ROZDZIAŁ TRZECI

Przez całą drogę do domu Lydie intensywnie zastanawiała się, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Nie chciała okłamywać ojca, ale nie miała innego wyjścia, bowiem Wilmot Pearson, gdyby wyznała mu prawdę, stanowczo potępiłby postępowanie córki.

Równie złe przedstawiała się sprawa z matką. Hilary, jak Lydie zdążyła się zorientować, nigdy nie lubiła Jonaha, i ta niechęć ostatnio jeszcze się pogłębiła. Cóż, matka, zamiast czuć wyrzuty sumienia wobec niego za niedawną intrygę, tłumiła je kąśliwymi uwagami na temat ofiary swych matactw. Jak w takiej sytuacji Lydie ma jej oświadczyć, że zamierza zaprosić Jonaha na wesele?

Gdy weszła do domu, od razu natknęła się na matkę.

– Oliver jest w domu – powiedziała podekscytowana. No tak, Oliver przyjechał do domu, zatem wszystko było w porządku.

– Cieszę się – mruknęła Lydie.

– Zostawiłaś zakupy w samochodzie?

– Zakupy?

– Tata powiedział, że pojechałaś do Londynu pochodzić po magazynach.

– Och, nie znalazłam nic, co by mi się podobało. Kiedy te wszystkie kłamstwa się skończą?

– Nic? – zapytała podejrzliwie. – W całym Londynie? Coś takiego…

– Wiesz, jak to jest… – zaczęła Lydie, ale na szczęście właśnie wszedł ojciec.

– Pójdę do pani Ross. Musimy ustalić, co będzie na kolację – powiedziała Hilary.

Lydie wiedziała, że menu zostanie zmienione. Wieczorem zjedzą to, co Oliver lubi najbardziej.

Gdy matka odeszła, ojciec poprosił Lydie, by poszła z nim do gabinetu.

– Kiedy spotkamy się z Jonahem? – zapytał, gdy tylko drzwi się zamknęły.

– No więc… – zaczęła Lydie niepewnie. – Tato, szczęśliwym trafem widziałam się z nim dzisiaj.

– Spotkałaś się z nim?

– Tak. Mógł '(mi poświęcić kilka minut.

– Powiedziałaś mu, że chcę się z nim widzieć? Umówiłaś mnie?

– Niezupełnie. Powiedział, że nie musisz się martwić.

– Nie muszę się martwić?! O czym ty mówisz?

– Powiedział, żebyś zapomniał o pieniądzach. Cóż, następne łgarstwo do kolekcji.

– Zapomnieć? Co to ma znaczyć?! – krzyknął Wilmot, coraz bardziej zły.

– Tato, proszę… – zaczęła bezradnie.

Wprawdzie ojciec pod jej wpływem nieco się uspokoił, ale co z tego. Lydie cierpiała prawdziwe męki, gorączkowo szukając jakiegoś przekonującego kłamstwa.

– Wyrzuć to z siebie, kochanie.

– To trudne, tato.

– Jestem winien Jonahowi pieniądze, więc muszę się z nim spotkać, żeby ustalić warunki spłaty. Co w tym trudnego?

– Właśnie to. Nie chcę, żebyś się z nim spotkał.

– Dlaczego nie chcesz, kochanie? – Wilmot uznał, że tylko spokój może go uratować przed obłędem.

Lydie czuła, że tonie.

– To… trudne dla mnie.

– Dla ciebie? Naprawdę nie rozumiem, Lydie.

– Tato, proszę. Nie komplikuj tego.

– Ja komplikuję? Właśnie ja? – Wilmot znalazł się u kresu wytrzymałości. – Lydie, na miłość boską! Ty się czerwienisz. Czyżbyś się w nim zakochała?! – krzyknął, nie wiedząc, że właśnie podsunął córce całkiem niezłą odpowiedź.

– Czy to takie dziwne? – Spuściła skromnie oczy, a nawet się zaczerwieniła.

– Hm, jak się nad tym zastanowić – powiedział po chwili – to nie ma w tym nic dziwnego. Podkochiwałaś się w nim jako nastolatka.

