ROZDZIAŁ IX

W Norwegii, w Grastensholm, mężczyźni wyruszyli na wyrąb lasu. Byli wśród nich przedstawiciele trzech pokoleń Lindów z Ludzi Lodu: Andreas z ojcem Brandem i dziadem Arem; z Grastensholm i Elistrand przybyli Tarald i Kaleb. Towarzyszyło im także wielu parobków ze wszystkich trzech dworów. Mieli zwieźć ostatni w tym sezonie ładunek drewna.

Śnieg już stopniał i konie z trudem ciągnęły sanie. Wiosna tego roku przyszła wcześniej, ale drzewo musiało zostać zwiezione. Teraz zebrali się wszyscy, by razem stawić czoło najtrudniejszej części pracy.

Andreas zadarł głowę i patrzył na olbrzymi świerk, który zamierzali wyrąbać.

– Taki jest powykręcany – stwierdził. Bóg jeden wie, w którym kierunku upadnie.

Okręcił się niemal dokoła własnej osi przyświadczył Tarald. – Wszystko zależy od tego, gdzie ma środek ciężkości.

Przez chwilę jeszcze rozprawiali o dziwnym drzewie i po starannych obliczeniach uznali, że wiedzą już, w którym miejscu należy rąbać.

Łomot siekier echem niósł się po lesie. Pracowali w milczeniu. Część mężczyzn odeszła, by ocenić inne świerki, przeznaczone do ścięcia.

Przez chwilę używano wielkiej piły, ale wkrótce znów powrócono do siekier. Świerkowy pień był twardy, zbity. Drzewo musiało przeżyć wiele lat suszy.

Nagle jeden z parobków wrzasnął:

– Do pioruna, już leci!

– Już?

– Nie w tym kierunku!

– Uważajcie! Uważajcie, do diab…

Tarald rzucił się do przodu ku Aremu, któremu wiek odebrał już zdolność szybkiego reagowania i który jeszcze nie zorientował się, co się dzieje.

Wszyscy pospieszyli na ratunek seniorowi rodu, ale tylko Tarald znajdował się dostatecznie blisko.

– Ojcze! Ojcze! – krzyczał Brand z przerażeniem w oczach. – O Boże, nie! Dobry Boże, nie, nie!

Drzewo upadło. Po gwałtownym huku zapadła głucha, złowroga cisza.

– Boże, zmiłuj się – szepnął Kaleb.

Dominik dokazywał z psem w ogrodzie. Pierwszy wypatrzył z daleka ojca.

– Ojciec! Troll, ojciec wrócił! – wołał cienkim głosikiem.

Mikael zsiadł z konia i otworzył ramiona na widok nabiegających łobuziaków. Radość zalała mu duszę. Te dwie cudowne istoty czekały na niego, cieszyły się z jego powrotu! To było więcej, niż Mikael mógł znieść, serce pękało mu z przejęcia.

A więc nie był aż tak samotny! Jego istnienie sprawiało komuś radość!

Znów zadziwił go żółty blask oczu syna, ale gdy poczuł ramiona chłopca oplatające jego szyję, ciepły oddech na swoim policzku, wzruszenie ścisnęło mu gardło i nie zastanawiał się już nad niczym.

Po chwili leżeli na ziemi, przewróceni przez zachwyconego psa. Mikael wcześniej kucnął, a w tej pozycji trudno jest utrzymać równowagę. Zanosili się serdecznym, niepohamowanym śmiechem.

Anette stanęła na schodach. Mikael z miną winowajcy otrzepał ubranie z kurzu.

Uśmiechnęła się wymuszenie, przestraszona.

– Witaj w domu, mój drogi.

Dominik przypatrywał się rodzicom z wyczekiwaniem. Obydwoje to dostrzegli. Mikael pochylił się więc nad dłońmi Anette i ucałował je delikatnie. Drgnęły, co prawda niemal niedostrzegalnie, leciuteńko, ale wyczulonego Mikaela bardzo to zasmuciło.

