Maddie zerknęła na słońce prześwitujące przez korony drzew, żeby się upewnić, czy jedzie we właściwym kierunku. Pochyliła się i poklepała konia po karku. Niełatwo jej przyszło wyrwać się spod opieki Franka i Sama, ale wreszcie się udało. Dlaczego wszyscy mężczyźni traktowali ją jak całkowicie bezradną? Czemu Sam, Frank i im podobni z góry zakładali, że o niczym nie ma pojęcia i sama sobie nie poradzi? Frank wychował się w Nowym Jorku, a Sam większość życia spędził na południu, dopóki go nie zawieszono – powieszono, poprawiła się; wtedy wyruszył na północ, gdzie go poznała-
Odkręciła bukłak i wychyliła łyk wody. Choć obaj jej opiekunowie pierwszy raz w życiu znaleźli się na zachód od Missisipi, uważali, że lepiej sobie poradzą i lepiej będą tropić ślady niż kobieta, która większość życia spędziła na tych terenach.
Dokładnie tak samo jak kapitan – pomyślała, Ale o ile postawa Franka czy Sama jej nie drażniła, ten mężczyzna działał jej na nerwy.
Na chwilę ogarnął ją gniew. Zacisnęła zęby, ale zaraz się uśmiechnęła. W końcu to ona wygrała. Kiedy zapadł w narkotyczny sen, odnalazła Franka i Sama. Po jakimś czasie udało jej się wyzwolić ich z więzów.
– Marynarskie supły – mruknął Frank, a potem przez dłuższą chwilę przechwalał się, jak to nikt nie potrafi go przechytrzyć.
Maddie nic nie odpowiedziała. Zatrudniając swoich strażników, zdawała sobie sprawę, że powinna wziąć kogoś, kto lepiej zna te tereny, a przynajmniej potrafi odróżnić borsuka od bobra albo Indianina z płomienia Utah od Indianina Kri. Nie miała jednak czasu, więc przyjęła ludzi, których dał jej generał Yovington. Oblicze Franka i gabaryty Sama wystarczały, żeby odstraszyć większość ludzi. Sam jak zwykle nawet się nie odezwał, kiedy Maddie go uwolniła. Zachowywał się, jakby każde jego słowo było drogocennym klejnotem, a on zubożałby, gdyby zaczął je rozrzucać na prawo i lewo.
Edith znalazła pod wozem. Leżała związana, zakneblowana i wściekła. Z jej opowieści wynikało, ze kapitan, zanim przywiązał ją do koła, najpierw wślizgnął się do jej łóżka.;
– Myślałam, że przyszedł do mnie – wyrzuciła z siebie. – A on przyszedł tylko po to, żeby mnie przywiązać. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że szykuje coś interesującego, ale on po prostu mnie zostawił. Nawet mnie palcem nie tknął!
Maddie rozwiązywała cienkie sznury i nie pytała, co miało oznaczać owo „coś interesującego".
Natychmiast zwinęli obóz. Sam wyniósł uśpionego głęboko kapitana i porzucił go na krawędzi stromego zbocza. Potem lekko pchnął go nogą, tak że kapitan potoczył się w dół.
Maddie miała nadzieję, że kapitan nie zamarznie w chłodnych górach, ale potem uznała, że takie pokłady zuchwałości, jakie posiada kapitan Montgomery, z pewnością go rozgrzeją i pozwolą wytrzymać do rana,
Skierowali się w stronę terenów zajętych przez poszukiwaczy złota. Do wschodu słońca wolno poruszali się; wyboistą ścieżką, która udawała drogę, potem Sam popędził konie i tak powiększyli dystans dzielący ich od gotowego na wszystko kapitana Montgomery'ego.
Minęły już trzy dni, a po kapitanie ani widu, ani słychu, Może zamarzł na śmierć? A może, co bardziej prawdopodobne, wrócił do swego oddziału i wyrzekał na śpiewaczkę operową, która nie chciała słuchać „rozsądnych argumentów". Tak czy owak, Maddie cieszyła się, że się go pozbyła.
Przewiesiła bukłak przez łęk siodła i po raz kolejny wyciągnęła mapę zza obcisłego wełnianego żakietu. Zerknęła na wyrysowaną trasę. Znała ją już na pamięć, ale mimo to chciała się upewnić, że dotrze na właściwe miejsce o właściwym czasie.
