Napisałem własne i Twoje imię, ale kiedy zobaczyłem je na papirusie-zdziwiłem się: czy ten, któr y to pisze, jest mną czy też kimś obcym we mnie? Nie jestem już tym, kim byłem dawniej, podejrzewam, że opętały mnie żydowskie czary w tych najdłuższych w moim życiu dniach. Jeśli wszystko rzeczywiście odbyło się w taki sposób, jaki ja sam, choć z powątpiewaniem, zmuszony byłem stwierdzić, to przecież wiem, że poświadczyłem coś, co się nigdy przedtem nie wydarzyło. I czy to wszystko nie zmusi mnie do uznania za prawdziwe również tego, co mówią bajki, których przenośne znaczenie filozofowie i cynicy dawno już odkryli?
Nie wiem, czy kiedykolwiek odważę się posłać Ci ten list. Poprzednie zwoje także wciąż są ni e wysłane. Może to i dobrze, bo gdybyś je przeczytała, zapewne pomyślałabyś, że biedny Marek postradał resztki rozumu. Ja jednak nie jestem fantastą, tylko przez całe życie poszukiwałem czegoś więcej niż kroczenie drogą cnoty lub drogą rozkoszy. Sam przyznaję, że ja k przystało na człowieka mego pochodzenia, od młodości odznaczałem się brakiem umiaru i nigdy nie umiałem znaleźć mądrej równowagi między wstrzemięźliwością a użyciem. Poza granice rozsądku wychodziłem z uprawianiem nocnych czuwań, postów i ćwiczeń fizycznych w latach szkolnych w Rodos – i bez pamięci zatraciłem się w miłości do Ciebie, Tulio, bo nigdy nie mogłem się Tobą nasycić.
Ponadto mogę Cię zapewnić, że tkwi we mnie poczucie realności i jakaś czujność; niwelują one wszelki e pokusy samounicestwienia. Gdybym nie miał takiego wewnętrznego nadzorcy, prawdopodobnie nie zgodziłbym się na wyjazd z Rzymu; raczej wolałbym stracić cały swój dobytek, a może i życie, niż zrezygnować z Ciebie. Kiedy to piszę, i nadzorca stoi nade mną cały czas, abym starał się dokładnie odtworzyć, co widziałem na własne oczy, i oddzielić to od tego, co słyszałem, aby w rezultacie uzyskać dowód prawdy. Uważam za słuszne zapisać moje doświadczenia, choćbym nawet nigdy nie wysłał Ci tego listu. Będę więc notował wszystko, nawet sprawy błahe, bo jeszcze nie wiem, nie mogę sprecyzować, co jest drobiazgiem, a co rzeczą ważną. Myślę, iż będę mógł zaświadczyć pojawienie się na świecie nowego boga. Wobec tego nawet coś, co teraz wydaje się błahostką, może mieć kiedyś duże znaczenie. Chodzi tu 0 zakres moich słów. Jeśli wszystko, co przeżyłem, jest prawdą – to świat się zmienia. Nie – on już się zmienił i rozpoczęła się nowa era!
Mój nadzorca czuwa i napomina, bym nie wierzył w to, co może jest tylko moim pragnieniem. Chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek pragnąłem czegoś tak niepojętego. Nie, sam nie mógłbym tego wymyślić ani nawet wyjaśnić. Jeśli o czymś myślałem, to o realnym ziemskim królestwie, które już nie wchodzi w rachubę, zetknąłem się bowiem z czymś zupełnie innym, czego jeszcze nie rozumiem. Sam siebie przestrzegam, abym przez pychę nie starał się wyolbrzymiać wydarzeń, które może wcale nie miały miejsca. Bo w końcu kimże ja, Marek, jestem, żeby właśnie mnie przytrafiło się coś takiego? Nie jestem nikim ważnym. Ale przecież nie mogę zaprzeczyć faktom. A więc opowiem.
Kiedy późno w nocy dobrnąłem do końca mego poprzedniego listu, palce mi zdrętwiały i nie mogłem od razu zasnąć. Wreszcie usnąłem twardo, ale na krótko, bo przed świtem zbudziło mnie ponowne trzęsienie ziemi. Było dłuższe i bardziej przerażające niż poprzednie. Trzask rozbitych naczyń i hałas spadających ze ścian tarcz i pancerzy postawiły na nogi wszystkich mieszkańców twierdzy. Kamienna posadzka kołysała się tak gwałtownie, że padłem plackiem na ziemię. Na dziedzińcu wartownicy otrąbili alarm. Muszę z szacunkiem wyrazić się o dyscyplinie w legionie, albowiem mimo wyrwania ze snu i mimo ciemności ani jeden zaspany żołnierz nie wybiegł na zewnątrz bez broni. A przecież pierwsza myśl skłania człowieka do natychmiastowej ucieczki na zewnątrz, poza budynki, które mogą runąć.
Było jeszcze tak ciemno, że zapalono pochodnie. Po chwilowym zamieszaniu odkryto pęknięcie muru w kilku miejscach, ale ofiar śmiertelnych nie było. Stwierdzono tylko kilka niegroźnych zwichnięć, guzów i ran, które powstały na skutek przepychania się.
Dowódca wysłał niezwłocznie patrole do miasta, aby zorientować się w szkodach, i dał rozkaz gotowości bojowej wojskowemu oddziałowi straży pożarnej, ponieważ wybuchające wskutek trzęsienia ziemi pożary powodują zwykle większe straty niż samo trzęsienie. Prokonsul zerwał się z łóżka i tylko narzucił opończę. Stał bosy na schodach, ale ani nie zszedł na dół, ani nie mieszał się do wydawania rozkazów. Ponieważ drgania ziemi się nie powtarzały i koguty zaczęły już piać, uznał, że nie trzeba wysyłać kobiet za mury miasta. Oczywiście po przebytym szoku nikt nie chciał wracać do sypialni. Niebo przejaśniło się. Kiedy gwiazdy zgasły, znowu rozległ się ryk trąb z żydowskiej Świątyni – znak, że trwa nabożeństwo, jakby nic się nie stało. Pozwolono rozejść się żołnierzom, którzy normalnie przygotowywali się do służby. Otrzymali tylko suchy prowiant, bo bezpieczniej było nie rozpalać jeszcze ognia. Patrole wracały z miasta jeden za drugim i meldowały o objawach strachu i paniki – wiele osób uciekło poza mury. Zawaliły się jakieś ściany, ale nic groźnego się nie wydarzyło. Prawdopodobnie było to miejscowe trzęsienie ziemi, zlokalizowane w pobliżu twierdzy i Świątyni.
Warty zmieniły się. Minimalnie opóźniona pierwsza kohorta pomaszerowała przez miasto do cyrku. W tej wspaniałej budowli od lat nie urządzano walk gladiatorów ani zwierząt i tylko legion wykorzystywał arenę do swych ćwiczeń.
Wróciłem do pokoju, rozdeptując rozbite gliniane skorupy. Porządnie umyłem się i ubrałem. Krzątałem się jeszcze, gdy goniec wezwał mnie do prokonsula. Poncjusz Piłat kazał wystawić fotel na taras przy schodach. Widocznie wolał nie siedzieć wewnątrz budynku, choć nie okazywał obawy przed ponownym wstrząsem. Stali przed nim dowódca twierdzy, sekretarz legionu i Adenabar, a także dwóch legionistów, którzy zwyczajem syryjskim energicznie gestykulowali jakby w obronie własnej i dla lepszej relacji, chociaż w zasadzie usiłowali stać na baczność z szacunku dla wysokich szarż. Zirytowany Poncjusz Piłat zwrócił się do mnie:
– Przez to trzęsienie ziemi opóźniła się poranna zmiana warty. Tych dwóch cymbałów wysłano, aby zmienili nocną wartę przed wiadomym ci przeklętym grobem. Było tam w nocy na stałe sześciu ludzi i jeszcze dwóch na wypadek, gdyby któryś zaspał. Ci tutaj wrócili i twierdzą, że pieczęć legionu jest złamana, głaz odsunięty od wejścia, a nocni wartownicy przepadli bez śladu. – Odwrócił się do legionistów. – A ciało chociaż jest z grobie?
– Nie weszliśmy do środka. Nie było rozkazu wchodzić do grobu.
– Czemu bodaj jeden z was nie został na miejscu? Drugi w tym czasie mógł złożyć meldunek. Przecież pod waszą nieobecność każdy może tam wtargnąć!
– Baliśmy się zostać w pojedynkę – szczerze przyznali.
– Otrzymali stanowczy rozkaz, żeby poza fortecą chodzić wyłącznie dwójkami – powiedział krótko dowódca twierdzy. Wziął w ten sposób w obronę swych żołnierzy; przecież i tak odpowiedzialność spadnie na niego.
Z wyrazu twarzy legionistów można było odczytać, że nie drżeli o własną skórę. Najprawdopodobniej strachem napawał ich sam grób, a zniknięcie kolegów z nocnej warty ten strach pogłębiło. Prokonsul chyba myślał o tym samym, bo spiesznie zawołał:
– Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego! Po prostu wstrząs ziemi przesunął głaz u wejścia do grobu. Tamci syryjscy zabobonni tchórze uciekli z miejsca warty i boją się wrócić. Trzeba natychmiast ich szukać jak dezerterów. Zasłużyli na najwyższą karę. – Odwrócił się w moją stronę i dodał: – Tu idzie o honor legionu i dlatego nie ufam nikomu, bo każdy dba o własny interes. Nie potrzebuję owijania w bawełnę czy tuszowania, lecz bezstronnego stwierdzenia faktów. Ty, Marku, masz trzeźwy umysł i jesteś wystarczająco biegły w prawie. Zabierz Adenabara i tych dwóch żołnierzy. Dla bezpieczeństwa weźcie nawet całą kohortę i obstawcie teren. Tych dwóch miejcie na oku, żeby nie dali drapaka. Zobaczcie, co się stało, i przyjdźcie zameldować.
Dowódca twierdzy natychmiast wezwał trębacza, ale prokonsul rozgniewał się, trzasnął pięścią w dłoń i zawołał:
– Czyście wszyscy pogłupieli? Po co wam kohorta, wystarczy paru zaufanych ludzi. Przecież głupotą jest zwracać na siebie uwagę i robić przedstawienie z naszej hańby.
Adenabar zebrał natychmiast dziesiątkę żołnierzy i po ustawieniu ich w szyku rozkazał, by biegli. Prokonsul zatrzymał nas, wołając, że swoim tupotem przyciągniemy wszystkich ciekawskich Żydów. Ucieszyłem się, że nie muszę biec, bo wątpię, czy bez treningu zdołałbym nawet bez rynsztunku i na tak krótkiej trasie dotrzymać kroku legionistom.
