Było pięć po szóstej, kiedy Tertulian Maksym Alfons zaparkował samochód przed domem, po drugiej stronie drogi. Samochód Antonia Claro już tam stoi, zaraz obok wejścia, przy murze. Pomiędzy jednym a drugim istnieje różnica mechanicznego pokolenia, nigdy w życiu Daniel Santa – Clara nie zamieniłby swego samochodu na coś, co byłoby podobne do tego, czym jeździ Tertulian Maksym Alfons. Furtka jest otwarta, drzwi do domu też, ale okna są zamknięte. Widać w środku kształt, którego z zewnątrz niemal nie można odróżnić, jednakże dochodzący z wewnątrz głos jest wyraźny i konkretny, taki jakim musi być głos aktora, Niech pan wejdzie i czuje się jak u siebie w domu. Tertulian Maksym Alfons wszedł po czterech stopniach schodów i przeszedł przez próg. Niech pan wejdzie, niech pan wejdzie i się nie krępuje, choć z tego, co widzę, nie wygląda pan na osobę, na którą czekałem, myślałem, że to ja jestem aktorem, ale myliłem się. Bez słowa, przy zachowaniu wszystkich środków ostrożności, Tertulian Maksym Alfons oderwał brodę i wszedł. Oto co znaczy mieć teatralne wyczucie dramatyczności, przypomniał mi pan te postacie, co to wpadają znienacka i wykrzykują Oto jestem, jakby to miało jakieś znaczenie, powiedział António Claro, podczas gdy jednocześnie wynurzał się z półmroku, by pojawić się w pełnym świetle wpadającym przez otwarte drzwi. Stanęli naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Powoli, jakby Antoniowi Claro było ciężko wyrwać się z najbardziej przepastnego dna niemożliwości, na jego obliczu odmalowało się zdumienie, na twarzy Tertuliana Maksyma Alfonsa nie, bo on już wiedział, co zobaczy. Jestem osobą, która do pana zadzwoniła, powiedział, jestem tutaj po to, żeby pan się upewnił na własne oczy, że nie miałem zamiaru bawić się pańskim kosztem, kiedy powiedziałem, że jesteśmy identyczni, Rzeczywiście, wyjąkał António Claro głosem niepodobnym już do głosu Daniela Santa – Clara, z pańskiego nalegania wywnioskowałem, że musi być między nami wielkie podobieństwo, ale muszę wyznać, że nie byłem przygotowany na to, co mam przed oczyma, mój własny portret, Teraz, skoro ma już pan dowód, mogę odejść, powiedział Tertulian Maksym Alfons, Nie, co to, to nie, poprosiłem, żeby pan wszedł, teraz proszę, żebyśmy usiedli i porozmawiali, dom jest trochę w nieładzie, ale te fotele są w dobrym stanie, powinienem też mieć tu jeszcze coś do picia, lodu nie będzie, Nie chcę sprawiać panu kłopotu, Niech pan przestanie, zostałby pan lepiej obsłużony, gdyby przyjechała moja żona, ale nietrudno wyobrazić sobie, jak by się czuła w tej chwili, byłaby bardziej zmieszana i zakłopotana niż ja, z całą pewnością, Sądząc po mnie samym, nie mam żadnych wątpliwości, tego, co musiałem przeżyć przez te tygodnie, nie życzyłbym najgorszemu wrogowi, Niech pan siądzie, woli pan whisky czy koniak, Raczej nie pijam alkoholu, ale wolę koniak, kropelkę, nie więcej. António Claro przyniósł butelki i kieliszki, nalał gościowi, sobie nalał whisky na trzy palce, bez wody, po czym usiadł po drugiej stronie rozdzielającego ich stolika. Nie mogę w to uwierzyć, powiedział, Ja mam już za sobą tę fazę, odpowiedział Tertulian Maksym Alfons, teraz zadaję sobie wciąż pytanie, co się wydarzy potem, Jak pan na mnie wpadł, Mówiłem to już panu, wtedy przez telefon, zobaczyłem film, Tak, przypominam sobie teraz, ten, w którym grałem recepcjonistę w hotelu, Tak właśnie, później widział mnie pan w innych filmach, Tak właśnie, I w jaki sposób udało się panu dotrzeć do mnie, skoro nazwisko Santa – Clara nie figuruje w książce telefonicznej, Wcześniej musiałem pana jeszcze zidentyfikować, poszukując wśród różnych aktorów drugoplanowych, którzy pojawiają się na liście bez przyporządkowanej roli, Ma pan rację, Zajęło mi to sporo czasu, ale osiągnąłem swój cel, I po co zadał pan sobie tyle trudu, Wydaje mi się, że każda inna osoba na moim miejscu zrobiłaby to samo, Pewnie tak, przypadek jest zbyt niesamowity, żeby nie uznać jego wyjątkowości, Zadzwoniłem do wszystkich osób o nazwisku Santa – Clara, które figurują w książce telefonicznej, Oczywiście powiedziały panu, że mnie nie znają, Tak, ale jedna z nich przypomniała sobie, że ktoś już wcześniej dzwonił z pytaniem o Daniela Santa – Clara, Jakaś inna osoba, przed panem, pytała o mnie, Tak, To pewnie jakaś wielbicielka, Nie, to był mężczyzna, Dziwna sprawa, Jeszcze dziwniejsze wydało mi się to, że mężczyzna chciał zamaskować głos, Nie rozumiem, po co miałby to robić, Nie mam pojęcia, To mogło być jedynie wrażenie osoby, z którą rozmawiał, Może, I jak w końcu pan na mnie trafił, Napisałem do firmy, Bardzo dziwne, że podali panu mój adres, Podano mi też pańskie prawdziwe nazwisko, Myślałem, że dowiedział się pan go podczas pierwszej rozmowy z moją żoną, Powiedziano mi je w firmie, Z tego, co wiem, zrobiono to po raz pierwszy, Umieściłem w liście ustęp o znaczeniu aktorów drugoplanowych, sądzę, że to ich przekonało, Najbardziej naturalne byłoby właśnie coś przeciwnego, Tak czy inaczej dostałem pana adres, I oto się spotkaliśmy, Ano, spotkaliśmy się. António Claro wypił łyk whisky, Tertulian Maksym Alfons umoczył usta w koniaku, po czym spojrzeli na siebie i natychmiast obaj odwrócili wzrok. Przez wciąż otwarte drzwi wpadało gasnące światło wieczoru. Tertulian Maksym Alfons odsunął swój kieliszek na bok i położył obie dłonie na blacie stołu, z rozcapierzonymi palcami, Porównajmy, powiedział. António Claro pociągnął jeszcze jeden łyk whisky i mocno przycisnął swoje dłonie do blatu zaraz obok, aby nie było widać, że drżą. Tertulian Maksym Alfons zdawał się też drżeć. Dłonie były we wszystkich szczegółach identyczne, każda żyła, każda zmarszczka, każdy z paznokci, wszystko się powtarzało, jakby wyszło spod tej samej matrycy. Jedyną różnicę stanowiła złota obrączka, którą António Claro nosił na palcu serdecznym lewej ręki. Zobaczymy teraz te nasze znamiona na prawym przedramieniu, zaproponował Tertulian Maksym Alfons. Wstał, ściągnął marynarkę, którą rzucił na ziemię, podwinął rękaw koszuli aż do łokcia. António Claro także wstał, ale najpierw poszedł zamknąć drzwi i zapalił światło. Kiedy wieszał marynarkę na oparciu krzesła, nie zdołał zapobiec głuchemu uderzeniu. To pistolet, zapytał Tertulian Maksym Alfons, Tak, Myślałem, że zdecydował się pan go nie zabierać, Nie jest naładowany, Nie jest naładowany to tylko trzy słowa mówiące, że nie jest naładowany, Chce pan zobaczyć, skoro zdaje się pan mi nie wierzyć, Niech pan robi, co pan uważa za stosowne. António Claro włożył rękę do jednej z wewnętrznych kieszeni marynarki i wyciągnął pistolet, Oto on. Szybkimi ruchami, wprawnymi, wyciągnął pusty magazynek, złamał kolbę i pokazał komorę, także pustą Przekonałem pana, zapytał, Tak, I nie podejrzewa pan, że w innej kieszeni mam drugi pistolet, Za dużo by ich już było, Byłyby konieczne, gdybym postanowił uwolnić się od pana, A dlaczego miałby aktor Daniel Santa – Clara chcieć się uwolnić od nauczyciela historii Tertuliana Maksyma Alfonsa, Sam pan włożył palec w ranę, kiedy zapytał, co się stanie po tym wszystkim, Byłem skłonny iść sobie, to pan poprosił, żebym został, Tak, prawda, ale pańskie odejście niczego by nie rozwiązało, tutaj czy w pańskim domu, albo gdy prowadzi pan lekcje, albo gdy śpi z żoną, Nie jestem żonaty, Zawsze będzie pan moją kopią, moim duplikatem, moim permanentnym obrazem w lustrze, mimo że nie będę się akurat w nim przeglądał, czymś prawdopodobnie nieznośnym, Dwa strzały rozwiązałyby problem, zanimby się pojawił, To prawda, Ale pistolet nie jest nabity, No właśnie, I nie ma drugiego w drugiej kieszeni, Nie ma, A więc wracamy do początku, nie wiemy, co się wydarzy po tym wszystkim. António Claro już podwinął rękaw koszuli do góry, z odległości, w jakiej znajdowali się jeden od drugiego, niezbyt dobrze było widać znamiona, ale kiedy zbliżyli się do światła, pojawiły się, wyraźne, dokładne, identyczne. To jest jak film science fiction, zapisany, zrealizowany i odegrany przez klony w służbie uczonego szaleńca, powiedział António Claro, Jeszcze mamy do obejrzenia bliznę na kolanie, przypomniał Tertulian Maksym Alfons, Nie sądzę, by było warto, wszystko zostało dowiedzione w całej rozciągłości, dłonie, ręce, twarze, głosy, wszystko w nas jest takie samo, brakuje tylko, żebyśmy się jeszcze całkowicie rozebrali. Znowu nalał sobie whisky, wpatrzył się w płyn, jakby oczekiwał, że stamtąd może wyłonić się jakaś myśl, i nagle zapytał, A dlaczego nie, tak, dlaczego nie, To by było śmieszne, sam pan powiedział, że dowód został już przeprowadzony, Śmieszne, dlaczego, od pasa w górę, czy od pasa w górę i w dół, my, aktorzy filmowi i teatralni, też prawie wyłącznie tylko się rozbieramy, Nie jestem aktorem, Niech się pan nie rozbiera, jeśli pan nie chce, ale ja to zrobię, nic mnie to nie kosztuje, jestem do tego przyzwyczajony, a jeśli podobieństwo wystąpi także na całym ciele, patrząc na mnie, będzie pan widział siebie samego, powiedział António Claro. Jednym ruchem ściągnął koszulę, zzuł buty i zrzucił spodnie, potem bieliznę, w końcu skarpetki. Był nagi i był, od głowy do stóp, nauczycielem historii Tertulianem Maksymem Alfonsem. Wtedy Tertulian Maksym Alfons pomyślał, że nie może zostać w tyle, że musi podjąć wyzwanie, wstał z fotela i też zaczął się rozbierać, choć bardziej powściągliwie z racji wstydu i braku wprawy, ale kiedy skończył, i stał tak trochę przygarbiony z powodu nieśmiałości, zmienił się w Daniela Santa – Clara, aktora filmowego, z jedną jedyną wyraźną różnicą stóp, bo nie ściągnął skarpetek. Patrzyli na siebie w milczeniu, świadomi bezsensowności wypowiadania jakichkolwiek słów, więznących im w gardle z poczucia upokorzenia i przegranej, które nie zostawiało miejsca na zdumienie będące normalną reakcją, jakby spowodowana szokiem rezygnacja jednego odebrała coś z tożsamości drugiego. Pierwszy ubrał się Tertulian Maksym Alfons. Nie usiadł, jak ktoś, kto by uważał, iż nadszedł czas, żeby się pożegnać, ale António Claro powiedział, Proszę usiąść, jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym z panem wyjaśnić, nie zabiorę panu wiele czasu, O co chodzi, zapytał Tertulian Maksym Alfons, niechętnie siadając znów w fotelu, Chodzi mi o nasze daty urodzenia, a także o godziny, powiedział António Claro, wyciągając z kieszeni portfel, a z jego wnętrza dokument tożsamości, który podał Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi ponad stołem. Ten rzucił nań okiem, oddał go i powiedział, Urodziłem się tego samego dnia, miesiąca i roku, Nie poczuje się pan urażony, jeśli poproszę o dowód, W żadnym razie. Dowód osobisty Tertuliana Maksyma Alfonsa przeszedł w ręce Antonia Claro, gdzie zabawił dziesięć sekund i wrócił do właściciela, który zapytał, Jest pan zadowolony, Jeszcze nie, jeszcze brak mi konkretnej godziny, najlepiej będzie, jeśli każdy z nas zapisze godzinę na kartce, Po co, Po to, żeby drugi z mówiących, gdybyśmy wybrali taki wariant, nie uległ pokusie odjęcia kwadransa od godziny zadeklarowanej przez poprzednika, A dlaczego nie dodać piętnastu minut, Bo każde dodanie byłoby sprzeczne z interesem drugiego mówiącego, Zapisanie na kartce nie gwarantuje powagi procesu, nikt mi nie zabroni napisać, mam na myśli tylko przykład, że urodziłem się w pierwszej minucie dnia, kiedy w rzeczywistości tak nie było, Kłamałby pan, Oczywiście, ale każdy z nas, jeśli będzie chciał, zawsze może skłamać, nawet jeśli ograniczymy się tylko do powiedzenia na głos godziny, w której się urodziliśmy, Ma pan rację, to kwestia uczciwości i zaufania. Tertulian Maksym Alfons drżał wewnętrznie, od samego początku był przekonany, że ta chwila musi nadejść, nie wyobrażał sobie tylko, że to on sam ją sprowokuje, złamie ostatnią pieczęć, wyjawiając jedyną różnicę, Wiedział z góry, jaka będzie odpowiedź Antonia Claro, ale mimo to zapytał, A jakie będzie miało znaczenie, gdy wyjawimy dokładną godzinę naszego przyjścia na świat, Będzie to miało takie znaczenie, że się dowiemy, który z nas dwóch, pan czy ja, jest kopią drugiego, I jakie to będzie miało znaczenie dla jednego i dla drugiego, Nie mam zielonego pojęcia, jednakże moja wyobraźnia, aktorzy też jej trochę miewają, podpowiada mi, że przynajmniej nie będzie wygodnie żyć z wiedzą, że jest się duplikatem innej osoby, I ze swojej strony jest pan gotów zaryzykować, Jestem bardziej niż zdecydowany, Tylko proszę nie kłamać, Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne, odpowiedział António Claro z wyuczonym uśmiechem, kompozycją plastyczną ust i zębów, gdzie w jednakowych i nierozróżnialnych dozach łączyły się szczerość i złośliwość, niewinność i bezczelność. Następnie dodał, Naturalnie, jeśli pan tak woli, możemy losować, kto będzie pierwszy, Nie trzeba, ja zacznę, sam pan powiedział, że to kwestia uczciwości i zaufania, powiedział Tertulian Maksym Alfons, No to o której godzinie się pan urodził, o drugiej po południu. António Claro zrobił współczującą minę i powiedział, Ja urodziłem się pół godziny wcześniej, albo, żeby powiedzieć z absolutną dokładnością chronometryczną, wystawiłem głowę o trzynastej dwadzieścia dziewięć, przykro mi, mój drogi, ale ja już tu byłem, kiedy pan się urodził, to pan jest duplikatem. Tertulian Maksym Alfons jednym haustem wychylił resztkę koniaku, wstał z miejsca i powiedział, Ciekawość mnie doprowadziła na to spotkanie, teraz, kiedy już ją zaspokoiłem, pójdę sobie, Człowieku, nie wychodź tak szybko, porozmawiajmy jeszcze trochę, jeszcze nie jest późno, a nawet, jeśli nie ma pan żadnych obowiązków, moglibyśmy razem zjeść kolację, tu w pobliżu jest dobra restauracja, z pańską brodą nie będzie najmniejszego niebezpieczeństwa, Dziękuję za zaproszenie, ale nie przyjmuję go, na pewno mielibyśmy sobie bardzo mało do powiedzenia, nie sądzę, aby interesowała pana historia, a ja na kilka lat zostałem wyleczony z kina, Nie spodobało się panu to, że to nie pan się urodził jako pierwszy, z tego powodu, że to ja jestem oryginałem, a pan duplikatem, Nie spodobało się to nieodpowiednie słowo, po prostu wolałbym, żeby tak się nie wydarzyło, ale proszę mnie nie pytać dlaczego, jakkolwiek by było, nie straciłem wszystkiego, jeszcze otrzymałem małą rekompensatę, Jaką rekompensatę, Taką mianowicie, że nie zyskałby pan nic na chodzeniu po świecie i chwaleniu się, że z nas dwóch to pan jest oryginałem, skoro mnie nie byłoby w zasięgu ręki, aby służyć jako konieczny dowód, Nie mam zamiaru rozgłaszać na cztery strony świata tej nieprawdopodobnej historii, jestem artystą, a nie osobliwością z jarmarku, Ja zaś jestem nauczycielem historii, a nie przypadkiem teratologicznym, Zgadzamy się, Nie ma więc żadnego powodu, żebyśmy się mieli jeszcze raz spotkać, Też tak sądzę, Zostaje mi więc jedynie życzyć panu największego szczęścia w odgrywaniu roli, z której nie wyciągnie pan żadnych korzyści, skoro nie będzie oklaskującej pana publiczności, i obiecać panu, że ten duplikat pozostanie na zawsze poza zasięgiem ciekawości naukowej, bardziej niż uzasadnionej, oraz gazetowego plotkarstwa, nie mniej uzasadnionego, wszak z tego żyje, przypuszczam, że zna pan to powiedzenie zwyczaj czyni prawo, gdyby tak nie było, mogę pana zapewnić, że nie napisano by Kodeksu Hammurabiego, Będziemy się trzymać z daleka od siebie, W tak dużym mieście nie będzie to trudne, poza tym nasze zawody są od siebie tak odległe, że nigdy bym się nie dowiedział o pana istnieniu, gdyby nie ten nieszczęsny film, co do prawdopodobieństwa, że aktor filmowy zainteresuje się nauczycielem historii, z pewnością nie ma takiej wartości, za pomocą której można by było wyrazić to matematycznie, Nigdy nic nie wiadomo, prawdopodobieństwo tego, że zaistniejemy takimi, jakimi jesteśmy, wynosiło zero, a jednak proszę, Spróbuję wyobrazić sobie, że nie zobaczyłem tego filmu ani żadnych kolejnych, albo postaram się wbić sobie w pamięć, że przyśnił mi się długi i ciężki koszmar, aby w końcu zrozumieć, że sprawa nie jest aż taka straszna, człowiek identyczny z drugim człowiekiem, co to ma za znaczenie, jeśli wolno mi być szczerym, jedyna rzecz, która istotnie mnie martwi w tej chwili, to pytanie, czy skoro urodziliśmy się tego samego dnia, to również tego samego dnia umrzemy, Nie rozumiem, jaki sens ma martwienie się tym właśnie teraz, Martwienie się śmiercią zawsze ma sens, Sprawia pan wrażenie człowieka cierpiącego na chorobliwą obsesję, kiedy pan zadzwonił, też pan o tym mówił, i też zupełnie bez powodu, Wtedy mówiłem bez zastanowienia, było to jedno z tych zdań, co to wplatają się w rozmowę nieproszone, Tym razem było inaczej, Czy to pana niepokoi, Nie niepokoi mnie, Może zacznie pana niepokoić, jeśli wyjawię panu pomysł, który właśnie przyszedł mi do głowy, Co to za pomysł, A ten mianowicie, że skoro jesteśmy tak podobni, jak to dzisiaj mieliśmy okazję sprawdzić, logika identyczności, która zdaje się nas łączyć, zdecyduje, że to pan powinien umrzeć przede mną, dokładnie trzydzieści jeden minut przede mną, przez trzydzieści jeden minut duplikat zajmie miejsce oryginału, sam stanie się oryginałem, Życzę panu, żeby dobrze pan przeżył tych trzydzieści jeden minut osobistej tożsamości, absolutnej i wyłącznej, bo od tej chwili nie będzie pan miał ich więcej, To miło z pańskiej strony, odparł Tertulian Maksym Alfons. Z całą starannością założył brodę, ściskając ją delikatnie opuszkami palców, ręce już mu się nie trzęsły, powiedział do widzenia i poszedł w stronę drzwi. Tam nagle się zatrzymał, odwrócił się i powiedział, Ach, zapomniałem o najważniejszym, poddaliśmy się wszystkim próbom, oprócz jednej, Jakiej, zapytał António Claro, Próbie DNA, analizie naszego kodu genetycznego albo, słowami prostszymi, dostępnymi dla umysłu każdego, odszukaniu decydującego argumentu, Ani mi to w głowie, Ma pan rację, musielibyśmy obaj pójść do laboratorium genetycznego, trzymając się za ręce, żeby nam obcięli kawałek paznokcia albo wyciągnęli z nas kroplę krwi, a wtedy, tak, wiedzielibyśmy, czy to nasze podobieństwo nie jest zwykłym zbiegiem okoliczności, przypadkową identycznością kolorów i form zewnętrznych, czy też jesteśmy przykładem podwojenia, oryginał i odbicie, chcę powiedzieć, że niemożliwość byłaby jedynym złudzeniem, jakie nam zostało, Uznaliby nas za przypadki teratologiczne, Albo za osobliwości z jarmarku, A to byłoby nieznośne dla każdego z nas, Dokładnie tak, Dobrze, że się ze sobą zgadzamy, W czymś musieliśmy się ze sobą zgadzać, Do widzenia, Do widzenia.
Słońce już się skryło za górami, które zamykały horyzont po drugiej stronie rzeki, ale jasność bezchmurnego nieba prawie się nie zmniejszyła, jedynie surowa intensywność błękitu została złagodzona bladoróżowym tonem, który z wolna się rozprzestrzeniał. Tertulian Maksym Alfons zapuścił silnik samochodu i skręcił kierownicę, aby wjechać na drogę przecinającą wieś. Zwróciwszy wzrok w stronę domu, zobaczył w drzwiach Antonia Claro, ale podążył naprzód. Nie było machania na pożegnanie, ani z jednej strony, ani z drugiej. Dalej używasz tej żałosnej brody, odezwał się zdrowy rozsądek, Ściągnę ją, zanim dojedziemy do drogi, ostatni raz mnie przyłapujesz na jej używaniu, od tej chwili będę chodził z odkrytą twarzą, niech się przebiera, kto chce, Skąd wiesz, Wiedzieć, tak do końca, to nigdy nie będę wiedział, to tylko taki pomysł, przypuszczenie, przeczucie, Muszę ci wyznać, że nie spodziewałem się tego po tobie, zachowałeś się bardzo dobrze, jak mężczyzna, Jestem mężczyzną, Nie przeczę, że nim jesteś, ale zwykle twoje słabości nakładały się na twoje mocne strony, Tak więc mężczyzną jest tylko ten, kto nie ma chwil słabości, Też jest mężczyzną ten, kto potrafi je pokonać, W takim razie kobieta potrafiąca okiełznać swe żeńskie słabości jest mężczyzną, jest jak mężczyzna, W przenośni tak, możemy tak powiedzieć, No to muszę ci powiedzieć, że zdrowy rozsądek wypowiada się jak macho, w najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa, Nie moja wina, takim mnie stworzono, Nie jest to dobre usprawiedliwienie w ustach kogoś, kto trawi całe życie na wygłaszaniu opinii i udzielaniu porad, Nie zawsze się mylę, Pasuje ci ta nagła skromność, Byłbym lepszy, niż jestem, bardziej skuteczny, bardziej użyteczny, gdybyście mi pomagali, Kto, Wy wszyscy, mężczyźni, kobiety, zdrowy rozsądek to tylko średnia arytmetyczna, która idzie w górę albo lub w dół w zależności od przypływu, Czyli przewidywalna, W rzeczy samej, jestem rzeczą najbardziej przewidywalną ze wszystkich rzeczy świata, Dlatego czekałeś na mnie w samochodzie, Czas już był, by się pojawić, można było już nawet postawić mi zarzut, że za bardzo się ociągam, Wszystko słyszałeś, Od początku do końca, Myślisz, że źle zrobiłem, przychodząc na to spotkanie, To zależy od tego, co się rozumie przez pojęcie dobra i zła, zresztą, to nie ma znaczenia, widząc, do jakiej sytuacji doprowadziłeś, nie miałem innego wyjścia, To był jedyny sposób, żeby zakończyć całą sprawę, Jakie znów zakończenie, Umówiliśmy się, że nie będzie więcej spotkań, Chcesz mi powiedzieć, że całe to zamieszanie, do którego doprowadziłeś, zakończy się w taki sposób, że on wróci do swojej pracy, a ty do swojej, że ty wrócisz do Marii da Paz na tak długo, póki to będzie trwało, a on do swojej Heleny, czy jak ona się tam nazywa, i od tej chwili nigdy o tobie nie słyszałem ani cię nie widziałem, czy to mi właśnie powiedziałeś, Nie ma żadnego powodu, żeby było inaczej, Są wszystkie powody, żeby było inaczej, słowo zdrowego rozsądku, Wystarczy, że nie będziemy chcieli, Jeśli wyłączysz silnik, samochód dalej jedzie, Jedziemy z górki, Też by jechał, to prawda, że przez znacznie krótszy czas, gdybyśmy się znaleźli na płaszczyźnie poziomej, nazywa się to siłą inercji, jak masz obowiązek wiedzieć, chociaż nie chodzi o sprawy wchodzące w zakres wiedzy historycznej, a może tak, jak się nad tym dobrze zastanowić, wydaje mi się, że właśnie w historii najbardziej widoczna jest siła inercji, Nie wygłaszaj sądów w sprawach, o których nic nie wiesz, partia szachów może zostać przerwana w każdej chwili, Ja mówiłem o historii, A ja mówię o szachach, Bardzo dobrze, niech się osioł ustawi wedle pańskiej woli, każdy z graczy może kontynuować grę samotnie, jeśli będzie miał ochotę, i ten właśnie, bez potrzeby uciekania się do oszustwa, w każdej sytuacji zostanie zwycięzcą, czy będzie grał białymi, czy czarnymi, bo przecież gra wszystkimi, Ja wstałem od stołu, wyszedłem z pokoju, już mnie tam nie ma, Zostało jeszcze trzech graczy, Pewnie powiesz, iż został jeszcze ten António Claro, Także jego żona i Maria da Paz, Co Maria da Paz ma z tym wspólnego, Słabą masz pamięć, mój drogi, zdaje się, że zapominasz, iż użyłeś jej nazwiska w swoich dociekaniach, wcześniej czy później, czy to z twojego powodu, czy z powodu kogokolwiek innego Maria da Paz dowie się o całej intrydze, w którą jest wplątana bez swojej wiedzy, a co do żony aktora, to sądzę, że choć jeszcze nie dotknęła żadnej figury, jutro może stać się zwycięską królową, Jak na zdrowy rozsądek masz zbyt bujną wyobraźnię, Pamiętaj, co ci powiedziałem kilka tygodni temu, tylko zdrowy rozsądek z wyobraźnią poety mógł zostać wynalazcą koła, Niedokładnie tak powiedziałeś, Co za różnica, mówię to w tej chwili, Byłbyś lepszym kompanem, gdybyś nie zawsze chciał mieć rację, Nigdy nie uważałem, że zawsze mam rację, jeśli kiedykolwiek popełniłem błąd, jako pierwszy dostawałem po łapach, Być może, ale przybierając wyraz twarzy kogoś, kto został potwornie skrzywdzony przez sędziego, A podkowa, Co podkowa, Ja, zdrowy rozsądek, wynalazłem też podkowę, Z wyobraźnią poety, Konie na pewno przysięgłyby, że tak, Żegnaj, żegnaj, już odlatujemy na skrzydłach fantazji, Co myślisz teraz zrobić, Zadzwonię w dwa miejsca, do matki, żeby powiedzieć, że odwiedzę ją pojutrze, i do Marii da Paz, żeby powiedzieć, że jutro pojadę do matki i zostanę tam przez tydzień, jak widzisz, nic bardziej prostego, nic bardziej niewinnego, domowego i rodzinnego. W tej chwili jakiś samochód wyprzedził ich z wielką szybkością, kierowca skinął im prawą ręką. Znasz tego faceta, kto to jest, zapytał zdrowy rozsądek, To mężczyzna, z którym rozmawiałem, António Claro, Daniel Santa – Clara, oryginał, którego ja jestem duplikatem, sądziłem, że go rozpoznałeś, Nie mogę rozpoznać kogoś, kogo nigdy w życiu nie widziałem, Zobaczyć jego to tak jak zobaczyć mnie, Ale nie zza tej brody, Przy tej naszej rozmowie zapomniałem jej ściągnąć, dobra, jak ci się teraz podobam, Jego samochód ma większą moc niż twój, Znacznie większą, Zniknął w jednej chwili, Jedzie opowiedzieć o naszym spotkaniu żonie, To możliwe, ale nie pewne, Jesteś urodzonym niedowiarkiem, Nie, jestem tylko tym, co nazywacie zdrowym rozsądkiem, bo nie wiecie, jaką lepszą nazwę moglibyście wymyślić, Wynalazca koła i podkowy, Tylko w godzinach poezji, tylko w godzinach poezji, Zadbaj, żeby było ich więcej, Jak dojedziesz, zostaw mnie przy wjeździe na twoją ulicę, jeśli można, Nie chcesz do mnie wejść, odpocząć chwilę, Nie, wolę zmusić wyobraźnię do pracy, bo będzie nam bardzo potrzebna.
