Było po piątej, kiedy Tertulian Maksym Alfons wrócił do domu. Tyle straconego czasu, myślał, otwierając szufladę, w której przechowywał listę, i zaczął się wahać między Ze szczęściem pod rękę i Anioły też tańczą. W końcu nie włożył ich do odtwarzacza, dlatego nigdy się nie dowie, że jego duplikat, ten bliźniaczo do niego podobny, jak by mogła się wyrazić Maria da Paz, robił za krupiera w pierwszym filmie i za nauczyciela tańca w drugim. Nagle zirytował go porządek, jaki sam sobie narzucił, oglądania filmów według chronologii produkcji, od najstarszego aż do najnowszego, stwierdził, że nie byłoby złym pomysłem trochę to urozmaicić, złamać rutynę, Obejrzę Boginię estrady, powiedział. Nie minęło dziesięć minut, a już pojawił się jego sobowtór w roli teatralnego impresaria. Tertuliana Maksyma Alfonsa ścisnęło w dołku, wiele musiało się zmienić w życiu tego aktora, skoro teraz gra jedną z pierwszoplanowych postaci, podczas gdy przez tyle lat był sporadycznie recepcjonistą w hotelu, kasjerem w banku, sanitariuszem, portierem w boite i policyjnym fotografem. Po półgodzinie nie wytrzymał, przewinął taśmę do samego końca, ale wbrew temu, czego się spodziewał, w spisie osób na taśmie nie znalazł żadnego nazwiska figurującego na jego liście. Wrócił do początku, do początkowych liter, na które z przyzwyczajenia nie zwrócił uwagi, i zobaczył. Aktor odgrywający rolę teatralnego impresaria w filmie Bogini estrady nazywa się Daniel Santa – Clara.


Odkrycia poczynione w weekendy nie są mniej skuteczne i cenne niż te dokonane albo wyrażone w jakikolwiek inny dzień, spośród tak zwanych dni roboczych. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku autor odkrycia poinformuje o zajściu pomocników, jeśli ci pracowali po godzinach, albo rodzinę, jeśli ta znajduje się pod ręką, z braku szampana wznosi się toast za odkrycie butelką musującego wina, oczekującego na okazję w lodówce, składa i otrzymuje się gratulacje, notuje dane do patentu, a życie niezmiennie rwie naprzód, udowadniając po raz kolejny, że inspiracja, talent albo przypadek nie wybierają do ujawnienia się ani dnia, ani miejsca. Niewątpliwie rzadkie są przypadki, kiedy odkrywca, dlatego że mieszka sam i pracuje bez pomocników, nie ma w pobliżu przynajmniej jednej osoby, z którą mógłby podzielić się radością dostarczenia światu światła nowej wiedzy. Jeszcze bardziej zaskakująca, niespotykana, jeśli nie jedyna w swoim rodzaju, jest sytuacja, w jakiej w obecnej chwili znajduje się Tertulian Maksym Alfons, który nie tylko nie ma nikogo, komu mógłby zakomunikować, że odkrył nazwisko człowieka będącego jego żywym portretem, ale postanowił przemilczeć to z całą rozmyślnością. Rzeczywiście, nie można sobie wyobrazić Tertuliana Maksyma Alfonsa w te pędy dzwoniącego do matki albo do Marii da Paz, albo do kolegi od matematyki, żeby powiedzieć, słowami stłoczonymi w podnieceniu, Odkryłem, odkryłem, facet nazywa się Daniel Santa – Clara. Jeśli istnieje na świecie jakaś tajemnica, którą chciałby dobrze ukryć, aby nikt nawet nie mógł podejrzewać, że istnieje, to była właśnie ta. Obawiając się konsekwencji, Tertulian Maksym Alfons jest zobowiązany, być może na zawsze, zachować absolutne milczenie co do wyników swego badania, czy to tych z pierwszej fazy, które dzisiaj dobiegły kresu, czy też tych, które zostaną przeprowadzone w przyszłości. I jest też zobowiązany, przynajmniej do poniedziałku, do zawieszenia jakichkolwiek działań. Wie, że jego mężczyzna nazywa się Daniel Santa – Clara, ale ta wiedza przydaje mu się na tyle, na ile to, że wie, iż pewna gwiazda nazywa się Aldebaran, i nic więcej. Przedsiębiorstwo produkujące te filmy na pewno jest zamknięte dzisiaj i jutro, nawet nie warto próbować kontaktu przez telefon, w najlepszym razie odebrałby strażnik, który ograniczyłby się tylko do udzielenia informacji, Proszę zadzwonić w poniedziałek, dzisiaj się nie pracuje, Myślałem, że dla producentów filmowych nie ma ani niedziel, ani świąt, że kręcą w każdy dzień zesłany na ziemię przez Pana Naszego, szczególnie na wiosnę i w lecie, żeby nie tracić dni słonecznych, stwierdziłby Tertulian Maksym Alfons, chcąc przedłużyć rozmowę, Te sprawy mi nie podlegają, nie mam z nimi nic wspólnego, jestem tu tylko strażnikiem, Dobry strażnik powinien być o wszystkim poinformowany, Nie płacą mi za to, Szkoda, Życzy pan sobie czegoś jeszcze, zapytałby mężczyzna niecierpliwie, Proszę mi przynajmniej powiedzieć, kto może mi udzielić informacji o aktorach, Nie wiem, nic nie wiem, już panu powiedziałem, że jestem strażnikiem, proszę zadzwonić w poniedziałek, powtórzyłby rozzłoszczony mężczyzna, o ile nie przeszłoby mu przez gardło jakieś grubiańskie słowo, usprawiedliwione impertynencją rozmówcy. Siedząc na wyściełanym krześle, postawionym naprzeciw telewizora, otoczony kasetami, Tertulian Maksym Alfons przyznał sam przed sobą, Nie ma innego wyjścia, będę musiał poczekać do poniedziałku, żeby zadzwonić do producenta. Powiedział to i w tej samej chwili poczuł ściśnięcie w dołku, jakby nagły przypływ strachu. Uczucie trwało króciuteńko, ale następujące po nim drżenie trwało jeszcze przez kilka sekund, niczym wzbudzająca niepokój wibracja struny kontrabasu. Aby nie myśleć o tym, co wydawało mu się swego rodzaju zagrożeniem, zadał sobie pytanie, jak mógłby spędzić czas do końca weekendu, z którego jeszcze został dzisiejszy wieczór i cały jutrzejszy dzień, w jaki sposób wypełnić czymś tyle pustych godzin, niejakim wyjściem byłoby obejrzenie wszystkich brakujących filmów, ale to nie przyniosłoby mu żadnych dodatkowych informacji, co najwyżej ujrzałby swoją twarz w innych rolach, kto wie, czy nie nauczyciela tańca, a może strażaka, może krupiera, kieszonkowca, architekta, nauczyciela szkoły podstawowej, aktora poszukującego pracy, swoją twarz, swoje ciało, swoje słowa, swoje gesty, aż do znudzenia. Mógłby zadzwonić po Marię da Paz, zaprosić ją, by wpadła, jutro, jeśli nie może dzisiaj, ale to by znaczyło związanie siebie samego własnymi rękoma, szanujący się mężczyzna nie prosi o pomoc kobiety, nawet kiedy ona o tym nie wie, po to, żeby później odesłać ją z kwitkiem. I właśnie w tym momencie pewna myśl, która już wcześniej wysuwała się z lekka spoza innych, uprzywilejowanych myśli, zupełnie nie zauważana przez Tertuliana Maksyma Alfonsa, znienacka zdołała przedostać się na pierwsze miejsce. Jeśli zajrzysz do książki telefonicznej, powiedziała, będziesz mógł się dowiedzieć, gdzie on mieszka, nie będziesz musiał pytać w przedsiębiorstwie, a nawet jeśli poczujesz stosowny nastrój do tego, będziesz mógł pójść i obejrzeć ulicę, na której mieszka, i dom, rzecz jasna będziesz musiał zachować elementarne środki ostrożności i jakoś się przebrać, nie pytaj mnie za kogo, to twoja sprawa. Żołądek Tertuliana Maksyma Alfonsa jeszcze raz dał znak, człowiek ten nie chce zrozumieć, że emocje są mądre, że martwią się o nas, jutro się ujawnią, Przecież cię ostrzegaliśmy, ale w tym momencie, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, będzie już za późno. Tertulian Maksym Alfons trzyma w rękach książkę telefoniczną, drżąc, poszukuje litery S, kartkuje do przodu i do tyłu, oto jest. Jest trzech Santa – Clara i żaden nie jest Danielem.

Rozczarowanie jest bardzo wielkie. Takie pracowite poszukiwanie nie mogło zakończyć się ot tak sobie, byłoby to śmiesznie proste. To prawda, że książki telefoniczne zawsze były jednym z pierwszych elementów badania dla każdego prywatnego detektywa albo dzielnicowego mającego odrobinę wykształcenia, swego rodzaju papierowym mikroskopem zdolnym doprowadzić podejrzaną bakterię do krzywej wizualnej percepcji badacza, ale prawdą jest też, że z tą metodą identyfikacji związane są pewne trudności, a i niepowodzenia, są to powtarzające się nazwiska, bezduszne sekretarki automatyczne, podejrzliwe cisze oraz ta częsta i zniechęcająca odpowiedź Ten człowiek już tu nie mieszka. Pierwsza i z punktu widzenia logiki trafna myśl Tertuliana Maksyma Alfonsa była taka, że Daniel Santa – Clara nie chciał, żeby jego nazwisko znalazło się w książce telefonicznej. Niektóre wpływowe osoby, bardziej widoczne w społeczeństwie, przyjmują taki sposób zachowania, nazywa się to obroną świętego prawa do prywatności, robią tak na przykład przedsiębiorcy i finansiści, politykierzy pierwszych stron gazet, gwiazdy, planety, komety i meteoryty kinowe, genialni i refleksyjni pisarze, świetni piłkarze, kierowcy formuły pierwszej, znane modelki, także te mniej znane, i, z powodów znacznie bardziej zrozumiałych, także przestępcy, specjalizujący się w różnego rodzaju działalności kryminalnej – wszyscy oni wybrali ostrożność, dyskrecję i skromność anonimowości, która do pewnego stopnia strzeże ich przed chorobliwą ciekawością. W takim przypadku, nawet jeśli to ich czyny sprawiły, że stali się sławni, możemy być pewni, że nigdy nie znaleźlibyśmy ich w książce telefonicznej. Jednakowoż Daniel Santa – Clara nie jest, z tego, co o nim jak dotychczas wiemy, przestępcą, nie jest też, i co do tej kwestii nie może w nas pozostać nawet cień wątpliwości, choć należy do tego samego zawodu, gwiazdą filmową, więc przyczyna nieznajdowania się jego nazwiska w ograniczonej grupie posiadaczy nazwiska Santa – Clara powinna wzbudzić żywy niepokój, z którego będzie można wyjść jedynie drogą refleksji. Właśnie temu zajęciu oddał się bez reszty Tertulian Maksym Alfons, podczas gdy my, z naganną frywolnością, dywagowaliśmy o wariantach socjologicznych tych osób, które, w gruncie rzeczy, cieszyłyby się z obecności w specjalnej książce telefonicznej, konfidencjonalnej, tajnej, swego rodzaju almanachu gotajskim, który rejestruje nobilitacje wg nowych kryteriów ustanowionych w nowoczesnych społeczeństwach. Wnioski, do jakich doszedł Tertulian Maksym Alfons, choć należące do kategorii tych, które natychmiast rzucają się w oczy, i tak zasługują na oklaski, bo wszak udowadniają, że pomieszanie umysłowe, trapiące przez ostatnich kilka dni nauczyciela historii, jeszcze się nie przerodziło w zaporę uniemożliwiającą przeprowadzenie jasnego wywodu logicznego. To prawda, że Daniel Santa – Clara nie figuruje w książce telefonicznej, ale to nie znaczy, że nie może być jakiegoś związku, by tak powiedzieć, pokrewieństwa – pomiędzy jedną z trzech osób na niej figurujących i Santa – Clara, aktorem filmowym. Nie mniejsze może być prawdopodobieństwo, że oni wszyscy należą do tej samej rodziny albo nawet, jeśli pójdziemy tą samą drogą, że Daniel Santa – Clara mieszka w jednym z tych domów i że telefon, którego używa, jest jeszcze zarejestrowany, na przykład na zmarłego niedawno dziadka. Jeśli jak to się dawniej opowiadało dzieciom dla zilustrowania związku pomiędzy drobnymi przyczynami i wielkimi skutkami, bitwa została przegrana z powodu obluzowania się jednej podkowy jednego konia, trajektoria dedukcji i indukcji Tertuliana Maksyma Alfonsa, którą właśnie wyłożyliśmy, nie jawi nam się jako bardziej wątpliwa i problematyczna niż ten budujący przypadek z historii wojen, którego pierwszym czynnikiem, i ostatnim odpowiedzialnym, z pewnością była, w końcu i bez miejsca na wątpliwości, niekompetencja zawodowa kowala zwyciężonej armii. Jaki krok zrobi teraz Tertulian Maksym Alfons, oto paląca kwestia. Może zadowoli go rozwiązanie problemu i zdoła ostatecznie ustalić taktykę niefrontalnego zbliżenia, z tych roztropnych, które preferują drobne kroki i zawsze zostawiają drogę odwrotu. Kto go widzi siedzącego na krześle, na którym została zapoczątkowana definitywnie nowa faza jego życia, ze zgarbionymi plecami, łokciami wspartymi na kolanach i z głową objętą rękami, nie wyobraża sobie, jak mozolna praca odbywa się w tym mózgu, ważenie alternatyw, mierzenie opcji, ocenianie wariantów, przewidywanie zdarzeń, niczym w umyśle szachowego mistrza. Minęło już pół godziny, a on się nie poruszył. I minie jeszcze pół godziny, aż w końcu zobaczymy go, jak się podnosi, aby usiąść przy biurku z książką telefoniczną otwartą na stronie z tajemnicą. Widać wyraźnie, że podjął męską decyzję, podziwiajmy odwagę człowieka, który w końcu odrzucił precz ostrożność i postanowił uderzyć frontalnie od czoła. Wykręcił numer pierwszego Santa – Clara i odczekał. Nikt nie odpowiedział, nie było też automatycznej sekretarki. Wykręcił drugi i odpowiedział mu kobiecy głos, Proszę, Dzień dobry, proszę pani, przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałbym rozmawiać z panem Danielem Santa – Clara, mam informację, że mieszka pod tym adresem, Myli się pan, ten pan tutaj nie mieszka ani nigdy nie mieszkał, Ale nazwisko, Nazwisko to zbieg okoliczności, taki sam jak wiele innych, Sądziłem, że może pani należeć do jego rodziny i pomoże mi w odnalezieniu go, Nie znam go, ani pana też, Przepraszam, powinienem się był przedstawić, To zbyteczne, nie interesuje mnie, jak się pan nazywa, Wygląda na to, że poinformowano mnie błędnie, Najwyraźniej tak, Dziękuję pani za pomoc, Nie ma za co, Do widzenia, przepraszam za kłopot, Do widzenia. Byłoby naturalne, po tej wymianie słów, pełnej napięcia z niewyjaśnionych powodów, żeby Tertulian Maksym Alfons zrobił sobie krótką przerwę na odzyskanie spokoju i dla wyrównania tętna, ale tak się nie stało. Są w życiu sytuacje, kiedy to jest nam już zupełnie obojętne, czy przegrywamy o dziesięć czy o sto, chcemy tylko jak najszybciej dowiedzieć się, jaka jest ostateczna kwota przegranej, żeby później, o ile to możliwe, nie wracać do niej myślami. Tak więc trzeci numer został wykręcony bez wahania, męski głos zapytał z drugiej strony gwałtownie, Kto mówi. Tertulian Maksym Alfons poczuł się przyłapany na błędzie, wybełkotał jakieś nazwisko, Czego pan sobie życzy, ponownie zapytał głos, ton w dalszym ciągu był szorstki, ale w dziwny sposób nie czuć w nim było wrogości, istnieją tacy ludzie, wychodzi z nich taki głos, że wydają się źli na cały świat, a w sumie okazuje się, że mają złote serce. Tym razem, z powodu krótkości dialogu, nie dowiemy się, czy serce mężczyzny rzeczywiście zostało wykonane z tego jakże szlachetnego kruszcu. Tertulian Maksym Alfons wyraził pragnienie odbycia rozmowy z Danielem Santa – Clara, mężczyzna o złym głosie odparł, że nie mieszka tu nikt o tym imieniu, i wszystko wskazywało, że rozmowa nie ma szans dalej się rozwinąć, nie było sensu powtarzać historii o interesującym zbiegu okoliczności w kwestii nazwisk ani o możliwości istnienia więzów krwi, które może mogłyby doprowadzić zainteresowanego do jego przeznaczenia, w takich przypadkach pytania i odpowiedzi powtarzają się, są zawsze takie same, Jest taki facet, Taki facet tu nie mieszka, ale tym razem pojawiła się pewna nowa okoliczność, a był nią fakt przypomnienia sobie przez mężczyznę o rozstrojonych strunach głosowych, że mniej więcej przed tygodniem zadzwonił do niego ktoś z takim samym pytaniem, Sądzę, że nie był to pan, przynajmniej głos nie jest podobny, mam bardzo dobry słuch i znakomicie rozpoznaję ludzi po głosie. Nie, to nie byłem ja, powiedział Tertulian Maksym Alfons, nagle zmieszany, a ta osoba kim była, kobietą czy mężczyzną, Mężczyzną oczywiście. Tak, mężczyzną, co się dzieje z jego głową, nie rozumie, że bez względu na to, jak wielkie mogłyby różnice pomiędzy głosami dwóch mężczyzn, pomiędzy głosem mężczyzny i kobiety zawsze będzie tych różnic znacznie więcej, Chociaż, dodał rozmówca gwoli informacji, jak się teraz nad tym zastanawiam, to zdaje mi się, że się wysilał, żeby go zmienić. Podziękowawszy w odpowiedni sposób, Tertulian Maksym Alfons odłożył słuchawkę i wpatrzył się w trzy nazwiska w książce. Skoro ten tam mężczyzna zadzwonił i pytał o Daniela Santa – Clara, zwykła logika działania zmusiła go zapewne, tak jak zrobił to on, do zadzwonienia pod trzy pozostałe numery. Tertulian Maksym Alfons nie wiedział, rzecz jasna, czy w pierwszym mieszkaniu ktoś mu odpowiedział, a wszystko wskazywało na to, że kobieta w złym humorze, z którą rozmawiał, osoba nieuprzejma mimo neutralnego tembru głosu, albo nie pamiętała, albo nie uważała za konieczne wspomnieć o tym fakcie, lub też najzwyczajniej w świecie to nie ona odebrała telefon. Może dlatego, że sam mieszkam samotnie, mam skłonność do przypisywania wszystkim, że też żyją samotnie. Z silnego pobudzenia, które spowodowała w nim informacja, że jakiś nieznajomy także poszukiwał Daniela Santa – Clara, zostało mu niepokojące uczucie zmieszania, jak gdyby stanął wobec konieczności rozwiązania równania drugiego stopnia zaraz po tym, jak zapomniał sposobu rozwiązywania równań pierwszego stopnia. Prawdopodobnie był to jakiś dłużnik, pomyślał, to najbardziej prawdopodobne, dłużnik, ci artyści i literaci to ludzie, którzy niemal zawsze wiodą nieregularne życie, pewnie jest winien pieniądze w jednym z tych miejsc, gdzie się grywa, i teraz żądają, by im zapłacił. Tertulian Maksym Alfons czytał w dawniejszych czasach, że długi karciane są najświętsze ze wszystkich, niektórzy ludzie nazywają je nawet długami honorowymi, i chociaż nie rozumiał, cóż takiego bardziej wspólnego może mieć honor z tymi przypadkami niż z innymi, przyjął kodeks i nakaz jako coś, z czym nie ma nic wspólnego, Niech se robią, co chcą, pomyślał. Tymczasem, dzisiaj, wolałby, żeby długi te nie miały wiele wspólnego ze świętością, żeby były zwyczajne, z tych, co to się je odpuszcza i o nich zapomina, tak jak w starym Wierzę w Boga nie tylko się prosiło, ale też obiecywało. Aby poprawić sobie nastrój, poszedł do kuchni zrobić sobie kawę i, popijając ją, dokonał bilansu swoich działań, Muszę jeszcze raz zadzwonić, Mogą wydarzyć się dwie rzeczy, kiedy to zrobię, albo powiedzą mi, że nie znają tego imienia i osoby, i sprawa zostanie załatwiona, albo odpowiedzą mi, że owszem, mieszka tutaj, a wtedy ja się rozłączę. W tym momencie interesuje mnie tylko, gdzie on mieszka.

