Jupiter obudził się w łóżku Toma Dobsona na dźwięk dobiegających z kuchni energicznych brzęków, trzasków i stuków. Jęknął z cicha, przekręcił się na bok i spojrzał na zegarek. Było po siódmej. Do pokoju zajrzał Bob.
– Nie śpisz?
– Teraz już nie śpię – Jupiter wstał z ociąganiem.
– Pani Dobson jest wściekła – poinformował go Bob. – Szykuje śniadanie.
– To dobrze, zjadłbym coś. O co jest wściekła? Ostatnio chciała tylko wracać do domu.
– Rano zmieniła zdanie. Dziś jest gotowa rozstawić całe Rocky Beach po kątach. Nie do wiary, jak dobry sen może zmienić człowieka. Ubawisz się. Zupełnie jak twoja ciocia Matylda w jednym z jej lepszych humorów.
Jupiter zachichotał. Poszedł do łazienki przemyć twarz, po czym włożył buty, bo tyle tylko zdjął z siebie, nim się położył. Zeszli wraz z Bobem do kuchni. Pete i Tom siedzieli już przy stole, a pani Dobson wybijała jajka na patelnię. Dawała przy tym upust licznym opiniom na temat garncarza, jego domu, gorejących śladów i niewdzięczności ojca, który znikł, kiedy jego jedyna córka zadała sobie trud i przejechała przez niemal cały kraj, żeby go zobaczyć.
– I nie myślcie, że mu to ujdzie płazem – mówiła. – Nie daruję. Pójdę na policję, złożę raport o jego zaginięciu, a wtedy będą musieli go szukać.
– Czy to się na coś zda, proszę pani? – odezwał się Jupiter. – Jeśli pan Potter zaginął, to tego chciał, trudno przewidzieć…
– Ale ja nie chcę, żeby zaginął! – pani Dobson postawiła na stole półmisek z jajecznicą. – Jestem jego córką, a on jest moim ojcem i niech się lepiej z tym pogodzi. A ten wasz komendant policji mógłby też coś, u diabła, zrobić z tymi płonącymi śladami. Musi przecież kryć się za tym jakieś przestępstwo.
– Przypuszczam, że podpalenie – wtrącił Bob.
– Nazywaj to, jak chcesz, ale trzeba temu położyć kres. A teraz bierzcie się do śniadania, chłopcy, ja jadę do miasta.
– Wcale nie zjadłaś śniadania, mamo – zmartwił się Tom.
– Nie mam ochoty – ucięła. – Jedzcie. I nie ruszajcie się stąd, na litość boską. Zaraz będę z powrotem.
Porwała stojącą na lodówce torebkę, wygrzebała z niej kluczyki do samochodu i wyszła. Po chwili usłyszeli warkot silnika.
– Mama złapała drugi oddech – powiedział Tom, trochę zakłopotany.
Jupiter nałożył sobie porcję jajecznicy, jadł na stojąco, oparty o framugę drzwi.
– Bardzo dobra. Myślę, że lepiej będzie pozmywać talerze, nim pani Dobson wróci.
– Lata spędzone z ciocią Matyldą dały ci niezłą szkołę psychologii – zauważył Bob.
– To jasne, że twoja mama ma pełne podstawy do gniewu na pana Pottera – powiedział Jupiter do Toma. – Jednakże nie wierzę, żeby chciał jej rozmyślnie sprawić przykrość. Nigdy nikomu nie wyrządził krzywdy. Jest bardzo delikatnym człowiekiem.
Włożył talerz do zlewu i przypomniała mu się scena, w której doszło do konfrontacji między garncarzem a mężczyzną w cadillacu. Zobaczył znowu garncarza, jak stał na podjeździe do składu, trzymając w ręku medalion.
– Dwugłowy orzeł – powiedział. – Tom, mówiłeś, że dziadek przysyłał wam czasem swoje wyroby. Czy był kiedyś na którymś z nich dwugłowy orzeł?
Tom myślał przez chwilę i potrząsnął głową.
– Mama lubi ptaki. Przysyłał rzeczy z tym motywem, ale to były zwykłe ptaszki, drozdy czy jaskółki. Żadnych potworów jak ten w sypialni na górze.
– Umieścił jednak dwugłowego orła na medalionie i na płycie w sypialni, której nie używał. Po co zadał sobie tyle trudu, żeby udekorować pusty pokój?