Wraz z kartką wyciągnęła pukiel włosów Laurel. Był on dołączony do pierwszego listu, gdzie grożono, że jeśli! Maddie spóźni się dziś na spotkanie, w następnym znajdzie palce siostry.
Drżącymi dłońmi złożyła mapę i wraz z puklem włosów wsadziła ją do kieszeni. Popędziła konia w górę stromego, kamienistego zbocza.
Ci ludzie mają Laurel – pomyślała. Owi nieznani mężczyźni bez twarzy, zresztą może i kobiety, co to ma za znaczenie, porwali niewinną dwunastolatkę, mieszkającą spokojnie w Filadelfii, aby w ten sposób zmusić Maddie do zrobienia wszystkiego, czego od niej zażądają.
Pół roku temu Maddie zadebiutowała w Ameryce. Wcześniej zdążyła już podbić Europę, gdzie śpiewała przez dziewięć lat, zawsze z wielkim powodzeniem. Tęskniła jednak za Ameryką. Jej agent, John Fairlie, zorganizował jej występy w Bostonie i Nowym Jorku, i przez trzy cudowne miesiące Maddie śpiewała dla Amerykanów, którzy przyjęli ją entuzjastycznie i nie szczędzili zachwytów.
Jednak trzy miesiące temu ciotka, która miała mały domek w Filadelfii, przysłała list, w którym prosiłaby, Maddie jak najszybciej do niej przyjechała.
Ilekroć Maddie o tym myślała, ogarniały ja wyrzuty sumienia. Dlaczego natychmiast nie ruszyła w drogę? Czemu po prostu nie wyszła i nie wsiadła do pierwszego pociągu do Filadelfii? Zamiast to zrobić, odczekała trzy dni, dała jeszcze trzy przedstawienia i wtedy pojechała do ciotki. W końcu staruszka była trochę pomylona, może nawet chora na umyśle, nic się nie stanie, jeśli trochę poczeka.
Kiedy Maddie dotarła do Filadelfii, było już za późno. Kilka lal temu jej siostrzyczka. Laurel została, wysłana na wschód, gdzie miała zamieszkać z owdowiałą bratową jej ojca i pójść tam do szkoły. Maddie wiedziała, ze jej siostra jest zaledwie o kilkaset kilometrów od niej, ale cóż, występy i oczekiwania publiczności sprawiły, że nie miała czasu na podróż do Filadelfii – nie postarała się znaleźć czasu, poprawiła się Maddie.
I tak przez wiele miesięcy Maddie dzieliło od jej siostry tylko kilkaset kilometrów, a mimo to nie pojechała jej odwiedzić.
Teraz, ponaglając konia, wspominała Laurel. Zapamiętała ją jako niezgrabne, pucołowate dziecko, które chodziło za nią krok w krok i siedziało pod fortepianem przysłuchując się śpiewowi starszej siostry. Ojciec mawiał, ze nawet jeśli Laurel nie zostanie śpiewaczką operową, z pewnością wyrośnie na miłośniczkę opery.
Przez dziewięć lat, kiedy Maddie śpiewała w Europie, utrzymywała kontakt z rodziną, wysyłała im fotografie, a w zamian dostawała od nich zdjęcia wraz w pełnymi uwielbienia listami od dorastającej Laurel. Laurel nie potrafiła śpiewać jak Maddie, nie umiała też rysować jak Gemma, ale mogła za to podziwiać swe starsze, utalentowane siostry. Zachowywała wszystkie wycinki prasowe na ich temat i uwielbiała siostry, choć praktycznie się nie widywały.
Maddie zdawała sobie sprawę, że przyjęła uwielbienie siostry za pewnik. Przez wszystkie te lata przesyłała jej programy operowe podpisane przez królów i samego cara albo drobiazgi – takie jak złoty wachlarzyk, czy nawet naszyjnik z pereł, a jednak nie znalazła czasu, żeby ją odwiedzić, choć była tak blisko.
Kiedy wreszcie dotarła do Filadelfii, ciotka leżała chora, odchodząc od zmysłów z niepokoju i zdenerwowania. Minął już tydzień od dnia, kiedy przyszedł do niej jakiś mężczyzna, powiedział, że ma Laurel i chce rozmawiać z Maddie.
– Twój ojciec nigdy mi tego nie wybaczy – powtarzała ciotka. – Och, Maddie, starałam się, jak mogłam. Laurel i to takie milutkie dziecko. Nigdy nie hałasowała ani nic bałaganiła jak inne dzieci. I tak przepadała za nową szkoła!