Kiedy Tertulian Maksym Alfons zbudził się następnego poranka, zrozumiał, dlaczego powiedział zdrowemu rozsądkowi, ledwie ten wszedł do samochodu, że widzi go ze sztuczną brodą po raz ostatni, od tej chwili zacznie chodzić z odkrytą twarzą, wystawiony na widok wszystkich ludzi. Niech się przebiera, kto chce, takie były ostatnie jego słowa. To, co mogło wtedy wydać się nieprzygotowanej osobie czymś więcej niż temperamentną deklaracją intencji, spowodowaną usprawiedliwioną niecierpliwością kogoś, kto został poddany serii trudnych prób, okazało się niepostrzeżenie zalążkiem działania brzemiennego w przyszłe konsekwencje, jak wysłanie listu wyzywającego wroga na pojedynek, w pełni świadomości, że sprawy nie będą mogły się na tym zakończyć. Jednakże zanim wznowimy opowiadanie, wypada dla zachowania jego harmonii, abyśmy poświęcili kilka linijek analizie każdej niezauważonej sprzeczności, jaką spostrzeżemy pomiędzy działaniami, o których za chwilę opowiemy, i rozstrzygnięciami zapowiedzianymi przez Tertuliana Maksyma Alfonsa podczas krótkiej podróży ze zdrowym rozsądkiem. Wycieczka do ostatnich stron poprzedniego rozdziału ujawni przed nami natychmiast istnienie podstawowej sprzeczności, która zaistniała między różnymi wariantami ekspresyjnymi, jakie przybierały słowa Tertuliana Maksyma Alfonsa wypowiedziane w obliczu roztropnego sceptycyzmu zdrowego rozsądku, po pierwsze, że postawił krzyżyk na sprawie dwóch takich samych mężczyzn, po drugie, że zostało ustalone, że António Claro i on nigdy więcej się nie spotkają, i po trzecie sprzeczność z naiwną retoryką finału aktu to że wstał od stołu gry, że wyszedł z pokoju, że już go nie ma. To jest przeciwstawność. Jak może Tertulian Maksym Alfons stwierdzić, że już go nie ma, że wyszedł, że odszedł od stołu gry, skoro zaraz po przełknięciu śniadania zobaczyliśmy go, jak gna do najbliższego sklepu papierniczego celem zakupienia pudełka, w którym prześle Antoniowi Claro, pocztą, ni mniej, ni więcej, ale brodę, którą przez ostatnich kilka dni się maskował. Jeśli wyobraża sobie, że António Claro pewnego dnia będzie miał powody, które go skłonią do użycia brody, to jego sprawa, i ta sprawa nie będzie miała nic wspólnego z Tertulianem Maksymem Alfonsem, który wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, mówiąc, że już więcej nie wraca. Kiedy za dwa albo trzy dni António Claro otworzy paczkę w swoim domu i znajdzie się oko w oko ze sztuczną brodą, którą natychmiast rozpozna, niechybnie powie do żony, To co tutaj widzisz, a co wydaje się sztuczną brodą, to jest wyzwanie na pojedynek, a żona zapyta, Ależ jak to możliwe, przecież ty nie masz żadnych wrogów. António Claro nie będzie tracił czasu na odpowiedź, że nieposiadanie wrogów jest w ogóle niemożliwe, bo wrogowie nie rodzą się z powodu naszej chęci ich posiadania, ale z ich własnego niezłomnego pragnienia posiadania nas. W społeczności aktorskiej, na przykład, role z dziesięcioma linijkami tekstu rozbudzają z przygnębiającą częstotliwością zazdrość tych, co mają role, o pięciu linijkach, zawsze zaczyna się od tego, od zazdrości, a jeśli później role o dziesięciu linijkach przejdą w dwudziestolinijkowe, a te z pięcioma będą musiały zadowolić się siedmioma, taka sytuacja oznacza, że został użyźniony teren, na którym rozwinie się rozłożysta, kwitnąca i trwała wrogość. A ta broda, zapyta Helena, Zapomniałem ci powiedzieć tamtego dnia, że używał jej Tertulian Maksym Alfons, kiedy przyszedł na spotkanie ze mną, to zrozumiałe, że ją zabrał, i przyznam ci się, że nawet jestem mu za to wdzięczny, wyobraź sobie, że ktoś w wiosce pomyliłby go ze mną, jakież problemy mogłyby się z tego zrodzić, Co z nią zrobisz, Mógłbym ją zwrócić z oschłym biletem i odesłać tego intruza na jego miejsce, ale to by znaczyło wdanie się w pyskówkę o nieprzewidywalnych konsekwencjach, wiadomo, jak to się zaczyna, ale nie wiadomo, jak się skończy, a ja muszę dbać o swoją karierę, teraz kiedy moje role mają już po pięćdziesiąt linijek jak, z perspektywą na dalsze polepszenie, jeśli wszystko będzie dalej dobrze szło, na co daje nadzieję leżący tu scenariusz, Gdybym ja znalazła się w takiej sytuacji, podarłabym tę brodę, wyrzuciła do śmieci albo spaliła, co z oczu, to i z serca, Nie wydaje mi się, żeby był to sercowy przypadek, poza tym nie wydaje mi się, żeby broda do ciebie pasowała, Nie żartuj sobie, wiesz, o co mi chodzi, wiem, że trapi moją duszę, że nawet niepokoi moje ciało świadomość, że jest w tym mieście mężczyzna idealnie taki sam jak ty, chociaż staram się odrzucić myśl, że możecie być podobni aż do tego stopnia, Powtarzam ci, że podobieństwo jest totalne, absolutne, nawet odciski palców w naszych dowodach osobistych są identyczne, miałem okazję porównać, Kręci mi się w głowie od samego myślenia, Nie popadaj w obsesję, weź coś na uspokojenie, Już wzięłam, biorę to, odkąd ten człowiek tu zadzwonił, Nie zauważyłem tego, Nie zwracasz na mnie zbyt wielkiej uwagi, To nieprawda, skąd miałem wiedzieć, że bierzesz lekarstwa, skoro robisz to po kryjomu, Przepraszam, jestem trochę nerwowa, ale to nie ma znaczenia, to minie, Przyjdzie jeszcze taki dzień, że nie będziemy już w ogóle pamiętać o tej przeklętej historii, Zanim on nadejdzie, musisz coś zrobić z tymi obrzydliwymi kłakami, Włożę ją do pudełka z wąsami, których używałem w tamtym filmie, Jaki sens ma przechowywanie brody, którą nosiła na twarzy inna osoba, Rzecz w tym, że osoba rzeczywiście jest inna, ale twarz nie, twarz jest ta sama, Nie jest ta sama, Jest ta sama, Jeśli chcesz, żebym zwariowała, gadaj dalej, że jego twarz jest twoją twarzą, Proszę, uspokój się, Poza tym jak zamierzasz pogodzić jedno z drugim, zachować brodę, jakby chodziło o jakąś relikwię, i uważać, że jej wysłanie było aktem zaczepnym ze strony wroga, co powiedziałeś, kiedy otworzyłeś pudełko, Nie powiedziałem, że przychodzi od wroga, Ale tak pomyślałeś, Możliwe, że tak pomyślałem, ale nie jestem pewien, czy to odpowiednie słowo, ten mężczyzna nigdy nie zrobił mi nic złego, Istnieje, Istnieje dla mnie w taki sam sposób jak ja dla niego, Przecież to nie ty go odszukałeś, Gdybym znalazł się na jego miejscu, nie zachowałbym się w inny sposób, Na pewno tak, gdybyś zapytał mnie o zdanie, Dobrze widzę, że sytuacja nie jest przyjemna, dla żadnego z nas, ale nie potrafię zrozumieć, czemu się tak zacietrzewiasz, Nie zacietrzewiam się, Jeszcze chwila, a zaczniesz ciskać z oczu piorunami, Helena nie zaczęła ciskać piorunami z oczu, ale niespodziewanie popłynęły z nich łzy. Odwróciła się plecami do męża i pobiegła zamknąć się w pokoju, zatrzasnąwszy drzwi ze zdecydowanie większą siłą, niż to konieczne. Zwolennik przesądów, który byłby świadkiem tej godnej ubolewania małżeńskiej sceny, właśnie przez nas opisanej, być może nie straciłby okazji, by przypisać przyczynę konfliktu złemu wpływowi sztucznego dodatku, uparcie chowanego przez Antonia Claro przy sztucznych wąsach, z którymi praktycznie rozpoczął swoją karierę aktorską. A najpewniej ta osoba pokiwałaby głową z wyrazem udawanego współczucia i orzekłaby tonem wyroczni, Kto sam z własnej woli sprowadza wroga do domu, niech potem się nie skarży, został ostrzeżony i nie usłuchał.
Ponad czterysta kilometrów od tego tu miejsca, w swym dawnym pokoju, Tertulian Maksym Alfons przygotowuje się do spania. Po tym jak wyjechał z miasta we wtorek rano, przez całą drogę kłócił się sam z sobą, czy powinien opowiedzieć matce coś z tego, co się działo, czy wręcz przeciwnie, rozsądniej byłoby zostawić usta szczelnie zapieczętowane. Po pięćdziesięciu kilometrach zdecydował, że najlepiej będzie opowiedzieć jej wszystko, po stu dwudziestu kilometrach oburzył się na samego siebie, że był zdolny do podjęcia podobnego postanowienia, po dwustu dziesięciu wyobraził sobie, że drobne wyjaśnienie w tonie anegdoty być może byłoby wystarczające dla zaspokojenia matczynej ciekawości, po trzystu czternastu kilometrach nazwał siebie głupcem, że chyba musiałby jej nie znać, żeby wpaść na podobny pomysł, po czterystu czterdziestu siedmiu, kiedy zatrzymał się przed drzwiami jej domu, dalej nie wiedział, co zrobić. Teraz zaś, kiedy wkłada na siebie piżamę, myśli, że ta podróż to był bardzo poważny błąd, zasługujący na karę, lepiej było nie wychodzić z domu, pozostać zamkniętym w ochronnej muszli, i czekać. To prawda, że tutaj jest bezpieczny, ale, i nie chcemy przez to obrazić pani Karoliny, która zarówno pod względem fizycznego wyglądu, jak i moralności nie zasługuje na podobne porównania, Tertulian Maksym Alfons czuje się, jakby wpadł w paszczę wilka niczym nieostrożny wróbelek, który leciał wprost we wnyki, nie zwracając uwagi na konsekwencje. Matka nie zadaje mu pytań, ogranicza się do popatrzenia na niego od czasu do czasu wzrokiem pełnym wyczekiwania, po czym powoli odwraca oczy, dając do zrozumienia tym gestem, Nie chcę być niedyskretna, ale wiadomość została przesłana, Jeśli myślisz, że wyjedziesz stąd, nic nie mówiąc, to wybij to sobie z głowy. Leżąc w łóżku, Tertulian Maksym Alfons męczy się z tą sprawą i nie umie znaleźć rozwiązania. Matka nie jest zrobiona z tego samego materiału co Maria da Paz, ona zadowala się, albo takie sprawia wrażenie, jakimkolwiek wyjaśnieniem, które on jej poda, nie będzie miała nic przeciwko oczekiwaniu przez całe życie, jeśli będzie to konieczne, na chwilę objawienia. Matka Tertuliana Maksyma Alfonsa, każdą wypowiedzą, każdym ruchem, kiedy stawia przed nim talerz, kiedy pomaga mu włożyć marynarkę, kiedy podaje mu wypraną koszulę, mówi, Nie proszę cię, żebyś opowiedział mi wszystko, masz prawo zachować swoje tajemnice, ale jednego absolutnie nie możesz mi odmówić, tego, od czego zależeć będzie twoje życie, twoja przyszłość, twoje szczęście, to chcę poznać i ty nie możesz mi tego zabronić. Tertulian Maksym Alfons zgasił światło na nocnym stoliku, przywiózł ze sobą trochę książek, ale duch, tej nocy, nie żąda od niego lektur, a co do mezopotamskich cywilizacji, które bez wątpienia słodko powiodłyby go do przezroczystych progów snu, jako zbyt ciężkie zostały w domu, też na nocnym stoliku, z zakładką na początku pouczającego rozdziału o królu Tukultininurta I, za którego rządów kraj kwitł, jak to zwykło się mawiać o tamtych czasach, pomiędzy dwunastym i trzynastym wiekiem przed Chrystusem. Drzwi pokoju, zaledwie przymknięte, otworzyły się lekko na mrok. Wszedł Tomarctus, domowy pies. Przyszedł sprawdzić, czy ten pan, który pojawia się tylko od czasu do czasu, wciąż jeszcze tu jest. Pies jest średniego rozmiaru, jest całkowicie czarny, a nie, jak to zwykle bywa z psami, że kiedy przyjrzymy im się z bliska, czerń robi się szarawa. Dziwne imię zostało mu nadane przez Tertuliana Maksyma Alfonsa, tak to jest, kiedy ma się właściciela erudytę, zamiast ochrzcić psa zawołaniem, które on mógłby z łatwością wychwycić dzięki prostym szlakom genetycznym, jak to było w przypadku Wiernego, Pilota, Sułtana czy Admirała, odziedziczonych i przekazanych z pokolenia na pokolenie, zamiast tego nadano mu imię psowatego, który ponoć żył piętnaście milionów lat temu, wedle źródeł paleontologicznych, i jest skamieliną, Adamem tych czworonożnych zwierzaków, biegających, węszących i wydrapujących sobie pchły, i co jest naturalne wśród przyjaciół, od czasu do czasu gryzących. Tomarctus nie przyszedł tu na dłużej, kilka minut pośpi, skulony w nogach łóżka, później wstanie, żeby przejść się po domu i zobaczyć, czy wszystko jest w porządku, a w końcu przez resztę nocy będzie czuwającym kompanem swej pani, chyba że zechce mu się wyjść na patio, żeby poszczekać, po drodze napić się wody z miski i podnieść łapę na grządce geranium albo przy krzewie rozmarynu. Wróci do pokoju Tertuliana Maksyma Alfonsa o brzasku, ustali, że ta część ziemi nie zmieniła swego miejsca, oto, co psy najbardziej cenią w życiu, żeby nikt sobie nie poszedł. Kiedy Tertulian Maksym Alfons się zbudzi, drzwi będą zamknięte, będzie to oznaczało, że matka już wstała i że Tomarctus wyszedł za nią. Tertulian Maksym Alfons spogląda na zegarek, mówi sam do siebie, Jeszcze jest wcześnie, na czas trwania tych niepewnych, ostatnich chwil snu zmartwienia mogą poczekać.
Z pewnością zbudziłby się z przerażeniem, gdyby jakiś złośliwy skrzat szepnął mu do ucha, że coś niebywale istotnego odbywa się w tej chwili w domu Antonia Claro, albo, by to określić z odpowiednią dokładnością i trafnością, w zmaltretowanym wnętrzu jego mózgu. Helenie bardzo pomogły leki na uspokojenie, dowodem jest to, jak śpi, równy oddech, spokojna i nieobecna twarz dziecka, ale nie możemy powiedzieć tego samego o jej mężu, ten nie wykorzystał nocy, jego myśli wracały nieustannie do sprawy sztucznej brody, zadawał sobie pytanie, w jakim to celu Tertulian Maksym Alfons mu ją przesłał, śnił o spotkaniu w domku na wsi, budził się przygnębiony, czasem zlany potem. Dzisiaj tak nie było. Wraża jest noc, podobnie jak i poprzednie, ale zbawienny poranek, tak jak wszystkie powinny być. Otworzył oczy i odczekał, zaskoczony tym, że wypatruje czegoś, co właśnie miało rozkwitnąć i co w pewnej chwili rzeczywiście rozkwitło, była to iskra, błyskawica, która wypełniła blaskiem cały pokój, było to wspomnienie, że Tertulian Maksym Alfons na początku rozmowy powiedział, Napisałem do producenta, oto jakiej odpowiedzi udzielił mi na pytanie, I jak pan w końcu na mnie trafił. Uśmiechnął się z czystej sympatii, jak pewnie uśmiechali się wszyscy marynarze na widok nieznanej wyspy, lecz przyjemne podniecenie odkryciem nie trwało długo, te poranne pomysły zwykle mają fabryczny defekt, wydaje nam się, że oto odkryliśmy perpetuum mobile, a jak tylko się odwrócimy, maszyna się zatrzymuje. W firmach producenckich najmniej brak jest właśnie listów z prośbami o zdjęcia aktorów, wielkich gwiazd, dopóki trwa łaskawość publiczności, otrzymują ich tysiące tygodniowo, to znaczy w rzeczywistości ich nie otrzymują, szkoda by im było czasu, żeby nawet rzucić na nie okiem, firma ma do tego zatrudniony specjalny personel, który bierze z półki odpowiednie zdjęcie, wsadza je do koperty, już z wydrukowaną dedykacją, jednakowo dla wszystkich, i szybciej, bo się robi późno, kto następny. To oczywiste, że Daniel Santa – Clara nie jest żadną gwiazdą, gdyby kiedyś pojawiły się listy z prośbą o jego zdjęcie, byłby to powód do wciągnięcia na maszt narodowej flagi i ogłoszenia narodowego święta, a dodatkowo nie powinniśmy zapominać, że takich listów się nie przechowuje, zaraz wędrują, bez wyjątku, do niszczarki dokumentów, zostają zmienione w górę nie dających się już odczytać pasków, te wszystkie marzenia, wszystkie te emocje. Zakładając jednakże, że archiwiści przedsiębiorstwa mają za zadanie przechować je, uporządkować i skrupulatnie zakwalifikować, aby w żadnym razie nie zagubił się ani jeden z tak wielu dowodów uwielbienia artystów ze strony publiczności, w sposób nieunikniony pojawia się pytanie, do czego może posłużyć Antoniowi Claro list napisany przez Tertuliana Maksyma Alfonsa, albo konkretniej, w jaki sposób list ten mógłby się przyczynić do odkrycia wyjścia, o ile ono istnieje, ze skomplikowanego, niesamowitego, nigdy wcześniej nie widzianego przypadku istnienia dwóch identycznych ludzi. Trzeba powiedzieć, że ta niepoważna nadzieja, natychmiast obrócona wniwecz przez logikę faktów, była tym, co tak ewidentnie dodało animuszu Antoniowi Claro przy obudzeniu się, a jeśli coś z niej jeszcze zostało, to zaledwie nikła możliwość, że ta część listu, którą Tertulian Maksym Alfons rzekomo napisał na temat drugoplanowych aktorów, mogła zostać uznana za wystarczająco interesującą, aby list dostąpił honoru przechowania w archiwum, a może nawet, kto wie, zwrócić uwagę jakiegoś specjalisty od marketingu, któremu czynniki ludzkie nie są całkowicie obce. W rzeczywistości, mamy tu do czynienia jedynie z potrzebą drobnej satysfakcji, jaka stałaby się udziałem ego Daniela Santa – Clara, dzięki pióru nauczyciela historii, który uznał ważność roli majtków okrętowych dla żeglugi lotniskowców, nawet jeśli przez całą podróż zajmują się jedynie glansowaniem mosiądzu. Czy byłby to wystarczający powód, żeby António Claro zdecydował się pójść do firmy tego ranka i zapytać o istnienie listu napisanego przez Tertuliana Maksyma Alfonsa, to kwestia wielce dyskusyjna, biorąc pod uwagę dowiedzioną już jako niepewna możliwość odnalezienia tam tego, co tak mylnie sobie wyobraził, ale istnieją w życiu sytuacje, kiedy to potrzeba wyrwania się z marazmu niezdecydowania, potrzeba zrobienia czegoś, czegokolwiek, nawet niepotrzebnego, nawet powierzchownego, jest ostatnią oznaką zdolności woli, która nam jeszcze została, zupełnie jak zajrzenie przez dziurkę od klucza w drzwiach, przez które zabroniono nam przechodzić. António Claro już wstał z łóżka, zrobił to bardzo ostrożnie, aby nie zbudzić żony, teraz półleży, na kanapie w salonie i trzyma na kolanach otwarty scenariusz przyszłego filmu, badając, czy da się nim usprawiedliwić pójście do przedsiębiorstwa, on, który nigdy nie musiał się przed nikim usprawiedliwiać, nawet w tym domu nigdy nikt tego od niego nie wymagał, oto co się dzieje, kiedy nie ma się całkiem czystego sumienia, Jest tutaj pewna wątpliwość, którą muszę rozwiać, powie, gdy pojawi się Helena, brakuje przynajmniej jednej odpowiedzi, teraz ta scena nie ma żadnego sensu. W końcu jednak śpi, kiedy żona wchodzi do pokoju, ale efekt nie został do końca stracony, ona myślała, że on wstał, żeby studiować swoją rolę, zdarzają się takie osoby, ludzie, których wyrafinowane poczucie odpowiedzialności utrzymuje w stanie nieustannego niepokoju, jakby w każdej chwili dopuszczali się niewypełnienia jakiegoś obowiązku i obwiniali siebie o to. Zbudził się przestraszony, wyjaśnił, mamrocząc, że nie mógł spać w nocy, a ona zapytała go, dlaczego nie wróci do łóżka, on zaś odparł, że znalazł błąd w scenariuszu, który można będzie poprawić tylko w przedsiębiorstwie, ona na to, że nie musi tam biec natychmiast, może pójść po obiedzie, a teraz niech śpi. On się upierał, ona ustąpiła, powiedziała tylko, że sama ma ochotę znowu znaleźć się w pościeli, Za dwa tygodnie zaczynają się wakacje, zobaczysz, ile będę spała, A jeszcze z tymi tabletkami, to będzie raj, Nie spędzisz wakacji w łóżku, powiedział on, Moje łóżko jest moim zamkiem, odpowiedziała, za moimi murami jestem bezpieczna, Powinnaś pójść do lekarza, nigdy taka nie byłaś, To zrozumiałe, jeszcze nigdy nie poświęcałam myśli dwóm mężczyznom, Przypuszczam, że nie mówisz tego poważnie, W znaczeniu, jakie ty temu nadajesz, oczywiście, że nie, poza tym przyznaj, że byłoby śmieszne, gdybyś był zazdrosny o osobę, której nawet nie znam i której z własnej woli nigdy nie poznam. Był to najlepszy moment, aby António Claro wyznał, że to nie z powodu rzekomych usterek w scenariuszu udaje się do przedsiębiorstwa, ale żeby przeczytać, o ile to możliwe, list napisany właśnie przez tego drugiego z mężczyzn zajmujących myśli żony, choć można przypuszczać, biorąc pod uwagę to, jak funkcjonuje ludzki mózg, zawsze gotowy ześlizgiwać się w stronę jakiejś formy delirium, że przynajmniej podczas tych niespokojnych dni ten drugi mężczyzna wyprzedził tego pierwszego. Jednakże proszę przyznać, że tego rodzaju wyjaśnienia, oprócz domagania się od pomieszanej głowy Antonia Claro zbyt wielkiego wysiłku, tylko jeszcze bardziej poplątałyby sytuację i najprawdopodobniej nie zostałyby przyjęte przez Helenę z przychylnym zrozumieniem. António Claro ograniczył się do odpowiedzi, że nie jest zazdrosny, że głupio byłoby mu być zazdrosnym, jest tylko przejęty jej stanem zdrowia, Powinniśmy wykorzystać twoje wakacje i wyjechać gdzieś daleko, powiedział, Wolę zostać w domu, poza tym ty będziesz miał ten swój film, Jeszcze jest dość czasu, Mimo to, Moglibyśmy pojechać na wieś, poproszę kogoś ze wsi, żeby wyczyścił nam ogródek, Duszę się w tej samotności, No to pojedziemy w inne miejsce, Już ci powiedziałam, że wolę zostać w domu, To będzie następna samotność, Ale w tej czuję się dobrze, Jeśli naprawdę tak chcesz, Tak, naprawdę tak chcę. Nie było już więcej o czym mówić. Śniadanie zostało zjedzone w ciszy i pół godziny później Helena była na ulicy, w drodze do pracy António Claro nie musiał się tak bardzo spieszyć, ale też zaraz wyszedł. Wsiadł do samochodu z poczuciem, że przechodzi do ataku. Nie wiedział tylko po co.