Wyczytał w jej oczach przerażenie. Wcale go to nie zdziwiło, niedawno bowiem przeglądał się w lustrze. Zgaszony… To słowo najlepiej określało jego wygląd. W oczach nie płonęło już nic, nie było w nich żadnej iskry życia. Tylko ból, nie nazwany, niepojęty ból.

Tym razem Anette nie mówiła o chwale, jaką niesie ze sobą wojna.

– Czy było strasznie?

– Tyle zniszczeń! I tak bezsensownych!

– Wiele zdobyliśmy.

– Doprawdy? – odparł szyderczym tonem.

– Ale wróciłeś! Bogu niech będą za to dzięki!

W hallu Mikael zrzucił z ramion krótką pelerynę.

– Starałem się być w samym sercu walki, Anette. Pragnąłem unicestwienia. Chciałem przestać istnieć. Powstrzymywała mnie tylko myśl o was. O tym, by ujrzeć was jeszcze choć raz.

– Nie wolno ci tak mówić! Szukałeś śmierci? To nieładnie!

– W pewnym momencie osiąga się stan, w którym nie liczy się, czy coś jest ładne, czy nie.

– Mikaelu…

Urwała. Mocno splotła palce dłoni. Chłopiec wybiegł na dwór, by pomóc parobkowi przy koniu.

– Tak. Co się stało?

– Jeśli chcesz, Dominik może jutro przenocować na Morby.

Przyglądał się jej, zaskoczony. Anette z zawstydzenia bliska była łez. Spuściła wzrok.

– Sądziłam, że dzisiaj będziesz chciał wypocząć.

Upłynęła chwila, zanim był w stanie wydobyć głos.

Tak, dziękuję! – wykrzyknął. – Dziękuję ci, Anette!

– Uznałam, że jest wiele spraw, o których musimy porozmawiać. I nikt nie powinien nam wtedy przeszkadzać powiedziała ze wzrokiem wbitym w ziemię.

– Tak, to prawda.

Niepewnie położył ręce na jej ramionach i przygarnął żonę do siebie.

– Mikaelu… Nie tutaj! Ktoś nas może zobaczyć!

I wtedy Mikael wybuchnął.

– A jakie, do diabła, ma to znaczenie? Służbie raczej musiało się wydać dziwne, że nigdy…

Mikaelu, nie przeklinaj!

Gówno mnie to wszystko obchodzi – odparł niegrzecznie i odwrócił się na pięcie, zrezygnowany. Anette na moment skamieniała, ale zaraz pobiegła za mężem.

– Wybacz mi – prosiła, prawie płacząc. – Przepraszam! Nie chciałam nic takiego powiedzieć!

Zatrzymał się z ciężkim westchnieniem.

– To ja powinienem prosić o wybaczenie. Tam, na tej strasznej wojnie, miałem tylko jedno marzenie, którym żyłem: o tobie i o mnie. W końcu uwierzyłem, że się spełni. To bardzo naiwne z mojej strony, wiem. Jestem taki znużony, Anette. Nie mam sił na kłótnie.

– Tak mi przykro – szepnęła z żalem. – Ja także oczekiwałam twojego powrotu. Obiecałam sobie, że postaram się ciebie zrozumieć. A znowu zaczynam w ten sam sposób!

– Po prostu jesteś sobą – stwierdził. – Nie możesz być inna. Nie będę cię dręczył. Zapomnij o moich listach. Niech wszystko zostanie po staremu.

Teraz Anette naprawdę płakała. Kurczowo uczepiła się jego ramienia.

– Nie, Mikaelu. Pozwól, bym ci pomogła! Tak bardzo tego pragnę, a tak mało potrafię.

Uścisnął ją lekko.

– Tak, oczywiście – uśmiechnął się przelotnie. – Spróbujemy. Jutro wieczorem możemy spokojnie porozmawiać. A dzisiaj, masz rację, potrzebny mi sen.

Ciężkim krokiem udał się do swego pokoju, który kiedyś, dawno temu, należał do Dominika.