W lepszym nastroju, a to dzięki bezbłędnemu wywodowi logicznemu, jaki właśnie przeprowadził, i dzięki nie mniej bezbłędnym wnioskom, do jakich doszedł, wrócił do salonu. Książka telefoniczna ciągle leżała otwarta na biurku, wszyscy trzej Santa – Clara nie zmienili swojego miejsca. Wykręcił numer pierwszego i czekał. Czekał i dalej czekał jeszcze, czas jakiś po tym, kiedy stwierdził z całą pewnością, że już nikt nie odbierze. Dzisiaj jest sobota, pomyślał, pewnie wyjechali. Wyłączył telefon, zrobił tyle, ile było w jego mocy, nikt nie mógł mu zarzucić niezdecydowania czy też nieśmiałości. Rzucił okiem na zegarek, była akurat bardzo dobra pora, żeby wyjść na kolację, lecz posępne wspomnienie obrusów w restauracji, białych jak pośmiertne całuny, byle jakich wazoników z plastikowymi kwiatami na stołach i, przede wszystkim, nieustające zagrożenie ze strony żabnicy, skłoniły go do zmiany zamiarów. W pięciomilionowym mieście z pewnością istnieje wystarczająco dużo restauracji, przynajmniej kilka tysięcy, a nawet odrzucając najbardziej luksusowe z nich z jednej strony oraz okropne z drugiej strony, zostanie mu jeszcze sporo możliwości do wyboru, na przykład to sympatyczne miejsce, gdzie dzisiaj zjadł obiad z Marią da Paz, przypadkowe miejsce, jednakże Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi nie uśmiecha się znaleźć w publicznym miejscu samemu, podczas gdy wcześniej był w tak znakomitym towarzystwie. Zdecydował się więc nie wychodzić, zje, jak to się mówi, cokolwiek i wcześniej pójdzie do łóżka. Nie będzie musiał ścielić łóżka, jest ciągle w stanie takim, w jakim je zostawił rano, pozwijane prześcieradła, przygniecione poduszki, zapach zimnej miłości. Pomyślał, że trzeba będzie zadzwonić do Marii da Paz, obdarzyć ją miłym słowem, uśmiechem, który ona na pewno wyczuje w słuchawce, to prawda, że ten związek ma się zakończyć wcześniej czy później, ale istnieje ciche zobowiązanie do delikatności, które nie może i nie powinno zostać zlekceważone, oznaczałoby to okazanie kompletnego braku wrażliwości, żeby nie nazwać tego nieusprawiedliwionym grubiaństwem moralnym, zachowywać się, jakby w tym domu, tego poranka nie wydarzyły się rzeczy przyjemne, dobroczynne i rozluźniające, które zwykle odbywają się w łóżku, poza spaniem, rzecz jasna. Bycie mężczyzną nigdy nie powinno oznaczać, że nie można się zachować po rycersku. Nie mamy wątpliwości, że Tertulian Maksym Alfons zachowałby się jak rycerz, bez względu na to, w jakim stopniu wyjątkowy wydaje nam się na pierwszy rzut oka, właśnie wspomnienie Marii da Paz nie skłoniło go do powrotu do obsesji trawiącej go od kilku dni, to znaczy, jak odnaleźć Daniela Santa – Clara. Zerowy wynik poszukiwań przez telefon nie pozostawia mu innego wyjścia jak napisać list do przedsiębiorstwa, skoro osobiste pojawienie się tam mogłoby doprowadzić do ryzykownej sytuacji, w której proszona o informację osoba odpowiedziałaby mu, Jak się pan miewa, panie Santa – Clara. Uciekanie się do przebrań, do klasycznych sztucznych wąsów, brody i peruki, będące sposobem niebywale żałosnym, byłoby jeszcze w dodatku głupkowate, sprawiałoby, że czułby się jak mierny aktor odgrywający osiemnastowieczny melodramat, jak ojciec szlachcic albo cynik z czwartego aktu, i ponieważ jak zawsze bał się, że życie przypomni sobie o nim, żeby płatać mu żałosne figle, na jakie i tak nierzadko się wysila, był przekonany, że broda i wąsy odkleją mu się dokładnie w momencie, gdy zadaje pytanie o pana Daniela Santa – Clara, i że osoba zapytana wybuchnie śmiechem i natychmiast zawoła wszystkich kolegów, Świetny kawał, świetny kawał, chodźcie tu zobaczyć pana Daniela Santa – Clara pytającego o samego siebie. List był zatem jedynym sposobem, i najwyraźniej najpewniejszym, na spełnienie konspiracyjnych zadań, które na niego spadły, pod nieodzownym warunkiem, że nie wymieni w nim swego nazwiska ani nie poda adresu. Możemy przysiąc, że Tertulian Maksym Alfons skupiał myśli na tym splocie różnorodnych taktyk, jednak czynił to w tak mętny i skomplikowany sposób, że tej jego umysłowej pracy w żadnym razie nie możemy określić mianem myślenia, chodziło raczej o swego rodzaju dryfowanie, krążenie rozkołysanych fragmentów myśli, które dopiero w tej chwili zdołały jakoś się uorganizować z wystarczającą stosownością, dlatego też dopiero teraz je tutaj rejestrujemy. Decyzja, którą dopiero co podjął Tertulian Maksym Alfons, jest w rzeczy samej zaskakująca swą prostotą, klarowna jak niebo w południe. Nie podziela tej opinii zdrowy rozsądek, który właśnie wszedł przez drzwi, pytając oburzony, Jak to możliwe, że podobna myśl zrodziła się w twojej głowie, Jest jedyna i najlepsza, odpowiedział chłodno Tertulian Maksym Alfons, Może i jest jedyna, może i jest najlepsza, ale jeśli interesuje cię moja opinia, to wstyd, żebyś pisał list, podpisując się jako Maria da Paz i podając jej adres do korespondencji, Wstyd, dlaczego, Biedny jesteś, skoro trzeba ci to wyjaśniać, Jej to nie będzie przeszkadzać, A skąd ty wiesz, że nie będzie jej to przeszkadzać, skoro jeszcze nawet z nią o tym nie porozmawiałeś, Mam swoje powody, by tak uważać, Twoje powody, drogi przyjacielu, są znane aż za dobrze, nazywają się samczą próżnością, pychą uwodziciela, chełpliwością zdobywcy, Rzeczywiście jestem samcem, taką mam płeć, ale tego tam uwodziciela nigdy jakoś nie dostrzegłem w lustrze, a co się tyczy zdobywcy, to lepiej dajmy sobie spokój, jeśli moje życie jest książką, tego rozdziału akurat w niej brakuje, A to mi niespodzianka, Ja nie zdobywam, jestem zdobywany, I jakie jej podasz wyjaśnienie tego, że piszesz list z prośbą o wiadomości o jakimś aktorze, Nie powiem, że interesują mnie dane aktora, No to co powiesz, Że list dotyczy badań, o których jej mówiłem, Jakich badań, Nie zmuszaj mnie do powtarzania, Jakkolwiek jest naprawdę, tobie się oczywiście wydaje, że wystarczy pstryknąć palcami i Maria da Paz przybiegnie, żeby zaspokoić twoje kaprysy, Proszę ją tylko o przysługę, W fazie, w jakiej znajduje się wasz związek, nie masz już prawa do proszenia jej o przysługi, Mogłoby nie być rozsądne podpisywanie listu własnym nazwiskiem, Dlaczego, Nie wiadomo, jakie mogłyby z tego wyniknąć konsekwencje w przyszłości, Dlaczego więc nie użyjesz fałszywego nazwiska, Nazwisko mogłoby być fałszywe, ale adres musiałby być prawdziwy, Nadal uważam, że powinieneś skończyć z tą przeklętą historią z sobowtórami, bliźniakami i duplikatami, Może powinienem, ale nie potrafię, to jest silniejsze ode mnie, Odnoszę wrażenie, że puściłeś w ruch maszynę kruszącą, która zmierza prosto w twoim kierunku, ostrzegł zdrowy rozsądek, a ponieważ rozmówca mu nie odpowiedział, wycofał się, kręcąc głową, zasmucony wynikiem rozmowy. Tertulian Maksym Alfons wybrał numer telefonu Marii da Paz, prawdopodobnie odbierze matka, i krótka rozmowa będzie kolejną małą komedią fałszu, groteską z lekkimi elementami żenady, Czy jest Maria da Paz, zapyta, Kto chce z nią mówić, Przyjaciel, Jak pan się nazywa, Proszę powiedzieć, że dzwoni przyjaciel, ona będzie wiedziała, kim jestem, Moja córka ma też innych przyjaciół, Nie sądzę, żeby było ich aż tak wielu, Wielu czy niewielu, ci, których ma, mają nazwiska, Dobrze, proszę więc jej powiedzieć, że dzwoni Maksym. W ciągu sześciu miesięcy związku z Marią da Paz nie było takiej potrzeby, żeby Tertulian Maksym Alfons musiał dzwonić zbyt wiele razy do niej do domu, ale zawsze kiedy słuchawkę podnosiła matka, odzywała się głosem zdradzającym podejrzliwość, z jego zaś strony nieodmiennie dominował ton źle skrywanej niecierpliwości, ona odzywała się tak pewnie dlatego, że nie wiedziała o romansie tyle, ile by chciała, on zaś z pewnością wręcz przeciwnie, dlatego, że wiedziała więcej, niż on by tego sobie życzył. Poprzednie dialogi nie różniły się zbytnio od przedstawionej tu próbki, jest to zaledwie wygładzony przykład tego, co mogłoby się wydarzyć, a w końcu się nie wydarzyło, bo telefon odebrała Maria da Paz, jednakże wszystkie one, ten i pozostałe, znakomicie pasowałyby do hasła Wzajemne Niezrozumienie w Krótkim Zarysie Dziejów Stosunków Międzyludzkich. Już myślałam, że do mnie nie zadzwonisz, powiedziała Maria da Paz, Jak widzisz, myliłaś się, właśnie dzwonię, Twoje milczenie znaczyłoby, że dzisiejszy dzień nie znaczył dla ciebie tego samego, co znaczył dla mnie, To, co znaczył, znaczył dla obojga, Ale może nie w ten sam sposób ani nie z tych samych powodów, Brak nam instrumentów, żeby dokonać pomiaru tych różnic, o ile w ogóle istnieją, Ciągle mnie kochasz, Tak, ciągle cię kocham, Nie wypowiadasz tego z wielkim entuzjazmem, po prostu powtórzyłeś wypowiedziane przeze mnie słowa, Wyjaśnij mi, dlaczego nie miałyby służyć i mnie, skoro tobie posłużyły, Bo powtarzane tracą część siły przekonywania, którą miałyby, gdyby zostały wypowiedziane jako pierwsze, Jasne, brawa dla przemyślności i przenikliwości analityka, Też byś to wiedział, gdybyś bardziej się poświęcał lekturze beletrystyki, Jak chcesz, żebym zajął się czytaniem beletrystyki, powieści, opowiadań czy czegoś innego, skoro brak mi czasu na historię, a to przecież moja praca, właśnie teraz zajmuję się lekturą fundamentalnego dzieła o cywilizacjach Mezopotamii, Widziałam je, leżało na nocnej szafce, No właśnie, W każdym razie nie sądzę, żeby aż do tego stopnia brakowało ci czasu, Gdybyś znała moje życie, nie mówiłabyś tak, Poznałabym je, gdybyś pozwolił mi je poznać, Nie to miałem na myśli, mówiłem o moim życiu zawodowym, Znacznie bardziej niż powieść, którą byś czytał w wolnych chwilach, przeszkadza mu to twoje słynne badanie, któremu się poświęcasz, zważywszy na to, ile filmów musisz obejrzeć. Tertulian Maksym Alfons zrozumiał już, że kierunek, w jakim toczy się rozmowa, zupełnie mu nie odpowiada, że coraz bardziej oddala się od zamierzonego celu, czyli wplecenia w rozmowę sprawy listu, w możliwie najbardziej naturalny sposób, tymczasem, już po raz drugi tego dnia, jak gdyby chodziło o grę akcji i automatycznych reakcji, sama Maria da Paz w końcu ofiarowała mu sposobność, praktycznie podając ją na talerzu. Musiał jednakże być ostrożny, nie mógł dopuścić, by przyszło jej do głowy, iż interes był jedynym powodem jego telefonu, że jednak nie zadzwonił, żeby rozmawiać z nią o uczuciach czy o miłych chwilach, jakie razem spędzili w łóżku, jeśli już język odmawiał współpracy przy wypowiadaniu słowa kocham. To prawda, że to zagadnienie mnie interesuje, powiedział pojednawczo, ale nie do takiego stopnia, jak ci się wydaje, Nikt by tego nie powiedział, gdyby zobaczył cię takim, jakim ja ciebie zobaczyłam, rozczochranego, w szlafroku i kapciach, nie ogolonego, tonącego wśród kaset, w niczym nie byłeś podobny do tego roztropnego i rozsądnego mężczyzny, którego, jak mi się zdawało, znam, Byłem rozluźniony, sam w domu, to zrozumiałe, ale skoro już o tym mówisz, przyszedł mi do głowy pomysł, który mógłby mi ułatwić i przyspieszyć pracę, Mam nadzieję, że nie będziesz kazał mi oglądać tych twoich filmów, nie zasłużyłam na taką karę, Bądź spokojna, moje krwiożercze instynkty nie sięgają tak daleko, chodzi po prostu o napisanie do producenta z prośbą o zestaw konkretnych danych związanych przede wszystkim z siecią rozpowszechniania filmów, umiejscowieniem kin i liczbą widzów oglądających każdy film, wydaje mi się, że byłoby to dla mnie bardzo przydatne i pozwoliłoby wyciągnąć pewne wnioski, Nie widzę, żeby był tu jakikolwiek związek ze znakami ideologicznymi, których poszukujesz, Może nie jest on tak wielki, jak mi się zdaje, w każdym razie chcę spróbować, Twoja sprawa, Tak, ale jest pewien problem, Jaki, Nie chciałbym sam pisać tego listu, No to dlaczego nie pójdziesz tam porozmawiać osobiście, istnieją sprawy, które lepiej załatwiać twarzą w twarz, i przypuszczam, że oni poczują się zaszczyceni tym, że nauczyciel historii interesuje się ich filmami, Właśnie tego bym nie chciał, mieszania moich kwalifikacji naukowych i zawodowych ze studium, które jest poza moją specjalizacją, Dlaczego, Nie potrafię wyjaśnić, może to kwestia skrupułów, W takim razie nie widzę, w jaki sposób miałbyś rozwiązać problem, który sam sobie stwarzasz, Ty mogłabyś napisać ten list, Tym razem wymyśliłeś coś zupełnie idiotycznego, pomyśl tylko, jak mogłabym napisać list o sprawach, o których wiem tyle, co o języku chińskim, Kiedy mówię, że napiszesz list, mam na myśli, że ja go napiszę w twoim imieniu i podając twój adres, w ten sposób będę zabezpieczony przed jakąkolwiek niedyskrecją, Która nie byłaby znowu aż tak okropna, myślę, że w żadnym razie twoja godność nie zostałaby wystawiona na szwank ani twój honor podany w wątpliwość, Nie ironizuj, już ci powiedziałem, że jest to zaledwie kwestia skrupułów, Tak, już to powiedziałeś, I nie wierzysz, Wierzę, tak, nie stresuj się, Mario da Paz, Tak, słucham, Dobrze wiesz, że cię kocham, Wydaje mi się, że to wiem, kiedy słyszę, jak mi to mówisz, później zadaję sobie pytanie, czy aby na pewno jest to prawda, To prawda, I zadzwoniłeś, bo nie mogłeś się doczekać, żeby mi to powiedzieć, czy dlatego żebym napisała ten twój list, Pomysł z listem pojawił się jakoś w trakcie rozmowy, Tak, ale nie próbuj mnie przekonywać, że przyszedł ci do głowy dokładnie w trakcie rozmowy, To prawda, że myślałem o tym luźno już wcześniej, W sposób luźny, Tak w sposób luźny, Maksymie, Tak, kochanie, Możesz napisać ten list, Dziękuję, że się zgodziłaś, prawdę mówiąc, byłem przekonany, że nie będzie ci przeszkadzało zrobić coś tak prostego, Życie, kochany Maksymie, nauczyło mnie, że nie ma spraw prostych, że tylko czasem się takimi wydają, a co do prawdy to im bardziej oczywista nam się wydaje, tym bardziej powinniśmy w nią wątpić, Jesteś sceptyczna, O ile mi wiadomo nikt się sceptykiem nie rodzi, No, to skoro się zgadzasz, napiszę list w twoim imieniu, Pewnie będę musiała go podpisać, Nie sądzę, by było to konieczne, sam wymyślę twój podpis, Niech przynajmniej będzie choć trochę podobny do mojego, Nigdy nie umiałem podrabiać pisma innych ludzi, ale postaram się zrobić to najlepiej, jak potrafię, Uważaj na siebie, kiedy człowiek zaczyna falsyfikować, nigdy nie wiadomo, jak daleko go to zaprowadzi, Falsyfikować to chyba niezbyt właściwe słowo, pewnie chciałaś powiedzieć fałszować, Dziękuję za poprawienie, drogi Maksymie, chciałam jedynie dać wyraz pragnieniu, by istniało słowo mogące wyrazić jednocześnie sens tych obu słów, O ile wiem, nie istnieje słowo skupiające w sobie i łączące znaczenia słów fałszować i falsyfikować, Skoro istnieje czynność, słowo też powinno istnieć, Te, które istnieją, znajdują się w słownikach, Wszystkie słowniki razem nie zawierają nawet połowy wyrazów, które są nam potrzebne, by się ze sobą porozumieć, Na przykład, Na przykład nie wiem, jakie słowo mogłoby wyrazić nałożenie się i pomieszanie uczuć, jakie obserwuję u siebie w tej właśnie chwili, Uczuć, w stosunku do czego, Nie do czego, tylko do kogo, Do mnie, Tak, do ciebie, Mam nadzieję, że nie chodzi o nic bardzo złego, Wrócimy do tego tematu kiedy indziej, Chcesz przez to powiedzieć, że nasza rozmowa się skończyła, Nie były to moje słowa ani ich sens taki nie był, Rzeczywiście nie, przepraszam, W każdym razie, jeśli się dobrze zastanowić, lepiej, żebyśmy się zatrzymali w tym miejscu, wyraźnie widać, że jest między nami zbyt duże napięcie, przy każdym zdaniu sypią się iskry, Nie miałem takiego zamiaru, Ja też nie, Ale tak się zdarzyło, Tak, tak się zdarzyło, Dlatego pożegnamy się jak grzeczne dzieci, którymi jesteśmy, pożyczymy sobie dobrej nocy i kolorowych snów i do zobaczenia, Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz miał ochotę, Tak zrobię, Mario da Paz, To cały czas ja, Kocham cię, Już mi to mówiłeś.

Po odłożeniu słuchawki na widełki Tertulian Maksym Alfons przesunął wierzchem dłoni po czole mokrym od potu. Zdołał osiągnąć swój cel, dlatego nie powinno mu brakować powodów do zadowolenia, ale inicjatywa przy prowadzeniu tego długiego i skomplikowanego dialogu cały czas spoczywała w jej rękach, nawet kiedy zdawało się, że wcale tak nie jest, kiedy to zmuszała go do nieustannego poniżania się, co nie wyrażało się jednoznacznie w słowach wypowiadanych przez jedno czy przez drugie, ale co stopniowo coraz bardziej zostawiało mu w ustach gorzki smak, jak to zwykle określa się smak przegranej. Wiedział, że wygrał, ale zauważał też, że był w tym zwycięstwie element iluzoryczny, jakby każdy jego krok do przodu był konsekwencją taktycznego wycofywania się przeciwnika, złote mosty sprawnie ustawiane po to, by go nęcić, z rozwiniętymi sztandarami i w rytm trąbek i werbli, do momentu, aż w pewnej chwili zobaczy, iż znalazł się w okrążeniu. Aby osiągnąć swe cele, otoczył Marię da Paz siecią podstępnych dyskursów, wyrachowanych, ale w końcu węzły, którymi, jak mu się zdawało związał ją, zaczęły krępować jego własne ruchy. W ciągu sześciu miesięcy ich związku, aby nie pozwolić za bardzo się związać, świadomie utrzymywał Marię da Paz na uboczu swego prywatnego życia, a teraz, kiedy zdecydował się skończyć ten związek, i czekał tylko na odpowiednią do tego chwilę, okazało się, że nie tylko został zmuszony do poproszenia jej o pomoc, ale skłonił ją do uczestnictwa w czynach, których powodów i przyczyn, jak również końcowego zamysłu, absolutnie nie była świadoma. Zdrowy rozsądek nazwałby go wykorzystywaczem pozbawionym skrupułów, ale on odparłby, że sytuacja, w jakiej się znalazł, była jedyna w swoim rodzaju na świecie, że nie istnieją podobne precedensy w przeszłości, które mogłyby posłużyć do ustalenia społecznie akceptowalnego sposobu zachowania, że żadne prawo nie przewidziało niesłychanego przypadku podwojenia człowieka i że, w związku z powyższym, on, Tertulian Maksym Alfons, musi wymyślać, w każdej kolejnej sytuacji, procedury, tradycyjne czy nie, które pozwolą mu osiągnąć cel. List był zaledwie jedną z nich i aby go napisać, trzeba było wykorzystać zaufanie jakiejś kobiety, która, jak twierdzi, kocha go, przestępstwo nie jest aż tak poważne, inni popełniali straszniejsze czyny, a nikt ich nie skazał na publiczne potępienie.

Tertulian Maksym Alfons włożył kartkę papieru do maszyny do pisania i zaczął się zastanawiać. List musi sprawiać wrażenie, że jest napisany przez wielbicielkę, musi być entuzjastyczny, ale bez popadania w przesadę, wszak aktor Daniel Santa – Clara nie jest właściwie gwiazdą filmową, zdolną wzbudzić niebywałe uniesienia, wpierw będzie musiał spełnić rytuał poproszenia o zdjęcie z autografem, choć dla Tertuliana Maksyma Alfonsa najbardziej interesujące jest to, gdzie aktor mieszka oraz jakie jest jego prawdziwe nazwisko, jeśli, a wszystko na to wskazuje, Daniel Santa – Clara to pseudonim mężczyzny, który być może nazywa się, on także, kto wie, Tertulian. Po wysłaniu listu możliwe są dwie, wynikające z tego, hipotetyczne sytuacje, albo przedsiębiorstwo odpowie bezpośrednio, podając wszystkie dane, albo wyjaśni, że nie ma prawa do udzielania takich wiadomości i w takim przypadku najprawdopodobniej samo przekaże list zainteresowanemu. Czy tak będzie, zadał sobie pytanie Tertulian Maksym Alfons. Szybka refleksja pozwoliła mu stwierdzić, że druga hipoteza jest o wiele mniej prawdopodobna, gdyż oznaczałaby brak prawdziwego profesjonalizmu bądź też jeszcze większy brak szacunku ze strony przedsiębiorstwa, które obciążałoby aktorów obowiązkiem i wydatkami związanymi z odpowiadaniem na listy do nich kierowane oraz wysyłaniem ich fotografii. Oby tak było, wyszeptał, gdyby osobiście wysłał odpowiedź Marii da Paz, na nic zdałby się cały misterny plan. Przez chwilę wydało mu się, że widzi, jak oto sromotnie wali się w gruzy zamek z kart, który od tygodnia budował milimetr po milimetrze, ale logiki znajomość kierownictwa, a także świadomość, że nie ma innego wyjścia, pomogły mu stopniowo rozdmuchać przygaszony zapał. Ułożenie listu nie było proste, wskutek czego sąsiadka z góry musiała słuchać metalicznych uderzeń maszyny do pisania przez ponad godzinę. W pewnej chwili zadzwonił telefon, dzwonił uporczywie, ale Tertulian Maksym Alfons nie odebrał. Pewnie była to Maria da Paz.


Zbudził się późno. Budził się w nocy, dręczony przelotnymi i niepokojącymi snami, zebranie rady pedagogicznej, na którym nie było ani jednego nauczyciela, korytarz bez wyjścia, kaseta wideo, która nie chciała dać się wsunąć do odtwarzacza, sala kinowa z czarnym ekranem, na którym wyświetlano czarny film, książka telefoniczna wypełniona tym samym nazwiskiem, powtórzonym we wszystkich liniach, ale którego on nie był w stanie przeczytać, przesyłka pocztowa z rybą w środku, mężczyzna niosący na plecach głaz i mówiący Jestem Amorytą, równanie algebraiczne z ludzkimi twarzami w miejsce liter. Jedynym snem, który potrafił sobie przypomnieć z niejaką dokładnością, był ten z przesyłką, chociaż nie potrafił zidentyfikować ryby, i teraz, jeszcze nie do końca rozbudzony, uspokajał sam siebie, myśląc, że przynajmniej nie mogła to być żabnica, bo żabnica nie zmieściłaby się w pudełku. Podniósł się z trudem, jakby dokonał przesadnego wysiłku fizycznego, do jakiego nie był przyzwyczajony, zastały mu się stawy, i poszedł do kuchni napić się wody, wypił łapczywie pełną szklankę, jakby był zjadł coś zbyt słonego na kolację. Był głodny, ale nie chciało mu się przygotowywać kolacji. Wrócił do pokoju, żeby włożyć szlafrok, i poszedł do salonu. List do producenta leżał na środku stołu, definitywnie ostatnia ze wszystkich licznych prób, których efekty wypełniały niemal po brzegi kosz na śmieci. Jeszcze raz przeczytał list i stwierdził, że nadaje się on do spełnienia swego zadania, nie ograniczał się jedynie do prośby o zdjęcie z autografem aktora, lecz zawierał także prośbę o jego adres. W końcowej części znalazła się wzmianka, co Tertulian Maksym Alfons bez wahania nazwał uderzeniem strategicznym pierwszej klasy, coś o naglącej potrzebie przeprowadzenia badań nad znaczeniem aktorów drugorzędnych, według autorki listu, równie nieodzownych przy rozwijaniu akcji filmu, jak drobne cieki wodne dla powstawania wielkich rzek. Tertulian Maksym Alfons był przekonany, że tak metaforyczne i enigmatyczne zakończenie ostatecznie wyeliminuje taką ewentualność, że firma wyśle list do aktora, który mimo iż ostatnimi czasy zaczął oglądać swoje nazwisko w czołówkach filmów, w których grał, to jednak ciągle należy do legionu tych, których postrzega się jako gorszych, podległych i wymiennych, swego rodzaju zło konieczne, niemożliwych do odesłania z kwitkiem natrętów, którzy tak bardzo obciążają budżet. Gdyby Daniel Santa – Clara otrzymał list napisany w taki sposób, naturalnie zacząłby myśleć o podwyższeniu statusu finansowego i społecznego w proporcjach należnych dopływowi Nilu i Amazonki, głównych postaci z afisza. A gdyby to pierwsze indywidualne działanie, zaczynające bronić zwykłej egoistycznej pomyślności kogoś dochodzącego swoich praw, przeistoczyło się w gromadną i solidarną akcję zbiorową, wtedy cała piramidalna struktura przemysłu filmowego runęłaby niczym domek z kart, a my mielibyśmy niesłychane szczęście, albo jeszcze lepiej, przywilej historyczny, mogąc naocznie obserwować narodziny nowej, rewolucyjnej koncepcji spektaklu i życia. Jednakże nie ma obawy, taki kataklizm się nie wydarzy. List podpisany nazwiskiem kobiety o imieniu Maria da Paz zostanie skierowany do właściwej sekcji, tam pracownik zwróci uwagę swego szefa na złowieszczą sugestię zawartą w ostatnim passusie, szef, nie tracąc chwili czasu, odeśle list do swego bezpośredniego przełożonego i jeszcze tego samego dnia, zanim wirus, przez nieostrożność, mógłby się wydostać na ulicę, tych kilka osób, które miały z listem do czynienia, zostanie bezapelacyjnie zobowiązanych do zachowania absolutnego milczenia, bez zwłoki wynagrodzonego odpowiednimi awansami i znaczącymi podwyżkami pensji. Trzeba będzie zdecydować, co zrobić z listem, czy spełnić prośbę o zdjęcie z autografem i o adres aktora, z punktu widzenia czystej rutyny to pierwsze, ale trochę nietypowe byłoby to drugie, a może po prostu zachowywać się tak, jakby list nigdy nie został napisany albo jakby się zagubił w pocztowym zamieszaniu. Debata dyrekcji nad tym zagadnieniem zajmie cały następny dzień, nie dlatego, że trudno w ogóle osiągnąć jednomyślność w sprawach zasadniczych, ale dlatego, że trzeba by było szczegółowo rozważyć wszystkie możliwe skutki, nie tylko te realne, bo zastanawiano by się też nad innymi, które powstały raczej w chorobliwych wyobraźniach niektórych osób. Końcowe postanowienie będzie jednocześnie radykalne i przebiegłe. Radykalne, bo list zostanie strawiony przez ogień pod koniec zebrania, w obecności wszystkich dyrektorów, którzy odetchną z ulgą, przebiegłe, bo spełni obie prośby tak, by w pełni zaskarbić sobie wdzięczność autora listu, pierwszą, jak już mówiliśmy, rutynowo, bez żadnych zahamowań drugą, Z racji szczególnej uwagi, jaką nam pani poświęciła w swym liście, takie dokładnie były te słowa, jednocześnie zaznaczamy, że przychylamy się do pani prośby w drodze wyjątku. Nie sposób wykluczyć możliwości, że ta tam Maria da Paz, jeśli któregoś dnia pozna Daniela Santa – Clara, skoro teraz ma jego adres, opowie mu o swej teorii dopływów zastosowanej przy rozdzielaniu ról w sztukach dramatycznych, ale, tak jak doświadczenia komunikacyjne nieraz wykazały, zdolność mobilizowania słów ustnych, nie będących w zasadzie niczym gorszym od słów pisanych, a nawet w pierwszej chwili mogących lepiej niż te drugie posłużyć do skupiania woli i tłumów, zostały wyposażone w zasięg historyczny podlegający znacznemu ograniczeniu, co wynika z faktu, że przy ciągłym powtarzaniu dyskursu szybko męczy im się oddech i umykają cele. Nie widać innego powodu, by rządzące nami prawa miały zostać spisane. Najpewniejsze jest jednak to, że Daniel Santa – Clara, o ile kiedyś dojdzie do spotkania i o ile ta kwestia zostanie na nim poruszona, zwróci na zagadnienie dopływów Marii da Paz uwagę jedynie przelotnie i zaproponuje skierowanie rozmowy na tematy znacznie mniej jałowe, niech nam zostanie wybaczona tak ewidentna sprzeczność, a to z racji tego, że mówiliśmy o rzekach i o wodzie, którą one ze sobą niosą.

Tertulian Maksym Alfons, położywszy przed sobą jeden z listów, który Maria da Paz kiedyś do niego napisała, i po kilku próbach rozluźnienia i przystosowania ręki, nakreślił, najlepiej jak potrafił, trzeźwy, ale elegancki podpis, który pod nim widniał. Zrobił to, aby spełnić dziecinne i odrobinę melancholijne pragnienie, które ona wyraziła, a nie dlatego, żeby wierzył, że większa dokładność w podrabianiu podpisu mogłaby pomóc w uwiarygodnieniu dokumentu, który, co już zostało w sposób odpowiedni opisane z wyprzedzeniem, za kilka dni zniknie z tego świata, obrócony w popiół. Chciałoby się powiedzieć, Tyle roboty na nic. List już się znajduje w kopercie, znaczek jest na swoim miejscu, teraz nie brakuje już nic, wystarczy zejść na ulicę i wrzucić go do skrzynki na rogu. Ponieważ jest niedziela, furgonetka zabierająca listy dziś nie przyjedzie, ale Tertulian Maksym Alfons nie może się doczekać chwili, kiedy uwolni się od listu. Dopóki on tu będzie, takie go dręczy dojmujące uczucie, czas będzie trwał w bezruchu jak pusta scena. I podobną nerwową niecierpliwość powoduje w nim rząd kaset na podłodze. Chce oczyścić teren, nie zostawić jednego śladu, zakończył się pierwszy akt, czas zabrać dekoracje ze sceny. Zakończyły się filmy Daniela Santa – Clara, skończył się niepokój, Ciekawe, czy pojawi się w tym filmie, Może się nie pojawi, Będzie miał wąsy, Czy będzie uczesany z przedziałkiem, skończyły się krzyżyki przy nazwiskach, skończyła się łamigłówka. To w tej chwili przypomniał sobie, jak dzwonił do pierwszego Santa – Clara, tego, u którego nikt nie odbierał. Spróbuję jeszcze raz, pomyślał z wahaniem. A jeśli tak zrobi, jeśli ktoś odbierze i powie, że Daniel Santa – Clara mieszka właśnie tutaj, list, który kosztował go tyle ciężkiej umysłowej pracy, stanie się absolutnie zbędny, niepotrzebny, będzie mógł go podrzeć i wyrzucić do śmieci, byłby tak niepotrzebny jak nieudane brudnopisy, które przetarły mu drogę do ostatecznej treści listu. Zrozumiał, że potrzebuje przerwy, odpoczynku, choćby miało to trwać tylko tydzień lub dwa, czas, zanim nadejdzie odpowiedź z przedsiębiorstwa, potrzebuje okresu, w ciągu którego mógłby udawać, że nigdy nie widział Kto szuka, znajduje ani hotelowego recepcjonisty, świadom jednocześnie, że ten udawany spokój, to pozorne ukojenie ma swoje granice, termin w zasięgu ręki, i że kurtyna, kiedy nadejdzie pora, nieubłaganie uniesie się w górę, dając sygnał, że rozpoczyna się drugi akt. Ale rozumiał też, że jeśli nie spróbuje zadzwonić jeszcze raz, dręczyć go będzie obsesja, że stchórzył w obliczu pojedynku, na który nikt go nie wyzwał i w którym wystąpi z własnej i nieprzymuszonej woli. Poszukiwanie mężczyzny nazywającego się Daniel Santa – Clara, któremu nawet do głowy nie przychodzi, że jest poszukiwany, oto absurdalna sytuacja, której autorem jest Tertulian Maksym Alfons, bardziej właściwa intrygom powieści kryminalnych z jeszcze nieznanym przestępcą niż spokojnemu i pozbawionemu wstrząsów życiu nauczyciela historii. W pułapce między młotem i kowadłem, zawarł ze sobą pakt, Zadzwonię jeszcze jeden raz, jeśli ktoś odbierze i powie, że on tam mieszka, wyrzucę list i zaczekam, później zastanowię się, zobaczę, czy porozmawiam z nim czy nie, ale jeśli nikt nie odbierze, list pójdzie wyznaczonym tropem i nigdy więcej nie będę tam dzwonił, bez względu na to, co się dalej stanie. Uczucie głodu, trawiącego go do tamtej chwili, zastąpiła swego rodzaju nerwowa palpitacja u wejścia do żołądka, ale decyzja została podjęta, nie ma odwrotu. Wykręcił numer, gdzieś daleko zadzwonił dzwonek, pot zaczął powoli spływać mu po twarzy, dzwonek dzwonił i dzwonił, stało się już jasne, że w domu nie ma nikogo, ale Tertulian Maksym Alfons nieugięcie stawiał czoło wyzwaniu, nie odkładał słuchawki, dawał przeciwnikowi jeszcze jedną szansę, aż w końcu dźwięk dzwonka zmienił się w przenikliwy sygnał zwycięstwa i telefon, do którego dzwoniono, ucichł sam z siebie. Dobrze, powiedział na głos, niech się nie mówi, że nie zrobiłem wszystkiego, co w mojej mocy. Nagle poczuł się spokojny, co nie zdarzało mu się od dawna. Rozpoczął się jego odpoczynek, mógł wejść do łazienki z lekkim sercem, ogolić się, umyć bez pośpiechu, ubrać się starannie, zwykle niedziele są smutnymi dniami, nudnymi, ale zdarzają się takie, że ich istnienie na świecie można uznać za szczęśliwy fakt. Było zbyt późno na śniadanie, na obiad za wcześnie, w jakiś sposób trzeba będzie zająć czas, mógł zejść na dół, kupić gazetę i wrócić, mógł rzucić okiem na lekcję, którą musi jutro poprowadzić, mógł usiąść i przeczytać kilka stron z Historii cywilizacji Mezopotamii, mógł, mógł, i w tej samej chwili zapaliło mu się światło w jakimś ciemnym zaułku myśli, wspomnienie jednego ze snów z dzisiejszej nocy, tego, w którym mężczyzna niósł na plecach głaz i mówił Jestem Amorytą, śmieszne by było, gdyby rzeczonym kamieniem był Kodeks Hammurabiego, a nie jakikolwiek podniesiony z ziemi kamień, jest logiczne, rzecz jasna, że sny historyczne powinni śnić historycy, bo po to studiowali. To że Historia cywilizacji Mezopotamii doprowadziła go do Kodeksu Hammurabiego, nie powinno nikogo zdumiewać, jest to przejście tak naturalne, jakby otworzyło się drzwi do pokoju obok, ale że głaz na plecach Amoryty przypomniał mu, iż od ponad tygodnia nie dzwonił do matki, tego nawet najbardziej zawołany snolog nie byłby w stanie nam wyjaśnić, odrzuciwszy bez litości i żalu, jako obraźliwą i wredną, łatwą interpretację, według której Tertulian Maksym Alfons, nie odważając się tego wyznać, uważa swą rodzicielkę za wielki ciężar. Biedna kobieta, mieszkająca tak daleko stąd, pozbawiona jakichkolwiek wiadomości, i tak dyskretna, szanująca życie syna, proszę sobie wyobrazić, nauczyciel gimnazjum, do którego ośmieliłaby się zadzwonić tylko w sytuacji wyjątkowej, przerywając jego pracę, która w jakimś stopniu znajduje się poza jej możliwościami zrozumienia, i nie chodzi przy tym o to, że ona nie jest wykształcona, nie chodzi o to, że nie uczyła się historii w czasach swego dzieciństwa, chodzi o to, że zawsze wprowadzało ją w zakłopotanie to, że historii można uczyć. Kiedy siadała w szkolnej ławce i słuchała nauczycielki opowiadającej o wydarzeniach z przeszłości, wydawało jej się, że wszystko to jest dziełem wyobraźni, a skoro może sobie wyobrażać nauczycielka, to ona też, tak jak czasem wymyślała sobie swoje własne życie. To że później wydarzenia jawiły się przed nią usystematyzowane w książce do historii, w niczym nie zmieniło jej poglądu, kompendium było zbiorem tylko wolnych fantazji tego, kto je spisał, dlatego nie powinno się uważać, że istnieje tak wielka różnica pomiędzy tymi fantazjami i tymi, które można przeczytać w dowolnej powieści. Matka Tertuliana Maksyma Alfonsa, mająca na imię Karolina, a na nazwisko Maksym, wreszcie się tu pojawiająca, jest zagorzałą miłośniczką i czytelniczką powieści. Jako taka wie wszystko o telefonach, które czasem nieoczekiwanie dzwonią, i o tych, które, desperacko oczekiwane, czasem dzwonią. Nie był to akurat ten przypadek, matka Tertuliana Maksyma Alfonsa zadawała sobie tylko pytanie, Kiedyż to zadzwoni do mnie mój syn, aż tu nagle ma jego głos tuż przy uchu, Dzień dobry, mamo, jak leci, Dobrze, dobrze, w miarę możliwości, a ty, Ja też, jak zwykle, Miałeś dużo pracy w szkole, Normalnie, klasówki, odpytywanie, jakieś zebrania, A lekcje kiedy kończą się tego roku, Za dwa tygodnie, później jeszcze będę miał tydzień egzaminów, To znaczy, że za mniej niż miesiąc będziesz tutaj ze mną, Oczywiście, przyjadę do mamy, ale nie będę mógł zostać dłużej niż trzy czy cztery dni, Dlaczego, Mam tu jeszcze trochę spraw do załatwienia, muszę się tu trochę pokręcić, Jakie to rzeczy, co za kręcenie, szkołę zamykają na wakacje, a wakacje, o ile wiem, zrobiono dla odpoczynku ludzi, Niech mama będzie spokojna, odpocznę, ale jest kilka spraw, które muszę najpierw załatwić, I to poważne sprawy, Tak mi się zdaje, Nie rozumiem, jeśli są poważne, to są naprawdę poważne i nie ma tu nic do zdawania się, Tak się tylko mówi, Czy ma to jakiś związek z twoją przyjaciółką Marią da Paz, Do pewnego stopnia, Zachowujesz się jak postać z książki, którą właśnie czytam, pewna kobieta, kiedy ją o coś pytają, zawsze odpowiada pytaniem, Niech mama zwróci uwagę, że to mama cały czas zadaje pytania, ja zadałem tylko jedno pytanie, żeby się dowiedzieć, jak się mama czuje, Bo nie rozmawiasz ze mną jasno i otwarcie, mówisz, tak mi się wydaje, mówisz, do pewnego stopnia, nie jestem przyzwyczajona do tajemnic z twojej strony, Niech się mama nie złości, Nie złoszczę się, ale musisz zrozumieć, że dziwi mnie to, że nie przyjedziesz do mnie zaraz na początku wakacji, nie przypominam sobie, żeby kiedyś już się coś takiego zdarzyło, Później wszystko mamie wyjaśnię, Wyjeżdżasz w jakąś podróż, Znowu pytanie, Wyjeżdżasz czy nie, Gdybym wyjeżdżał, powiedziałbym o tym, Nie rozumiem tylko, dlaczego powiedziałeś, że Maria da Paz ma coś wspólnego z tymi sprawami, które zmuszają cię do zostania, To niezupełnie tak, pewnie przesadziłem, Myślisz o ponownym małżeństwie, Co za pomysł, mamo, Może powinieneś, Ludzie teraz rzadko się żenią, pewnie mogła mama już to wydedukować z tych mamy powieści, Nie jestem głupia i doskonale wiem, na jakim świecie żyję, myślę tylko, że nie masz prawa zabierać czasu dziewczynie, Nigdy nie zaproponowałem jej małżeństwa ani wspólnego mieszkania, Dla niej związek trwający ponad pół roku jest jak przyrzeczenie, nie znasz kobiet, Nie znam tych z mamy czasów, I tych z twoich czasów też nie znasz, To możliwe, rzeczywiście moje doświadczenie w sprawie kobiet nie jest zbyt wielkie, raz się ożeniłem i rozwiodłem, reszta nie miała wielkiego znaczenia, Jest Maria da Paz, Też nie za bardzo się liczy, Nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś okrutny, Okrutny, co za uroczyste słowo, Wiem, że brzmi jak z taniej powieści, ale istnieje wiele form okrucieństwa, niektóre nawet ukrywają się pod płaszczykiem obojętności i opieszałości, jeśli chcesz, służę przykładem, niezdecydowanie się w odpowiednim czasie może stać się świadomą bronią w agresji przeciw innym, Wiedziałem, że ma mama smykałkę do psychologii, ale nie że aż taką, O psychologii nic nie wiem, nigdy nie przeczytałam ani jednej linijki na ten temat, ale zdaje mi się, że o ludziach wiem dość sporo, Porozmawiamy, jak przyjadę, Nie każ mi czekać zbyt długo, od tej chwili nie zaznam chwili spokoju, Niech się mama uspokoi, w taki czy inny sposób na tym świecie wszystko się w końcu jakoś układa, Czasem w najgorszy możliwy sposób, Raczej nie w tym przypadku, Mam nadzieję, Do zobaczenia, mamo, Do zobaczenia, synu, uważaj na siebie, Będę uważał. Niepokój matki zniweczył uczucie zadowolenia, które dało zastrzyk energii duchowi Tertuliana Maksyma Alfonsa po telefonie do Santa – Clara, którego nie było w domu. Mówienie po zakończeniu roku szkolnego o poważnych sprawach czekających na rozwiązanie było niewybaczalnym błędem. To oczywiste, że rozmowa przeszła później na zagadnienie jego związku z Marią da Paz, a nawet w pewnej chwili, zdawała się tam zagnieździć, ale to zdanie matki, Czasem w najgorszy możliwy sposób, kiedy w celu uspokojenia jej zauważył, że na świecie w końcu wszystko się jakoś układa, brzmiało mu teraz jak zapowiedź katastrofy, obwieszczenie nieszczęścia, jakby zamiast leciwej kobiety, która nazywa się Karolina Maksym i jest jego matką, trafiła mu się po drugiej stronie linii sybilla albo jakaś kasandra mówiąca mu, innymi słowami, Jeszcze możesz się zatrzymać. Przez chwilę przyszła mu ochota, by wsiąść do samochodu, odbyć pięciogodzinną podróż, która zawiodłaby go do małego miasteczka, w którym mieszka matka, opowiedzieć jej wszystko, a następnie wrócić z duszą wypraną z chorobliwych miazmatów do pracy nauczyciela historii, raczej nie zafascynowanego kinem, zdecydowanego odwrócić tę kartę swego pogmatwanego życia, a nawet, któż to wie, skłonny do poważnego zastanowienia się nad małżeństwem z Marią da Paz. Les jeux sont faits, rien ne uaplus, powiedział na głos Tertulian Maksym Alfons, który przez całe swoje życie nigdy nie wszedł do kasyna, ale ma w swej kolekcji kilka słynnych powieści z La Belle Epoąue. Schował list do przedsiębiorstwa w kieszeni marynarki i wyszedł z domu. Zapomniał wrzucić go do skrzynki na rogu, zje obiad gdzieś na mieście, potem wróci do domu, żeby do końca przetrawić mętny osad tego niedzielnego popołudnia.