Jupiter wytarł ręce w ścierkę do naczyń i skierował się na schody. Pozostali chłopcy ruszyli natychmiast za nim, zostawiając nie dojedzone śniadanie. Weszli do pokoju, zajmowanego teraz przez mamę Toma. Znad kominka spoglądał na nich dwugłowy orzeł.
Jupiter obmacał brzeg płyty.
– Chyba jest przycementowana do ściany.
Tom skoczył do swego pokoju po pilnik do paznokci.
– Spróbuj ją tym poruszyć.
Jupiter starał się podważyć płytę.
– Nie da się. Jest wmurowana na amen. Myślę, że pan Potter tynkował ścianę nad kominem i osadził płytę w tynku. – Jupe cofnął się o krok. – Ale to musiała być praca! Ta płyta jest bardzo duża.
– Każdy ma jakieś hobby – powiedział Tom.
– Czekajcie! – wykrzyknął Jupiter. – Płyta nie stanowi jednej całości. Potrzebuję czegoś, żeby sięgnąć wyżej.
Pete pobiegł do kuchni po krzesło. Jupe stanął na nim i wyciągnął rękę do oka w prawej głowie orła.
– To oko różni się od drugiego. Zostało umieszczone później. – Nacisnął białą porcelanę orlego oka.
Usłyszeli delikatny szczęk i cała ściana nad kominkiem uchyliła się lekko.
– Ukryte drzwiczki. Teraz to nabiera sensu – Jupiter zszedł z krzesła, ujął wygładzoną krawędź i pociągnął. Płyta ścienna otworzyła się łatwo na dobrze naoliwionych zawiasach.
Chłopcy stłoczyli się przy kominku i zajrzeli do skrytki. Zajmowała całą przestrzeń między kominkiem a sufitem i miała około dwudziestu centymetrów głębokości. Znajdowały się w niej cztery półki, na których leżały sterty gazet. Jupiter zdjął jedną z nich.
– To tylko stare numery gazety lokalnej z Belleview! – wykrzyknął Tom. Wziął gazetę od Jupitera i zaczął się jej przyglądać. – Tutaj piszą o mnie.
– Co takiego zrobiłeś? – zapytał Bob.
– Wygrałem konkurs na najlepsze wypracowanie.
Jupiter rozłożył inną, znacznie starszą gazetę.
– Tu jest zawiadomienie o zaręczynach twojej mamy. Znaleźli jeszcze informację o urodzeniu się Toma i o śmierci jego babci. I wzmiankę o wielkim otwarciu sklepu z artykułami żelaznymi Dobsona oraz o przemówieniu, jakie wygłosił ojciec Toma w dniu weterana. Cała historia Dobsonów była zawarta w gazetach, a garncarz przechował je wszystkie.
– Tajemne archiwum – powiedział Pete – a największą tajemnicą jesteś ty i twoja mama.
– To miłe. Czuję się doceniony – odparł Tom.
– Twój dziadek jest bardzo skryty – powiedział Jupiter. – Nikt nie wiedział nawet o waszym istnieniu. Dziwne. A co dziwniejsze, w skrytce nie ma nic, co by dotyczyło jego samego.
– Dlaczego miałoby coś być? – zapytał Pete. – O ile wiem, nie lubił, żeby o nim pisano w gazetach.
– To prawda. Tym niemniej lokatorzy Domu na Wzgórzu wspomnieli wczoraj o jakimś periodyku, w którym ukazał się artykuł o jego artystycznym rzemiośle. Można przypuszczać, że człowiek zachowa pismo, w którym pisze się o jego twórczości, prawda?
– Słusznie – przytaknął Bob.
– Można więc przyjąć jedno z dwojga – ciągnął Jupiter – albo pan Potter jest pozbawiony choćby cienia próżności, albo żaden artykuł się nie ukazał. Jedynie fotografia w “Westways”, a o jej istnieniu garncarz dowiedział się dopiero w sobotę i był z tego bardzo niezadowolony.
– Co to oznacza? – zapytał Tom.
– To oznacza, że chciał on trzymać swoje istnienie w sekrecie i ostatnia rzecz, jakiej sobie życzył, to trafić do gazet. Być może miał po temu bardzo słuszne powody. Tom, nie wiemy dlaczego, ale ci mężczyźni w Domu na Wzgórzu są ogromnie zainteresowani twoim dziadkiem. Zjawili się w Rocky Beach w niespełna dwa miesiące po ukazaniu się tej fotografii w “Westways”. Czy to ci nie daje do myślenia?