Nieczęsto pojawiają się aktorzy w biurach produkcji, a jest to chyba pierwszy przypadek, by któryś z nich przyszedł zadać pytania o list od wielbiciela, choć odróżnia się on od innych, bo nie prosi się w nim o zdjęcie ani o autograf, ale o adres, António Claro nie wie, co jest napisane w liście, przypuszcza, że prosi się w nim tylko o jego adres zamieszkania. Prawdopodobnie António Claro nie miałby łatwego zadania, gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, że zna kierownika, który był jego kolegą z czasów szkolnych i który przyjął go z otwartymi ramionami, witając zdaniem z otrzęsin, No i co cię tu sprowadza, Wiem, że ktoś napisał list, żeby poprosić o mój adres, i chciałbym ten list przeczytać, powiedział, Tymi sprawami ja się nie zajmuję, ale poproszę kogoś, żeby cię obsłużył. Wezwał kogoś przez telefon, z grubsza wyjaśnił, o co chodzi, i za chwilę pojawiła się młoda, uśmiechnięta kobieta, z gotowym już zdaniem na ustach, Dzień dobry, bardzo mi się pan podobał w ostatnim filmie, To miło z pani strony, Czego chciałby się pan dowiedzieć, Chodzi o list napisany przez niejakiego Tertuliana Maksyma Alfonsa, Jeśli napisał, z prośbą o zdjęcie, list już nie istnieje, tych listów nie przechowujemy, archiwa pękałyby w szwach, gdybyśmy je zatrzymywali, Z tego, co wiem, prosił o mój adres i umieścił też w liście komentarz, który mnie interesuje, dlatego tu przyszedłem, Jak pan powiedział, że on się nazywa, Tertulian Maksym Alfons, jest nauczycielem historii, Zna go pan, Tak i nie, to znaczy mówiono mi o nim, Jak dawno ten list został napisany, Może trochę dawniej niż dwa tygodnie temu i trochę mniej niż trzy, ale pewności nie mam, To pani zajmuje się rejestracją, Nie, kolega, który jest na urlopie, ale przy tym imieniu na pewno wiele się o nim mówiło, obecnie chyba mało jest Tertulianów, Przypuszczam, że tak, Proszę za mną, powiedziała kobieta. António Claro pożegnał się z kolegą i poszedł za kobietą, nie było to nieprzyjemne, miała zgrabną figurę i używała dobrych perfum. Przeszli przez salę, w której pracowało kilka osób, dwie z nich lekko się uśmiechnęły, kiedy zobaczyły go przechodzącego, co było dowodem, że wbrew odmiennym opiniom, większość ludzi nie kieruje się znanymi uprzedzeniami klasowymi, że jeszcze są tacy, co zwracają uwagę na aktorów drugoplanowych. Weszli do pomieszczenia pełnego półek, które prawie wszystkie załadowane były książkami w wielkim formacie. Podobna księga leżała otwarta na jedynym stojącym tam stole. Wygląda tu jak w Archiwum Państwowym, powiedział António Claro, To jest archiwum, ale tymczasowe, kiedy książka znajdująca się tu na stole wypełni się do końca, pójdzie do śmieci najstarsza z pozostałych, to nie to samo, co w Archiwum, gdzie przechowuje się wszystko, żywych i martwych, Porównując z salą, z której przyszliśmy, tutaj jest inny świat, Uważam, że nawet w najnowocześniejszych biurach znajduje się podobne miejsca, coś jak zardzewiała kotwica zaczepiona w przeszłości i bezużyteczna. António Claro spojrzał na nią z uwagą i powiedział, Od momentu, kiedy tu wszedłem, usłyszałem od pani już kilka interesujących myśli, Wierzy pan w to, Tak myślę, Coś jak wróbel, który niespodziewanie zaczął śpiewać niczym kanarek, Ta myśl też mi się podoba. Kobieta nie odpowiedziała, przewróciła kilka stron, przerzuciła kartki o trzy tygodnie wstecz i palcem wskazującym prawej ręki zaczęła przesuwać po nazwiskach, jedno za drugim. Przeszedł trzeci tydzień, drugi też, jesteśmy w pierwszym, dotarliśmy do dzisiejszego dnia, nazwisko Tertuliana Maksyma Alfonsa nie pojawiło się. Pewnie źle pana poinformowano, powiedziała kobieta, tego nazwiska tutaj nie ma, co oznacza, że ten list, jeśli został napisany, nie został tu przyjęty, zaginął po drodze, Za bardzo sprawiam pani kłopot, zabieram pani czas, ale, zagaił António Claro, może gdybyśmy się cofnęli o jeszcze jeden tydzień, No dobrze. Kobieta znowu przerzuciła strony i westchnęła. Czwarty tydzień obfitował w prośby o zdjęcia, dojście do soboty zabierze sporo czasu, a dziękujmy Bogu, wznoszą ręce ku niebu, za to, że prośby dotyczące ważnych aktorów są załatwiane w sektorze wyposażonym w systemy informatyczne, nic takiego, co by przypominało te archaizmy, niemal inkabuły, te folio zarezerwowane dla pospólstwa. Świadomość Antonia Claro potrzebowała czasu, aby zrozumieć, że prace badawcze, które wykonywała sympatyczna kobieta, mógł wykonać on sam, i że jego obowiązkiem było zasugerowanie, że ją zastąpi, tym bardziej że zarejestrowane tam dane, przez swój podstawowy charakter, nic ponad listę nazwisk i adresów, to samo, co każda osoba odnajduje w zwykłej książce telefonicznej, nie wymagały żadnego stopnia wtajemniczenia, żadnych wymagań co do dyskrecji, słowem tego, co utrzymywałoby je poza plotkarskim zasięgiem osób nie będących tu pracownikami. Kobieta odwzajemniła się uśmiechem Antoniowi Claro za propozycję, ale nie przyjęła jej, nie ma zamiaru stać tam z założonymi rękoma i patrzeć, jak on pracuje, powiedziała. Mijały minuty, przerzucały się strony, już był piątek, a Tertulian Maksym Alfons nie pojawiał się. António Claro zaczynał czuć podenerwowanie, wysyłał do wszystkich diabłów swój pomysł, pytał siebie, do czego mu posłuży przeklęty list, jeśli w końcu się pojawi, i nie znajdował odpowiedzi mogącej zrównoważyć niezręczność sytuacji, nawet minimalna satysfakcja, jakiej jego ego, niczym łakomy kot, oczekiwało tutaj, szybko ustępowała uczuciu wstydu. Kobieta zamknęła książkę, Przykro mi bardzo, ale nie ma, Proszę mi wybaczyć, że przysporzyłem pani tyle pracy z powodu takiej błahostki, Skoro tak bardzo chciał pan zobaczyć ten list, na pewno nie jest to błahostka, rozgrzeszyła go kobieta, wielkodusznie, Powiedziano mi, że jest w nim ustęp, który może mnie interesować, Jaki ustęp, Nie jestem pewien, ale chyba to coś na temat znaczenia drugoplanowych aktorów dla sukcesu filmów, coś w tym rodzaju, Kobieta zrobiła gwałtowny ruch, jakby pamięć nagle wstrząsnęła nią wewnętrznie, i zapytała, O aktorach drugoplanowych, tak pan powiedział, Tak, potwierdził António Claro, nie wierząc uszom, że może jest jeszcze jakaś resztka nadziei, Ależ ten list został napisany przez kobietę, Przez kobietę, powtórzył António Claro, lekko oszołomiony, Tak, proszę pana, przez kobietę, I co się z nim stało, Pierwsza osoba, która go przeczytała, uznała, że to coś wykraczającego zupełnie poza wszelkie reguły, i zaraz pobiegła zdać sprawę dawnemu dyrektorowi departamentu, który ze swej strony przekazał list do naczelnej dyrekcji, A potem, Nigdy więcej do nas nie wrócił, albo zamknęli go w sejfie, albo został wrzucony do niszczarki dokumentów w sekretariacie naczelnego, Ale dlaczego, dlaczego, Możliwości są dwie i obie są równie uzasadnione, może z powodu tego ustępu, może dyrekcja uznała, że lepiej będzie, żeby ten list nie krążył po okolicy, wewnątrz i na zewnątrz przedsiębiorstwa, po całym kraju, jako domaganie się równości i sprawiedliwości dla aktorów drugoplanowych, byłaby to rewolucja w branży, a proszę sobie wyobrazić, co by się wydarzyło później, gdyby do rewindykacji zabrały się klasy upośledzone, ludzie w ogóle drugoplanowi w społeczeństwie, Mówiła pani o dawnym dyrektorze departamentu, dlaczego dawnym, Bo dzięki swej genialnej intuicji zaraz awansował, Tak więc list zniknął, ulotnił się, wyszeptał António Claro rozczarowany, Oryginał tak, ale schowałam kopię na swój użytek, duplikat, Schowała pani kopię, powtórzył António Claro, czując jednocześnie, że dreszcz, który wstrząsnął jego ciałem, został wywołany nie przez pierwsze, ale przez drugie słowo, Pomysł wydał mi się do tego stopnia absurdalny, że zdecydowałam się popełnić pewne drobne wykroczenie przeciw wewnętrznym zasadom zachowania personelu, I ma pani tu, przy sobie ten list, Mam go w domu, Ach, ma go pani w domu, Gdyby chciał pan mieć jego duplikat, nie mam żadnych oporów, żeby go panu dać, w końcu prawdziwym adresatem listu jest aktor Daniel Santa – Clara, legalnie tu reprezentowany, Nie wiem, jak pani dziękować, i proszę pozwolić mi raz jeszcze powtórzyć, jak wielką przyjemnością było dla mnie poznanie pani i porozmawianie z nią, To zależy od dnia, dzisiaj zastał mnie pan w dobrym humorze, a może po prostu poczułam się nagle postacią z powieści, Jakiej powieści, jaką postacią, To bez znaczenia, wróćmy do rzeczywistości, zostawmy fantazję i fikcję, jutro zrobię panu fotokopię i wyślę pocztą do domu, Nie chcę pani fatygować, przyjdę tu jutro, W żadnym razie, niech pan sobie wyobrazi, co by się działo w tej firmie, gdyby ktoś zobaczył, że daję panu jakiś papier, Zagroziłoby to pani reputacji, zapytał António Claro, a na jego ustach zaczął się rysować złośliwy uśmieszek, Znacznie gorzej, ucięła ona, zagroziłoby to mojej pracy, Przepraszam, pewnie moje zachowanie wydało się pani niewłaściwe, ale nie miałem zamiaru pani urazić, Też tak sądzę, pomylił pan tylko znaczenie słów, często się tak dzieje, całe szczęście, że z czasem i w miarę ciągłego ich słuchania, człowiek wykształca w sobie filtry, Jakie filtry, To coś w rodzaju filtrów głosu, słowa, przepływając przez nie, zawsze zostawiają po sobie fusy, aby dowiedzieć się, co naprawdę miały nam komunikować, trzeba by dokładnie obejrzeć te fusy, Chyba to bardzo skomplikowany proces, Wręcz przeciwnie, konieczne operacje dokonują się natychmiast, jak w komputerze, ale nigdy nie zachodzą jedne na drugie, wszystko jest uporządkowane, po kolei od początku do końca, to kwestia wprawy, O ile nie jest to raczej naturalny talent, tak jak posiadanie słuchu absolutnego, W tym przypadku nie trzeba aż tyle, wystarczy, że będzie się zdolnym do usłyszenia słowa, przenikliwość znajduje się w innym miejscu, ale proszę nie myśleć, że wszystko to jest takie kolorowe, czasem, przy czym mówię za siebie, nie wiem, co dzieje się z innymi osobami, przychodzę do domu z moimi filtrami, jakby były zatkane, Dochodzę do wniosku, że wróbel nie śpiewa jak kanarek, tylko jak słowik, Mój Boże, ależ dużo tych fusów, wykrzyknęła kobieta, Chciałbym się jeszcze z panią zobaczyć, Tak myślę, mój filtr mi to powiedział, Mówię poważnie, Ale pan nie jest poważny, Nawet nie znam pani imienia, Po co panu ono, Proszę się nie irytować, ludzie zwykle się sobie przedstawiają, Kiedy istnieje jakiś powód, A w tym przypadku go nie ma, zapytał António Claro, Szczerze mówiąc, nie widzę żadnego powodu, Proszę sobie wyobrazić, że jeszcze raz będę potrzebował pani pomocy, To proste, poprosi pan mojego szefa, żeby zawołał pracownicę, która pomogła panu poprzednim razem, choć najprawdopodobniej zajmie się panem inna pracownica, która teraz jest na urlopie, No, to będę czekał na wiadomość od pani, Spełnię obietnicę, dostanie pan list od osoby, która chciała znać pański adres, Nic więcej, Nic więcej, odpowiedziała kobieta. António Claro poszedł podziękować koledze, chwilę porozmawiali, a w końcu zapytał, Jak się nazywa dziewczyna, która się mną zajęła, Maria, po co pytasz, Rzeczywiście, jak się nad tym zastanowić, po nic, nie wiem więcej, niż wiedziałem, A co wiedziałeś, Nic.
Łatwo było wszystko odgadnąć. Skoro ktoś twierdzi, że napisał list, a potem on nam się pojawia z podpisem innej osoby, trzeba wybrać jedną z dwóch hipotez, albo ta druga osoba napisała go na życzenie pierwszej, albo ta pierwsza, z powodów nie znanych Antoniowi Claro, sfałszowała nazwisko drugiej. Innej możliwości nie ma. Jakkolwiek by było, należy wnosić, że adres na kopercie nie jest adresem pierwszej z osób, ale drugiej, do której oczywiście musiała zostać przesłana odpowiedź, biorąc pod uwagę, że wszystkie kroki wynikające z jej treści zostały poczynione przez pierwszą, a nie przez drugą, wnioski, które należy wyciągnąć z tego przypadku, są nie tyle logiczne, ile widoczne jak na dłoni. Po pierwsze, jest oczywiste, jasne i ewidentne, że obie strony doszły do porozumienia, aby przeprowadzić tę epistolarną mistyfikację, po drugie, z powodów, których António Claro także nie zna, celem pierwszej osoby było pozostanie w cieniu do ostatniej chwili, i to się jej udało. António Claro zastanawiał się nad tymi podstawowymi indukcjami przez trzy dni, które potrzebne były, żeby dotarł na miejsce przeznaczenia list wysłany przez enigmatyczną Marię. Przyszedł zaopatrzony w taką oto notatkę, zapisaną odręcznie, ale nie podpisaną, Mam nadzieję, że się panu do czegoś przyda. Takie właśnie pytanie kierował sam do siebie w tej chwili António Claro, I po tym wszystkim co mam zrobić. Tymczasem trzeba powiedzieć, że gdybyśmy do obecnej sytuacji zastosowali teorię filtrów albo sączków słów, tu akurat zastalibyśmy niebywały osad, sedymenty albo po prostu fusy, jak woli je określać sama Maria, którą António Claro odważył się nazwać, i tylko on wie, z jakimi zamiarami, najpierw kanarkiem, a później słowikiem, a rzeczone fusy, o których mówiliśmy, skoro jesteśmy już wprowadzeni w odpowiedni proces analizy, zdradzają istnienie celu, może jeszcze nieokreślonego, niepewnego, ale zaświadczamy głową, że nie pojawiłby się on, gdyby otrzymany list został podpisany nie przez kobietę, tylko przez mężczyznę. Sens tego jest taki, że gdyby Tertulian Maksym Alfons miał, na przykład, zaufanego przyjaciela, i omówił z nim zawiłą intrygę, Daniel Santa – Clara po prostu podarłby list, uznawszy go za rzecz bez znaczenia w porównaniu z sednem sprawy, to znaczy, z całkowitym podobieństwem, które ich zbliża, a jednocześnie w tej chwili prawdopodobnie bardzo oddala. Ale, aj, co to będzie, list został podpisany przez kobietę, ma na imię Maria da Paz, i António Claro, który w pracy nigdy nie otrzymał roli uwodzicielskiego amanta, nawet z tych niższego rzędu, wysila się, ile może, aby znaleźć w rzeczywistym życiu jakąś kompensację, choć nie zawsze z obiecującymi wynikami, jak całkiem niedawno mieliśmy okazję przekonać się w tej scenie z pracownicą przedsiębiorstwa, i należy w tym miejscu pośpieszyć z wyjaśnieniem, że wcześniej nie uczyniono żadnej wzmianki w kwestii tych jego amatorskich skłonności, gdyż nie było takiej konieczności z punktu widzenia rozwoju akcji. Ponieważ jednakże działania ludzkie zwykle są zdeterminowane impulsami pochodzącymi ze wszystkich punktów kardynalnych i pobocznych podmiotu instynktów, którym dotychczas nie przestaliśmy być, wraz, rzecz jasna, z kilkoma czynnikami racjonalnymi, które mimo wszelkich przeszkód, jeszcze udaje nam się wprowadzić w motywującą sieć, i skoro rzeczone działania obejmują zarówno to, co najczystsze, jak i to, co najbardziej plugawe, i tak samo liczy się uczciwość, jak i sprzeniewierzenie się, nie oddalibyśmy sprawiedliwości Antoniowi Claro, gdybyśmy nie przyjęli, choćby prowizorycznie, wyjaśnienia, jakiego bez wątpienia udzieliłby nam co do wyraźnego zainteresowania sygnatariuszką listu, to znaczy, naturalnej ciekawości, także bardzo ludzkiej, co do tego, jaki rodzaj związku istnieje pomiędzy Tertulianem Maksymem Alfonsem, jego autorem intelektualnym, i, tak myśli on, jego autorem materialnym, czyli tą tam Marią da Paz. Mieliśmy wystarczająco dużo okazji, by stwierdzić, że przenikliwości i horyzontów nie brak Antoniowi Claro, ale jest pewne, że nawet najsubtelniejszy spośród badaczy, którzy odcisnęli swój ślad w nauce kryminologii, nie byłby zdolny wyobrazić sobie, że w tym nietypowym przypadku, i wymykającym się wszelkim dowodom, szczególnie dokumentalnym, autorem moralnym i materialnym pomyłki jest jedna i ta sama osoba. Dwie oczywiste hipotezy domagają się rozważenia ich, w tej kolejności, ta, że są po prostu przyjaciółmi, i ta, że są po prostu kochankami. António Claro skłania się do tej drugiej hipotezy, po pierwsze dlatego, że bardziej zbliża się do sentymentalnych intryg, znanych mu z filmów, w których występuje, po drugie, które pozostaje w ewidentnym związku z pierwszym, bo w nich nie czuje się obco i ma opanowane swoje schematy zachowań. Czas już zapytać, czy Helena wie, co się tutaj dzieje, czy António Claro któregoś z tych dni był uprzejmy ją poinformować o swej wyprawie do przedsiębiorstwa, o poszukiwaniach w rejestrze i o dialogu z inteligentną i aromatyczną Marią, czy pokazał jej, albo pokaże, list podpisany przez Marię da Paz, czy w końcu, jako żonę, dopuści ją do uczestnictwa w niebezpiecznej huśtawce myśli, które przelatują mu przez głowę. Odpowiedź brzmi nie, trzy razy nie. List przyszedł wczoraj rano, jedynym zmartwieniem w tym momencie było wyszukanie takiego miejsca, gdzie nikt tego listu nie będzie mógł znaleźć. Już tam jest, rozpłaszczony pomiędzy stronicami Historii kina, która nie wzbudziła ciekawości Heleny, odkąd, przeskakując obszerne partie tekstu, przeczytała ją w pierwszych miesiącach małżeństwa. Z szacunku dla prawdy powinniśmy powiedzieć, że António Claro do tej pory, mimo iż dużo rozmyślał na temat tej sprawy, nie zdołał jeszcze przygotować satysfakcjonującego planu działania, który zasługiwałby na to miano. Tymczasem przywilej, z którego posiadania się cieszymy, przywilej wiedzy o tym, co się wydarzy aż do ostatniej strony tego opowiadania, z wyjątkiem tego, co jeszcze trzeba będzie wymyślić w przyszłości, pozwala nam zdradzić, że aktor Daniel Santa – Clara zadzwoni jutro do domu Marii da Paz, jedynie po to, by się dowiedzieć, czy ktoś tam jest, nie zapominajmy, że właśnie mamy lato, czas wakacji, ale nie wypowie on ani jednego słowa, jego ust nie opuści ani jeden dźwięk, trwać będzie absolutna cisza, żeby nie doszło do pomyłki, bez względu na to, kto będzie po drugiej stronie, pomiędzy jego głosem i głosem Tertuliana Maksyma Alfonsa, w tym przypadku, aby się ukryć, prawdopodobnie musiałby przyjąć jego tożsamość, z możliwymi do przewidzenia konsekwencjami przy aktualnym stanie rzeczy. Bez względu na to, jak bardzo niespodziewane może się to wydawać, za kilka minut, zanim Helena wróci z pracy, a także po to, by wiedzieć, czy jest w domu, zadzwoni do nauczyciela historii, ale tym razem nie zabraknie słów, António Claro ma już przygotowany dyskurs, czy to będzie mówił do kogoś po drugiej stronie słuchawki, czy też będzie musiał nagrać się na sekretarkę. Oto, co powie, oto co mówi, Dzień dobry, mówi António Claro, przypuszczam, że nie spodziewał się pan mojego telefonu, prawdę mówiąc, zaskoczyłoby mnie, gdyby było inaczej, przypuszczam, że nie znajduje się pan w domu, może wyjechał pan na wakacje na wieś, to naturalne, są wakacje, jakkolwiek jest, czy jest pan obecny, czy nie, dzwonię, aby poprosić pana o wielką przysługę, mianowicie, żeby zadzwonił pan do mnie, jak tylko pan przyjedzie, szczerze mówiąc, sądzę, że mamy jeszcze sobie mnóstwo do powiedzenia, myślę, że powinniśmy się spotkać, nie w moim domku na wsi, który niestety nie znajduje się na wyciągnięcie ręki, tylko może w innym miejscu, w jakimś dyskretnym miejscu, gdzie będziemy skryci przed ciekawskimi spojrzeniami, które do niczego nam nie są potrzebne, mam nadzieję, że się pan ze mną zgodzi, najlepiej zadzwonić do mnie pomiędzy dziesiątą rano a szóstą wieczorem, codziennie poza sobotą i niedzielą, tylko do przyszłego tygodnia. Nie dodał, Bo wtedy Helena, tak się nazywa moja żona, nie wiem, czy już to panu mówiłem, będzie w domu, ma urlop, w każdym razie, chociaż nie będę miał zdjęć, nie wyjedziemy z miasta. Byłoby to tym samym, co przyznać, że ona nie jest świadoma tego, co się dzieje, a ponieważ brak zaufania w obecnej sytuacji jest zupełny, więc osoba rozsądna i zrównoważona nie będzie ujawniać intymnych szczegółów życia małżeńskiego, szczególnie w przypadku takiej wagi jak ten. António Claro, którego przenikliwość intelektualna nie pozostaje wcale w tyle za przenikliwością Tertuliana Maksyma Alfonsa, rozumie, że role, jakie dotychczas obaj odgrywali, zostały zamienione, że poczynając od tej chwili, to on będzie się musiał przebierać i że to, co zdawało się bezinteresowną i spóźnioną prowokacją nauczyciela historii, wysłanie mu, jak wymierzenie policzka, sztucznej brody, kryło w końcu jakiś zamysł, zrodziło się z jakiegoś przeczucia, zwiastowało jakiś sens. Idąc na miejsce, w którym António Claro spotka się z Tertulianem Maksymem Alfonsem, gdziekolwiek by ono było, teraz to António Claro będzie musiał się zamaskować, a nie Tertulian Maksym Alfons. I tak jak Tertulian Maksym Alfons przyszedł ze sztuczną brodą na tę ulicę z zamiarem zobaczenia Antonią Claro i jego żony, tak samo ze sztuczną brodą pójdzie António Claro na ulicę, przy której mieszka Maria da Paz, aby odkryć, co to za kobieta, w taki sam sposób podąży również za nią aż do banku, a raz nawet dotrze w pobliże domu Tertuliana Maksyma Alfonsa, w ten sposób stanie się jej cieniem przez czas konieczny i póki obowiązująca moc tego, co jest zapisane, i tego, co się będzie pisać, zdecyduje coś innego. Po tym, co zostało powiedziane, jest zrozumiałe, że António Claro poszedł do komody, gdzie w szufladzie znajduje się pudełko z wąsami, które w swoim czasie zdobiły twarz Daniela Santa – Clara, maskowanie stanowczo niedostateczne na dzisiejszą okazję, pudełko po cygarach od paru dni skrywa również sztuczną brodę, której użyje António Claro. W dawniejszych czasach był już na ziemi taki król, uznany za wielkiego mędrca, który w chwili łatwego natchnienia filozoficznego stwierdził, zapewne z solennością należną tronowi, że pod słońcem nie ma nic nowego. Takich maksym nigdy nie należy brać zbyt poważnie, bo mogłoby się zdarzyć, że kiedy będziemy je akurat wypowiadać, wszystko dookoła nas już będzie zmienione, a i samo słońce nie będzie już tym, czym było. Natomiast, nie zmieniły się jakoś szczególnie ruchy i gesty osób, nie tylko od czasów trzeciego króla Izraela, ani też od tych niegdysiejszych czasów, kiedy to ludzkie oblicze po raz pierwszy utożsamiło siebie samego z odbiciem w lustrze wody i powiedziało, Ten to ja. Tu, gdzie się teraz znajdujemy, tutaj, gdzie jesteśmy, po upływie czterech czy pięciu milionów lat, pierwotne gesty powtarzają się do znudzenia, nie bacząc na zmiany słońca i świata przez nie oświetlanego, a jeśli jeszcze czegoś potrzebujemy, by upewnić się, że tak jest, wystarczyłoby nam przyjrzeć się, jak przed gładką powierzchnią lustra w swej łazience António Claro przykleja sobie brodę Tertuliana Maksyma Alfonsa, robiąc to z taką samą pieczołowitością, tą samą koncentracją ducha, i być może czując tę samą obawę jak ta, z powodu której jeszcze niewiele tygodni temu Tertulian Maksym Alfons, w innej łazience i przed innym lustrem, narysował wąsy Antonia Claro na własnej twarzy. Jednak, mniej pewni siebie niż ich wspólny nieokrzesany przodek, nie ulegli naiwnej pokusie powiedzenia, Ten to ja, rzecz w tym, że od tamtych czasów strach bardzo się zmienił, a wątpliwości przybyło, teraz, tutaj, zamiast ufnego stwierdzenia, z ust wychodzi nam jedynie pytanie, Kim on jest, a na nie prawdopodobnie nie da się odpowiedzieć jeszcze za cztery czy pięć milionów lat. António Claro odkleił brodę i poszedł schować ją do pudełka, Helena niedługo wróci, zmęczona po pracy, jeszcze bardziej milcząca niż zwykle, zdaje się wtedy poruszać po domu, jakby nie był to jej dom, jakby meble wydawały się jej obce, jakby ich narożniki i krawędzie jej nie rozpoznawały i niczym gorliwe psy pilnujące domu warczały na nią, gdy obok nich przechodzi. Pewne słowo ze strony męża, być może mogłoby zmienić stan rzeczy, ale już wiemy, że ani António Claro, ani Daniel Santa – Clara tego słowa nie wypowiedzą. Może nie chcą, może nie mogą, wszystkie powody, którymi kieruje się przeznaczenie, są ludzkie, tylko ludzkie, i gdyby ktoś, opierając się na doświadczeniach przeszłości, wolał powiedzieć coś przeciwnego, czy to prozą, czy wierszem, nie wie, o czym mówi, niech będzie wybaczona zuchwałość tej oceny.
