Rozdział 11

Przez sześć tygodni Sam pracował jak oszalały. Mickey, a także Bethany i Abby, które w końcu zostały dopuszczone do tajemnicy, sekundowali mu z przejęciem.

Bliźnięta nawet przestały narzekać na przedszkole. Perspektywa wydarzeń, które miały niebawem nastąpić, pomagała im znieść długie godziny spędzone z dala od domu.

– Pamiętajcie tylko, że to nic pewnego – ostrzega! Sam, ale nikt, nawet on sam, nie brał na serio możliwości porażki.

Tymczasem na farmie buzowało jak w ulu.

– Co się tutaj dzieje? – zapytała Cathy, kiedy w czasie jednej z wizyt dostrzegła uwijających się jak w ukropie fachowców.

Ostatnio nie bywała tu zbyt często, bo wszyscy jej pacjenci czuli się już znakomicie. Poppy odzyskała siły i chętnie nadstawiała grzbiet pod dziecięce siodło, a Jasper nabrał ciała i jego jeszcze niedawno wynędzniały, smutny pysk zdawał rozpływać się w uśmiechu. Poza tym dzieci spędzały prawie cały dzień w przedszkolu. Oczywiście mogła odwiedzać je po południu, ale to pociągało ryzyko spotkania z Samem.

W końcu, stęskniona za maluchami, zaproponowała, że dwa razy w tygodniu będzie odbierać je wcześniej z przedszkola. W ten sposób mogła spędzić z nimi kilka godzin i opuścić farmę w chwili, gdy znajoma sylwetka jaguara pojawi się na podjeździe.

Sam spoglądał na znikającą na horyzoncie furgonetkę ze ściśniętym sercem, lecz rozumiał, że jeśli kiedykolwiek ma odzyskać Cathy, nie może jej się teraz narzucać. Szczególnie że prace na farmie miały się już ku końcowi.

Nieopodal głównego budynku przed laty wybudowano niewielki domek, przeznaczony dla zarządcy majątku. Od lat stał nie używany, a teraz zmienił się nie do poznania. Odnowione ściany błyszczały z daleka świeżą farbą, dach zyskał nowe pokrycie, a w oknach zawisły firanki.

W końcu ciekawość Cathy wzięła górę, a bliźnięta bez wahania pospieszyły z zawczasu przygotowaną, stosowną odpowiedzią.

– Stryjek szykuje sobie miejsce do pracy – wyjaśniła Beth. – Mówi, że w domu robimy taki hałas, że w ogóle nie może się skupić.

To całkiem w jego stylu, pomyślała Cathy z goryczą. Zrobi wszystko, żeby się znaleźć jak najdalej od dzieci.

– Podoba ci się? – nie wytrzymał Mickey, ale siostra natychmiast dała mu kuksańca w bok.

– A co cię to obchodzi? I tak tylko stryjek będzie tam chodził.

– Domek jest naprawdę prześliczny. Myślicie, że stryj pozwoli wam się w nim bawić?

– Powiedział, że jest zamknięty na klucz i nie wolno nam wchodzić do środka bez wyraźnego zaproszenia.


– Charles, mógłbyś zastąpić mnie dziś po południu? – Sam właśnie zakończył skomplikowaną operację wszczepienia pacjentce endoprotezy. Bardzo obawiał się tego zabiegu, bo kobieta cierpiała na zaawansowaną wieńcówkę, ale na szczęście obyło się bez komplikacji.

– Oczywiście. Tylko bądź pod telefonem na wypadek, gdyby trafiło się nam coś trudnego.

– W porządku. Ale błagam, nie dzwoń bez naprawdę ważnej potrzeby.

– Sam dziś wykłada karty na stół – wyjaśniła Barbara, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Ach, to dziś jest ten wielki dzień. – Już wcześniej Sam musiał kilkakrotnie skorzystać z pomocy przyjaciół i, siłą rzeczy, zmuszony był wtajemniczyć ich w swoje plany. – Ale zdajesz sobie sprawę, że to szantaż?

– Bardzo miła forma szantażu – wtrąciła Barbara. – Nikt nie traci, wszyscy korzystają.

– Pod warunkiem, że Sam teraz wszystkiego nie schrzani. Wcale nie jestem pewien, czy zdoła nadal trzymać się od Cathy z daleka.

– Ręczę ci, że potrafi się opanować.

– Gdyby moja dziewczyna miała zamieszkać pięćdziesiąt metrów od mojego domu, musiałbym chyba ze sto razy dziennie brać zimny prysznic, żeby się do niej nie zbliżyć. Myślisz, że wytrzymasz?