Zza murów wracał do miasta tłum uciekinierów. Mieli dosyć swoich zmartwień, więc nie zwrócili na nas uwagi, zapomnieli nawet opluwać i przeklinać legionistów.
Grób przesłaniały częściowo drzewa ogrodu. Mimo to z daleka zobaczyliśmy, jak z otwartej pieczary wyszło dwóch Żydów. Byli to zwolennicy Nazarejczyka, bo z całą pewnością poznałem w jednym z nich tego przystojnego młodzieńca, który na miejscu kaźni osłaniał rozpaczające kobiety. Drugi był wysokim brodatym mężczyzną z okrągłą głową. Kiedy ujrzeli, że nadchodzimy, uciekli, chociaż wołaliśmy za nimi.
– No, do licha, mamy rybę w sieci! – wrzasnął Adenabar, ale nie posłał nikogo za nimi. Uważał, że lepiej nie rozpraszać sił, zresztą wiedział, że tamci z łatwością mogą umknąć wśród ogrodów, wiatrołomów, wzgórz i wąwozów.
Wszyscy widzieliśmy wyraźnie, że niczego ze sobą nie nieśli.
Doszliśmy do groty. Ziała otworem, bo zamykający ją głaz stoczył się po zboczu, uderzył o skałę i roztrzaskał. Nie zauważyliśmy śladów używania jakichkolwiek narzędzi. Gdyby ktoś chciał otworzyć od zewnątrz, musiałby odtoczyc głaz na bok po przygotowanym w tym celu wgłębieniu. Z ościeży zwisały strzępy urwanej wstęgi, na której umocowana była pieczęć legionu. W powietrzu czuło się mocny zapach mirry i aloesu.
– Pójdź przodem, to ja pójdę za tobą – prosił zszarzały od strachu i drżący Adenabar. Legioniści zostali w sporej odległości od grobowca, zbici w gromadkę jak stado baranów.
Razem z Adenabarem wszedłem do przedsionka grobowca i stamtąd wąskim korytarzykiem do właściwego grobu. Zanim oczy przyzwyczaiły się do ciemności, z trudem dostrzegliśmy tylko zwoje białego całunu na podłodze. Ale po chwili, kiedy wzrok oswoił się z mrokiem, stwierdziliśmy, że ciało króla żydowskiego zniknęło, zostały tylko zwoje materii. Stwardniały od mirry i aloesu całun zachował wiernie kontury ciała, natomiast chusta, którą zakryto głowę Jezusa, leżała osobno.
Z początku nie wierzyłem własnym oczom i musiałem ręką dotknąć pustego miejsca, gdzie powinna znajdować się głowa. Ale jej tam nie było! Zwoje całunu leżały nie naruszone, tylko ciało zniknęło z środka bez śladu. Wyraźnie widziałem jego zarys. Nie, zwoje całunu na pewno nie były otwierane. A przecież bez tego nie da się wyjąć zwłok! Mimo to ciało zniknęło. Mój wzrok to potwierdzał.
– Czy widzisz to samo co ja? – zapytał szeptem Adenabar.
Nie mogłem ruszyć językiem, żeby mu odpowiedzieć. Kiwnąłem tylko głową.
– A nie mówiłem, że to był syn Boga? – szepnął. Opanował się, przestał drżeć, otarł twarz i dodał: – Takich cudów nigdy dotąd nie oglądałem. Może i lepiej, że na razie tylko my dwaj to widzieliśmy.
Rzeczywiście, legionistów w żaden sposób nie można było nakłonić, by weszli do grobu. Potworny strach ogarnął ich już wtedy, gdy koledzy z warty zniknęli, a koło grobowca nie było żadnych śladów walki.
Adenabar i ja nawet nie próbowaliśmy niczego zrozumieć. Żadna ludzka istota nie byłaby w stanie wyśliznąć się ze stwardniałego całunu i nie naruszyć go. Gdyby zwoje mocno posklejanego aloesem i mirrą całunu przecinano, z pewnością pozostałyby tego ślady. Nawet najbardziej mistrzowska ręka nie potrafiłaby złożyć całunu z powrotem, zachowując kontury ciała.
Kiedy to wszystko do mnie dotarło, uczułem głęboki spokój i niczego już się nie bałem. Najwidoczniej takie samo wrażenie odniósł Adenabar. W żaden sposób nie potrafię wyjaśnić, dlaczego przestaliśmy się bać, choć zgodnie z logiką ludzkiego umysłu właśnie wtedy powinniśmy bać się najbardziej. Zupełnie spokojnie wyszliśmy z grobowca i powiedzieli legionistom, że ciała nie ma. Żołnierze nie przejawiali najmniejszej ochoty, by to sprawdzić, zresztą chyba nie wpuścilibyśmy ich do środka. Coś bąkali o honorze legionu, jeden zauważył, że głaz, który zamykał wejście do grobu, tocząc się pociągnął za sobą inne i one też się rozbiły. Widocznie właśnie w tej okolicy trzęsienie ziemi było szczególnie silne, co mnie wcale nie zdziwiło. Żołnierze zaproponowali, aby wyjąć ciało z jakiegoś grobu i podłożyć je na miejsce króla żydowskiego. Ostro zabroniłem im nawet myśleć o tym. Kiedy jeszcze zastanawialiśmy się, co robić, zza gęstwiny drzew wyszli dwaj legioniści i z ociąganiem zbliżali się do nas. Adenabar poznał w nich natychmiast dezerterów z warty nocnej i krzykiem rozkazał im, by położyli na ziemi broń i tarcze. Tamci usprawiedliwiali się gorąco, dowodząc, że pilnie pełnili wartę strzegąc wejścia, a przecież nikt nie określił, w jakiej odległości od grobu mają stróżować.
– My i dwóch innych spało – wywodzili – a dwóch innych stało na warcie. Rano, w czasie trzęsienia ziemi, głaz oderwał się od wejścia grobowca i przeskoczył nad naszymi głowami. Żyjemy tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Odeszliśmy dalej od grobu, bo baliśmy się, że wstrząsy się powtórzą. Czterech z nas pobiegło natychmiast zawiadomić Żydów, bo przecież dla nich pilnowaliśmy tej pieczary, a nie dla legionu.
Już z samej gwałtowności ich tłumaczeń wynikało jasno, że nie mają czystego sumienia i że coś się za tym kryje.
– Owszem, widzieliśmy tych dwóch, co nas przyszli zmienić – ciągnęli – ale nie wyszliśmy, chociaż nas wołali, bo czekaliśmy na powrót naszych wysłańców, z którymi wartowaliśmy przy grobie. Jeśli w tej sprawie jest jeszcze coś do wyjaśnienia, to my w szóstkę wyjaśnimy to między sobą i ustalimy, co mamy mówić, a czego nie.
Przesłuchując ich z Adenabarem dowiedzieliśmy się, że o świcie zauważyli dwie Żydówki, które zbliżyły się do grobowca niosąc coś. Zawahały się przy wejściu, tylko jedna weszła do środka, ale natychmiast wyszła. Wtedy właśnie wstało słońce i oślepiło wartowników, ale mogą przysiąc, że z grobowca niczego nie wyniesiono ani niczego tam nie wniesiono, bo zawiniątko, które kobiety miały, zostało na zewnątrz. Potem uciekły, chociaż żołnierze ich nie wystraszyli, i zabrały je ze sobą.
Tuż przed naszym przybyciem wpadli tutaj dwaj Żydzi, młodszy biegł przodem, za nim starszy, bardzo zdyszany. Młodszy nie odważył się sam wejść do grobowca, tylko zajrzał przez otwór. Dopiero kiedy starszy wszedł, to i młodszy się ośmielił. Zapewne zaalarmowały ich kobiety. Obaj tylko przez chwilkę byli w grobie i niczego zeń nie wynieśli. Żołnierze twierdzili, że bacznie ich pilnowali, aby nie zabrali ciała.
– Przecież postawili nas na warcie właśnie po to, i to polecenie wykonaliśmy jak można najlepiej i zgodnie z instrukcją. Nawet trzęsienie ziemi nie zmusiło nas do ucieczki, tylko odsunęliśmy się na bezpieczną odległość od grobu – zapewniali jednogłośnie.
Dokładnie obserwowałem ich twarze i rozbiegane oczy, doszedłem więc do wniosku, że coś ukrywają.
– Ciała w każdym razie nie ma – rzekłem zdecydowanie.
– Nic nie poradzimy – zaczęli, jak to Syryjczycy, podnosić ręce. – Nawet na moment nie przestaliśmy obserwować grobowca.
Niczego więcej od nich nie mogliśmy wyciągnąć. Przerwaliśmy przesłuchanie, bo z miasta wrócili wysłani tam wcześniej czterej wartownicy, którzy dostrzegłszy kolegów między nami, z daleka krzyczeli do nich ostrzegawczo:
– Zamknijcie gęby! Nie mielcie ozorami! Wyjaśniliśmy sprawę z Żydami. Przyznaliśmy się do wszystkiego i łaskawie wybaczyli nam niedopatrzenie.
Razem z nimi przyszli trzej Żydzi, zapewne przedstawiciele starszyzny, sądząc po nakryciach głowy – członkowie sanhedrynu. Podeszli bliżej, pozdrowili nas z szacunkiem i powiedzieli:
– Długo to trwało, ale chcieliśmy najpierw uzgodnić wszystko między sobą. Legioniści stali na warcie przy grobie z ramienia rady i na naszą prośbę. Nie chcemy, aby ich ukarano z powodu nieporozumienia. Skąd mogli przewidzieć chytre sztuczki tego przeklętego Nazarejczyka? Wyjaśniliśmy sprawy wewnątrz rady i pozwalamy strażnikom spokojnie odejść. Idźcie i wy w pokoju, albowiem ani wy, ani inni Rzymianie nie macie tu nic więcej do roboty. Nieszczęście już się wydarzyło i obciąża nasze konto. Nie chcemy zamieszek i pustego gadania.
– O, nie, nie – przerwałem – to kwalifikuje się pod prawo wojenne i rozpatrzymy całą sprawę jak należy. Ciało waszego króla zniknęło, a ci wartownicy są za to odpowiedzialni.
– Ktoś ty i czemu wtrącasz się do naszych rozmów, choć jesteś gładko ogolony i jeszcze młody? – spytali. – Uszanuj naszą godność i wiek. Jeśli o tej sprawie należy z kimś mówić, to będziemy rozmawiać z namiestnikiem, a nie z tobą.
Po tym, co widziałem w grobowcu, poczułem nienawiść do tych mądrych starców, którzy obstawali przy skazaniu swego króla i zmusili prokonsula do ukrzyżowania go. Powtórzyłem więc twardo:
– Wasz król zniknął z grobowca. Dlatego sprawę należy zbadać od podstaw.