Właśnie ściągał buty, gdy wszedł chłopczyk, uprzednio grzecznie zapukawszy. Jego żółte oczy w świetle popołudniowego słońca błyszczały jeszcze mocniej niż zwykle.

– Witaj, Dominiku. O czym myślisz? – zapytał Mikael łagodnie.

Po chwili namysłu chłopiec odparł:

– Już czas jechać, ojcze.

Mikael siedział nieruchomo, po czym wyciągnął ręce do swego niezwykłego syna.

– Tak. Już czas.

– Nie wolno się spóźnić.

– Nie. Już najwyższy czas. Skąd o tym wiesz, Dominiku?

– Nie, nie wiem. Po prostu czuję… Czuję, że ktoś na ciebie czeka, ojcze. Dokąd mamy jechać?

Mikael dopiero teraz zdał sobie sprawę, co powiedział syn. Po pierwsze, chłopiec najwyraźniej nie znał celu podróży, a po drugie mówił o nich obu.

Pojadę z tobą – spokojnie dodał mały.

Mikael już nie chciał się sprzeciwiać, mówić, że matka go potrzebuje, rzekł tylko:

– Tak, Dominiku. Najlepiej będzie, jak pojedziesz ze mną. Zapytamy matkę, czy zechce nam towarzyszyć.

– Ona nie chce. Ale zapytać możemy.

– Dokąd się wybieracie? – zaszczebiotała Anette, stając w drzwiach.

Dominik, nadal w objęciach Mikaela, odwrócił się w stronę matki.

– Do domu.

– Do domu? – zapytała niepewnym, drżącym głosem. – Przecież tu jest nasz dom.

– Tak, ale ojciec musi jechać do domu. Trzeba się spieszyć.

– Do Norwegii, Anette – wyjaśnił Mikael. – Dominik wie, o czym mówi. Czy pojedziesz z nami?

Czy już całkiem postradaliście zmysły? – zawołała. – Mikaelu, nie pozwalam ci narażać chłopca. Zabraniam wam…

– Mamo – przerwał jej Dominik. – Ja wiem, że tak być musi. Niedługo wrócimy. Pojedź z nami, mamo!

Anette spojrzała w oczy uwielbianego syna i nagle zrozumiała, że nie jest w stanie uczynić nic, by ich powstrzymać.

– Porozmawiamy o tym później. Chodź, Dominiku, ojciec musi się wyspać.

Następnego dnia wysłano chłopca na Morby. Obyło się bez protestów, a nawet przeciwnie – możliwość przenocowania u starszego kolegi napełniała go radością.

Anette wczesnym wieczorem zwolniła służbę. Mikael, dowiedziawszy się o tym, jęknął w duchu. Jeśli dom będzie wyludniany za każdym razem, gdy będą chcieli „rozmawiać”, nie jest im pisane szczególnie intensywne pożycie małżeńskie.

Ale o tym także pomówią dziś wieczorem, postanowił.

Nie mógł zaprzeczyć, że jest zdenerwowany i podniecony. Wiedział, że Anette tyle ma oporów, ze wszystkim robi trudności. Starał się odgadnąć jej pragnienia, ale to wcale nie było łatwe.

Poza tym tak naprawdę to świetnie wiedział, jaką ona ma wizję ich wspólnego życia: on powinien z godnością, jak przystoi mężowi, siedzieć spokojnie w fotelu i nie przeszkadzać jej w ubóstwianiu ukochanego syna. Anette należała do kobiet tego pokroju, które, gdy już mają dzieci, stają się wyłącznie matkami, nikim więcej. Mężów można wyrzucić na śmietnik jak parę znoszonych rękawiczek.

– Anette – zwrócił się do niej po przeciąganej w nieskończoność wieczerzy. Czy mogę być całkiem szczery?

Zatrzepotała powiekami.

– Oczywiście.

Wziął głęboki oddech.

– Potrzebuję cię. Rozpaczliwie pragnę twojej bliskości, twojego ciepła i zrozumienia. Anette, muszę mieć na ziemi kogoś, kto stanie u mego boku. Kto pozostanie mi wierny, podczas gdy będę staczał się coraz niżej.

