Sala konferencyjna wypełniona była po brzegi. Dwa tysiące delegatów podniosło się z miejsc, kiedy Sam zakończył wygłaszanie referatu, i zgotowało mu owację.
Na taką chwilę czekał przez całe życie. Właśnie przedstawił całemu światu wyniki wieloletnich badań, podzielił się swoją wiedzą, być może uratował kilka tysięcy ludzkich istnień.
Poza tym znalazł się w centrum zainteresowania medycznego świata. Kiedy delegaci jednej z australijskich akademii medycznych dowiedzieli się, że Sam pracuje w Coabargo i nie zamierza stamtąd wyjeżdżać, zaproponowali stworzenie mu warunków do dalszych badań na miejscu. Podobno już rozmawiali z dyrektorem szpitala, który wręcz entuzjastycznie odniósł się do ich pomysłu. Świat się zmienia, pomyślał Sam. Dzięki Internetowi i telekonferencjom nie musi mieszkać w Nowym Jorku, by poświęcić się nauce.
Jednak, mimo podniosłej atmosfery, Samowi trudno było zdobyć się na odświętny nastrój, a w sercu miał dziwną pustkę. Jakże inaczej czułby się dzisiaj, gdyby w jednym z pierwszych rzędów siedziała najbliższa mu osoba. Zaczynał żałować, że nie przyprowadził tu dzieci. Zostały w hotelowym pokoju trzy piętra wyżej i czekały na jego powrót. Abby wciąż nie miała odwagi, żeby wyjść z bliźniętami na miasto.
Co prawda maluchy nie zrozumiałyby ani słowa z jego wywodów, ale przynajmniej miałby świadomość, że sekundują mu dwie życzliwe dusze.
Ktoś podszedł i uścisnął mu rękę. Ktoś zawołał go z przeciwnego krańca sali. Sam odwrócił głowę i nagle kątem oka spostrzegł znajomą sylwetkę.
Cathy?
Stała w pierwszym rzędzie. Owacje właściwie już umilkły, a ona wciąż wytrwale klaskała w dłonie.
Niemożliwe, musiało mu się przywidzieć.
Mężczyzna, który podszedł do niego na podium, wciąż ściskał mu dłoń. Jednak Sam nie był w stanie poświęcić mu teraz uwagi.
Miała na sobie krótką, czarną sukienkę, czarne rajstopy i buty na wysokim obcasie. Włosy ściągnęła do tyłu dwoma złotymi grzebieniami i wyglądała tak elegancko, że Sam musiał uszczypnąć się, by uwierzyć, że to nie sen. Ale Cathy rzeczywiście tam była i patrzyła na niego z rozpromienioną twarzą.
– Cathy! – zawołał.
– To pana żona, doktorze? – zapytał mężczyzna na podium. – Gratuluję, jest niezwykle piękna.
Sam zeskoczył na dół i ruszył pędem w jej kierunku.
– Cathy! Co ty tu robisz?
– Przyjechałam, żeby ci się oświadczyć – odparła ze zniewalającym uśmiechem. – Tu i teraz. Tyle razy prosiłeś mnie o rękę, ale byłam głupia i bałam się zgodzić. Więc teraz moja kolej. Sam, czy zechcesz zostać moim mężem?
Chyba śni. Nie wierzył własnemu szczęściu. Jego Cathy, jego jedyna, cudowna, najpiękniejsza na świecie Cathy proponuje mu małżeństwo?
Nie mógł oderwać wzroku od jej roześmianej twarzy. Aż nagle, nie zwracając uwagi na zdziwione twarze profesorskiej elity i jasne światła jupiterów, wydał z siebie głośny okrzyk radości.
W hotelowym pokoju panował zgiełk nie do opisania. Zachwycone widokiem cioci bliźnięta zapewne nie dałyby Samowi i Cathy chwili wytchnienia, gdyby Abby niespodziewanie nie wkroczyła do akcji.
– Dajmy im teraz odpocząć – rozkazała stanowczym tonem, biorąc dzieci za ręce. – Skoro pani Cathy odważyła się przemierzyć pół świata, żeby tu przyjechać, to ja też zdobędę się na odwagę i zabiorę was na spacer. Słyszałam, że w tym parku można spotkać wiewiórki.
– Nie wierzę własnym oczom ani uszom – rzekł Sam, gdy Abby wyszła z bliźniakami. – Ostatnio dzieją się same cuda. A największym z nich jest to, że odzyskałem ciebie – dodał, patrząc w promieniejące szczęściem oczy żony.