Pierwszym zadaniem Tertuliana Maksyma Alfonsa następnego dnia było odniesienie dwóch paczek kaset do wypożyczalni. Później zebrał pozostałe, przewiązał sznurkiem i schował je w szafie w pokoju, zamknięte na klucz. Metodycznie podarł papiery, na których zapisywał nazwiska aktorów, to samo zrobił z brudnopisami listu zapomnianego w kieszeni marynarki, który jeszcze będzie musiał odczekać kilka minut, zanim uczyni pierwszy krok w kierunku swego adresata, aż w końcu, jakby miał jakiś poważny powód, aby usunąć swoje odciski palców, wytarł mokrą ścierką wszystkie meble w domu, których dotykał przez te dni. Starł też te, które zostawiła Maria da Paz, ale o tym nie pomyślał. Ślady, które chciał usunąć, nie należały ani do niego, ani do niej, były to ślady obecności, która gwałtownie wyrwała go ze snu pierwszej nocy. Nie było warto zwracać mu uwagi, że taka obecność być może istniała tylko w jego mózgu, że na pewno była efektem przygnębienia wywołanego przez zapomniany sen, nie było warto sugerować mu, że ów sen mógłby być tylko ponadnaturalną konsekwencją złego trawienia duszonego mięsa z warzywami, nie warto było dowodzić mu, na koniec, z zastosowaniem racjonalnych argumentów, że nawet przy założeniu, że się zaakceptuje hipotezę o zdolności materializowania się wytworów umysłu w świecie zewnętrznym, w żadnym razie nie możemy uznać za fakt tego, że niewidzialny i niemożliwy do złapania filmowy obraz hotelowego recepcjonisty mógł zostawić w całym domu ślady spoconych palców. Z tego, co nam wiadomo, ektoplazma się nie poci. Zakończywszy pracę, Tertulian Maksym Alfons ubrał się, wziął swoją nauczycielską teczkę oraz dwie paczki i wyszedł. Spotkał na schodach sąsiadkę z góry, która zapytała, czy potrzebuje pomocy, a on odpowiedział, że nie, droga pani, bardzo dziękuję, później, ze swej strony, zainteresował się, jak jej minął weekend, a ona odpowiedziała, że średnio, jak zwykle, i że słyszała, jak pisał na maszynie, a on powiedział, że wcześniej czy później będzie musiał zdecydować się na kupno komputera, bo one przynajmniej są bezszelestne, a ona odpowiedziała, że stukanie maszyny zupełnie jej nie przeszkadzało, przeciwnie, nawet dotrzymywało jej towarzystwa. Ponieważ dzisiaj przypadał dzień sprzątania, ona zapytała, czy wraca przed obiadem, i on odpowiedział, że nie, że obiad zje w szkole i wróci dopiero wieczorem. Pożegnali się i Tertulian Maksym Alfons, świadom, że sąsiadka przygląda się z politowaniem jego niezgrabnym zmaganiom z dwoma paczkami i teczką, zszedł po schodach uważając, gdzie stawia stopy, żeby nie rozłożyć się jak długi i nie umrzeć ze wstydu. Samochód stał po przeciwnej stronie skrzynki na listy. Poszedł schować paczki do bagażnika i wrócił, jednocześnie wyciągając list z kieszeni. Jakiś przebiegający obok chłopak potrącił go niechcący i list wypadł mu z ręki i spadł na ziemię. Chłopiec zatrzymał się o kilka kroków dalej i przeprosił, ale, być może ze strachu przed burą albo karą, nie podniósł go z ziemi, co powinien był zrobić. Tertulian Maksym Alfons życzliwie machnął ręką, był to gest człowieka, który zdecydował się przyjąć przeprosiny i wybaczyć resztę, i schylił się, aby podnieść list. Pomyślał, że mógłby się założyć sam ze sobą, zostawić list tam, gdzie jest, i zdać się na przypadek, albo przeznaczenie ich obu, listu i jego samego. Mogło się przytrafić, że następna przechodząca osoba podniesie list, a zobaczywszy, że jest zaadresowany i ma odpowiedni znaczek, jako dobry obywatel, wrzuciłaby go do skrzynki, mogłoby się także zdarzyć, że by go otworzyła, żeby zobaczyć, co jest w środku, i po przeczytaniu wyrzuciłaby go, mogłoby się zdarzyć, że nie zwróciłaby na niego uwagi i podeptała go, i przez resztę dnia podeptałoby go wiele osób, coraz bardziej brudny i pognieciony, aż ktoś zdecydowałby się w końcu zepchnąć go czubkiem buta do rynsztoka, gdzie znalazłby go śmieciarz zamiatający ulicę. W końcu nie doszło do zakładu, list został podniesiony i zaniesiony do skrzynki, koło przeznaczenia zostało ostatecznie puszczone w ruch. Teraz Tertulian Maksym Alfons pójdzie do wypożyczalni, powierzy ekspedientowi kasety, które niesie w paczkach i, drogą eliminacji dojdą do tego, które zostały w domu, zapłaci za nie tyle, ile jest winien, prawdopodobnie przyrzeknie też sobie, że już nigdy tam nie wróci. W końcu, ku jego zadowoleniu, okazało się, że nie ma nadskakującego ekspedienta, obsłużyła go młoda i niedoświadczona dziewczyna, dlatego wszystko zajęło trochę więcej czasu, chociaż kiedy przyszło do podliczania rachunku, znów pomogła łatwość, z jaką klient dokonywał w myśli działań matematycznych. Ekspedientka spytała go, czy nie chciałby wypożyczyć lub kupić jakiejś kasety, on odpowiedział, że nie, że skończył już swą pracę, a powiedział to, nie pamiętając, że dziewczyna jeszcze tu nie pracowała, kiedy on wygłosił swą słynną przemowę na temat znaków ideologicznych obecnych w każdej historii kinematografii, także, rzecz jasna w wielkich utworach siódmej sztuki, ale przede wszystkim w produktach szybkiej konsumpcji, seriach be i ce, tych, na które zwykle w ogóle nie zwraca się uwagi, ale które są najbardziej skuteczne, bo zaskakują widza bez uprzedzenia. Wydało mu się, że wypożyczalnia jest znacznie mniejsza niż wtedy, gdy był tu po raz pierwszy, niecały tydzień temu, rzeczywiście jest nieprawdopodobne, jak bardzo jego życie zmieniło się w tak krótkim czasie, w tej chwili czuł się, jakby dryfował w swego rodzaju otchłani, w korytarzu będącym przejściem pomiędzy niebem i piekłem, który skłaniał go do zadania sobie pytania, ze swoistym zdumieniem, skąd przybył i dokąd teraz pójdzie, niemniej jednak oceniając myśli krążące wokół zdarzenia, przejście duszy z piekła do nieba nie może być tym samym co zepchnięcie duszy z nieba do piekła. Jechał już w kierunku szkoły, kiedy te eschatologiczne rozmyślania zostały zastąpione analogią innego rodzaju, przejętą z historii naturalnej, jej działu dotyczącego entomologii, która to analogia kazała mu spojrzeć na siebie jak na poczwarkę w stadium głębokiego odosobnienia i tajemnego procesu transformacji. Pomimo wisielczego humoru, jaki go nie opuszczał od momentu wstania z łóżka, uśmiechnął się na myśl o tym porównaniu, przekonany, że skoro wszedł do kokonu jako gąsienica, wyjdzie z niego jako motyl. Ja motylem, wymamrotał, chciałbym to zobaczyć. Odstawił samochód niedaleko szkoły, spojrzał na zegarek, miał jeszcze dość czasu, żeby wypić kawę i rzucić okiem na gazety, jeśli były jakieś wolne. Wiedział dobrze, że nie przygotował się do lekcji, ale wieloletnie doświadczenie przyjdzie mu z pomocą, zdarzało się już, że musiał improwizować, i nikt nie spostrzegł różnicy. Nigdy nie posunąłby się tylko do wejścia do sali i wystrzelenia od progu do bezbronnych infantów, Dzisiaj będę pytał. Byłby to czyn wiarołomny, przemoc kogoś, kto tylko dlatego, że ma nóż w ręku, używa go w sposób, jaki żywnie mu się podoba, i odkrawa plasterki sera różnej grubości zależnie od własnych kaprysów i utrwalonych preferencji. Kiedy wszedł do pokoju nauczycielskiego, zobaczył, że są jeszcze wolne gazety, jednak aby się do nich przedostać, musiałby przejść obok stolika, przy którym, nad filiżankami z kawą i szklankami wody, rozmawiało troje kolegów. Nie wypadłoby dobrze, gdyby zwyczajnie przeszedł obok, zwłaszcza że jednym z nich był jego kolega od matematyki, którego zrozumieniu i cierpliwości winien był wdzięczność. Pozostałych dwoje to leciwa już nauczycielka literatury i młody nauczyciel przyrody, z którym nigdy nie udało mu się nawiązać bliższego kontaktu. Przywitał się, zapytał, czy może im towarzyszyć, i nie czekając na odpowiedź, przysunął sobie krzesło i usiadł. Osobie nie poinformowanej o zasadach panujących w tym miejscu takie postępowanie mogłoby się wydać dość bliskie brakowi kultury, ale protokół zachowań w pokoju nauczycielskim ustalił się, by tak powiedzieć, w sposób naturalny, nie został spisany, ale osadzony był na solidnych fundamentach porozumienia, skoro nikomu nie przyszłoby do głowy odpowiedzieć odmownie na pytanie, lepiej było od razu pominąć zgodny chór przystających na przyzwolenie, głosy jednych szczere, innych nieco wymuszone, i uznać sprawę za zamkniętą. Jedynym punktem delikatnym, który mógłby stać się powodem napięcia pomiędzy tymi, którzy już byli, i tymi, którzy dopiero co weszli, byłaby konfidencjonalna natura rozmowy, ale zostało to rozwiązane przez tajemne ucieknięcie się do innego pytania, tym razem zdecydowanie retorycznego, Nie przeszkadzam, na które istnieje tylko jedna społecznie akceptowana odpowiedź, Ależ skąd, siadaj. Powiedzenie nowo przybyłemu, na przykład, chociażby najgrzeczniej jak można, Owszem, przeszkadzasz, usiądź gdzie indziej, spowodowałoby taki wstrząs, że sieć wewnątrzgrupowych powiązań zostałaby poważnie nadwerężona i jej istnienie stanęłoby pod znakiem zapytania. Tertulian Maksym Alfons poszedł po kawę i przysiadając się, zadał pytanie, Co nowego, Na zewnątrz czy wewnątrz, zapytał z kolei nauczyciel matematyki, Na wewnętrzne jest jeszcze za wcześnie, żeby coś wiedzieć, chodzi mi o zewnętrzne, jeszcze nie czytałem gazet, Wczorajsze wojny jeszcze się dziś nie skończyły, powiedziała nauczycielka literatury, Nie zapominając o wielkim prawdopodobieństwie, a może nawet pewności, że ma się zacząć następna, dodał nauczyciel przyrody, jakby się umówili, A ty jak spędziłeś weekend, dopytywał się nauczyciel matematyki, Spokojnie, prawie przez cały czas czytałem książkę, o której już ci chyba mówiłem, o cywilizacjach mezopotamskich, rozdział o Amorytach jest wyjątkowo interesujący, A ja poszedłem z żoną do kina, Ach tak, westchnął Tertulian Maksym Alfons, odwracając wzrok, Nasz kolega nie jest miłośnikiem kina, poinformował innych ten od matematyki, Nigdy nie powiedziałem otwarcie, że nie lubię, powiedziałem i potwierdzam to, że kino nie należy do moich ulubionych zajęć kulturalnych, wolę książki, Mój drogi, nie warto się naburmuszać, sprawa nie ma żadnego znaczenia, wiesz, że w najlepszej wierze poleciłem ci tamten film, Co konkretnie oznacza naburmuszyć się, zapytała nauczycielka literatury, zarówno z ciekawości, jak i po to, żeby uspokoić towarzystwo, Naburmuszyć się, odpowiedział ten od matematyki, oznacza zirytować się, oburzyć się, a dokładniej nadąsać się, A dlaczego twoim zdaniem nadąsać się jest dokładniejszym odpowiednikiem niż oburzyć się albo zirytować, zapytał nauczyciel przyrody, To tylko osobista interpretacja, która ma związek ze wspomnieniami z dzieciństwa, kiedy matka mnie strofowała albo karała za jakąś psotę, ja robiłem złą minę i przestawałem się odzywać, zachowywałem całkowite milczenie, które mogło trwać wiele godzin, wtedy ona mówiła, że jestem nadąsany, Albo naburmuszony, No właśnie, U mnie w domu, kiedy miałam mniej więcej tyle lat, powiedziała nauczycielka literatury, metaforyczne określenie krzywienia się przez dzieci było inne, Inne od czego, Powiedzmy, że była ośla, Wytłumacz nam to, Mówiło się, że takie dziecko jest jak spętany osioł, i możecie nie szukać tego wyrażenia w słownikach, bo go nie znajdziecie, chyba tylko w mojej rodzinie tak się mówiło. Wszyscy się zaśmiali oprócz Tertuliana Maksyma Alfonsa, który ledwie wykrzywił usta i sprostował, Chyba nie tylko w twojej rodzinie, bo u mnie w domu też się tak mówiło. Znowu się zaśmiali, pokój został zawarty. Nauczycielka literatury i nauczyciel przyrody wstali z miejsc, na pożegnanie powiedzieli, później się zobaczymy, może ich klasy znajdowały się gdzieś dalej, może na piętrze, ci, którzy zostali, mieli jeszcze kilka minut na rozmowę, Po osobie, która przez dwa dni spokojnie czytała historyczną książkę, zauważył kolega od matematyki, spodziewałbym się wszystkiego, ale nie tej udręczonej twarzy, To twoje wrażenie, nie ma nic, co by mnie dręczyło, pewnie mam twarz człowieka niewyspanego, Możesz mi podać, jakie chcesz, powody, ale prawda jest taka, że odkąd obejrzałeś ten film, zmieniłeś się nie do poznania, Co chcesz powiedzieć przez to zmienienie się nie do poznania, zapytał Tertulian Maksym Alfons niespodziewanie niespokojnym tonem, Nic poza tym, co powiedziałem, że wydajesz mi się zmieniony, Jestem tą samą osobą, Nie wątpię, To prawda, że jestem trochę niespokojny z powodu pewnych sentymentalnych spraw, które ostatnio mi się skomplikowały, są to sprawy, które mogą się przytrafić każdemu, ale to nie znaczy, że zmieniłem się w kogoś innego, Tego w żadnym razie nie powiedziałem, nie mam wątpliwości co do tego, że dalej nazywasz się Tertulianem Maksymem Alfonsem i jesteś nauczycielem historii w tej szkole, No, to nie rozumiem, dlaczego upierasz się przy mówieniu, że nie wydaję się tą samą osobą, Odkąd obejrzałeś ten film, Nie mówmy o filmie, znasz już moje zdanie na ten temat, Zgoda, Jestem tą samą osobą, Oczywiście, że tak, Powinieneś pamiętać, że jestem w depresji, Albo w marazmie, jak o tym sam mówiłeś, Dokładnie, I trzeba to wziąć pod uwagę, Wiesz doskonale, że mam na to wzgląd i popieram cię z całego serca, ale nie o tym mówiliśmy, Jestem tą samą osobą, Teraz to ty się upierasz, Rzeczywiście, powiedziałem to jeszcze kilka dni temu, że przechodzę okres silnych napięć psychicznych, nic więc dziwnego, że widać to na mojej twarzy i w zachowaniu, Oczywiście, Ale to nie znaczy, że zmieniłem się moralnie i fizycznie do tego stopnia, żebym wydawał się inną osobą, Ograniczyłem się do stwierdzenia, że nie wydajesz się taki sam, a nie że wyglądasz na kogoś innego, Różnica nie jest zbyt duża, Nasza koleżanka od literatury powiedziałaby, że wręcz przeciwnie, jest ogromna, a ona zna się na tych sprawach, zdaje się, że w drobiazgach i niuansach literatura jest taka sama jak matematyka, Już ja, biedaczek, należę do obszaru historii, gdzie niuanse i drobiazgi nie istnieją, Istniałyby, gdyby historia mogła być, powiedzmy, obrazem życia, Zadziwiasz mnie, to nie w twoim stylu być tak konwencjonalnie retorycznym, Masz rację, w takim przypadku historia nie byłaby życiem, tylko jednym z jego możliwych obrazów, podobnych, owszem, ale nigdy identycznych. Tertulian Maksym Alfons znowu odwrócił wzrok, potem całym wysiłkiem woli ponownie spojrzał na kolegę, aby postarać się zrozumieć, co też ukrywa się za jego pozornie spokojną twarzą. Ten od matematyki wytrzymał spojrzenie, jakby nie zrobiło to na nim szczególnego wrażenia, później z uśmiechem, w którym było tyle samo sympatycznej ironii, co szczerej dobroci, powiedział, Może któregoś dnia znowu obejrzę tę komedię, może uda mi się odkryć, co też ciebie tak zmieniło, zakładając, że to właśnie tam kryje się siedlisko zła. Tertulianem Maksymem Alfonsem wstrząsnął dreszcz od stóp do głów, ale pomimo zmieszania, pomimo paniki zdołał udzielić wiarygodnej odpowiedzi, Nie dręcz się, zmienił mnie, by użyć twoich własnych słów, związek, z którego nie wiem, jak się wyplątać, jeśli kiedyś w życiu znalazłeś się w podobnej sytuacji, wiesz, co czuję, a teraz muszę iść na lekcję, już jestem spóźniony, Jeśli nie masz nic przeciwko temu i chociaż w historii tego miejsca znany jest już jeden przypadek tego rodzaju, odprowadzę cię do rogu korytarza, powiedział ten od matematyki, ale uroczyście przyrzekam, że nie powtórzę nieprzemyślanego gestu położenia ci ręki na ramieniu, Życie już takie jest, mogłoby się zdarzyć, że dzisiaj nawet bym na to nie zwrócił uwagi, Ale ja nie chcę ryzykować, wyglądasz, jakbyś miał baterie naładowane aż po sam czubek. Obaj się zaśmiali, swobodnie nauczyciel matematyki, z wyraźnym przymusem Tertulian Maksym Alfons, w którego uszach brzmiały jeszcze słowa, przyprawiające go o atak paniki, najgorszą z gróźb, jakie ktoś w tej chwili mógł wypowiedzieć pod jego adresem. Rozdzielili się na rogu i każdy z nich poszedł w swoją stronę. Pojawienie się nauczyciela historii sprawiło, że uczniowie musieli rozstać się z miłą nadzieją, którą to spóźnienie już w nich wzbudziło, że dzisiaj lekcji nie będzie. Jeszcze zanim usiadł, Tertulian Maksym Alfons obwieścił, że za trzy dni, to znaczy w przyszły czwartek, będą mieli następną i ostatnią pracę pisemną, Wiedzcie, że chodzi o decydujący sprawdzian przed wystawieniem ocen, powiedział, ponieważ nie zamierzam odpytywać was ustnie w czasie ostatnich dwóch tygodni, które zostały do końca roku, poza tym ta lekcja, jak i dwie następne zostaną w całości poświęcone na powtórzenie materiału, tak żebyście w dniu klasówki mogli się pojawić z odświeżoną wiedzą. Wstęp został życzliwie przyjęty przez najbardziej bezstronną część klasy, uzyskali potwierdzenie, że dzięki Bogu Tertulian nie ma zamiaru przelać więcej krwi niż ta, której przelania nie można uniknąć. Od tej chwili cała uwaga uczniów skupi się na nacisku, jaki nauczyciel położy na każdy z tematów, jednakże jeśli logika odważników i miar jest rzeczywiście sprawą ludzką i przychylność fortuny jest jednym z jej zmiennych czynników, takie zmiany intensywności komunikacyjnej mogłyby być zwiastunem, bezwiednym z jego strony, wyboru pytań na klasówkę. Jeśli powszechnie wiadomo, że żadna istota ludzka, wliczając te, które osiągnęły wiek zwany leciwym, nie może trwać bez złudzeń, tej dziwnej choroby psychicznej niezbędnej w normalnym życiu, co powiedzielibyśmy o tych dziewczętach i chłopcach, którzy straciwszy złudzenia, że lekcja się nie odbędzie, skupiają się w tej chwili na podsycaniu następnej, znacznie bardziej problematycznej iluzji, tej mianowicie, że czwartkowa klasówka może stać się dla każdego z nich, a więc dla wszystkich, złotym mostem, po którym triumfalnie przejdą do następnej klasy. Lekcja już się miała ku końcowi, kiedy woźny zapukał do drzwi i wszedł, żeby powiedzieć panu nauczycielowi Tertulianowi Maksymówi Alfonsowi, że pan dyrektor uprzejmie prosi, aby ten pofatygował się do jego gabinetu, gdy tylko skończy się lekcja. Rozwijany właśnie wykład o jakimś traktacie został zakończony w ciągu dwóch minut, i to tak powierzchownie, że Tertulian Maksym Alfons uznał za stosowne powiedzieć, Nie przejmujcie się tym zbytnio, o tym na klasówce nie będzie. Uczniowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia, z których łatwo można było wyczytać, że ich pomysł na określenie znaczenia domniemanych tematów na klasówkę został potwierdzony w przypadku, w którym, bardziej niż znaczenie słów, liczy się pogardliwy ton, z jakim zostały wypowiedziane. Rzadko kiedy lekcja kończyła się w atmosferze takiego zrozumienia.