Następnego dnia, po wyjściu Heleny, António Claro zadzwonił do domu Marii da Paz. Nie czuł się szczególnie podenerwowany czy podekscytowany, milczenie miało być jego ochronną tarczą. Głos, który mu stamtąd odpowiedział, był matowy, lekko łamiący się, jak u kogoś przechodzącego rekonwalescencję po fizycznej dolegliwości, a choć należał, sądząc po wszelkich oznakach, do kobiety starszej wiekiem, nie brzmiał tak kostropato, jak w przypadku staruszek czy babć, jeśli ktoś woli eufemizmy. Nie wypowiedziała wielu słów, Tak słucham, tak, kto mówi, proszę odpowiedzieć, halo, halo, co za brak wychowania, nawet we własnym domu człowiek nie może mieć spokoju, i rozłączyła się, ale Daniel Santa – Clara, chociaż nie krąży po orbicie systemu słonecznego aktorów pierwszej wielkości, ma wspaniały słuch w sprawach podobnej natury, dlatego nie musiał zbytnio się wysilać, aby stwierdzić, że owa leciwa osoba, jeśli nie jest matką, jest babką, a jeśli nie jest babką, jest ciotką, przy czym stanowczo trzeba odrzucić, gdyż zdecydowanie nie mieści się to w ramach obecnej rzeczywistości, zużyty wzorzec literacki starej – służącej – która – z – miłości – do – dziedzi – ców – nie – wyszła – za – mąż. Oczywiście z powodów stricte metodycznych należy jeszcze sprawdzić, czy w tym domu są mężczyźni, ojciec, dziadek, jakiś wujek, jakiś brat, ale takimi sprawami António Claro nie musi się szczególnie martwić, skoro we wszystkim i na wszystko, na zdrowie i chorobę, na życie i na śmierć, nie pojawi się przed Marią da Paz jako Daniel Santa – Clara, ale jako Tertulian Maksym Alfons, a ten, czy to jako przyjaciel, czy jako kochanek, o ile nie otworzono mu drzwi na oścież, przynajmniej korzysta ze statusu stosunków milcząco zaakceptowanych. Gdybyśmy zapytali Antonia Claro, jakie są jego preferencje, w zgodzie z celami, które sobie postawił, co do natury związku, jaki łączy Marię da Paz z Tertulianem Maksymem Alfonsem, kochanków czy też przyjaciół, ten odparłby, że gdyby chodziło o stosunki przyjaźni, nie miałyby one dla niego nawet połowy tej wartości jak w przypadku, gdyby byli kochankami. Nietrudno zauważyć, że plan działania, który António Claro stopniowo kreśli, nie tylko posunął się znacznie do przodku w kwestii zlokalizowania celów, ale także stopniowo zaczyna zyskiwać spójność pod względem motywów, których mu dotąd brakowało, choć ta spójność, chyba że grubo się mylimy, zdaje się osiągnięta dzięki nienawistnym myślom o osobistej zemście, czego sytuacja, tak jak nam się jawi, w żadnym razie nie zapowiadała ani nie usprawiedliwia. To prawda, że Tertulian Maksym Alfons wprost rzucił wyzwanie Danielowi Santa – Clara, kiedy bez słowa przesłał mu sztuczną brodę, ale przy odrobinie zdrowego rozsądku sprawy mogłyby zatrzymać się w tym miejscu, António Claro mógł był wzruszyć ramionami i powiedzieć żonie, Ten facet to kretyn, jeśli myśli, że dam się sprowokować, myli się, wyrzuć to świństwo do śmieci, a jeśli dalej będzie się upierał przy takich wariactwach, zadzwoni się na policję i raz na zawsze skończy się tę historię, bez względu na konsekwencje. Niestety, zdrowy rozsądek nie zawsze się pojawia, kiedy jest potrzebny, i nierzadko też z jego chwilowej nieobecności wynikają największe dramaty i najbardziej przerażające katastrofy. Dowodem na to, że wszechświat nie został tak dobrze pomyślany, jak by należało, jest to, że Stworzyciel kazał nazywać Słońcem oświetlającą nas gwiazdę. Gdyby najważniejsze ciało niebieskie nosiło nazwę Zdrowy Rozsądek, zobaczylibyśmy dzisiaj, jak oświecona byłaby ludzka dusza, i to w kwestii zarówno tego, co odnosi się do spraw dziennych, jak i do nocnych, bo wszyscy o tym wiemy, że światło, o którym mówimy, że pochodzi z Księżyca, nie jest światłem Księżyca, ale zawsze i nieodmiennie pozostaje światłem słonecznym. Daje do myślenie fakt, że od narodzin języka i słowa, stworzono tyle kosmogonii, a to tak dlatego, że wszystkie one, jedna po drugiej, okazywały się żałosnym fiaskiem, zasada ta nie zapowiada niczego dobrego tej, która, z nielicznymi wyjątkami, rządzi nami wszystkimi. Wróćmy więc do Antonia Claro. Widać, że chce on jak najszybciej poznać Marię da Paz, z niecnych powodów opanowała go obsesja i co już pewnie zauważono, nie ma ani na ziemi, ani w niebie sił, które mogłyby go od tego odwieść. Nie będzie mógł, oczywiście, stanąć przed jej budynkiem i wypytywać każdej wchodzącej lub wychodzącej kobiety, To pani jest Marią da Paz, nie będzie mógł też zdać się na przypadkowy łut szczęścia, na przykład, spacerować raz, drugi i trzeci po ulicy, na której ona mieszka, i za trzecim razem odezwać się do pierwszej napotkanej kobiety, Pani wygląda na Marię da Paz, nie może sobie pani wyobrazić, jak wielką przyjemność sprawia mi to, że w końcu panią poznałem, jestem aktorem filmowym i nazywam się Daniel Santa – Clara, pozwoli pani, że ją zaproszę na kawę, tu po drugiej stronie ulicy, jestem przekonany, że będziemy mieli sobie wiele do powiedzenia, broda, ach, tak, broda, zaskakuje mnie pani przenikliwość, nie daje się pani tak łatwo nabrać, ale proszę się nie obawiać, kiedy znajdziemy się w jakimś ustronnym miejscu, w miejscu, gdzie będę mógł ją ściągnąć bez ryzyka, zobaczy pani, jak przed panią pojawia się osoba, którą doskonale pani zna, zdaje mi się nawet, że łączy ją z panią znaczna zażyłość, a którą ja, bez cienia zazdrości, pozdrowiłbym, gdyby znalazła się tutaj w tej chwili, a mianowicie naszego Tertuliana Maksyma Alfonsa. Biedna kobieta okropnie by się zmieszała w obliczu cudownej przemiany, absolutnie niemożliwej do wyjaśnienia w tym miejscu historii, zawsze trzeba mieć na względzie elementarne przesłanie, że rzeczy powinny cierpliwie czekać na swoją kolej, nie przepychać się ani nie wyciągać ręki ponad ramieniem tych, które przyszły wcześniej, nie krzyczeć, Jestem tutaj, choć nie należy całkowicie również gardzić hipotezą, że gdybyśmy raz czy drugi pozwolili im przejść do przodu, być może pewne złe rzeczy straciłyby na zjadliwości albo rozpłynęłyby się jak dym w powietrzu, a to z powodu tak banalnego, że straciły swoją kolej. Ten przypływ uwag i analiz, ta nawała refleksji i uczuć pochodnych, jakiej ostatnio się poddaliśmy, nie powinna przysłonić nam prozaicznej rzeczywistości zasadzającej się na tym, że w głębi, w głębi duszy, António Claro chce wiedzieć o Marii da Paz, czy jest kobietą wartą grzechu, czy warta jest wysiłku, jakiego mu przysporzyła. Gdyby była okropną kobietą, tyczką albo wręcz przeciwnie, spasioną, co zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku, od razu powiedzmy, nie stanowiłoby jakiejś szczególnej przeszkody, gdyby resztę dopełniła miłość, to wtedy zobaczylibyśmy Daniela Santa – Clara dającego w tył zwrot, co pewnie wydarzyło się już tyle razy w przeszłości, podczas tych spotkań, które umawiano listownie, śmiesznych strategii, naiwnych identyfikacji, będę miała błękitną parasolkę w prawej ręce, ja będę miał biały kwiat w butonierce, a w końcu ani parasolki, ani kwiatu, może jedno z nich czeka bezskutecznie w umówionym miejscu, a może ani jedno, ani drugie, kwiat szybko wyrzucony do rynsztoka, parasolka ukrywa twarz, która jednak nie chce zostać zobaczona. Mimo to Daniel Santa – Clara idzie spokojnie, Maria da Paz jest młodą, piękną kobietą, elegancką, o wspaniałej figurze i charakterze, chociaż ten atrybut nie jest determinujący w obecnym badaniu, skoro waga, na której wcześniej decydowało się przeznaczenie kwiatu i parasolki, nie jest akurat teraz szczególnie wrażliwa na pomiary tej natury. Niemniej António Claro ma jeszcze jedną ważną kwestię do rozwiązania, o ile nie chce godzinami wystawać na chodniku przed domem Marii da Paz, czekając, aż ona się pojawi, narażony na zgubne konsekwencje wynikające z naturalnej nieufności sąsiadów, którym niewiele czasu zabrałoby zadzwonienie na policję z informacją o podejrzanej obecności brodatego mężczyzny, który na pewno nie przyszedł tu po to, aby podpierać budynek plecami. Trzeba więc uciec się do rozumu i logiki. Najbardziej prawdopodobne jest to, że Maria da Paz pracuje, że ma stałą pracę oraz stałe godziny wychodzenia z domu i powrotów. Tak jak Helena. António Claro nie chce myśleć o Helenie, powtarza sobie, że jedna sprawa nie ma nic wspólnego z drugą, że to, co się dzieje z Marią da Paz, nie stanowi ryzyka dla jego małżeństwa, można by to nawet nazwać zwykłym kaprysem, z tych, o których się mówi, że łatwo ulegają im mężczyźni, zupełnie jakby w obecnej sytuacji bardziej odpowiednimi słowami nie były raczej słowa odwet, uraza, odpłata, rewanż, zadośćuczynienie, zemsta czy nawet najgorsze ze wszystkich nienawiść. Mój Boże, cóż to za przesada, powiedzą szczęśliwe osoby, które nigdy nie przeżyły czegoś takiego, jak znalezienie się oko w oko z kopią samej siebie, które nigdy nie zostały zuchwale znieważone sztuczną brodą w pudełku, bez żadnego listu, choćby jednego słowa, które złagodziłoby szok. To, co w tej chwili przechodzi przez głowę Antonia Claro, pokaże, do jakiego stopnia, wbrew najbardziej elementarnym zasadom zdrowego rozsądku, umysł zdominowany przez uczucia niższe jest zdolny do zmuszenia własnego sumienia, by paktowało z nimi, nakłaniając je przebiegłymi sztuczkami do połączenia w idealnej harmonii najgorszych intencji z najlepszymi powodami, usprawiedliwiając jedne drugimi, w swego rodzaju pokrętnej grze, w której zawsze ten sam będzie musiał wygrać i ten sam przegrać. Otóż António Claro pomyślał, choć może nam się to wydać nieprawdopodobne, że podstępne pójście do łóżka z kochanką Tertuliana Maksyma Alfonsa, poza odpowiedzią na policzek jeszcze mocniejszym policzkiem, będzie, proszę sobie wyobrazić absurdalność celu, najbardziej drastycznym sposobem pomszczenia urażonej godności Heleny, jego żony. Nawet gdybyśmy na niego nalegali z całym uporem, na jaki nas stać, António Claro nie potrafiłby odpowiedzieć, jakie są właściwie te szokujące afronty, które może zmazać jedynie ten nowy i wcale nie mniej szokujący afront. Jest to jego idee fixe, trudno z nim o tym dyskutować. Dobrze chociaż, że potrafi wrócić do przerwanego rozumowania, tego, w którym wymienił Helenę jako równą Marii da Paz pod względem regularnej pracy, wchodzenia i wychodzenia o konkretnych godzinach. Zamiast spacerować w górę i w dół ulicy, oczekując na bardzo mało prawdopodobne spotkanie, powinien tam raczej pójść bardzo wcześnie, stanąć w miejscu, z którego go nie będzie widać, i poczekać, aż Maria da Paz wyjdzie z domu do pracy. Można powiedzieć, że nie ma nic prostszego, ale to absolutna nieprawda. Pierwszy problem to fakt, że António Claro nie wie, czy Maria da Paz po wyjściu skręci w prawo, czy w lewo, czyli do jakiego stopnia jego pozycja obserwatora, czy to w odniesieniu do wybranego przez nią kierunku, czy to w odniesieniu do miejsca, w którym on zostawi swój samochód, skomplikuje albo ułatwi zadanie śledzenia, przy czym należy nie zapominać, i tutaj jawi się nam drugi i nie mniejszy kłopot, o takiej możliwości, że ona sama będzie miała samochód ustawiony pod drzwiami, co nie pozwoli mu na dobiegnięcie do jego samochodu i włączenie się do ruchu, tak, by nie stracić jej z oczu. Najprawdopodobniej nic mu się nie uda pierwszego dnia, wróci drugiego dnia, aby zawalić jedną, ale dokonać innej rzeczy, w nadziei, że patron detektywów, pod wrażeniem cnót tego detektywa, osobiście dopilnuje, żeby trzeciego dnia António Claro odniósł przykładne i zdecydowane zwycięstwo w sztuce tropienia śladów. António Claro będzie miał jeszcze jeden problem do rozwiązania, to prawda, że stosunkowo niewielki w porównaniu z ogromem problemów już rozwiązanych, ale który wymaga taktu i całkowitej naturalności w jego traktowaniu. Z jednym wyjątkiem, kiedy obowiązki w pracy, zdjęcia poranne albo robione w oddaleniu od miasta zmuszają go do wczesnego opuszczenia przytulnej pościeli, Daniel Santa – Clara, co już zaobserwowaliśmy, zwykle zostaje w ciepłym łóżku przez godzinę lub dwie po wyjściu Heleny do pracy. Będzie więc musiał wymyślić dobre wyjaśnienie dla niespotykanego u niego wczesnego wstawania, nie przez jeden, dwa czy nawet trzy dni z rzędu, kiedy, co wiemy, znajduje się w stanie bierności zawodowej, w oczekiwaniu na klaps w filmie Sąd nad miłym złodziejem, w którym zagra rolę obrońcy posiłkowego. Oświadczenie Helenie, że ma spotkanie z reżyserem, nie byłoby złym pomysłem, gdyby poszukiwania Marii da Paz zajęły tylko jeden dzień, ale prawdopodobieństwo, że tak dobrze mu się powiedzie, w obecnej sytuacji jest bardziej niż nikłe. Z drugiej strony dni, które poświęci na swoje badania, nie będą musiały koniecznie następować jeden po drugim, nie byłoby to nawet wskazane, jak się nad tym dobrze zastanowić, wszak pojawienie się brodatego mężczyzny przez trzy dni z rzędu na ulicy, na której mieszka Maria da Paz, poza wzbudzeniem podejrzeń wśród sąsiadów, o czym wspominaliśmy wcześniej, mogłoby spowodować powrót do dziecięcych koszmarów, w historycznie niewłaściwym czasie, a więc podwójnie traumatycznych, kiedy wiemy już na pewno, że pojawienie się telewizji usunęło z umysłów współczesnych dzieci, raz na zawsze, poczucie okropnego zagrożenia, jakie brodaty mężczyzna zawsze oznaczał dla całych pokoleń infantów. Zacząwszy rozmyślać nad tą sprawą, António Claro szybko doszedł do wniosku, że nie ma sensu zamartwiać się hipotetycznymi drugimi i trzecimi dniami, dopóki się nie dowie, co pierwszy ma do zaoferowania. Powie więc Helenie, że jutro weźmie udział w zebraniu w pracy, Muszę tam być najpóźniej o ósmej, Tak wcześnie, zdziwiła się ona, ale bez zbytniej przesady, Może być tylko o tej porze, reżyser musi być na lotnisku o dwunastej, No to dobrze, powiedziała i weszła do kuchni, zamknęła drzwi, aby zastanowić się, co zrobi na kolację. Miała wystarczająco dużo czasu, ale chciała zostać sama. Powiedziała któregoś dnia, że jej łóżko jest jej zamkiem, mogłaby też powiedzieć, że kuchnia jest jej bastionem. Sprawnie i po cichu, jak miły złodziej, António Claro poszedł otworzyć szufladę, w której przechowywał pudełko z przyborami do charakteryzacji, wyciągnął brodę i, po cichu i sprawnie, ukrył ją pod jedną z wielkich poduch kanapy w salonie, po stronie, na której niemal nigdy nikt nie siada. Żeby za bardzo się nie pogniotła, pomyślał.
Minęło niewiele minut od ósmej rano następnego dnia, kiedy zaparkował samochód niemal naprzeciw drzwi, przez które miała wyjść Maria da Paz, po drugiej stronie ulicy. Wyglądało na to, że patron detektywów został tam przez całą noc, żeby pilnować mu miejsca. Większość sklepów jeszcze jest zamknięta, niektóre z powodu wakacji, jak wyjaśniają wywieszki, nie widać zbyt wielu osób, kolejka czekających na autobus jest dość krótka. António Claro szybko pojął, że jego pracowite kalkulowanie, jak i gdzie powinien się ustawić, aby śledzić Marię da Paz, nie tylko było stratą czasu, ale też niepotrzebną stratą energii umysłowej. W samochodzie, czytając gazetę, najmniej się ryzykuje zwrócenie na siebie uwagi, wygląda, jakby na kogoś czekał, i to jest święta prawda, ale nie można tego powiedzieć na głos. Z obserwowanego budynku, w pewnych odstępach czasu wyszło kilka osób, prawie sami mężczyźni, nie było żadnej kobiety odpowiadającej wyobrażeniu, jakie António Claro bezwiednie wyrobił sobie w swoim umyśle, sięgając do pomocy postaci kobiecych z filmów, w których występował. Była dokładnie ósma trzydzieści, kiedy otworzyły się drzwi budynku i młoda, ładna kobieta, na którą przyjemnie było popatrzeć, na całą jej figurę, wyszła w towarzystwie kobiety starszej. To one, pomyślał. Odłożył gazetę, włączył silnik i trwał nieruchomo jak koń w boksie czekający na wystrzał startera. Obie kobiety powoli szły prawą stroną chodnika, młodsza podała ramię starszej, nie ma tu żadnych wątpliwości, to matka z córką, i prawdopodobnie mieszkają same, Starsza to ta, która wczoraj odebrała telefon, sądząc po tym, w jaki sposób chodzi, chyba jest chora, a co do drugiej, daję głowę, że to Maria da Paz, całkiem całkiem, proszę ja ciebie, nauczyciel historii ma niezły gust. Obie oddalały się coraz bardziej, a António Claro nie wiedział, co robić. Mógł pójść za nimi i wrócić, kiedy wsiądą do samochodu, ale to oznaczało ryzyko zgubienia ich. Co robić, zostać, nie zostać, dokąd idą te baby, winę za wulgarne słowo ponosi nerwowość, António Claro nie zwykł używać tego rodzaju słów, wymsknęło mu się niechcący. Gotowy na wszystko, wyskoczył z samochodu i, wydłużając krok, ruszył za kobietami. Kiedy znalazł się o jakieś trzydzieści metrów za nimi, zwolnił i postarał się wyrównać z nimi krok. Aby ustrzec się przed zbytnim zbliżeniem, tak wolno szła matka Marii da Paz, od czasu do czasu musiał się zatrzymywać i udawać, że przypatruje się wystawom. Zaskoczyło go, gdy spostrzegł, że powolność zaczęła go irytować, jakby przewidywał w niej przeszkodę w dalszych wydarzeniach, które choć jeszcze nie zostały całkowicie określone w jego głowie, nie mogły w żadnym razie być zakłócone najmniejszą przeszkodą. Sztuczna broda łaskotała go, zdawało się, że droga nigdy się nie skończy, a prawda była taka, że wcale tak dużo nie przeszedł, w sumie jakieś trzysta metrów, następny róg ulicy był końcem spaceru, Maria da Paz pomaga matce wejść po schodach kościoła, żegna się z nią pocałunkiem i teraz idzie z powrotem po tym samym chodniku, wolnym krokiem, jakim poruszają się niektóre kobiety, które chodzą, jakby tańczyły. António Claro przeszedł na drugą stronę ulicy, zatrzymał się nieco dalej przed jakąś witryną, w której szybie za chwilę pojawi się smukła sylwetka Marii da Paz. Teraz musi być szczególnie uważny, najmniejsze niezdecydowanie może spowodować, że straci wszystko, jeśli ona wsiądzie do któregoś z tych samochodów, a on nie zdąży w porę do swego, żegnaj do następnego dnia. António Claro nie wie, że Maria da Paz nie ma samochodu, który mógłby ją zawieźć do banku, okazuje się, że podręcznik doskonałego detektywa, aktualizowany pod kątem najnowszych technologii, pominął fakt, że z pięciu milionów mieszkańców tego miasta niektórzy mogli zostać trochę w tyle w zakresie posiadania własnych środków lokomocji. Kolejka na przystanku zwiększyła się nieco, Maria da Paz stanęła w ogonku, a António Claro, żeby nie znaleźć się zbyt blisko, przepuścił przed sobą trzy osoby, to prawda, że sztuczna broda zasłania mu twarz, ale oczu nie, ani nosa, ani brwi, ani czoła, ani włosów, ani uszu. Ktoś obeznany w doktrynach ezoterycznych wykorzystałby moment i dodał do listy duszę, której nie zasłania sztuczna broda, lecz my ten punkt pominiemy milczeniem, z naszego powodu nie pogłębi się debata rozpoczęta mniej więcej na początku dziejów i nic raczej nie zapowiada, by miała się zakończyć w najbliższym czasie. Przyjechał autobus, Maria da Paz zdołała jeszcze znaleźć sobie wolne miejsce, António Claro jedzie na stojąco w przejściu, gdzieś z tyłu. Lepiej będzie tak, pojedziemy razem.
Tertulian Maksym Alfons opowiedział matce, że poznał osobę, mężczyznę, którego podobieństwo do niego jest tak wielkie, że ten, kto by ich doskonale nie znał, na pewno by ich pomylił, że spotkał się z nim i pożałował już tego kroku, bo widzieć siebie powtórzonym, z wyjątkiem drobnych detali, w jednym z dwóch prawdziwych bliźniaków, to można jeszcze zaakceptować, wszak wszyscy są z tej samej rodziny, ale stanąć oko w oko z nigdy nie widzianym nieznajomym i przez chwilę powątpiewać, kto jest kim, jest nie do zniesienia, Jestem przekonany, że mama, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie byłaby w stanie stwierdzić, który z nas jest mamy synem, a gdyby trafiła, to tylko przez przypadek, Nawet gdybyś mi tu przyprowadził dziesięciu takich samych jak ty i wmieszałbyś się pomiędzy nich, swojego syna zawsze rozpoznam, instynkt macierzyński się nie pomyli, Nie istnieje na świecie nic takiego, co by można z absolutną pewnością nazwać instynktem macierzyńskim, gdyby nas rozłączyli przy moim urodzeniu i dwadzieścia lat później byśmy się spotkali, jest mama pewna, że byłaby w stanie mnie rozpoznać, Rozpoznać pewnie nie, bo nie jest tym samym pomarszczona twarzyczka noworodka i twarz dwudziestoletniego mężczyzny, ale mogę się założyć, że coś w moim wnętrzu kazałoby mi przyjrzeć ci się dwa razy, A za trzecim razem pewnie by mama odwróciła wzrok, Niewykluczone, ale od tej chwili pozostałby pewnie ból w moim sercu, A czy ja też bym spojrzał na mamę dwa razy, zapytał Tertulian Maksym Alfons, Prawdopodobnie nie, ale to dlatego, że wszystkie dzieci są niewdzięcznikami. Oboje się zaśmiali, a ona zapytała, I to dlatego chodziłeś taki zmartwiony, Tak, szok był bardzo silny, nie mogę uwierzyć, żeby mógł się zdarzyć drugi raz podobny przypadek, przypuszczam, że sama genetyka by temu zapobiegła, podczas pierwszych nocy nawet miałem koszmary, to było jak obsesja, A teraz, jak się sprawy mają, Szczęśliwie dopomógł nam zdrowy rozsądek, pozwolił zrozumieć, że skoro żyliśmy do tej pory, nie wiedząc, że ten drugi istnieje, to tym bardziej powinniśmy trzymać się oddzielnie po wzajemnym poznaniu się, niech mama zauważy, że nawet nie moglibyśmy pokazywać się razem, nie moglibyśmy być przyjaciółmi, Bardziej prawdopodobne, że raczej nieprzyjaciółmi, Były takie momenty, kiedy myślałem, że coś podobnego mogłoby się nam zdarzyć, ale dni mijały, rzeki wróciły każda do swego koryta, zostało z tego jeszcze wspomnienie, jakby złego snu, które czas stopniowo wymazuje z pamięci, Miejmy nadzieję, że tak będzie w tym przypadku. Tomarctus leżał u stóp pani Karoliny, z wyciągniętą szyją i głową złożoną na skrzyżowanych łapach, jakby spał. Tertulian Maksym Alfons popatrzył na niego przez chwilę i powiedział, Ciekawe, jak by się zachował ten zwierzak, gdyby znalazł się przed tamtym facetem i przede mną jednocześnie, w którym z nas rozpoznałby pana, Poznałby cię po zapachu, To w przypadku, gdybyśmy mieli inne zapachy, a tego nie jestem absolutnie pewien, Jakaś różnica musi istnieć, To możliwe, Ludzie mogą być do siebie bardzo podobni z twarzy, ale nie z ciała, mam nadzieję, że nie stanęliście chyba nadzy przed lustrem, porównując wszystko, nawet paznokcie u nóg, Oczywiście, że nie, mamo, odparł szybko Tertulian Maksym Alfons, i właściwie nie było to kłamstwo, bo przed lustrem nigdy nie stał z Antoniem Claro. Pies otworzył oczy, znowu je zamknął, ponownie otworzył, pewnie myślał, że nadeszła pora wstania i popatrzenia na patio, czy geranium i rozmaryn urosły od ostatniego razu. Przeciągnął się, najpierw wyciągnął przednie łapy, a później tylne, rozprostowując kręgosłup najbardziej, jak potrafił, po czym podszedł do drzwi. Dokąd idziesz, Tomarctus, zapytał ten pan, który pojawia się tylko od czasu do czasu. Pies zatrzymał się w progu, spojrzał za siebie w oczekiwaniu jakiegoś zrozumiałego polecenia, a ponieważ takowe nie nadeszło, wyszedł. A Marii da Paz powiedziałeś, co się dzieje, zapytała pani Karolina, Nie, nie chciałem jej obarczać zmartwieniami, które samego mnie już tyle kosztowały, Rozumiem to, ale zrozumiałabym też, gdybyś jej powiedział, Uznałem, że lepiej jej o tym nie mówić, A teraz, kiedy wszystko już się skończyło, nie powiesz jej, Nie warto, któregoś dnia, kiedy zobaczyła mnie trochę wyprowadzonego z równowagi, przyrzekłem sobie, że kiedyś jej powiem, co się ze mną dzieje, że w tamtej chwili nie mogłem tego zrobić, ale że któregoś dnia wszystko jej opowiem, I najwyraźniej taki dzień nigdy nie nastąpi, Lepiej zostawić sprawy tak, jak są, Bywają takie sytuacje, kiedy najgorsze, co się może zdarzyć, to zostawić sprawy tak, jak są, to powoduje jeszcze większe kłopoty, Może też posłużyć temu, żeby się zmęczyły i zostawiły nas w spokoju, Gdybyś kochał Marię da Paz, opowiedziałbyś jej, Kocham, Może i kochasz, ale niewystarczająco, skoro śpisz z kochającą cię kobietą w jednym łóżku i nie otwierasz się przed nią, to pytam się ciebie, co ty tam robisz, Broni jej mama, jakby ją znała, Nigdy jej nie widziałam, ale znam ją, Tylko z tego, co mama usłyszała ode mnie, a tego nie mogło być zbyt wiele, Dwa listy, w których mi o niej opowiedziałeś, kilka komentarzy przez telefon, nie potrzebowałam więcej, Żeby wiedzieć, że ona jest odpowiednią kobietą dla mnie, Mogłabym powiedzieć to także tymi słowami, ale równie dobrze mogłabym powiedzieć, że ty jesteś odpowiednim mężczyzną dla niej, A nie sądzi mama, że mógłbym nim być albo że nim jestem, Może nie, A więc najlepsze rozwiązanie jest najprostsze, zakończyć łączący nas związek, To ty tak mówisz, nie ja, Trzeba być logicznym, moja mamo, skoro ona jest dla mnie dobra, a ja dla niej nie, jaki jest sens życzyć nam zawarcia małżeństwa, Po to, żeby ona jeszcze tam była, kiedy ty się obudzisz, Nie śpię przez cały czas, nie jestem lunatykiem, mam swoje życie, swoją pracę, Jedna twoja część śpi od samych twoich urodzin, a ja się obawiam, że któregoś dnia obudzą cię znienacka, Mama powinna zostać Kasandrą, Co to jest, Pytanie nie powinno brzmieć, co to jest, ale kto to jest, No to naucz mnie, zawsze słyszałam, że uczenie tych, którzy nie wiedzą, to czyn miłosierny, Ta Kasandrą była córką króla Troi, który nazywał się Priam, i kiedy Grecy postawili pod bramami miasta drewnianego konia, ona zaczęła krzyczeć, że miasto zostanie zniszczone, jeśli koń zostanie wprowadzony do środka, za bramy, wszystko to zostało dokładnie opisane w Iliadzie Homera, Iliada to taki poemat, Znam, i co się potem stało, Trojanie uznali, że ona oszalała, i nie wzięli pod uwagę jej przepowiedni, A potem, Potem miasto zostało napadnięte, złupione, obrócone w popiół, Czyli ta Kasandrą miała rację, Historia nauczyła mnie, że Kasandrą ma zawsze rację, I ty twierdzisz, że ja mam zadatki na Kasandrę, Powiedziałem to i powtarzam z całą miłością syna, którego matka jest czarownicą, Czyli jesteś jednym z tych Trojan, którzy nie uwierzyli, i dlatego Troja została spalona, W tym przypadku nie ma żadnej Troi do spalenia, Ileż Troi o innych nazwach i w innych miejscach zostało spalonych po niej, Nieskończona liczba, Nie chciałbyś być więc kolejną, Nie mam przed drzwiami żadnego drewnianego konia, A gdybyś go miał, posłuchaj głosu tej starej Kasandry, nie pozwól mu wejść, Będę uważał na rżenie, Proszę cię jedynie, żebyś nie spotykał się więcej z tym człowiekiem, obiecaj mi to, Obiecuję. Pies Tomarctus stwierdził, że nadeszła chwila powrotu, pospacerował, wąchając geranium i rozmaryn na patio, ale to nie stamtąd teraz wracał. W ostatniej kolejności przeszedł przez pokój Tertuliana Maksyma Alfonsa, zobaczył na łóżku otwartą walizkę, a już od wielu lat był psem, więc doskonale wiedział, co to takiego oznacza, dlatego tym razem nie poszedł się położyć u stóp pani, która nigdy stamtąd nie wyjeżdża, ale koło tego drugiego, który niebawem odjedzie.