– Wiedziałeś o tym?

– Oczywiście, maleńka. – Spojrzał córce głęboko w oczy.

– Ale tym razem to nie jest takie proste, tato.

– Och, dziecko, wiem, oczywiście że wiem. Przecież prawie go nie znasz. Spotkaliście się po siedmiu latach i wszystko wróciło, tak?

– Właśnie, tato.

– Za duże tempo, córeczko. Prawdziwe uczucia nie rodzą się tak szybko. Trzeba się upewnić, czy…

– Ej, tatusiu… – Lydie uśmiechnęła się. – Zapomniałeś już, jak to było z tobą i mamą? Ale ja pamiętam, bo opowiadałeś mi, jak przypadkiem się spotkaliście i co z tego w krótkim czasie wynikło.

– Tak było… – Wilmot też się uśmiechnął, zaraz jednak spoważniał. – Nie dziw się jednak, że martwię się o ciebie. Jesteś już dorosła, ale zawsze pozostaniesz moim dzieckiem.

– Wiem, tato.

– Dlatego martwię się o ciebie. Widzieliście się zaledwie dwa razy…

– Trzy.

– Jak to trzy?

– Byliśmy też w teatrze.

– Aha, w teatrze… A co Jonah czuje do ciebie?

– To trwa zbyt krótko, no i ta cała sytuacja… Nie jestem pewna, co do mnie naprawdę czuje, ale chciał mnie zaprosić na kolację – kłamała jak z nut.

– Zaraz, czy to było wtedy, kiedy nie wróciłaś na noc? Zaczerwieniła się jak piwonia. To wszystko zaczęło ją przerastać. Musiała jednak dalej brnąć w kłamstwa.

1 nagle zrozumiała, że sytuacja w przedziwny sposób jej sprzyja. Ponieważ skłóceni rodzice prawie ze sobą nie rozmawiają, mama nie powiedziała ojcu, że Lydie poszła do teatru z Charliem i że u niego nocowała. Ojciec był przekonany, iż do rana była z Jonahem. Postanowiła temu zaprzeczyć, ale w taki sposób, by pozostał cień wątpliwości. Fatalnie się czuła, rozgrywając to tak perfidnie, lecz nie widziała innego wyjścia.

– To nie tak, tato – szepnęła.

– Lydie… hm… – Wilmot czuł się bardzo skrępowany i zażenowany. – Jesteś dorosła… no i to są twoje sprawy. – Wziął głęboki oddech. – Chciałbym tylko wiedzieć, czy regularnie spotykasz się z Jonahem?

Lydie uspokoiła się nieco. Co sobie ojciec pomyślał, to pomyślał, ważne, że opuścili grząski grunt.

– To początek znajomości i jeszcze nic nie wiadomo. W każdym razie Jonahowi bardzo zależało, bym w tę sobotę poszła z nim na kolację, ale musiałam odmówić, bo nie wiem, o której skończy się przyjęcie ślubne Olivera i Madeline. Wtedy Jonah zapytał, czy może przyjść na ślub.

Ojciec patrzył na nią dłuższą chwilę, potem uśmiechnął się.

– Wygląda na to, że myśli o tobie całkiem poważnie. Lydie próbowała się uśmiechnąć. Czuta w głowie mętlik.

– Tak sądzisz?

– Właśnie. W takim razie porozmawiaj z bratem o zaproszeniu.

Lydie wprost nie mogła uwierzyć, że poszło tak łatwo.

– Ale podczas ślubu i przyjęcia nie będziesz z nim rozmawiał o pieniądzach? To byłoby nie na miejscu.

– Oczywiście, ale mogę umówić się z nim wcześniej.

– Niestety to niemożliwe – kłamała jak z nut. – Jonah wyjeżdża za granicę na jakąś konferencję.

– Zatem poczekam do następnego tygodnia – powiedział smętnie Wilmot.

Wyszli z gabinetu i poszli do salonu.

– Lydie! – Wpadła w czyjeś ramiona. To był oczywiście Oliver, jak zwykle niefrasobliwy, jak zwykle kochany. – Co u ciebie? Wszystko dobrze się układa?