Tertulian Maksym Alfons włożył papiery do teczki i wyszedł. Korytarze szybko zapełniały się uczniami, wybiegającymi jednocześnie ze wszystkich drzwi i rozmawiającymi już o różnych sprawach, nie mających już nic wspólnego z tymi, których ich uczono chwilę przedtem, tu i tam jakiś nauczyciel starał się przemknąć niezauważony w falującym morzu głów, osaczających go ze wszystkich stron, i wypatrując, najlepiej jak potrafił, niebezpieczeństw, mogących pojawić się na jego drodze, żeglował w stronę swego bezpiecznego naturalnego portu, pokoju nauczycielskiego. Tertulian Maksym Alfons poszedł krótszą drogą do części budynku, w którym znajdował się gabinet dyrektora, zatrzymał się na chwilę, żeby wysłuchać nauczycielki literatury, nagle zastępującej mu przejście, Brak nam dobrego słownika wyrażeń potocznych, mówiła, przytrzymując go za rękaw marynarki, Wszystkie słowniki ogólne raczej je przytaczają, zauważył, Tak, ale nie w sposób systematyczny i analityczny, a także bez ambicji wyczerpania tematu, nie wystarczyłoby na przykład przytoczenie tego tam spętanego osła i podanie, co ten zwrot oznacza, należałoby pójść jeszcze dalej, zidentyfikować w poszczególnych komponentach wyrażenia analogie, bezpośrednie i pośrednie, a także uwzględnić stan ducha, jaki zamierza się przedstawić, Masz całkowitą rację, odpowiedział nauczyciel historii, bardziej po to, by okazać się miłym, niż dlatego, że interesował go temat, a teraz muszę cię przeprosić, muszę iść, wezwał mnie dyrektor, Idź, idź, kazać czekać bogu to najgorszy z grzechów. Trzy minuty potem Tertulian Maksym Alfons stukał do drzwi dyrektora, wszedł, kiedy zapaliło się zielone światło, życzył dobrego dnia, odpowiedziano mu podobnym życzeniem, usiadł, gdy go o to poproszono, i czekał. Nie odczuwał żadnej niepożądanej obecności, czy to gwiezdnej, czy innego rodzaju. Dyrektor odsunął na bok leżące na stole papiery i powiedział, uśmiechnięty, Dużo myślałem o naszej ostatniej rozmowie, tej o nauczaniu historii, i doszedłem do ciekawych wniosków, Jakich, panie dyrektorze, Chcę prosić, żeby w czasie wakacji wykonał pan dla nas pewną pracę, Jaką pracę, Oczywiście może mi pan odpowiedzieć, że wakacje są po to, żeby odpoczywać, i że nie jest rozsądne proszenie nauczyciela, kiedy zajęcia już się skończyły, aby dalej zajmował się sprawami szkoły, Doskonale pan wie, panie dyrektorze, że nie odpowiedziałbym tymi słowami, Odpowiedziałby pan innymi, ale znaczącymi to samo, Tak, tylko jak dotąd nie wypowiedziałem żadnych słów, ani jednych, ani drugich, tak więc proszę, aby mi pan wyjaśnił, o jaki chodzi pomysł, Pomyślałem, że moglibyśmy spróbować przekonać ministra, nie żeby wywrócił nauczanie przedmiotu do góry nogami, to by było za wiele, minister nigdy nie był rewolucjonistą, ale żeby przestudiował, zorganizował i wdrożył w praktyce mały eksperyment, eksperyment pilotażowy, ograniczony na początek do jednej szkoły i do niewielkiej liczby uczniów, najlepiej ochotników, w którym historii uczono by od teraźniejszości do przeszłości, zamiast jak dotychczas od przeszłości do teraźniejszości, czyli zgodnie z tezą, którą od tak długiego czasu pan lansuje i do której dzięki panu zostałem przekonany, I ta praca, którą chce mnie pan obciążyć, na czym właściwie miałaby polegać, zapytał Tertulian Maksym Alfons, Na przygotowaniu konkretnej propozycji, którą później wysłalibyśmy do ministerstwa, Ja, panie dyrektorze, Nie chodzi o to, że chcę panu pochlebić, ale szczerze mówiąc, nie widzę w szkole nikogo lepiej przygotowanego do takiego zadania niż pan, dowiódł pan, że wiele pan nad tym problemem się zastanawiał, ma pan co do tej kwestii jasny pogląd, naprawdę bardzo bym się ucieszył, gdyby wziął pan na siebie to zadanie, mówię to z całą szczerością i nie trzeba oczywiście dodawać, że praca ta zostanie odpowiednio opłacona, na pewno uda się znaleźć w naszym budżecie stosowną rubrykę, żeby wpisać związane z tym wydatki, Wątpię, czy moje pomysły, zarówno jakościowo, jak i ilościowo, a ilość też jest istotna, jak pan wie, wystarczą do przekonania ministerstwa, pan dyrektor zna ich lepiej niż ja, Oj, aż za dobrze, No i co, No i proszę pozwolić mi obstawać przy swoim, sądzę, że jest to najlepsza okazja, aby zająć wobec nich pozycję szkoły zdolnej do tworzenia pomysłów innowacyjnych, Nawet jeśli wyślą nas na drzewo, Może tak zrobią, może odeślą propozycję do archiwum, nie zwracając na nią baczniejszej uwagi, ale ona tam zostanie, może któregoś dnia ktoś sobie o niej przypomni, A my będziemy czekali na ten dzień, W drugim etapie można będzie wystąpić do innych szkół z propozycją przyłączenia się do projektu, zacząć organizować spotkania, konferencje, wypuścić informację do środków przekazu, Aż w końcu minister przyśle panu stosowny list i poleci nam uciszyć się, Z przykrością zauważam, że moja prośba pana nie zachwyca, Muszę wyznać, że niewiele rzeczy na tym świecie mnie zachwyca, panie dyrektorze, ale problem przede wszystkim w tym, że nie wiem, co mi przyniosą następne wakacje, Nie rozumiem, Będę musiał stawić czoło pewnym ważnym sprawom, jakie niedawno pojawiły się w moim życiu, i obawiam się, że nie wystarczy mi czasu ani siły ducha, żeby zająć się pracą wymagającą poświęcenia się bez reszty, Skoro tak, sprawa jest zamknięta, Proszę dać mi trochę czasu do namysłu, panie dyrektorze, proszę dać mi kilka dni, zobowiązuję się udzielić panu odpowiedzi do końca tygodnia, Czy jest nadzieja, że będzie pozytywna, Niewykluczone, panie dyrektorze, ale niczego nie mogę obiecać, Widzę, że rzeczywiście jest pan przygnębiony, oby udało się panu rozwiązać swoje problemy w najlepszy możliwy sposób, Oby, Jak minęła lekcja, Znakomicie, klasa pracuje, To dobrze, W czwartek będziemy mieli klasówkę, A w piątek da mi pan odpowiedź, Tak, Niech się pan dobrze zastanowi, Będę się zastanawiał, Przypuszczam, że nie muszę panu mówić, o kim myślę jako o kierowniku programu pilotażowego, Dziękuję, panie dyrektorze. Tertulian Maksym Alfons zszedł do pokoju nauczycielskiego, miał zamiar przeczytać gazety i poczekać na obiad. Jednakże w miarę zbliżania się pory obiadu zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie wytrzyma towarzystwa ludzi, że nie przetrzyma następnej rozmowy takiej jak ta poranna, nawet jeśli nie będzie bezpośrednio jego dotyczyć, nawet jeśli będzie się toczyć od początku do końca wokół niewinnych wyrażeń kolokwialnych typu pętanie osła, spuszczanie nosa na kwintę czy też siedzenie jak na tureckim kazaniu. Zanim zadzwonił dzwonek, wyszedł i udał się na obiad do restauracji. Wrócił do szkoły na drugą lekcję, nie rozmawiał z nikim i przed wieczorem był w domu. Wyciągnął się na kanapie, zamknął oczy, starał się pozbyć z głowy wszelkich myśli, zasnąć, jeśli się uda, być jak kamień, co zostaje tam, gdzie go rzucą, ale nawet ogromny wysiłek umysłowy, podjęty chwilę później, aby skoncentrować się na prośbie dyrektora, nie zdołał rozproszyć cienia, w jakim będzie musiał żyć, póki nie nadejdzie odpowiedź na list, który napisał, zasłaniając się imieniem Marii da Paz.

Czekał niemal dwa tygodnie. Tymczasem prowadził lekcje, dwa razy zadzwonił do matki, przygotował klasówkę na czwartek oraz schemat drugiej, tej, którą przedstawi uczniom innej klasy, porozmawiał przez telefon z Marią da Paz, żeby dowiedzieć się, jak się miewa i czy już przyszła do niej odpowiedź, odebrał telefon od kolegi od matematyki, który dopytywał się go, czy ma może jakieś problemy, skończył rozdział o Amorytach i przeszedł do Asyryjczyków, obejrzał film dokumentalny o zlodowaceniach w Europie i inny o dalekich przodkach ludzi, pomyślał, że ta część jego życia nadawałaby się na temat do powieści, pomyślał, że byłaby to strata czasu, bo nikt by nie uwierzył w taką historię, znowu zadzwonił do Marii da Paz, ale mówił tak słabym głosem, że aż się zaniepokoiła i przyjechała, i poszli do łóżka, a potem wyszli na miasto na kolację, i następnego dnia była jej kolej, by zadzwonić, zadzwoniła i obwieściła, że przyszła odpowiedź z firmy kinematograficznej, dzwonię z banku, jeśli chcesz, przyjdź tutaj, albo ja ci go później zaniosę, po pracy. Drżąc wstrząsany emocjami, Tertulian Maksym Alfons w ostatniej chwili zdołał powstrzymać cisnące mu się na usta pytanie, którego w żadnym razie nie powinien zadawać, Otworzyłaś go, i to spowodowało, że zawahał się przez dwie sekundy, zanim udzielił odpowiedzi na ostatnie pytanie, którą rozwiał ostatnie wątpliwości co do tego, czy jest skłonny czy nie dzielić z nią wiedzę o zawartości listu, Ja przyjadę. Jeśli Maria da Paz już sobie wyobraziła wzruszającą scenę rodzinną, w której widzi siebie słuchającą listu, popijającą drobnymi łyczkami herbatę, którą sama przygotowała w kuchni kochanego mężczyzny, mogła poczuć się urażona. Widzimy ją teraz, siedzącą przy małym stoliku bankowej urzędniczki, z ręką jeszcze na słuchawce telefonu, którą dopiero co odłożyła, przed nią leży podłużna koperta, a w niej list, którego uczciwość nie pozwoli jej przeczytać, bo nie do niej należy, choć został przesłany na jej adres i nazwisko. Nie minęła jeszcze godzina, kiedy Tertulian Maksym Alfons w pośpiechu wszedł do banku i poprosił o wezwanie Marii da Paz. Nikt go tam nie znał, nikt nie podejrzewał, że łączą go jakieś sercowe sprawy oraz tajemnice ciemnego gabinetu z dziewczyną, która kieruje się do kontuaru. Ona dostrzegła go z głębi wielkiej sali, gdzie ma swoje stanowisko robotnicy cyfr, dlatego niesie już list w ręce, Masz, nie pozdrowili się, nie życzyli sobie wzajemnie dobrego dnia, nie powiedzieli cześć, jak się masz ani nic w tym rodzaju, był list do doręczenia i już jest doręczony, on mówi, Do zobaczenia, później zadzwonię, a ona, po spełnieniu roli, jaka jej przypadła w działaniach związanych z rozprowadzaniem poczty miejskiej, wraca na swoje miejsce, obojętna na natarczywą obserwację starszego kolegi, który jakiś czas temu bezskutecznie starał się ją poderwać i od tego czasu, ze złości, zawsze bacznie się jej przygląda. Na ulicy Tertulian Maksym Alfons idzie szybko, niemal biegnie, zostawił samochód na podziemnym parkingu o trzy przecznice stąd, nie schowa listu do teczki, ale do wewnętrznej kieszeni marynarki, ze strachu, że mógłby go porwać jakiś mały urwis, jak w dawniejszych czasach nazywano chłopców wychowanych w rozpustnej atmosferze ulicy, później anioł o brudnej twarzy, później buntownik bez powodu, dzisiaj przestępca, bez uciekania się do eufemizmów ni metafor. Idzie, mówiąc sam do siebie, że nie otworzy listu, dopóki nie dojdzie do domu, że jest już w wieku, kiedy to nie przystoi już zachowanie niecierpliwego nastolatka, ale jednocześnie doskonałe wie, że ci jego dorośli wyparują, kiedy znajdzie się w samochodzie, w półmroku parkingu, za zatrzaśniętymi drzwiami, chroniącymi go przed chorobliwą ciekawością świata. Długo szukał miejsca, w którym zostawił samochód, co spotęgowało nastrój nerwowego przygnębienia, zdawał się biednym człowiekiem, źle potraktowanym, psem porzuconym na środku pustyni, patrzącym w zagubieniu to w jedną, to w drugą stronę, bez jakiegokolwiek zapachu, który mógłby wskazać mu drogę do domu, To ten poziom, tego jestem pewien, ale prawdę powiedziawszy, wcale nie był ten. W końcu odnalazł samochód, trzy razy znajdował się o kilka kroków od niego i go nie zobaczył. Wsiadł szybko, jakby go ktoś gonił, trzasnął drzwiczkami i zablokował je, zapalił wewnętrzne światło. Ma kopertę w rękach, w końcu nadeszła chwila, aby poznać, co zawiera w środku, tak jak kapitan okrętu, który gdy osiągnął wyznaczony punkt, otwiera zapieczętowany rozkaz, żeby dowiedzieć się, dokąd ma teraz płynąć. Z koperty wypadła fotografia i kartka papieru. Na zdjęciu jest Tertulian Maksym Alfons, choć widnieje na nim podpis Daniel Santa – Clara, pod słowami Z wyrazami serdeczności. Co do kartki papieru to nie tylko informuje ona, że Daniel Santa – Clara jest pseudonimem artystycznym Antonia Claro, ale dodatkowo, absolutnie wyjątkowo, zawiera jego adres domowy, Ze względu na szczególną uwagę, z jaką odnieśliśmy się do Pani listu, tak jest napisane. Tertulian Maksym Alfons pamięta styl, w jakim zredagował list, i gratuluje sobie wspaniałego pomysłu zasugerowania przedsiębiorstwu, by przeprowadziło specjalne badania nad znaczeniem aktorów drugoplanowych, Uderzyłem w stół i nożyce się odezwały, wyszeptał, zdając sobie jednocześnie sprawę, bez zaskoczenia, że jego dusza odzyskała dawny spokój, że jego ciało jest rozluźnione, żadnych śladów nerwowości, żadnej oznaki przygnębienia, dopływ spokojnie wpadł do rzeki, jej strumień wezbrał, Tertulian Maksym Alfons wie już teraz, jaki powinien obrać kierunek. Wyciągnął z kieszeni na drzwiczkach plan miasta i sprawdził nazwę ulicy, na której mieszka Daniel Santa – Clara. Znajduje się na osiedlu, którego on nie zna, a przynajmniej nie pamięta, żeby kiedykolwiek się tam znalazł, do tego jeszcze daleko od centrum, co potwierdza się na mapie rozłożonej na kierownicy. Nie ma to znaczenia, on ma czas, ma bardzo wiele czasu. Wysiadł, żeby zapłacić za parking, wrócił do samochodu, zgasił światło na suficie i zapalił silnik. Jego celem, co łatwo przewidzieć, jest ulica, na której mieszka aktor. Chce zobaczyć budynek, spojrzeć z dołu na piętro, na którym mieszka, na okna, dowiedzieć się, jacy to ludzie zamieszkują owo osiedle, jaki panuje tam nastrój, jaki styl, jakie zachowanie. Jest godzina szczytu, samochody poruszają się z irytującą powolnością, ale Tertulian Maksym Alfons nie niecierpliwi się, nie ma obawy, że ulica, na którą się kieruje, zmieni swe miejsce, jest więźniem sieci drogowej miasta, otaczającego ją ze wszystkich stron, co znakomicie widać na tej mapie. Podczas oczekiwania na czerwonym świetle, gdy Tertulian Maksym Alfons bębnieniem palcami w kierownicę towarzyszył płynącej z radia piosence, do samochodu wkroczył zdrowy rozsądek. Dzień dobry, powiedział, Nikt cię tu nie prosił, odpowiedział kierowca, Rzeczywiście, nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek mnie wzywał, Może bym cię nawet przywołał, gdybym nie wiedział z góry, co powiesz, Jak dzisiaj, Tak, powiesz mi, żebym się dobrze zastanowił, żebym się w to nie pakował, że to wielka lekkomyślność, że nic i nikt nie zagwarantuje mi, że diabeł nie czai się za drzwiami, gadanie jak zawsze, A więc tym razem się pomyliłeś, to co zrobisz, to nie lekkomyślność, tylko zwykła głupota, i to z tych większego kalibru, Nie widzę jaka, To naturalne, jedną z drugorzędnych form ślepoty duszy jest właśnie głupota, Wyjaśnij to, Nie musisz mi mówić, że jedziesz na ulicę, na której mieszka ten twój Daniel Santa – Clara, to ciekawe, kotu wystawał ogon na zewnątrz, a ty go nie zauważyłeś, Co za kot, co za ogon, zostaw zagadki i przechodź do sedna, To bardzo proste, z nazwiska Claro stworzono przezwisko Santa – Clara, To nie przezwisko, tylko pseudonim artystyczny, Był już taki, co to nie chciał plebejskich przezwisk i nazwał je heteronimami, I co by mi dało zobaczenie kociego ogona, Przyznaję, że niewiele, i tak musiałbyś dalej szukać, ale szukając w książce telefonicznej pod Claro, w końcu byś trafił, Mam już to, co mnie interesuje, I teraz jedziesz na jego ulicę, pojedziesz zobaczyć budynek, spojrzeć z dołu na piętro, na którym mieszka, na okna, przyjrzeć się jacy to ludzie zamieszkują owo osiedle, jaki panuje nastrój, jaki styl, jakie zachowanie, jeśli się nie mylę, tak właśnie mówiłeś, Tak, Wyobraź sobie teraz, że kiedy będziesz patrzył w te okna, nagle pojawi ci się w jednym z nich kobieta aktora, no dobra, wyrażajmy się z szacunkiem, żona tego tam Antonia Claro, i zapyta cię, dlaczego nie wchodzisz na górę, albo, jeszcze gorzej, skorzysta z sytuacji i poprosi, żebyś jej kupił w aptece jedno opakowanie aspiryny lub tabletki na kaszel, Nonsens, Skoro to ci się wydaje nonsensem, wyobraź sobie z kolei, że przechodzi ktoś i cię pozdrawia, niejako Tertuliana Maksyma Alfonsa, ale jako Antonia Claro, którym nigdy nie będziesz, Następny nonsens, No to skoro ta hipoteza też jest nonsensem, wyobraź sobie, że kiedy stoisz na chodniku, patrzysz w okna i studiujesz styl życia mieszkańców, pojawia się przed tobą żywy Daniel Santa – Clara i obaj będziecie tak stali naprzeciwko siebie, wpatrując się jeden w drugiego jak dwa porcelanowe pieski, każdy wyglądający jak odbicie drugiego, ale inne odbicie, bo to, w odróżnieniu od lustra, wskazuje lewą stronę tam, gdzie jest lewa, i prawą tam, gdzie jest prawa, jak byś się zachował w takiej sytuacji. Tertulian Maksym Alfons nie od razu odpowiedział, siedział w milczeniu przez dwie albo trzy minuty, później powiedział, Rozwiązaniem będzie niewychodzenie z samochodu, Nawet w takiej sytuacji ja na twoim miejscu nie byłbym do końca pewien siebie, nie zgodził się zdrowy rozsądek, możesz musieć się zatrzymać na czerwonym świetle, może być korek, mogą rozładowywać ciężarówkę, mogą umieszczać kogoś w karetce, a ty wyeksponowany jak na wystawie, jak ryba w akwarium, narażony na to, że jakaś nastoletnia miłośniczka kina mieszkająca na pierwszym piętrze bloku, w którym mieszkasz, zapyta cię, jaki będzie twój następny film, No to co mam zrobić, Tego nie wiem, to nie należy do moich zadań, rola zdrowego rozsądku w historii waszego gatunku nigdy nie wychodziła poza sugerowanie ostrożności i użycia rosołków, szczególnie kiedy głupota już się objawiła i grozi przejęciem kontroli nad sytuacją, Wyjściem byłoby przebranie się, Za kogo, Nie wiem, musiałbym pomyśleć, Na pierwszy rzut oka, wydaje się, że po to żebyś został tym, kim jesteś, jedyną możliwością, jaka ci zostaje, jest bycie podobnym do kogoś innego, Muszę pomyśleć, Tak, czas już najwyższy, W takim razie najlepiej będzie pójść do domu, Jeśli nie masz nic przeciwko temu, podwieź mnie pod drzwi, później jakoś sobie poradzę, Nie chcesz wejść na górę, Nigdy jeszcze mnie nie zaprosiłeś, Zapraszam cię teraz, Dziękuję, ale nie powinienem przyjmować zaproszenia, Dlaczego, Bo też nie jest zdrowe dla ducha dzielenie mieszkania i stołu ze zdrowym rozsądkiem, jedzenie z nim przy jednym stole, spanie z nim w łóżku, prowadzenie go do pracy, proszenie go o zgodę albo pozwolenie, zanim zrobi się krok naprzód, musicie podejmować ryzyko także na własny rachunek, Kogo masz na myśli, Was wszystkich, ród ludzki, Ryzykowałem, usiłując zdobyć ten list, i ty mnie wtedy potępiłeś, Nie ma nic, czym mógłbyś się szczycić z racji zdobywania tego listu, poleganie na uczciwości jakiejś osoby w taki sposób, w jaki ty to zrobiłeś, to dość odrażający szantaż, Mówisz o Marii da Paz, Tak, o Marii da Paz, ja na jej miejscu otworzyłbym list, przeczytał go i walił cię nim po twarzy, aż byś zaczął błagać na kolanach o wybaczenie, Tak działa zdrowy rozsądek, Tak powinien działać, Do widzenia, do następnego razu, idę pomyśleć o przebraniu, Im bardziej się będziesz przebierał, tym bardziej będziesz podobny do siebie samego. Tertulian Maksym Alfons znalazł wolne miejsce tuż przy drzwiach bloku, w którym mieszka, zabrał mapę i przewodnik i wysiadł. Na chodniku po drugiej stronie ulicy stał mężczyzna z uniesioną głową i patrzył w okna na wyższych piętrach naprzeciwko. Nie było najmniejszego podobieństwa twarzy, ani postaci, jego obecność w tym miejscu była całkowicie przypadkowa, ale Tertulian Maksym Alfons poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach, kiedy przyszło mu do głowy, nie mógł się przed tym obronić, chorobliwa wyobraźnia była silniejsza od niego, że to Daniel Santa – Clara go poszukuje, ja ciebie, ty mnie. Natychmiast zgromił nieszczęsną wyobraźnię, Widzę duchy, facet nawet nie wie, że istnieję, prawdę jednak mówiąc, kolana trzęsły mu się jeszcze, kiedy wchodził do domu, potem bezwolnie opadł na kanapę. Przez kilka minut trwał w swego rodzaju otępieniu, jakby obok siebie, niczym maratończyk, którego siły nagle się wyczerpały, kiedy przekroczył linię mety. Ze spokojnej energii, zasilającej go, kiedy wyjechał z parkingu i kiedy później prowadził samochód do celu, który jednak przestał nim być, zostało tylko rozproszone wspomnienie czegoś rzeczywiście nie przeżytego albo przeżytego przez jego część, w tej chwili nieobecną. Podniósł się z trudem, nogi wydały mu się dziwne, jakby należały do innej osoby, i poszedł do kuchni zaparzyć kawę. Wypił ją niespiesznymi łykami, czując przyjemne ciepło spływające w dół z gardła do żołądka, potem umył filiżankę i spodek i wrócił do pokoju. Wszystkie jego ruchy były teraz przemyślane, powolne, jakby zajmował się przygotowywaniem niebezpiecznych substancji w chemicznym laboratorium, a przecież nie musiał zrobić nic poza tym, żeby otworzyć książkę telefoniczną na literze C i potwierdzić informacje zawarte w liście. A potem, co zrobię, zapytał sam siebie, kiedy przerzucał strony, aż je wreszcie znalazł. Było wielu, Claro, ale Antoniów najwyżej pół tuzina. Oto jest, w końcu, ten, który kosztował go tyle pracy, było to tak proste, że każdy mógłby go znaleźć, nazwisko, adres, numer telefonu. Przepisał dane na kartkę i ponownie zapytał sam siebie, A teraz, co mam zrobić. Odruchowo położył prawą dłoń na słuchawce, pozwolił jej tam leżeć, podczas gdy raz i drugi czytał to, co zanotował, potem zdjął rękę ze słuchawki, wstał z miejsca i przeszedł się po mieszkaniu, spierając się z samym sobą co do tego, czy nie najrozsądniej byłoby zostawić sytuację, tak jak jest, aż do czasu po egzaminach, w ten sposób miałby o jeden problem mniej, niestety przyrzekł dyrektorowi szkoły, że przygotuje dla ministerstwa projekt nowego programu nauczania historii, od tego obowiązku nie może się uchylić, Wcześniej czy później będę musiał zabrać się do pracy nad projektem, który i tak przez nikogo nie zostanie zauważony, wielką głupotą było zgodzenie się na to, jednak nie warto było też, udawać, że sam siebie oszukuje, chcąc zostawić na czas wakacji wykonanie pierwszego kroku na drodze prowadzącej go do Antonia Claro, skoro Daniel Santa – Clara w gruncie rzeczy nie istnieje, jest cieniem, kukiełką, zmiennym kształtem, który porusza się i mówi wewnątrz kasety wideo, a potem powraca w ciszę i bezruch, kiedy kończy się wyuczona rola, podczas gdy ten drugi, António Claro, jest rzeczywisty, konkretny, tak spójny jak Tertulian Maksym Alfons, nauczyciel historii mieszkający w tym domu, którego nazwisko w dodatku znajduje się w książce telefonicznej pod literą A, bez względu na to, że wielu upiera się przy tym, że Alfons to nie jest nazwisko tylko imię własne. I znów usiadł przy biurku, ma przed sobą papier, na którym porobił jakieś zapiski, prawa ręka ponownie spoczęła na słuchawce, wygląda na to, że w końcu zdecydował się zadzwonić, ale ile też czasu potrzebuje ten człowiek na podjęcie decyzji, jakże wyszedł nam niepewny, niezdecydowany, nikt nie powie, że to ta sama osoba, która jeszcze kilka godzin temu niemal wyrwała list z rąk Marii da Paz. Nagle, bez namysłu, w jedyny możliwy sposób, w jaki można było zniweczyć paraliżujące tchórzostwo, numer został wykręcony. Tertulian Maksym Alfons słucha dźwięku dzwonka, raz, drugi, trzeci, wiele razy, i w chwili, kiedy ma już zamiar się rozłączyć, myśląc po trosze z ulgą, a po trosze z uczuciem rozczarowania, że w domu nie ma nikogo, jakaś kobieta, zadyszana, jakby przybiegła z drugiego końca mieszkania, powiedziała po prostu, Tak słucham. Nagły skurcz ścisnął gardło Tertuliana Maksyma Alfonsa, który zwlekał chwilę z odpowiedzią, pozwolił, by kobieta powtórzyła niecierpliwie, Tak słucham, kto mówi, w końcu nauczyciel historii wydobył z siebie wreszcie trzy słowa, Dzień dobry pani, ale kobieta, zamiast odpowiedzieć powściągliwie, jak to zwykle odpowiada się nieznajomemu, zwłaszcza kiedy nie można zobaczyć jego twarzy, mówi z uśmiechem, który dawał się rozpoznać w każdym słowie, Jeśli chcesz się maskować, nie wysilaj się, Przepraszam, wymamrotał Tertulian Maksym Alfons, chciałem tylko czegoś się dowiedzieć, Czego może chcieć się dowiedzieć osoba dzwoniąca do mieszkania, w którym zna absolutnie wszystko, Chciałbym się tylko dowiedzieć, czy tu mieszka aktor Daniel Santa – Clara, Drogi panie, przekażę panu aktorowi Danielowi Santa – Clara, kiedy tylko przyjdzie do domu, że dzwonił António Claro, żeby się dowiedzieć, czy obaj tu mieszkają, Nie rozumiem, zaczął Tertulian Maksym Alfons, aby zyskać na czasie, ale kobieta gwałtownie dorzuciła, Nie poznaję cię, takie zabawy nie są w twoim stylu, powiedz wreszcie, o co ci chodzi, zdjęcia się przedłużą, to chcesz powiedzieć, Przepraszam panią, to jakaś pomyłka, ja nie nazywam się António Claro, Nie jest pan moim mężem, zapytała, Jestem tylko osobą, która chciała się dowiedzieć, czy aktor Daniel Santa – Clara mieszka pod tym adresem, Z tego, co panu powiedziałam, już pan wie, że mieszka, Tak, ale sposób, w jaki pani to powiedziała, trochę mnie zbił z tropu, Nie miałam takiego zamiaru, myślałam, że to jakiś żart mojego męża, Może być pani pewna, że nie jestem jej mężem, Trudno mi w to uwierzyć, Że nie jestem pani mężem, Chodzi mi o głos, pański głos jest dokładnie taki sam jak jego, To przypadek, Nie ma tego rodzaju przypadków, dwa głosy, tak jak dwie osoby, mogą być z grubsza do siebie podobne, ale identyczne do tego stopnia, nie, Może to tylko pani wrażenie, Każde docierające do mnie słowo jest takie, jakby wyszło z jego ust, Rzeczywiście trudno uwierzyć, Poda mi pan swoje nazwisko, żebym mogła mu przekazać, kto dzwonił, Nie, nie warto, pani mąż nawet mnie nie zna, Jest pan jego wielbicielem, Niezupełnie, Jakkolwiek jest i tak będzie chciał wiedzieć, Zadzwonię kiedy indziej, Ale niech pan słucha. Rozmowa została przerwana, Tertulian Maksym Alfons powolutku odłożył słuchawkę na widełki.