Po wszystkich wątpliwościach, jakie miał co do jak najbardziej ostrożnej formy powiadomienia matki o przykrej sprawie absolutnego bliźniaka lub, by użyć tych mocnych i ludowych słów, sobowtóra podobnego do niego tak, jakby był zdjętą z niego skórą, Tertulian Maksym Alfons jechał teraz względnie przekonany, że zdołał przedstawić zagadnienie, nie zostawiając za sobą zbyt wielu zmartwień. Nie mógł uniknąć powrócenia do sprawy Marii da Paz, ale zdumiewało go coś, co wydarzyło się podczas rozmowy, w chwili kiedy powiedział, że najlepiej będzie zakończyć ten związek, w tej samej właśnie chwili, gdy tylko wypowiedział pozornie nieodwołalny wyrok, poczuł swego rodzaju wewnętrzne znużenie, na wpół świadome pragnienie poddania się, jakby jakiś głos wewnątrz głowy pracował nad tym, aby mu wykazać, że być może jego upór był tylko ostatnią redutą, za którą jeszcze usiłował powściągnąć w sobie chęć wywieszenia białej flagi bezwarunkowej kapitulacji. Jeśli tak jest, rozmyślał, mam obowiązek poważnego rozważenia tej kwestii, rozpatrzenia niepokoju i niezdecydowania, najprawdopodobniej odziedziczonych po poprzednim małżeństwie, i przede wszystkim raz na zawsze ustalić, dla własnego dobra, co to znaczy kochać kogoś do tego stopnia, że się z nim chce mieszkać, bo prawda jest taka, że kiedy się żeniłem, nawet o tym nie pomyślałem, i ta sama prawda, skoro już o tym mowa, wymaga, bym przyznał, iż napawa mnie strachem możliwość, że mogłoby mi się nie udać po raz drugi. Te chwalebne zamiary wypełniły podróż Tertuliana Maksyma Alfonsa, zamieniając się chwilami z obrazem Antonia Claro, którego myśli, ciekawa sprawa, odmawiały przedstawienia z całkowitym, należnym mu podobieństwem, jakby wbrew oczywistości faktów, odmawiały mu prawa istnienia. Wspominał też fragmenty rozmów, które z nim odbył, szczególnie tę w domu na wsi, ale z osobliwym wrażeniem oddalenia i wyobcowania, jakby nic z tego naprawdę nie odnosiło się do niego, jakby chodziło o jakąś historię przeczytaną kiedyś w jakiejś książce, z której zostało zaledwie kilka luźnych kartek. Obiecał matce, że nigdy więcej nie spotka się z Antoniem Claro, i tak się stanie, jutro nikt nie będzie mógł go oskarżyć, że zrobił choćby jeden krok w jego kierunku. Życie się zmieni. Zadzwoni do Marii da Paz, gdy tylko przyjedzie do domu, Powinienem był zadzwonić od matki, pomyślał, było to zapomnienie, z którego trudno się będzie wytłumaczyć, choćbym miał się tylko zapytać o stan zdrowia jej matki, przynajmniej tyle, zwłaszcza że ona może zostać moją teściową. Uśmiechnął się Tertulian Maksym Alfons na myśl, która jeszcze dwadzieścia cztery godziny wcześniej wyprowadziłaby go z równowagi, widać, że wakacje dobrze mu zrobiły dla ciała i dla ducha, przede wszystkim rozjaśniły mu myśli, teraz jest zupełnie innym człowiekiem. Przyjechał wieczorem, zaparkował samochód przed drzwiami do domu, jest sprawny, szybki, w dobrym humorze, jakby nie przejechał właśnie, bez jednego zatrzymania, ponad czterystu kilometrów, wbiegł po schodach z lekkością nastolatka, nawet nie zwracał uwagi na walizkę, która, co naturalne, przy powrocie jest cięższa niż przy wyjeździe, i niewiele brakowało, a byłby wszedł do domu tanecznym krokiem. Według tradycyjnych konwencji literackich tworu, któremu nadano nazwę powieść i który będzie nazywany tak aż do czasu, póki się nie wymyśli czegoś bardziej przystającego do jego obecnych form, ten wesoły opis, będący prostą sekwencją danych narracyjnych, do której w sposób rozmyślny nie dopuszczono żadnej informacji o znaczeniu negatywnym, a gdyby jakaś informacja negatywna została tu chytrze umieszczona to tylko jako przygotowanie operacji kontrastu, będącego w zależności od zamysłów pisarza, brutalnym, dramatycznym albo przerażającym, mógłby to być na przykład ktoś zamordowany i leżący na ziemi, cały we krwi, zebranie duchów z tamtego świata, rój wściekłych trutni w czasie rui, które pomyliły nauczyciela historii z pszczołą matką, albo gorzej jeszcze, wszystko to zestawione razem, w jednym jedynym koszmarze, skoro, jak dowiedziono społeczeństwu, nie istnieją granice wyobraźni zachodnich pisarzy, przynajmniej od cytowanego wcześniej Homera, który, gdy się dobrze nad tym zastanowić, był pierwszym z nich wszystkich. Mieszkanie Tertuliana Maksyma Alfonsa otworzyło przed nim ramiona niczym matka, cichuteńkim głosem wyszeptało, Chodź, mój synu, czekam tu na ciebie, ja jestem twoim zamkiem i bastionem, przeciw mnie żadna moc nic nie zdoła ci uczynić, bo jestem twoje, nawet kiedy ciebie nie ma, a nawet gdybym zostało zburzone, zawsze pozostanę miejscem, które należało do ciebie. Tertulian Maksym Alfons postawił walizkę na podłodze i zapalił górne światło. Duży pokój był posprzątany, na meblach nie było ani śladu kurzu, to wielka i solenna prawda, że mężczyźni, nawet mieszkając samotnie, nigdy nie potrafią całkowicie obyć się bez kobiet, i nie mieliśmy tym razem na myśli Marii da Paz, co mimo swoich wątpliwych zamiarów jednak by potwierdził, ale kobietę z góry, która wczoraj sprzątała tu przez całe rano, z takim oddaniem i skrupulatnością, jakby uważała mieszkanie za swoje, albo bardziej jeszcze, jakby chciała, żeby mieszkanie do niej należało. W automatycznej sekretarce pali się światełko, Tertulian Maksym Alfons siada, żeby odsłuchać wiadomości. Pierwsza wyskoczyła mu ze środka wiadomość od dyrektora szkoły, który życzył mu miłych wakacji i chciał się dowiedzieć, jak postępują prace nad projektem dla ministerstwa, Nie ograniczając, nie muszę chyba dodawać, pańskiego prawa do odpoczynku po tak pracowitym roku, w drugiej usłyszał nudny i nadęty głos kolegi od matematyki, nic ważnego, chce tylko zapytać, jak się miewa jego marazm, i sugeruje, że być może niespieszna wycieczka po kraju w dobrym towarzystwie byłaby najlepszym remedium na jego przypadłości, trzecią wiadomością była ta, którą tamtego dnia zostawił António Claro, ta, która zaczynała się następująco, Dobry wieczór, mówi António Claro, przypuszczam, że nie spodziewał się pan telefonu ode mnie, wystarczyło, że jego głos rozbrzmiał w tym, dotychczas spokojnym pokoju, żeby stało się oczywiste, że zacytowane wcześniej tradycyjne konwencje powieściowe nie są jednak zwykłym zużytym zabiegiem pisarzy z chwilowo szwankującą wyobraźnią, ale literacką wypadkową dostojnej równowagi kosmosu, skoro wszechświat, mimo iż był od swoich początków systemem pozbawionym jakiejkolwiek inteligencji organizacyjnej, dysponował wystarczającą ilością czasu, aby zmądrzeć dzięki nieskończonej liczbie własnych doświadczeń, tak by skończyć, co wykazuje nie kończący się spektakl życia, w nieomylnej maszynie kompensacji, która tylko będzie potrzebować, także ona, trochę więcej czasu, aby dowieść, że jakieś tam małe spóźnienie w działaniu jej trybów nie ma najmniejszego znaczenia dla spraw zasadniczych, to zupełnie wszystko jedno, czy musimy czekać minutę, godzinę, rok czy wiek. Wspomnijmy wspaniałą dyspozycję, z jaką nasz Tertulian Maksym Alfons wchodzi do domu, wspomnijmy jeszcze raz, że zgodnie z tradycyjnymi konwencjami powieściowymi, wzmocnionymi rzeczywistym istnieniem maszyny kompensacji wszechświata, do której właśnie szeroko się odnieśliśmy, musiał wpaść na coś, co zniszczy w nim wesołość i rzuci go w otchłań rozpaczy, niepokoju, strachu, wszystkiego tego, co może nas spotkać, gdy skręcamy za róg albo wsadzamy klucz w zamek. Monstrualne przerażenia, jakie wtedy opisaliśmy, były tylko zwykłymi przykładami, mogły być takie, a mogły być inne, mogły być gorsze, a w sumie, mogło nie być żadnego z nich, dom po matczynemu otworzył ramiona na widok swego właściciela, powiedział mu kilka miłych słów, z tych, co to każde mieszkanie potrafi powiedzieć, lecz których w większości przypadków mieszkający w nich ludzie nie uczą się słuchać, no dobrze, żeby się przesadnie nie rozgadywać, zdawało się, że nic nie może zepsuć szczęśliwego powrotu Tertuliana Maksyma Alfonsa do domu. Czysta pomyłka, czysta konfuzja, iluzja czysta. Tryby kosmicznej maszyny przeniosły się do elektronicznych jelit automatycznej sekretarki, w oczekiwaniu, aż jakiś palec naciśnie guzik, który otworzy drzwi klatki ostatniemu i najstraszliwszemu z potworów, już nie zakrwawionemu trupowi na ziemi, już nie przelotnemu zgromadzeniu duchów, już nie brzęczącemu i lubieżnemu rojowi trutni, ale wystudiowanemu i sugestywnemu głosowi Antonia Claro, te jego prośby, że proszę zobaczmy się znowu, że proszę mamy sobie wiele do powiedzenia, kiedy my, ci, którzy jesteśmy po tej stronie, jesteśmy wiarygodnymi świadkami, że jeszcze wczoraj, mniej więcej o tej porze, Tertulian Maksym Alfons obiecywał matce, że nigdy więcej nie będzie się zadawał z tym mężczyzną, czy to spotykając się z nim osobiście, czy to dzwoniąc, aby powiedzieć, że to, co zostało skończone, jest skończone, i żeby go zostawił w spokoju, dobrze. Z zapałem przyklaskujemy tej decyzji, jednakże, i do tego wystarczy postawić się w jego sytuacji, współczujemy przez chwilę Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi z powodu stanu nerwów, w jaki wprawiła go ta wiadomość, czoło znowu zroszone potem, ręce znowu drżące, nieznane jak dotąd uczucie, że za chwilę sufit spadnie mu na głowę. Światło sekretarki pozostaje zapalone, znak to, że jest jeszcze w środku jedna albo więcej wiadomości. Pod wpływem ostrego szoku, który wywołała wiadomość od Antonia Claro, Tertulian Maksym Alfons zatrzymał kasetę i teraz boi się odsłuchać resztę, żeby przypadkiem nie pojawił się ten sam głos, kto wie, czy nie podając, nie czekając nawet na zgodę drugiej strony, dzień, godzinę i miejsce nowego spotkania. Podniósł się z krzesła i poszedł do pokoju, żeby zmienić ubranie, ale w pokoju zmienił zdanie, najbardziej potrzebuje teraz zimnego prysznica, który nim wstrząśnie i ożywi go, niech wciągnie w odpływ wody wszystkie ciemne chmury spowijające mu głowę i przytępiające rozum do tego stopnia, że nawet nie pomyślał o tym, że jedna z wiadomości, jeśli jest ich więcej, może pochodzić od Marii da Paz. Właśnie to sobie uprzytomnił i było tak, jakby nagłe i spóźnione błogosławieństwo w końcu spłynęło na niego wraz z wodą, jakby inna oczyszczająca kąpiel, nie ta trzech nagich kobiet na balkonie, ale ta mężczyzny samotnego i zamkniętego w niepewnym bezpieczeństwie domu, litościwie, poprzez samo spływanie wody i piany, oczyściła go z brudu ciała i niepokojów duszy. Pomyślał o Marii da Paz ze swego rodzaju nostalgicznym spokojem, jakby myślał o porcie, z którego wypłynął statek udający się w podróż dookoła świata. Umyty i wytarty, odświeżony i odziany w czyste ubranie, wrócił do salonu, żeby odsłuchać resztę wiadomości. Zaczął od wykasowania wiadomości od dyrektora szkoły i od nauczyciela matematyki, których nie było po co zachowywać, ze zmarszczonym czołem ponownie odsłuchał wiadomości od Antonia Claro, którą usunął lekkim uderzeniem palca w odpowiedni klawisz, i przygotował się na wysłuchanie z uwagą tego, co następowało po niej. Czwarta wiadomość pochodziła od kogoś, kto nie chciał mówić, połączenie trwało całą trzydziestosekundową wieczność, ale po drugiej stronie nie pojawiło się nawet jedno westchnienie, nie było słychać żadnej muzyki w tle ani nawet lekkiego oddechu, a już na pewno nie dyszącego, jak to zwykle robi się w kinie, kiedy usiłuje się podnieść napięcie dramatyczne aż do poziomu trwogi. Nie mówcie mi, że to znowu ten facet, pomyślał Tertulian Maksym Alfons, wściekły, czekając na rozłączenie. To nie on, nie mógł to być on, jeśli ktoś wcześniej zostawił tak wyczerpujące przemówienie, na pewno nie zadzwoni po raz drugi, żeby milczeć. Piąta i ostatnia wiadomość pochodziła od Marii da Paz, To ja, powiedziała, jakby na świecie nie istniała żadna inna osoba mogąca powiedzieć, To ja, wiedząc z góry, że i tak zostanie rozpoznana, Przypuszczam, że wkrótce przyjedziesz, mam nadzieję, że dobrze wypocząłeś, myślałam, że zadzwonisz do mnie od matki, ale dawno powinnam wiedzieć, że nie ma co na ciebie liczyć w tych sprawach, zresztą, to bez znaczenia, zostawiam ci tu słowa przywitania od przyjaciółki, zadzwoń do mnie, kiedy będziesz miał ochotę, ale nie jak ktoś, kto czuje się zobowiązany, żeby to zrobić, to nie byłoby dobre ani dla ciebie, ani dla mnie, czasem wyobrażam sobie, jak cudownie by było, gdybyś do mnie po prostu zadzwonił, tylko dlatego, że masz taką ochotę, po prostu jak ktoś, komu zachciało się pić i idzie się napić wody, ale już wiem, że jak na ciebie to byłoby zbyt wiele, nigdy nie udawaj przy mnie pragnienia, którego nie czujesz, przepraszam, nie to chciałam ci powiedzieć, chciałam ci tylko życzyć, żebyś zdrowo wrócił do domu, aha, á propos zdrowia, moja matka czuje się już znacznie lepiej, już wychodzi na mszę i na zakupy, za kilka dni wróci do dawnej formy, całuję cię, jeszcze raz, i jeszcze raz. Tertulian Maksym Alfons przewinął kasetę do tyłu i odsłuchał ją ponownie, najpierw z pewnym siebie uśmiechem człowieka słuchającego zachwytów i pochlebstw, co do których nie ma żadnych wątpliwości, że są słuszne, stopniowo jednak wyraz twarzy zmieniał mu się najpierw na poważny, później zamyślony, potem niespokojny, przyszło mu do głowy to, co powiedziała matka, Oby ona jeszcze tam była, kiedy się obudzisz, i te słowa rozbrzmiewały teraz w jego głowie jak ostatnie ostrzeżenie Kasandry znużonej już brakiem posłuchu. Spojrzał na zegarek, Maria da Paz pewnie już wróciła z banku. Dał jej jeszcze kwadrans, po czym zadzwonił. Kto mówi, zapytała, To ja, odpowiedział, Wreszcie, Wróciłem przed niecałą godziną, tylko się wykąpałem i odczekałem, żeby mieć pewność, że zastanę cię w domu, Odsłuchałeś moją wiadomość, Odsłuchałem, Mam wrażenie, że powiedziałam rzeczy, które powinnam była przemilczeć, Jakie na przykład, Już dokładnie nie pamiętam, ale coś jakbym cię prosiła po raz tysięczny, żebyś zwrócił na mnie uwagę, zawsze przysięgam sobie, że to się nie powtórzy, i zawsze prowokuję to samo upokorzenie, Nie wymawiaj tego słowa, nie jest wobec ciebie sprawiedliwe, i wobec mnie też nie, mimo wszystko, Nazywaj więc to, jak ci się podoba, ja ze swej strony widzę, że taka sytuacja nie może dalej trwać, ponieważ w końcu utracę resztki szacunku dla samej siebie, jakie mi jeszcze zostały, Będzie trwała, Co, chcesz mi powiedzieć, że nasze miotanie się będzie dalej wyglądało tak samo jak dotychczas, że nigdy nie skończy się to moje żałosne przemawianie do ściany, która nawet nie odpowiada mi echem, Mówię ci, że cię kocham, Już słyszałam te słowa od ciebie, zwłaszcza w łóżku, przed, w trakcie, ale nigdy po, A jednak to prawda, kocham cię, Proszę cię, nie męcz mnie więcej, Słuchaj mnie, Słucham cię, nigdy nie chciałam od ciebie nic więcej poza tym, żeby cię słuchać, Nasze życie się zmieni, Nie wierzę, Uwierz, musisz uwierzyć, A ty uważaj na to, co do mnie mówisz, nie dawaj mi dzisiaj nadziei na coś, czego jutro nie będziesz mógł albo nie będziesz chciał spełnić, Ani ty, ani ja nie wiemy, co nam przyniesie przyszłość, dlatego dziś proszę cię, żebyś mi zaufała, A dlaczego to dziś akurat odzywasz się do mnie i prosisz mnie o coś, co zawsze miałeś, Żeby żyć z tobą, żebyśmy żyli razem, Chyba śnię, to niemożliwe, że to właśnie usłyszałam, Jeśli chcesz, mogę to powtórzyć jeszcze raz, Pod warunkiem że tymi samymi słowami, Żeby żyć z tobą, żebyśmy żyli razem, Powtarzam, że to niemożliwe, ludzie tak się nie zmieniają, w jednej chwili, co się wydarzyło w twojej głowie albo w twoim sercu, że mnie prosisz, żebym z tobą zamieszkała, podczas gdy do tej pory jedyną twoją troską było wykazanie mi, że nie masz w planach podobnej rzeczy i że lepiej, żebym nie robiła sobie nadziei, Ludzie mogą się zmienić w ciągu jednej chwili, a jednak nadal pozostają tymi samymi ludźmi, Czyli, że naprawdę chcesz, żebyśmy razem zamieszkali, Tak, Że kochasz Marię da Paz wystarczająco mocno, żeby chcieć z nią mieszkać, Tak, Powiedz to jeszcze raz, Tak, tak, tak, Wystarczy, nie zalewaj mnie słowami, bo zaraz pęknę, Słuchaj, chcę cię całą, Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli powiem to mojej matce, przez całe życie czekała na tę radosną nowinę, Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu, choć ona nie umiera raczej z miłości do mnie, Miała swoje powody, nie mogłeś się zdecydować, ona chciała widzieć córkę szczęśliwą, a po mnie nie było widać wielkich oznak szczęścia, wszystkie matki są takie same, Chcesz wiedzieć, co moja matka wczoraj powiedziała, wtedy kiedy o tobie rozmawialiśmy, Co takiego, Oby ona jeszcze tam była, kiedy ty się obudzisz, Przypuszczam, że musiałeś usłyszeć takie słowa, To prawda, Obudziłeś się, a ja jeszcze tu byłam, nie wiem, jak długo jeszcze bym została, ale byłam, Powiedz twojej matce, że od tej chwili może spać spokojnie, To ja nie będę mogła spać, Kiedy się zobaczymy, Jutro, jak tylko wyjdę z banku, wezmę taksówkę i do ciebie przyjadę, Jak najszybciej, W twoje ramiona. Tertulian Maksym Alfons odłożył słuchawkę i usłyszał Marię da Paz śmiejącą się i wołającą do matki, Mamusiu, mamusiu, a potem zobaczył je obie w objęciach, a zamiast wołania szepty, zamiast śmiechu łzy, czasem zadajemy sobie pytanie, dlaczego szczęście tak długo zwlekało, dlaczego nie przyszło wcześniej, ale jeśli pojawia nam się znienacka, jak w tym przypadku, kiedy już na nie nie czekaliśmy, wtedy najprawdopodobniej nie będziemy wiedzieli, co zrobić, i chodzi nie tyle o wybór pomiędzy śmiechem i płaczem, ile o tajemną wewnętrzną trwogę na myśl, że być może nie zdołamy stanąć na wysokości zadania. Jakby wracając do starych, zapomnianych nawyków, Tertulian Maksym Alfons poszedł do kuchni zobaczyć, czy znajdzie się coś do jedzenia. Nic tylko puszki, pomyślał, Do drzwi lodówki została przyczepiona kartka, na której wielkimi czerwonymi literami, tak żeby rzucało się w oczy, zostało napisane, Ma pan zupę w lodówce, to od sąsiadki z góry, niech ją Bóg błogosławi, tym razem puszki jeszcze poczekają. Znużony podróżą, wyczerpany emocjami, Tertulian Maksym Alfons poszedł do łóżka jeszcze przed jedenastą. Usiłował przeczytać jedną stronę o cywilizacjach mezopotamskich, ale dwa razy książka wypadła mu z rąk, w końcu zgasił światło i zdecydował się położyć spać. Delikatnie zsuwał się w stronę snu, kiedy Maria da Paz wyszeptała mu do ucha, Jak cudownie by było, gdybyś do mnie po prostu zadzwonił. Prawdopodobnie powiedziałaby resztę zdania, ale on już wstał, już włożył szlafrok na piżamę, już wykręcał numer. Maria da Paz zapytała, To ty, a on odpowiedział, To ja, mam pragnienie, przyszedłem poprosić o szklankę wody.
Wbrew temu, co zwykle się myśli, podjęcie decyzji jest najłatwiejszą decyzją na świecie, czego całkowicie dowodzi fakt, że nie robimy nic więcej ponad mnożenie ich przez cały boży dzień, jednakże, i tu natykamy się na sedno zagadnienia, a posteriori zawsze nam się one jawią w otoczce szczegółowych problemików albo, żebyśmy się ze sobą dobrze rozumieli, z wystającymi ogonami, z których pierwszym jest nasz poziom zdolności trwania przy podjętej decyzji, a drugim nasz poziom ochoty zrealizowania jej. Nie chodzi o to, że jednej albo drugiej brakuje Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi w jego sentymentalnych związkach z Marią da Paz, byliśmy świadkami tego, iż w ciągu ostatnich kilku godzin podległy one znaczącej zmianie jakościowej, jak to się obecnie zwykło mawiać. Zdecydował, że będzie z nią żył, i twardo wytrwa w tym postanowieniu, a jeśli postanowienie jeszcze nie zostało skonkretyzowane albo wprowadzone w życie, jak też zwykle się mawia, to dlatego, że przejście od słowa do czynu zawsze ma swoje ale, swoje wystające ogony, niezbędne jest na przykład uzbrojenie ducha w wystarczające siły, aby pchnąć opieszałe ciało do spełnienia obowiązku, nie mówiąc już o prozaicznych zagadnieniach logistyki, których nie można rozwiązać tak od ręki, jak na przykład, kto będzie mieszkał w czyim mieszkaniu, czy Maria da Paz w maleńkim mieszkaniu ukochanego, czy Tertulian Maksym Alfons w przestronniejszym mieszkaniu ukochanej. Rozparte na tej kanapie albo leżące w tamtym łóżku, ostatnie uwagi zaręczonych, pomimo naturalnego oporu każdego z nich do opuszczenia domowej dziupli, do którego jest przyzwyczajone, w końcu skłaniają się do drugiej ewentualności, bo w domu Marii da Paz będzie wystarczająco dużo miejsca, aby zmieściły się książki Tertuliana Maksyma Alfonsa, a w domu Tertuliana Maksyma Alfonsa jest za mało miejsca, żeby zmieściła się matka Marii da Paz. Patrząc od tej strony, sprawy nie mogły się mieć lepiej. Złe jest to, że jeśli Tertulian Maksym Alfons, po tylu wahaniach pomiędzy korzyściami i niedogodnościami, w końcu opowiedział matce, to prawda, że obrabiając najbardziej spiczaste skały i najostrzejsze krawędzie, zdumiewający przypadek podwojonych ludzi, tutaj nawet nie przebłyskuje myśl o tym, kiedy postanowi spełnić przyrzeczenie, jakie dał Marii da Paz, gdy po przyznaniu, iż kłamstwem było wszystko to, co jej powiedział o przyczynach napisania tego słynnego listu do producenta filmowego, odłożył na inną okazję dopełnienie połowy wyznania drugą połową, której brakowało, by wyznanie stało się kompletne, szczere i przekonujące. On tego nie powiedział, ona nie zapytała, kilka słów, które otworzyłyby te ostatnie drzwi, Pamiętasz, moja kochana, kiedy cię okłamałem, Pamiętasz, kochany, kiedy mnie okłamałeś, nie mogły zostać wypowiedziane ani przez tego mężczyznę, ani przez tę kobietę, w ten sposób zyskali jeszcze czas na zakończenie bolesnej sprawy, najprawdopodobniej usprawiedliwiliby swe milczenie tym, że nie chcieli mącić szczęścia tych godzin historią o złośliwości i wypaczeniu genetycznym. Niebawem poznamy zgubne skutki zgody na zaleganie bomby tam, gdzie spadła podczas drugiej wojny światowej, w głębokim przekonaniu, że skoro jej czas już minął, nigdy nie wybuchnie. Kasandra słusznie przestrzegała, Grecy podpalą Troję.