– Nie narzekam – uśmiechnęła się. – A ty, jak się miewasz przed sobotą?

– Prawdę mówiąc, cieszę się, że to się wreszcie skończy. Co za cyrk. Gdyby to ode mnie zależało, pobralibyśmy się potajemnie, ale pani Ward-Watson by tego nie przeżyta.

– Oczywiście, że nie – wtrąciła się Hilary. – Wszystko musi być, jak należy, Oliverze. Ward-Watsonowie nie mogą pozwolić, by ich córka wychodziła za mąż ukradkiem, jakby miała coś na sumieniu.

– Jakaś szansa na ślubny welon, Lydie? – Oliver próbował spacyfikować matkę.

Już miała powiedzieć, że żadna, gdy zauważyła spojrzenie ojca.

– Ja…

– Lydie, zaczerwieniłaś się! – wykrzyknął ze śmiechem Oliver.

– Jest ktoś, kogo mógłbyś zaprosić na swój ślub – powiedział Wilmot.

– Pierwsze słyszę! – zawołała Hilary. Nie lubiła dowiadywać się ostatnia.

– Lydie zaczęła się spotykać z Jonahem Marriottem. Byłoby miło, gdyby państwo Ward-Watsonowie wysłali mu zaproszenie.

– O Boże! – W głosie Hilary obok niedowierzania pobrzmiewała również złość. Za nic nie chciała, by jej córka spotykała się z tym mężczyzną. Jeśli Lydie opowie mu, że cała ta historia z długiem to jej sprawka… Hilary lubiła manipulować ludźmi, ale, co oczywiste, nie cierpiała, gdy wychodziło to na jaw.

– Lydie była z nim w teatrze w sobotę – powiedział Wilmot.

– Hm. Byłam pewna, że…

– Mamo, spotykam się z nim – ucięła Lydie, by matka nie wspomniała o Charliem.

– Jakoś mnie to nie cieszy – stwierdziła kwaśno Hilary. – Myślałam, że go nie lubisz. Zresztą, wystarczy chwilę z nim porozmawiać, by…

– Mamo, co masz przeciwko niemu? – zdumiał się Oliver. – Przecież to świetny facet.

– Mam o nim inną opinię – tonem królowej oznajmiła Hilary.

– Idę się przejść – powiedziała Lydie.

To był jedyny sposób, by uciec od kłamstw. Z drugiej strony trzeba przyznać, że kłamała coraz lepiej.

Oliver rozmawia! z narzeczoną przez telefon cały wieczór i na kolację wpadł w ostatniej chwili. Był bardzo zadowolony z siebie.

– Jonah powinien dostać zaproszenie jutro – oznajmił wesoło.

– Dzięki, braciszku.

Rodzice zamierzali przenocować w piątek w hotelu nieopodal domu panny młodej, natomiast Lydie miała pojechać po ciotkę Alice. Ślub zaplanowano na sobotnie popołudnie.

Byle do piątku, pomyślała Lydie.

Ponieważ nie mogła uciec przed kłamstwami, próbowała schodzić rodzicom z oczu. We wtorek pojechała szukać kreacji na ślub. Początkowo chciała włożyć jakąś starą suknię, uznała jednak, że na ślubie brata nie będzie oszczędzać. I tak czekają ją długie lata składania grosz do grosza, by spłacić Jonaha. Kiedy wróciła do domu, trzymała w rękach kilka lśniących toreb.

– No, tym razem naprawdę byłaś w mieście – powiedziała matka z przekąsem.

Po chwili z zadowoleniem przypatrywała się kolorowej garsonce i wspaniale dobranym dodatkom.

Oliver spędził cały dzień z Madeline. Wrócił późnym wieczorem. Oznajmił, że w czwartek Ward-Watsonowie poradzą sobie bez jego pomocy. Pozą tym Madeline miała miliard rzeczy do zrobienia przed tym najważniejszym dniem w życiu.

– A zatem będę mógł zabrać moją małą siostrzyczkę na drinka do „Black Bulla”.