Dni mijały, a Tertulian Maksym Alfons nie zadzwonił. Był zadowolony z obrotu, jaki przybrała rozmowa z żoną Antonia Claro, czuł się więc wystarczająco pewien, by ponownie uderzyć, ale zdecydował się wybrać milczenie. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że zrozumiał, iż bardzo mu się spodobała myśl, żeby przedłużać i podsycać atmosferę tajemniczości, jaką pewnie wywołał jego telefon, bawił się nawet wyobrażaniem sobie dialogu pomiędzy żoną i mężem, jego wątpliwości co do absolutnego podobieństwa głosów, upieranie się kobiety, że nigdy by ich nie pomyliła, gdyby takie podobieństwo nie istniało, Obyś był w domu, kiedy zadzwoni, wtedy sam ocenisz, powiedziała, a on, Jeśli w ogóle zadzwoni, powiedziałaś mu już to, co chciał wiedzieć, że tu mieszkam, Nie zapominając, że pytał o Daniela Santa – Clara, a nie o Antonia Claro, I to jest dziwne. Drugim i ważniejszym powodem było uznanie przez Tertuliana Maksyma Alfonsa za absolutnie usprawiedliwiony swego poprzedniego pomysłu o oczyszczeniu terenu przed uczynieniem następnego kroku, to znaczy odczekanie, aż skończą się lekcje i egzaminy, aby ze spokojną głową móc zacząć kreślić nowe strategie zbliżenia i oblężenia. To prawda, że czeka na niego to nudne zadanie, które powierzył mu dyrektor, ale podczas zbliżających się niemal trzech miesięcy wakacji na pewno będzie mógł znaleźć chwilę czasu oraz trafić na niezbędną dyspozycję ducha, by móc podjąć ciężkie studia. Aby spełnić złożone przyrzeczenie, być może postanowi nawet spędzić kilka dni, niewiele, z matką, wszystko to jednak pod warunkiem, że ustali, w sposób nie pozostawiający miejsca na wątpliwości, iż aktor z żoną nie wyjadą na wakacje tak szybko, wystarczy, że przypomnimy sobie pytanie, jakie zadała, gdy myślała, że rozmawia z mężem, Zdjęcia się przedłużą, czy to chciałeś mi powiedzieć, aby zakończyć, z a + b wynika, że Daniel Santa – Clara bierze udział w nowym filmie, a jeśli jego kariera ma tendencję zwyżkową, co wynika z Bogini estrady, ilość czasu na jego zawodowe zajęcia znacznie się wydłuży, z konieczności, w porównaniu do czasu pracy zwykłego statysty, którym był na początku. Tak więc z tego, co zdążyliśmy zauważyć, powody Tertuliana Maksyma Alfonsa do odłożenia rozmowy telefonicznej są przekonujące i rzeczowe. Nie zmuszają go jednak do bezczynności ani go na nią nie skazują. Jego pomysł, by pójść zobaczyć ulicę, na której mieszka Daniel Santa – Clara, pomimo wiadra zimnej wody, którą wylał mu na głowę zdrowy rozsądek, nie został odłożony na bok. Tertulian Maksym Alfons uważał nawet, że ta obserwacja, by tak powiedzieć perspektywiczna, może okazać się niezbędna dla osiągnięcia sukcesu w następnych operacjach, była bowiem czymś takim jak badanie pulsu, podobnie jak w wojnach klasycznych albo takich, co już wyszły z mody, wysłanie patrolu celem ocenienia sił wroga. Szczęśliwie z punktu widzenia jego bezpieczeństwa, nie usunięto mu z pamięci zbawiennych sarkastycznych uwag zdrowego rozsądku na temat najbardziej prawdopodobnych skutków pojawienia się z odsłoniętą twarzą. To prawda, że mógłby zapuścić wąsy i brodę, założyć nos z ciemnymi okularami, włożyć czapkę na głowę, ale, pomijając czapkę i okulary, będące przedmiotami, które się zakłada i ściąga, Tertulian Maksym Alfons był pewien, że kosmate ozdoby, wąsy i broda, czy to z kapryśnego polecenia producenta, czy to z powodu ostatnich poprawek w scenariuszu, zaczęłyby w tej samej chwili rosnąć na twarzy Daniela Santa – Clara. W związku z tym przebranie, bez wątpienia wymuszone, musiałoby z konieczności składać się ze sztucznych elementów ze wszystkich maskarad dawnych i współczesnych, i nie mogą stanowić argumentu przeciw tej niepodważalnej konieczności strachy, których doświadczył owego dnia, kiedy zaczął sobie wyobrażać katastrofy, które mogłyby się wydarzyć, gdyby tak przebrany udał się do przedsiębiorstwa poprosić o informacje na temat Daniela Santa – Clara. Jak każdy człowiek, on też jest świadomy istnienia sklepów wyspecjalizowanych w sprzedaży i wypożyczaniu przebrań, dekoracji i całego tego osprzętu niezbędnego zarówno w kunszcie udawania scenicznego odbywającego się na scenie, jak też w nieustannych transformacjach właściwych zawodowi szpiega. Hipoteza, że mógłby zostać pomylony z Danielem Santa – Clara w chwili zakupu, miałaby sens tylko wtedy, gdyby to sami aktorzy chodzili po sklepach, kupując sztuczne brody, wąsy i brwi, peruki i tupety, zasłony dla oczu mające imitować ślepotę, wrzody i znamiona, wewnętrzne wypełnienia, służące rozszerzeniu policzków, wypełnienia wszelkiego rodzaju i dla obu płci, nie mówiąc już o kosmetykach mogących stworzyć warianty chromatyczne wymagane przez klienta. Tylko tego brakowało. Szanująca się firma producencka powinna mieć w swoich magazynach wszystko, czego trzeba, a jeśli czegoś brakuje, wtedy trzeba iść do sklepu, w przypadku zaś kłopotów z budżetem albo po prostu dlatego, że nie warto, musi je wynająć, nie spadnie jej przez to korona z głowy. Uczciwe kobiety z jego domu wieszały koce i okrycia na kołku, kiedy przychodziły wraz z wiosną pierwsze upały, a ich życie przez to nie stawało się mniej godne szacunku ze strony społeczeństwa, które powinno wiedzieć, czym jest konieczność. Istnieją wątpliwości co do tego, czy to, co zostało powyżej napisane, od słowa Uczciwe, do słowa konieczność, było rzeczywistym wytworem umysłu Tertuliana Maksyma Alfonsa, ale skoro reprezentują, one i wszystkie, które można pomiędzy nimi przeczytać, najświętszą i najczystszą z prawd, byłoby źle pozwolić nie skorzystać z takiej okazji. Powinna nas uspokoić, po wyjaśnieniu już kroków, jakie należy poczynić, pewność, że Tertulian Maksym Alfons bez najmniejszego niepokoju będzie mógł się przenieść do sklepu z przebraniami i ozdobami, wybrać i nabyć model brody, który najlepiej będzie pasował do jego twarzy, mając jednak na uwadze bezwzględny warunek, że z bródki typu powszechnie znanego jako pasaż – dla – wszy, nawet gdyby miała go przemienić w szczyt elegancji, musi kategorycznie zrezygnować, nawet nie myśląc o targowaniu się ani kuszących upustach cenowych, wszak zarys od ucha do ucha oraz względna krótkość włosów, nie mówiąc już o nagości górnej wargi, zostawiłyby widzialne w świetle dziennym rysy, które właśnie chce się ukryć. Z przyczyn odwrotnych, to znaczy, dlatego że za bardzo przyciągałby uwagę ciekawskich, powinien również wykluczyć jakikolwiek rodzaj długiej brody, nawet z tych nie należących do rodzaju apostolskiego. Najbardziej zdatna byłaby więc broda pełna, dość gęsta, zbliżona jednak raczej do krótkich niż do długich. Tertulian Maksym Alfons całymi godzinami będzie ją przymierzał przed lustrem w łazience, przyklejając i odklejając cienki materiał, w który powtykano włosy, dbale przystosowując ją do kształtu naturalnych baczków i do zarysu szczęki, do uszu i do ust, do tych szczególnie, bo będą musiały się poruszać, aby mówić, a nawet, kto wie, żeby jeść, albo nawet, wszystko jest możliwe, aby całować. Kiedy po raz pierwszy popatrzył na swą nową fizjonomię, poczuł mocny skurcz wewnętrzny, to intymne i natrętne pulsowanie nerwów w splocie słonecznym, które tak dobrze zna, jednakże szok nie był wynikiem tylko tego, że zobaczył siebie innym, niż był przed chwilą, ale dlatego, i to jest jeszcze bardziej interesujące, jeśli weźmiemy pod uwagę szczególną sytuację, w jakiej żył w ostatnim czasie, że zauważył u siebie też zupełnie odmienną samoświadomość, jak gdyby wreszcie udało mu się odnaleźć własną, autentyczną tożsamość To tak, jakby przez swój odmienny wygląd stał się jeszcze bardziej sobą. Uczucie szoku było tak intensywne, tak krańcowe było uczucie siły, która nim zawładnęła, tak podniecająca niezrozumiała radość, która go ogarnęła, że nagląca konieczność zachowania tego obrazu zmusiła go do wyjścia z domu, najbardziej skrycie, jak to możliwe, aby go nie zauważono, i skierowania się do fotografa z dala od swojego osiedla, żeby zrobić sobie zdjęcie portretowe. Nie chciał poddać się złemu oświetleniu oraz ślepej maszynerii fotomatonu, chciał mieć portret wystudiowany, który z przyjemnością by oglądał i zachował, obraz, o którym mógłby sam do siebie powiedzieć, Ten tu to ja. Zapłacił dodatkowo za zdjęcie ekspresowe i usiadł, żeby poczekać. Fotografowi, który mu zasugerował, Niech pan pójdzie na spacer, To jeszcze trochę potrwa, odpowiedział, że nie, że woli poczekać tutaj, i niepotrzebnie dodał, To zdjęcie nie jest dla mnie. Od czasu do czasu unosił ręce do brody, jakby ją poprawiał, upewniał się dotykiem, czy wszystko znajduje się rzeczywiście na swoim miejscu, i wracał do przeglądania magazynów fotograficznych, wyłożonych na stoliku. Kiedy wyszedł, niósł pod pachą pół tuzina portretów średniego rozmiaru, co do których już podjął decyzję, że je zniszczy, aby nie patrzyć na swoje duplikaty, i odpowiednie powiększenie. Wszedł do najbliższego centrum handlowego, udał się do ubikacji i tam, ukryty przed ciekawskimi spojrzeniami, odkleił brodę. Jeśli ktoś widział wchodzącego do ubikacji brodatego mężczyznę, miałby kłopot ze stwierdzeniem, że to właśnie ten, o ogolonej twarzy, który wyszedł stąd pięć minut temu. Zwykle nie zwraca się uwagi na to, co mają na sobie brodaci mężczyźni, a koperta, która mogłaby go ewentualnie zdradzić, jest teraz ukryta pomiędzy marynarką i koszulą. Tertulian Maksym Alfons, jak dotąd spokojny nauczyciel historii w gimnazjum, dał dowód, iż został wyposażony w wystarczający talent, aby wykonywać któryś z tych dwóch zawodów, przebranego przestępcy albo tropiącego go policjanta. Dajmy czasowi czas, a zobaczymy, które z tych dwóch powołań zwycięży. Kiedy wrócił do domu, natychmiast spalił w zlewie sześć mniejszych odbitek powiększonego zdjęcia, odkręcił wodę, która spłukała popiół, i po obejrzeniu z wielką satysfakcją swojej nowej, tajnej podobizny, włożył ją z powrotem do koperty, którą ukrył na małej półce, za tomem nigdy przez siebie nie przeczytanej Historii rewolucji przemysłowej.

Minęło kilka następnych dni, rok szkolny dobiegł końca, łącznie z ostatnim egzaminem i wywieszeniem ostatniego arkusza ocen, kolega od matematyki pożegnał się, Wyjeżdżam na wakacje, ale później, jeśli będziesz czegoś potrzebował, zadzwoń do mnie, i uważaj na siebie, bardzo na siebie uważaj, dyrektor przypomniał mu jeszcze, Niech pan nie zapomina, jakeśmy się umówili, że kiedy wrócę z wakacji, zadzwonię do pana, żeby się dowiedzieć o postępy w pracy, jeśli wyjedzie pan z miasta, a też ma pan prawo do odpoczynku, proszę nagrać mi numer na automatycznej sekretarce. Któregoś dnia Tertulian Maksym Alfons zaprosił Marię da Paz na kolację, w końcu zaczęło go dręczyć sumienie, że ją źle traktuje, nawet nie podziękował jej formalnie, nawet nie wyjaśnił, co znajdowało się w liście, choćby miały to być kłamstwa. Spotkali się w restauracji, ona nieco się spóźniła, od razu usiadła i usprawiedliwiła się matką, patrząc na nich, nikt by nie powiedział, że są kochankami, choć może lekkie oznaki wskazywałyby na to, że byli nimi do niedawna i jeszcze się nie nauczyli zachowywać obojętnie wobec siebie. Wymienili kilka zdawkowych słów, Jak leci, Co słychać, Dużo pracy, Ja też, a kiedy Tertulian Maksym Alfons po raz kolejny wahał się co do wyboru najbardziej odpowiedniego dla siebie kierunku rozmowy, ona wyprzedziła go i obiema nogami wskoczyła w sprawę, List cię zadowolił, zapytała, odpowiedział na wszystkie twoje pytania, Tak, odrzekł, aż nadto świadom tego, że jego odpowiedź jest jednocześnie prawdziwa i fałszywa, Mnie, w tamtej chwili, nie wydało się, żeby tak było, Dlaczego, Należałoby się spodziewać, że będzie grubszy, Nie rozumiem, Jeśli dobrze pamiętam, danych, o które prosiłeś, było tyle i były tak szczegółowe, że nie mogłyby się zmieścić na jednej kartce papieru, a w kopercie była co najwyżej jedna kartka, A ty skąd wiesz, otworzyłaś ją, zapytał Tertulian Maksym Alfons szorstko i wiedział z góry, z jaką odpowiedzią spotka się jego bezsensowna prowokacja. Maria da Paz spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała spokojnie, Nie, i ty powinieneś to wiedzieć, Wybacz, tak mi się wyrwało, bezmyślnie, powiedział, Mogę ci wybaczyć, jeśli to takie dla ciebie ważne, ale obawiam się, że dalej nie będę już mogła pójść, Dalej, dokąd, Na przykład zapomnieć, że mnie uznałeś za zdolną do otworzenia listu, który przyszedł do ciebie, W głębi duszy wiesz, że tak nie myślę, W głębi duszy wiem, że nic o mnie nie wiesz, Gdybym nie wierzył w twój charakter, nie poprosiłbym o wysłanie listu na twoje nazwisko, Moje nazwisko było tylko maską, maską twojego nazwiska, twoją maską, Wyjaśniłem ci, dlaczego uważam za właściwe pójście drogą, którą poszliśmy, Wyjaśniłeś, A ty się zgodziłaś, Tak, zgodziłam się, No to co, No to oczekuję, że pokażesz mi wiadomości, które jak mówisz, otrzymałeś, i to nie dlatego, żeby mnie w ogóle interesowały, ale dlatego że uważam, iż twoim obowiązkiem jest mi je pokazać, Teraz to ty mi nie dowierzasz, Tak, ale przestanę nie dowierzać, kiedy wyjaśnisz mi, w jaki sposób zmieściły się na zwykłej kartce papieru te wszystkie dane, o które poprosiłeś, Nie dali mi wszystkich, Aha, nie dali ci wszystkich, Jest tak, jak powiedziałem, No to będziesz musiał mi pokazać te, które masz. Jedzenie stygło na talerzach, sos ścinał się, wino spało zapomniane w kieliszkach, a w oczach Marii da Paz pojawiły się łzy. Przez chwilę Tertulian Maksym Alfons pomyślał, że przyniosłoby mu niewiarygodną ulgę opowiedzenie całej historii od początku, ten dziwny, jedyny w swoim rodzaju, zdumiewający i nigdy wcześniej nie widziany przypadek człowieka podwojonego, niemożliwego zmienionego w rzeczywiste, absurdu połączonego z rozumem, niepodważalnego dowodu, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych i że wiedza tego wieku rzeczywiście, jak ktoś powiedział, cierpi na pomieszanie głowy. Gdyby tak zrobił, gdyby był na tyle szczery, to jego poprzednie zaskakujące zachowanie zostałoby samo przez się wyjaśnione, razem z zachowaniami, które Maria da Paz uznała za agresywne, ordynarne albo nielojalne, albo krótko mówiąc tymi, które wymykały się najbardziej podstawowym zasadom zdrowego rozsądku, to znaczy, niemal wszystkimi. Wtedy wróciłaby zgoda, błędy i pomyłki zostałyby wybaczone bez żadnych warunków czy zahamowań, Maria da Paz poprosiłaby go Nie brnij dalej w to szaleństwo, bo to może się źle skończyć, a on by odpowiedział Mówisz jak moja matka, a ona by zapytała Już jej opowiedziałeś, a on by odpowiedział Tylko dałem jej do zrozumienia, że mam pewne kłopoty, a ona by zakończyła Teraz, kiedy mi się zwierzyłeś, rozwiążemy to razem. Mało jest zajętych stolików, usadzono ich w rogu i nikt nie zwraca na nich szczególnej uwagi, sytuacje takie jak ta, par przychodzących, aby rozwiązać swoje problemy sentymentalne lub domowe pomiędzy kotletem i rybą, albo gorzej jeszcze, bo potrzeba więcej czasu, aby je rozstrzygnąć, pomiędzy aperitifem i uiszczeniem zapłaty, stanowią integralną część historycznej codzienności hotelarstwa, dział restauratorstwo. Dobre intencje Tertuliana Maksyma Alfonsa tak jak się pojawiły, tak znikły, kelner przyszedł spytać, czy już skończyli, i zebrał talerze, oczy Marii da Paz są niemal suche, tysiące razy już powiedziano, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, w tym przypadku gorzej jest z naczyniem, w którym je niesiono, leży na ziemi zmienione w skorupy. Kelner przyniósł kawę i rachunek, o który poprosił Tertulian Maksym Alfons, po kilku minutach znaleźli się w samochodzie. Zawiozę cię do domu, powiedział, Oczywiście, jeśli będziesz tak miły, odpowiedziała ona. Nie rozmawiali aż do momentu wjechania na ulicę, na której mieszkała Maria da Paz. Zanim dojechali do wysokości drzwi wejściowych, przy których ona w końcu miała wysiąść, Tertulian Maksym Alfons ustawił samochód przy krawężniku i wyłączył silnik. Zaskoczona niezwykłym zachowaniem, spojrzała na niego kątem oka, siedziała w milczeniu. Nie odwracając twarzy, nie patrząc na nią, zdecydowanym głosem, ale napiętym, powiedział, Wszystko, co usłyszałaś z moich ust w ciągu ostatnich kilku tygodni, wraz z tą rozmową, którą odbyliśmy przed chwilą w restauracji, to kłamstwo, ale nie trać czasu na pytanie o prawdę, bo nie będę mógł ci odpowiedzieć, Czyli tak naprawdę nie chciałeś od producenta danych statystycznych, Właśnie, Przypuszczam, że bez sensu byłoby pytanie o twoje prawdziwe zainteresowania, Tak jest, Pewnie ma to coś wspólnego z kasetami, które tam trzymasz, jak sądzę, Musisz zadowolić się tym, co ci powiedziałem, szkoda czasu na pytania i domysły, Mogę ci obiecać, że pytań nie będę zadawać, ale jestem wolna i mogę snuć wszelkie domysły, nawet te najbardziej niedorzeczne, To dziwne, że wcale się nie dziwisz, Nie dziwię się czemu, Wiesz, o co mi chodzi, nie zmuszaj mnie do powtarzania, Wcześniej czy później musiałbyś mi to powiedzieć, nie spodziewałam się tylko, że to będzie dzisiaj, A dlaczego musiałbym ci to powiedzieć, Bo jesteś uczciwszy, niż ci się wydaje, W każdym razie niewystarczająco, żeby opowiedzieć ci prawdę, Nie sądzę, żeby przyczyną był brak uczciwości, coś innego zamyka ci usta, Co, Wątpliwość, niepokój, strach, Co ci każe tak myśleć, Wyczytałam to z twojej twarzy, w twoich słowach, Już ci powiedziałem, że kłamały, Ich treść tak, ale nie brzmienie, Czas użyć słownictwa politycznego, nie potwierdzam ani nie zaprzeczam, To jest sztuczka marnej retoryki, która nie oszuka nikogo, Dlaczego, Bo każdy od razu widzi, że to zdanie bardziej skłania się w stronę potwierdzenia niż w stronę zaprzeczania, Nigdy na to nie zwróciłem uwagi, Ja też nie, teraz mi to przyszło do głowy, i to dzięki tobie, Nie potwierdziłem ani wątpliwości, ani niepokoju, ani strachu, Tak, ale im nie zaprzeczyłeś, Chwila nie jest odpowiednia, żebyśmy bawili się słowami, Lepsze to od siedzenia w restauracji ze łzami w oczach, Przepraszam, Tym razem nie mam powodu, żeby przyjmować przeprosiny, wiem już połowę tego, co powinnam, nie mogę się uskarżać, Przyznałem tylko, że było kłamstwem to, co ci powiedziałem, To jest ta połowa, którą już znam, od tej chwili mam nadzieję, że będę mogła spać spokojniej, Może straciłabyś ochotę na sen, gdybyś poznała drugą połowę, Proszę, nie strasz mnie, Nie ma do tego powodów, uspokój się, nie ma tu mowy o żadnej śmierci, Nie strasz mnie, Spokojnie, jak mawia moja mama, wszystko jakoś się ułoży, Przyrzekasz mi, że będziesz ostrożny, Przyrzekam, Bardzo ostrożny, Tak, A jeśli wśród tych wszystkich sekretów, których nie mogę w żaden sposób poznać, znajdzie się jakiś, który będziesz mógł mi wyjawić, zrobisz to, nawet gdyby ci się wydał bez znaczenia, Obiecuję, ale w tym przypadku, jeśli nie zna się całości, nic się nie zna, I tak będę czekać. Maria da Paz nachyliła się i szybko pocałowała go w policzek, miała już wysiadać, kiedy on przytrzymał ją za ramię, Zostań, pojedziemy do mnie. Ona zwinnie się wyplątała i powiedziała, Dzisiaj nie, nie mógłbyś dać mi więcej, niż już mi dzisiaj dałeś, Chyba że bym ci opowiedział resztę, Wyobraź sobie, że nie. Otworzyła drzwi, jeszcze obróciła głowę, żeby pożegnać się uśmiechem, i wysiadła. Tertulian Maksym Alfons włączył silnik, poczekał, aż ona wejdzie do budynku, a potem, zmęczonymi ruchami uruchomił samochód i pojechał naprzód, do domu, tam gdzie cierpliwa i pewna swej władzy czekała na niego samotność. Następnego dnia rano ruszył na pierwsze rozpoznanie nieznanego terytorium, gdzie zamieszkiwał Daniel Santa – Clara z żoną. Miał brodę starannie przylepioną do twarzy, czapkę, mającą za zadanie rzucać ochronny cień na jego oczy, których w ostatniej chwili zdecydował się nie chować za ciemnymi okularami, bo nadawały mu, w kombinacji z pozostałymi elementami przebrania, wygląd człowieka wyjętego spod prawa, gotowego rozbudzić wszelkie podejrzenia sąsiadów i stać się przyczyną regularnego policyjnego pościgu, z przewidywanymi sekwencjami zatrzymania, legitymowania i publicznej niesławy. Nie liczył na zebranie szczególnie istotnych danych podczas tej wycieczki, co najwyżej chciałby się dowiedzieć czegoś o zewnętrznej stronie rzeczy, o topografii miejsca, ulicy, budynku, i niewiele więcej. Szczytem zbiegów okoliczności byłoby asystowanie przy wchodzeniu Daniela Santa – Clara do domu, jeszcze z resztkami makijażu na twarzy i z wyrazem niezdecydowania, bezradności kogoś, kto zbyt długo wychodzi ze skóry osoby odgrywanej godzinę wcześniej. Rzeczywiste życie wydawało nam się zawsze mniej obfitujące w zbiegi okoliczności niż powieści i inne wytwory fikcji, chyba że uznamy, iż wyłącznie zasada zbiegu okoliczności jest tym, co jedynie i prawdziwie rządzi światem, a w takim przypadku taką samą ważność będzie miało to, co się przeżywa, jak to, co się pisze, i vice versa. Przez pół godziny, które Tertulian Maksym Alfons tam spędził, zatrzymując się, aby kupić gazetę i pooglądać wystawy, a później poczytać gazetę na tarasie kawiarni tuż przy budynku, nie zobaczył Daniela Santa – Clara wchodzącego albo wychodzącego. Może odpoczywa w ciszy ogniska domowego u boku żony i dzieci, jeśli je ma, może, tak jak tamtego dnia, jest jeszcze zajęty zdjęciami, albo też nie ma nikogo w mieszkaniu, dzieci, dlatego że wyjechały na wakacje do babci i dziadka, matki, dlatego że tak jak wiele innych pracuje poza domem, czy to chcąc zachować status rzeczywistej albo przypuszczalnej niezależności, czy też dlatego, że warunki finansowe w domu wymagają jej udziału w zarobkowaniu, prawdę powiedziawszy zarobki drugoplanowego aktora, bez względu na to, jak się będzie starał nadążać z bieganiem od jednej niewielkiej roli do drugiej, bez względu na to, jak często firma zatrudniająca go na warunkach wyłączności uzna za stosowne wykorzystywać go, zawsze będą one, te zarobki, zależne ściśle od kryteriów podaży i popytu, które nigdy nie mają na względzie subiektywnych potrzeb człowieka, ale jedynie przypuszczalne albo prawdziwe jego talenty i zdolności, te, które łaskawie się uznaje, albo te, które z myślą o ukrytych zamiarach, zawsze przy tym negatywnych, mu się przypisuje, nie uwzględniając nigdy, że inne jego talenty i inne zdolności, nie tak jawnie oczywiste powinny zostać poddane próbie. Chcemy przez to powiedzieć, że Daniel Santa – Clara może zostać wielkim artystą, o ile fortuna wybierze go, jako tego, na kogo widzącymi oczyma spojrzy jakiś reżyser bystry i uwielbiający ryzyko, z tych, co to czasem przychodzi im do głowy zniszczyć gwiazdy pierwszej wielkości, ale też, nierzadko, zdarza im się przydać blasku gwiazdom drugo – i trzeciorzędnym. Dawanie czasowi czasu zawsze było najlepszym sposobem, jak świat światem, Daniel Santa – Clara jest jeszcze młodym mężczyzną, sympatycznym, sądząc z twarzy, ma dobrą figurę i niepodważalne zdolności aktorskie, nie byłoby sprawiedliwe, żeby przez resztę życia grywał role hotelowych recepcjonistów i im podobnych. Jeszcze niedawno widzieliśmy go jako teatralnego impresaria w Bogini estrady, w końcu uwzględnionego z nazwiska w czołówce filmu, i to może oznaczać, że zaczęto go zauważać. Gdziekolwiek i kiedy otworzy się przed nim przyszłość, choć mówiąc to, nie odkrywamy Ameryki, czeka. Czekać nie powinien Tertulian Maksym Alfons, bo ryzykuje wrycie się w fotograficzną pamięć kelnerów mroczności jego ogólnej aparycji, brakło nam informacji, że przyszedł w czarnym garniturze, a teraz z powodu nadmiernej intensywności słońca musiał założyć ciemne okulary. Zostawił pieniądze na stole, aby nie wzywać kelnera, i szybko skierował się do kabiny telefonicznej po drugiej stronie ulicy. Wyciągnął z górnej kieszeni marynarki kartkę z numerem telefonu Daniela Santa – Clara i wykręcił go. Nie chciał rozmawiać, chciał tylko przekonać się, czy ktoś odbierze, i kto. Tym razem nie biegła do telefonu przez całe mieszkanie żadna kobieta, żadne dziecko nie powiedziało Mamy nie ma w domu, nie usłyszał też głosu identycznego z głosem Tertuliana Maksyma Alfonsa pytającego Kto mówi. Ona pewnie jest w pracy, pomyślał, a on pewnie ma jakieś zdjęcia, robi za policjanta z drogówki albo za inżyniera na budowie. Wyszedł z kabiny i spojrzał na zegarek. Zbliżała się pora obiadu, Żadne z nich nie przyjdzie do domu, powiedział, w tej chwili minęła go jakaś kobieta, nie zdołał zobaczyć jej twarzy, przechodziła już przez ulicę, kierując się do kawiarni, wyglądało na to, że też usiądzie na tarasie, ale nie zrobiła tego, po kilku krokach weszła do budynku, w którym mieszka Daniel Santa – Clara. Tertulian Maksym Alfons wykonał gest niezadowolenia, To na pewno ona, wyszeptał, najgorszą wadą tego mężczyzny, przynajmniej odkąd go znamy, jest nadmiar wyobraźni, prawdę powiedziawszy, nikt by nie powiedział, że chodzi o nauczyciela historii, którego powinny interesować wyłącznie fakty, tylko dlatego, że zobaczył od tyłu przechodzącą kobietę, zaczyna fantazjować na temat jej tożsamości, i to jeszcze w odniesieniu do kobiety, której w ogóle nie zna, której nigdy wcześniej nie widział, ani od tyłu, ani od przodu. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi, dlatego że mimo tendencji jego wyobraźni do zbaczania z kursu potrafi jeszcze w decydujących momentach narzucić sobie chłodną kalkulację, która doprowadzić by mogła do zzielenienia z zawodowej zazdrości najbardziej sprawnego gracza giełdowego. Oczywiście istnieje prosty sposób, nawet elementarny, jednakże jak w każdym przypadku, trzeba na niego wpaść, dowiedzenia się, czy wchodząca do budynku kobieta zmierzała do mieszkania Daniela Santa – Clara, wystarczy odczekać parę chwil, dać windzie czas na wjechanie na piąte piętro, gdzie mieszka António Claro, odczekać jeszcze, żeby zdążyła otworzyć drzwi i wejść, dwie minuty dodatkowo na odłożenie torebki na kanapę i ochłonięcie, nie byłoby właściwe kazać jej biegać jak tamtego dnia, co wyraźnie było słychać w jej oddechu. Telefon dzwonił i dzwonił, znowu dzwonił i dzwonił, ale nikt nie odebrał. Tak więc nie była to ona, powiedział Tertulian Maksym Alfons, odkładając słuchawkę. Nie ma tu już nic do roboty, jego ostatnia wstępna operacja rozpoznawcza została zakończona, wiele wcześniejszych było absolutnie niezbędnych dla osiągnięcia sukcesu w tej operacji, na inne szkoda by było czasu, ale te posłużyły przynajmniej do oszukania wątpliwości, niepokoju, strachu, aby móc wywołać wrażenie, że maszerowanie w miejscu jest tym samym co przemieszczanie się do przodu i że najtrafniejsze odczytanie słowa wycofać się to zastanowić się dwa razy. Zostawił samochód na pobliskiej ulicy i w jej kierunku teraz szedł, jego praca szpiega dobiegła końca, tak nam się wydaje, ale Tertulian Maksym Alfons, cóż one mogą sobie o mnie myśleć, nie może zapanować nad płomiennymi spojrzeniami, które kieruje w stronę wszystkich przechodzących kobiet, niedokładnie wszystkich, poza jego zainteresowaniami są te za stare albo za młode, by być zamężne z trzydziestoośmioletnim mężczyzną, Ja mam tyle lat, więc on pewnie też, w tym miejscu, by tak rzec, myśli Tertuliana Maksyma Alfonsa ulegają rozszczepieniu, jedne z nich podadzą w wątpliwość dyskryminacyjną ideę zawartą w jego aluzji do różnicy wieku w małżeństwach albo podobnych związkach, godząc się w ten sposób z uprzedzeniami porozumienia społecznego, na którego użytek wyprodukowano idee właściwego i niewłaściwego zachowania, a reszta, chodzi nam o myśli, aby podać w wątpliwość później wysunięte prawdopodobieństwo, to znaczy, w oparciu o fakt, że każdy z nich jest żywym portretem tego drugiego, jak w swoim czasie dowiodły badania wideofoniczne, mają tyle samo lat. Co do pierwszej ścieżki rozważań, nie miał Tertulian Maksym Alfons innego wyjścia jak przyznać, że każda istota ludzka, oprócz niemożliwych do zlekceważenia i prywatnych zakazów moralnych, ma prawo złączyć się, z kim chce, gdzie chce i jak chce, pod warunkiem, że druga zainteresowana strona chce tego samego. Co do drugiej ścieżki rozważań, posłużyła ona do tego, że gwałtownie zmartwychwstała w duszy Tertuliana Maksyma Alfonsa, teraz ze znacznie ważniejszych przyczyn, nagląca konieczność dowiedzenia się, kto jest czyim duplikatem, odrzucając jako mało prawdopodobną hipotezę, że obaj urodzili się nie tylko tego samego dnia, ale też o tej samej godzinie, minucie i w tym samym ułamku sekundy, zważywszy na fakt, że znaczyłoby to, iż oprócz ujrzenia światła słonecznego dokładnie w tej samej chwili, w tej samej chwili poznali również płacz. Zbiegi okoliczności, tak, proszę ja ciebie, ale pod jednym warunkiem, że będzie się solennie przestrzegać minimum zasad prawdopodobieństwa wymaganych przez zdrowy rozsądek. Tertuliana Maksyma Alfonsa niepokoi teraz możliwość, że to on jest młodszy w tym duecie, że oryginałem jest ten drugi, a on będzie tylko zwykłym i z góry pozbawionym wartości powtórzeniem. Rzecz jasna jego zerowa zdolność jasnowidzenia nie pozwala mu dostrzec we mgle przyszłości, czy będzie to miało jakikolwiek wpływ na przyszłe wydarzenia, które z oczywistych przyczyn musimy uznać za nieprzewidywalne, lecz fakt, że to on jest odkrywcą nadnaturalnego dziwu, który już znamy, sprawił, że w jego umyśle, choć tego zupełnie nie zauważył, powstała swego rodzaju świadomość pierworództwa, która objawia się w tej chwili wbrew zagrożeniu, jakby ambitnego brata z nieprawego łoża, zjawiającego się, żeby zrzucić go z tronu. Pochłonięty tymi rozważaniami, trapiony tymi przewrotnymi niepokojami, Tertulian Maksym Alfons wjechał z jeszcze przylepioną brodą, na ulicę, na której mieszka i gdzie wszyscy go znają, ryzykując, że nagle ktoś krzyknie, że kradną samochód pana magistra, i że jakiś bardziej krewki sąsiad zatarasuje mu drogę własnym samochodem. Jednak solidarność straciła wiele z dawnych przymiotów, w tym przypadku jest to w pełni słuszna ocena, że szczęśliwie, Tertulian Maksym Alfons przejechał dalszą część drogi bez przeszkód, bez żadnych oznak, że ktoś rozpoznał jego albo prowadzony przez niego samochód, opuścił osiedle i jego okolice, po czym, skoro z konieczności stał się oddanym miłośnikiem centrów handlowych, wszedł do pierwszego, które się przed nim pojawiło. Dziesięć minut później znowu był na zewnątrz, doskonale ogolony, pomijając tę odrobinę włosów, które mu przybyły od rana na własnej brodzie. Gdy wrócił do domu, miał na sekretarce nagraną wiadomość od Marii da Paz, nic ważnego, chciała tylko wiedzieć, jak on się czuje. Znakomicie, wymamrotał, naprawdę znakomicie. Przyrzekł sobie, że z nią porozmawia wieczorem, ale prawdopodobnie tego nie zrobi, jeśli zdecyduje się uczynić krok, którego jeszcze brakuje, ten, który nie może czekać już ani jednej strony więcej, zadzwonić do Daniela Santa – Clara.