Od dwóch dni Tertulian Maksym Alfons, zdecydowany zakończyć pracę dla ministerstwa edukacji, o którą poprosił go dyrektor szkoły, niemal nie podnosi głowy znad biurka. Chociaż dzień, w którym będzie się miał przenieść do domu Marii da Paz, nie został ustalony, chce uwolnić się od przyjętego zobowiązania jak najszybciej, tak żeby uniknąć komplikacji w swoim nowym domu, zupełnie wystarczy, że będzie musiał uporządkować papiery i zająć się dużą ilością książek, które trzeba będzie ułożyć w odpowiednim porządku. Aby go nie dekoncentrować, Maria da Paz nie dzwoni, i on woli, że tak jest, w jakiś sposób wygląda to tak, jakby żegnał się ze swym poprzednim życiem, z samotnością, spokojem, z przytulnością mieszkania, w którym stukot maszyny do pisania w zadziwiający sposób w ogóle nie przeszkadza. Poszedł na obiad do restauracji i zaraz wrócił, za jakieś dwa albo trzy dni zdoła uporać się z zadaniem, potem zostanie mu już tylko poprawienie tekstu i przepisywanie na czysto, napisanie wszystkiego od początku, pewne jest to, że raczej wcześniej niż później będzie musiał zdecydować się na kupienie komputera i drukarki, co uczynili już wszyscy jego koledzy z pracy, to wstyd, że dalej kopie motyką, podczas gdy pługi najnowszej generacji weszły już w powszechne użycie. Maria da Paz wprowadzi go w arkana informatyki, ona uczyła się, zna jej tajniki, w banku, w którym pracuje, komputery znajdują się na wszystkich stołach, nie tak jak w dawnych biurach. Zadzwonił dzwonek u drzwi. Kto to może być o tej godzinie, zadał sobie pytanie, zirytowany, że mu przeszkadzają w pracy, czy to nie dzień sąsiadki z góry, listonosz zostawia korespondencję w skrzynce, zaledwie kilka dni temu byli tu inkasenci od wody, gazu i elektryczności, żeby odczytać odpowiednie dane z liczników, może jest to jeden z tych młodzieńców reklamujących encyklopedie, w których wyjaśnia się zwyczaje żabnicy. Dzwonek zadzwonił po raz drugi. Tertulian Maksym Alfons poszedł otworzyć, naprzeciw niego stał brodaty mężczyzna, i mężczyzna ów powiedział, To ja, choć mogę na siebie nie wyglądać, Czego pan chce ode mnie, zapytał Tertulian Maksym Alfons głosem cichym i napiętym, Po prostu chcę z panem porozmawiać, odpowiedział António Claro, prosiłem, żeby pan do mnie zadzwonił po powrocie z wakacji, i nie zrobił pan tego, To, co mieliśmy sobie do powiedzenia, już zostało powiedziane, Możliwe, ale brakuje jeszcze tego, co ja mam panu do powiedzenia, Nie rozumiem, Oczywiście, ale proszę nie liczyć, że będę z panem rozmawiał, na schodach, przed wejściem do pańskiego domu, narażając się na to, że usłyszą nas sąsiedzi, I tak mnie to nie obchodzi, Wręcz przeciwnie, sądzę, że jest pan bardzo zainteresowany, chodzi o pana przyjaciółkę, chyba nazywa się Maria da Paz, Co się stało, Jak dotąd nic, i właśnie o tym musimy porozmawiać, Skoro nic się nie wydarzyło, nie ma o czym rozmawiać, Powiedziałem jak dotąd. Tertulian Maksym Alfons uchylił szerzej drzwi i odsunął się na bok, Niech pan wejdzie, powiedział. António Claro wszedł, a ponieważ ten drugi zdawał się nie mieć ochoty stamtąd się ruszyć, zapytał, Nie ma pan krzesła, żeby pozwolić mi usiąść, chyba na siedząco lepiej nam się będzie rozmawiać. Tertulian Maksym Alfons nie zdołał ukryć gestu niezadowolenia, ale bez jednego słowa wszedł do salonu, służącego mu teraz za gabinet. António Claro ruszył za nim, rozejrzał się dokoła, jakby wybierając najwygodniejsze miejsce, i zdecydował się na wyściełane krzesło, potem powiedział, jednocześnie ostrożnie odlepiając brodę z twarzy, Przypuszczam, że siedział pan na tym miejscu, kiedy zobaczył mnie pan po raz pierwszy. Tertulian Maksym Alfons nie odpowiedział. Nie usiadł, stał przekrzywiony w postawie będącej żywą oznaką protestu, Gadaj, co masz do powiedzenia, a potem znikaj mi z oczu, ale António Claro nie śpieszył się, Jeśli pan nie usiądzie, zmusi mnie pan do wstania, a naprawdę nie mam na to ochoty. Spokojnie powiódł wzrokiem wokół, zatrzymując spojrzenie na książkach, grawiurach zawieszonych na ścianach, na maszynie do pisania, na papierach porozrzucanych na biurku, na telefonie, po czym powiedział, Widzę, że pan pracował, że wybrałem zły moment, żeby z panem po – rozmawiać, ale z powodu pilności tego, co mnie sprowadza, nie miałem innego wyjścia, A co pana sprowadziło nieproszonego do mojego domu, Powiedziałem panu przed wejściem, chodzi o pańską przyjaciółkę, Co pan ma wspólnego z Marią da Paz, Więcej, niż sobie pan może wyobrazić, ale zanim panu wyjaśnię, w jaki sposób i do jakiego stopnia, pokażę panu to. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wydobył złożoną na czworo kartkę papieru, którą rozwinął i rozciągnął trzymając za dwa rogi, jakby przygotowywał się do jej wypuszczenia, Radzę panu wziąć ten list i go przeczytać, jeśli nie chce pan zmusić mnie do niestosownego zachowania i rzucenia go na ziemię, zresztą dla pana to żadna nowość, pewnie pan pamięta, że mówił mi pan o nim, kiedy spotkaliśmy się w moim domu na wsi, jedyna różnica polegała na tym, że wtedy powiedział mi pan, iż to pan go napisał, podczas gdy podpis należy do pańskiej przyjaciółki. Tertulian Maksym Alfons szybko rzucił okiem na list i oddał go, Jak to się dostało w pańskie ręce, zapytał, siadając, Musiałem się trochę namęczyć, żeby go znaleźć, ale było warto, odpowiedział António Claro i dodał, W każdym znaczeniu tego słowa, Dlaczego, Muszę przyznać, że niestety uczucie niższego rzędu skłoniło mnie do udania się do archiwów przedsiębiorstwa, odrobina próżności, narcyzmu, zdaje się, że tak się o tym mówi, cóż, chciałem zobaczyć, co też takiego napisał pan o roli aktorów drugoplanowych w liście, którego tematem byłem ja, To był pretekst, usprawiedliwienie, służące tylko poznaniu pańskiego prawdziwego nazwiska, nic więcej, I udało się panu, Lepiej by było, gdyby mi nie odpowiedzieli, Już za późno, mój drogi, już za późno, otworzył pan puszkę Pandory, teraz musi pan cierpieć, nie ma pan innego wyjścia, Nie ma co cierpieć, sprawa zdechła i została zakopana, To panu tak się wydaje, Dlaczego, Zapomniał pan o podpisie swojej przyjaciółki, Ma to swoje wyjaśnienie, Jakie, Uznałem, że lepiej będzie, jeśli pozostanę w cieniu, Teraz moja kolej na zapytanie pana, dlaczego, Chciałem pozostawać w cieniu aż do ostatniej chwili, pojawić się niespodziewanie, Tak, proszę pana, i w taki sposób, że Helena od tego dnia nie jest tą samą osobą, załamanie, którego pan stał się przyczyną, było okrutne, wiedza o tym, że istnieje w tym mieście mężczyzna identyczny z jej mężem, zniszczyła jej nerwy, teraz, dzięki środkom uspokajającym, ma się trochę lepiej, ale tylko trochę, Przepraszam, nie przypuszczałem, że mogę stać się przyczyną podobnego kłopotu, Nie było trudno to przewidzieć, wystarczyło postawić się na moim miejscu, Nie wiedziałem, że jest pan żonaty, Mimo to, proszę sobie wyobrazić, jedynie tytułem przykładu, że pójdę powiedzieć pańskiej przyjaciółce Marii da Paz, że pan, Tertulian Maksym Alfons, i ja, António Claro, jesteśmy identyczni, dokładnie identyczni, nawet co do rozmiaru penisa, proszę sobie wyobrazić, jakiego szoku doznałaby biedna kobieta, Zabraniam panu tego robić, Proszę się uspokoić, nie tylko tego nie zrobiłem, ale też nie zrobię. Tertulian Maksym Alfons zerwał się na równe nogi, Co to znaczy, nie powiedziałem, nie powiem, co znaczą te słowa, Oto puste pytanie, retoryczne, z tych, co to się je zadaje, kiedy nie wiadomo, co powiedzieć, albo dlatego, że nie wie się, jak zareagować, Niech pan przestanie pieprzyć i mi odpowie, Niech pan powstrzyma swoją żądzę agresji, jednakże, na wszelki wypadek, informuję pana, że posiadam dostateczną znajomość karate, żeby unieszkodliwić pana w pięć sekund, to prawda, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy zaniedbałem treningi, ale takiej osobie jak pan jeszcze sprostam, z naddatkiem, fakt, że jesteśmy tacy sami pod względem rozmiarów penisa, nie znaczy, że podobnie jest z siłą, Niech pan natychmiast stąd wyjdzie albo zadzwonię na policję, Proszę także zadzwonić po telewizję, fotografów, prasę, w kilka minut staniemy się światową sensacją, Zwracam panu uwagę, że jeśli ten przypadek zostanie upowszechniony, będzie to ze szkodą dla pańskiej kariery, bronił się Tertulian Maksym Alfons, Zapewne tak, choć jest to kariera drugoplanowego aktora, która nikogo nie interesuje, poza nim samym, To wystarczający powód, byśmy z tym skończyli, niech pan stąd wyjdzie, zapomni o tym, co się wydarzyło, a ja spróbuję zrobić to samo, Zgoda, ale tę operację, możemy ją nazwać Operacja Zapomnienie, podejmiemy dopiero za dwadzieścia cztery godziny, Dlaczego, Przyczyna nosi imię Maria da Paz, ta sama Maria da Paz, z powodu której tak bardzo się pan zaperzył przed chwilą i którą w tej chwili stara się pan chyba wsunąć pod dywan, żeby więcej o niej nie mówić, Maria da Paz nie ma z tym nic wspólnego, Tak, tak bardzo nie ma z tym nic wspólnego, że mogę zaręczyć głową, iż nic nie wie o moim istnieniu, Skąd pan wie, Nie mam pewności, to przypuszczenie, ale pan przecież nie zaprzecza, Uznałem, że tak będzie lepiej, nie chciałem, żeby przytrafiło jej się coś takiego jak pańskiej żonie, Co za wielkoduszność, i to od pana tylko zależy, żeby do czegoś takiego nie doszło, Nie rozumiem, Skończmy te ceregiele, zadał mi pan pytanie i od tego czasu robi pan wszystko, żeby nie usłyszeć odpowiedzi, którą mam panu do zakomunikowania, Niech pan już idzie, Nie zamierzam tu zostać, Niech pan wyjdzie natychmiast, Dobrze, przedstawię się na żywo pańskiej przyjaciółce i opowiem jej to, co pan przed nią ukrył z braku odwagi albo z jakiegoś innego powodu, który zna tylko pan jeden, Gdybym miał tu pod ręką pistolet, zabiłbym pana, To możliwe, ale nie jesteśmy w kinie, mój drogi, w życiu sprawy są znacznie prostsze, nawet gdy chodzi morderców i mordowanych, Niech pan już wreszcie skończy, rozmawiał pan z nią, niech mi pan wreszcie odpowie, Rozmawiałem, tak, przez telefon, I co jej pan powiedział, Zaprosiłem ją, żeby pojechała ze mną na wieś obejrzeć pewien dom, który jest do wynajęcia, Pański dom, Właśnie tak, mój domek na wsi, ale proszę się nie niepokoić, z Marią da Paz nie rozmawiał przez telefon António Claro, tylko Tertulian Maksym Alfons, Pan jest szalony, co to za diabelska intryga, co pan zamierza, Chce pan wiedzieć, Domagam się tego, Mam zamiar spędzić z nią tę noc, nic więcej. Tertulian Maksym Alfons wstał gwałtownie i ruszył ku Antoniowi Claro z zaciśniętymi pięściami, ale potknął się o stojący między nimi mały stolik i przewróciłby się na ziemię, gdyby ten drugi go w ostatniej chwili nie przytrzymał. Machał rękoma, szamotał się, ale António Claro unieruchomił go sprawnym chwytem za rękę, Niech pan to sobie wbije do głowy, zanim coś się panu stanie, nie jest pan przeciwnikiem dla mnie. Pchnął go na kanapę i znowu usiadł Tertulian Maksym Alfons spojrzał na niego z nienawiścią, rozcierając bolącą rękę. Nie chciałem panu zrobić krzywdy, powiedział António Claro, ale był to jedyny sposób, żeby zapobiec powtórzeniu powszechnej i zawsze żenującej scenie bijatyki dwóch samców o samicę, Maria da Paz i ja mamy zamiar się pobrać, powiedział Tertulian Maksym Alfons, jakby chodziło o argument absolutnie niepodważalny, Nie dziwi mnie to, kiedy z nią rozmawiałem, odniosłem wrażenie, że wasz związek rzeczywiście jest poważny, i prawdę mówiąc, musiałem uciec się do moich doświadczeń aktorskich, żeby trafić w odpowiedni ton rozmowy, niemniej śpieszę donieść, że ani przez chwilę nie wątpiła, że rozmawia z panem, co więcej, teraz lepiej mogę zrozumieć radość, z jaką przyjęła zaproszenie do obejrzenia domu, już widziała siebie w nim mieszkającą, Jej matka jest chora, wątpię, żeby chciała zostawić ją samą, Rzeczywiście, mówiła mi o tym, ale nie kazała się długo przekonywać, jedna noc bardzo szybko mija. Tertulian Maksym Alfons poruszył się na kanapie, zirytowany na samego siebie, bo ostatnie słowa sugerowały możliwość zgody na spełnienie zamiarów Antonia Claro. Po co chce pan to zrobić, powiedział, zdając sobie sprawę, znowu zbyt późno, że zrobił kolejny krok w stronę rezygnacji, Niełatwo to wyjaśnić, ale postaram się spróbować, odparł António Claro, może będzie to rodzaj zemsty za perturbacje, które pańskie pojawienie się spowodowało w moim związku małżeńskim, o którym pan nie może mieć pojęcia, choćby z powodu donżuańskiego kaprysu obsesyjnego pożeracza niewieścich serc, może dlatego, i jest to najbardziej prawdopodobne, z czystej, zwyczajnej nienawiści, Nienawiści, Tak, nienawiści, sam pan powiedział zaledwie kilka minut wcześniej, że gdyby miał pan pistolet, zabiłby mnie, to był pański sposób na okazanie, że jest o jednego z nas za dużo na tym świecie, i ja całkowicie się z panem zgadzam, jest o jednego z nas za dużo na tym świecie i szkoda, że nie można tego powiedzieć dużymi literami, problem już zostałby rozwiązany, gdyby pistolet, który ze sobą zabrałem tamtego dnia, był naładowany, a ja miałbym dość odwagi, żeby strzelić, ale już to wiadomo, jesteśmy poczciwymi ludźmi, boimy się więzienia, i dlatego, skoro nie potrafiłbym pana zabić, zabiję pana w inny sposób, zerżnę pańską kobietę, najgorsze jest to, że ona nigdy się nie dowie, cały czas będzie myśleć, że się kocha z panem, wszystkie czułe i gorące słowa, które mi powie, będą skierowane do Tertuliana Maksyma Alfonsa, a nie do Antonia Claro, przynajmniej tym może się pan pocieszyć. Tertulian Maksym Alfons nie odpowiedział, szybko spuścił wzrok, jakby chcąc zapobiec możliwości odczytania w nich myśli, jaka właśnie przeszyła mu mózg na przestrzał. W jednej chwili poczuł się nagle jak człowiek rozgrywający partię szachów, czekający na kolejny ruch Antonia Claro. Wydawało się, że zwiesił ramiona, pokonany, kiedy ten drugi powiedział, spojrzawszy na zegarek, Trzeba się zbierać, jeszcze muszę wpaść po Marię da Paz, ale zaraz się wyprostował z przypływem energii, kiedy usłyszał, Oczywiście, nie mogę iść tak, jak stoję, potrzebuję pańskiego ubrania i pańskiego samochodu, skoro mam zabrać ze sobą pańską twarz, muszę też zabrać całą resztę, Nie rozumiem, powiedział Tertulian Maksym Alfons, przybierając przerażony wyraz twarzy, a potem, Ach tak, oczywiście, nie można ryzykować, że ona zdziwi się garniturem i zapyta pana, skąd pan wziął pieniądze na taki samochód, No właśnie, I dlatego chce pan, żebym mu pożyczył ubranie i samochód, Właśnie to powiedziałem, A co pan zrobi, jeśli odmówię, Coś bardzo prostego, chwycę za słuchawkę i opowiem wszystko Marii da Paz, a gdyby przyszła panu do głowy niefortunna myśl przeszkodzenia mi w tym, położyłbym pana spać w czasie krótszym niż trzeba, żeby to powiedzieć, niech pan uważa, jak dotychczas udało nam się uniknąć przemocy, ale jeśli zajdzie taka konieczność, nie zawaham się, No świetnie, powiedział Tertulian Maksym Alfons, a jakiego rodzaju ubrania będzie pan potrzebował, kompletnego garnituru z krawatem czy takiego, jaki ma pan teraz na sobie, letniego, Lekkiego ubrania, tego typu. Tertulian Maksym Alfons wyszedł, udał się do pokoju, otworzył szafę, otworzył szuflady, w niespełna pięć minut wrócił ze wszystkim, czego było trzeba, koszula, spodnie, sweter, skarpetki, buty. Niech się pan ubierze w łazience, powiedział. Kiedy António Claro wrócił, zobaczył na stole zegarek z bransoletką, portfel z dokumentami, Dokumenty samochodu są w schowku, powiedział Tertulian Maksym Alfons, a tutaj są też klucze, no i także klucze od tego domu, na wypadek, gdyby mnie tu nie było, kiedy pan wróci zmienić ubranie, przypuszczam, że przyjedzie pan zmienić ubranie, Wrócę rano, obiecałem mojej żonie, że będę w domu przed dwunastą, odpowiedział António Claro, Przypuszczam, że udzielił jej pan przekonujących wyjaśnień, dlaczego spędzi pan noc poza domem, Praca, to nie pierwszy raz, i António Claro, speszony zapytał sam siebie, po jaką cholerę udziela mu wszystkich tych wyjaśnień, skoro całkowicie panuje nad sytuacją od chwili wejścia do tego domu. Tertulian Maksym Alfons powiedział, Nie powinien pan zabierać z sobą swoich dokumentów ani zegarka, ani kluczy od domu i samochodu, żadnego osobistego przedmiotu, nic, co by mogło pana zidentyfikować, kobiety oprócz tego, że są z natury ciekawskie, przynajmniej tak się zawsze uważało, zwracają baczną uwagę na detale, A swoje klucze, na pewno będzie ich pan potrzebował, Może je pan zabrać, niech się pan nie martwi, sąsiadka z góry ma duplikaty, albo kopie, jeśli woli pan to słowo, to ona zajmuje się sprzątaniem mieszkania, Aha, bardzo dobrze. António Claro nie potrafił pozbyć się uczucia niepokoju, które zajęło miejsce opanowanego chłodu, z jakim wcześniej prowadził zawiły dialog w kierunku, który go interesował. Udało mu się, ale teraz ma poczucie, że pobłądził w którymś miejscu rozmowy albo że został zepchnięty z drogi przez nie zauważone przez siebie delikatne uderzenie z boku. Chwila, w której musiał pojechać po Marię da Paz, zbliża się, ale poza tą pilną sprawą, by tak powiedzieć z oznaczoną godziną, jest jeszcze jedna, wewnętrzna, jeszcze bardziej pilna, która go ponagla, Idź już, wyjdź stąd, pamiętaj, że nawet po największych zwycięstwach trzeba umieć wycofać się w porę. Szybko położył na stole, po kolei jedno po drugim, dowód osobisty, klucze od domu, od samochodu, zegarek na rękę, obrączkę ślubną, chusteczkę ze swoimi inicjałami, kieszonkowy grzebień, powiedział niepotrzebnie, że dokumenty samochodu są w schowku, a potem zapytał, Zna pan mój samochód, zostawiłem go bardzo blisko drzwi wejściowych, na co Tertulian Maksym Alfons odpowiedział, że tak, Widziałem go przed pańskim domem na wsi, kiedy tam przyjechałem, A pański, gdzie jest, Znajdzie go pan dokładnie na rogu ulicy, po wyjściu z bloku skręci pan w lewo, jest niebieski, dwudrzwiowy, powiedział Tertulian Maksym Alfons i aby uniknąć kłopotów uzupełnił informacje o nazwę marki i numer rejestracyjny. Sztuczna broda leżała na oparciu krzesła, na którym wcześniej siedział António Claro. Nie weźmie jej pan, zapytał Tertulian Maksym Alfons, To pan ją kupił, niech pan z nią zostanie, twarz, z którą dzisiaj wyjdę, jest ta sama, z którą jutro tutaj wrócę, żeby zmienić ubranie, odparł António Claro, odzyskując trochę poprzedniej pewności siebie, i dodał, sarkastycznie, Do wtedy to ja będę nauczycielem historii Tertulianem Maksymem Alfonsem. Patrzyli na siebie przez kilka sekund, teraz tak, teraz w końcu były słuszne, słuszne na zawsze, słowa, którymi ten drugi Tertulian Maksym Alfons powitał Antónia Claro, Wszystko, co mieliśmy sobie do powiedzenia, zostało już powiedziane. Tertulian Maksym Alfons bezszelestnie otworzył drzwi na schody, odsunął się, aby przepuścić gościa, i powoli, z tą samą dbałością, zamknął je. Najbardziej naturalne byłoby powiedzieć, że zrobił tak, aby nie budzić złośliwej ciekawości sąsiadów, lecz Kasandra, gdyby tu była, nie omieszkałaby nam przypomnieć, że dokładnie w taki sam sposób opuszcza się też wieko trumny. Tertulian Maksym Alfons wrócił do pokoju, usiadł na kanapie i zamknąwszy oczy, opadł do tyłu. Nie poruszył się przez godzinę, wbrew temu, co można by przypuszczać, nie spał, po prostu czekał, aż upłynie czas potrzebny jego staremu samochodowi na wyjechanie z miasta. Bez żalu pomyślał o Marii da Paz, zaledwie tak, jak ktoś, kto powoli rozpływa się w dali, pomyślał o Antoniu Claro jako o wrogu, który wygrał pierwszą bitwę, ale który przegra drugą, jeśli na tym świecie istnieje choć trochę sprawiedliwości. Powoli zapadał zmierzch, jego samochód już pewnie opuścił główną drogę, najprawdopodobniej pojechali skrótem, omijającym wioskę, w tej chwili zatrzymują się przed domem, António Claro wyciągnął klucz z kieszeni, tego nie mógł zostawić w domu Tertuliana Maksyma Alfonsa, powie Marii da Paz, że został mu użyczony przez właściciela domu, ale on, oczywiście, nie wie, że spędzimy tu noc, To mój kolega ze szkoły, osoba godna zaufania, ale nie do tego stopnia, żebym zwierzał mu się z moich prywatnych spraw, teraz chwilę tu zaczekasz, zobaczę, czy w środku jest wszystko w porządku. Maria da Paz już miała zadać sobie pytanie, co też takiego mogłoby być nie w porządku w domu do wynajęcia, ale pocałunek Tertuliana Maksyma Alfonsa, z tych głębokich, tych zniewalających, rozkojarzył ją, a potem, na kilka minut, kiedy go nie było, poddała się urokowi pejzażu, zachwyciła się doliną, ciemną linią wierzb i wiązów rosnących nad brzegiem rzeki, górami w dali, słońcem ocierającym się już niemal o najwyższy grzbiet. Tertulian Maksym Alfons, ten, który właśnie wstał z kanapy, snuje przypuszczenia, co też António Claro robi tam w środku, przegląda dokładnie wszystko, co może go zdradzić, kilka plakatów filmowych, ale te nie grożą niebezpieczeństwem, zostawi je tam, gdzie się znajdują, nauczyciel może przecież być miłośnikiem kina, najgorszy był jego portret, z Heleną, stojący na stole przy wejściu do pokoju. W końcu pojawił się w drzwiach, zawołał ją, Już możesz wejść, leżały tu na ziemi jakieś stare zasłony, które strasznie szpeciły wygląd domu. Ona wyszła z samochodu, szczęśliwa wbiegła po schodach, drzwi zatrzasnęły się z hukiem, w pierwszej chwili mogło to się wydać godnym pożałowania niedopatrzeniem, ale trzeba wziąć pod uwagę, że dom znajduje się na uboczu, nie ma sąsiadów, ani bliskich, ani dalekich, poza tym naszym obowiązkiem jest wyrozumiałość, obie osoby, które znalazły się w środku, interesują się sprawami znacznie bardziej zajmującymi niż huk zatrzaskiwanych drzwi. Tertulian Maksym Alfons podniósł z ziemi, gdzie upadł, list przyniesiony przez Antónia Claro, później otworzył szufladę biurka, w której schował odpowiedź z przedsiębiorstwa, i z oboma listami w rękach oraz z fotografią, którą sobie zrobił ze sztuczną brodą, udał się do kuchni. Włożył to wszystko do zlewu, przyłożył zapaloną zapałkę i zaczął przyglądać się szybkiej pracy ognia, płomieniowi połykającemu i trawiącemu papiery, żeby za chwilę zwrócić je w postaci popiołu, szybkie błyski, które upierały się przy gryzieniu ich, kiedy płomień, tu i tam, już przygasał. Podsunął je trochę, żeby do reszty się spaliły, po czym puścił wodę z kranu i zakręcił kran dopiero wtedy, gdy ostatnie drobiny popiołu znikły w rurze kanalizacyjnej. Następna w kolejności była sypialnia, wyciągnął z szafy schowane tam kasety wideo i wrócił do salonu. Ubrania Antónia Claro, które on sam przyniósł z łazienki, leżały złożone na krześle z wyściełanym siedzeniem. Tertulian Maksym Alfons rozebrał się do naga. Zmarszczył nos z obrzydzenia, kiedy wkładał bieliznę, używaną wcześniej przez tamtego, ale nie miał wyjścia, zmuszała go do tego potrzeba chwili, czyli jedno z imion, które przybiera przeznaczenie, kiedy chce się zamaskować. Teraz, gdy zmienił się w innego Tertuliana Maksyma Alfonsa, nie pozostawało mu żadne inne wyjście niż przemienić się w Antonia Claro, którego sam António Claro porzucił. Ze swej strony, kiedy jutro wróci, żeby odzyskać własne ubrania, António Claro tylko jako Tertulian Maksym Alfons będzie mógł wyjść na ulicę, będzie musiał być Tertulianem Maksymem Alfonsem przez cały czas, kiedy to jego ubrania, własne, te które tutaj zostawił, albo inne, będą zwlekały z przywróceniem mu tożsamości Antonia Claro. Czy się chce, czy nie, habit to najlepsza rzecz, aby czynić mnicha. Tertulian Maksym Alfons podszedł do stołu, na którym António Claro zostawił rzeczy osobiste, i metodycznie dokończył dzieła transformacji. Zaczął od zegarka, włożył obrączkę na palec serdeczny lewej ręki, wsunął do kieszeni spodni grzebień i chusteczkę z inicjałami AC, do drugiej klucze od domu i samochodu, do tylnej dokumenty tożsamości, które w razie wątpliwości będą stanowić dowód, że jest Antoniem Claro. Jest gotów do wyjścia, brak mu tylko jeszcze ostatniego detalu, sztucznej brody, którą miał na twarzy António Claro, kiedy tu wszedł, można by powiedzieć, że przewidział, iż będzie potrzebna, ale nie, broda czekała tylko na jakiś zbieg okoliczności, o ile nieraz potrzeba lat, żeby takowe zaistniały, o tyle innym razem przybywają w te pędy, rządkiem, jedne za drugimi. Tertulian Maksym Alfons poszedł do łazienki, żeby uzupełnić przebranie, od tego ciągłego zakładania i ściągania, od zmieniania twarzy, broda już się źle przykleja, może stać się już podejrzana dla sokolego oka policjanta albo wzbudzić nieufność jakiegoś bardziej bojaźliwego obywatela. Lepiej czy gorzej, w końcu przykleiła się do skóry, teraz będzie musiała tylko wytrzymać odpowiednio długo, do czasu, aż Tertulian Maksym Alfons znajdzie gdzieś niezbyt uczęszczany śmietnik. Tam sztuczna broda skończy swą krótką, lecz burzliwą historię, tam skończą, pośród smrodu i ciemności, kasety wideo. Tertulian Maksym Alfons wrócił do salonu, żeby sprawdzić, czy nie zapomniał czegoś, czego będzie potrzebował, następnie wszedł do sypialni, na nocnej szafce leży książka o cywilizacjach mezopotamskich, nie istnieje żaden powód, aby ją mieć ze sobą, lecz mimo to zabierze ją, naprawdę nie ma nikogo, kto byłby w stanie pojąć ludzką duszę, po co Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi towarzystwo Amorytów i Asyryjczyków, skoro za niecałe dwadzieścia cztery godziny znowu będzie w tym domu. Alea iacta est, wyszeptał do samego siebie, nie ma co się przeciwstawiać, co ma być, będzie. Rubikonem są te zamykające się drzwi, te schody, po których się schodzi, te kroki prowadzące do tamtego samochodu, ten otwierający go klucz, ten napęd, który go pcha powoli w dół ulicy, kości zostały rzucone, teraz niech decydują bogowie. Jest miesiąc sierpień, dzień to piątek, nieliczne samochody i niewielu ludzi na ulicach, tak daleko znajdowała się ulica, do której zmierzał, a teraz już jest tak blisko. Od ponad pół godziny trwa noc. Tertulian Maksym Alfons zaparkował samochód naprzeciw budynku. Zanim wysiadł, spojrzał w okna i w żadnym z nich nie zobaczył światła. Zawahał się, zadał sobie pytanie, A teraz co mam robić, na co myśli mu odpowiedziały, Zobaczymy, nie rozumiem tego niezdecydowania, jeśli jesteś, tak jak chcesz wyglądać, Antoniem Claro, musisz tylko spokojnie wejść do swojego domu, a skoro światła są zgaszone, widać musi tak być z jakiegoś powodu, zwróć uwagę, że nie są one jedyne w całym budynku, a ponieważ nie jesteś kotem, żeby widzieć w ciemnościach, musisz te światła zapalić, zakładając oczywiście, że z jakiegoś nie znanego nam powodu, nikt na ciebie nie czeka, albo lepiej, powód znamy wszyscy, nie zapominaj, że powiedziałeś żonie, że z powodu pracy będziesz musiał spędzić tę noc poza domem, no to teraz trzymaj się. Tertulian Maksym Alfons przeszedł przez ulicę z książką o cywilizacjach mezopotamskich pod pachą, otworzył drzwi budynku, wszedł do windy i zobaczył, że ma towarzystwo, Dobry wieczór, czekałem na ciebie, powiedział zdrowy rozsądek, Musiałeś się pojawić, Co to za pomysł z tym przychodzeniem tutaj, Nie udawaj niewiniątka, wiesz to tak samo dobrze jak i ja, Zemścić się, odpłacić pięknym za nadobne, spać z kobietą wroga, skoro twoja jest z nim w łóżku, Właśnie tak, A potem, Potem nic, Marii da Paz nigdy nie przyjdzie do głowy, że spała z podmienionym mężczyzną, A ci tutaj, Ci będą musieli przeżyć najgorszą część tragikomedii, Dlaczego, Jeśli jesteś zdrowym rozsądkiem, powinieneś to wiedzieć, W windach tracę swoje zdolności, Kiedy António Claro jutro wejdzie do domu, będzie musiał nieźle się napocić, żeby wyjaśnić żonie, jak mu się udało spać z nią i jednocześnie być w pracy poza miastem, Nie myślałem, że jesteś zdolny do takich rzeczy, to absolutnie diaboliczny plan, Ludzki, mój drogi, po prostu ludzki, diabeł nie robi planów, zresztą gdyby ludzie byli dobrzy, on by nie istniał, A jutro, Wymyślę jakiś pretekst, żeby wyjść wcześniej, A ta książka, Nie wiem, może zostawię ją tutaj na pamiątkę. Winda zatrzymała się na piątym piętrze, Tertulian Maksym Alfons zapytał, Idziesz ze mną, Jestem zdrowym rozsądkiem, tam w środku nie ma dla mnie miejsca, No to do zobaczenia, Wątpię.