– A mam wyjście? To moja ostatnia szansa – odparł Sam.


Minęła druga po południu.

– Zawsze przyjeżdżają o tej porze? – Sam niecierpliwie przestępował z nogi na nogę.

– Powinni być najdalej za pół godziny. – Abby nie spuszczała wzroku z drogi. Podobnie jak jej chlebodawca, wręcz drżała z przejęcia.

– Dzieci na pewno wiedzą, że mają ją tu przywieźć?

– Przecież sam im pan o tym przypominał, doktorze. O proszę, jadą! – zawołała i podskoczyła jak oparzona.

– Wszyscy na miejsca!

– Ciociu, musimy ci coś pokazać – oznajmiła Beth, kiedy zajechali na farmę.

Od chwili, gdy odebrała Beth i Mickeya z przedszkola, oboje zachowywali się tak, jakby ich coś goniło. O dziwo, nie chcieli nawet iść dzisiaj na lody.

– A co to za niespodzianka?

– Nie wolno nam mówić, ale znajduje się tam… – Mickey wskazał dłonią świeżo odnowiony domek.

Podejrzliwość Cathy rosła z minuty na minutę. Rozejrzała się wokół, lecz nikogo nie zauważyła. Podjazd przed domem był pusty, więc domyśliła się, że Sam nie wrócił jeszcze ze szpitala. W ogóle naokoło panowała dziwna cisza. Nawet Jasper nie wybiegł im dziś na spotkanie.

– Jak to, nie wolno wam mówić?

– No, najpierw musimy ci to pokazać. – Beth pociągnęła Cathy za rękę.

– Mówiliście, że stryjek nie pozwala wam tu wchodzić – zaprotestowała, gdy Mickey położył dłoń na mosiężnej klamce.

– Tak, ale dzisiaj jest inaczej – powiedział, otwierając szeroko drzwi.

To, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

Niewielka poczekalnie lśniła czystością. Pod ścianami stały kolorowe, plastikowe krzesła, na niewielkim stoliku piętrzył się stos kolorowych pism, a ściany zdobiła niezliczona ilość plakatów przedstawiających najróżniejsze rasy psów i kotów. W kącie stała olbrzymia waga, dostosowana do rozmiarów najpotężniejszego nawet bernardyna.

Cathy zrozumiała, że oto ma przed sobą nowiusieńką lecznicę dla zwierząt.

– Jakim cudem…

Zanim zdążyła skończyć zdanie, otworzyły się drzwi prowadzące z poczekalni do pozostałych pomieszczeń i nagle wokół zaroiło się od ludzi i zwierząt. Cathy nie wierzyła własnym oczom. Rhonda, Henry trzymający w dłoniach fretkę, Barbara, pani Smythe ze swoją Chloe i inni właściciele zwierząt, które leczyła od lat, wszyscy zebrali się tutaj, żeby ją powitać.

A z tyłu, wsparty o ścianę, stał Sam.

– I co, czyż to nie świetny pomysł? – Rhonda zarzuciła Cathy ręce na szyję. – Jak Sam powiedział…

– Sam? – Cathy odszukała wzrokiem byłego małżonka i przyjrzała się mu podejrzliwie. – Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co to wszystko ma znaczyć?

– To twoja nowa lecznica – odezwał się ktoś.

Zebrani wybuchnęli radosnym śmiechem, tylko Cathy zachowała powagę.

– Nie rozumiem.

– To proste – pani Smythe pospieszyła z wyjaśnieniem. – Wszyscy nie lubimy starej kliniki, więc kiedy doktor Craig zaproponował, żeby zorganizować tutaj nową przychodnię, uznaliśmy to za genialny pomysł i założyliśmy coś w rodzaju spółdzielni. Doktor Craig przekazał na jej rzecz ten budynek, ale każdy z nas ma tu swój udział. Żadna klinika nie ma teraz takiego wyposażenia jak ta. A z tyłu urządziliśmy małe, przytulne mieszkanko…

– Ale przecież ja mam gdzie pracować…

– Tak, ale wszyscy wiemy, że nie lubi pani tamtej lecznicy tak samo jak my.

– No i mamy nadzieję, że teraz tu zamieszkasz – nie wytrzymała Beth. – Będziemy ci pomagać, obiecuję.

Nagle wszyscy wstrzymali oddech i wokół zapanowała pełna wyczekiwania cisza.