– Staczał się?

– Czy nie widzisz, że ze mną jest coraz gorzej?

– Nie staniesz się chyba niebezpieczny?

Mikael bliski był już przerwania tej rozmowy.

– Dobry Boże, nie.

Nie pijesz też jakoś szczególnie dużo. Jak możesz więc się staczać? Sam z siebie?

Na moment zamknął oczy.

– Nie wiem, moja droga Anette. Tak cię proszę o pomoc. Użycz mi swego ciepła. Daj mi odczuć, że coś dla ciebie znaczę.

Pochyliła głowę.

– Jestem do twojej dyspozycji. Czy to nie wystarczy?

– Nie. To nie wystarczy! Nie chcę, byś robiła cokolwiek wbrew swojej woli. Chcę, żebyś sama miała ochotę.

Anette zesztywniała.

– Nie możesz wymagać ode mnie czegoś tak bezwstydnego.

W Mikaelu zaczynało wrzeć.

– A dlaczegóż to nie? Czy nie jesteś moją żoną?

– Jestem. I, jak powiedziałam, jestem do twojej dyspozycji. Ale dziewką uliczną nie będę.

Rozpacz i zwątpienie wyrosły przed nim jak wielka góra.

– Czy ty nic nie rozumiesz? Ja nauczyłem się ciebie kochać! Nie potrafiłaś wyczytać tego z moich listów? Daleko, na wojnie, pamiętałem tylko dobre chwile spędzone razem, we dwoje. Kiedy śmialiśmy się, kiedy pojawiała się na moment jakaś wiążąca nas nić. Jak więc możesz mówić o dziewkach ulicznych?

– Wychowano mnie w duchu przyzwoitości, powinieneś o tym wiedzieć.

– Tak, wyobraź sobie, że wiem. – Gniew zaczynał brać w nim górę.

Anette nie zważała jednak na sygnały ostrzegawcze.

Obowiązkiem żony jest zadawalanie męża…

Uważasz, że spełniłaś ten obowiązek? wyrwało mu się z głębi serca. Miłosierny Boże, jesteś Francuzką! A one przecież znane są z gorącej krwi i sztuki miłosnej…

Nie! krzyknęła. Z rozpusty! I kiedy o tym pomyślę, wstyd mi, że jestem Francuzką!

Mikael poderwał się z krzesła, złapał ją za rękę i ze złością zaczął ciągnąć w górę po schodach.

Anette wiła się i krzyczała.

– Mikaelu! Ratunku, ty jesteś szalony! Ratunku! Czy nikt nie może mi pomóc?

Nie zważając na rozpaczliwe krzyki, zaciągnął Anette do jej sypialni, która niestety nigdy nie stała się także jego sypialnią.

Twarz Mikaela była kredowobiała.

– Osiągnąłem niemal doskonałość, jeśli chodzi o panowanie nad własnymi żądzami, ale dla mnie także istnieją granice – mówił, zdzierając z niej suknie. – Przez te wszystkie lata miałem wzgląd na innych, bo taki właśnie chcę być. Liczyłem na najdrobniejszy bodaj znak z twojej strony, sygnalizujący, że nie jestem ci niemiły, ale nigdy gestem ani słowem nie pokazałaś, że ci na mnie zależy. Ze względu na ciebie żyłem jak mnich, rok za rokiem. I co mi z tego przyszło? Mam żonę, która się mnie BOI! Woła o pomoc, kiedy wreszcie po tylu latach po raz pierwszy ośmieliłem się ją tknąć!

Nagle cały jego gniew prysł jak bańka mydlana. Spoglądał na żałosną istotę, stojącą przed nim w samej tylko halce, z opuszczonymi ramionami, jakby w oczekiwaniu na dzień sądu.

– Och, mój Boże – westchnął Mikael znużony. Nie mam już sił, by dalej walczyć. Idę do siebie. Dziś w nocy możesz czuć się bezpieczna. I nie tylko dziś. Już zawsze.