– On nie był naszym królem – zakrzyczeli z gniewem. – Sam siebie tak nazwał. Sprawę już zbadaliśmy. Wartownicy zasnęli, a w czasie ich snu uczniowie Jezusa weszli i chytrze wykradli ciało. Wartownicy są gotowi to poświadczyć i naprawić swój czyn. Dlatego przebaczymy im i nie żądamy kary.
Mówili wbrew logice i wbrew temu, co sam widziałem. Zrozumiałem, że coś knują i że przekupili wartowników. Dlatego podszedłem do Adenabara i powiedziałem:
– Zgodnie z rzymskim prawem wojennym, żołnierza, który zasnął na warcie lub odszedł z posterunku bez pozwolenia, karze się chłostą i ścięciem.
Legioniści drgnęli i popatrzyli po sobie, ale ci czterej, którzy przyszli z Żydami, mrugali i uspokajali ich gestami. Żydzi jeszcze raz zapewnili:
– To dla nas pełnili wartę, a nie dla Rzymu. My możemy ukarać ich albo puścić wolno.
Chciałem koniecznie dowiedzieć się, co naprawdę się wydarzyło. Ale popełniłem błąd. Chcąc przestraszyć Żydów, zaproponowałem:
– Idźcie sami do grobowca i na własne oczy zobaczcie, co się stało. Potem znów przesłuchajcie wartowników, jeśli będziecie mieli chęć i śmiałość.
Adenabar okazał więcej rozsądku i pospiesznie wtrącił:
– Po cóż mielibyście siebie strefie, pobożni mężowie?!
Ale zarówno z moich, jak i z jego słów Żydzi wywnioskowali, że w grobie może być coś ciekawego. Naradzili się między sobą w języku, którego nie znałem, po czym schylili jeden po drugim i weszli do pieczary, czemu oczywiście nie mogliśmy przeszkodzić. Pozostali wewnątrz długo, chociaż było tam ciasno. W końcu poszedłem zajrzeć do środka. Zobaczyłem ich pochylone plecy i słyszałem, jak gorączkowo rozmawiają.
Wreszcie wyszli, mieli zaczerwienione policzki i błędny wyraz oczu. Oświadczyli:
– Strefiliśmy się straszliwie, ale teraz możemy poświadczyć, że było tak, jak opowiadali wartownicy. Już nie będziemy się zanieczyszczać, chodźmy więc wszyscy, jak tu jesteśmy, przed oblicze namiestnika, ażeby nie powstawały kłamstwa i fałszywe historyjki.
To oświadczenie wzbudziło we mnie głębokie podejrzenia. Szybko wszedłem do grobowca. Kiedy oczy oswoiły się z mrokiem, ujrzałem, że całun został porozrywany na strzępy.
Ogarnął mnie wściekły gniew. To przez moją głupotę ci Żydzi weszli i zniszczyli jedyny materialny dowód nadprzyrodzonego zniknięcia króla z grobowca! Odczułem silny zawrót głowy, będący rezultatem znużenia, braku snu i narkotycznego aromatu mirry w ciasnym pomieszczeniu. Osnuł mnie mglisty cień nierealności. Prawie namacalnie czułem obecność niewidzialnej mocy. Miałem wrażenie, że czyjeś ręce trzymają mnie za ramiona, abym nie wybiegł i nie zaczął oskarżać Żydów. Po chwili odzyskałem panowanie nad sobą i spokojnie wyszedłem z grobowca z pochyloną głową. Nic nie powiedziałem Żydom. Nawet na nich nie spojrzałem.
Natomiast krótko zrelacjonowałem ich postępek Adenabarowi. Patrzył na mnie z wahaniem, jakby się chciał mnie poradzić, co ma zrobić, ale – jak to Syryjczyk – zadowolił się rozłożeniem rąk. Jeszcze raz wezwał wartowników do oddania broni, lecz tamci uparcie obstawali przy swoim.
– Czy to rozkaz? – dopytywali się. – Jeśli złożymy broń, będzie to przyznanie się do winy. Klniemy się na świętego byka,'że tego żydowskiego grobu pilnowaliśmy na prośbę Żydów. Ich zdaniem spanie na warcie nie jest przestępstwem. Przeciwnie, to oznaka naszego bohaterstwa, bo nie baliśmy się ciemności. Pozwól nam zatrzymać broń! Żydzi wyjaśnią sprawę przed prokonsulem, a ty nie pożałujesz. Za to ręczymy i my, i Żydzi.
Adenabar znów spojrzał niepewnie na mnie, jakby szukał ratunku, ale nie odważył się otworzyć ust. Poszliśmy więc w należytym szyku do miasta i do twierdzy, a Żydzi za nami. Twardo obstawali przy tym, że nie ma sensu trzymać warty przy grobie, skoro ciało zostało już wykradzione. Sześciu wartowników maszerowało razem, zawzięcie szepcząc między sobą.
Gdy wkroczyliśmy na dziedziniec twierdzy, Poncjusz Piłat siedział na tarasie na masywnym sędziowskim fotelu, wyścielonym czerwoną poduszką. Obok stał stół. Poncjusz Piłat w najlepsze ogryzał pieczoną kurę, a kości rzucał za siebie. Wina sobie nie żałował i miał znakomity humor.
– Chodźcie do mnie wszyscy, którzy stamtąd przybywacie – zapraszał łaskawym głosem. – Ty, Marku, człowieku uczony i bezstronny świadku, stań koło mnie i pamiętaj, że Żydzi to ludzie hojni. Przynieście fotele dla szanownych członków rady, którzy nie gardzą Rzymianami. Niechaj mój sekretarz sporządzi protokół, a wy, cierpiący za winy legionu, podejdźcie bliżej. Nie obawiajcie się mnie, tylko dokładnie opowiedzcie, co się wydarzyło.
Wartownicy spoglądali to na niego, to znów na Żydów i szerokie uśmiechy pojawiły się na ich kościstych syryjskich gębach. Wypchnęli z szeregu swojego rzecznika, który zaczął opowiadać:
– Klnę się na geniusza, ducha opiekuńczego cesarza, i na świętego byka, że będę mówił prawdę. Żydzi za twoją zgodą zapłacili nam za pilnowanie grobu, do którego złożono Nazarejczyka. Wieczorem poszło nas tam sześciu. Po stwierdzeniu, że pieczęć jest nienaruszona, zwolniliśmy dziennych strażników. Usiedliśmy przed grobem na ziemi i przyjemnie spędzali czas. Dzięki szczodrobliwości Żydów mieliśmy wystarczająco dużo wina, żeby w nocy nie zmarznąć. Powiedziano nam, aby czterech spało, a dwóch stało na warcie, ale na początku nikomu nie chciało się spać. Graliśmy w kości, śpiewali i żartowali i właściwie poza dziewuchami nie brakowało nam niczego, żeby czuć się doskonale. Z upływem nocy pomieszała się nam kolejność wart i zaczęła się kłótnia, bo już nie wiedzieliśmy, kto ma czuwać, a kto iść spać. Byliśmy tak pijani, że faktycznie spaliśmy wszyscy, ale każdy był pewien, że dwóch z nas stoi na warcie.
Odwołał się do swoich towarzyszy. Ci bezczelnie potwierdzili chórem:
– Tak było. To prawda.
– Obudziło nas trzęsienie ziemi – ciągnął Syryjczyk – i zobaczyliśmy, że uczniowie ukrzyżowanego otworzyli grób i właśnie wynosili z niego ciało. Było ich wielu, a wyglądali groźnie i krwiożerczo. Kiedy zobaczyli, żeśmy się obudzili, zrzucili głaz w naszą stronę i w ten sposób udało im się uciec.
– Ilu ich było? – zapytał Piłat udając ciekawość.
– Dwunastu – odparł rzecznik bez wahania. – Pobrzękiwali bronią i strasznie wrzeszczeli, aby nas wystraszyć.
– Raczej nie było ich więcej niż jedenastu – wtrącił się jeden z członków rady – bo dwunastego, który z nimi zerwał, zamordowali. Pasterze znaleźli rano jego zwłoki w pobliżu murów miasta. Uduszono go własnym paskiem i zepchnięto do przepaści, brzuch mu pękł i trzewia się wylały.
– Czy zabrali ciało owinięte, czy też zdjęli z niego całun w grobowcu? – spytał Piłat. Rzecznik zmieszał się, popatrzył na kolegów i po chwili powiedział:
– Chyba był w całunie. Spieszyło im się przez to trzęsienie.
– Nie, nie – krzyczeli energicznie Żydzi, którzy aż poderwali się z siedzeń – to pomyłka. Zdjęli z niego całun w grobowcu, żeby ludzie uwierzyli, iż sam powstał z martwych. Na własne oczy widzieliśmy porozrywane tkaniny.
– Nie wiemy dokładnie, jak to było, po ciemku nie widzieliśmy, a jeszcze byliśmy odurzeni winem i trzęsieniem ziemi – tłumaczyli się wartownicy.
– Ale w zasadzie, mimo ciemności, zobaczyliście i rozróżnili wszystko – schlebiał im Piłat. – Świetni z was żołnierze, chluba dwunastego legionu. – Ton jego głosu był tak złowieszczy, że wartownicy popatrzyli na siebie, pochylili głowy i zadreptali w miejscu. Zaczęli szturchać rzecznika. Ten spojrzał oskarżycielsko na Żydów i wyjąkał:
– Właściwie… właściwie… – powtórzył, ale słowa utkwiły mu w gardle.
– Panie – zacząłem, lecz Piłat kazał mi zamilknąć i obwieścił swoją decyzję:
– Wysłuchałem relacji tych godnych zaufania żołnierzy i mam głębokie powody wierzyć, że powiedzieli szczerą prawdę. Ich opowiadanie potwierdzają nasi żydowscy przyjaciele i nie żądają ich ukarania. Po cóż bym miał się mieszać do wewnętrznych spraw dyscyplinarnych legionu? Czy dobrze powiedziałem?
Starszyzna żydowska jednogłośnie i gorąco potwierdziła:
– Słusznie mówiłeś.
Wartownicy stuknęli obcasami i wykrzyknęli:
– Słusznie mówiłeś. Niechaj bogowie Rzymu i nasi bogowie obdarzą cię wszystkimi łaskami.
– Sprawę do końca rozpatrzyłem i to wszystko – zakończył prokonsul. – Jeśli ktoś ma uwagi, niech zgłosi je teraz, a nie potem.
– Pozwól mi mówić – prosiłem, ponieważ ten błazeński przewód sądowy był moim zdaniem bardziej sceną w przedstawieniu oskijskim niż ujawnieniem prawdy.
– Aaa, to znaczy, że i ty byłeś przy tych wydarzeniach? – spytał zdumiony Piłat.
– Ależ nie – odparłem – tego nie twierdzę, przecież ty sam wysłałeś mnie, abym jako świadek sprawdził, co się stało.