Czemu, ach, czemu to musiało się przytrafić właśnie jej?
Maddie dała ciotce silną dawkę laudanum i zeszła na dół, Spędziła tam cały dzień, czekając i niecierpliwie wyglądając jakiegoś posłańca. Wreszcie przyszedł. Nie zdjął kapelusza i trzymał się w cieniu, ale dokładnie zapamiętała jego twarz.
Powiedział, że Maddie odzyska Laurel, jeśli wyruszy na złotonośne tereny wzdłuż rzeki Kolorado i zaśpiewa w sześciu miastach. W każdym z nich ktoś nawiąże z nią kontakt i da jej mapę. Ma się udać w miejsce wskazane na mapie, gdzie ktoś da jej list. Ma zabrać ten list ze sobą, pilnować go i przekazać kolejnemu łącznikowi.
– Co będzie w tych listach? – spytała Maddie automatycznie.
– Nie pani sprawa – warknął. – Nie zadawać za dużo pytań, a siostra wróci cała i zdrowa.
Jeszcze raz ostrzegł ją, żeby nie wciągała w sprawę nikogo z zewnątrz i trzymała buzię na kłódkę. Obiecał, że jeśli będzie posłuszna, w trzecim mieście spotka siostrę, a w szóstym siostra zostanie jej oddana.
Maddie przestały obchodzić występy we wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Kazała odwołać wszystkie przedstawienia. John był wściekły. Powiedział, że w ten sposób oddają Amerykę Adelinie Patti, że Patti stanie się bóstwem Ameryki, a jeśli Maddie odwoła występy, Amerykanie ją znienawidzą.
Zdawała sobie sprawę, że John ma rację, ale wiedziała też, że nie ma wyboru. Nie chciała jechać na zachód i śpiewać dla bandy poszukiwaczy złota, którym opera kojarzyła się wyłącznie z grubymi śpiewaczkami. Dość miała kłopotów i bez tego. Po co występować dla barbarzyńców, którym nie zależy na jej śpiewie?
Wreszcie John ustąpił i odwołał wszystkie przedstawienia. Równocześnie jednak podziękował za dalszą współpracę i wrócił do ojczystej Anglii. Pracowali razem od chwili, gdy Maddie skończyła siedemnaście lat. Zawdzięczała mu swoją karierę. A jednak przez tych ludzi i ich listy musiała, go utracić.
Właśnie pospiesznie się pakowała, szykując do podróży na zachód, kiedy odwiedził ją generał Yovington. Od początku należał do grona jej najwierniejszych wielbicieli, odwiedzał ją po każdym występie, zapraszał na kolacje, dawał nawet prezenty: to jakiś rubin, to szmaragd. Maddie wiedziała, że chciałby uczynić ją swą kochanką, potrafiła jednak tak pochlebiać mężczyznom, że byli przekonani, że z rozkoszą by się im oddała, tyle że po prostu nie może.
Jednak człowiek, który tamtego dnia wszedł do jej mieszkania, w niczym nie przypominał zasypującego ją komplementami, czatującego towarzysza, który całował ją w rękę. Praktycznie wdarł się do domu i oświadczył, że wie o Laurel.
Ku swemu wstydowi, Maddie wybuchnęła płaczem. Generał tulił ją przez chwilę, po czym odsunął zdecydowanym ruchem. Powiedział mnóstwo rzeczy, których nie zrozumiała. Chodziło o politykę, rzecz, która niewiele Maddie obchodziła- Miało jakiś związek z niewolnictwem i walką o to, czy nowe terytoria, na których niedawno odkryto złoto, przyłączą się do Unii, opowiadając się za czy przeciw zniesieniu niewolnictwa.
– A co to ma wspólnego z Laurel – spytała, wydmuchując nos. – Albo ze mną?
– Potrzebują kuriera, kogoś, kogo nikt nie będzie podejrzewał. Na przykład śpiewaczki, która będzie swobodnie przenosić się z miejsca na miejsce, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
– Ale kto potrzebuje kuriera?
Nie wiem. Nic mam pojęcia, czy będzie pani przewozić listy zwolenników czy przeciwników zniesienia niewolnictwa.
