alpha łaskawie pozwolił mi skorzystać ze swojej toalety, wolałam jednak nie ryzykować spotkania z Ramirezem, zwłaszcza w mrocznym korytarzu budynku.

Po raz ostatni rozejrzałam się po ulicy i wyruszyłam na poszukiwanie jakiegoś przytulnego baru. Pół godziny później zaparkowałam z powrotem w tym samym miejscu. Czułam się znacznie lepiej, chociaż nuda dotkliwie dawała mi się we znaki. Po drodze kupiłam sobie książkę, szybko się jednak przekonałam, że nie sposób równocześnie czytać i pocić się intensywnie, szczególnie wtedy, gdy nie można powstrzymać pocenia.

Do trzeciej strąki wilgotnych włosów obkleiły mi cały kark i czoło, bluzka lepiła się do pleców, a każdy oddech wymagał niewspółmiernie wielkiego wysiłku. Do tego nogi mi zdrętwiały i zaczął dokuczać nerwowy tik lewej powieki.

Ramirez nadal się nie pokazywał. Nieliczni przechodnie przemykali chyłkiem, po ocienionej stronie ulicy, i szybko znikali we wnętrzu tego czy innego, zadymionego baru. Byłam chyba jedyną osobą mającą odwagę siedzieć w rozgrzanym przez słońce samochodzie. Nawet staruszkowie i łobuziaki poznikali z bram na okres największego upału.

W końcu wysiadłam z auta, ściskając w dłoni pojemnik z gazem. Z ogromną ulgą rozprostowałam kości, wręcz nie mogłam się nacieszyć powrotem do pozycji pionowej. Przez parę sekund dreptałam w miejscu, potem obeszłam samochód i zrobiłam kilka skłonów, dotykając palcami czubków butów. Dopiero teraz się przekonałam, że na zewnątrz wieje leciutki wiaterek. Co prawda, powietrze było gęste od spalin oraz innych toksycznych wyziewów i miało taką temperaturę, jakby buchało z drzwiczek otwartego pieca, niemniej z radością powitałam te orzeźwiające podmuchy.

Oparłam się ramieniem o drzwi jeepa i wystawiając plecy do wiatru, zaczęłam odklejać od skóry wilgotną bluzkę.

Niespodziewanie w drzwiach hotelu „Grand” pojawiła się Jackie. Popatrzyła wzdłuż ulicy i leniwym krokiem ruszyła w moją stronę, zmierzając z powrotem na swój posterunek przy skrzyżowaniu.

– Wyglądasz, jakby cię przypiekano na wolnym ogniu – powiedziała, wyciągając w moją stronę puszkę coca-coli.

Pospiesznie ją otworzyłam, upiłam nieco chłodnego napoju, po czym przytknęłam zimną puszkę do rozpalonego czoła.

– Dzięki. Właśnie tego było mi trzeba.

– Tylko nie myśl, że zrobiłam to z litości nad tobą. Nie chciałabym, żebyś wyciągnęła nogi, siedząc w taki upał w samochodzie, bo wówczas ta część ulicy Starka zyskałaby złą sławę. Natychmiast rozeszłaby się plotka, że było to morderstwo na tle rasowym, a ja nie znalazłabym już ani jednego białego klienta do końca życia.

– Nie martw się, nie umrę. Zresztą Bóg by mi wybaczył, gdybym niechcący pozbawiła cię tego żałosnego zajęcia.

– Tylko bez morałów. Na razie białe chłopaczki gotowe są wykładać forsę za mój ponętny zadek.

– Jak się miewa Lula?

Jackie obojętnie wzruszyła ramionami.

– Na razie tylko robi dobrą minę. Prosiła, abym ci podziękowała za kwiaty.

– Mały dziś ruch na ulicy.

Jackie zerknęła szybko na okna sali treningowej.

– I dzięki Bogu.

Odwróciłam głowę i także spojrzałam na okna pierwszego piętra kamienicy.

– Lepiej, żeby nikt nie widział, iż rozmawiałaś ze mną.

– Masz rację. Muszę wracać do pracy.

Postałam jeszcze kilka minut przy samochodzie, popijając drobnymi łykami coca-colę. Kiedy zaś się odwróciłam, żeby wsiąść z powrotem do auta, aż jęknęłam głośno na widok stojącego przy mnie Ramireza.

– Przez cały dzień czekałem, aż wysiądziesz z samochodu – rzekł. – Widzę, że jesteś zaskoczona, iż tak cicho się podkradłem. Nawet nie słyszałaś, że ktoś się zbliża, prawda? Już zawsze tak będzie między nami. Będę się pojawiał nieoczekiwanie, a gdy mnie w końcu zauważysz, nie zdążysz zrobić najmniejszego ruchu.

Zaczerpnęłam głęboko powietrza, chcąc uspokoić łomoczące serce. Odzyskawszy nieco panowanie nad sobą, zapytałam, starając się powstrzymać drżenie głosu:

– Co spotkało Carmen? Ona też nie słyszała, jak się do niej zbliżałeś?