– Tyś niczego nie widział – przerwał mi prokonsul. – Ci żołnierze widzieli. Trzymaj więc język za zębami w sprawach, których nie rozumiesz. Posłałem cię, ponieważ sądziłem, że żołnierze zdezerterowali i narazili na szwank honor legionu. Ale oni stają tu przede mną potulni jak owieczki i otwarcie przyznają się do wszystkiego.
Podniósł się z ironicznym uśmiechem z fotela, dając w ten sposób znak, że ma już dosyć obecności Żydów. Podziękowali mu i wyszli. Kiedy zniknęli za arkadami, wartownicy też zamierzali odejść, lecz prokonsul zatrzymał ich niedbałym gestem.
– Jeszcze nie odchodzicie. Z ponurego wyrazu twojej twarzy
– rzekł do dowódcy twierdzy – widzę, że skarbnik arcykapłana nie uważał za konieczne upewnić się o twojej przyjaźni. Jak powiedziałem, nie do mnie należy mieszanie się do spraw dyscypliny legionu. Zlitowałem się nad wartownikami, ale to nie przeszkadza, żebyś ty ich ukarał tak, jak będziesz uważał za słuszne, aby utrzymać dyscyplinę. Moim zdaniem możesz ich wsadzić tymczasem do aresztu, żeby przemyśleli, co właściwie zaszło. Nie zaszkodzi sprawdzić – dodał półgłosem – ile dostali od rady żydowskiej za umiłowanie prawdy.
Ponure oblicze dowódcy zajaśniało niebiańskim uśmiechem. Wydał rozkaz i wartowników rozbrojono, nim zdążyli się zorientować. Zamkniętych w lochu sam dowódca pilnował, aby się nie pomylili w liczeniu pieniędzy.
Kiedy wyprowadzono wartowników, prokonsul uśmiechnął się i rozkazał:
– Adenabarze, ty też jesteś Syryjczykiem. Idź, zorientuj się, co ci łajdacy naprawdę widzieli.
Wstąpił na schody i nadzwyczaj przychylnie wezwał mnie za sobą. Weszliśmy do jego kancelarii. Kazał wyjść wszystkim i powiedział:
– Mów. Widzę, że aż cię ponosi od nadmiaru wrażeń.
Z roztargnieniem wyciągnął z zanadrza skórzaną sakiewkę, zerwał pieczęcie i zaczął przez palce przesypywać szczerozłote monety z wizerunkiem Tyberiusza.
– Panie – rzekłem po namyśle – nie wiem, dlaczego postąpiłeś przed chwilą tak, jak postąpiłeś. Niewątpliwie musisz mieć ku temu ważkie powody. Nie mam prawa krytykować twoich działań jako urzędnika rzymskiego.
– Właśnie wyjaśniam ci, że mam ważne powody – pobrzękiwał w garści złotymi monetami – najważniejsze powody na świecie, skoro one rządzą światem. Sam wiesz, że cenzorzy siedzą zawsze prokuratorowi na karku. Teraz już w prowincjach nie można się wzbogacić jak dawniej, w czasach republiki. I jeśli Żydzi koniecznie, wyłącznie z przyjaźni, wmuszają dary, to byłbym głupi, gdybym ich nie przyjął. Muszę myśleć o starości. Nie jestem zamożny, a Klaudia sama rządzi swoim majątkiem. Ty zapewne jesteś na tyle bogaty, że nie zazdrościsz mi tych darów.
Oczywiście, że niczego mu nie zazdrościłem, ale mój umysł tak pełen był widzianych obrazów, że zawołałem:
– Powiedziałeś: one rządzą światem. Nie wierzę, aby świat nadal był taki, bo ukrzyżowany przez ciebie król żydowski wstał z martwych. Trzęsienie ziemi odwaliło głaz z grobu i wyszedł z niego przez całun i chustę, choćby nie wiem co łgali wartownicy i gadali Żydzi.
Piłat spojrzał na mnie uważnie, lecz nic nie rzekł. Opowiedziałem, cośmy widzieli z Adenabarem przed grobem i co na własne oczy ujrzeliśmy w grobowcu.
– Nienaruszony, mocno sklejony całun pogrzebowy! – wykrzyknąłem. – Aby ukryć ten fakt, starcy żydowscy porozrywali z wściekłości tkaninę. Inaczej na własne oczy mógłbyś się upewnić, że wstał trzeciego dnia z martwych i wyszedł z grobu, jak obiecał. Adenabar potwierdzi to, co mówię.
– Naprawdę sądzisz, że zniżyłbym się tak bardzo, aby iść do grobu oglądać żydowskie brewerie? – Powiedział to z takim politowaniem, uśmiechał się tak ironicznie, że przez moment zawahałem się i przypomniałem sobie wszystkie oglądane niegdyś egipskie sztuczki magiczne, które mamią prosty lud. Prokonsul zaś wsypał z powrotem pieniądze do sakiewki, ściągnął ją sznurkiem i szarpnął, aż zabrzęczała. Z powagą mówił dalej: – Jest dla mnie zupełnie jasne, że opłaceni przez Żydów wartownicy będą tańczyć, jak im zagrają. Legionista nie zasypia na warcie, strzegąc pieczęci własnego legionu. Syryjczycy są w ogóle tak zabobonni i podszyci strachem, że wątpię, czy odważyliby się spać. Prawdopodobnie istotnie trzęsienie ziemi wyrwało kamień z włazu, ale chciałbym wiedzieć, co stało się później. Wsparł łokieć na kolanie, a szczupły podbródek na ręce i patrzył przed siebie.
– To prawda – przyznał – że i na mnie wywarł głębokie wrażenie ten żydowski uzdrowiciel. Głębsze niż myślicie ty i Klaudia. Dawniej też zjawiali się w Judei uzdrowiciele, prorocy i mesjasze. To dziki, buntowniczy naród, który trzeba wiecznie temperować. Ale tamten człowiek nie był podżegaczem, był pokornym mężem. Z trudem patrzyłem mu prosto w oczy, kiedy go przesłuchiwałem. Zauważ, że miałem okazję przesłuchiwać go sam na sam, bez świadków z gminy żydowskiej. Oskarżenie Żydów głosiło, że nazwał siebie królem i w ten sposób stał się wrogiem cesarza. Ale najwyraźniej użył słowa „królestwo" jedynie w przenośni, bo – o ile mi wiadomo – nawet nie sprzeciwiał się konieczności płacenia podatku Rzymianom. On sam powiedział mi, że jego królestwo nie jest z tego świata. I jeszcze dodał, że urodził się i przyszedł na świat, aby dać świadectwo prawdzie. To mnie poruszyło, choć jestem twardym mężczyzną. Już dawno temu sofiści stwierdzili, że na tym świecie nie ma żadnej bezwarunkowej prawdy, że wszystkie prawdy są względne. Jego też spytałem, co to jest prawda. Ale on albo nie umiał, albo nie chciał odpowiedzieć. Niczego złego w tym człowieku nie znalazłem – kontynuował pogrążony w rozmyślaniach. – I choć był mocno sponiewierany przez Żydów, wydał mi się bardziej niewinny niż wszyscy inni ludzie, jakich spotkałem w życiu. Nie bał się mnie, nawet się nie bronił. Była w nim ogromna siła. Jestem prokonsulem, ale wyznam, że w pewnym sensie czułem się od niego słabszy. Ale to nie było uczucie podległości czy zniewolenia. Nie, raczej powiedziałbym, że czułem się dobrze mówiąc do niego, a on spokojnie mi odpowiadał. Nie bronił się ani nie spierał.
– Piłat podniósł na mnie wzrok, znów się uśmiechnął i dodał łagodząco: – Uważam, że powinienem ci to powiedzieć, abyś mnie mylnie nie osądzał. Chciałem jak najlepiej, ale warunki polityczne były naprawdę przeciwko niemu. Nie można go było uratować, skoro on sam nawet palcem w swojej sprawie nie kiwnął. Przeciwnie, wyglądało na to, że tylko tego oczekiwał i z góry wiedział, jaki los go czeka.
Twarz Piłata zastygła, znowu patrzył na mnie gburowato, gdy kończył:
– Wyjątkowy człowiek, może święty, jak powiadają, ale bogiem to on nie był, Marku, wybij to sobie z głowy. Był mężczyzną, żywym człowiekiem. Sam na własne oczy widziałeś, jak umierał śmiercią człowieka. Nawet furie nie zmuszą mnie, bym uwierzył, że ciało powstanie z martwych albo że wyparuje poprzez zwoje całunu. Wszystko na tym świecie ma swoje naturalne i zwykle bardzo proste wytłumaczenie.
Tak do mnie przemawiał, ponieważ cały czas wątpliwości drążyły jego umysł, a jako namiestnik Rzymu chciał trzymać się faktów. Musiał. Rozumiałem to i nie oponowałem, trwając w posępnym milczeniu. Później tego żałowałem, bo gdybym zaczął wypytywać, w chwili szczerości zapewne opowiedziałby mi, co zaszło w czasie przesłuchania i co powiedział mu Nazarejczyk.
Po jakimś czasie do kancelarii wszedł Adenabar. Prokonsul kiwnął głową i rozkazał:
– Mów!
– Panie, co chcesz abym opowiadał? – Adenabar niepewnie pocierał dłonie.
– To nie jest już przesłuchanie sądowe, tylko poufna rozmowa w czterech ścianach. Nie powiem ci: mów prawdę, bo o prawdzie nikt z nas nie wie zbyt wiele. Powiedz tylko, co ci wartownicy sądzą, że widzieli.
– Każdy z nich dostał trzydzieści srebrników. Za taką szczodrobliwość Żydzi włożyli im w usta swoje słowa. W rzeczywistości byli przerażeni i raczej wątpliwe, by odważyli się spać, bo się bali upiorów. Na początku trzęsienia ziemi przynajmniej dwóch nie spało, zgodnie z poleceniem. Wstrząs rzucił nimi o ziemię. Wszyscy się przebudzili, kiedy zamykający grobowiec głaz z hukiem oderwał się i w ciemności słyszeli, jak runął na skałę. Potem… – Adenabar przerwał z zakłopotaniem i zaczął się tłumaczyć: – Powtarzam tylko to, co usłyszałem. Nie trzeba było nawet chłosty, tak chętnie opowiadali, bo bardzo kiepsko się poczuli, kiedy zabraliśmy im pieniądze. No więc uniknęli zmiażdżenia przez toczący się głaz, ale dygotali ze strachu. Zobaczyli jasność, jakby błyskawicę, chociaż grzmotu nie było. Ten błysk ponownie rzucił ich na ziemię i leżeli jak martwi. Ale nicjiie słyszeli, głosów ani kroków, toteż zaryzykowali i podeszli do grobowca. Po naradzie zostawili dwóch na warcie, czterech udało się do Żydów, żeby ich zawiadomić o zdarzeniu. Nie odważyli się na własną odpowiedzialność wejść do środka, żeby sprawdzić, czy ciało jest w grobie. Nie widzieli złodziei i nie wierzą, aby ktoś niepostrzeżenie wszedł do groty albo coś stamtąd wyniósł.