Stracił resztki woli życia. W poczuciu całkowitej klęski zamknął za sobą drzwi i wszedł do swego pokoju. Zbyt zmęczony, by się rozebrać, runął na łóżko i ukrył twarz w poduszkach. Gorączkowe myśli w swym szalonym pędzie nie pozwoliły mu uchwycić żadnej nici, z której dałoby się utkać jakąkolwiek przyszłość.

Nie wiedział, jak długo tak leży, gdy nagle usłyszał nieśmiały głos.

– Mikaelu…

Odwrócił się. Przed nim stała Anette w pięknej nocnej koszuli. Splecione dłonie mocno przyciskała do piersi.

– Czego chcesz? – zapytał Mikael sucho.

– Prosić o wybaczenie. Przemyślałam wszystko. Źle się zachowałam. Czy możesz mi wybaczyć?

Nie był pewien, czy ma dość sił, by od nowa rozpoczynać całe przedstawienie, ale odpowiedział tak, jak leżało w jego zwyczaju:

– Oczywiście.

– Czy, zechcesz… przyjść do mnie jeszcze raz? Obiecuję, że nie będę robiła trudności.

Wstał i położywszy jej dłonie na ramionach, zajrzał głęboko w oczy.

– Pragniesz tego, Anette?

Powieki drgały jej ledwo dostrzegalnie.

– Czyż nie? Czy nie przygotowałam się? Nie odesłałam służby?

Uśmiechnął się w duchu, ale był to uśmiech pełen goryczy.

– Tak, tak właśnie zrobiłaś. No, cóż, chodźmy.

Kiedy podeszli do wielkiego małżeńskiego łoża, Mikael podniósł Anette i postawił ją na nim. W ten sposób byli mniej więcej równi wzrostem. Wiosenna noc była jasna, przez okna wpadało dość światła, by mógł dojrzeć, jak wielkie i przerażone są jej oczy. Nic jednak nie mówiła.

– Anette, leżeliśmy już kiedyś w swoich objęciach. Czy to było takie straszne?

– Ty już nie jesteś ten sam.

– Naprawdę?

– Tak! Wtedy byłeś młodym, ślicznym chłopcem, przestraszonym tak samo jak ja. A teraz jesteś wielki i silny, i… groźny!

– Kochana moja, ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem niebezpieczny?

– Niedawno wpadłeś w gniew.

Już chciał się usprawiedliwiać, ale ona pospiesznie dodała:

– Wiem, że to moja wina. Rób ze mną, co chcesz, Mikaelu, zgodzę się na wszystko.

I znów wybuch gniewu był blisko, lecz Mikael zdołał nad nim zapanować.

– To brzmi tak, jakbyś składała mi z siebie ofiarę, a ja nie pragnę twego poświecenia.

– Niezręcznie się wyraziłam.

Uznał, że rozmowa donikąd ich nie zaprowadzi. Zaczął więc delikatnie pieścić jej ciało i po chwili stwierdził, że koszula jest mu wielką przeszkodą. Ostrożnie zsunął z niej miękką tkaninę. Zawstydzona uczyniła gest, jakby chciała schować się do łóżka, ale on przyciągnął ją do siebie, i nie mógł już widzieć jej nagiego ciała. Odetchnęła z ulgą.

Delikatnie całował jej ramiona, potem szyję. Anette najwidoczniej trwała w postanowieniu, by „zgadzać się na wszystko”, stała bowiem całkiem nieruchomo.

– Czy uwierzysz, kiedy ci powiem, że cię kocham? – szepnął. – Że tęskniłem za tobą?

– Wiem – odparła głosem tak drżącym, że omal nie wybuchnął śmiechem.

– Uważam, że bardzo zbliżyliśmy się do siebie – powiedział cicho. – Ty, ja i Dominik. Zrozumiałem, że gdy byłem w domu poprzednim razem, włączyłaś mnie do rodziny. Poczułem, że do was należę. A później, na tej parszywej wojnie, zacząłem snuć marzenia. O tym, że ty i ja moglibyśmy stać się kiedyś prawdziwą parą.