Wzrok Cathy napotkał niespokojne spojrzenie Sama.

– Zaplanowałeś to, żeby mnie zmusić… – syknęła.

– Nieprawda. Proponujemy ci podjęcie tu pracy, ale jak się nie zgodzisz, spółdzielnia poszuka innego weterynarza.

– Innego?

– Wiemy, że mało kto jest w stanie ci dorównać i bardzo byśmy chcieli, żebyś wyraziła zgodę. Ale decyzja należy do ciebie.

– Pomyśl – wtrąciła Rhonda. – Farma graniczy z parkiem narodowym. Będziesz mogła założyć tu własne schronisko. Steve myśli, że jest cwany, bo prowadzi klinikę przy samym wjeździe do miasta, tyle że dla niego zwierzęta to maszynki do robienia pieniędzy. Ludzie wybiorą ciebie. I w dodatku możesz tu mieszkać. A Abby mówi, że jeden posiłek więcej nie sprawi jej żadnej różnicy.

– Nie…

– Ale nie musisz z nami jadać, jeśli nie chcesz – wtrącił szybko Sam. – Będziesz tu całkiem niezależna.

– Ach, tak. Sam, czy moglibyśmy porozmawiać na osobności?


Wiedziała, że musi odmówić, mimo że ta nowa przychodnia była spełnieniem jej marzeń. Mogłaby wreszcie leczyć tu wszystkie wymagające pomocy zwierzęta i nikt by jej nie przeszkadzał. Miałaby ukochane dzieciaki pod nosem. Nie musiałaby szukać mieszkania. Jednak…

– Nie uda ci się, Sam – powiedziała po cichu. – Nie kupisz mnie z powrotem.

– Bynajmniej nie mam takiego zamiaru.

– Nie uwolnię cię od obowiązków.

– Nikt cię o to nie prosi.

– Ale…

– Cathy, posłuchaj. – Z trudem opanował się, by nie wziąć jej teraz w ramiona. – Kocham cię. Zawsze cię kochałem, a mimo to traktowałem cię okropnie. Wiem, że cię zawiodłem i nie mam nadziei, że mi kiedykolwiek wybaczysz. Ale nadal cię kocham. Dzieciaki też cię kochają i chcą, żebyś była blisko. Uważają cię za członka rodziny. A ci wszyscy ludzie, którzy tu dzisiaj przyszli, oni też ciebie potrzebują.

– Nie zamieszkam z tobą, Sam.

– Przecież mówię, że nie o to mi chodzi. Ale ludzie po rozwodach często decydują się mieszkać blisko siebie ze względu na dzieci. Obiecuję, że nawet się do ciebie nie zbliżę, jeśli sama mnie o to nie poprosisz. Tylko przyjmij tę posadę. Kiedyś byłem dla ciebie okropny, ale teraz chcę ci pomóc, żebyś ty mogła zacząć pomagać innym.

– A jeśli się nie zgodzę?

– Nie będę miał żalu. Wiem, że nie zasługuję na nic lepszego. Tylko że inni też chcą, żebyś tu pracowała.

Popatrzył na nią smutnym wzrokiem.

– Skoro wspomniałeś o miłości…

– Nic nie mów, wiem, że sam ją zniszczyłem.

– Na twoim miejscu nie brałabym sobie tego tak do serca. Jest tyle innych kobiet na świecie.

– Nie dla mnie.

Gdyby tylko mogła, zarzuciłaby mu teraz ręce na szyję i ukoiła ból malujący się na zmartwionej pooranej zmarszczkami twarzy. Ale głos rozsądku podpowiadał Cathy, że nie może mu ufać. Przecież już raz zrujnował jej życie.

Tylko czy wolno jej zawieść tych wszystkich kochających ją ludzi, czekających teraz za drzwiami? Dzieci, Abby, pacjentów?

Coś miękkiego otarło się o jej nogi. Cathy popatrzyła na dół i zobaczyła wpatrzone w siebie, pełne bezgranicznego oddania oczy Jaspera. Przykucnęła i wtuliła twarz w miękkie futro. Przynajmniej jemu może zaufać. I przynajmniej jego nie może zawieść.

– No dobrze – rzekła w końcu, prostując plecy. – Jestem wam bardzo wdzięczna i możesz powiedzieć wszystkim, że z przyjemnością przyjmuję waszą propozycję.

– W takim razie musimy przedyskutować kwestię twojego wynagrodzenia.

– No wiesz…

– Nie przejmuj się. Myślę, że jakoś się dogadamy.

Загрузка...