– Skoro tak ładnie prosisz.

– Czy ty i Madeline zdecydowaliście się już, gdzie zamieszkacie? – zapytała Lydie, gdy siedzieli w pubie.

– Matka ci nie powiedziała? – roześmiał się. – Budują nam dom nieopodal rodziców Madeline.

– Nie masz nic przeciwko temu? – Wyglądało na to, że Ward-Watsonowie już kupili Olivera.

– A niby dlaczego? Wolę coś nowoczesnego.

– A Beamhurst? – Lydie była wstrząśnięta. – Przecież z tym domem wiąże się cała historia naszej rodziny.

– Nie, dzięki. Ojciec wciąż musiał ładować pieniądze w to historyczne miejsce. Nic dziwnego, że jest bez grosza. Utrzymanie Beamhurst kosztuje fortunę.

Lydie patrzyła na niego z niedowierzaniem. Ojciec był bez grosza, ponieważ ciągle spłacał długi Olivera.

– Nie taka jest prawda – szepnęła, ale jej nie usłyszał.

– Oznajmiłem mu to we wtorek, kiedy mama zaczęła mówić, że przejmę kiedyś Beamhurst Court. Powiedziałem, że chciałbym być zwolniony z tego zaszczytu. No dopijaj. Pójdę po następną kolejkę.

Kiedy odszedł, Lydie próbowała poukładać sobie to, co przed chwilą usłyszała. Oliver mógł nie przepadać za rodzinną rezydencją, ale czy był aż tak ślepy, by nie dostrzec, że to jego fatalne decyzje biznesowe doprowadziły ojca do bankructwa? Jednak to nie był najlepszy moment, by o tym rozmawiać. Pomyślała z ulgą, że w piątek zostanie w domu z panią Ross. Nareszcie trochę sobie odsapnie. Za to w sobotę będzie musiała przekonać wszystkich, że mają się z Jonahem ku sobie. A wszystko przez to, że była mu winna pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów…

Wzdrygnęła się. Żyła sobie dotąd cicho i spokojnie, lubiła swoją pracę, spotykała się z przyjaciółmi i wiedziała, że wreszcie spotka kogoś, za kogo będzie chciała wyjść i mieć z nim dzieci. I oto nagle wszystko się zmieniło. Musiała ciągnąć dziwaczną intrygę, którą sprokurowała matka, a głównym winowajcą był brat, musiała wszystkich okłamywać, a przede wszystkim ojca… W jakimś sensie przestała być sobą. To bolało najbardziej.

Sobotni poranek był przepiękny. Lydie zamierzała wyjechać po ciotkę, gdy zadzwonił Charlie.

– Lydie, muszę z tobą pogadać. – Był wyraźnie zaniepokojony.

– Kiedy?

– Jak najprędzej. Może dzisiaj?.

– Charlie, za kilka godzin jest ślub mojego brata.

– Przepraszam, zapomniałem. A jutro? Przyjdź na kolację.

A rodzicom powiem, że mam randkę z Jonahem, pomyślała. Sama sobie kręcę stryczek na szyję…

– Z przyjemnością, Charlie. Czy coś się dzieje?

W słuchawce zapadło milczenie. Charlie na pewno się zaczerwienił, skubie mankiet… Bez trudu mogła to sobie wyobrazić.

– Ta nowa dziewczyna – wyrzucił z siebie – no wiesz, ta, o której ci opowiadałem, Rowena Fox, chce się ze mną umówić.

– To świetnie, Charlie. Pogadamy o rym jutro, dobrze?

– Tak, oczywiście. Czekam wieczorem.

– Trzymaj się. Naprawdę się cieszę, że ci się układa. Na razie.

Wiedziała jednak, że nie jest to takie proste. Jeśli randka z Roweną się nie powiedzie, dla delikatnego i wrażliwego Charliego będzie to prawdziwa katastrofa. Lydie przeczuwała, że musi go jakoś wesprzeć. Teraz jednak miała co innego na głowie. Ciotka, ślub… Och, żeby to już była niedziela!

Na takich rozmyślaniach minęła jej droga.