– Przecież już nią jesteśmy!

– Być może byliśmy na dobrej drodze, by tak się stało. Gdybym nie musiał wyjechać.

Anette nie odpowiedziała. Z przerażeniem czuła, że on zaczyna całować jej szyję i ramiona w sposób, jakiego w żadnym razie nie można tolerować. Ale obiecała…

Potrafią mamić i dusić. To diabły, skończone świnie. Nie pozwól im zapanować nad sobą!

Koniuszkiem języka pieścił jej szyję, lekko, leciutko, a jej ciało przebiegał dreszcz. Zmusiła się, by to wytrzymać, ale burzyła się przeciw pieszczotom całym swym jestestwem.

A potem… pocałował jej pierś.

Tego było już za wiele.

– Mikaelu! – z trudem chwytała oddech. – Nie rób tego! To wstrętne!

Natychmiast uścisk na jej biodrach przybrał na sile. Mocne palce wpiły się w jej ciało.

Nie – syknął przez zęby, a oczy pociemniały mu z gniewu. – Teraz nic nie jest wstrętne oprócz twej afektowanej odrazy.

Bez dalszych ceremonii ułożył ją na łóżku i okrył pożądliwymi pocałunkami, podczas gdy ona trzęsła się i wzdychała, usiłując wywinąć się z jego objęć.

Jak zawsze gniew minął mu szybko. Mikael z natury wolał pokój od walki.

– Czy może ja cię biję? – spytał zaczepnie. – Czy robię coś, co wskazywałoby, że mi się nie podobasz?

– Nie. Wybacz mi, Mikaelu. Naprawdę się staram, ale…

– Chcesz, żebym sobie poszedł?

Przeraziła się.

– Nie, nie, nie możesz!

– Będę ostrożny – powiedział. – Sądziłem, że powinienem dać ci trochę czasu. Poczekać, aż iskra w twoim ciele Się rozpali. Ale wydaje mi się, że jej tam po prostu w ogóle nie ma.

– Ależ tak, Mikaelu – załkała. – Tak bardzo mi jesteś bliski. Czy tego nie rozumiesz?

– Nie! Skąd, w imię boskie, mam o tym wiedzieć?

– A więc zacznij od początku! Nie będę się już sprzeciwiać.

Usiadł na łóżku, zrezygnowany.

– Czy nie mogłabyś używać innych słów, Anette? Nie wiem, czy mam jeszcze ochotę.

Ukryła twarz w poduszce.

– Och, Mikaelu, przeżyłam tak bolesną klęskę!

Na te słowa odwrócił się znów w jej stronę.

– Ty?

– Tak. Sądziłam, że będzie zupełnie inaczej. Bardzo cię proszę, nie odchodź! Spróbuj jeszcze raz!

I Mikael spróbował. Z czułością, delikatnie, zbliżył się do niej, dając jej tyle czasu, ile potrzebowała. I kiedy wreszcie był już w niej, czuł jej ręce na karku, wiedział, że od tej chwili wszystko będzie łatwiejsze.

Jednakże kiedy odrobinę uniósł głowę, zauważył, że jej powieki są mocno zaciśnięte niczym w momencie najdotkliwszego cierpienia, a usta wygięte w podkówkę, jak gdyby składała ofiarę z samej siebie, płacąc gorzką cenę ze utrzymanie spokoju w domu.

Zrozumiał więc, że spełnienia aktu miłosnego musi dokonać w bezdennej samotności.

Anette pragnęła jednak, by został z nią aż do rana. Zgodził się, wstał tylko i dokładnie zaciągnął zasłony, a później długo leżał, wpatrując się w ciemność szeroko otwartymi oczami i wsłuchując się w jej równy, spokojny oddech. Dopiero gdy światło poranka zaczęło przenikać przez gruby aksamit, i on zasnął.