– Niewolnictwo nic mnie nie obchodzi. Nigdy nie miałam niewolników i nie zamierzam takowych posiadać. Chcę tylko odzyskać siostrę. Może mój ojciec…
– Nie! – prawie wykrzyknął generał, ale natychmiast zapanował nad głosem. – Ci ludzie to fanatycy. Jeśli będzie pani szukała u kogoś pomocy, zabiją pani siostrę. Lepiej niech pani robi dokładnie to, co jej polecą. – Ujął jej dłoń.
– Ale ja pani pomogę.
Trzy dni później podążała na zachód wśród nieprzerwanej strugi ludzi podążających tam bądź w charakterze osadników albo w poszukiwaniu szczęścia na złotonośnych terenach. Tyle że ona jechała własnym, jaskrawoczerwonym Concordem i towarzyszyła jej trójka najdziwniejszych ludzi, z jakimi kiedykolwiek się zetknęła: Frank z pokiereszowaną twarzą i gniewnym spojrzeniem. Sam, którzy rzadko się odzywał i nigdy się nie wiedziało, co naprawdę myśli, wreszcie Edith, która mówiła o sobie Słodka Edith i nieustannie raczyła swoją panią opowiastkami z życia prostytutki.
Zarówno pojazd, jak i najemników wybrał generał Yovington. Maddie wolałaby jakiś mniejszy zaprzęg, ale generał podkreślał znaczenie mocnej konstrukcji Concordia i zapoznawszy ją z wyjątkowymi talentami Franka, Sama i Edith, uświadomił, jak bardzo mogą się jej przydać.
1 tak oto podróżuje przez te dzikie okolice i wspina się na strome zbocza, podczas gdy jeszcze kilka miesięcy temu chodziła w jedwabiach i spała w puchu. Jeszcze niedawno była otoczona ludźmi, którzy rozprawiali o jej trelach i kadencjach, a teraz śpi w namiocie na twardej leżance, a jej towarzystwo stanowią osobnicy tacy jak Edith, która snuje opowieści o mężczyznach, albo kapitan Montgomery, który nocą wślizguje się do jej namiotu i mówi, co ma robić i jak ma robić.
Chwała niebiosom, że udało jej się go pozbyć! Franka, Sama i Edith dość łatwo potrafiła przechytrzyć. Uważali, że jeśli chce sama zapuszczać się w las i ryzykować, że ktoś ją zabije, to jest wyłącznie jej sprawa. Maddie czuła jednak, że kapitan Montgomery nie dopuściłby, żeby zrobiła cokolwiek bez jego pozwolenia. Miała urażenie, że nie przyjąłby spokojnie oświadczenia, że jedzie sama w góry i spotkają się po jej powrocie.
Co by było, gdyby z nią jednak podróżował? Gdyby stawał na przeszkodzie jej spotkaniom z wysłannikiem porywaczy? Gdyby zażądał, aby mu wyjaśniła cel i powody swego postępowania? Maddie opowiedziała pokojówce o treści listów, ponieważ Edith została wynajęta przez generała Yovingtona, ale ta tylko ziewnęła. Polityka obchodziła ją jeszcze mniej niż Maddie. Czego się spodziewać? W końcu Edith nie wybiegała myślami dalej niż do menu na najbliższą kolację.
Maddie czuła jednak, że kapitan Montgomery jest inny. Gdyby z nią podróżował, z pewnością wtykałby nos do wszystkiego, co jej dotyczy. A gdyby dowiedział się o listach, bez wątpienia dalby wyraz swoim poglądom na niewolnictwo i nie życzyłby sobie, żeby zadawała się z ludźmi, którzy mają swoje własne zdanie na ten temat. Zapewne zrobiłby wszystko, co w jego mocy, żeby uniemożliwić jej działalność mogącą odnieść wpływ na przyszłą decyzję mieszkańców tych ziem.
Najważniejsze zaś było, by nie mógł się do tego wtrącać, gdyby to bowiem zrobił, Laurel by zginęła. Słodka, niewinna dwunastolatka zostałaby zabita, bo jakiś przemądrzały kapitanina zrobił to, co uważa za „słuszne''.
Dźgnęła konia, ponaglając go we wspinaczce na stromy szczyt. Za cztery godziny miała się spotkać z kurierem.
I co widzisz? – spytał Toby, padając z powrotem na trawę, gdzie się sennie wygrzewał w południowym słońcu.
