Rozdział 9. Aresztowanie

Rozległ się ponowny ostry gwizd. Psy przestały warczeć i skakać i położyły się pod drzewami.

– Patrzcie! – zawołał Bob. – Chudy i ten rządca Cody!

Przez tamę szli spiesznie ich szczupły nieprzyjaciel i gruby kowboj. Chudy szczerzył zęby uradowany widokiem chłopców siedzących wysoko na drzewach. Zbliżyli się i Cody zawołał ostro na psy. Położyły się u jego stóp, czujne i drżące, gdy patrzył w górę na chłopców. Jego małe oczka błyszczały i uśmiechał się złośliwie.

– Zdaje się, żeśmy przyłapali intruzów. Te drzewa rosną na gruncie Norrisa.

– Twoje psy nas tu zagnały i ty wiesz o tym! – krzyknął Diego.

– A co wy i wasze psy robiliście na ziemi Alvarów?! – zawołał Pete zaczepnie.

Cody uśmiechnął się:

– Jak zamierzasz to udowodnić, chłopcze?

– Widzę tylko trzech intruzów na drzewach, na ziemi mojego taty – powiedział Chudy z niewinną miną.

– Kłopoty z intruzami, tak jak mówiłem szeryfowi. – Cody z uśmiechem skinął głową w stronę bitej drogi biegnącej przez ziemie należące do Norrisa, którą nadjechał samochód szeryfa. – Chyba teraz nam uwierzy.

Samochód szeryfa zatrzymał się. Szeryf i jego zastępca wysiedli i podeszli wolno do Cody’ego i Chudego.

– Co się tu dzieje? – zapytał szeryf.

– Mamy trzech intruzów, szeryfie – odpowiedział Cody. – Dzieciak Alvarów z kolegami. Mówiłem panu, że Alvarowie zachowują się, jakby to wszystko wciąż było ich ziemią! Pędzą na nasz grunt swoje konie, łamią płoty i rozpalają niedozwolone ogniska. Wie pan, jak niebezpieczne jest tu teraz ognisko.

Szeryf spojrzał w górę na chłopców.

– Dobrze, chłopcy, zejdźcie z drzew. Cody, trzymaj te psy.

Chłopcy zeszli, a Gody uspokajał warczące psy. Szeryf przyglądał się dwóm detektywom.

– Was dwóch znam, prawda? Pete Crenshaw i Bob Andrews z zespołu detektywistycznego! Wedle tego, co mi o was mówił komendant Reynolds, powinniście się lepiej zachowywać. Wchodzenie bez zezwolenia na cudzą posiadłość to poważna sprawa.

– Nie zrobiliśmy tego umyślnie, proszę pana – powiedział Bob spokojnie. – Byliśmy na ziemi Alvarów, a te psy nas tu zagoniły.

– O, pewnie – prychnął Chudy. – Kłamią, szeryfie.

– Ty jesteś kłamcą, Chudy! – wybuchnął Pete.

– Szeryfie – kontynuował Bob – jeśli byliśmy na ziemi Norrisa, kiedy te psy nas goniły, jak się stało, że są kompletnie mokre? Nie pada teraz.

– Mokre? – szeryf popatrzył na psy.

– Tak – powiedział Bob stanowczo. – Mokre, ponieważ przepłynęły rezerwuar goniąc nas, a rezerwuar i całe wzgórze nad tamą są na ziemi Alvarów!

Cody poczerwieniał i odezwał się gniewnie:

– Co ich pan słucha, szeryfie. Psy zmoczyły się przedtem i tyle!

Szeryf spojrzał na niego twardo.

– No, Cody, te mokre psy podają w wątpliwość twoje oskarżenie. Mam nadzieję, że dowód rzeczowy, dla którego mnie tu zaciągnąłeś, będzie poważniejszy.

– Jest pewny – mruknął Cody. – Mam go w swoim wozie, tam niżej, na drodze.

– Jaki dowód rzeczowy? – zapytał Bob, gdy szeryf odszedł z Codym.

– Chciałbyś wiedzieć, co?! – wykrzywił się Chudy.

Chłopcy i Chudy stali pod dębem, czekając na szeryfa, i rzucali sobie wściekłe spojrzenia. Szeryf wrócił sam piętnaście minut później, z wielką papierową torbą. Skinął ponuro głową w stronę Diega i detektywów.

– W porządku, możecie już iść, chłopcy. Nie wiem, kto tu mówi prawdę, ale ostrzegałem Cody’ego, żeby trzymał psy na własnej ziemi. Teraz was ostrzegam: nie wałęsajcie się po cudzym terenie.

Diego i Pete otworzyli usta, żeby zaprotestować, ale Bob ich ubiegł.

– Tak, proszę pana, zapamiętamy tę przestrogę – powiedział i dodał od niechcenia: – Może nam pan powiedzieć, co jest w tej torbie?

– Nie twoja sprawa – warknął szeryf. – A teraz, wynoście się!

Trzej chłopcy odeszli z ociąganiem. Ostrożnie okrążyli psy i poszli z powrotem do tamy, a przez nią na drogę do swych rowerów. Gdy jechali drogą Alvarów do ruin hacjendy, lunął znowu ulewny deszcz.

Mijając ruiny zobaczyli Pica. Chodził wolno po wypalonych pokojach, jakby w poszukiwaniu czegoś, co mogło ocaleć z płomieni.

– Znalazłeś coś? – zawołał Pete.

Pico podniósł głowę przestraszony, a potem zakłopotany.

– Szukam miecza Cortesa – wyznał. – Przyszło mi na myśl, że może don Sebastian ukrył go w hacjendzie. Teraz, kiedy dom spłonął, miecz mógł zostać odsłonięty. Ale nie ma go tu – rozejrzał się po ruinach i kopnął ze złością leżącą na podłodze dachówkę.