– Mam nadzieję, że matka nie będzie rozczarowana – powiedziała Alice, otwierając drzwi.

– Wyglądasz cudownie! – zawołała Lydie, nie mogąc oderwać wzroku od kapelusza i jedwabnej sukienki.

– Zrobiłam kanapki. Ceremonia, życzenia, pamiątkowe zdjęcia, wszystko to zajmie tyle czasu, że Bóg raczy wiedzieć, kiedy znowu będziemy coś jadły.

Dojechały do kościoła na czas. Lydie uśmiechała się, dodając otuchy zdenerwowanemu bratu, który co i rusz zerkał przez ramię.

Sama jednak nie czuła się zbyt pewnie. Dlaczego Jonah chciał przyjść na ślub? On i to jego: „Lubię śluby, szczególnie gdy obrączkują nie mnie, ale innego faceta”. Kłamał, na pewno nie przepadał za takimi ceremoniami, a powiedział tak, by ją zirytować. Mała nadzieję, że jednak nie przyjdzie. Zrezygnuje z dalszych gierek i sobie odpuści. Już raz zrobił z niej idiotkę i uzna, że wystarczy tej zabawy.

– Witaj, Lydie.

Jednak przyszedł. Wyglądał wspaniale. Wysoki, nienagannie ubrany i te niesamowite niebieskie oczy…

– Jonah – powiedziała z trudem. – Ciociu, poznaj mojego przyjaciela, Jonaha Marriotta. Jonah, to moja ciocia, Alice Gough.

– Miło mi panią poznać. – Usiadł obok Lydie, nachylił się i szepnął: – A gdzie twój chłopak?

Dzisiaj ty nim jesteś, pomyślała desperacko. Tylko jak mu o tym powiedzieć?

– Jonah, musimy…

– Co musimy?

– Musimy porozmawiać – szepnęła.

– Teraz?

– Mhm…

Zrozumiał, że sprawa jest nadzwyczaj poufna.

– To wyjdźmy na chwilę.

Bez słowa opuścili kościół. Lydie była wściekła. Kto zmuszał ją do tych wszystkich kłamstw i mistyfikacji? Kto doprowadził do tego, że z uczciwej dziewczyny stała się oszustką? Matka, nieświadom niczego Oliver i oczywiście Jonah. Jednak matkę i brata kochała, więc z góry wszystko im wybaczyła, natomiast Jonah… Och, jego nienawidziła! Powinna go zabić. Zrobiłaby to z prawdziwą radością!

– Dzisiaj – zaczęła lodowatym tonem – i nie tylko dzisiaj, bo aż do czasu, gdy będę już mogła wszystko wyjaśnić i odkręcić całą sprawę… – przerwała na moment – jesteśmy parą.

Ku jej zaskoczeniu pochylił się i pocałował ją w policzek.

– Przepraszam, kochanie. Zapomniałem o tym, kiedy się witaliśmy.

Dać mu w twarz? A może lepiej udusić? Wyraźnie się nią bawił. Ale skoro miał być jej facetem, nie mogła z tym nic zrobić. Kiedy weszli i usiedli w ławce, spojrzała na niego lodowato. Gdy Jonah posiał jej uśmiech, Lydie skupiła się na czytaniu scenariusza ceremonii.

– Zna ciocia te hymny? – zapytała.

– Pewnie tak… To coś poważnego? – szepnęła Alice.

– Co?

– Ty i twój facet.

O rany! Przecież nie będzie okłamywać ciotki.

– Pracuję nad tym – powiedziała wymijająco. Alice roześmiała się i już chciała coś powiedzieć, ale właśnie zaczęła się ceremonia. Panna młoda wyglądała olśniewająco. Matka trzymała się dzielnie, aż w końcu nie wytrzymała i sięgnęła po chusteczkę. Lydie ucieszyła się, że ojciec wspiera ją, gładząc delikatnie po ręku.

Pech chciał, że Jonah i Wilmot wpadli na siebie zaraz po wyjściu z kościoła.

– Jak się masz, Wilmot? – zapytał Jonah.