Czy mógłbym rozmawiać z panem Danielem Santa – Clara, zapytał Tertulian Maksym Alfons, kiedy usłyszał w słuchawce głos jego żony, Przypuszczam, że jest pan tą samą osobą, która parę dni temu do nas dzwoniła, poznaję pański głos, powiedziała, Tak, to ja, Pańskie nazwisko, proszę, Nie sądzę, żeby to było potrzebne, pani mąż mnie nie zna, Pan też go nie zna, ale wie pan, jak się nazywa, To naturalne, on jest aktorem, czyli osobą publiczną, Wszyscy gdzieś się pokazujemy i wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy postaciami publicznymi, inna jest tylko liczba widzów, Nazywam się Maksym Alfons, Chwileczkę. Słuchawka została odłożona na stół, później ponownie podniesiona, głos ich obu będzie się powtarzał jak odbicie w lustrach stojących naprzeciwko siebie, Tu António Claro, o co chodzi, Nazywam się Tertulian Maksym Alfons i jestem nauczycielem historii w gimnazjum, Żona powiedziała, że nazywa się pan Maksym Alfons, To forma skrócona, pełne imię i nazwisko brzmi tak, jak panu powiedziałem, Bardzo dobrze, o co chodzi, Już pewnie pan zauważył, że nasze głosy są identyczne, Tak, Dokładnie identyczne, Na to wygląda, Miałem wiele okazji, aby to potwierdzić, W jaki sposób, Widziałem kilka filmów, w których pan zagrał w ciągu ostatnich kilku lat, pierwszym była stara już komedia Kto szuka, znajduje, ostatnim była Bogini estrady, z tego co pamiętam, w sumie obejrzałem jakieś osiem do dziesięciu filmów, Nie ukrywam, że czuję się mile połechtany, nie przypuszczałem, że ten rodzaj filmów, w których przez ostatnie kilka lat niestety musiałem grać, może aż tak bardzo interesować nauczyciela historii, trzeba jednak powiedzieć, że moje obecne role są zdecydowanie inne, Miałem szczególny powód, aby je obejrzeć, i chciałem o tym porozmawiać z panem osobiście, Dlaczego osobiście, Nie tylko głosy mamy podobne, Co pan chce przez to powiedzieć, Każdy, kto by nas zobaczył razem, przysiągłby na własne życie, że jesteśmy bliźniakami, Bliźniakami, Bardziej niż bliźniakami, jesteśmy identyczni, Jak to identyczni, Identyczni, po prostu identyczni, Drogi panie, ja pana nie znam, nawet nie mogę mieć pewności, czy pańskie nazwisko jest rzeczywiście tym, które mi pan podał, i że naprawdę jest pan historykiem, Nie jestem historykiem, jestem zaledwie nauczycielem historii, co do nazwiska, nigdy nie miałem innego, w szkołach nie używa się pseudonimów, lepiej czy gorzej, ale zawsze nauczamy z odsłoniętą twarzą, Te uwagi nic nie wnoszą nowego, przerwijmy na tym naszą rozmowę, jestem zajęty, Czyli nie wierzy mi pan, Nie wierzę w rzeczy niemożliwe, Ma pan dwa znamiona na prawym przedramieniu, jedno obok drugiego, podłużne, Mam, Ja też, To niczego nie dowodzi, Ma pan bliznę pod lewą rzepką, Tak, Ja też, A skąd pan to wszystko wie, skoro nigdy się nie spotkaliśmy, Nic prostszego, widziałem jakąś scenę na plaży, nie pamiętam teraz, w którym filmie, był pan na pierwszym planie, A skąd mogę wiedzieć, że naprawdę ma pan te same znamiona co ja i tę samą bliznę, Dowiedzenie się tego zależy wyłącznie od pana, Niemożliwość zaistnienia zbiegu okoliczności jest nieskończona, Możliwość też, to pewne, że znamiona jednego i drugiego mogłyby istnieć od urodzenia albo pojawić się później, po jakimś czasie, ale blizna zawsze jest następstwem wypadku, któremu uległa jakaś część ciała, Obaj mieliśmy taki wypadek, i najprawdopodobniej w takiej samej sytuacji, Dopuszczając myśl, że istnieje tak absolutne podobieństwo, proszę zauważyć, że dopuszczam to podobieństwo tylko jako hipotezę, nie widzę żadnego powodu do spotkania, nie rozumiem też, dlaczego do mnie pan zadzwonił, Z ciekawości, wyłącznie z ciekawości, niecodziennie spotykają się dwie identyczne osoby, Przeżyłem całe swoje życie, nie wiedząc o tym, i wcale mi tego nie brakowało, Ale od tej chwili już to pan wie, Będę udawał, że nie wiem, Spotka pana to samo, co mnie, za każdym razem, kiedy spojrzy pan w lustro, nie będzie pan miał pewności, czy widzi swój obraz wirtualny, czy mój obraz rzeczywisty, Zaczynam myśleć, że rozmawiam z wariatem, Proszę pamiętać o bliźnie, gdybym był wariatem, najprawdopodobniej bylibyśmy nimi obaj, Zadzwonię na policję, Wątpię, żeby ta sprawa zainteresowała władze, ograniczyłem się tylko do dwukrotnego zadzwonienia i zapytania o aktora Daniela Santa – Clara, któremu nie groziłem ani go nie obraziłem, ani w żaden inny sposób mu nie uchybiłem, pytam, jakie popełniłem przestępstwo, Niepokoi pan mnie i moją żonę, dlatego skończmy to, rozłączam się, Jest pan pewien, że nie chce się ze mną spotkać, nie czuje pan choćby odrobiny ciekawości, Nie czuję ciekawości i nie chcę się z panem spotkać, To pana ostatnie słowo, Pierwsze i ostatnie, Skoro tak, muszę pana przeprosić, nie miałem złych zamiarów, Obiecuje mi pan, że więcej nie zadzwoni, Obiecuję, wszyscy mamy prawo do spokoju, do prywatności domowej, To prawda, Dziękuję, że się pan ze mną zgadza, W tym wszystkim, przepraszam, że wtrącę jeszcze słowa, mam tylko jedną wątpliwość, Jaką, Czy będąc takimi samymi, umrzemy w tym samym momencie, Codziennie umierają w tym samym momencie ludzie, którzy nawet nie mieszkają w tym samym mieście, W tych przypadkach występuje zaledwie zwykły zbieg okoliczności, zwykły i banalny zbieg okoliczności, Nasza rozmowa dobiegła końca, nie mamy sobie więcej nic do powiedzenia, wyrażam nadzieję, że będzie pan na tyle przyzwoity, że dotrzyma słowa, Obiecałem, że nie zadzwonię do pana więcej, i dotrzymam słowa, Bardzo dobrze, Jeszcze raz proszę o wybaczenie, Wybaczam panu, Dobranoc, Dobranoc. Dziwny jest ten spokój Tertuliana Maksyma Alfonsa, podczas gdy naturalne, logiczne, ludzkie byłoby, w takiej sytuacji, najpierw kolejno rzucić słuchawkę na widełki, potem uderzyć pięścią w stół, aby wyładować swą usprawiedliwioną irytację, i zaraz wykrzyknąć gorzko Tyle pracy na nic. Tydzień po tygodniu kreślenie strategii, układanie taktyk, kalkulowanie każdego nowego kroku, ważenie efektów poprzedniego, ustawianie żagli, żeby złapać korzystne wiatry, skądkolwiek by przyszły, a wszystko po to, by na końcu pokornie prosić o wybaczenie i obiecać, jak dziecko przyłapane na braku pozwolenia, że to się nie powtórzy. Jednakże wbrew całej tej logice Tertulian Maksym Alfons jest zadowolony. Po pierwsze dlatego, że przez cały czas trwania dialogu zachował poziom, którego wymagała sytuacja, ani razu nie dał się zastraszyć, rozmawiał, teraz nadszedł czas, by to powiedzieć, jak równy z równym, a nawet raz czy drugi dziarsko ruszył do ofensywy. Po drugie, bo uważał, iż jest absolutnie niemożliwe, żeby sprawy utknęły w tym miejscu, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, wynikało to wprawdzie z jego absolutnie subiektywnego punktu widzenia, wszakże popartego doświadczeniem tylu podjętych działań, bo choć rozwój wypadków jest ponaglany impetem ciekawości, która natychmiast powinna go pchnąć w przód, pozwala on sobie zostać w tyle, do tego stopnia, że w pewnych przypadkach wszystkie sprawy zdają się nawet puszczone w niepamięć na zawsze. Choćbyśmy założyli, że natychmiastowy efekt objawienia nie będzie dla Daniela Santa – Clara tak poruszający, jak był nim dla Tertuliana Maksyma Alfonsa, wydaje się niemożliwe, by António Claro, któregoś dnia, nie uczynił kroku naprzód, jawnego lub skrytego, aby porównać jedną twarz z drugą, jedną bliznę z drugą. W sumie nie wiem, co mam robić, powiedział do żony António Claro, uzupełniwszy swą część rozmowy częścią wygłoszoną przez swego interlokutora, której żona nie mogła słyszeć, ten facet mówi z taką pewnością siebie, że aż korci człowieka, żeby się dowiedzieć, czy jego historia rzeczywiście jest prawdziwa, Gdybym ja była na twoim miejscu, wybiłabym sobie z głowy tę sprawę, powtarzałabym po sto razy dziennie, że nie może być na świecie dwóch identycznych osób, aż bym się do tego przekonała i o wszystkim zapomniała, I ani razu nie spróbowałabyś się z nim skontaktować, Myślę, że nie, Dlaczego, Nie wiem, przypuszczam, że ze strachu, Oczywiście, sytuacja nie jest typowa, ale nie widzę powodu, żeby tak się przejmować, Tamtego dnia aż mi się w głowie zakręciło, kiedy dowiedziałam się, że to nie ty jesteś przy telefonie, Rozumiem to, słuchać jego to tak jak słuchać mnie, Pomyślałam sobie, nie, nie zostało to pomyślane, raczej odczute, jakby zalała mnie fala paniki, skóra na mnie ścierpła, poczułam, że skoro głos jest identyczny, to i reszta też musi być taka sama, Niekoniecznie tak musi być, może podobieństwo nie jest całkowite, On mówi, że jest, Musielibyśmy sprawdzić, A jak to zrobimy, wezwiemy go tutaj, ty rozebrany i on rozebrany, żebym ja, mianowana przez was sędzią, ogłosiła wyrok albo żebym się od tego musiała powstrzymać, bo podobieństwo będzie absolutne, i jeśli ja wyjdę z domu, to po powrocie nie będę umiała powiedzieć, kto jest kto, a jeśli jeden z was wyjdzie, pójdzie sobie, z którym z dwóch ja tu zostanę, powiedz, zostanę z tobą czy z nim, Rozpoznałabyś nas po ubraniach, Owszem, jeśli ich nie zamienicie, Spokojnie, tylko rozmawiamy, nic takiego się nie wydarzy, Wyobraź sobie, decydować na podstawie tego, co jest na zewnątrz, a nie tego, co jest wewnątrz, Uspokój się, A teraz pytam cię, co on takiego miał na myśli, kiedy rzucił, że skoro jesteście identyczni, umrzecie w tym samym momencie, Nie stwierdził tego, jedynie wyraził wątpliwość, przypuszczenie, jakby sam sobie zadawał pytanie, Bez względu na wszystko, nie rozumiem, dlaczego uznał za konieczne powiedzenie tego, skoro nie miało to żadnego związku z rozmową, Pewnie po to, żeby zrobić na mnie wrażenie, Kim jest ten człowiek, czego on może od nas chcieć, Wiem tyle co i ty, nic, ani kim jest, ani czego chce, Powiedział, że jest nauczycielem historii, Ale czy to prawda, Nie wymyśliłby tego, w każdym razie wydał mi się osobą wykształconą, a co do zadzwonienia do nas, sądzę, że wydarzyłoby się to samo, gdybym to ja odkrył owo podobieństwo, a nie on, I jak będziemy się teraz czuć, z tego rodzaju duchem krążącym po mieszkaniu, będę miała wrażenie, że go widzę za każdym razem, kiedy na ciebie spojrzę, Jeszcze jesteśmy w stanie szoku, zdumienia, jutro wszystko wyda nam się proste, ciekawostka jak tyle innych, nie będzie to kot z dwoma głowami ani cielę z pięcioma nogami, tylko para braci syjamskich urodzonych oddzielnie, Przed chwilą mówiłam o strachu, o panice, ale teraz rozumiem, że czuję coś innego, Co, Nie potrafię wyjaśnić, może to przeczucie, Złe czy dobre, To tylko przeczucie, jak zamknięte drzwi za innymi zamkniętymi drzwiami, Drżysz, Chyba tak. Helena, oto jej imię, którego jak dotychczas nie poznaliśmy, zamyślona odwzajemniła uścisk męża, potem skuliła się w rogu kanapy, na której usiadła, i przymknęła oczy. António Claro chciał ją rozerwać, rozweselić żartem, Jeśli kiedyś zdarzy mi się grać główne role, ten Tertulian będzie mógł mi posłużyć jako kaskader, będę go wysyłał na niebezpieczne i nudne sceny, a sam zostawał w domu, nikt nie zauważy zamiany. Ona otworzyła oczy, uśmiechnęła się słabo i odpowiedziała, Nauczyciel historii jako kaskader, warto by to zobaczyć, tyle tylko, że kaskaderzy w filmach pojawiają się wyłącznie wtedy, gdy się ich wezwie, a ten wszedł do naszego domu nieproszony, Nie myśl więcej o tym, poczytaj książkę, obejrzyj telewizję, rozerwij się, Nie mam ochoty czytać, a jeszcze mniej chce mi się gapić w telewizor, pójdę się położyć. Kiedy António Claro godzinę później poszedł do łóżka, Helena udawała, że śpi. On udał, że w to wierzy, i zgasił światło, wiedząc z góry, że szybko nie zaśnie. Przypominał sobie intrygujący dialog, który przeprowadził z intruzem, wyszukiwał ukryte intencje w zdaniach, które od niego usłyszał, aż w końcu słowa, tak zmęczone jak on, zaczęły stawać się neutralne, traciły swoje znaczenie, jakby nic już nie miały wspólnego ze światem umysłu tego, który w ciszy i desperacko dalej je wypowiadał, Nieskończoność możliwości zaistnienia zbiegu okoliczności, Umrą razem ci, którzy są identyczni, tak powiedział, a także, Obraz wirtualny tego, który patrzy w lustro, Obraz rzeczywisty tego, który patrzy na niego z lustra, a potem rozmowa z żoną, jej przeczucia, strach, potem w ostatecznym rozrachunku podjął postanowienie, było już bardzo późno w nocy, że sprawa musi zostać rozwiązana, na dobre albo na złe, tak czy siak, i to szybko, Pójdę z nim pogadać. Decyzja oszukała jego ducha, zmyliła napięcie ciała i sen, znalazłszy otwartą drogę, podszedł spokojnie i położył się spać, Zmęczona zmuszaniem się do bezruchu, przeciw czemu buntowały się wszystkie nerwy, Helena w końcu zasnęła, przez dwie godziny udało się jej odpoczywać u boku męża Antonia Claro, jak gdyby żaden mężczyzna nie wciskał się pomiędzy nich oboje, i tak pewnie by to trwało aż do świtu, gdyby jej własny sen nagle jej nie obudził. Otworzyła oczy na pokój zanurzony w półmroku będącym jeszcze niemal mrokiem, usłyszała powolny oddech męża i nagle wydało jej się, że w domu oddycha ktoś jeszcze, ktoś, kto wszedł z zewnątrz, ktoś, kto chodzi po mieszkaniu, może w dużym pokoju, może w kuchni, teraz znów za tymi wychodzącymi na korytarz drzwiami, w którymś miejscu, dokładnie tutaj. Drżąc ze strachu, Helena wyciągnęła rękę, żeby obudzić męża, ale w ostatniej chwili rozsądek ją pohamował. Nie ma nikogo, pomyślała, to niemożliwe, żeby ktoś tu był, to moja wyobraźnia, zdarza się czasem, że sny wychodzą z głowy śniącego, wtedy nazywamy je wizjami, fantasmagoriami, przeczuciami, ostrzeżeniami, przestrogami z zaświatów, ten, kto oddycha, ten, kto chodzi po mieszkaniu, ten, kto przed chwilą usiadł na mojej kanapie, kto ukrywa się za firanką, to nie ten mężczyzna, to fantazja, którą jest w mojej głowie, ta postać, która zbliża się bezpośrednio do mnie, która dotyka mnie rękoma identycznymi jak ręce tego drugiego mężczyzny, śpiącego u mego boku, który patrzy na mnie tymi samymi oczyma, który całowałby mnie tymi samymi ustami, który tym samym głosem mówiłby mi zwykłe codzienne słowa, i inne, bliskie, intymne, te z ciała i ducha, to fantazja, nic tylko szaleńcza fantazja, nocny koszmar zrodzony ze strachu i niepokoju, jutro wszystkie rzeczy wrócą na swoje miejsce, nie będzie musiał zapiać kogut, aby wypędzić złe sny, wystarczy, że zadzwoni budzik, wszyscy wiedzą, że żaden człowiek nie może być dokładnie taki sam jak inny człowiek na tym świecie, w którym produkuje się maszyny do budzenia. Wnioski były przesadne, przeczyły zdrowemu rozsądkowi, zwykłemu szacunkowi dla logiki, lecz tej kobiecie, która przez całą noc błąkała się po niepewnych korytarzach ciemnych myśli powstałych ze strzępów mgły, które co chwila zmieniały kształt i kierunek, zdawały się niepodważalne i niezbite. Nawet absurdalnemu rozumowaniu powinniśmy być wdzięczni, jeśli należy do tych, co w środku gorzkiej nocy przywracają nam odrobinę spokoju, nawet jeśli jest tak oszukańcze jak to, ale ofiarowuje nam klucz, którym w końcu resztką sił otwieramy wrota snu. Helena ocknęła się, zanim zadzwonił budzik, wyłączyła go, żeby mąż się nie obudził, i leżąc na plecach z oczyma utkwionymi w sufit, pozwoliła, by pomieszane myśli, jedna po drugiej, wróciły do porządku i zaczęły się toczyć drogą właściwą myślom racjonalnym, już spójnym, wolnym od niemożliwych do wyjaśnienia mar i zbyt łatwo wyjaśnialnych duchów. Ledwie mogła uwierzyć, że pomiędzy chimerami, tymi prawdziwymi, mitologicznymi, tymi, co to rzygały płomieniami i miały głowę lwa, ogon smoka i ciało kozła, bo w takiej formie też mogą pojawić się zwiotczałe potwory bezsenności, ledwie mogła uwierzyć, że dręczył ją niewczesnymi pokusami, by nie powiedzieć bezwstydnymi, ten drugi mężczyzna, którego ona nie musiała rozbierać, żeby dowiedzieć się, jak wygląda fizycznie od stóp do głów, cały, u jej boku śpi taki sam. Nie potępiała siebie, gdyż tak naprawdę te myśli nie należały do niej, były oszukańczym owocem wyobraźni, która wstrząśnięta gwałtownymi i niezwykłymi przeżyciami, wyskoczyła z szyn, najważniejsze, że w tej chwili ma jasny umysł i jest czujna, jest panią swoich myśli i swojej woli, nocne mary, zarówno cielesne, jak duchowe, rozwiały się wreszcie w powietrzu wraz z pierwszym promieniem poranka, tym, który przeorganizowuje świat i wtacza go na jego zwykłą orbitę, za każdym razem do nowa przepisując księgi praw. Czas wstawać, biuro podróży, w którym pracuje, znajduje się po drugiej stronie miasta, byłoby wspaniale, myśli tak codziennie w drodze do pracy, gdyby udało jej się uzyskać przeniesienie do którejś z agencji w centrum, a okropny ruch tej godziny szczytu, w pełni zasługuje na miano piekielnego, miano, którym ktoś go ochrzcił w chwili natchnienia, nie wiadomo w jakim mieście ani kraju. Mąż będzie jeszcze leżał w łóżku przez godzinę albo dwie, dzisiaj nie ma zdjęć wymagających jego obecności, a i tak zdaje się, że dobiegają już końca. Helena wyśliznęła się z łóżka z lekkością, która będąc jej właściwą z natury, została jeszcze udoskonalona w ciągu dziesięciu lat życia w roli czułej i oddanej żony, później poruszając się bezszelestnie po pokoju, zdjęła z wieszaka i włożyła na siebie szlafrok, po czym wyszła na korytarz. To tutaj przechadzał się nocny gość, dokładnie przy szparze tych drzwi oddychał, zanim wszedł, aby schować się za firanką, nie, nie ma co się obawiać, nie chodzi o drugi zdrożny atak wyobraźni Heleny, to ona sama kpi sobie ze swoich pokus, w sumie okazują się niezbyt nęcące, teraz kiedy może się im przyjrzeć w różowej poświacie wpadającej przez to okno, w salonie, gdzie wczoraj poczuła się tak zaniepokojona, niczym opuszczona w lesie dziewczynka z bajki. Stoi tam kanapa, na której usiadł gość, a nie zrobił tego przez przypadek, ze wszystkich miejsc, na których mógłby odpocząć, gdyby taki był jego zamiar, wybrał właśnie kanapę Heleny, jakby dzieląc ją z nią albo zagarniając dla siebie. Nie brak dowodów na to, że im bardziej staramy się strofować naszą wyobraźnię, tym bardziej bawi się ona atakowaniem tych miejsc naszej zbroi, które świadomie czy nieświadomie zostawiliśmy bez osłony. Któregoś dnia ta Helena, która śpieszy się, bo ma określone godziny pracy, powie nam, dlaczego ona też podeszła do kanapy i na niej usiadła, dlaczego przez długą chwilę siedziała tam wtulona, dlaczego, skoro obudziła się tak zdecydowana, teraz zachowuje się, jakby sen w dalszym ciągu trzymał ją w swojej mocy, jakby wziął ją w ramiona i słodko kołysał. A także dlaczego, kiedy już była ubrana i gotowa do wyjścia, otworzyła książkę telefoniczną i odpisała sobie numer telefonu Tertuliana Maksyma Alfonsa. Otworzyła drzwi do pokoju, mąż zdawał się jeszcze spać, ale jego sen był już tylko ostatnią i niewyraźną granicą dzielącą go od jawy, mogła więc przybliżyć się do łóżka, ucałować go w czoło i powiedzieć, Idę sobie, po czym otrzymać pocałunek ustami tego drugiego, mój Boże, ta kobieta chyba zwariowała, co ona wyrabia, co za rzeczy przychodzą jej do głowy, Jesteś spóźniona, zapytał António Claro, przecierając oczy, Mam jeszcze chwilę czasu, odpowiedziała, i usiadła na brzegu łóżka, Co zrobimy z tym mężczyzną, Co ty zamierzasz zrobić, Dziś w nocy, kiedy czekałem na sen, pomyślałem sobie, że powinienem z nim porozmawiać, ale teraz już nie wiem, czy to by było najlepsze rozwiązanie, Albo otworzymy mu drzwi, albo mu je zamkniemy, nie widzę innego wyjścia, cokolwiek zrobimy, nasze życie i tak uległo zmianie, już nie będzie takie samo, W naszej mocy jest podjąć decyzję, Ale nie jest w naszej mocy, czy w czyjejkolwiek mocy, zmusić tego, co się zdarzyło, do zniknięcia, pojawienie się tego człowieka jest faktem, którego nie możemy wymazać ani usunąć, nawet jeśli nie pozwolimy mu wejść, nawet jeśli zamkniemy przed nim drzwi, będzie czekał po tamtej stronie, aż w końcu nie będziemy mogli tego znieść, Widzisz sprawy w zbyt czarnych kolorach, może w końcu wszystko da się rozwiązać zwykłym spotkaniem, on udowodni mi, że jest identycznie taki sam jak ja, ja mu powiem, ma pan rację, a po tym wszystkim żegnaj, więcej się nie zobaczymy, proszę więcej nas nie niepokoić, On cały czas będzie stał za drzwiami, Nie otworzymy mu, Już wszedł, jest w twojej i mojej głowie, W końcu zapomnimy, To możliwe, ale to nie jest takie pewne. Helena wstała, spojrzała na zegarek i powiedziała, Muszę iść, spóźnię się, zrobiła dwa kroki w stronę wyjścia, ale jeszcze zapytała, Zadzwonisz do niego, umówisz się z nim, Dzisiaj nie, odparł mąż, unosząc się na łokciu, ani jutro, odczekam kilka dni, może nie jest najgorszym pomysłem postawienie na obojętność, na ciszę, dać czas sprawie, żeby zgniła sama z siebie, Sam wiesz, co robisz, do zobaczenia. Drzwi na schody otworzyły się i zamknęły, nie powiedzą nam więc, czy Tertulian Maksym Alfons siedzi na jednym ze stopni, czekając. António Claro znowu wyciągnął się w łóżku, gdyby życie rzeczywiście się nie zmieniło, jak powiedziała żona, przewróciłby się na drugi bok i spał jeszcze godzinę, zdaje się prawdą to, co stwierdzają zazdrośnicy, że aktorzy potrzebują wiele godzin snu, na pewno jest to konsekwencja nieregularnego życia, jakie prowadzą, nawet jeśli wychodzą tak rzadko wieczorami jak Daniel Santa – Clara. Pięć minut później António Claro już był na nogach, trochę to nienormalne o tej porze, chociaż trzeba mu oddać sprawiedliwość i przyznać, że kiedy obowiązki zawodowe go wzywają, ten aktor, tak bardzo leniwy, jak to właśnie widzieliśmy, potrafi wstać wcześniej niż najwcześniejszy skowronek. Spojrzał w niebo przez okno w pokoju, nietrudno było przewidzieć, że dzień będzie upalny, i poszedł do kuchni przygotować śniadanie. Myślał o tym, co powiedziała mu żona, Mamy go w głowach, taki już ma charakter, jest stanowcza, to znaczy niezupełnie stanowcza, ma talent do wygłaszania krótkich zdań, zwięzłych, demonstracyjnych, do posłużenia się czterema zaledwie słowami, aby powiedzieć to, czego inni nie potrafią powiedzieć, nawet używając czterdziestu, bo i tak nie doszliby dalej niż do połowy drogi. Nie miał pewności, czy najlepszym rozwiązaniem byłoby to, które zasugerował, odczekać trochę, zanim przejdzie do ofensywy, która zostanie przeprowadzona podczas osobistego, tajemnego spotkania, bez świadków, którzy by rozpowiadali później o tym wszystkim dookoła, czy też podczas lakonicznej rozmowy telefonicznej, z tych, co to zostawiają rozmówcę absolutnie zatkanego, bez tchu, niezdolnego do odpowiedzi. Wątpił jednakowoż w swoje własne zdolności dialektyczne, które by mu pozwoliły, wytrzebić, i to natychmiast, z tego przeklętego Tertuliana Maksyma Alfonsa wszelkie zachcianki, zarówno obecne, jaki przyszłe, mające na celu oddziaływanie na obie osoby zamieszkujące w tym domu czynnikami powodującymi psychiczne i małżeńskie niepokoje tak nikczemne jak te, którymi, insynuując, już się przechwalał, i tymi, które już w sposób oczywisty spowodował, czym było, na przykład, to, że Helena wczoraj wieczorem odważyła się oświadczyć, Patrząc na ciebie, zawsze będę miała wrażenie, że widzę jego. Rzeczywiście, tylko kobieta, której fundamenty moralne zostały poważnie zachwiane, mogłaby rzucić podobne słowa w twarz własnemu mężowi, nie zważając na zawarty w nich cudzołożny podtekst, leciutki, ale wystarczająco oczywisty. Tymczasem Antoniowi Claro chodzi po głowie, wprawdzie bez wątpienia zaprzeczyłby temu z irytacją, gdybyśmy go o to spytali, schemat pomysłu, którego tylko dla zachowania największej ostrożności nie zakwalifikujemy jako idei na poziomie Machiavellego, przynajmniej dopóki nie objawią się jego ewentualne skutki, według wszelkiego prawdopodobieństwa, negatywne. Ów pomysł, nie wykraczający na razie poza zwykły zarys przypuszczalnych działań, zasadza się, ni mniej, ni więcej, i bez względu na to, jak skandaliczne nam się to wyda, na przeprowadzeniu badania, czy będzie możliwe, przy pomocy chytrości i przebiegłości, wyciągnięcie z podobieństwa, z absolutnej identyczności, gdyby rzeczywiście się potwierdziły, jakichś korzyści osobistych, to znaczy, czy António Claro albo Daniel Santa – Clara zdołają wymyślić jakiś sposób na zarobienie na czymś, co jak na razie nie zapowiada nic korzystnego dla ich interesów. Skoro od samego odpowiedzialnego za ten pomysł nie możemy w obecnej chwili oczekiwać, że nam oświetli drogi, ewidentnie kręte, którymi w niejasny sposób, jak sobie wyobraża, będzie mógł osiągnąć swe cele, proszę nie liczyć na nas, zwykłych kronikarzy cudzych myśli i wiernych registratorów ich działań, abyśmy wyprzedzali kroki procesji dopiero co ruszającej z dziedzińca przed kościołem. Zdecydowanie od razu można wykluczyć z tego projektu – embrionu tę rzuconą wcześniej myśl o zatrudnieniu Tertuliana Maksyma Alfonsa jako kaskadera dla Daniela Santa – Clara, przyznajmy, że byłoby oznaką braku należnego szacunku dla intelektu poproszenie nauczyciela historii, aby zgodził się zostać partnerem w kosmatych frywolnościach siódmej sztuki. António Claro wypijał właśnie ostatni łyk kawy, kiedy inny pomysł przeszył mu synapsy mózgu, a było nim pojechanie samochodem i zobaczenie ulicy i domu Tertuliana Maksyma Alfonsa. Działania istot ludzkich, chociaż nie kierują się już niepohamowanymi dziedzicznymi instynktami, powtarzają się z tak zaskakującą regularnością, iż uważamy za uprawnione, bez popadania w przesadę, uznanie za słuszną, hipotezy o powolnym, ale nieustannym formowaniu się nowego rodzaju instynktu, chyba socjokulturowego będzie tu najlepszym słowem, który nabywamy przez nieustanne powtarzanie różnych wariantów tropizmów, i który jeśli będzie poddawany identycznej stymulacji, sprawiałby, że myśl, przychodząca do głowy jednemu, musiałaby siłą rzeczy przyjść także drugiemu. Pierwszy przybył na tę ulicę Tertulian Maksym Alfons, teatralnie zamaskowany, cały ubrany na czarno, w jasny letni poranek, teraz António Claro ma ochotę wybrać się na ulicę tamtego, nie bacząc na komplikacje, które mogłyby wyniknąć ze spacerowania po tamtych miejscach z odsłoniętą twarzą, chyba że podczas gdy się goli, kąpie i ubiera, palec inspiracji tknie go w czoło, przypominając mu, że w jednej z szuflad z ubraniami zachował, w pustym pudełku po cygarach, jakby pod wpływem rozczulającego impulsu, wąsy, z którymi jako Daniel Santa – Clara zagrał pięć lat temu rolę recepcjonisty w komedii Kto szuka, znajduje. Jak mądrze naucza bardzo stare porzekadło, schować nie szkodzi, co się nagodzi. Gdzie mieszka ten nauczyciel historii, już za chwilę dowie się António Claro dzięki dobroczynnej książce telefonicznej, dzisiaj odrobinę krzywo leżącej na półce, gdzie zawsze leży, jakby została odłożona w pośpiechu przez nerwowe ręce, które wcześniej nerwowo wertowały jej strony. Zapisał już adres w kieszonkowym notesie, także numer telefonu, chociaż nie jest jego zamiarem użycie go dziś, jeśli któregoś dnia przyszłoby mu do głowy zadzwonić do domu Tertuliana Maksyma Alfonsa, chce móc to zrobić z każdego dowolnego miejsca, nie musząc być zależnym od książki telefonicznej, którą zapomniano schować i dlatego nie znajduje się jej, kiedy tak bardzo jej potrzebujemy. Już jest gotowy do wyjścia, ma wąsy przyklejone w odpowiednim miejscu, nie nazbyt mocno, bo z upływem czasu straciły trochę kleju, ale nie ma co się martwić, że się odkleją w nieodpowiednim momencie, przejście przed domem i rzucenie nań okiem zajmie tylko kilka sekund. Kiedy je przyklejał, kierując się wskazówkami lustra, przypomniał sobie, że pięć lat temu musiał zgolić naturalne wąsy, zdobiące mu wówczas przestrzeń pomiędzy górną wargą i nosem, tylko dlatego, że reżyserowi filmu nie wydały się odpowiednie do zamierzonych celów, ani do charakteru postaci, ani zgodne z przygotowanymi rysunkami. Doszedłszy do tego miejsca, zabezpieczmy się, aby któryś z bardziej uważnych czytelników, pochodzący w prostej linii od tych naiwnych, lecz inteligentnych chłopców, którzy w czasach dawnego kina krzyczeli z widowni do chłopaka na filmie, że mapa kopalni jest ukryta za wstążką kapelusza cynika i okropnego wroga, który leży właśnie u jego stóp, zabezpieczmy się na wypadek, gdyby zwrócono nam uwagę, uznając za niewybaczalne niedociągnięcie odmienność działań, jaka różni postać Tertuliana Maksyma Alfonsa od postaci Antonia Claro, którzy w sytuacjach całkowicie identycznych nie zachowują się identycznie, pierwszy musi najpierw wejść do centrum handlowego, żeby móc włożyć albo ściągnąć sztuczne wąsy i brodę, podczas gdy drugi może spokojnie wyjść z domu w pełnym świetle dnia, z wąsami, do których ma prawo, choć w rzeczywistości nie są to jego wąsy. Zapomina taki uważny czytelnik o tym, co już kilka razy zostało powiedziane w toku tego opowiadania, to znaczy, że o ile Tertulian Maksym Alfons, będąc sobą w każdym świetle, jest odbiciem Daniela Santa – Clara, o tyle aktor Daniel Santa – Clara, chociaż z zupełnie innych powodów, jest odbiciem Antonia Claro. Żadnej sąsiadce z bloku czy też z ulicy nie wyda się dziwne, że wychodzi teraz z wąsami ktoś, kto wieczorem wszedł do domu bez nich, co najwyżej powie, o ile zauważy różnicę, Idzie już przygotowany do zdjęć. Siedząc w samochodzie, z opuszczoną szybą, António Claro studiuje plan miasta, dowiaduje się z niego tego, co my już wiemy, że ulica Tertuliana Maksyma Alfonsa położona jest po drugiej stronie miasta, i odpowiedziawszy na uprzejme dzień dobry jakiegoś sąsiada, rusza naprzód. Dojechanie do miejsca przeznaczenia zajmie mu około godziny, kusząc los, trzykrotnie przejedzie przed budynkiem w dziesięciominutowych odstępach, jakby szukał miejsca do zaparkowania, może jakiś szczęśliwy zbieg okoliczności sprawi, że Tertulian Maksym Alfons zejdzie na dół, jednakże ci, którym nieobca jest wiedza o obowiązkach, jakie ma do wypełnienia nauczyciel historii, są świadomi, iż w tej właśnie chwili spokojnie siedzi on przy biurku, pilnie pracując nad zadaniem, które mu zlecił dyrektor szkoły, jakby od wyników tych wysiłków zależała jego przyszłość, gdy tymczasem pewne jest, i możemy to zdradzić z wyprzedzeniem, że nauczyciel historii Tertulian Maksym Alfons nie wróci już do sali lekcyjnej do końca swojego życia, ani w tej szkole, gdzie trochę mu towarzyszyliśmy, ani w żadnej innej. W swoim czasie dowiemy się, dlaczego António Claro zobaczył, co było do zobaczenia, niczym się nie wyróżniającą ulicę, budynek taki sam jak wiele innych, nikt by nie pomyślał, że na drugim piętrze po prawej, za tymi niewinnymi firankami, żyje fenomen natury nie mniej zdumiewający niż siedem głów hydry lernejskiej lub inne podobne cuda. Czy rzeczywiście Tertulian Maksym Alfons zasługuje na określenie wyrzucające go poza nawias ludzkiej normalności, jest kwestią, która pozostaje jeszcze do zbadania, skoro nie potrafimy powiedzieć, który z tych mężczyzn urodził się jako pierwszy. Jeśli był nim Tertulian Maksym Alfons, to Antonia Claro należy uznać za fenomen natury, ponieważ pojawił się jako drugi, przedstawił się, aby uzurpować sobie prawo do zajmowanego miejsca, tak jak hydra lernejska, którą z tego powodu zabił Herakles, miejsca, które nie należy do niego. W niczym wszechwładna równowaga wszechświata nie zostałaby zakłócona, gdyby António Claro urodził się i został aktorem w innym Układzie Słonecznym, ale tutaj, w tym samym mieście, by tak powiedzieć, dla obserwatora spoglądającego na nas z Księżyca, drzwi w drzwi, każde nieuporządkowanie i zamieszanie jest możliwe, szczególnie te z najgorszych, szczególnie te z najstraszliwszych. I aby nie myśleć sobie, że przez fakt, iż go znamy od dłuższego czasu, jakoś bardziej jest nam bliski Tertulian Maksym Alfons, śpieszymy z wyjaśnieniem, że z matematycznego punktu widzenia prawdopodobieństwo, że to on narodził się jako drugi jest dokładnie takie samo, co w przypadku Antonia Claro. Tak więc bez względu na to, jak dziwna w oczach i uszach osób wrażliwych może się wydawać ta konstrukcja syntaktyczna, uprawnione jest stwierdzenie, że co ma być, już było, i trzeba to tylko zapisać. António Claro nie przejechał ulicą po raz kolejny, cztery przecznice dalej, ukradkowo, aby nie wzbudzić ciekawości jakiegoś wzorowego obywatela, który zaraz zawiadomi policję, Daniel Santa – Clara zerwał wąsy i ponieważ nie miał nic innego do roboty, obrał kierunek do domu, gdzie na niego oczekiwał, by go odpowiednio przestudiował i poczynił stosowne notatki, scenariusz następnego filmu. Ponownie wyjdzie na obiad do pobliskiej restauracji, zrobi sobie krótką sjestę, po czym będzie pracował aż do powrotu żony. Nie była to jeszcze rola pierwszoplanowa, ale jego nazwisko pojawi się jednak na plakatach, które zostaną w swoim czasie strategicznie rozwieszone w różnych punktach miasta, i był niemal pewien, że krytycy nie omieszkają poświęcić kilku pochlebnych komentarzy, choćby i krótkich, postaci adwokata, w którą tym razem się wcieli. Problem dotyczył nie tylko faktu istnienia ogromnej liczby adwokatów wszystkich klas i charakterów, jakich widział w telewizji i kinie, oskarżycieli publicznych i prywatnych o różniących się stylem swoich prawniczych przemów, od tonu łagodnego do agresywnego, obrońców z grubsza dobrze przemawiających dla tych, którzy przekonani są o niewinności klienta, António Claro nie zawsze uważał to wszystko za najważniejsze. On chciałby stworzyć nowy typ obrońcy, osobowość, która każdym swoim słowem i każdym gestem byłaby w stanie oszołomić sędziego i olśnić publiczność przenikliwością replik, żelazną argumentacją, nadludzką inteligencją. To prawda, że nic z tego nie znajdowało się w scenariuszu, ale może reżyser pozwoli się pokierować w taki sposób autorowi scenariusza, jeśli jakieś odpowiednie słowo zostanie mu szepnięte do ucha przez producenta. Trzeba o tym pomyśleć. Szeptanie do siebie, że trzeba o tym pomyśleć, przeniosło natychmiast jego myśli w inne rejony, do nauczyciela historii, na jego ulicę, do budynku, do okien z firankami, a stamtąd wstecz do wczorajszego telefonu, do rozmów z Heleną, do decyzji, jakie trzeba będzie podjąć wcześniej czy później, teraz już nie był pewien, czy uda mu się coś zyskać na tej historii, ale jak wcześniej sobie powiedział, trzeba o tym pomyśleć. Żona przyszła do domu trochę później niż zwykle, nie, nie poszła na zakupy, winę ponosił ruch uliczny, przy takim ruchu nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć, aż za dobrze wiedział o tym António Claro, któremu dojechanie na ulicę Tertuliana Maksyma Alfonsa zabrało ponad godzinę, ale o tej sprawie lepiej dzisiaj nie rozmawiać, jestem pewien, że ona nie zrozumiałaby, dlaczego to zrobiłem. Helena też będzie milczeć, też jest przekonana, że mąż nie zrozumiałby, dlaczego ona to zrobiła.