– Za to jest Zamek Kondora! Znaleźliśmy go! – wykrzyknął Diego.

Opowiedzieli pokrótce o odkryciu starej mapy, dotarciu do Zamku Kondora i o swych poszukiwaniach na wzgórzu w pobliżu tamy. Początkowo oczy Pica zapaliły się, ale w miarę jak słuchał, gasły powoli.

– Co nam przyjdzie ze znalezienia Zamku Kondora? Nic! Ani o cal nie posunęliście się naprzód.

– Nie, to nieprawda – zaprotestował Bob – zrobiliśmy bardzo ważne odkrycie.

– Jakie, Bob? – zapytał Pico.

– Że don Sebastian istotnie chciał ukryć miecz dla swego syna Josego! Zamek Kondora jest zaznaczony tylko na bardzo starej mapie. Nie ma nic wspólnego z miejscem, gdzie przebywał wtedy don Sebastian, a więc umieszczenie go w liście ma sens jedynie jako znak. Znak mówiący Josemu, gdzie ma czegoś szukać, a jedynym przedmiotem wartym tego całego zachodu był miecz Cortesa!

– Być może – powiedział Pico. – Wciąż jednak…

Urwał na widok dwóch pojazdów, skręcających ostro na podwórze hacjendy. Pierwszy wjechał wóz Norrisa, za nim samochód szeryfa. Cody i Chudy wyskoczyli na podwórze.

– Tu jest! – krzyknął Cody.

– Nie dajcie mu uciec! – wtórował mu Chudy.

Szeryf wysiadł z samochodu.

– Mówiłem wam, żebyście to zostawili mnie. Nie ucieknie.

Szeryf trzymał znaną już chłopcom papierową torbę. Podszedł niespiesznie do Pica.

– Pico, muszę cię zapytać, gdzie byłeś w dniu pożaru leśnego poszycia.

– Gdzie byłem? – zmarszczył czoło Pico. – Jak wiesz, byłem przy pożarze. Wcześniej byłem z Diegiem w szkole w Rocky Beach.

– Tak, widziano cię tam. To było koło trzeciej po południu. Gdzie byłeś przedtem?

– Przedtem? Na ranczu. O co właściwie chodzi, szeryfie?

– Dowiedzieliśmy się, co wywołało pożar. Ktoś rozpalił ognisko na ranczu Norrisów, grubo przed trzecią. Nie wolno tego robić o tej porze roku, przy tym ognisko nie zostało należycie wygaszone. Płot Norrisów był złamany i…

– Znaleźliśmy ślady twoich koni! – wybuchnął Cody.

– Poszedłeś za nimi i wznieciłeś pożar! – wrzasnął Chudy.

Pico odpowiedział chłodno:

– Jeśli wasz płot jest połamany i nasze konie przechodzą na waszą ziemię, idziemy po nie. Tak postępują dobrzy sąsiedzi. Ale ja i moi przyjaciele nie rozpalamy bezprawnie ognisk!

Szeryf otworzył papierową torbę i wyjął z niej płaskie, czarne sombrero ze srebrnymi muszelkami.

– Rozpoznajesz ten kapelusz, Pico? – zapytał.

– Oczywiście, jest mój. Obawiałem się, że spłonął w pożarze. Cieszę się…

– Chciałeś powiedzieć, że miałeś nadzieję, że spłonął – wtrącił się Cody.

– Powiedziałem to, co chciałem powiedzieć, panie Cody. Zrozumiano? – oczy Pica zapłonęły, gdy spojrzał na grubego rządcę.

– Pico, kiedy zgubiłeś kapelusz? – zapytał szeryf.

– Kiedy? – Pico zastanowił się chwilę. – Przy pożarze, przypuszczam. Ja…

– Nie – powiedział szeryf. – Przy pożarze nie miałeś kapelusza. Pamiętam. Strażacy, których pytałem, też to pamiętają.

– Wobec tego nie wiem, kiedy go zgubiłem.

– Pico, ten kapelusz został znaleziony obok ogniska, które wywołało pożar.

– Więc dlaczego się nie spalił?

– Pożar poszedł w przeciwną stronę. Ten kapelusz leżał na niespalonym gruncie, w pobliżu ogniska.

Zapadła cisza. Szeryf westchnął.

– Będę musiał cię aresztować, Pico.

Diego podniósł krzyk, ale Pico go uciszył. Skinął szeryfowi głową.

– Musisz robić, co do ciebie należy, szeryfie – powiedział spokojnie i odszedł w stronę samochodu szeryfa. – Zawiadom natychmiast don Emiliana – krzyknął do Diega.

– Wy dwaj musicie pojechać złożyć zeznania – zwrócił się szeryf do Cody’ego i Chudego.

– Oczywiście! – odpowiedział Cody.

– Z przyjemnością – dodał Chudy. Roześmiał się w twarz chłopcom i poszedł z Codym do ich wozu.

Detektywi i Diego patrzyli w osłupieniu za odjeżdżającymi samochodami. Diego miał łzy w oczach, gdy się odezwał:

– Pico nie mógł wzniecić ognia!

– Nie, oczywiście, że nie – powiedział Bob. – Coś się nie zgadza w opowieści szeryfa, ale jeszcze nie wiem co. Wiem, że widziałem przedtem ten kapelusz. Ale kiedy i gdzie? Och, że też nie było z nami Jupitera!

Pete westchnął rozgoryczony.

– No, mamy teraz dwa problemy do rozwiązania. Musimy znaleźć miecz Cortesa i trzeba uwolnić Pica!

Загрузка...