– Mam wobec ciebie dług. Musimy porozmawiać.

– Zadzwonię do ciebie.

– Gdybyś był tak łaskaw. – Wilmot odwrócił się do żony. – Pamiętasz Jonaha?

– Piękny dzień, nieprawdaż? – spytała jakby nigdy nic Hilary.

Jonah uśmiechnął się uprzejmie.

– Rzeczywiście, cudowny.

Lydie nie zdążyła mu wytłumaczyć, dlaczego rodzice uważają ich za parę. Chciała zrobić to teraz, jednak z niepokojem zauważyła, że ciotka zaczyna tracić siły, musiała się więc nią zająć. Przyjęcie ślubne odbywało się w domu rodziców panny młodej, w Alcombe Hall. Kiedy Lydie i Alice poszły w kierunku samochodu, Jonah natychmiast zaproponował swoją pomoc.

– Panno Gough, proszę. Zaparkowałem dużo bliżej. – Otworzył drzwi, nim Lydie zdążyła zebrać myśli. – Do zobaczenia, kochanie. – Nachylił się i pocałował Lydie w policzek.

Och, z jaką radością by go udusiła! Po pierwsze jak to możliwe, że przyjechał po niej, a jednak znalazł lepsze miejsce do parkowania? Poza tym jak śmiał samowolnie zabrać ciotkę Alice?!

Idąc do samochodu, Lydie zastanawiała się, co się z nią dzieje. Przecież powinna być Jonahowi wdzięczna, że przyszedł z pomocą. Ale czemu ją całował? Czemu bawił się jej kosztem? I dlaczego tak ochoczo podjął się roli jej faceta? Była mu winna pieniądze, nie miała pracy ani żadnego pomysłu, jak zwrócić dług. Do tego wszystkiego Jonah był taki przystojny…

Kiedy weszła do Alcombe Hall, zmusiła się do uśmiechu. Szybko odnalazła Jonaha i ciotkę. Świetnie się bawili w swoim towarzystwie i o rozmowie w cztery oczy nie było mowy.

Mimo że Alice podobał się ślub, dość szybko stało się jasne, że zaraz po posiłku powinna wracać do domu, rezygnując z dalszej części przyjęcia. Lydie niepokoiła się stanem zdrowia kochanej ciotki.

– Wyglądasz na zmartwioną – powiedział do niej Jonah.

– Sądzę, że powinnam już odwieźć ciocię.

– Tak, oczywiście. Odprowadzę was do samochodu, jak tylko będziecie gotowe.

Chwilę trwało, nim pożegnali się ze wszystkimi. Lydie widziała, że ciocia słabnie z każdą chwilą.

– Proszę się wesprzeć na moim ramieniu, panno Gough – powiedział Jonah. – Ten żwirowy podjazd może być niebezpieczny.

– Zostańcie tutaj, a ja pójdę po samochód – zaproponowała Lydie.

Jednak ciotka, mimo że siły opuszczały ją z każdą chwilą, nie chciała o tym słyszeć. Ruszyli wolno w stronę wozu.

– Jonah, zostaniesz na przyjęciu? – zapytała Lydie.

– Mówiłeś, że lubisz śluby. – Gdy tylko się uśmiechnął, dodała: – Przepraszam, że postawiłam cię w takiej sytuacji. Ciociu, proszę, możesz już wsiadać – zwróciła się do Alice.

Gdy starsza pani zniknęła w wozie, Jonah zapytał z powagą Lydie:

– O co w tym wszystkim chodzi?

– Sama już nie wiem, jak do tego doszło – przyznała. – Kiedy wróciłam do domu po spotkaniu z tobą, powiedziałam ojcu, że kazałeś mu nie martwić się o pieniądze. Że może o nich zapomnieć. Wiem, wiem, znowu skłamałam, ale mój ojciec bardzo się tym wszystkim gryzie. Koniecznie chciał z tobą porozmawiać, a ja stwierdziłam, zresztą tym razem zgodnie z prawdą, że ta sytuacja jest dla mnie bardzo trudna. Wesz równie dobrze jak ja, iż ten dług jest tylko mój. Więc powiedziałam, że nie chcę, żeby się z tobą spotkał. Dopytywał się, dlaczego. Powtórzyłam, że to dla mnie trudne.