Trzy dni później, w południe, zadzwonił telefon u Tertuliana Maksyma Alfonsa. Nie dzwoniła mama z powodu tęsknoty, nie była to Maria da Paz dzwoniąca z powodu miłości, nie był to nauczyciel matematyki, który dzwonił ze zwykłej przyjaźni, i nie był to też dyrektor szkoły, który chciałby się dowiedzieć, jak mu idzie praca. Mówi António Claro, powiedziano w słuchawce, Dzień dobry, Może dzwonię za wcześnie, Proszę sobie nie robić wyrzutów, już wstałem i pracuję, Jeśli przeszkadzam, zadzwonię później, To, co robię, może poczekać, nie ma obawy, że stracę wątek, Przechodząc bezpośrednio do sprawy, przez tych kilka dni mocno się zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że powinniśmy się spotkać, Podzielam pańskie zdanie, byłoby to zupełnie bez sensu, gdyby dwie osoby w naszej sytuacji nie chciały się poznać, Moja żona miała pewne wątpliwości, ale w końcu przyznała, że sprawy nie mogą zostać tak, jak są, To dobrze, Problem polega na tym, że pojawienie się razem w miejscu publicznym jest wykluczone, nic nie zyskalibyśmy, gdybyśmy się stali sensacją, pojawili w gazetach i telewizji, szczególnie ja, zaszkodziłoby mojej karierze pojawienie się sobowtóra, i to tak podobnego, nawet jeśli chodzi o głos, Bardziej niż sobowtóra, Czy bliźniaka, Bardziej niż bliźniaka, Właśnie dokładnie to chciałbym potwierdzić, chociaż przyznam panu, że trudno mi uwierzyć, że jesteśmy do siebie tak absolutnie podobni, jak pan utrzymuje, W pana mocy jest pozbycie się jakichkolwiek wątpliwości, Czyli będziemy musieli się spotkać, Tak, ale gdzie, Ma pan jakiś pomysł, Mógłby pan przyjść do mnie do domu, ale jest pewna niedogodność ze strony sąsiadów, kobieta mieszkająca nade mną, na przykład, wie, że nie wyszedłem, proszę wyobrazić sobie, co by się z nią stało, gdyby zobaczyła, że wchodzę do domu, w którym już jestem, Mam sztuczne wąsy, mógłbym je założyć, Wąsy to za mało, ona zaraz by pana zapytała, to znaczy mnie by zapytała, bo myślałaby, że rozmawia ze mną, czy teraz ukrywam się przed policją, Tak wielka panuje między wami zażyłość, Sprząta mi mieszkanie, Rozumiem, rzeczywiście nie byłoby to rozsądne, poza tym są jeszcze inni sąsiedzi, To prawda, Tak więc myślę, że będziemy musieli się spotkać zupełnie gdzie indziej, w jakimś opuszczonym miejscu, na wsi, gdzieś, gdzie nikt nas nie będzie widział i gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać, Niezły pomysł, Znam miejsce, które się nada, jakieś trzydzieści kilometrów za miastem, W jakim kierunku, Trudno by mi było to wyjaśnić, jeszcze dzisiaj wyślę panu rysunek ze wszystkimi wskazówkami, spotkamy się za cztery dni, żeby było dość czasu na dotarcie listu do pana, Za cztery dni jest niedziela, Taki sam dzień jak każdy inny, I dlaczego trzydzieści kilometrów od miasta, Wie pan, jakie są te miasta, najpierw, zanim się z nich wyjedzie, to trochę trwa, kiedy się kończą, zaczynają się fabryki, a kiedy kończą się fabryki, zaczynają się baraki, nie mówiąc już o tych małych miejscowościach, które zostały włączone do miasta i jeszcze o tym nie wiedzą, Dobrze pan to opisuje, Dziękuję, zadzwonię do pana w sobotę, żeby potwierdzić spotkanie, Świetnie, jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem panu powiedzieć, O co chodzi, Pojadę uzbrojony, Dlaczego, Nie znam pana, nie wiem, czy nie ma pan jeszcze jakichś innych zamiarów, Jeśli się pan boi, że pana porwę, na przykład, albo że pana wyeliminuję, żeby zostać samemu na świecie z tą twarzą, którą mamy obaj, od razu panu mówię, że nie zabiorę ze sobą żadnej broni, nawet zwykłego scyzoryka, Nie podejrzewam pana aż tak bardzo, Ale przyjdzie pan uzbrojony, To ostrożność, nic więcej, Moim jedynym zamiarem jest udowodnienie panu, że mam rację, a co do tego, o czym pan mówi, że mnie pan nie zna, pozwoli mi pan zauważyć, że znajdujemy się w podobnej sytuacji, to prawda, że nigdy mnie pan nie widział, ale ja, jak dotąd, widziałem z pana tylko to, kim pan nie jest, czyli odgrywane przez pana postacie, a więc jest między nami remis, Nie kłóćmy się, powinniśmy iść rozluźnieni na nasze spotkanie, bez awansem wypowiadanych wojen, Ja nie zabieram ze sobą broni, Będzie rozładowana, Po co więc ją pan zabierze, skoro nie będzie naładowana, Niech pan sobie po prostu wyobrazi, że odgrywam jedną z moich ról, osoby zwabionej w pułapkę, z której wie, że wyjdzie żywa, bo dano jej scenariusz do przeczytania, czyli kino, W historii jest dokładnie odwrotnie, coś się uważa za fakt, dopiero kiedy się o tym dowiedziano, Ciekawa uwaga, nigdy o tym nie pomyślałem, Ja też nie, właśnie w tej chwili to zrozumiałem, Czyli zgadzamy się, spotykamy się w niedzielę, będę czekał na pański telefon, Nie zapomnę, miło się z panem rozmawiało, Mnie z panem też, Do widzenia, Do widzenia, proszę pozdrowić ode mnie małżonkę. Podobnie jak Tertulian Maksym Alfons, António Claro był w domu sam. Ostrzegł Helenę, że zadzwoni do nauczyciela historii, ale wolałby, żeby ona nie była obecna, później opowie jej treść rozmowy. Żona nie protestowała, powiedziała, że wszystko jest w porządku, rozumie, że on chce być swobodny podczas rozmowy, która na pewno nie będzie dla niego łatwa, ale czego on nigdy się nie dowie, to to, że Helena zadzwoniła dwa razy z biura, gdzie pracuje, najpierw na swój własny numer, potem na numer Tertuliana Maksyma Alfonsa, traf chciał, że uczyniła to w chwili, kiedy ci dwaj już ze sobą rozmawiali, w ten sposób nabrała pewności, że sprawy posuwają się naprzód, także w tym przypadku nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego to zrobiła, coraz bardziej staje się jasne, po tylu mniej lub bardziej nieudanych próbach, że zdołamy w końcu osiągnąć kompletne wyjaśnienie naszych czynów, jeśli zdecydujemy się powiedzieć, dlaczego robimy to, o czym mówimy, że nie wiemy, dlaczego to robimy. Jest cechą ufnego i pojednawczego ducha uznać, że w przypadku usłyszenia wolnego sygnału telefonu Tertuliana Maksyma Alfonsa żona Antonia Claro odłożyłaby słuchawkę, nie czekając, aż on odbierze, z pewnością nie oświadczyłaby Tu Helena, żona Antonia Claro, nie zapytałaby Chciałam się dowiedzieć, co u pana słychać, takie słowa w obecnej sytuacji w jakimś stopniu byłyby niestosowne, o ile w ogóle nie nieodpowiednie, wszak pomiędzy tymi osobami, choć ze sobą już rozmawiały dwa razy, nie istnieje wystarczająca zażyłość, aby uznać za naturalne zainteresowanie wzajemnym stanem zdrowia czy duszy, a nie można przyjąć za usprawiedliwienie wyraźnie nadmiernej poufałości tego, że chodzi jedynie o kolokwialne zwroty, normalne, utarte, z tych, które początkowo do niczego nie zmuszają ani nie zobowiązują, chyba że chcielibyśmy dostroić nasz organ słuchu do złożonej gamy podtonów, które być może zawierają jakieś dodatkowe komunikaty, w myśl wyczerpującego wykładu, jaki przedstawiliśmy w innym miejscu tego opowiadania dla oświecenia czytelników bardziej zainteresowanych pojęciem tego, co skrywa się pod rzeczami, wystawianymi na widok publiczny. A jeśli chodzi o Tertuliana Maksyma Alfonsa, wyraźnie widać ulgę, z jaką rozparł się na krześle i odetchnął głęboko, gdy rozmowa z Antoniem Claro dobiegła końca. Gdyby go zapytać, który z nich dwóch, według jego opinii, obecnej, prowadził grę, poczułby się skłonny do odpowiedzi, Ja, choć nie wątpiłby, że ten drugi mógłby uważać, iż ma wystarczająco dużo powodów do udzielenia takiej samej odpowiedzi, gdyby zadano mu podobne pytanie. Nie martwiło go, że tak daleko od miasta znajduje się miejsce wybrane na spotkanie, nie niepokoił go fakt, że António Claro chce przyjść uzbrojony, choć mimo wszystko był przekonany, że wbrew temu, o czym go zapewnił, pistolet będzie naładowany. W sposób, który sam uważał za całkowicie pozbawiony logiki, sensowności, zdrowego rozsądku, wierzył, że sztuczna broda, którą założy, będzie go chronić, dopóki będzie ją miał na twarzy, opierał przy tym owo absurdalne przekonanie na mocnej wierze, że nie ściągnie jej w pierwszej chwili spotkania, dopiero później, kiedy absolutne podobieństwo rąk, oczu, brwi, czoła, uszu, nosa, włosów zostanie w pełni uznane przez obu, bez żadnych rozbieżności. Zabierze ze sobą odpowiednio duże lustro, aby gdy w końcu ściągnie brodę, obie twarze, jedna obok drugiej, mogły porównać się bezpośrednio, oczy będą mogły przechodzić z twarzy, do której należą, do twarzy, do której mogłyby należeć, lustro mogące wydać ostateczny wyrok, Skoro to, co jest widoczne, jest takie samo, także cała reszta taką powinna być, nie sądzę, by było konieczne paradowanie na golasa, żeby dalej się porównywać, to nie jest plaża nudystów ani konkurs wagi i wymiarów. Spokojny, pewny siebie, jakby ten ruch szachowy był przewidziany od samego początku, Tertulian Maksym Alfons wrócił do pracy, myśląc, że podobnie jak w jego śmiałej propozycji nauczania historii, tak samo ludzkie życie może zostać opowiedziane od początku do końca, można poczekać, aż się skończy, aby później, stopniowo, powoli, iść pod prąd aż do tryskającego źródła, identyfikując po drodze zasilające je dopływy, i płynąć w górę ich, uświadamiając sobie, że każdy z nich, nawet ten najskromniejszy i najuboższy w wodę, jest z własnego punktu widzenia i dla samego siebie główną rzeką, i w ten sposób, powoli, miarowo, uważając na każde migotanie wody, na każdy bąbelek wynurzający się z głębin, na każde przyspieszenie na spadzie, na każdy bagienny suspens, aby sięgnąć po termin literacki i w końcu postawić w pierwszej ze wszystkich chwil ostatnią kropkę, trwać tyle samo czasu, ile opowiadane w ten sposób życie trwało rzeczywiście. Nie śpieszmy się, tyle mamy do powiedzenia, ile przemilczamy, wyszeptał Tertulian Maksym Alfons i dalej pracował. Po południu zadzwonił do Marii da Paz i zapytał, czy nie chciałaby przyjść do niego po pracy, powiedziała, że tak, ale że nie może zostać zbyt długo, bo matka nie czuje się najlepiej, więc on powiedział, by nie przychodziła, bo przede wszystkim należy spełniać obowiązki rodzinne, ale ona upierała się, Przynajmniej chcę cię zobaczyć, i on się zgodził, powiedział, Przynajmniej się zobaczmy, jakby ona była kochaną kobietą, a wiemy, że nie jest, albo jest, ale on jeszcze o tym nic nie wie, albo może, zatrzymał się na tym słowie, nie mając pewności, w jaki sposób mógłby uczciwie dokończyć zdanie, jakie kłamstwo lub udawaną prawdę miał powiedzieć sam sobie, zdał sobie sprawę, że wzruszenie otarło się lekko o jego oczy, ona chciała go zobaczyć, tak, czasem dobrze jest mieć kogoś, kto chce nas zobaczyć i o tym mówi, ale zdradliwa łza, już wytarta wierzchem dłoni, jeśli pojawiła się, to dlatego, że jest sam i samotność, znienacka, zaciążyła mu bardziej niż w najgorszych chwilach. Przyszła Maria da Paz, wymienili pocałunki w policzek, potem usiedli, aby porozmawiać, on zapytał, czy choroba matki jest ciężka, ona odpowiedziała, że szczęśliwie nie, to problemy typowe dla tego wieku, przychodzą i odchodzą, odchodzą i przychodzą, aż zostają na zawsze. Zapytał ją, kiedy zaczyna urlop, ona odpowiedziała, że za dwa tygodnie, ale że najprawdopodobniej nie będą mogli wyjechać, wszystko zależy od stanu zdrowia matki. On chciał wiedzieć, jak idzie jej praca w banku, a ona odpowiedziała, że jak zwykle, w jedne dni lepiej, w inne gorzej. Potem ona zapytała, czy on się za bardzo nie nudzi, skoro skończyły się zajęcia, a on odpowiedział, że akurat nie, bo dyrektor szkoły powierzył mu zadanie przygotowania nowej propozycji dla ministerstwa o metodach nauczania historii. Ona powiedziała, Bardzo interesujące, i potem siedzieli w milczeniu, aż w końcu ona zapytała, czy on nie ma jej nic do powiedzenia, a on odpowiedział, że jeszcze nie nadeszła pora, żeby jeszcze trochę zachowała cierpliwość. Ona powiedziała, że będzie czekać tyle czasu, ile będzie trzeba, że rozmowa, którą odbyli w samochodzie po tej kolacji, kiedy on wyznał, że kłamał, była jak drzwi, które otworzyły się na chwilę, żeby zaraz potem się zamknąć, ale przynajmniej ona się dowiedziała, że oddzielały ich drzwi, a nie mur. On nie odpowiedział, ograniczył się do kiwnięcia głową, że tak, myśląc jednocześnie, że najgorszym ze wszystkim murów są drzwi, do których nigdy nie ma się klucza, a on nie wiedział, gdzie go znaleźć, nie wiedział nawet, czy taki klucz w ogóle istnieje. Tak więc skoro on się nie odzywał, ona powiedziała, Jest późno, idę sobie, a on powiedział, Nie idź jeszcze, Muszę iść, matka na mnie czeka, Przepraszam. Ona wstała, on też, spojrzeli na siebie, pocałowali się w policzek, jak przy przywitaniu, No to żegnaj, powiedziała ona, No to żegnaj, powiedział on, zadzwoń do mnie, kiedy będziesz w domu, Tak, popatrzyli na siebie jeszcze raz, potem ona złapała go za rękę, którą on miał zamiar dotknąć jej ramienia na pożegnanie, i słodko, jakby prowadziła dziecko, zaprowadziła go do sypialni.