– Sądzę, że dziadek zbiegł. Ale przed czym?
– Czy wiesz coś o Lapatii?
– Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Co to jest?
– To jest kraj. Mały europejski kraj, gdzie wiele lat temu miało miejsce polityczne zabójstwo.
Tom wzruszył ramionami.
– Moja babcia twierdziła, że dziadek pochodzi z Ukrainy.
– Czy słyszałeś kiedyś nazwisko Azimow? – pytał Jupiter.
– Nie.
– Czy tak mogło brzmieć nazwisko twojego dziadka, zanim zmienił je na Potter?
– Nie. Miał długie nazwisko. Bardzo długie. Nie do wymówienia.
Jupiter milczał, skubiąc wargę.
– Dużo trudu sobie zadał, żeby ukryć plik starych gazet – powiedział Tom. – Jeśli już chciał je schować, mógł to zrobić o wiele prościej. Wetknąć je na przykład do teczki ze starymi rachunkami. Wiecie, jak w noweli Poego “Skradziony list”.
– To by było rozsądniejsze. – Pete położył dłoń na ozdobnej płycie. – Taka rzecz w pustym pokoju musi przyciągnąć uwagę.
– A on tego nie chciał – powiedział Jupiter. – Ostatnia rzecz, jakiej pan Potter pragnął, to ściągnąć na siebie uwagę.
Pochylił się nad paleniskiem kominka. Było idealnie czyste. Najwyraźniej nigdy nie rozpalano w nim ognia. Jupe ukląkł, wsadził głowę do kominka i spojrzał w górę.
– Tam nie ma komina. Ten kominek to tylko atrapa.
– Pewnie pan Potter sam go zbudował – powiedział Bob.
– Ale w takim razie po co to tu jest? – Jupiter podniósł małą, żelazną klapę w palenisku. – Normalnie montuje się to po to, żeby móc wybrać popiół. Po co umieszczać popielnik w fałszywym kominku?
Wsunął rękę do otworu w ceglanym palenisku i wymacał jakiś papier.
– Tam coś jest! Koperta! – wyciągnął ją i opuścił metalową klapkę.
Trzymał w dłoni grubą, brązową kopertę, zapieczętowaną wielką kroplą czerwonego laku.
– Ta skrytka za płytą jest tylko dla odwrócenia uwagi – Jupiter podniósł się z klęczek. – Myślę, że tutaj mamy prawdziwy sekret. Co robimy. Tom? Ta koperta należy do twojego dziadka. On zaginął, a ty jesteś naszym klientem. Co postanawiasz?
– Otwórzmy ją – odpowiedział Tom bez wahania.
– Miałem nadzieję, że to powiesz – szepnął Bob.
Jupiter złamał pieczęć.
– No? – niecierpliwił się Tom.
Jupe wyciągnął z koperty arkusz grubego pergaminu, złożony we troje.
– No, co to jest? – pytał Tom.
Jupiter zmarszczył czoło.
– Nie wiem. Jakieś świadectwo. Wygląda jak dyplom, tylko trochę na to za małe.
Chłopcy otoczyli go, zaglądając mu przez ramię.
– Co to za język? – zapytał Pete.
Bob potrząsnął głową.
– Nie mam pojęcia. Nigdy nie widziałem czegoś takiego.
Jupiter podszedł do okna i zaczął studiować pisany ręcznie dokument.
– Rozpoznaję tylko dwie rzeczy – oznajmił po pewnym czasie. – Jedna to pieczęć na spodzie, z naszym dobrym znajomym, dwugłowym orłem. Druga to nazwisko… brzmi Kerenow. Ktoś kiedyś przyznał jakieś zaszczyty niejakiemu Aleksisowi Kerenowi. Czy słyszałeś takie nazwisko, Tom?
– Nie. To nie może być nazwisko dziadka. Jak już mówiłem, jego było bardzo długie.
– Ty pamiętasz to nazwisko, Bob?
– Pewnie. Kerenow był rzemieślnikiem, który wykonał koronę dla Fryderyka Azimowa.
Tom patrzył to na jednego, to na drugiego.
– Jaki Fryderyk Azimow? Kto to jest?
– Był pierwszym królem Lapatii. Żył czterysta lat temu – powiedział Jupiter.
Tom szeroko otworzył oczy.
– Ale co to ma wspólnego z moim dziadkiem?
– Tego jeszcze nie wiemy, ale zamierzamy się dowiedzieć – odparł Jupiter.