Ring opuścił lunetę i przez drzewa przyjrzał się kobiecie, która popędzała konia, wspinającego się po stromym zbocza. Już od trzech dni podążał za nią wraz z Tobym, który nie odstępował boku podopiecznego. Niczym nie Zdradzili swojej obecności. Więc nie zdawała sobie sprawy, że są tak blisko. Do tej pory nie zrobiła nic podejrzanego. Cały dzień siedziała w powozie, wieczorem mężczyźni rozbijali jej namiot. Co więcej, nie robiła nic ciekawego, ale tak był pochłonięty obserwowaniem jej, że dopiero drugiego dnia dostrzegł, że jadą za nią i inni.
Rankiem drugiego dnia zauważył dwóch mężczyzn. Niezgrabni, ociężali, wyraźnie nieprzyzwyczajeni do górzystych terenów, nawet nie próbowali się ukryć. Ring przez kilka godzin przyglądał się, jak obserwują La Reinę. Przypominali sępy, czekające na ofiarę. Kiedy się im przypatrywał, jakiś ruch kilkadziesiąt metrów nad obozowiskiem mężczyzn zwrócił jego uwagę. Ring wyciągnął lunetę na całą długość długość udało mu się odróżnić zarys ludzkiej sylwetki. O ile się nie mylił, był to Indianin. Samotny. Nie wyglądało na to, by ktoś mu towarzyszył. Kogo pilnował? Kobiety, czy mężczyzn, którzy ją śledzili?
Dopiero trzeciej nocy zobaczył jeszcze jedno obozowisko. Dwaj mężczyźni pilnujący La Reiny zawsze rozpalali ognisko, Indianin nigdy, a Ring tak się na nich skupił, że omal nie przegapił czwartego mężczyzny. Daleko, na tej samej grani, którą przemierzał, ktoś rozpalił małe ognisko i Ring czuł, że ów człowiek jest tu także z powodu La Reiny.
Odłożył lunetę.
– Za tą kobietą zmierza cała armia.
Toby podrapał się w ramię.
– Myślisz, że oni wszyscy jadą, żeby posłuchać jej śpiewu?
– Nie sądzę – parsknął Ring. – Coś w tym musi być, inaczej nie starałaby się za wszelką cenę mnie pozbyć.
Toby popatrzył na korony drzew i szeroko się uśmiechnął. Trzy dni temu Ring wrócił ze swej wyprawy opuchnięty, posiniaczony, zmarznięty i zły. I choć Toby na wszelkie sposoby usiłował z niego wyciągnąć, co się stało, Ring mu nie opowiedział. Od tamtej pory jechali za śpiewaczką, obserwując ją i okolicę, choć cały czas trzymali się w bezpiecznej odległości. Teraz odpoczywali, a przynajmniej Toby, ponieważ Ring leżąc na brzuchu w trawie przyglądał się kobiecie, która wspinała się po drugiej krawędzi głęboko do parowu.
– Jak mogli ją puścić samą? – mruknął. – Te draby ponoć miały za zadanie jej pilnować. – Przekręci się na plecy. – Ten stary i ten ślepy na jedno oko.
– No i ta blondyneczka – dodał Toby. – Ładniutka. Może nie aż tak jak jej pani, ale…
Ring, który znowu popatrzył przez lunetę, zesztywniał.
– Ci dwaj ruszają.
Uniósł lunetę i spojrzał nieco wyżej.
– Indianin też. – Poderwał się na nogi. – Jadę za nią.
– A jak się przedostaniesz przez kanion? – spytał Toby. – Przeskoczysz? A może przefruniesz?
– Pójdę na szczyt i przejdę granią.
Toby zadarł głowę. Nad sobą mieli litą skałę.
– Po tym nikt nie wejdzie- stwierdził, ale Ring już, ściągał ciężkie buty i wkładał mokasyny. Zdjął nieodłączną kurtkę wojskową, odpiął szablę i rewolwer, tak, że został tylko w koszuli i spodniach. Do pasa przypiął bukłak.
– Nie możesz iść bez broni – zaprotestował Toby. – Nic nie wiesz o tych ludziach.
Ring nie odpowiedział, wsunął tylko do butą nóż, potem wstał i zerknął na pomarszczoną, pełną niepokoju twarz
Toby'ego.
– Nic, mi nie będzie – uspokoił towarzysza. – Zachowujesz się jak stara baba. Muszę to zrobić. Nie wiem, dlaczego ci głupcy pozwolili jej pojechać samej, ale trudno, stało się. A teraz tamci dwaj, którzy ją śledzą, ruszyli jej tropem. Muszę…
– Tak jak musiałeś mnie w to wciągnąć? – prychnął Toby.