List od Antonia Claro przyszedł w piątek. Razem z narysowanym planem przyszła nota, odręczna notatka, nie podpisana i bez grzecznościowych wstępów, a w niej, Spotkamy się o siódmej wieczorem, mam nadzieję, że bez problemów znajdzie pan to miejsce. Pismo nie jest dokładnie takie samo jak moje, ale różnice są minimalne, najbardziej widać to przy dużych literach, wyszeptał Tertulian Maksym Alfons. Plan pokazywał wyjazd z miasta, zaznaczono dwie miejscowości oddalone od siebie o osiem kilometrów, każda po przeciwnej stronie drogi, a pomiędzy nimi droga w prawo, która skręca w pole aż do innej miejscowości, o mniejszym znaczeniu niż pozostałe, sądząc po rysunku. Stamtąd inna droga, węższa, miała doprowadzić go po przejechaniu kilometra do domu. Oznaczało go słowo dom, a nie schematyczny rysunek, prosty szkic, jaki potrafi narysować najmniej wprawna dłoń, dach z kominem, frontowa ściana z drzwiami pośrodku i z oknem po obu stronach. Czerwona strzałka ponad słowem wykluczała jakąkolwiek możliwość zaistnienia pomyłki, Nie jedź dalej. Tertulian Maksym Alfons otworzył szufladę, wyciągnął plan miasta i okolic, wyszukał i określił najbardziej właściwy wyjazd z miasta, oto jest pierwsza miejscowość, droga w prawo, zanim dojedzie do następnej, małej wioski z przodu, brak tylko ostatecznego dojazdu. Tertulian Maksym Alfons po raz ostatni spojrzał na plan, Skoro jest to dom, nie warto jechać obciążonym lustrem, w każdym domu jest lustro. Wyobrażał był sobie, że spotkanie będzie miało miejsce na polu, z dala od oczu ciekawskich, może nawet w cieniu rozłożystego drzewa, a w końcu odbędzie się pod dachówką, coś jakby spotkanie ludzi znajomych, z kieliszkiem w dłoni i talerzykiem orzeszków do dyspozycji. Zadał sobie pytanie, czy żona Antonia Claro też przyjedzie, czy będzie tam, aby zaświadczyć o rozmieszczeniu i wielkości blizn na lewym kolanie, aby zmierzyć przestrzeń pomiędzy dwoma znamionami na prawym przedramieniu i odległość dzielącą je, od łokcia jedno, drugie od nadgarstka, i by później powiedzieć Nie schodźcie mi z widoku, żebym was nie pomyliła. Pomyślał, że nie miałoby sensu, by mężczyzna godzien tego miana szedł na spotkanie grożące konfliktem, by nie powiedzieć zwyczajnie ryzykowne, wystarczy przypomnieć, że António Claro po rycersku przestrzegł Tertuliana Maksyma Alfonsa, że przyjdzie uzbrojony, i zabierać za sobą kobietę, jakby chciał się schować pod jej spódnicą przy najmniejszej oznace niebezpieczeństwa. Przyjdzie sam, ja też nie zabiorę ze sobą Marii da Paz, to zaskakujące zdanie wypowiedział Tertulian Maksym Alfons, nie biorąc pod uwagę kolosalnej różnicy, jaka istnieje pomiędzy legalną żoną, której przysługują wszystkie należne prawa, ale i obarczają obowiązki, a doraźnym związkiem sentymentalnym, bez względu na to, jak silne zawsze wydawało nam się uczucie Marii da Paz, skoro w uczucia drugiej strony mamy prawo, jeśli nie obowiązek, powątpiewać. Tertulian Maksym Alfons schował plan i mapę do szuflady, ale odręcznej notatki nie. Położył ją przed sobą, wziął pióro i napisał na kartce całe zdanie, usiłując, o ile to było możliwe, skopiować charakter pisma, szczególnie skupił się na dużej literze, gdzie różnica w stosunku do jego charakteru była najbardziej widoczna. Dalej pisał, powtarzał to samo zdanie, aż pokrył nim całą kartkę, w ostatnim zapisie nawet najbardziej doświadczony grafolog nie byłby w stanie odkryć najmniejszej oznaki fałszerstwa, to, co Tertulian Maksym Alfons osiągnął przy owym szybkim skopiowaniu podpisu Marii da Paz, nawet się nie umywa do dzieła sztuki, jakie właśnie stworzył Teraz pozostaje mu tylko dowiedzieć się, w jaki sposób António Claro zapisuje duże litery od A do R i od T do Z, a potem nauczyć się je imitować. Nie znaczy to jednak, że Tertulian Maksym Alfons będzie karmił swą duszę projektami na przyszłość, w których miałby wziąć udział aktor Daniel Santa – Clara, chodzi jedynie o czerpanie przyjemności, w tym konkretnym przypadku, ze studiów, jakie zawiodły go, jeszcze w młodości, do publicznego wykonywania zaszczytnej funkcji pedagoga. Skoro zawsze jest prawdopodobne, że znajdzie zastosowanie wiedza, jak utrzymać w pionie jajko, tak też nie należy wykluczać, że wierne imitowanie dużych liter Antonia Claro może się do czegoś przydać w życiu Tertuliana Maksyma Alfonsa. Jak nauczali starożytni, nie mów nigdy tej wody się nie napiję, zwłaszcza, dodajmy, jeśli nie ma innej. Ponieważ te uwagi nie zostały sformułowane przez Tertuliana Maksyma Alfonsa, nie mamy możliwości przeanalizowanie związku, jaki może istnieć pomiędzy nimi i decyzją, którą właśnie podjął i do której doprowadziła jakaś przeoczona przez nas refleksja. Ta decyzja wykazuje, by tak powiedzieć, nieuchronność spraw oczywistych, zważywszy na to, że Tertulian Maksym Alfons dysponuje planem, który zawiedzie go na miejsce spotkania, nic bardziej naturalnego, iż przyszedł mu do głowy pomysł uprzedniego zbadania miejsca, ustalenia, jakie są tam wejścia i wyjścia, zmierzenia ich, o ile to wyrażenie jest uprawnione, co przyniesie dodatkowo korzyść niepośledniego znaczenia, że nie zgubi się w niedzielę. Perspektywa, że mała podróż na kilka godzin oderwie go od żmudnej pracy nad propozycją dla ministerstwa, nie tylko rozjaśniła mu myśli, ale też w sposób naprawdę zaskakujący rozjaśniła mu twarz. Tertulian Maksym Alfons nie należy do tych nadzwyczajnych ludzi, którzy zdolni są do uśmiechania się nawet wtedy, gdy są sami, jego ja skłania bardziej w stronę melancholii, zamknięcia się w sobie, przesadnej świadomości przemijania, nieuleczalnej rozterki wewnętrznej w obliczu kreteńskich labiryntów, jakimi są stosunki międzyludzkie. Nie rozumie w sposób satysfakcjonujący tajemniczych przyczyn funkcjonowania ula ani co sprawia, że rozwijają się liście na gałęziach drzew, i to akurat w tym miejscu, ani wyżej, ani niżej, ani grubsze, ani cieńsze, ale przypisuje tę niemożność zrozumienia faktowi, że nie opanował kodów komunikacji genetycznej i ruchowej funkcjonujących pomiędzy pszczołami i, więcej jeszcze, przepływów informacji, które mniej więcej na ślepo przemieszczają się przez oczka sieci roślinnych autostrad, łączących zanurzone w ziemi korzenie z liśćmi pokrywającymi drzewo, i w spokoju odpoczywają albo kołyszą się z wiatrem. Ale czego zupełnie, w żaden sposób nie potrafi zrozumieć, bez względu na to, jak bardzo wytężałby umysł, to że chociaż technologie komunikacji rozwijają się w postępie wręcz geometrycznym, od polepszenia do polepszenia, ta druga komunikacja, ta właściwa, ta rzeczywista, ta pomiędzy mną i tobą, pomiędzy nami i wami, dalej jest splątaną gmatwaniną ślepych uliczek, wprowadzających w błąd iluzorycznych placów, tak zawoalowana, zarówno kiedy odkrywa, jak i wtedy, gdy próbuje ukryć. Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi nie przeszkadzałoby stanie się drzewem, ale nigdy nie zdoła tego osiągnąć, jego życie, podobnie jak życie wszystkich ludzi wcześniejszych i mających się jeszcze narodzić, nigdy nie dostąpi wyższego roślinnego doświadczenia. Wyższego, tak sobie przynajmniej wyobrażamy, bo jak dotąd nikomu nie było dane przeczytać biografii ani wspomnień dębu, napisanych przez niego samego. Niech więc Tertulian Maksym Alfons przejmuje się sprawami świata, do którego należy, tego mężczyzn i kobiet, którzy podnoszą zgiełk i wrzawę wszystkimi sposobami naturalnymi i sztucznymi, i niech zostawi drzewiaste w spokoju, bo doświadczają aż nadto wielu plag fitopatologii, piły elektrycznej i pożarów. Niech się też zajmie prowadzeniem samochodu, wiozącego go na wieś, niosącego go poza miasto, które jest doskonałym modelem problemów komunikacyjnych, w wersji ruchu pojazdów i ruchu pieszych, zwłaszcza w takie dnie, jak ten, w piątek wieczorem, kiedy to wszyscy ludzie wyjeżdżają na weekend. Tertulian Maksym Alfons wychodzi, ale niebawem wróci. Najgorszy ruch uliczny jest już za nim, droga, po której będzie musiał jechać, nie jest zbytnio uczęszczana, wkrótce znajdzie się przed domem, w którym António Claro pojutrze będzie na niego czekał. Ma założoną i dobrze przyklejoną brodę, żeby przypadkiem, przy przejeżdżaniu przez ostatnią miejscowość, ktoś nie zawołał go imieniem Daniela Santa – Clara i nie zaprosił na piwo, jeśli jak należy przypuszczać, dom jest własnością Antonia Claro albo został przez niego wynajęty, dacza na wsi, drugi dom, niezłe życie prowadzą drugorzędni aktorzy filmowi, skoro już mają możliwość korzystania z wygód dawniej dostępnych tylko nielicznej garstce. Boi się jednak Tertulian Maksym Alfons, że wąska droga, po której dojedzie do domu, a która teraz się przed nim wyłoniła, wykorzystywana jest tylko do dojazdu, to znaczy, czy nie prowadzi ona poza dom albo, czy nie ma innych domów w pobliżu, wtedy kobieta wychylająca się przez okno zapytałaby siebie albo na głos sąsiadkę obok Dokąd jedzie ten samochód, o ile wiem, nie ma nikogo w domu pana Antonia Claro, a twarz tego człowieka wcale mi się nie podoba, jeśli ktoś nosi brodę, to znaczy, że ma coś do ukrycia, dobrze chociaż, że Tertulian Maksym Alfons nic takiego nie usłyszał, miałby jeszcze jeden powód do poważnego niepokoju. Na szutrowej drodze niemal nie mieszczą się dwa samochody, raczej nieczęsto się tu jeździ. Po lewej kamienisty teren łagodnie schodzi w dół do doliny, gdzie bujny, nieprzerwany rząd wysokich drzew, sądząc od tej strony złożony z jesionów i topoli, prawdopodobnie znaczy brzeg rzeki. Nawet zachowując rozsądną prędkość, z jaką porusza się Tertulian Maksym Alfons, lepiej, żeby się nie pojawił przed nim żaden samochód, kilometr pokonuje się w jednej chwili, więc został już pokonany, to pewnie ten dom. Droga się nie kończy, wije się na zboczach dwóch nakładających się na siebie wzgórz i znika po drugiej stronie, najprawdopodobniej służy innym domom, których stąd nie widać, jednak nieufna kobieta zdaje się przejmować tylko tym, co znajduje się blisko miejscowości, w której mieszka, wszystko, co znajduje się poza granicami, w ogóle jej nie interesuje. Z placu rozciągającego się przed domem schodzi w stronę doliny następna droga, jeszcze węższa i z nawierzchnią w znacznie gorszym stanie, Czy można nią tu dojechać, pomyślał Tertulian Maksym Alfons. Jest świadom tego, że nie powinien za bardzo zbliżać się do budynku, aby jakiś przechodzień, pasterz kóz, bo wygląda na to, że nie brak ich tu, nie uderzył na alarm, Pomocy, złodziej, i w okamgnieniu pojawi się tam policja, albo, z braku takowej, oddział sąsiadów uzbrojonych wzorem przodków w motyki i sierpy. Musi zachowywać się jak przypadkowy podróżny, co zatrzymał się na chwilę, aby podziwiać pejzaż, a skoro już tu jest, rzuca ciekawym okiem na dom, którego właściciele, teraz nieobecni, mają szczęście rozkoszowania się tym wspaniałym widokiem. Dom jest prosty, jednopiętrowy, typowy wiejski dom, poddany ewidentnym i drobiazgowym pracom remontowym, ale zdradzający oznaki opuszczenia, jakby właściciele przyjeżdżali tu rzadko i na krótko. Od wiejskich domów wymaga się, by miały rośliny przed wejściem i na okiennych parapetach, a ten ma ledwie nadające się do pokazania, jakieś tam na wpół uschnięte łodygi, żegnający się już ze światem kwiat, tylko jedna odważna pelargonia walczy z opuszczeniem. Dom od drogi oddzielony jest niskim murkiem, z tyłu zaś rosną, wznosząc gałęzie ponad dach, dwa kasztanowce, które sądząc po wysokości i łatwo dającej się ocenić leciwości, muszą być znacznie starsze niż budynek. Odosobnione miejsce, idealne dla osób o usposobieniu refleksyjnym, kochających naturę za to, czym jest, nie czyni im różnicy, czy świeci słońce, czy pada deszcz, czy jest zimno czy ciepło, czy wieje wiatr albo też panuje cisza, domy dające nam wygodę, której inne nam odmawiają. Tertulian Maksym Alfons obszedł dom dookoła, przeszedł przez ogród, który jakiś czas temu zasługiwał na to miano, a teraz jest tylko źle ogrodzonym terenem, zarośniętym ostami i gąszczem dzikich roślin tłamszących skarlałą jabłoń i brzoskwinię o pniu zarośniętym porostami, kilka figowców piekielnych, czyli estramonium, co jest określeniem naukowym. Dla Antonia Claro, może też dla jego żony, dom na wsi był chyba krótkotrwałą miłością, jedną z tych bukolicznych miłostek, które czasem atakują mieszczuchów i które, niczym pojedyncza słomka, błyskawicznie zajmują się płomieniem, ledwie się do niej przyłoży zapałkę, i zaraz obracają się w czarny popiół. Tertulian Maksym Alfons może już powrócić na swe drugie piętro z widokiem na drugą stronę ulicy i poczekać na rozmowę telefoniczną, która sprowadzi go tu ponownie w niedzielę. Wsiadł do samochodu, wrócił tą samą drogą i aby kobieta z okna mogła się przekonać, że nie ciąży mu na sumieniu żadne przestępstwo wobec cudzej własności, bardzo powoli przejechał przez miejscowość, prowadząc, jakby otwierał sobie drogę pośród stada kóz przyzwyczajonych do wykorzystywania dróg z tym samym spokojem, z jakim pasą się na łące, pośród janowca i tymianku. Tertulian Maksym Alfons zastanowił się, czy nie byłoby warto, tak tylko, dla zaspokojenia ciekawości, zbadać skrótu, który w pobliżu domu zdawał się biec w kierunku rzeki, ale w porę odrzucił ten pomysł, im mniej osób go zobaczy w tych okolicach, tym lepiej. Pewne jest też, że po niedzieli nigdy więcej tu się nie pokaże, ale lepiej, żeby nikomu nigdy nie przyszło do głowy wspominać mężczyzny z brodą. Wyjeżdżając już ze wsi, przyspieszył, w ciągu kilku minut znalazł się na głównej drodze i niecałe pół godziny później wchodził do domu. Wykąpał się, co dodało mu nowych sił po podróży w upale, zmienił ubranie i z wyciągniętą z lodówki lemoniadą w ręku usiadł przy biurku. Nie będzie pracował nad propozycją dla ministerstwa, jak dobry syn zadzwoni do matki. Zapyta ją o zdrowie, ona powie, że czuje się dobrze, a ty, jak się masz, jak zwykle, nie mogę się uskarżać, już mnie niepokoiła ta cisza, przepraszam, miałem dużo pracy, uważa się, że te słowa u istot ludzkich są odpowiednikami tych szybkich dotyków rozpoznania, jakie mrówki wykonują czułkami, kiedy wpadają na siebie na ścieżce, jakby mówiły, Ten jest z moich, teraz możemy przejść do spraw poważnych. A jak tam te twoje problemy, zapytała matka, Jest coraz lepiej, niech się mama nie martwi, Też pomysł, zupełnie jakbym ja nie miała nic innego do roboty, tylko się martwić, I dobrze, że mama nie bierze tej sprawy poważnie, Mówisz tak, bo nie widzisz mojej twarzy, No dobrze, niech się mama uspokoi, Mam nadzieję, że się uspokoję, kiedy tu przyjedziesz, To już niedługo, A twój związek z Marią da Paz, jak sprawa wygląda, Niełatwo to wyjaśnić, Przynajmniej mógłbyś spróbować, To prawda, że ją kocham i potrzebuję jej, Byli tacy, co żenili się z mniej ważnych powodów, Tak, ale rozumiem, że potrzeba jest jedynie sprawą chwili, nic więcej, jeśli jutro przestanę ją odczuwać, co zrobię, A miłość, Miłość jest naturalna u mężczyzny, który mieszkał sam i miał szczęście poznać sympatyczną kobietę, o miłym wyglądzie, o pięknej figurze i, jak to zwykło się mawiać, żywiącej szczere uczucia, Czyli bardzo mało, Nie mówię, że to mało, mówię, że to nie wystarczy, Kochałeś swoją żonę, Nie wiem, nie pamiętam, minęło już sześć lat, Sześć lat to za mało, żeby tak zupełnie zapomnieć, Myślałem, że ją kocham, ona pewnie myślała o mnie to samo, w sumie oboje byliśmy w błędzie, takich rzeczy pełno jest wokół, I nie chcesz, żeby z Marią da Paz przydarzył ci się identyczny błąd, Tak, nie chcę, Ze względu na nią czy na ciebie, Ze względu na nas oboje, Jednak bardziej ze względu na ciebie niż na nią, Nie jestem doskonały, wystarczy, że oszczędzę jej tego, czego sam chcę uniknąć, mój egoizm, w tym przypadku, nie posuwa się do tego, bym nie chciał jej też chronić, Może Maria da Paz nie bałaby się zaryzykować, Następny rozwód, mój drugi, pierwszy dla niej, nie, droga mamo, nie ma mowy, A może by się jednak udało, nie wiemy wszystkiego, co nas spotka po wykonaniu jakiegoś działania, To prawda, Dlaczego mówisz to w taki sposób, W jaki sposób, Jakbyśmy byli w ciemności, a ty nagle zapaliłeś i zaraz zgasiłeś światło, To tylko mamy złudzenie, Powtórz, Co mam powtórzyć, To, co powiedziałeś, Po co, Powtórz, proszę cię, Niech będzie wola twoja, to prawda, Powiedz tylko te dwa słowa, To prawda, Nie wyszło tak samo, Jak to nie wyszło tak samo, Nie wyszło tak samo, O, mamo, niechże mama przestanie fantazjować, proszę, nadmierne fantazjowanie to nie najlepsza droga do spokoju ducha, słowa, które wypowiedziałem, oznaczają tylko zgodę, przyznanie racji, Tyle jeszcze potrafię zrozumieć, kiedy byłam młoda, też zaglądałam do słowników, Niech się mama nie złości, Kiedy przyjedziesz, Już mamie powiedziałem, niedługo, Musimy porozmawiać, Będziemy rozmawiać, ile mama będzie chciała, Chcę tylko jednej rozmowy, Jakiej, Nie udawaj, że nie rozumiesz, chcę się dowiedzieć, co się z tobą dzieje, i bardzo proszę, nie przyjeżdżaj mi tu z wymyślonymi historyjkami, uczciwa gra i karty na stół, tego od ciebie oczekuję, Te słowa nie brzmią, jakby były twoje własne, Twój ojciec często ich używał, pamiętaj o tym, Wyłożę wszystkie karty na stół, I obiecujesz mi, że gra będzie uczciwa, bez szulerstwa, Będzie uczciwa, nie będzie szachrowania, Taki zawsze powinien być mój syn, Ciekawe, co mi mama powie, kiedy wyłożę pierwszą kartę z tej talii, Sądzę, że widziałam już w życiu wszystko, co było do zobaczenia, No to niech mama zostanie z tym przekonaniem, dopóki nie porozmawiamy, To brzmi strasznie serio, Przyszłość odpowie na to pytanie, kiedy dotrzemy w odpowiednie miejsce, Nie zwlekaj, proszę cię, Może przyjadę w połowie tygodnia, Oby, Do widzenia, mamo, Do widzenia, synu. Tertulian Maksym Alfons odłożył słuchawkę, potem pozwolił myślom nieść się samym sobie, jakby dalej rozmawiał z matką, Słowa to diabelska pułapka, nam się zdaje, że pozwoliliśmy opuścić naszym ustom tylko to, co nam odpowiada, aż tu nagle pojawia się pomiędzy nimi jakieś niechciane słowo, nie mamy pojęcia, skąd się wzięło, nie wzywano go i to z jego powodu, a nierzadko mamy później problemy z przypomnieniem go sobie, kierunek rozmowy raptownie zmienia kurs, zaczynamy potwierdzać to, czemu wcześniej zaprzeczaliśmy, albo vice versa, to co właśnie się tutaj wydarzyło, jest najlepszym na to przykładem, nie miałem zamiaru tak wcześnie rozmawiać z matką o tej szalonej historii, o ile w ogóle przyszło mi to kiedyś do głowy, aż tu nagle, w jednej chwili, nie wiadomo dokładnie jak, ona uzyskała formalną obietnicę z mojej strony, że jej wszystko opowiem, pewnie w tej samej chwili robi krzyżyk w kalendarzyku, już w poniedziałek, żebym przypadkiem nie pojawił się tam nieoczekiwany, znam ją, każdy zaznaczony przez nią dzień jest dniem, w którym będę miał obowiązek przyjechać, wina nie będzie jej, jeśli się nie pojawię Tertulian Maksym Alfons nie jest niezadowolony, wręcz przeciwnie, rozkoszuje się poczuciem nieopisanej ulgi, jak gdyby nieoczekiwanie zdjęto mu z pleców wielki ciężar, zadaje sobie pytanie, co w końcu zyskał, zachowując milczenie przez te wszystkie dni, i nie uważa za słuszną jednej tylko odpowiedzi, niebawem być może będzie w stanie udzielić tysiąc odpowiedzi, jedną bardziej wiarygodną od drugiej, teraz myśli tylko o tym, że musi wyrzucić to z siebie jak najszybciej, w niedzielę będzie miał spotkanie z Antoniem Claro, za dwa dni, tylko od niego zależy, czy nie wsiądzie do samochodu zaraz w poniedziałek rano i nie wyłoży przed matką na stół wszystkich kart tworzących tę łamigłówkę, naprawdę wszystkich, bo czym innym byłoby wyznanie jej wcześniej, Istnieje mężczyzna tak podobny do mnie, że nawet mama by nas pomyliła, a czym innym będzie powiedzenie jej, Spotkałem się z nim i teraz nie wiem, kim jestem. W tej samej chwili uleciała krótko trwająca ulga, która miłosiernie go kołysała, a miast niej powrócił strach, niczym nagle przypominający o sobie ból. Nie wiemy wszystkiego, co nas czeka po każdym podjętym przez nas działaniu, powiedziała mama, i ta oklepana prawda, dostępna każdej zwykłej gospodyni domowej z prowincji, ta trywialna prawda, mająca swoje miejsce na nieskończenie długiej liście tych, na których przytaczanie szkoda czasu, bo nie powodują już niczyjej bezsenności, ta prawda należąca do wszystkich, i taka sama dla wszystkich, może, w niektórych sytuacjach, zaniepokoić i przestraszyć tak samo jak najgorsza z gróźb. Każda mijająca sekunda jest niczym drzwi, które otwierają się, aby przepuścić to, co jeszcze się nie wydarzyło, to, czemu nadajemy nazwę przyszłości, jednakże, biorąc z kolei pod uwagę przeciwieństwo tego, co zostało właśnie powiedziane, może właściwą myślą byłaby ta, że przyszłość jest jedynie czasem, którym zasila się wieczna teraźniejszość. Jeśli przyszłość jest pusta, pomyślał Tertulian Maksym Alfons, no to nie istnieje nic, co mógłby nazwać niedzielą, jej ewentualne istnienie zależy od mojego istnienia, gdybym umarł w tej chwili, jedna z części przyszłości, albo różnych możliwych przyszłości, zostanie wymazana na zawsze. Wniosek, do którego miał dojść Tertulian Maksym Alfons, Aby niedziela rzeczywiście zaistniała, ja muszę dalej istnieć, został gwałtownie zniweczony przez dzwonek telefonu. Dzwonił António Claro z pytaniem, Dostał pan plan, Dostałem, Ma pan jakieś wątpliwości, Żadnych, Miałem do pana zadzwonić jutro, ale pomyślałem sobie, że list już doszedł, i dlatego dzwonię, żeby potwierdzić spotkanie, Bardzo dobrze, będę tam o szóstej, Niech się pan nie martwi tym, że musi pan przejechać przez wioskę, ja przyjadę skrótem prowadzącym prosto do domu, w ten sposób nikt nie będzie musiał się dziwić przejeżdżaniu dwóch osób o takiej samej twarzy, A samochód, Jaki samochód, Mój, Nie ma znaczenia, jeśli ktoś pana ze mną pomyli, pomyśli, że zmieniłem samochód, zresztą ostatnio rzadko tam jeździłem, Bardzo dobrze, Do zobaczenia pojutrze, Do niedzieli. Po rozłączeniu się Tertulian Maksym Alfons pomyślał, że mógł mu powiedzieć, że założy sztuczną brodę. To też nie ma znaczenia, zaraz po przyjechaniu na miejsce ją ściągnie. Niedziela zrobiła wielki krok naprzód.

Загрузка...