Piłat przez chwilę zastanawiał się nad tym, co usłyszał, potem spytał:
– Marku, które opowiadanie według ciebie jest bardziej wiarygodne? Czy to, które zdaniem Żydów odpowiada prawdzie, czy to, które teraz usłyszałeś?
– Znam logikę sofistów i prawdy cyników. Uczestniczyłem też w tajnych misteriach, chociaż nie przekonały mnie one mimo swego alegoryzmu. Filozofia uczyniła mnie sceptykiem, ale ziemska prawda była dla mnie zawsze jak kłujący nóż w sercu. Teraz to w pełni rozumiem. Na własne oczy widziałem, jak umierał. Sam stwierdziłem, że żadna ziemska siła nie byłaby w stanie otworzyć jego grobu. Prawda jest prosta, jak sam powiedziałeś. Jego królestwo dzisiaj rano zstąpiło na ziemię. Ziemia drgnęła i otworzyła grobowiec. Jasność oślepiła oczy wartowników, kiedy Jezus wstał i po prostu wyszedł z grobu. Czemu miałbym wierzyć w pokrętne historie, które nie odpowiadają prawdzie?
– Przestań się ośmieszać – przerwał mi prokonsul. – Pamiętaj, że jesteś obywatelem Rzymu. A ty, Adenabarze, które opowiadanie wybierzesz?
– Panie, ja w tej sprawie nie mam własnego zdania – odparł dyplomatycznie setnik.
– Marku – rzekł prosząco Piłat – czy rzeczywiście chcesz, abym stał się pośmiewiskiem wszczynając alarm w legionie i wszystkich garnizonach Judei dla schwytania człowieka, który wstał z grobu? Miałbym przecież taki obowiązek, gdybym ci uwierzył. Znaki szczególne poszukiwanego: rana w boku aż do serca, rany na dłoniach i stopach, no i jeszcze to, że sam ogłosił, że jest królem żydowskim. Pomogę ci wybrnąć z kłopotu – ciągnął pojednawczo. – Nie pytałem, co przyjmujesz za prawdę, tylko o to, czyja relacja jest bardziej wiarygodna na tym świecie, na którym bądź co bądź żyjemy. Albo jeszcze lepiej: czyja relacja jest politycznie wygodniejsza, zarówno z punktu widzenia strony żydowskiej, jak i Rzymu? Przecież zrozum, żebym nie wiem co sam myślał, to i tak muszę postąpić zgodnie z interesem państwa.
– Już rozumiem, dlaczego pytałeś, co to jest prawda – powiedziałem gorzko. – Niech będzie, jak mówisz. Pojmuję twoje zadowolenie. Żydzi rozwiązali problem, przynosząc wiarygodną twoim zdaniem wersję wydarzeń, dodając dary, żebyś łatwiej uwierzył. Oczywiście, że ich opowiadanie ma jasny cel. Wcale nie kładę dobrowolnie głowy w paszczę krokodyla, żebyś mógł oskarżać mnie o polityczne pieniactwo. Taki głupi nie jestem. Pozwoliłeś mi mieć własną opinię. Nie zamierzam publicznie jej ogłaszać.
– A więc wszyscy trzej jesteśmy tego samego zdania – stwierdził spokojnie prokonsul. – Im szybciej zapomnimy o tej sprawie, tym lepiej. Ty, Adenabarze, razem z dowódcą weźcie każdy trzecią część pieniędzy żydowskich, tak będzie sprawiedliwie. Oddajcie wartownikom po dziesięć srebrników, żeby trzymali język za zębami. Jutro możesz ich zwolnić z aresztu, a w odpowiednim czasie trzeba będzie przenieść ich do garnizonów nadgranicznych, najlepiej każdego osobno. Ale jeśli zaczną rozgłaszać bzdurne pogłoski, należy natychmiast z nimi skończyć.
Zrozumiałem, że i dla mnie będzie najrozsądniej trzymać gębę na kłódkę, przynajmniej do czasu, aż opuszczę terytorium Judei. Teraz jednak, gdy dokładniej rzecz przemyślałem, doszedłem do przekonania, że w całym cywilizowanym świecie nie ma miejsca, w którym mógłbym szczerze opowiedzieć swoje przeżycia. Wszędzie zatrzymano by mnie jako pomylonego albo oszusta, który chce zwrócić na siebie uwagę. W najgorszym wypadku Piłat mógłby ogłosić, że jestem awanturnikiem politycznym i wmieszałem się w sprawy żydowskie ze szkodą dla Rzymu. W naszych czasach za mniejsze wykroczenia grozi kara śmierci.
Przygnębiły mnie te myśli, ale równocześnie ucieszyłem się uświadomiwszy sobie, że szukam prawdy głównie dla siebie, a nie po to, aby opowiadać innym. Kiedy Adenabar wyszedł, powiedziałem pokornie:
– Pozwoliłeś mi zbadać sprawę króla żydowskiego. Nie myślę o jego zmartwychwstaniu, na ten temat będę milczał, ale chciałbym poznać jego dzieła i nauki. Może jest w nich coś godnego zapamiętania. Sam uznałeś, że był wyjątkowym człowiekiem.
Piłat podrapał się w brodę, spojrzał na mnie i poradził:
– Sądzę, że najlepiej byłoby go zapomnieć i nie zaprzątać sobie głowy religią żydowską. Jesteś młody, zamożny i wolny, masz wpływowych przyjaciół i życie się do ciebie uśmiecha. Ale każdego czeka własny los. Nie będę ci przeszkadzał, jeśli tylko ostrożnie i bez szumu zechcesz zaspokoić swoją ciekawość. Teraz w Jeruzalem szumi, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak ulotna jest ludzka pamięć. Jego uczniowie jak wiatr rozlecieli się po świecie i wrócą do swych domów. Wierz mi, za kilka lat nikt nie będzie o nim pamiętał.
Zrozumiałem, że rozmowa skończona, i poszedłem coś zjeść do jadalni oficerskiej, ponieważ Piłat nie zaprosił mnie na posiłek. Byłem tak zmęczony, że niewiele słyszałem, co do mnie mówiono. Nie mogłem też zmusić się do snu. Wyszedłem z twierdzy i chodziłem po mieście bez celu. Ulice pełne były pątników, którzy po świętach wracali do swych domów. Widziałem ludzi z całego świata. Próbowałem też oglądać luksusowe towary, które żydowscy kupcy sprzedawali w wielu sklepach. Ale to samo widziałem w wielkich miastach innych krajów i nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Po jakimś czasie złapałem się na tym, że obserwuję tylko żebraków na ulicy, ich okaleczone członki, oślepłe oczy i gnijące rany. Zdziwiło to mnie, bo przecież zazwyczaj wędrowcy traktują takie widoki jak natrętne muchy. Po obydwu stronach ulicy przed świątynią siedzieli szeregami, widocznie każdy z nich miał stałe miejsce. Wyciągali ręce po datki i wykrzykując swoje żale popychali i szturchali się nawzajem.
Zamiast wyrobów jubilerskich i złota, zamiast faryzeuszy z długimi frędzlami przy szatach, wschodnich kupców czy kobiet niosących na głowie dzbany z wodą, wszędzie widziałem tylko okaleczonych i nędznych żebraków. Czy mam jakąś wadę wzroku? Dlatego ulice miasta rychło mnie znużyły. Wyszedłem poza bramę i znów stanąłem przed wzgórzem kaźni. Szybko je ominąłem i wkroczyłem do ogrodu, w którym znajdował się grób. Ogród gęsto porastały drzewa owocowe i zioła; stwierdziłem, że jest piękniejszy, niż go pamiętałem. Teraz, w porze popołudniowego odpoczynku, był zupełnie pusty. Nogi same niosły mnie w kierunku grobowca. Jeszcze raz wszedłem do środka i rozejrzałem się. Ktoś zabrał całun, został tylko zapach olejków.
Kiedy znalazłem się na zewnątrz, poczułem ogromne znużenie. Przez dwie noce nie spałem jak należy i zdawało mi się, jakby dwa minione dni i ten ostatni, trzeci, były najdłuższymi dniami w moim życiu. Zmęczonym, chwiejnym krokiem podszedłem do rosnącego w cieniu krzewu mirtu, położyłem się na trawie i od razu mocno zasnąłem.
Gdy słońce stało już nisko – według rzymskiej miary godzin była czwarta – zbudził mnie świergot ptaków, zapach rezedy i rześkość powietrza. Usiadłem mile wypoczęty. Znużenie przeszło i nie dręczyły mnie żadne natrętne myśli. Wdychałem świeże powietrze. Cały świat się orzeźwił. Być może pustynny wiatr przestał dąć już rano, ale wcześniej nie zauważyłem tego. Głowa mnie już nie bolała, brak snu nie szczypał w oczy, nie byłem głodny ani spragniony. Czułem tylko, że wspaniale jest oddychać, żyć i być człowiekiem na tej ziemi.
Spostrzegłem ogrodnika, który chodząc po ogrodzie unosił gałęzie drzew owocowych i ręką badał niedojrzałe owoce. Miał na sobie prostą, wiejską opończę z krótkimi frędzlami, odkrytą głowę chronił przed promieniami słońca. Pomyślałem, że może nie jest zadowolony z mojej obecności w ogrodzie bez pozwolenia. Zwyczaje Żydów są nader skomplikowane, a ja ich nie znam zbyt dobrze. Dlatego szybko się podniosłem, podszedłem do niego, pozdrowiłem go i rzekłem:
– Twój ogród jest piękny, mam nadzieję, że się nie obraziłeś za to, iż bez pytania przyszedłem tu odpocząć.
W tym momencie cały świat wydawał mi się cudowny, a ludzie dobrzy. Ogrodnik odwrócił twarz w moją stronę i uśmiechnął się do mnie tak przyjaźnie, jak jeszcze żaden Żyd nie uśmiechał się do gładko ogolonego Rzymianina. Ale jego słowa zdumiały mnie, ponieważ łagodnym głosem, prawie wstydliwie i nieśmiało rzekł:
– W moim ogrodzie jest miejsce również dla ciebie, albowiem znam cię.
Przypuszczałem, że źle widzi i pomylił się co do osoby. Zdziwiony powiedziałem:
– Nie jestem Żydem, czyś nie zauważył? Jakże mógłbyś mnie znać?
– Znam moich i moi znają mnie – odparł w zagadkowy, iście żydowski sposób.
