61.

Za piętnaście czwarta tej jakże mi znajomej nocy roku 1204 po raz kolejny wchodziłem na piętro gospody, wreszcie mając przy sobie Sauerabenda. Jud B niecierpliwie spacerował tuż przy drzwiach. Na widok mojego jeńca szeroko się uśmiechnął. Sauerabend za to zdumiał się wyraźnie na widok mnie dwóch, ale nie ośmielił się powiedzieć nic.

— Właź do środka — rozkazałem mu. — 1 nie waż się bawić timerem, bo gorzko pożałujesz.

Sauerabend posłusznie wlazł do środka.

— Koszmar się skończył — oznajmiłem Judowi B. — Złapaliśmy uciekiniera, zabraliśmy mu timer, założyliśmy inny, no i proszę, jaki się zrobił grzeczny. Korekcja zabrała nam dokładnie cztery godziny, prawda?

— Plus jeden Bóg wie ile tygodni ganiania z prądem i pod prąd.

— Teraz nie ma to już najmniejszego znaczenia. Facet jest nasz. Zaczynamy od początku.

— Tylko że pojawił się jeden dodatkowy my — zauważył Jud B. To jak, decydujemy się żyć w cyklach, tak?

— Oczywiście. Jeden z nas zostanie tu, z tymi cholernymi błaznami, zabierze ich do 1453, wypełni program i szybko wróci do XXI wieku. Drugi skacze wprost do willi Metaxasa. To co, rzucamy monetą?

— Czemu nie? — Mój bliźniak wyjął z sakiewki bezana Aleksego I i wręczył mi go, bym sprawdził, czy nie jest sfałszowany. Nie był na awersje miał wizerunek cesarza przedstawionego w pozycji stojącej, na rewersie portret Chrystusa Króla na tronie. Ustaliliśmy, że Aleksy to orzeł, a Chrystus — reszka. Podrzuciłem monetę wysoko, złapałem zręcznym ruchem dłoni i położyłem na grzbiecie drugiej dłoni. Poczułem na skórze nacięcia na krawędzi bezana i bez odkrywania go wiedziałem, że wyszedł orzeł.

— Reszka — powiedział drugi Jud.

— Masz pecha, amigo! — Pokazałem mu monetę. Skrzywił się przeraźliwie i schował ją z powrotem do sakiewki.

— Trzy do czterech dni muszę spędzić z grupą — rzekł ponuro. — Mam rację? A potem dwa tygodnie przerwy, podczas której muszę trzymać się z dala od 1105 roku. Czyli możesz spodziewać się mnie za siedemnaście do osiemnastu dni, w czasie absolutnym.

— Mniej więcej — odparłem.

— Poszalejesz sobie z Pulcheria, co?

— Oczywiście.

— Dobra. Raz ma być ode mnie — powiedział mój bliźniak i wszedł do pokoju.

Ja zszedłem na dół. Ukryłem się za kolumną. Pół godziny spędziłem przypominając sobie, kiedy i jakich skoków dokonałem tej cholernej nocy; musiałem mieć pewność, że nie wyląduję w roku w punkcie nieciągłości. Jednego nie potrzebowałem z pewnością, a mianowicie znalezienia się w willi Metaxasa przed początkiem całej afery z Sauerabendem i spotkania z gospodarzem, dla którego afera ta jest jeszcze… no, czystą greką.

Dokonałem obliczeń.

Skoczyłem.

I znów znalazłem się w pięknej willi przyjaciela.

Wszystko udało się wspaniale. Metaxas z radości aż rzucił mi się w ramiona.

— Prąd czasu jest nienaruszony — powiedział. — Wróciłem z 1100 zaledwie kilka godzin temu, ale nawet te kilka godzin wystarczyły mi do sprawdzenia podstawowych faktów. Żona Leona Dukasa ma na imię Pulcheria. Karczmę, której właścicielem był Sauerabend, prowadzi jakiś Angelos. Nikt tu nie pamięta nic, dosłownie nic. Jesteś bezpieczny.

— Nie potrafię nawet wyrazić mej…

— Daj sobie z tym spokój, dobrze?

— No… dobrze. Gdzie Sam?

— Skoczył pod prąd. Musiał wracać do pracy. Ja, niestety, niedługo idę w jego ślady. Przerwa mi się skończyła. W połowie grudnia 2059 czeka, na mnie wycieczka. Nie będzie mnie jakieś dwa tygodnie. Wrócę… — przerwał na moment — … osiemnastego października 1105. Co z tobą?

— Ja zostaję tu aż do dwudziestego drugiego października. Mój bliźniak skończy wtedy przerwę, zmieni mnie, a ja skoczę pod prąd wziąć kolejną wycieczkę.

— To tak macie zamiar pracować? Cyklami?

— Nie wymyśliliśmy lepszego sposobu.

— Cóż, wygląda to nieźle — stwierdził Metaxas. Ale się mylił.

Загрузка...