– No cóż, byliśmy umówieni na randkę. Carmen dostała to, o co się od dawna napraszała.

– Gdzie ona teraz jest?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Zniknęła po tym, jak Ziggy został zastrzelony.

– A ten drugi facet, który był z Kuleszą tamtego wieczoru? Kto to jest? Co się z nim stało?

– Nic o nim nie wiem.

– Przecież obaj działali na twoje polecenie.

– Czemu nie pójdziesz ze mną na górę? Moglibyśmy spokojnie omówić te sprawy. Albo wybierzmy się na przejażdżkę. Mam porsche’a. Pewnie chciałabyś się przejechać takim pięknym wozem?

– Niespecjalnie.

– A ty znów swoje, znowu odmawiasz mistrzowi. Czyżbyś zapomniała, że mistrzowi nie należy niczego odmawiać? On tego bardzo nie lubi.

– Wróćmy do Ziggy’ego i jego przyjaciela, tego faceta ze złamanym nosem…

– Byłoby znacznie ciekawiej porozmawiać o mistrzu, o tym, jak zamierza nauczyć cię szacunku, jak chce ci wbić do głowy, żebyś już nigdy niczego mu nie odmawiała. – Podszedł tak blisko, że ciepło bijące od jego ciała sprawiło, iż rozgrzane powietrze na ulicy wydało mi się nagle całkiem chłodne. – Chyba powinienem ci najpierw dać posmakować bólu, zanim cię przelecę. Co o tym myślisz? Lubisz, jak ci się sprawia ból, suko?

Miałam tego dość, musiałam się od niego uwolnić.

– Niczego mi nie zrobisz. Twoje pogróżki ani mnie nie odstraszają, ani nie podniecają.

– Kłamiesz.

Błyskawicznie otoczył mnie ramieniem i ścisnął tak mocno, że mimo woli krzyknęłam z bólu.

Uniosłam nogę i z całej siły kopnęłam go w krocze. Niemal w tej samej chwili mnie uderzył. Nawet nie zauważyłam, kiedy podniósł rękę. Huknął mnie tak silnie, że aż zadzwoniło mi w uszach, a głowa odskoczyła do tyłu. Poczułam krew na wardze. Zamrugałam szybko, chcąc odzyskać ostrość widzenia. Kiedy tylko mgła rozwiała mi się przed oczyma, walnęłam Ramireza prosto w twarz trzymanym w ręku pojemnikiem gazu obezwładniającego.

Zawył głośno i odskoczył ode mnie, zasłaniając oczy dłońmi. Dzikie wycie szybko przeszło w charczenie i kasłanie, Ramirez zachwiał się raz i drugi, wreszcie opadł na kolana i zaczął pełzać na czworakach. Ze zdumieniem spoglądałam na niego, jakbym miała przed sobą zranione zwierzę – olbrzymiego, rozwścieczonego, lecz poskromionego bawołu.

Na ulicę wypadł Jimmy Alpha, za nim wybiegła jego sekretarka. Pojawił się też jakiś nie znany mi mężczyzna, który szybko uklęknął obok Ramireza, objął go ramieniem i zaczął powtarzać, żeby głęboko oddychał, że za minutę wszystko przejdzie i znów poczuje się dobrze.

Alpha i jego sekretarka podbiegli do mnie.

– Jezus, Maria! – syknął Jimmy, wpychając mi w rękę chusteczkę do nosa. – Nic ci się nie stało? Nie doznałaś żadnych poważniejszych obrażeń?

Przyłożyłam chusteczkę do ust, żeby zahamować krwawienie, i szybko przeciągnęłam językiem po zębach, chcąc sprawdzić, czy któregoś nie straciłam.

– Nie, wszystko w porządku.

– Bardzo mi przykro – rzekł Alpha. – Nie zdawałem sobie sprawy, że z nim jest aż tak źle, że tak brutalnie odnosi się do kobiet. Przepraszam w jego imieniu. Sam nie wiem, co robić.

Nie byłam w nastroju do wysłuchiwania tych żałosnych przeprosin.

– Możesz zrobić dla niego bardzo wiele – odparłam. – Zaprowadzić go do psychiatry, zamknąć w odosobnieniu, albo zaciągnąć do weterynarza i kazać wykastrować.

– Pokryję wszystkie koszty – zaproponował szybko. – Jeśli chcesz, zawiozę cię do lekarza.

– W pierwszej kolejności zamierzam się udać na policję. Złożę oficjalną skargę i w żaden sposób nie zdołasz mnie odwieźć od tego zamiaru.

– Może przemyśl to jeszcze – rzekł błagalnym tonem. – Przynajmniej zaczekaj, aż odzyskasz równowagę. Nie zdołam go już wybronić, jeśli wpłynie kolejna skarga.

Загрузка...