Ręką uczynił gest, jakby zapraszając, bym mu towarzyszył. Sądziłem, że chce mi coś pokazać albo czymś poczęstować dla wykazania gościnności, więc chętnie się do niego przyłączyłem. Szedł przede mną i zauważyłem, że paskudnie kuleje, chociaż nie był jeszcze stary.
Przy skrzyżowaniu ścieżek znowu podniósł gałąź drzewa owocowego i spostrzegłem, że w nadgarstku ma dużą, jeszcze nie zagojoną ranę. Stanąłem jak wryty i na chwilę jakby mi władzę w nogach odjęło. A on jeszcze raz popatrzył na mnie znajomymi mądrymi oczyma i skręcił w kierunku stromego zbocza.
Kiedy odzyskałem zdolność ruchu, wydałem głośny okrzyk i pobiegłem za nim, ale zniknął mi z oczu. Widziałem krętą ścieżkę, jego nie było. Nie zauważyłem żadnego miejsca, w którym mógłby skryć się w tak krótkim czasie. Kolana odmówiły mi posłuszeństwa i siadłem na ścieżce, nie wiedząc, co myśleć. Teraz opisałem wszystko właśnie tak, jak się wydarzyło, wówczas jednak, przyznaję szczerze, myślałem, że ujrzałem zmartwychwstałego żydowskiego króla. Duża rana w nadgarstku ogrodnika była dokładnie w tym miejscu, w które przy krzyżowaniu oprawca wbija gwóźdź, aby kości wytrzymały ciężar miotającego się ciała. Powiedział, że mnie zna. Skąd mógł mnie znać, jeśli nie spod krzyża?
Ale chwila egzaltacji minęła, ziemia znów wydała mi się szara i wróciło poczucie rzeczywistości. Siedziałem na zakurzonej ścieżce. No dobrze, sympatyczny Żyd uśmiechnął się do mnie. Po cóż zaraz bujać w obłokach? Przecież zdarzają się Żydzi przyjaźnie usposobieni do cudzoziemców! Kulawych widziałem w mieście aż za dużo, a ogrodnicy często kaleczą sobie ręce przy pracy. Na pewno źle zrozumiałem gest jego ręki. Wcale nie chciał, bym szedł za nim, po prostu gdzieś się skrył w zaroślach.
Przede wszystkim, gdyby był królem żydowskim, to dlaczego mnie by się objawił? Kimże jestem, żeby się pokazywał właśnie mnie? Jeżeli zaś miał jakieś swoje powody, to dlaczego ich nie przedstawił i nie powiedział, czego ode mnie oczekuje? Bez tego jego pojawienie się nie miało sensu.
Potem zacząłem się zastanawiać, czy to wszystko nie było tylko snem. Wróciłem pod krzew mirtu, popatrzyłem na miejsce, gdzie leżałem. Nie, to nie był sen. Padłem jak długi i kiedy o tym rozmyślałem, zarówno rozum, jak i cała moja wiedza filozoficzna buntowały się przeciwko temu, co jawiło się przecież jako absurdalne. Jak najgoręcej pragnąłem zobaczyć ukrzyżowanego i zmartwychwstałego króla żydowskiego, ale nie miałem prawa uznać za rzeczywistość swoich marzeń i sądzić, że widziałem go żywego pod postacią ogrodnika.
W ten sposób moje myśli uległy rozdarciu i zawładnęło mną przerażające uczucie, że rozdwoiłem się w sobie: jedna część mojego jestestwa chciała wierzyć, a druga szydziła z tej wiary. Szyderca zapewniał, że już nie jestem taki młody i odporny jak dawniej. Zimą pędziłem hulaszcze życie w Aleksandrii, na przemian oddając się pijaństwu, długotrwałemu łajdaczeniu się albo studiom nad ponurymi przepowiedniami. To zamąciło mi w głowie. Podróż z Joppy, wstrząsy, które przez kaprys losu przyszło mi przeżywać, czuwanie i nadmiar pisania stały się ostatnią kroplą przepełniającą puchar. Nie mogłem już polegać na własnych zmysłach, nie mówiąc o wydaniu wiarygodnej opinii. Poncjusz Piłat jest ode mnie starszy, bardziej doświadczony i zdolny do dokonania oceny. Gdybym był roztropny, usłuchałbym jego rad, odpoczął, oglądał zabytki i pamiątki świętego miasta żydowskiego i zapomniał o wszystkim. Pomyślałem o biesach, które wedle żydowskich przypowieści wstępują w słabych ludzi i władają ich ciałem. Spałem w pobliżu grobów i wystawiłem się na niebezpieczeństwo. Tylko nie wiedziałem, który ze mnie dwóch jest biesem? Czy ten, co uparcie chce, bym wierzył, że król żydowski wstał z grobu i na własne oczy widział go w postaci ogrodnika, czy ten, który zawzięcie drwi z tego wszystkiego?
Nie zdążyłem tego przemyśleć, kiedy sceptyk we mnie wziął górę i zapewnił: „Tak daleko zaszedłeś, że wierzysz w żydowskie biesy? Na własne oczy widziałeś w Aleksandrii lekarzy, którzy kroili zwłoki straconego przestępcy, i słyszałeś, jak żartowali, że będą w nich szukać duszy, a przecież niczego nie znaleźli. Wyobrażasz sobie, że jeden człowiek spośród ludzkiej gromady powstał z martwych, choć na własne oczy widziałeś, jak oddał ducha na krzyżu, a jego ciało zostało przebite włócznią przez legionistę. Coś takiego nie może się zdarzyć. A co jest niemożliwe, nie może być prawdą."
Ale moje drugie ja odpowiedziało: „Marku, jeśli teraz tego poniechasz, to nigdy w życiu nie zaznasz spokoju, tylko będziesz się zadręczał myślami, że przed twoimi oczyma wydarzyło się coś, co nigdy przedtem nie miało miejsca. Nie bądź zadufany w sobie. Każda mądrość jest ograniczona i zawodna, udowodnili to już sofiści. Przecież ci nie zaszkodzi rzeczowe zbadanie wszystkiego. Najpierw sprawdź, a dopiero potem rozważaj. To, że przedtem coś się nie wydarzyło, wcale nie oznacza, że nie mogło się zdarzyć. Tu zaszło coś więcej niż te wieszcze znaki, w które dotychczas przynajmniej połowicznie wierzyłeś. Zdaj się bardziej na uczucia niż na rozum. Nie jesteś jednym z siedmiu mędrców, a zresztą żadnemu człowiekowi nigdy i nigdzie nie udało się polegać wyłącznie na rozumie. Tobie dopisało szczęście. Cezar nie uwierzył, gdy przepowiedziano mu śmierć w idy marcowe. Nawet bezrozumne zwierzęta są mądrzejsze od człowieka, bo ptaki milkną, a osły i wielbłądy płoszą się przed trzęsieniem ziemi, szczury zaś zawczasu uciekają ze statku, który ma zatonąć."
Trudno jest mi pisać o moim rozdwojeniu jaźni, nie sądzę bowiem, aby zrozumiał je ktoś, kto sam go nie doświadczył. Jest to przerażające odczucie i chyba postradałbym zmysły, gdyby nie wewnętrzne opanowanie, które mnie chroniło w okresie najgorszego zamętu w umyśle. Doświadczenie uczyniło mnie milczącym i zmusiło, bym uważał i nie dręczył się zbędnymi rozważaniami.
Pozbierałem się wreszcie, gdy nadchodził wieczór i cienie gór padły na doliny. Na wysokim wzgórzu lśniła pąsowiejąca w słońcu Świątynia. Udałem się do miasta, aby znaleźć dom bankiera i wziąć od niego pieniądze, bo wiedziałem, że będę ich potrzebował na dalsze badania. Dom bankiera znajdował się w pobliżu teatru i domu arcykapłana w nowo zbudowanej dzielnicy miasta. Przyjął mnie, gdy tylko powiedziałem służbie, o co chodzi. Okazał się prawdziwym wyjątkiem śród powszechnej nieżyczliwości Żydów wobec Rzymian.
Poprosił, abym zwracał się do niego jego greckim imieniem Arystenos, i rzekł:
– Słyszałem już o tobie, a i pisano mi o twojej podróży. Bałem się, czyś aby nie padł ofiarą zbójów, bo nie przyszedłeś do mnie od razu. Przybysze zawsze najpierw zjawiają się u mnie, aby wymienić pieniądze i uzyskać dobre rady, jak najkorzystniej je wydać, bo Jeruzalem, mimo ponurego wyglądu, jest w czasie świąt wesołym miastem. Później wracają, aby pożyczyć na powrotną drogę, i prawdę mówiąc, na tym zarabiam najwięcej. Jeśli się zatrzymasz na dłużej i spotkałyby cię jakieś kłopoty, niezwłocznie zgłoś się do mnie. Nie dziwię się niczemu, co robią młodzi, pełni temperamentu wędrowcy. Kiedy trąby w Świątyni ogłaszają koniec święta, zdarza mi się znaleźć przed moją bramą śpiącego na kamieniu klienta bez płaszcza i bez butów.
Mówił beztrosko, jak światowy człowiek, a choć zajmował ważne stanowisko, był niewiele ode mnie starszy. Zgodnie z modą nosił przystrzyżoną brodę, a frędzle przy płaszczu tak krótkie, że ledwo je było widać. Włosy miał utrefione po grecku i pachniał dobrymi wonnościami – po prostu przystojny i sympatyczny mężczyzna.
Wyjaśniłem, że zatrzymałem się w twierdzy Antonia jako gość prokonsula, ponieważ ostrzegano, abym w czasie Paschy nie pchał się do miasta, gdzie zawsze grożą rozruchy. Zdumiony rozłożył ręce i aż krzyknął:
– To kłamstwo, fałsz i oszczerstwo! Nasza rada dysponuje wystarczającą liczbą straży, aby utrzymać porządek. Nasi kapłani tępią buntowników na pewno z lepszymi niż Rzymianie rezultatami. Mieszkańcy Jeruzalem istotnie nie kochają syryjskich legionistów, ale przede wszystkim z powodu ich irytującego zachowania. Cudzoziemiec, który wwozi pieniądze do naszego miasta, szanuje nasze zwyczaje i przestrzega regulaminu porządkowego, jest przyjmowany jak najlepiej. Hołubimy go i doglądamy, a przewodnicy konkurują między sobą, żeby mu usłużyć. Wielu uczonych jest gotowych wyjaśnić mu prawdy naszej wiary; zajazdy, nawet te najwyższej klasy, są dla obcokrajowców stosunkowo tanie, a w czterech ścianach wiadomych domów dopuszczalne są wszystkie uciechy tego świata, byle tylko gościa rozweselić. Znajdziesz tu nawet hinduskie tancerki, jeśli chcesz przeżyć coś zupełnie egzotycznego. Najrozsądniej jest jednak zamieszkać w nowej części miasta, niedaleko forum.