Właśnie. – Ring się uśmiechnął. – A teraz siedź tu spokojnie i przestań się zamartwiać. Dogonię ją, sprowadzę do obozu i powiem tym jej… stróżom, co o tym sądzę. Spotkamy się później przy jej powozie i od tej- pory jedziemy razem z nią. – Podwinął rękawy koszula. – Zaczynam rozumieć, dlaczego generał Yovington chciał, żeby ktoś jej towarzyszył. Ta kobieta wyraźnie potrzebuje ochrony. – Przerwał. – I dowiem się wreszcie, o co jej chodzi, co tak skrzętnie przed nami ukrywa.
Podszedł do skały, potem odwrócił się do Toby'ego i przez moment zacisnął mu rękę na ramieniu. Nikt by się nie domyślił, że ten kłótliwy starzec był dla Ringa niczym drugi ojciec.
– Ruszaj albo po powrocie wystąpię dla ciebie o awans i będziesz miał pod sobą cały oddział.
– Piekło i szatani – warknął Toby. – Zdezerteruję. To ty sobie idź. Mam ważniejsze sprawy, niż zamartwianie się, ilekroć koniecznie chcesz się zabić.
Maddie zatrzymała się i nasłuchiwała. Słyszała, jak mężczyzna, z którym miała się spotkać, przedziera się przez chaszcze. Powoli i tak cicho, jak na to pozwalała skrzypiąca skóra, zeszła z konia i zaczęła prowadzić go na szczyt. W miarę jak odgłosy nadchodzącego człowieka stawały się coraz wyraźniejsze, serce Maddie biło coraz mocniej. Musi powstrzymać gniew i wściekłość, które odczuwała na samą myśl o spisku, w jaki została uwikłana. Nie może zrazić do siebie tego człowieka. Będzie słodka jak miód i uprzejma. Postara się…
Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy z drzewa zeskoczył kapitan Montgomery, lądując tuż obok niej. Chwyciła się za serce.
– Przestraszył mnie pan! – zawołała. Po chwili odzyskała panowanie nad sobą. – A w ogóle co pan tu robi?
Jej mózg pracował na pełnych obrotach. Musi, po prostu musi się pozbyć tego człowieka.
– Mógłbym spytać panią o to samo – odparł. – Twierdziła pani, że ma obrońców, tymczasem przyjechała tu pani samotnie.
– Chciałam zostać sama.
Zaczerpnęła głęboko tchu próbując coś wymyślić.
– Kapitanie Montgomery, niech pan odejdzie. Muszę coś zrobić i potrzebuję samotności. Chodzi o… to kobiece sprawy.
Może odstraszą go tajniki kobiecości? Oparł się o drzewo i założył ręce na piersi.
– Ciekawe, co to może być? – Zmierzył ją wzrokiem. Z pewnością nie poród. A nie sądzę, żeby comiesięczne dolegliwości wymagały od pani opuszczenia obozowiska bądź…
– Jest pan obrzydliwy i nie życzę sobie dalej słuchać tych wulgarnych uwag. Mówiłam już panu, że nie potrzebuję ani nie życzę sobie pańskiej ochrony.
Trzymając konia za lejce, próbowała minąć mężczyznę, ale stanął jej na drodze. A kiedy starała się go obejść, znowu jej nie puścił.
– Zgoda. Czego pan chce?
– Konkretów. Kim są ci mężczyźni, z którymi ma się pani spotkać?
Nie mogła powiedzieć, prawdy i ryzykować życia Laurel.
Wymyśl coś, Maddie – ponaglała się w duchu – wymyśl.
– Jeden z, nich to mój kochanek – wyznała wreszcie, mając nadzieję, że to zabrzmiało szczerze. – To dlaczego nie spotkał się z panią w obozie?
Odwróciła wzrok, żeby zyskać na czasie.
– Ponieważ… ponieważ… – Spojrzała mu w oczy. – Ponieważ jest ścigany. Och, kapitanie, wiem, że źle postąpił. Oczywiście, nikogo nie zabił, obrabował tylko kilka banków, więc nie może się pokazywać, a ja tak bardzo pragnę go zobaczyć.
Postąpiła ku niemu o krok. Zwykle mężczyźni, którzy słyszeli ją na scenie, nie potrzebowali większej zachęty, ale ten należał do grona Owych głupców, którzy mieli zupełnie wypaczone pojecie o operze. Uśmiechnęła się do niego. Jest żołnierzem, w forcie jego towarzystwo stanowili niemal wyłącznie mężczyźni, wlec chyba łatwo będzie go oczarować.