– Rozumiem… Po prostu się zagalopowałaś.

– Dotąd nigdy nie kłamałam…

– Ale jak widać, całkiem nieźle sobie radzisz. Nie zamierzała tego komentować.

– Czułam się, jakbym stąpała po rozżarzonych węglach. Tata zauważył, że się czerwienię i pomyślał, iż ja… No cóż, uznał, że się w tobie zakochałam. A ja nie zaprzeczyłam. – Sama czuła, jak to idiotycznie brzmi, ale wreszcie mogła mówić prawdę. – No i wszystko wymknęło się spod kontroli. Zasugerowałam ojcu, że się spotykamy. Zresztą dzięki temu załatwiłam ci zaproszenie na ślub… Ojcu wydaje się, że masz do mnie słabość.

– Jesteś ładna, więc czemu nie? – W jego oczach pojawiły się ogniki. – Musisz jednak pamiętać, że wołami nie zaciągniesz mnie do ołtarza, bo takie mam zasady. Kochanie, na wszystko inne zgoda, ale o małżeństwie zapomnij. – Wcale nie przejął się tym, że w oczach Lydie pojawiła się dzika żądza mordu, tylko uśmiechnął się po swojemu, czyli wprost cudownie i niezwykle seksownie. Jednak ją to jeszcze bardziej rozsierdziło.

– Drań! – syknęła wściekle. Och, jak bardzo świerzbiła ją dłoń!

– Dzięki za dobre słowo. – Spoważniał. – Jak rozumiem, ustaliliśmy już wszystko.

– Chwileczkę… – Odczekała moment, by się uspokoić. – Obiecałeś mi powiedzieć, w jaki sposób mam oddać pieniądze.

– Chcesz, żebym powiedział to teraz?

– Czekam na to od tygodnia. Zamierzam pracować na dwa etaty i zacznę cię spłacać.

– Gdzie chcesz się zatrudnić?

– Tam, gdzie mnie przyjmą. Przede wszystkim myślę o opiece nad dziećmi, ale jestem gotowa na wszystko.

– Na wszystko? – Przyjrzał się jej uważnie.

– Tak, o ile będzie to zgodne z prawem. Uśmiechnął się pod nosem, potem spoważniał i zapytał:

– Ile masz lat?

– Dwadzieścia trzy… A o co chodzi?

– Chciałem się upewnić, że moja propozycja będzie legalna.

Zgromiła go wzrokiem i rzuciła ostro:

– Nie podoba mi się to, co powiedziałeś.

– Twoja ciotka czeka. – Spojrzał na samochód. – Wiesz, gdzie mieszkam. – Jego twarz była jak z kamienia, nic nie dało się z niej wyczytać.

– Nie wiem.

Wyciągnął z portfela wizytówkę i podał jej.

– Spotkajmy się jutro w moim mieszkaniu.

– Jutro? U ciebie?

– Tak.

Wiedziała, że znowu się nią bawił.

– Myślałam, że dzisiaj coś ustalimy.

– Sądzę, że będzie lepiej, jak zajmiesz się teraz ciotką. Cóż, miał rację.

– Nie mogę przyjść dzisiaj?

– Niestety mam inne plany.

– Zatem jutro.

Lydie przypomniała sobie blondynkę z teatru, i jej nastrój jeszcze się pogorszył.

– Po śniadaniu?

– Lubię pospać w sobotę. Późnym popołudniem.

– Jestem umówiona – powiedziała cicho.

– Lydie, jak możesz? Już mnie rzucasz? – spytał sarkastycznie.

– Zatem o której?

– Powiedzmy o siódmej.

– Niech będzie.

Lydie wsiadła do auta i ruszyła w drogę.

– Cóż za miły młody człowiek. Będzie cudownym mężem – powiedziała ciotka.

Lydie wzdrygnęła się. Na szczęście nie moim, pomyślała ponuro.

Загрузка...