Następnego wieczoru złożył im wizytę stary przyjaciel Anette, Henri. Uroczyście nakryto do stołu i Mikael, ku swemu zdziwieniu, patrzył, jak jego żona rozkwita i ożywa. Śmieje się często, a rumieniec barwi jej policzki. Henri był sympatyczny i ze względu na obecność Mikaela rozmowa toczyła się po szwedzku, ale nagle Henri i Anette przeszli na francuski, więc Mikael i Dominik zostali wyłączeni z rozmowy.

Mikael wziął syna na kolana i siedział, tuląc go do siebie. Z jakiegoś powodu Anette nigdy nie mogła zaakceptować takiej sytuacji. Teraz także uśmiechem starała się pokryć nagłe zmieszanie. Wkrótce jednak zapomniała o nich, słuchając jakiejś interesującej opowieści Henri'ego.

Przez cały dzień starała się udawać, że po wspólnie spędzonej nocy wszystko między nimi jest tak jak zwykle, ale to jej się nie udawało. Zdecydowali jednak, że Dominik wróci do swego dawnego pokoju.

Niekłamana radość, która z niej promieniowała w obecności Henri'ego, wzburzyła Mikaela. Usiłował dopatrzyć się w niej sztuczności, ale jej zachowanie wcale nie wyglądało na salonową grzeczność. Anette była w pełni sobą.

Nigdy nie przypuszczał, że ma za żonę taką rezolutną, wesołą osóbkę!

To prawda, że mówili o niczym, ale jakie to miało znaczenie? Mikael wiele by dał za to, by mieć kogoś, kto rozmawiałby z nim z ochotą, tak by on nie zmuszał się do podtrzymywania rozmowy.

Onieśmielony i zakłopotany zabrał chłopca i wyruszyli na wieczorną przechadzkę z Trollem.

Przez chwilę szli w milczeniu.

– Czy jesteś gotów wyruszyć jutro rano, Dominiku?

– Tak.

– Wyjedziemy bardzo wcześnie, zanim mama się obudzi. Nie myśl o ubraniu i jedzeniu dla nas. Ja się tym zajmę. Żebyś tylko wstał, kiedy cię obudzę, i ubrał się cichutko.

– Dlaczego nie powiemy nic mamie?

– Rozmawialiśmy z mamą o tym dzisiaj. Za nic nie chce jechać do Norwegii, tego pogańskiego kraju, jak mówi. Uważa za wystarczające poświęcenie przebywanie w barbarzyńskiej Szwecji – uśmiechnął się Mikael, ale zaraz spoważniał. – I ona nie chce powiedzieć ani „tak”, ani „nie”, jeśli chodzi o twój wyjazd. Choć nie jest temu całkiem nieprzychylna. Po prostu bardzo się o ciebie boi. Chce, abyśmy jeszcze się wstrzymali, ale my przecież nie możemy.

– Nie, nie możemy już czekać.

– Sam to czujesz. Czy wiesz, dlaczego?

– Nie. Wiem tylko, że trzeba się spieszyć.

Mikael pokiwał głową.

– Wiesz, Dominiku, w tych, którzy noszą nazwisko Ludzi Lodu, tkwi coś szczególnego. Dlatego wierzę we wszystko, co mówisz. Ja także doświadczyłem wielu niezwykłych rzeczy.

– Jakich niezwykłych rzeczy, ojcze?

– Opowiem ci o nich później, po rozmowie z naszymi krewniakami. Sam wiem tak niewiele. Dlatego właśnie jedziemy, musimy poznać prawdę.

– Czy możemy zabrać ze sobą Trolla?

– Nie, będziemy jechać konno. Taka długa podróż nie wyszłaby na dobre jego łapom.

Chłopiec uścisnął rękę ojca.

– Będę gotowy. Czy zechcesz zapakować moje odświętne ubranie, ojcze?

– Oczywiście – odparł Mikael wzruszony. – Napiszę list do mamy, by się o nas nie niepokoiła. Zresztą niedługo wrócimy.

Dominik nie odpowiedział.

Загрузка...