Wtrąciłem, że wschodni wiatr bardzo mi dokuczył i nabawił bólu głowy i że nie było przyjemnie obudzić się o świcie, kiedy ziemia się zatrzęsła i z hukiem spadały szyldy.
– Nie warto zwracać uwagi na tych kilka nieznacznych wstrząsów, które nie spowodowały żadnych szkód. Gdybyś mieszkał w lepszej dzielnicy miasta, niczego byś nie zauważył. Sam nawet z łóżka nie wstawałem, ale może w okolicy fortecy ziemia trzęsła się mocniej.
Zdawałem sobie sprawę, że postępuję nieelegancko, lecz chciałem skierować rozmowę na Jezusa Nazarejskiego, więc udając obojętność wtrąciłem:
– Ukrzyżowaliście swojego króla właśnie wtedy, gdy do was przybyłem. Nie był to przyjemny widok.
Arystenos spochmurniał, ale zaraz klasnął w dłonie na służbę, kazał przynieść pitnego miodu i ciasta i powiedział:
– Dziwny z ciebie człowiek, skoro znajdujesz same nieprzyjemne strony w tym jedynym na świecie naprawdę świętym mieście. Ale bądź tak dobry, usiądź i pozwól mi wyjaśnić, bo najwyraźniej nie wiesz, co mówisz. My, Żydzi, jesteśmy chorzy od świętych Pism i przepowiedni proroków, ale to przecież zrozumiałe, ponieważ nasza religia jest najdziwniejsza na świecie, a historia nieprawdopodobna. Tylko my na całym świecie mamy jednego Boga, który nie pozwala nam czcić innych bogów. I na całym świecie tylko my mamy tu, w Jeruzalem, jedyną Świątynię, w której służymy naszemu Bogu według zasad ustanowionych przez Niego samego za pośrednictwem wielkiego przywódcy naszego narodu.
Uśmiechnął się i zaproponował poczęstunek, ale nie podał mi wina własnymi rękami, spostrzegłem też, że ciasto położono na dwóch tackach. Zauważył mój wzrok i roześmiał się:
– Nie sądź, że jestem zabobonnym Żydem. Nie piję z tobą z jednego pucharu i nie dotykam rękami tej samej co ty tacki ze względu na służbę. Nie uważam się za coś lepszego niż ty. Jestem człowiekiem światłym i często łamię Prawo, chociaż na pozór staram się go przestrzegać. Mamy przecież faryzeuszy, którzy fanatycznymi żądaniami wypełniania Pisma co do joty zatruwają życie wszystkim dokoła. To są nasze problemy. Pismo jednoczy naród. We wszystkich miastach całego świata łączy Żydów i równocześnie zapobiega mieszaniu się z innymi nacjami. Gdyby nie ono, to naród, który doświadczył niewoli egipskiej i babilońskiej, dawno by zniknął z powierzchni ziemi. Sam jestem człowiekiem wykształconym, a w sercu Grekiem, i nie mogę się zgodzić z tym, żeby Pismo pętało ducha narodu. Choć w razie potrzeby dam się porąbać na kawałki za naszego Boga i naszą Świątynię. Historia poświadcza, że my, Żydzi, jesteśmy narodem wybranym przez Boga, ale mądry człowiek rozumie, że jedzenie, picie, mycie rąk i czyszczenie naczyń to błahostki wobec niewyobrażalnego blasku Przedwiecznego. Skomplikowane zwyczaje, tradycyjne obrzezanie, świętowanie szabatu i wszystko inne zbyt trudno wytłumaczyć cudzoziemcom, ale to trzyma nas w tej małej krainie; nie zmieszaliśmy się z innymi nacjami, będziemy gotowi i właśnie tacy, jakich potrzebuje Bóg, kiedy mesjasz przyjdzie na ziemię i rozpocznie swoje tysiącletnie panowanie. – Spojrzał na mnie i szybko dorzucił: – To właśnie przepowiedzieli nasi prorocy, ale żebyś nie rozumiał tego dosłownie ani w sensie politycznym, że pod wodzą mesjasza Żydzi będą panować nad światem. Tylko prosty lud, plebejusze, jak powiedzieliby Rzymianie, jest skłonny do marzycielstwa. Cała nasza żydowska natura jest fanatyczna. Dlatego właśnie u nas pojawiają się mesjasze jeden po drugim, próbując szczęścia. Niezłym cudotwórcą trzeba być, żeby zebrać wokół siebie tłum prostaków! Możesz być pewien, że my, Żydzi, odróżnimy prawdziwego mesjasza od fałszywego, jeśli tylko przyjdzie. Mamy już doświadczenie! Nasz własny król z rodu Machabeuszy ukrzyżował trzy tysiące ślepych fanatyków. A ty użalasz się nad jakimś jednym, który wmówił ludowi, że jest królem i mesjaszem!
Jadłem ciasto, kiedy mówił, i popijałem miód, który szybko uderzył mi do głowy. Powiedziałem ze śmiechem:
– Po cóż taki potok słów i taka żarliwość, skoro sprawa jest rzeczywiście tak błaha, jak twierdzisz?
– Wierz mi, mesjasze przychodzą i odchodzą, a nasz Bóg trwa wiecznie i Świątynia od wieków gromadzi Żydów. Jesteśmy wdzięczni Rzymianom, że z racji religii uznali naszą szczególną pozycję wśród innych narodów i dali nam autonomię. Zarówno cesarz August, jak i cesarz Tyberiusz są nam przychylni i uwzględnili nasze życzenia, dzięki czemu wzrósł nasz autorytet w świecie. W gruncie rzeczy pod panowaniem Rzymu, w cywilizowanym świecie, taka sytuacja jest lepsza, niż gdybyśmy jako samodzielne państwo musieli utrzymywać armię i stale prowadzić wojny z zawistnymi sąsiadami. A tak mamy bazy i rzeczników w każdym znaczniejszym mieście, w Galilei, Brytanii i na wybrzeżach scytyjskich. Nawet barbarzyńskie narody nas szanują jako zdolnych kupców. Ja sam dla zabicia czasu zajmuję się eksportem owoców i orzechów do Rzymu. Żałuję tylko, że nie mamy własnej floty morskiej, ale to dlatego, że boimy się morza. Każdy pobożny Żyd, który tylko może, pielgrzymuje do Świątyni, żeby się uświęcić. Pątnicy przynoszą dary ofiarne, bogactwo Świątyni stale wzrasta. Rozumiesz więc, że nie możemy dopuścić, by ludzi podburzano mrzonkami o jakimś królestwie. Za wszelkę cenę chciał mnie przekonać o słuszności polityki sanhedrynu. Przysunął się bliżej i ciągnął:
– Przecież żyjemy jak na wulkanie. Byle jaki chciwy prokurator może ściągnąć żądnych władzy prostaczków, aby wzniecili bunt czy powstanie, bo to da mu podstawę do ograniczenia naszej autonomii i zagarnięcia skarbów Świątyni. Więc zgodnie z interesem Rzymu i naszym należy zachować i umocnić obecne status quo. To znaczy
– umocnić radę. Chcę ci wyjaśnić, że nasza rada jest odpowiednikiem rzymskiego senatu i sama się uzupełnia. Należą do niej najwyżsi kapłani, najlepsi prawnicy i inne znakomite osoby, które zwiemy starszyzną. Nie wszyscy są wiekowi, ale mają dobre pochodzenie i duże majątki. Naród jest politycznie ciemny, toteż nie możemy dać mu prawa głosu. Dlatego każdą idącą z dołu inicjatywę rozszerzenia uprawnień politycznych dla Żydów czy powrotu do władzy królów należy zdławić w zarodku, nawet gdyby taki zamysł miał niewinne oblicze, na przykład religijne czy miłości bliźniego.
Moje lekceważące milczenie zmuszało go do coraz bardziej zażartej samoobrony, jakby czuł się winnym.
– Jako Rzymianin nie rozumiesz bezgranicznego prestiżu prawdziwej religii, ponieważ przyzwyczaiłeś się czcić tylko wizerunki. Religia jest naszą siłą, ale równocześnie naszym największym zagrożeniem, bo fanatycy polityczni mogą powoływać się na Pismo i wykazywać, że ich cel jest słuszny, choćby faktycznie groził Żydom katastrofą. Oczywiście powiesz, że Jezus Nazarejski, którego zdążyliśmy na czas ukrzyżować w wigilię Paschy, był człowiekiem niewinnym, wielkim uzdrowicielem i nauczycielem. Niech tak będzie. Ale właśnie taki niewinny człowiek, który swoją osobowością i głoszonym programem przyciągnie do siebie masy, jest najbardziej niebezpieczny! Dlatego, że jest nie uświadomiony politycznie, że wierzy w dobro, łatwo stanie się narzędziem w ręku ludzi żądnych władzy. A tacy myślą tylko o jednym: niech się nawet zawali cały system społeczny, niech naród padnie ofiarą rzymskiej krwiożerczosci, byle oni bodaj na krótką chwilę pochwycili władzę! Wierz mi, człowiek, który sam siebie czyni mesjaszem, jest przestępcą politycznym i trzeba go zabić, choćby był nie wiem jak prostoduszny. – Zawahał się i szybko dodał: – Ponadto jako samozwańczy mesjasz winien był bluźnierstwa i już tylko za to wedle naszego Prawa zasługiwał na śmierć. Mówiąc między nami, ludźmi oświeconymi, to była okoliczność marginalna. Gdyby zjawił się w Świątyni w czasie Paschy, wybuchłyby zamieszki, buntownicy przejęliby władzę, wykorzystując go jako szyld, i krew by się polała. To zmusiłoby Rzymian do wmieszania się, a zatem do zniesienia naszej autonomii. Lepiej, jeśli zginie jeden człowiek, niż gdyby miał zginąć cały naród.
– To hasło już słyszałem – wtrąciłem.
– Zapomnij o nim – prosił gorąco Arystenos. – Nie szczycimy się jego śmiercią, przeciwnie, sam byłem przygnębiony koniecznością wydania wyroku, bo podobno dobrym człowiekiem był ten Jezus Galilejczyk. Gdyby siedział w Galilei, nic złego by mu się nie przytrafiło. Tam nawet poborcy podatkowi byli mu życzliwi, a dowódca garnizonu w Kafarnaum zalicza się do jego przyjaciół.