Tertulian Maksym Alfons przyłożył ucho do drzwi. Z wnętrza nie dochodził żaden szmer. Będzie musiał zachowywać się naturalnie, jakby był właścicielem domu, ale zdawało mu się, że łomotanie serca jest tak potężne, że wstrząsa całym jego ciałem. Nie będzie miał odwagi, żeby wejść. Nagle winda zaczęła zjeżdżać w dół, Kto to może być, zapytał sam siebie przestraszony i już bez żadnego wahania włożył klucz do zamka i wszedł. Mieszkanie tonęło w ciemnościach, ale lekka poświata, przytłumiona, pochodząca pewnie z okien, powoli zaczęła wydobywać z mroku zarysy i kształty. Tertulian Maksym Alfons pomacał ścianę przy drzwiach w poszukiwaniu kontaktu. Nic nie poruszyło się w domu, Nie ma nikogo, pomyślał, mogę wszystko obejrzeć, tak, muszę jak najszybciej poznać dom, który przez tę noc będzie mój, może tylko mój, wyobraźmy sobie, na przykład, że Helena ma rodzinę na wsi i wykorzystując nieobecność męża, pojechała ją odwiedzić, wyobraźmy sobie, że przyjeżdża dopiero jutro, w takiej sytuacji plan zakwalifikowany przez zdrowy rozsądek jako diaboliczny weźmie w łeb niczym najbardziej banalny z obmyślonych w głowie forteli, przewróci się niczym zamek z kart burzony oddechem dziecka. Mawia się, że życie jest, podczas gdy nie ma wątpliwości co do tego, że jest ono najbardziej nierozgarnięte ze wszystkich znanych rzeczy, któregoś dnia ktoś mu powiedział, Idź naprzód, ciągle naprzód, nie schodź z drogi, i od tej chwili, głupkowate, niezdolne do nauczenia się czegokolwiek z lekcji, jakie nam daje, jeszcze się tym przechwalając, jedyną rzeczą, którą tak naprawdę robi, to spełnia ślepo wydany mu rozkaz, depcząc wszystko, co napotyka na drodze, nie zatrzymując się, żeby ocenić straty, żeby przeprosić, przynajmniej raz. Tertulian Maksym Alfons przebiegł mieszkanie od końca do końca, zapalił i zgasił światło, otworzył i zamknął wszystkie drzwi, szafy, szuflady, zobaczył ubrania męskie, niepokojącą bieliznę damską, pistolet, ale niczego nie dotknął, chciał tylko wiedzieć, w co się wpakował, jakie zależności istnieją pomiędzy przestrzenią mieszkania i ludźmi, którzy w nim mieszkają, zupełnie, jakby to było oglądanie mapy, pokazuje ci, którędy masz iść, ale nie gwarantuje, że dojdziesz. Kiedy skończył inspekcję, kiedy mógł już poruszać się po całym domu z zamkniętymi oczyma, usiadł na fotelu, który pewnie należy do Antonia Claro, i zaczął czekać Niech przyjdzie Helena, o nic więcej nie prosi, niech Helena wejdzie przez te drzwi i mnie zobaczy, żeby ktoś mógł potwierdzić, że miałem odwagę tu przyjść, tak naprawdę chce tylko tego, jednego świadka. Było już po jedenastej, kiedy przyszła. Przestraszona światłami w oknach, zapytała już od drzwi, To ty, Tak to ja, wykrztusił Tertulian Maksym Alfons z zaschniętego gardła. W następnej chwili ona weszła do salonu, Co się stało, spodziewałam się ciebie dopiero jutro, wymienili szybkie pocałunki pomiędzy pytaniem i odpowiedzią, Praca została odłożona i natychmiast Tertulian Maksym Alfons musiał usiąść, bo trzęsły mu się kolana, czy to z nerwów, czy z powodu pocałunku. Ledwie usłyszał, co żona mu powiedziała, Byłam u moich rodziców, Jak się mają, udało mu się zapytać, Dobrze, padła odpowiedź, a potem, Zjadłeś kolację, Tak, nie martw się, Jestem zmęczona, pójdę się położyć, co to za książka, Kupiłem ją, bo dali mi rolę w jakimś filmie historycznym, Jest używana, widzę jakieś notatki, Zobaczyłem ją w antykwariacie. Helena wyszła, za kilka minut znowu będzie cisza. Było późno, kiedy Tertulian Maksym Alfons wszedł do pokoju. Helena spała, na poduszce leżała piżama, którą powinien włożyć. Dwie godziny później mężczyzna ciągle nie spał. Jego penis był bezwładny. Potem kobieta otworzyła oczy, Nie śpisz, zapytała, Nie, Dlaczego, Nie wiem. Wtedy ona odwróciła się do niego i objęła go.
Pierwszy obudził się Tertulian Maksym Alfons. Był nagi. Kołdra i prześcieradło zsunęły się na podłogę po jego stronie i odkryły jedną pierś Heleny. Chyba głęboko spała. Jasność poranka ledwie przytłumiana grubymi zasłonami, wypełniała pokój migotliwym półmrokiem. Na zewnątrz pewnie już panował upał. Tertulian Maksym Alfons poczuł napięcie penisa, jego ponownie nienasyconą twardość To wtedy przypomniał sobie Marię da Paz. Wyobraził sobie inny pokój, inne łóżko, jej leżące ciało, które poznał centymetr po centymetrze, leżące ciało Antonia Claro, identyczne jak jego, i nagle poczuł, że doszedł do końca drogi, że ma przed sobą, w poprzek, mur z napisem, Otchłań, Nie Przechodzić, a potem zobaczył, że nie może zawrócić, że droga, którą tu dotarł, znikła, że została z niej tylko ograniczona przestrzeń, gdzie jeszcze opierały się jego stopy. Śnił, i o tym nie wiedział. Strach, będący już przerażeniem, obudził go dokładnie w chwili, kiedy mur się kruszył, a jego ramiona, widziano już rzeczy znacznie bardziej przerażające niż wyrastanie ramion u muru, wciągały go w przepaść. Helena ściskała mu rękę, starała się go uspokoić, Spokojnie, to tylko koszmar, już minął, teraz jesteś tutaj. On dyszał, rzężąc, jakby spadanie w przepaść gwałtownie wyssało mu powietrze z płuc. Spokojnie, spokojnie, powtarzała Helena. Opierała się na łokciu, z odsłoniętymi piersiami, cienka kołdra zarysowywała jej wcięcie w talii, krągłość biodra, a wypowiadane przez nią słowa spływały na przestraszonego mężczyznę niczym drobny deszcz, z tych, co to nam pieszczą skórę, jak wodny pocałunek. Stopniowo, tak jak chmura pary wracająca do miejsca, skąd wyszła, przerażona dusza Tertuliana Maksyma Alfonsa powracała do jego wyczerpanego umysłu, a kiedy Helena zapytała, Co to za zły sen, opowiedz mi, ten zmieszany mężczyzna, ten wyplatacz labiryntów i człowiek w nich zagubiony, a teraz leżący obok kobiety znającej go z łóżka, lecz poza tym całkowicie mu obcej, mówił o drodze, która przestała mieć początek, jakby zrobione kroki pożerały jej treść, wszystko jedno jaką by była, które dają albo użyczają czasowi trwania i wymiarów przestrzeni, i o murze, który przecinając jedną rzecz, przecinał też i drugą, i o miejscu, na którym stoją stopy, te dwie malutkie wyspy, ten malutki ludzki archipelag, jeden tu, drugi tam, i o wywieszce z napisem Otchłań, Nie Przechodzić, pamiętaj, kto cię ostrzega, jest twoim wrogiem, jakby powiedział Hamlet swojemu stryjowi ojczymowi Klaudiuszowi. Ona słuchała go zaskoczona, w jakiś sposób przestraszona, mąż nie przyzwyczaił jej do takich zwierzeń, mniej jeszcze do tonu, jakim je wypowiadał, jakby każde wymawiane słowo już posiadało swój duplikat, swego rodzaju pogłos zamieszkanej jaskini, w której nie sposób stwierdzić, kto oddycha, kto coś wyszeptał, kto westchnął. Podobała jej się myśl, że jej stopy też są dwoma małymi wyspami i że bardzo blisko nich spoczywają inne, i że cztery razem mogą stworzyć, tworzą, tworzyły doskonały archipelag, o ile doskonałość dostępna jest jeszcze temu światu, a prześcieradło jest oceanem, w którym chciała się zakotwiczyć. Jesteś spokojniejszy, zapytała, Lepiej niż teraz już chyba nie może być, odpowiedział, To dziwne, dziś w nocy kochałeś się ze mną jak nigdy wcześniej, czułam, że wchodzisz ze słodyczą, o której później pomyślałam, że została stworzona z pragnienia i łez, i była też radością, jęknięciem z bólu, prośbą o wybaczenie, Wszystko było właśnie tym, skoro tak to czułaś, Na nieszczęście dla nas są rzeczy, które wydarzają się raz i nigdy więcej się nie powtarzają, Inne wydarzają się i później ciągle powtarzają, Wierzysz, że tak, ktoś powiedział, że jeśli komuś dało się róże raz, nie można już dać mniej niż róże, Ale można spróbować, Teraz, Tak, Skoro już jesteśmy rozebrani, To dobry powód, Wystarczający, choć nie jest na pewno najlepszy ze wszystkich. Cztery wyspy połączyły się, archipelag się odtworzył, wzburzone morze uderzyło o strome skały, jeśli tam w górze były jakieś krzyki, należały do ujeżdżających fale syren, jeśli były jęki, żaden nie był jękiem bólu, jeśli ktoś błagał o wybaczenie, niech zostanie mu wybaczone, teraz i na zawsze. Odpoczęli przez chwilę w swoich ramionach, potem wraz z ostatnim pocałunkiem ona wyśliznęła się z łóżka, Nie wstawaj, pośpij jeszcze, ja zrobię śniadanie.
Tertulian Maksym Alfons nie spał. Musiał szybko wyjść z tego domu, nie mógł ryzykować, że António Claro pojawi się w domu wcześniej, niż zapowiedział, przed południem, brzmiały jego formalne słowa, wyobraźmy sobie, że sprawy w domku na wsi nie potoczyły się zgodnie z jego oczekiwaniami i że już wraca jak burza, poirytowany na samego siebie, śpiesząc się, by ukryć frustrację w zaciszu własnego domu, opowiadając żonie o tym, jak mu poszło w pracy, wymyślając, aby przegnać zły humor, kłopoty, które nie istniały, kłótnie, które się nie wydarzyły, porozumienia, które nie zaistniały. Kłopot Tertuliana Maksyma Alfonsa polega na tym, że nie może wyjść stąd ot tak po prostu, musi udzielić Helenie nie wzbudzających podejrzenia wyjaśnień, pamiętajmy, że jak do tej pory nie miała powodów, by myśleć, że mężczyzna, z którym spała i rozkoszowała się tej nocy, nie jest jej mężem, a skoro tak, jak zdobyć się na zuchwałość i powiedzieć jej teraz, dodatkowo jeszcze skrywając informację do ostatniej chwili, że są pilne sprawy do załatwienia na mieście w poranek taki jak ten, w letnią sobotę, podczas gdy logika, biorąc pod uwagę, że harmonia małżeństwa osiągnęła sublimację, której byliśmy świadkami, nakazywałaby pozostanie w łóżku, aby kontynuować przerwaną rozmowę, wraz z dodatkowymi i najlepszymi rzeczami, jakie mogą się wydarzyć. Zaraz Helena pojawi się tam ze śniadaniem, od tak dawna go w taki sposób nie zjedli, razem, w łóżku jeszcze emanującym specyficznymi zapachami miłości, szkoda byłoby tracić okazję, która według wszelkiego prawdopodobieństwa, przynajmniej spośród tych przez nas znanych, będzie też ostatnią. Tertulian Maksym Alfons myśli, myśli i znowu myśli, a myśląc i myśląc, może sprawić, że to co nazywamy w człowieku paradoksalną energią duszy ludzkiej, dojdzie do takiego ekstremum, że uczyni coraz słabszą i mniej naglącą potrzebę wyjścia stąd i, jednocześnie, poprzez lekkomyślne wymijanie każdego przewidywalnego ryzyka, nada coraz gęstszą konsystencję szaleńczej ochocie stania się naocznym świadkiem swego ostatecznego triumfu nad Antoniem Claro. Ciałem i duszą i poddając się wszystkim wypływającym z tego wydarzenia konsekwencjom. Niech tu przyjdzie i mnie tu spotka, niech się wścieknie, niech wrzeszczy, niech użyje siły, nic nie zmniejszy, bez względu na to, co zrobi, rozmiarów jego klęski. On wie, że ostateczną broń ma w ręku Tertulian Maksym Alfons, wystarczy, że ten po stokroć przeklęty nauczyciel historii zapyta go, skąd przyjeżdża o tej porze, i niech Helena w końcu pozna plugawą stronę cudownej przygody dwóch mężczyzn identycznych pod względem znamion na ręce, blizn na kolanie i wymiarów penisa, a od dzisiaj identycznych też pod względem dobierania się do pary. Może będzie musiała przyjechać karetka, żeby zabrać zmaltretowane ciało Tertuliana Maksyma Alfonsa, ale rana jego agresora, ta nigdy się nie zabliźni. Małostkowe pomysły zemsty mogły powstać teraz z mózgu mężczyzny leżącego w oczekiwaniu na śniadanie, ale to by znaczyło nieliczenie się ze wspomnianą wcześniej paradoksalną energią duszy ludzkiej, albo jeśli wolimy nadać jej inną nazwę, możliwością pojawienia się uczuć dawnej szlachty, rycerskości tym bardziej godnej uznania, że z pewnością nie przemawiają na jej korzyść żadne wcześniejsze oznaki osobiste, ze wszech miar zasługujące raczej na potępienie. Może nawet się wydawać zdumiewające, że mężczyzna, który z moralnego tchórzostwa, ze strachu przed wyjawieniem prawdy rzucił Marię da Paz w ramiona Antonia Claro, jest tym samym, który nie tylko przygotowuje się do otrzymania największego lania w życiu, ale także doszedł do wniosku, że jego obowiązkiem jest nie zostawić Heleny samej w tej delikatnej sytuacji posiadania męża obok i zobaczenia wchodzącego drzwiami drugiego. Dusza ludzka jest pudełkiem, z którego zawsze może wyskoczyć pajac strojący miny i wywalający język na brodę, ale zdarzają się sytuacje, kiedy ten sam pajac ogranicza się do patrzenia na nas znad krawędzi pudełka, i widząc, że przypadkiem działamy według tego, co jest sprawiedliwe i szczere, z aprobatą kiwa głową i znika, myśląc, że jeszcze nie do końca jesteśmy straceni. Dzięki decyzji, którą właśnie podjął, Tertulian Maksym Alfons wymazał ze swojej kartoteki kilka pomniejszych przewinień, ale będzie jeszcze musiał pokutować przez wiele czasu, zanim atrament, którym zapisano pozostałe, zacznie blaknąć na szarym papierze pamięci. Zwykło się mawiać, Dajmy czasowi czas, ale zawsze zapominamy zapytać, czy jest czas do dania. Helena weszła ze śniadaniem, kiedy Tertulian Maksym Alfons wstawał, Jednak nie chcesz śniadania do łóżka, zapytała, a on odpowiedział, że nie, że woli usiąść sobie wygodnie na krześle, zamiast cały czas uważać na ześlizgującą się tacę, na przewracającą się filiżankę, na paćkające się masło, na okruchy spadające w pościel i później zawsze wżynające się w najbardziej wrażliwe miejsca. Była to przemowa, która miała być za wszelką cenę śmieszna i radosna, ale jej jedynym celem było zamaskowanie nowego i bezustannego zmartwienia nękającego Tertuliana Maksyma Alfonsa, to znaczy, jeśli przyjdzie tutaj António Claro, niech przynajmniej nie zaskoczy nas w małżeńskim łożu, grzesznie pogryzających magdalenki i tosty, jeśli António Claro tam przyjdzie, przynajmniej niech zastanie pościelone już swoje łóżko i przewietrzony pokój, Jeśli António Claro tam przyjdzie, niech przynajmniej zobaczy nas umytych, uczesanych i ubranych jak należy, bo z pozorami jest jak z nałogiem, skoro trzymamy się go i nie widać na horyzoncie możliwości żadnej zmiany ani ewentualnej płynącej z niej korzyści, przynajmniej niech od czasu do czasu odda hołd cnocie, choćby miało to dotyczyć tylko form, zresztą, jest dość wątpliwe, by warto było prosić go o coś więcej.
Poranek brnie naprzód, jest po wpół do jedenastej. Helena poszła coś kupić, powiedziała Na razie i pocałowała go, jeszcze cieplutka i przyjemna resztka miłosnego żaru, który w ciągu kilku ostatnich godzin nieprawnie złączył i objął tego mężczyznę i tę kobietę. Teraz, siedząc na kanapie, z książką o dawnych cywilizacjach mezopotamskich otwartą na kolanach, Tertulian Maksym Alfons czeka na przyjście Antonia Claro, a będąc osobą, która łatwo puszcza wodze fantazji, wyobraził sobie, że wspomniany António Claro i jego żona mogli się spotkać na ulicy i wejść po schodach, aby wreszcie wyjaśnić sobie intrygę, Helena protestowała, Pan nie jest moim mężem, mój mąż jest w domu, to ten, który tu siedzi, pan jest tym nauczycielem historii, który uprzykrzał nam życie, a António Claro zarzekał się, Ja jestem twoim mężem, to on jest nauczycielem historii, zobacz, jaką czyta książkę, ten facet jest największym uzurpatorem, jakiego zna świat, a ona, ucinając ironicznie, Tak, tak, ale najpierw bądź mi łaskaw wyjaśnić, dlaczego obrączka ślubna znajduje się na jego palcu, a nie na twoim. W końcu Helena weszła sama z zakupami i już jest jedenasta. Niedługo zapyta, Martwisz się czymś, a on odpowie, że nie, Skąd ci to przyszło do głowy, a ona odpowie, że skoro tak, Nie rozumiem, dlaczego bez przerwy patrzysz na zegarek, a on odpowie, że nie wie dlaczego, że to taki odruch, może jest trochę nerwowy, Wyobraź sobie, że gdyby dali mi rolę króla Hammurabiego, moja kariera zrobiłaby zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Minęła jedenasta trzydzieści, jest za piętnaście dwunasta, a Antonia Claro jak nie było, tak nie ma. Serce Tertuliana Maksyma Alfonsa zachowuje się jak wściekły koń, wierzgający kopytami na wszystkie strony, panika ściska mu gardło i wrzeszczy do ucha, że jeszcze jest czas, Wykorzystaj moment, że ona jest tam w środku, i uciekaj, masz jeszcze prawie dziesięć minut, ale uważaj, nie używaj windy, zejdź po schodach i dobrze się rozejrzyj, zanim wyjdziesz na ulicę Jest południe, zegar w salonie powoli odliczył uderzenia, jakby jeszcze chciał dać Antoniowi Claro ostatnią szansę, by się pojawić, aby wypełnić, choćby w ostatniej sekundzie, to, co obiecał, ale na nic się zda, że Tertulian Maksym Alfons chce siebie samego oszukać, Jeśli nie przyszedł do tej pory, to już nie przyjdzie. Każdy się może spóźnić, awaria na drodze, przebita opona, takie rzeczy zdarzają się codziennie, nikt nie jest od tego wolny. Od tej chwili, każda minuta będzie agonią, potem nadejdzie chwila dezorientacji, niepokoju i w sposób nieunikniony pojawi się myśl, Dopuśćmy, że się spóźnił, tak, proszę ja was, spóźnił się, a telefony do czego służą, dlaczego nie dzwoni, żeby powiedzieć, że pękł mu dyferencjał albo skrzynia biegów, albo pasek klinowy, cokolwiek, co może się zdarzyć w takim starym i zużytym samochodzie jak ten. Minęła jeszcze jedna godzina, po Antoniu Claro ani śladu, a kiedy Helena przyszła powiedzieć, że obiad jest na stole, Tertulian Maksym Alfons oznajmił, że nie ma apetytu, niech zje sama, i że poza tym musi pilnie wyjść. Ona dopytywała się dlaczego, a on mógł jej odpowiedzieć, że nie są po ślubie, więc nie ma żadnego obowiązku zdawać jej sprawozdań z tego, co robi albo czego nie robi, ale chwila wyłożenia kart na stół i rozpoczęcia czystej gry jeszcze nie nadeszła, tak więc ograniczył się tylko do odpowiedzi, że później wszystko jej opowie, obietnica to typowa dla Tertuliana Maksyma Alfonsa, zawsze ma ją na końcu języka i potem ją spełnia późno i źle, o ile w ogóle ją spełnia, niech poświadczy jego matka, niech poświadczy Maria da Paz, o której też nie ma wiadomości. Helena zapytała go, czy nie uważa za słuszne zmienić ubranie, odpowiedział, że tak, rzeczywiście to, co ma na sobie, nie jest odpowiednie do sprawy, jaką ma załatwić, najwłaściwszy byłby zwykły garnitur, marynarka i spodnie, nie jestem turystą ani nie jadę na wakacje na wieś. Kwadrans później wyszedł, Helena odprowadziła go aż do drzwi do windy, widać było w jej oczach błysk zapowiadający płacz, jeszcze Tertulian Maksym Alfons nie zdąży wyjść na ulicę, a ona już będzie rozpływać się we łzach, powtarzając słowa, jak dotychczas bez odpowiedzi, Co się dzieje, co się dzieje.
Tertulian Maksym Alfons wsiadł do samochodu, pierwszą myślą jest odjechać stąd, zaparkować samochód w jakimś spokojnym miejscu, aby poważnie zastanowić się nad sytuacją, uładzić chaos, który od dwudziestu czterech godzin kotłuje się w jego głowie, i w końcu zdecydować, co robić. Ruszył z miejsca i ledwie skręcił za róg, zrozumiał, że wcale nie musi myśleć, że musi jedynie zadzwonić do Marii da Paz, to zdumiewające, że wcześniej nie przyszło mi to do głowy, to pewnie dlatego, że byłem zamknięty w tym domu i stamtąd nie mogłem zadzwonić. Kilkaset metrów dalej natknął się na budkę telefoniczną. Zatrzymał samochód, wpadł do środka i szybko wykręcił numer. Wewnątrz budki panował duszący skwar. Głos kobiety pytającej z drugiej strony, Kto mówi, nie był mu znajomy, Chciałbym rozmawiać z Marią da Paz, powiedział, Tak, ale kto mówi, Jestem jej kolegą z pracy, razem pracujemy w banku, Pani Maria da Paz zginęła dzisiaj w wypadku samochodowym, jechała z narzeczonym i zginęli oboje, co za nieszczęście, okropne nieszczęście. W jednej sekundzie, od stóp do głów, Tertulian Maksym Alfons oblał się potem. Wybełkotał jakieś słowa, których kobieta nie zdołała zrozumieć, Co pan powiedział, co pan powiedział, jakieś słowa, których nie pamięta ani nie będzie już pamiętał, które znikły z jego pamięci na zawsze, i nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, Tertulian Maksym Alfons, jak automat, któremu nagle odcięto dopływ prądu, opuścił słuchawkę na widełki. Nieruchomy w żarze budki, słyszał tylko jedno słowo, tylko jedno, rozbrzmiewające w swoich uszach, Umarła, ale zaraz inne słowo zajęło jego miejsce, i ono krzyczało, Zabiłeś ją. Nie zabił jej zuchwałym prowadzeniem António Claro, jeśli przyjąć, że taki był powód wypadku, to on ją zabił, Tertulian Maksym Alfons, zabiła go jego słabość moralna, zabiła go zachcianka, która uczyniła go ślepym na wszystko poza zemstą, zostało powiedziane, że jeden z nich, albo aktor, albo nauczyciel historii, jest zbędny na tym świecie, ale nie ty, ty nie byłaś zbędna, nie istnieje twój duplikat, który mógłby cię zastąpić u boku matki, ty tak, ty byłaś jedyna, tak jak każda zwykła osoba jest jedyna, naprawdę jedyna. Mówi się, że nienawidzi kogoś innego tylko taki człowiek, który nienawidzi samego siebie, ale najgorszą ze wszystkich nienawiści musi być taka, która nie może znieść identyczności drugiej osoby, a prawdopodobnie stanie się jeszcze silniejsza, jeśli ta identyczność okaże się kiedyś absolutna. Tertulian Maksym Alfons wyszedł z budki, zataczając się jak pijak, gwałtownie wsiadł do samochodu, jakby wrzucił sam siebie do środka, i tak został, patrząc przed siebie niewidzącymi oczyma, aż dłużej nie mógł już wytrzymać i łzy i łkanie wstrząsnęły jego piersią W tej chwili kocha Marię da Paz, jak nigdy jej nie kochał ani nigdy nie będzie już mógł pokochać w przyszłości. Ból, jaki odczuwa, rodzi się z jej straty, ale świadomość własnej winy rozdziera ranę, z której na zawsze wypływać będzie ropa i gówno. Kilka osób obrzuciło go spojrzeniem pełnym bezinteresownej i bezpłodnej ciekawości, która nie czyni światu ani dobra, ani zła, ale jedna z tych osób podeszła do niego i spytała, czy może mu w czymś pomóc, on zaś odpowiedział, że nie, że dziękuje, a przez to, że podziękował, płakał jeszcze bardziej, było to tak, jakby podeszli do niego i położyli mu rękę na ramieniu i powiedzieli, Spokojnie, z czasem rozpacz minie, to prawda, z czasem wszystko mija, ale zdarzają się przypadki, kiedy czas zwleka, aby dać czas, by ból się zmęczył, zdarzały się już takie przypadki i będą się zdarzać, na szczęście rzadsze, w których ani ból się nie zmęczył, ani czas nie minął. Siedział tak, dopóki nie zabrakło mu łez do płaczu, aż czas ponownie zdecydował się ruszyć z miejsca i zapytał, Co teraz, dokąd zamierzasz pójść, i oto Tertulian Maksym Alfons, najprawdopodobniej zmieniony w Antónia Claro na resztę życia, zrozumiał, że nie ma dokąd pójść. Po pierwsze mieszkanie, które wcześniej nazywał swoim, należało do Tertuliana Maksyma Alfonsa, a Tertulian Maksym Alfons zmarł, po drugie, nie może iść stąd do domu należącego do Antónia Claro i powiedzieć Helenie, że jej mąż zginął, bo dla niej António Claro to on sam, i, w końcu, co do mieszkania Marii da Paz, do którego zresztą nigdy nie został zaproszony, też nie może tam pójść, chyba że udałby się tylko po to, by złożyć zupełnie niepotrzebne kondolencje biednej matce, osieroconej przez córkę. Najbardziej naturalne byłoby, żeby Tertulian Maksym Alfons w tej właśnie chwili pomyślał o tej drugiej matce, która jeśli już jej przekazano smutną wiadomość, też wypłakuje niepocieszone łzy matczynego osierocenia, ale ostra świadomość, że pomiędzy nim i nim samym jest i zawsze będzie Tertulian Maksym Alfons, i że, w konsekwencji, jest żywy jako taki, powinien zablokować w niej czasowo to, co z pewnością byłoby, w innej sytuacji, jej pierwszym impulsem. Jak na razie będzie musiał jeszcze znaleźć odpowiedź na pytanie, które zeszło na plan dalszy, I co teraz, dokąd zamierzasz pójść, problem to, jeśli się dobrze przyjrzeć, należący do najłatwiejszych do rozwiązania w ogromnej metropolii, z hotelami i pensjonatami gotowymi zaspokoić wszystkie gusta i dostępnymi dla każdej kieszeni. Tam będzie musiał pójść i nie wyłącznie na kilka godzin, aby schronić się przed upałem i wypłakać do woli. Co innego było przespać się poprzedniej nocy z Heleną, kiedy był to zaledwie element gry, skoro ty będziesz spać z moją kobietą, ja będę spać z twoją, czyli oko za oko, ząb za ząb, jak nakazuje prawo odwetu, nigdy nie zastosowane bardziej właściwie niż w tym przypadku, bo jeśli nasze współczesne określenie jest takie samo jak łaciński etymon talis, z czego pochodzi jego nazwa, skoro identyczne były dokonane wykroczenia, identyczni byli też ci, którzy je popełnili. Czym innym było, proszę nam pozwolić wrócić do początku zdania, spędzenie nocy z Heleną, kiedy nikt nie mógł przypuszczać, że śmierć przygotowywała się, by wejść do gry i zrobić szach – mat, a zupełnie czymś innym byłoby, wiedząc, że António Claro nie żyje, nawet jeśli jutrzejsze gazety powiedzą, że nazywał się Tertulian Maksym Alfons, pójść spać z nią drugą noc, nakładając w ten sposób na jedno oszustwo drugie, znacznie gorsze. My, istoty ludzkie, nawet jeśli pozostaniemy dalej, jedni bardziej, inni mniej, takimi zwierzętami jak przedtem, mamy jednak w sobie jakieś dobre uczucia, czasem nawet resztkę albo zaczyn szacunku do samych siebie, a ten Tertulian Maksym Alfons, który w tylu sytuacjach zachował się w sposób zasługujący na nasze najsroższe oceny, nie odważyłby się zrobić kroku, w naszym mniemaniu, bezwzględnie zasługującego na potępienie. Pojedzie więc na poszukiwanie hotelu, a jutro się zobaczy. Zapalił silnik i poprowadził samochód w kierunku centrum, gdzie będzie miał więcej możliwości wyboru, w sumie wystarczy