– Chyba nawet pan, kapitanie, wie, co znaczy miłość Kocham tego człowieka, mimo że źle postąpił.
Przysunęła się do niego bliżej. Ręce trzymał opuszczone koszulę miał rozpiętą, z lewej strony dostrzegła rozdarcie. Przeciągnęła palcem po nagim torsie.
– Nie odmówi mi pan kilku chwil sam na sam z moim ukochanym, prawda?
Milczał. Maddie uniosła wzrok. Patrzył na nią z takim przemądrzałym, zarozumiałym uśmieszkiem, że aż się cofnęła.
– Niech mi pani powie: czy kłamie pani z przyzwyczajenia, czy żeby postawić na swoim? I czy ludzie dają się nabrać na pani kłamstwa?
Zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.
– A co taki mydłek jak pan może wiedzieć o prawdzie i kłamstwach? Co pan wie o prawdziwym życiu?
I nim zdała sobie sprawę, co robi, ruszyła na niego z opuszczoną głową, uderzyła go w żołądek, a kiedy dobiegł ją syk wypuszczanego powietrza, z całej siły kopnęła go solidnym, skórzanym butem i ugryzła.
Chwycił ją w pasie, przewrócili się na ziemię. Dłonią zablokował jej szczękę, żeby go znowu nie ugryzła. Potem przygniótł sobą jej drobną, szczupłą figurkę i popatrzył na Maddie.
– Co tu się naprawdę dzieje? Co pani knuje? Po co pani przyjechała w te góry?
– Moje gardło – wyszeptała. – Może pan zrobić ze mną, co zechce, ale niech pan puści moją szyję.
Dostrzegł w jej oczach łzy. Wypuścił jej brodę, ale nadal przygniatał ją swoim masywnym ciałem. La Reina odwróciła głowę, żeby nie widział jej łez. To go zdziwiło. Zwykle kobiety chciały, żebym widział, jak płaczą – pomyślał.
– Niech mi pani powie, co tu się dzieje – powiedział cicho, przysuwając twarz do jej twarzy.
– Tak mnie pan przygniata, że z trudem oddycham, a co dopiero mówię. Poza tym plami mi pan ubranie. Spojrzał aa ramię i zobaczył krew, która skapywała na jej drogi strój do konnej jazdy.
– Przepraszam. Za te plamy. Trudno było się do pani dostać. Musiałem się wspiąć na tamtą skałę.
Maddie wykręciła się, żeby spojrzeć. Zobaczyła ostrą, stromą grań. Popatrzyła na mężczyznę.
– Niemożliwe. Nawet mój ojciec by przez nią nie przeszedł. Zerknął na nią dziwnie.
– A ja owszem, przeszedłem.
Kiedy się jej tak przypatrywał, leżąc na niej twarz przy twarzy, dostrzegła jego pociemniałe oczy i próbowała się spod niego wyślizgnąć.
– Nie wyrwie mi się pani, choć nie powiem, to całkiem przyjemne czuć, jak się pani tak pode mną kręci. Powie mi pani wreszcie, o co tu chodzi?
Już otworzyła usta, ale nagle przekręciła głowę i nasłuchiwała.
– Już jest – szepnęła. – Czeka na mnie.
– Jest tu już od jakiegoś czasu. W porównaniu z nim chór z Traviaty…
Popatrzyła na niego błagalnie.
– Proszę, niech mnie pan puści. Proszę, błagam. Błagam pana na wszystko, niech mnie pan puści i pozwoli do niego pójść.
– Może ten mężczyzna to rzeczywiście pani kochanek? Może wymyka się pani na schadzki, żeby generał Yovington się o tym nie dowiedział?
– Czy naprawdę nie potrafi pan myśleć o niczym innym? Czy dla pana wszystko sprowadza się do tego jednego?
Wyglądał na zaskoczonego.
– Istnieje wiele rzeczy, które są dla mnie ważniejsze niż… to.
– Odjeżdża. Boże, on sobie jedzie.
Maddie ze wszystkich sił próbowała się wyrwać spod Ringa. Przyglądał jej się przez chwile. Bez trudu mógł ją powstrzymać, ale fascynowało go, że kobieta walczy z taką determinacją. Cokolwiek by to było, musiało jej straszliwie na tym zależeć.