Doszedłem do wniosku, że najdrobniejsza wzmianka o zmartwychwstaniu Jezusa nie ma sensu, bo Arystenos straciłby dla mnie cały respekt i uważał za naiwnego cymbała. Po namyśle rzekłem:
– Udało ci się mnie przekonać i rozumiem doskonale, że ze względów politycznych jego śmierć była pożądana. Mam w podróży zwyczaj zbierania najróżniejszych dziwów, aby później zabawiać ludzi swoją wiedzą, a być może i samemu czegoś się nauczyć. Między innymi interesują mnie uzdrowiciele. W młodości widziałem w Antiochii słynną syryjską czarownicę dokonującą cudów. W Egipcie także istnieją miejsca, do których pielgrzymują chorzy, by odzyskać zdrowie. Dlatego chętnie spotkałbym się z kimś, kogo ten człowiek uzdrowił, żeby zorientować się, jakie stosował metody. – Nagle nowa myśl strzeliła mi do głowy: – Byłoby też ciekawe spotkać któregoś z jego uczniów. Wtedy z pierwszej ręki dowiedziałbym się, co o nim mówią i ku czemu właściwie dążył.
– Na pewno ci uczniowie się ukrywają albo uciekli do Galilei
– powiedział zdenerwowany Arystenos. – O ile wiem, miał dwunastu najbliższych uczniów i jeden z nich zdradził jego nocną kryjówkę Radzie. Wszyscy są ludźmi bardzo prostymi, to rybacy znad Morza Galilejskiego i tym podobni. Tylko jeden Jan, młody człowiek, który nawet studiował i zna grekę, pochodzi z dobrej rodziny. Niemniej jednak… aha, podobno jeszcze jakiś celnik przyłączył się do nich. Taka hołota, rozumiesz. Wątpię, czy coś skorzystasz ze spotkania z nimi. Ale
– zawahał się – jeśliś naprawdę ciekaw, choć mówiąc uczciwie zupełnie nie rozumiem, po co ci ta wiedza, bo mógłbyś spędzić wesoło czas w Jeruzalem, to jest tu niejaki Nikodem, który mógłby cię oświecić. To gorliwy badacz Pisma i należy do tych, którzy czekają na mesjasza. Członkowie rady byli oburzeni, że bronił Jezusa. On jest zbyt uczciwy. Dlatego nie zawiadomili go o nocnej naradzie, bo za bardzo by się wzruszył, gdyby był obecny przy skazaniu na śmierć Nazarejczyka.
– Słyszałem o nim. Czy to nie on zdjął króla z krzyża i złożył go do grobu? Podobno ofiarował sto funtów pachnideł na jego całun.
Słowo „król" wyraźnie drażniło uszy Arystenosa, ale nie poprawił mnie, jak czynili inni Żydzi. Niechętnie stwierdził:
– Masz dobre informacje. To była jawna demonstracja ze strony Nikodema i Józefa z Arymatei, ale niech tam, jeśli to złagodziło ich wyrzuty sumienia. Józef jest wprawdzie starszy, ale Nikodem to nauczyciel, dlatego powinien lepiej się zachowywać! Choć w takich wypadkach nie można wierzyć nikomu. Może ci dwaj troszcząc się o pochówek Galilejczyka pragną zgromadzić wokół siebie opozycję, żeby ograniczyć władzę arcykapłana?! – Ta myśl podnieciła go. -Nie mam nic przeciwko temu. Bezczelność Kajfasza przekracza wszelkie granice. Ulokował ogromną liczbę swoich krewnych w Świątyni, przy handlu zwierzętami ofiarnymi i wymianie walut. Możesz mi wierzyć lub nie, ale ja nie mam na dziedzińcu ani jednego stołu do wymiany pieniędzy! Być może Nikodem przy całej swej skromności uprawia słuszną politykę. Nie przystoi, to nawet wbrew Prawu, aby na dziedzińcu Świątyni mieścił się krzykliwy bazar. Do wymiany pieniędzy należałoby dopuścić zdrową konkurencję. To by przyniosło tylko korzyść pobożnym przybyszom, bo nie musieliby zadowalać się kursem narzuconym przez Kajfasza.
– Chętnie spotkałbym Nikodema, ale wątpię, czy mnie przyjmie, bo jestem Rzymianinem – przerwałem, nie byłem bowiem ciekaw jego interesów.
– Ależ, kochany przyjacielu – zawołał Arystenos – przecież obywatelstwo rzymskie jest jak list polecający! Jeżeli jakiś Rzymianin chce poznać naszą religię, to uczony Żyd widzi w tym znak szacunku. Możesz się przedstawić jako poszukujący Boga. To otworzy ci wszystkie drzwi, a do niczego nie zobowiązuje. Jeśli tylko chcesz, chętnie udzielę ci rekomendacji.
Zdecydowaliśmy, że prześle o mnie słowo do Nikodema. Jutro wieczorem, jak tylko zapadną ciemności, będę mógł iść do niego. Wziąłem od Arystenosa trochę pieniędzy. Chciał mi przydzielić zaufanego służącego, który otworzyłby przede mną drzwi wszystkich tajnych przybytków radości. Oświadczyłem, że po hucznej zimie w Aleksandrii związałem się przyrzeczeniem wstrzemięźliwości. Uszanował je, chociaż biadolił, że bardzo dużo tracę.
Rozstaliśmy się jak przyjaciele. Odprowadził mnie aż do bramy swego domu i wezwał sługę, aby szedł przede mną i krzykiem torował mi drogę, nie chciałem jednak niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi. Jeszcze raz zapewnił, że w każdej chwili mogę się do niego zwrócić ze swoimi kłopotami. Był niewątpliwie najsympatyczniejszym Żydem, jakiego spotkałem, ale nie wiem, dlaczego nie czuję do niego prawdziwej przyjaźni. Jego wyjaśnienia ostudziły mój umysł i obudziły niepewność, chyba wbrew mojej woli.
Wróciłem do twierdzy Antonia, gdzie powiedziano mi, że Klaudia Prokula wielokrotnie po mnie posyłała. Szybko udałem się do jej pokoju w wieży. Leżała już na łożu, ale ubrała się w cieniutką jedwabną tunikę, narzuciła płaszcz i wraz ze swoją damą do towarzystwa przyszła porozmawiać ze mną. Była jak w ekstazie – oczy miała przeraźliwie błyszczące, zmarszczki na bladej twarzy wygładzone. Obydwiema rękami chwyciła moje ręce i krzyknęła:
– Marku, Marku! Ten żydowski król powstał z martwych!
– Czyżby prokonsul nie powiedział ci – spytałem zirytowany
– że jego uczniowie wykradli ciało z grobu? Istnieje przecież oficjalny protokół, poświadczony przez legion.
– Naprawdę sądzisz, że Poncjusz uwierzy w cokolwiek poza własną sakiewką? – Klaudia Prokula w gorączce aż tupała. – Ale ja mam w Jeruzalem przyjaciółki. Może jeszcze nie słyszałeś, że o świcie poszła do grobu pewna kobieta, z której on wypędził szatana. Grób był pusty, ale ona ujrzała anioła, którego szaty były białe jak światło, a twarz płomienna jak ogień.
– W takim razie – rzekłem gburowato – szatan widać wrócił do wspomnianej przez ciebie niewiasty. Przygnębiony pomyślałem: „W co ja się zaplątałem? Czyżbym już do tego stopnia oszalał, że w duchu rywalizuję z majaczącą kobietą?" Klaudia Prokula obraziła się.
– I ty, Marku… – rzekła oskarżycielsko i zaczęła pochlipywać.
– Sądziłam, że jesteś po jego stronie. Słyszałam, że byłeś w grobie sam widziałeś, że był pusty. Czy bardziej niż własnym oczom wierzysz Poncjuszowi Piłatowi i przekupnym żołnierzom?
Wzruszyłem się, bo jej egzaltowana twarz była pełna żaru. Chętnie bym ją pocieszył, lecz wiedziałem, jak niebezpiecznie jest dać wiarę rozhisteryzowanej kobiecie. Moim zdaniem entuzjastyczne opowiadania kobiet z Jeruzalem o zmartwychwstaniu, widzeniach i aniołach mogły służyć tylko żydowskiej radzie i czyniły sprawę jeszcze mniej wiarygodną.
– Nie zadręczaj się, Klaudio – prosiłem. – Wiesz, że aż nadto zajmowały mnie nauki cyników. Dlatego trudno mi wierzyć w rzeczy nadprzyrodzone. Nie chcę jednak niczego całkowicie negować. Kto jest twoim świadkiem i jak się nazywa?
– Ma na imię Maria – wyjaśniała Klaudia, chcąc mnie przekonać. – To popularne imię żydowskie. Ta Maria pochodzi z Magdali, wsi leżącej na wybrzeżu Morza Galilejskiego. Jest zamożną kobietą, hoduje gołębie i co roku dostarcza tysiące ptaków na ofiary do Świątyni. Straciła dobrą opinię, gdy dostała się w szpony szatana, ale Jezus Nazarejski ją wyleczył i całkiem się zmieniła, chodziła wszędzie za Nauczycielem w czasie jego wędrówek. Spotkałam ją kiedyś, gdy byłam z wizytą u mojej żydowskiej przyjaciółki, i wywarła na mnie głębokie wrażenie opowieścią o swoim Nauczycielu.
– Żebym mógł uwierzyć, muszę usłyszeć tę historię z jej własnych ust. Może to tylko łatwowierna wizjonerka, która za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę? Czy sądzisz, że mógłbym ją spotkać?
– A czy to źle miewać sny? – sprzeciwiła się Klaudia. – Mnie sny tak straszliwie dręczyły, że ostrzegałam Poncjusza, aby nie skazywał tego pobożnego człowieka. W środku nocy doniesiono mi, że Jezus został zatrzymany, i gorąco proszono, abym wpłynęła na męża. Moje widzenia senne się spełniły. Nadal uważam, że mój mąż zrobił najgorszą rzecz w życiu, wydając go na ukrzyżowanie.
– Myślisz, że mógłbym spotkać tę Marię? – nalegałem.
– Mężczyźnie nie wypada rozmawiać z Żydówką, a co dopiero cudzoziemcowi. Nawet nie wiem, gdzie ona mieszka. To kobieta bardzo wrażliwa, a ty jesteś podejrzliwy i mógłbyś odnieść z rozmowy z nią błędne wrażenie. Ja wierzę w jej słowa.
– Gdybym spotkał tę Marię z Magdali – spróbowałem jeszcze raz – czy będę mógł powołać się na ciebie i prosić, aby bez obaw opowiedziała mi wszystko?
Klaudia mruknęła, że mężczyzna nigdy nie zdobędzie u kobiety takiego zaufania jak inna kobieta i że w ogóle mężczyzna nie potrafi zrozumieć kobiety. Ale pozwoliła, bym się na nią powołał, jeśli spotkam Marię.
– Gdybyś jej sprawił jakąkolwiek przykrość lub zmartwienie, to odpowiesz przede mną! – zagroziła i na tym skończyła rozmówcę.
Klaudia chciała wzbudzić we mnie entuzjazm i wiarę w zmartwychwstanie króla żydowskiego. W pewnym sensie musiałem w to wierzyć, skoro widziałem na własne oczy nie naruszony całun w pustym grobie. Ale chcę sprawę zbadać dokładnie.