mu hotel dwugwiazdkowy, to tylko na jedną noc, A kto powiedział, że tylko na jedną noc, pomyślał, gdzie będę spał jutro, a pojutrze, a popojutrze, a potem, po raz pierwszy przyszłość wydała mu się miejscem, w którym niewątpliwie dalej będą potrzebni nauczyciele historii, ale nie jego, gdzie sam Daniel Santa – Clara nie będzie miał innego wyjścia, niż zrezygnować ze swej obiecującej kariery, w której trzeba będzie znaleźć jakiś punkt równowagi pomiędzy przedtem i teraz, pocieszające jest niewątpliwie, że przynajmniej nasza świadomość nam mówi, Wiem, kim jesteś, ale ona też może zacząć w nas wątpić, a także i w to, co uważa się powszechnie za zrozumiałe dookoła, gdzie ludzie zadają jedni drugim nieprzyjemne pytania, A ten, co to za jeden. Pierwszym, który miał sposobność objawić tę powszechną ciekawość, był recepcjonista z hotelu, a mianowicie kiedy poprosił Tertuliana Maksyma Alfonsa o dokument tożsamości, na szczęście, nie zadając mu przedtem pytania o to, jak się nazywa, bo mogłoby się wydarzyć, że Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi wymsknęłoby się, z przyzwyczajenia, nazwisko, które przez trzydzieści osiem lat należało do niego, a teraz należy do zmasakrowanego ciała, czekającego w jakiejś lodówce na sekcję zwłok, przed którą z zasady nie mogą uchronić się ci, co zginęli w wypadkach. Wszak w dowodzie osobistym, który okazał, wpisano nazwisko António Claro, twarz na fotografii w nim wklejonej jest tą samą, którą recepcjonista ma przed sobą i której dokładnie by się przyjrzał, gdyby miał po temu powody. Nie ma, Tertulian Maksym Alfons już podpisuje blankiet zameldowania, w tym przypadku wystarczy zwykły gryzmoł, pod warunkiem, że wykaże pewne podobieństwo do formalnego podpisu, już ma w ręce klucz od pokoju, już powiedział, że nie ma bagażu, i aby podkreślić prawdopodobieństwo tego faktu, o co nikt go zresztą nie prosił, wyjaśnia, że spóźnił się na samolot, że zostawił walizki na lotnisku i dlatego zostanie tylko na jedną noc. Tertulian Maksym Alfons zmienił nazwisko, ale dalej jest tą samą osobą, której towarzyszyliśmy w wypożyczalni kaset wideo, zawsze mówi więcej, niż potrzeba, nie potrafi zachowywać się naturalnie, dobrze, że recepcjonista ma co innego na głowie, dzwoniący telefon, kilku gości zagranicznych, którzy właśnie weszli obładowani podróżnymi torbami i walizkami. Tertulian Maksym Alfons wszedł do pokoju, rozejrzał się, poszedł do łazienki ulżyć pęcherzowi, oprócz spóźnienia na samolot, jak powiedział recepcjoniście, zdawało się, że nie ma innych zmartwień, ale tak to wyglądało tylko do chwili wyciągnięcia się na łóżku z zamiarem wypoczęcia, wyobraźnia natychmiast podsunęła mu widok samochodu przemienionego w kupę złomu, a w jego wnętrzu dwa roztrzaskane, zakrwawione ciała. Wróciły łzy, wróciło łkanie i nie wiadomo, przez ile czasu tak by leżał, gdyby nagłe, zgorszone wspomnienie matki nie wdarło się w jego zdezorientowany umysł Natychmiast usiadł, położył rękę na słuchawce, jednocześnie obrzucając się w myślach najwymyślniejszymi obelgami, jestem potworem, głupkiem, kompletnym idiotą, imbecylem, żenującym kretynem, jak mogłem pomyśleć, że policja nie zapuka do mych drzwi, że nie przepyta sąsiadów, żeby sprawdzić, czy mam jakąś rodzinę, że sąsiadka z góry nie da im adresu i telefonu matki, jak mogłem zapomnieć o czymś tak oczywistym, jak to możliwe. Nikt nie podnosił słuchawki. Telefon dzwonił i dzwonił, ale nikt nie pojawił się, żeby zapytać, Kto mówi, tak aby w końcu Tertulian Maksym Alfons mógł powiedzieć, To ja, żyję, policja się pomyliła, później wszystko wyjaśnię. Matki nie było w domu i ten fakt, nieprawdopodobny w innej sytuacji, mógł oznaczać tylko, że znajduje się w drodze, że wynajęła taksówkę i jedzie tutaj, a może nawet już przyjechała, a jeśli tak, to poprosiła sąsiadkę z góry o klucz i teraz szlocha z rozpaczy w moim mieszkaniu, biedna matka, jak słusznie mnie ostrzegała. Tertulian Maksym Alfons wykręcił swój numer telefonu i znowu nikt mu nie odpowiedział. Zebrał siły, żeby myśleć spokojnie, aby zapanować nad zamętem w duszy, nawet jeśli policja byłaby przykładnie gorliwa, potrzebuje czasu, żeby przeprowadzić i zakończyć dochodzenie, trzeba pamiętać, że to miasto to kolosalne mrowisko z pięciu milionami ruchliwych mieszkańców, że zdarza się wiele wypadków, a poszkodowanych jest znacznie więcej, że trzeba ich zidentyfikować, potem odszukać rodziny, trudne to zadanie, bo wielu ludzi jest tak lekkomyślnych, że wyrusza w drogę bez jednego choćby papierka, który by informował, Jeśli zdarzy mi się jakiś wypadek, proszę zadzwonić do takiego to a takiego faceta bądź kobiety. Szczęśliwie Tertulian Maksym Alfons nie należy do tych osób, zdaje się, że Maria da Paz też taka nie była, w notesie każdego z nich, na stronie przeznaczonej na dane osobiste, zapisano wszystko, co jest potrzebne do całkowitej ich identyfikacji, przynajmniej na początek, który zwykle bywa także końcem. Nikt, kto nie byłby wyjętym spod prawa, nie chodziłby z fałszywymi albo kradzionymi dokumentami, toteż uprawnione jest stwierdzenie, odnoszące się do obecnego przypadku, że policji wydawało się to, co w rzeczywistości było prawdą, tym bardziej że skoro nie było żadnego powodu, by wątpić w tożsamość jednej z ofiar, nie wiadomo z jakiegoż to, u diabła, powodu, miano by wątpić w tożsamość drugiej. Tertulian Maksym Alfons zadzwonił ponownie raz jeszcze i znów nikt nie odebrał. Już nie myśli o Marii da Paz, teraz chce wiedzieć, gdzie jest Karolina Maksym, dzisiejsze taksówki to bardzo mocne maszyny, nie gruchoty z dawniejszych czasów i w sytuacji tak dramatycznej, jak ta, nawet nie trzeba nęcić kierowcy obietnicą dodatkowej gratyfikacji, żeby nacisnął na gaz, w niecałe cztery godziny powinna tu była przyjechać, a ponieważ są wakacje i dziś jest sobota, czyli ruch na ulicach jest ograniczony do minimum, matka powinna być już tutaj, aby ukoić ból syna. Znowu zadzwonił i tym razem, nieoczekiwanie, włączyła się automatyczna sekretarka, Mówi Tertulian Maksym Alfons, proszę zostawić wiadomość, szok był ogromny, Tertulian tak był skołowany, że nawet nie zdał sobie sprawy, iż automat nie zadziałał poprzednimi razy, toteż nagle poczuł się tak, jakby usłyszał nie swój głos, tylko głos nieznajomego nieboszczyka, który jutro trzeba będzie zastąpić głosem jakiegoś żywego człowieka, żeby nie wprawiał w osłupienie wrażliwych ludzi, dokonać operacji typu usunąć – i – zastąpić, jakich w każdym punkcie świata codziennie realizuje się tysiące tysięcy, chociażby myśl o tym wcale nam się nie podobała. Tertulian Maksym Alfons potrzebował kilku sekund, żeby się uspokoić i odzyskać głos, później, drżąc, powiedział, Mamo, to nieprawda, co ci powiedzieli, jestem żywy i zdrowy, później ci wyjaśnię, co zaszło, powtarzam, jestem żywy i zdrowy, dam mamie adres hotelu, w którym mieszkam, numer pokoju i numer telefonu, niech mama zadzwoni, jak tylko się u mnie pojawi, niech mama nie płacze, niech mama nie płacze, być może Tertulian Maksym Alfons wypowiedziałby te słowa po raz trzeci, gdyby sam się nie rozpłakał, z powodu matki, z powodu Marii da Paz, której wspomnienie znowu powróciło, a także z żalu nad samym sobą Wyczerpany opadł na łóżko, czuł się zmęczony, słaby jak chore dziecko, przypomniał sobie, że nie jadł obiadu, i ta myśl zamiast wywołać w nim apetyt, przyprawiła go o mdłości tak silne, że musiał zerwać się z miejsca i pognać do łazienki, gdzie kolejne skurcze wyrzuciły mu z żołądka tylko gorzką pianę. Wrócił do pokoju, usiadł na łóżku z głowę w dłoniach, pozwalając kołysać się myślom jak łódeczce z kory spływającej z prądem i od czasu do czasu uderzającej o kamienie, co powoduje chwilową zmianę kursu. To dzięki temu na wpół świadomemu dywagowaniu przypomniał sobie o czymś, co powinien był powiedzieć matce. Raz jeszcze zadzwonił do domu, obawiając się, że automatyczna sekretarka znowu zrobi mu afront i nie będzie działać, toteż wydał z siebie westchnienie ulgi, kiedy maszyna, po chwili wahania, dała oznaki życia. Zostawił wiadomość w kilku słowach, powiedział po prostu, Niech mama pamięta, że nazwisko to António Claro, niech mama nie zapomni, a potem, jakby właśnie odkrył element ważki dla ostatecznego wyjaśnienia zmiennych i niestałych tożsamości występujących w całej tej sprawie, dodał następującą informację, Pies nazywa się Tomarctus. Kiedy mama przyjdzie, nie będzie już jej musiał recytować imion dziadków i babć, wujków i stryjków, już nie będzie musiał mówić o złamanej ręce, kiedy spadł z figowca, ani o pierwszej narzeczonej, ani o piorunie, który zniszczył komin w domu, kiedy on miał dziesięć lat. Żeby Karolina Maksym mogła mieć absolutną pewność, że ma przed sobą dziecię swego żywota, nie będzie potrzebny cudowny macierzyński instynkt ani potwierdzające próby DNA, wystarczy imię zwykłego psa.
Minęła prawie cała godzina, zanim zadzwonił telefon. Przestraszony Tertulian Maksym Alfons szybko podniósł słuchawkę, spodziewając się głosu matki, ale usłyszał recepcjonistę, który mówił, Jest tutaj pani Karolina Maksym i chce z panem rozmawiać, To moja matka, wybąkał, już schodzę. Wybiegł z pokoju, ale natychmiast zaczął siebie strofować, Muszę się pohamować, nie mogę przesadzać z oznakami czułości, im mniej będziemy się rzucać w oczy, tym lepiej. Powolność windy pomogła mu uspokoić strumień emocji i był już w tym momencie całkiem znośnym Tertulianem Maksymem Alfonsem, kiedy pojawił się w hotelowym holu i przytulił starszą kobietę, która z pewnością instynktownie albo w efekcie rozmyślań w taksówce, odwzajemniła synowską wylewność, ale z umiarem, bez pospolitej egzaltacji, wyrażającej się zdaniami typu Ach, kochany synu, chociaż w przypadku obecnego dramatu bardziej stosowne byłoby Ach, mój biedny synu. Przytulanie, spazmatyczny płacz, musiały poczekać, póki znajdą się we dwoje w pokoju, aż zamkną się drzwi i zmartwychwstały syn powie Mamo, a ona nie znajdzie innych słów niż te, które zdołały wyjść jej z wypełnionego radością serca, To ty, to ty. Jednakże ta kobieta nie należy do tych, którym pieszczota pozwala łatwo zapomnieć zniewagę, choć ta akurat nie została popełniona przeciw niej, ale przeciw rozumowi, szacunkowi, a nawet zdrowemu rozsądkowi, żeby nie wspomnieć już o tym, kto zrobił wszystko, aby historia podwójnych mężczyzn nie zakończyła się tragedią. Karolina Maksym nie użyje tego określenia, powie jedynie, Dwie osoby zginęły, teraz powiedz mi od początku, jak to się stało, że do tego mogło dojść, i niczego przede mną nie ukrywaj, proszę, czas półprawd się skończył, i półkłamstw też. Tertulian Maksym Alfons przysunął krzesło, żeby matka usiadła, on sam usiadł na brzegu łóżka, i zaczął opowiadanie. Od początku, tak jak tego od niego wymagała. Ona mu nie przerywała, jedynie dwa razy zmienił się wyraz jej twarzy, pierwszy raz w chwili, kiedy António Claro powiedział, że zabierze Marię da Paz na wieś, żeby się z nią kochać, i drugi raz, kiedy syn wyjaśnił, jak i dlaczego poszedł do domu Heleny i co tam się później wydarzyło. Poruszyła wargami, wypowiadając słowo, Wariaci, ale samego słowa nie było słychać. Zapadł wieczór, półmrok zamazywał już rysy twarzy obojga. Kiedy Tertulian Maksym Alfons się uciszył, matka zadała nieuniknione pytanie, I co teraz, Teraz, moja mamo, Tertulian Maksym Alfons, którym byłem, jest martwy, a ten drugi, jeśli chce kontynuować życie, musi zostać Antoniem Claro, nie ma wyjścia, A dlaczego nie opowiedzieć prawdy, dlaczego nie powiedzieć, co się wydarzyło, dlaczego nie ustawić wszystkich rzeczy na ich własnych miejscach, Słyszała mama, co się wydarzyło, Tak, i co z tego, Pytam się mamy, czy rzeczywiście te cztery osoby, te zmarłe i te żyjące, powinny zostać wystawione na publiczny widok, na wściekłą ciekawość świata, co byśmy dzięki temu zyskali, umarli nie zmartwychwstaną, a żywi zaczęliby umierać tego samego dnia, No to co zrobimy, Mama pójdzie na pogrzeb fałszywego Tertuliana Maksyma Alfonsa i będzie go opłakiwać, jakby był mamy synem, a Helena też pójdzie, ale nikt nie będzie się mógł dowiedzieć, dlaczego tam jest, A ty, Już mamie powiedziałem, jestem Antoniem Claro, kiedy zapalimy światło, twarz, jaką mama zobaczy, będzie jego twarzą, nie moją, Jesteś moim synem, Tak, jestem mamy synem, ale nie będę mógł nim być, na przykład, w rodzinnym mieście, dla ludzi stamtąd nie żyję, a kiedy my będziemy chcieli się zobaczyć, będziemy musieli to robić w miejscu, w którym nikt nie będzie wiedział o istnieniu nauczyciela historii noszącego nazwisko Tertulian Maksym Alfons, A Helena, Jutro pójdę poprosić ją o wybaczenie i oddam jej ten zegarek i obrączkę, I żeby do tego doszło, musiały umrzeć dwie osoby, Które ja zabiłem, a jedna z nich była niewinna. Tertulian Maksym Alfons wstał i poszedł zapalić światło. Matka płakała. Przez kilka minut siedzieli w ciszy, wzajemnie unikając spojrzeń. Później matka wyszeptała, ocierając wilgotną chusteczką powieki, Stara Kasandra miała rację, nie trzeba było wprowadzać drewnianego konia, Teraz już nie ma wyjścia, Tak, teraz już nie ma wyjścia, i w przyszłości też nie będzie, wszyscy umrzemy. Po chwili milczenia Tertulian Maksym Alfons zapytał, Policja opowiedziała mamie, jak doszło, do wypadku, Powiedzieli mi, że samochód zjechał na drugi pas i uderzył w jadącego z przeciwka TIR – a, powiedzieli mi też, że ich śmierć musiała być natychmiastowa, To dziwne, Dziwne, co, Wydawało mi się, że on był dobrym kierowcą, Coś się musiało wydarzyć, Mógł wpaść w poślizg, na jezdni mógł być rozlany olej, O tym mi nie mówili, tylko o tym, że samochód zjechał na drugi pas i zderzył się z ciężarówką. Tertulian Maksym Alfons znowu usiadł na brzegu łóżka, rzucił okiem na zegarek i powiedział, Poproszę w recepcji, żeby zarezerwowano mamie pokój, zjemy kolację i prześpi się mama w tym hotelu, Wolę pójść do domu, po kolacji zadzwonisz po taksówkę, Zawiozę mamę, nikt mnie nie zobaczy, A jak ty mnie zawieziesz, skoro już nie masz samochodu, Mam jego samochód, Mama smutno pokiwała głową i powiedziała, Jego samochód, jego żonę, brakuje tylko, żebyś zaczął żyć jego życiem, Będę musiał odkryć dla siebie lepsze życie, a teraz chodźmy coś zjeść, ogłośmy zawieszenie broni z nieszczęściami. Wyciągnął ręce, żeby pomóc jej wstać, później przytulił ją i powiedział, Niech mama nie zapomni zmazać wiadomości nagranych na sekretarce. Kiedy skończyli jeść, mama znowu poprosiła, Zadzwoń po taksówkę, Zawiozę mamę, Nie możesz ryzykować, że cię zobaczą, poza tym ciarki po mnie chodzą na samą myśl, że miałabym wsiąść do tego samochodu, Pojadę z mamą taksówką i wrócę, Jestem już dorosła, mogę jeździć sama, nie nalegaj. Przy pożegnaniu Tertulian Maksym Alfons powiedział, Niech mama postara się odpocząć, bo bardzo tego mama potrzebuje, Pewnie nie uda się zasnąć żadnemu z nas, ani tobie, ani mnie, odpowiedziała.
Miała rację. Przynajmniej Tertulian Maksym Alfons nie mógł zmrużyć oka całymi godzinami, widział samochód zjeżdżający na lewy pas i wpadający na maskę ogromnej ciężarówki, dlaczego, zadawał sobie pytanie, dlaczego zboczył z drogi w taki sposób, może pękła mu opona, nie, to niemożliwe, gdyby tak się stało, policja nie omieszkałaby o tym poinformować, to prawda, że samochód był nieustannie używany przez ładnych parę lat, ale jeszcze niecałe trzy miesiące temu przeszedł solidny przegląd i nie znaleziono w nim najmniejszego defektu, czy to mechanicznego, czy elektrycznego. Zasnął nad ranem, ale sen trwał krótko, ledwie minęła siódma, zerwał się nagle z myślą, że czeka na niego coś pilnego, czy to wizyta u Heleny, ale na to było jeszcze za wcześnie, cóż to więc takiego, nagle zaświtało mu w głowie, gazeta, musi zobaczyć, co piszą w gazetach, taki wypadek, praktycznie w samym mieście, to była wiadomość. Wyskoczył z łóżka, szybko się ubrał i wybiegł z pokoju. Nocny recepcjonista, nie ten, który przyjął go poprzedniego dnia, spojrzał na niego podejrzliwie, więc Tertulian Maksym Alfons rzucił, Idę po gazety, żeby ten drugi nie pomyślał, że nerwowy gość chce wyjść bez płacenia. Nie musiał iść daleko, znalazł kiosk zaraz na pierwszym rogu. Kupił trzy dzienniki, któryś z nich musiał napisać o wypadku, i szybko wrócił do hotelu. Wszedł do pokoju i zaczął niecierpliwie je przeglądać w poszukiwaniu sekcji wypadków samochodowych. Dopiero w trzeciej gazecie znalazł wiadomość. Było tam zdjęcie pokazujące kompletnie zniszczony samochód. Drżąc na całym ciele, Tertulian Maksym Alfons przeczytał, przeskakując szczegóły, najważniejsze, Wczoraj, około 9.30 rano, niemal u wjazdu do miasta, miał miejsce wypadek samochodowy, doszło do zderzenia samochodu osobowego z ciężarówką TIR. Obaj pasażerowie samochodu, Facet i Facetka, zostali natychmiast zidentyfikowani dzięki posiadanym przez nich dokumentom, nie żyli już, kiedy nadjechała pomoc. Kierowca ciężarówki ma jedynie zadrapania na twarzy i rękach. Przesłuchany przez policję, która nie przypisuje mu najmniejszej odpowiedzialności za spowodowanie wypadku, zeznał, że kiedy samochód znajdował się jeszcze w dość znacznej odległości, zanim wpadł na lewy pas, wydało mu się, że widzi, jak dwoje pasażerów szamocze się ze sobą, choć nie może mieć co do tego absolutnej pewności ze względu na odblaski na przedniej szybie. Z informacji zebranych później przez naszą redakcję wynika, że pechowi pasażerowie samochodu byli narzeczonymi. Tertulian Maksym Alfons przeczytał notatkę jeszcze raz, pomyślał, że tego dnia on jeszcze znajdował się w łóżku z Heleną, a potem, co było nieuniknione, skojarzył poranną godzinę, o której wracał António Claro, z zeznaniami kierowcy. Co się wydarzyło między nimi, zapytał siebie, co się wydarzyło w domku na wsi, skoro jeszcze kłócili się w samochodzie, i więcej jeszcze niż kłócili się, szamotali, jak powiedział, dość nieudolnie, co jest raczej powszechne, starając się opisać sytuację, jedyny naoczny świadek zdarzenia. Tertulian Maksym Alfons spojrzał na zegarek. Do ósmej brakowało kilku minut, Helena pewnie już wstała, A może nie, pewnie wzięła tabletkę na spanie albo na oderwanie się od rzeczywistości, co jest właściwszym słowem, biedna Helena, tak nieświadoma jak Maria da Paz, nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, co ją czeka. Była dziewiąta, kiedy Tertulian Maksym Alfons wyszedł z hotelu. Poprosił w recepcji o przybory do golenia, zjadł śniadanie i teraz pójdzie powiedzieć Helenie słowo, którego jeszcze brakuje po to, by nieprawdopodobna historia identycznych mężczyzn mogła wreszcie się skończyć i żeby normalne życie wróciło w swoje koleiny, zostawiając ofiary za sobą, jak to zwykle bywa. Gdyby Tertulian Maksym Alfons miał pełną świadomość tego, co zrobi, ciosu, jaki zada, może uciekłby stamtąd, niczego nie wyjaśniając ani nie usprawiedliwiając, może zostawiłby sprawy w miejscu, do którego dobrnęły, żeby zgniły same z siebie, ale jego umysł jest jakby przytępiony, pod działaniem swego rodzaju anestezji, która przytłumiała w nim ból i teraz popycha go naprzód, nie licząc się z tym, czy on tego chce, czy nie. Zaparkował samochód przed budynkiem, przeszedł przez ulicę, wsiadł do windy. Niesie złożoną gazetę pod pachą, posłaniec nieszczęścia, głos i słowo przeznaczenia, on jest najgorszą z Kasandr, tą, która za jedyne zadanie ma powiedzieć, Zdarzyło się. Nie chciał otworzyć drzwi niesionym w kieszeni kluczem, rzeczywiście nie ma już miejsca na odwety, rewanże i zemsty. Zadzwonił do drzwi jak ów sprzedawca książek, zachwalający mu swego czasu niebywałe walory poznawcze encyklopedii, w których szczegółowo opisuje się zwyczaje żabnicy, ale w tej chwili najbardziej pragnie, żeby osoba idąca otworzyć mu drzwi powiedziała, Dziękuję, już mam. Drzwi otworzyły się, Helena pojawiła się w półmroku korytarza. Patrzyła na niego ze zdumieniem, jakby utraciła całą nadzieję, że go kiedyś ujrzy, okazała mu zmęczoną twarz, podkrążone oczy, na pierwszy rzut oka widać, że nie poskutkowała tabletka, która miała pomóc jej uciec od samej siebie. Gdzie byłeś, wyjąkała, co się stało, nie żyję od wczoraj, nie żyję, odkąd stąd wyszedłeś. Zrobiła dwa kroki w kierunku jego ramion, ale one się nie otworzyły, tylko z litości jej nie odtrąciły, po czym oboje weszli do środka, ona jeszcze przylgnęła do niego, on niezgrabny, niezręczny, jak marionetka nie nadążająca z ruchami. Jeszcze nic nie powiedział, nie wymówił ani jednego słowa, póki ona nie usiadła na kanapie, a to, co jej powie, wyda się nieważnym oświadczeniem kogoś, kto zszedł na ulicę, żeby kupić gazetę, i teraz, bez żadnego ukrytego celu ogranicza się do stwierdzenia, Przyniosłem pani wiadomości, i rozłoży wyjętą specjalnie stronę, i wskaże na miejsce tragedii, Oto ona, i ona nie zauważy, że on nie zwrócił się do niej per ty, przeczyta z uwagą to, co zostało napisane, odwróci oczy od fotografii zmiażdżonego samochodu, i wyszepcze przybita, kiedy skończy, To straszne, jednak fakt, że tak powiedziała, oznacza tylko tyle, że jest kobietą o wrażliwym sercu, tak naprawdę to nieszczęście nie dotyka jej osobiście, znać było nawet, wbrew solidarnemu akcentowaniu wypowiedzianych słów, pewien ton zbliżony do ulgi, oczywiście niezamierzony, ale który słowa wypowiedziane zaraz potem wyrażają w sposób niepodważalny, To nieszczęście, w ogóle mnie to nie cieszy, wręcz przeciwnie, ale przynajmniej dzięki niemu skończyło się to całe zamieszanie. Tertulian Maksym Alfons nie usiadł, stał przed nią, jak powinien stać posłaniec spełniający swoje zadanie, bo są jeszcze inne wiadomości do przekazania, i te będą znacznie gorsze. Dla Heleny gazeta jest czymś z przeszłości, obecną teraźniejszością, teraźniejszością dotykalną, jest jej małżonek, który właśnie wrócił do domu, nazywa się António Claro, on powie jej, co robił poprzedniego wieczora i w nocy, jakie to ważne sprawy skłoniły go do pozostawienia jej samotnie na tyle godzin. Tertulian Maksym Alfons rozumie, że nie może już zwlekać ani minuty dłużej, w przeciwnym razie zostanie zmuszony do zachowania wiecznego milczenia. Powiedział, Mężczyzna, który zginął, nie był Tertulianem Maksymem Alfonsem. Ona spojrzała na niego niespokojnie i wyrzuciła z siebie trzy słowa, które na niewiele się zdały, Co, co powiedziałeś, a on powtórzył, nie patrząc na nią, Nie był Tertulianem Maksymem Alfonsem mężczyzna, który zginął. Niepokój Heleny w jednej chwili zamienił się w absolutny strach, Kim więc był, Pani mężem. Nie było innego sposobu na powiedzenie jej tego, nie istniał na świecie choćby jeden tekst wprowadzający, możliwy do zastosowania w tej sytuacji, byłoby bezużyteczne i okrutne zakładanie szwów przed skaleczeniem. Zrozpaczona, oszalała, Helena jeszcze starała się obronić przed katastrofą, która na nią się zwaliła, Ale w gazecie jest mowa, że miał dokumenty tego przeklętego Tertuliana. Tertulian Maksym Alfons wyciągnął portfel z kieszeni marynarki, otworzył go, wyjął z niego dowód osobisty Antonia Claro i podał jej. Ona wzięła go do ręki, popatrzyła na fotografię i na stojącego przed nią mężczyznę, i zrozumiała wszystko. Oczywistość faktów oślepiła ją jak gwałtowny strumień światła, monstrualność sytuacji dusiła ją, przez krótką chwilę miała poczucie, że traci zmysły. Tertulian Maksym Alfons podszedł do niej, mocno chwycił ją za ręce, a ona, otwierając oczy będące jak jedna ogromna łza, cofnęła się gwałtownie, ale potem, bez sił, wysunęła swoje ręce z jego, konwulsyjny szloch pozwolił jej nie zemdleć, teraz łkanie bezlitośnie wstrząsało jej piersiami, Też tak płakałem, pomyślał, płaczemy tak w obliczu tego, na co nie ma lekarstwa. I co teraz, zapytała z głębi studni, w której tonęła, Zniknę na zawsze z pani życia, odpowiedział, nigdy więcej mnie pani nie zobaczy, chciałbym prosić o wybaczenie, ale nie mam śmiałości, obraziłbym panią jeszcze raz, Nie byłeś jedynym winnym, Tak, ale moja odpowiedzialność jest większa, jestem winien tchórzostwa i przez nie zginęły dwie osoby, Maria da Paz naprawdę była twoją narzeczoną, Tak, Kochałeś ją, Tak, mieliśmy się pobrać, i pozwoliłeś, żeby z nim poszła, Już pani powiedziałem, z tchórzostwa, ze słabości, I przyszedłeś tutaj, żeby się zemścić, Tak. Tertulian Maksym Alfons wyprostował się, zrobił krok w tył. Powtarzając ruchy, jakie António Claro zrobił czterdzieści osiem godzin wcześniej, zdjął zegarek z ręki, położył go na stole, a obok obrączkę. Powiedział, Prześlę pani pocztą ten garnitur, który mam na sobie. Helena wzięła do rąk obrączkę, popatrzyła na nią jak na przedmiot, który widzi po raz pierwszy. Z roztargnieniem, jakby chciał zatrzeć niewidzialny ślad po obrączce, Tertulian Maksym Alfons potarł palcem wskazującym i kciukiem prawej ręki miejsce, na którym wcześniej ją nosił. Żadne z nich nie pomyślało, żadnemu z nich nigdy nie przyjdzie do głowy, że brak tej obrączki na palcu Antonia Claro mógł być bezpośrednią przyczyną obu tych śmierci, a jednak tak było. Wczoraj rano, w domu na wsi, António Claro jeszcze spał, kiedy Maria da Paz się zbudziła. On leżał na prawym boku, z lewą ręką spoczywającą na poduszce, obok jej głowy, dokładnie na wysokości jej oczu.