– Co tylko pan zechce – wykrztusiła. W jej glosie brzmiały łzy, wściekłość i desperacja. – Dam panu wszystko, jeśli pozwoli mi pan się z nim spotkać. Pieniądze, biżuterię. Mogę… mogę… – spojrzała mu prosto w oczy. – Pójdę z panem do łóżka, jeśli da mi pan pól godziny z nim sam na sam.
Słysząc to, stoczył się z niej i usiadł,
– Niech pani idzie – powiedział cicho. – Daję pani pół godziny. Potem ruszam za panią. Zrozumiano?
Łzy napłynęły jej do oczu.
– Dziękuję – wymruczała.
Pobiegła w górę zbocza, potykając się o gałęzie, nie zważając na krzewy, które drapały ją po twarzy. Raz po raz upadała na skały, kalecząc sobie dłonie, ale nic nie mogło jej powstrzymać we wspinaczce.
Przyglądał się jej, dopóki nie zniknęła mu z oczu, potem oparł się o drzewo i nasłuchiwał. Kiedy usłyszał, że dotarła do mężczyzny, lekko się uśmiechnął. Dziwną satysfakcję sprawiała mu świadomość, że La Reina dostała to, czego tak bardzo pragnęła.
I czego ona tak bardzo chce? – zastanawiał się. – O co jej chodzi? Co się tu, u Ucha, w ogóle dzieje?
Im dłużej ją znał, tym bardziej mu przypominała oko cyklonu, wokół którego kłębią się ludzie i wydarzenia Ciekaw był, czy wie o śledzących ją mężczyznach, Indianinie i jeszcze jednym mężczyźnie, który szedł za nim.
Ring nie przestawał nasłuchiwać. Kiedy dobiegł go podniesiony głos mężczyzny, natychmiast zerwał się na nogi. Nieważne, kto to był – ktoś bliski, przyjaciel czy wróg – nie pozwoli, żeby ją skrzywdził. Nie przeszedł dziesięciu kroków, kiedy zza drzew ktoś wypuścił strzałę. Bez namysłu padł na ziemię i sięgnął po rewolwer, ale go nie znalazł. Rozejrzał się, lecz nikogo nie zobaczył, nie dobiegł go żaden odgłos. Zdawał sobie sprawę, że strzała była ostrzeżeniem, inaczej by go trafiła. Co jednak ono oznaczało? Że ma się trzymać z daleka od tej kobiety? W takim razie, dlaczego Indianin nie strzelił, kiedy Ring z nią walczył? Czy też, że ma zostawić śpiewaczkę w spokoju z tamtym mężczyzną?
Powoli, ostrożnie, nie przestając wypatrywać Indianina ukrytego wśród drzew, wstał i położył rękę na strzale. Wyciągnął ją z pnia.
Kri – pomyślał.
Dziwne, bo Indianie z tego plemienia nie byli wrogo nastawieni do białych. Co więcej, często chętnie się z nimi kontaktowali: biali mieli bowiem ze sobą wspaniałe rzeczy, które można by ukraść, a Kri, z tego co wiedział Ring, byli złodziejami pierwszej klasy. Podobno potrafili ukraść spod człowieka konia, zostawiając mu tylko siodło.
Przyjrzał się strzale, jej stalowej końcówce. Ostatnio Indianie chętnie używali broni palnej, ale często, jeśli nie chcieli robić hałasu, korzystali też z łuku. Temu Indianinowi najwyraźniej nie przeszkadzało to, że Ring wie o jego obecności, ale albo nie chciał, żeby kobieta zdawała sobie z tego sprawę, albo też działali razem. Na pewno jednak Indianin nie chciał, żeby Ring wtrącał się do jej spraw.
Uniósł strzałę w geście pozdrowienia. Kiedy wsuwał ją do cholewki mokasyna, usłyszał, że kobieta, która nazywa siebie La Reiną wraca ze spotkania. Krew na ubraniu zdążyła już wyschnąć, ręce i szyję miała podrapaną, ale Ringowi wydawało się, że widzi nowe sińce.
Milcząc podeszła do konia. Ring też się nie odezwał. Usłyszał i zobaczył już dość, by wiedzieć, że nie ma sensu pytać, co robiła i dlaczego. Ale on się jeszcze dowie. Nieważne, co będzie musiał zrobić albo powiedzieć, zdobędzie odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.